sobota, 31 grudnia 2011

Dominika

A jednak córka.
Przyszła na świat 26 grudnia o 0.55. Całe 3560 gram i 57 cm szczęścia. Ogarniamy się w domu, więc powoli wrócę do blogowego świata, ale bardzo powoli.
ps. Zdjęć nie będzie.

piątek, 23 grudnia 2011

Świątecznie

Brak mi weny na wymyślanie ambitnych życzeń na temat cudu, schodzenia nieba na ziemię, podniosłej atmosfery i pachnącej choinki, życzę więc Wam trywialnie:
Wesołych Świąt

środa, 21 grudnia 2011

Święta odwołane

     Tak, tak, u nas święta odwołane. Mama dziś pojechała do szpitala na koronografię. Prawdopodobnie wyjdzie na święta, ale niewiele zrobi. Ja mogę pojechać w każdej chwili. I też niewiele zrobię. Dziś ulepię uszka, mąż ma mi zagnieść ciasto, chcemy ubrać choinkę, by choć troszkę świątecznie było... Armagedon normalnie...

sobota, 17 grudnia 2011

Pechowy 13

    Zaczęło się od niespodzianki kociej. Znaczy kotecek narobił na dywan. Wdepnięcie z samego rana… wyobraźcie sobie zachwyt. Oczywiście kot dostał po uszach. Nie, nie uderzyłam kocicy, nasłuchała się jedynie tego i owego, po czym przyszła się położyć przy mnie z miną najbardziej żałującego kota na jaką ją było stać i zaczęła mruczeć. Zapytałam ją z czego tak cieszy i czego mruczy, to przestała w momencie. I wszystko jej zostało wybaczone.
    Potem miałam dojechać do męża, ale niestety nie udało się, bo tu mnie boli, tam strzyka i w ogóle widzę podwójnie, więc musiał po mnie przyjechać. Już na miejscu okazało się, że w sumie to pojechał bez dokumentów. Policja oczywiście nas nie złapała, ale blisko było, bo jechali przed nami.
    Po powrocie do domu włączam światło w garażu… Nie ma. ok., żarówka się spaliła. Włączam drugą, nic, trzecią, nic… No to nie mamy prądu w garażu. Przyszliśmy do domu, mąż wyłącza komputer… Bach, padło całe gniazdko zasilające. Chwilę potem padł Internet, bo UPS sobie nie poradził. Mimo to telefon męża nadal nadawał radio z Internetu, choć nie miał prawa się z nim połączyć. Gniazdko naprawiło się samo po jakimś czasie.
    A na koniec, wisienka na torcie, w moich wynikach brakuje wyników moczu. Zwyczajnie nie ma, nie zrobili…
    13 wszystko zdarzyć się może… Lalalaa

piątek, 16 grudnia 2011

40 +1, budowlanie

Suwak na Po prostu My jest nieaktualny. Zwyczajnie Dzieciątko postanowiło jeszcze poczekać, a my coraz bardziej niecierpliwie czekamy wraz z nim. Przy czym wciąż zajmują nas faktury, odliczenia, obliczenia, przeliczenia i kreatywna księgowość, czyli budowa. Staramy się przygotować na następny sezon, najlepiej, jak się da zważywszy, że czeka nas zupełnie nowe i nie wiemy, jak to wyjdzie w praktyce. Myślimy, zmieniamy plany, nie nudzimy się na pewno. To zapewne będzie ciężki rok, ale już nie mogę się doczekać. Znowu rewolucja w naszym życiu, ale też nie mogę się doczekać. A może właśnie o to chodzi, bo zmieniamy się wraz z kolejnymi wydarzeniami?

wtorek, 13 grudnia 2011

Podziękowania

Wszystkim, którzy choć spojrzeli na ramkę "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie" serdecznie dziękuję. Wszystkim, którzy podali dalej, jestem dozgonnie wdzięczna. Akcja zakończona. Niestety smutno...

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Król Demon

     Długo się opierałam. Silna byłam nawet wtedy, gdy stałam pod wielką reklamą książki w oczekiwaniu na autobus. A okładka naprawdę piękna. Biała, z niebieskim berłem oplecionym smokiem. Wiem, nie ocenia się książki po okładce, ale opis też przeczytałam. Pominę, że wystarczyło mi pierwsze zdanie o złodzieju. No cóż, słabość posiadam do tego typu bohaterów, niczym niewytłumaczalną i nieuleczalną, jak sądzę. Ale opierałam się. Wszyscy pisali, że to trylogia, ale ja już widziałam rozrastające się trylogie. Ta też nie była wyjątkiem i będzie miała 4 tomy. Nie wiem, czy tak trudno zerknąć na stronę autora, zanim się powie coś na temat ilości książek. Dobrze, nie o tym chciałam. W końcu kupiłam i...
     Cinda Williams Chima zabiera nas równocześnie do dwóch światów. Do miasta, gdzie panuje bieda i ubóstwo, gdzie młodzi ludzie, jeżeli nie uciekają się do przestępstwa, nie mają za co żyć. Tak właśnie żyje Han Alister, do niedawna Bransoleciarz. Były przestępca, usiłujący utrzymać rodzinę. Przy okazji wpadający w kłopoty z magami, czyli drugim światem. Światem bogaczy, królowej i następczyni tronu, których z całego serca nienawidzi, choć ich nie zna... Czy aby jednak na pewno?
     Lekka fabuła, szybko zmieniająca się akcja. Pełno domysłów pojawiających się między wierszami. Część mi się sprawdziła. Na resztę muszę poczekać, aż przeczytam Wygnaną Królową. Już czeka na półce. Lektura zdecydowanie na ponure wieczory. Zamienia szary świat wokół w kolorową przygodę. Zdecydowanie nie polecam komuś, kto szuka wielkiej magii, wielkiego romansu, czy wielkich intryg. Choć może z intrygami nie do końca.

piątek, 9 grudnia 2011

...na chwilę...

     Pierwszy pobyt na porodówce zaliczony. Oczywiście pomęczyłam się 9 godzin i... trafiłam na oddział, a w końcu do domu, bo skurcze zeszły do zero zero nic.
     Dziś byłam na KTG i jak widać też wróciłam. Może faktycznie donoszę do stycznia. Następne 15 grudnia.
     Moje autko naciągnęło "sobie" ręczny. Na szczęście autko mojego Bardzo Osobistego Mężczyzny już naprawione, bo temu z kolei padł normalny hamulec. A dokładniej odpadł. Komputer stacjonarny odmówił posłuszeństwa, padła karta graficzna.
     Pies nam łysieje i nie do końca wiemy dlaczego. Mam nadzieję, że witaminy, które dostała pomogą, bo nawet na pole nie chce iść. Zimno jej, ale przy tym, co ma na sobie, to wcale się nie dziwię.


Edit: Zadziwiające... Mam wrażenie, jakbym nie napisała słowa o czymś innym, niż o dziecku...

czwartek, 1 grudnia 2011

Bomba zegarowa, albo kilka bomb

            Miałamnapisać o książce, ale nie mogę. Bo mnie to denerwuje. Denerwuje mnie zresztąwszystko wokół, ze mną na czele. Kot jest zły, bo się nie przytula i zły, jakchce się przytulić. Czuję się jak bomba zegarowa, która co chwilę wybucha. Iobawiam się, że tak zostanie do czasu porodu. Znikam więc z blogowiska. Bo blogteż mnie denerwuje.

wtorek, 29 listopada 2011

Tęsknota

Tęsknię za obrączką na palcu
Za wtuleniem się całkowitym w Jego ramiona
Za tą specyficzną bliskością, którą daje tylko seks



czwartek, 24 listopada 2011

Z ciążowego frontu

          Dziś zakończyłam 37 tydzień, czyli do porodu dokładnie 3 tygodnie. Nadal tego nie czuję. Czasem zastanawiam się, czy może powinnam zacząć się stresować, czy coś...
          Bilans jest taki, że nadal mogę sobie obciąć paznokcie u nóg. Choć przyznaję, że prawa noga wymaga więcej wysiłku i podejścia na dwa razy, ale daję radę. Spokojnie też ogolę nogi, bo depilatora jednak jakoś boję się wyciągnąć. Bikini też nie stanowi wyzwania, choć nic nie widzę, ale na macanego idzie mi zdecydowanie lepiej, niż z lusterkiem. Próbowałam raz, pozacinałam się i od tego czasu ufam swoim palcom. Sama jeszcze zawiążę buty. Więc nie jest ze mną tak źle.
          A Dzidzia ma przykazane nie wychodzić przed 6 grudnia, a na pewno nie samego 6. I nie chodzi o Mikołaja, tylko o to, że Tata ma kolację służbową i głupio by było na niej nie być. Czyli wychodzimy później. Generalnie to mam plan, chytry plan, który podlega negocjacji z Dzidzią właśnie. Na razie nie zgłasza sprzeciwu. A plan jest mianowicie taki, że moja mama ma wizytę u kardiologa na 16 grudnia. Tak więc postanowiłam, że około 6 rano dostaję skurczy, jem małe śniadanko, zbieramy się we trójkę do samochodu i jedziemy. Tutaj mój plan się trochę rozjeżdża, bo zastanawiam się, czy by od razu nie wpaść do pracy Mojego Bardzo Osobistego Mężczyzny wypisać urlop, ale chyba za dużo wymagam. Wracając do planu głównego. Dojeżdżamy na miejsce, mama idzie do lekarza, my na salę porodową, o 10 Małe jest na świecie i mąż z mamą jadą spokojnie do domu. Podoba mi się ten plan.

wtorek, 22 listopada 2011

Cisza

            Jednapaskuda namówiła mnie na Wiedźmę. Nawiasem mówiąc, zamierzam ją sobie kupić.Druga paskuda na urodziny podarowała mi Szeptem i Crescendo. Przeczytałamjednym tchem i myślałam, że się nie doczekam kolejnego tomu, który wyszedłdopiero pod koniec października, czy w listopadzie. W każdym razie późno. Aledoczekałam się Ciszy. Najpierw przeczytałam pół strony i odłożyłam, bo zupełnieinna od Wiedźmy i „nie podoba mi się”. Potem… Przeczytałam całość w pół dnia,no, może ciutkę więcej. Becca Fitzpatrick zabrała mnie w wykreowany przezsiebie świat z ogromną łatwością. Upadli aniołowie, Nefilowie i archaniołowiewciągnęli mnie w swoje życie, w swoje intrygi tak głęboko, że po wyjściu z ich kryjówekmusiałam zaczerpnąć poważny haust powietrza. W celu odratowania się. Książkęczyta się na pół oddechu, byle ciszej, byle szybciej. A kartki tak powoli sięodwracają. Czekam na ostateczne starcie, na kolejny tom. Znów mi przyjdziesporo poczekać, ale na pewno warto. A co ważniejsze. Wystarczy przeczytać półostatniej strony wcześniejszej książki, a już się wie, o co chodzi, na czym sięskończyło i znów skacze się na główkę w tekst.

            Ten, ktoczeka na kolejny niezwykły tom nie zawiedzie się. Ale jak ktoś czeka na seriępodobną do modnego cyklu o wampirach, rozczaruje się. To coś zupełnie innego.Może nie jest to literatura wysokich lotów, ale potrafi zadziwić. Przynajmniejmnie. Trudno stanąć po którejś stronie. Żal Nefilów, którzy muszą oddawać ciałoupadłym aniołom, żal Archanielscy uwięzionej w klatce, żal w końcu głównejbohaterki, która nie pamięta nic z pięknego romansu, jaki jej się zdarzył. Iżal w końcu upadłego anioła, który z miłości wyrzekł się właśnie tejdziewczyny. Ale to nie zwykły romans, to książka o wyborach, trudnych decyzjachi walce. A o co chodzi dokładnie? Zapraszam do księgarni.

poniedziałek, 21 listopada 2011

8 lat

          Dokładnie osiem lat temu przecięły się nasze drogi, skrzyżowały ścieżki. Tak przypadkowo, na chwilę, bez przyszłości.Kino ze znajomymi, rozmowa, powrót do domów i zapomnienie.
          Ósemka to znak nieskończoności. I dziś mam nadzieję, że nasza znajomość będzie właśnie nieskończona.

piątek, 18 listopada 2011

Wyróżnienie

  

Bardzo dziękuję za wyróżnienie Panti. We wczorajszym złym dniu i paskudnym humorze poprawiłaś obie te sprawy.

Zasady stare jak świat blogowy:
1/ napisać kto Cię wyróżnił
2/ napisać 7 przypadkowych faktów o sobie
3/ nominować 15 blogów

To teraz czas na 7 faktów:
1) jestem pedagogiem resocjalizacyjnym na etacie instruktora terapii zajęciowej
2) oczekuję swojego pierwszego dziecka
3) leżę w łóżku zajadając się kluskami śląskimi
4) kocham koty
5) jestem szczęściarą, bo mam najfajniejszego Męża na świecie
6) herbata smakuje mi najbardziej w kubku w palemki
7) mam lenia

A skoro 7 brzmi, jak brzmi, nikogo nie nominuję. Kto chce, niech się dołączy :) Wszyscy jesteście super :)

środa, 16 listopada 2011

Pierwszy śnieg

    A u mnie dziś za oknem pierwszy śnieg. Akurat jedliśmy śniadanie, jak zaczął sypać, takimi grubymi płatami. Moje auto więc poszło w ruch, bo mężowskie nadal ma letnie butki. Kładąc się na powrót spać pomyślałam sobie z zachwytem “Nartki”. A potem znów uświadomiłam sobie, że chyba jednak nie w tym sezonie. No bo jak? Z brzuchem, czy z niemowlakiem?
    Tak, wiem, nienawidziłam śniegu. Potem mi lekko przeszło, jak zostałam w miarę nauczona trzymania się na nartach i zjeżdżania na nich. A teraz już mi całkiem przeszło. Z banalnego powodu. Mam autko i nie mam wiecznie mokrych butów. Więc śnieg przestał być wrogiem publicznym numer jeden i białym paskudztwem.
    Tak, wiem też, że zarzekałam się, po ostatnim wypadzie na narty, że nigdy więcej. Ale zmieniłam zdanie. Przy czym w tym roku to chyba dopiero w okolicach kwietnia, maja by się udało… Zobaczymy.

wtorek, 15 listopada 2011

30

     Jeśli Dzidzia postanowi działać zgodnie z planem, zegarem biologicznym i wyliczeniami mądrych ludzi dokładnie za 30 dni powinna być już na świecie. Miesiąc. Nie mogę się doczekać i boję się jednocześnie. Poród jest czymś, czego nigdy nie przeżyłam i czego nie da się przećwiczyć, a potem odłożyć na potem. Przypomina mi się moja myśl, że nie można sprawdzić, czy się może mieć dzieci, a potem odłożyć tego Dzieciątka na półkę, jak się uda, na lepszy czas. Tego też się nie da odłożyć. Mam nadzieję, że za te 30 dni powiem, że nie było się czego bać. Nie panikuję, nie boję się bólu, boję się nowości. Ale nie jestem sama. Jakoś się na nowo zorganizujemy i będzie dobrze.

czwartek, 10 listopada 2011

Plusowo

    Przede wszystkim mamy ciepło. Pewien miły pan przełączył nas do innego komina na ten czas, zanim zrobi z kominem właściwym. Wczoraj więc mogłam się spokojnie wykąpać, było mi ciepło i cudownie. Gorzej, bo cały dzień leżałam, bo brzuch mnie bolał. Ciągnięcie, pobolewanie, nic przyjemnego, a jeszcze doprowadziło do tego, że muszę się już z łóżka podnosić bokiem, a nie z pleców, jak jeszcze przedwczoraj. Przewracanie z boku na bok też mi jakoś gorzej idzie. No i sercowo się już męczę bardzo. Cieszę się strasznie, że te ostatnie miesiące przypadły na zimę, bo choć jest ot problem z płaszczem i butami, to w upale bym z tym moim serduchem nie wytrzymała. Wiodę sobie więc szczęśliwy żywot emeryta czytającego tony książek. Bosko jest.
    A dziś druga odsłona remontu, w nadziei, że w ten weekend uda się skończyć.
    Jakoś tak pozytywniej mi.

sobota, 5 listopada 2011

Ciężko jest...

     Notka z gatunku narzekających, ale zebrało mi się za dużo ostatnio. Po pierwsze, co zaprząta ostatnio całą rodzinę, komin nam się rozszczelnił. Najpierw dymiło się u nas na dole, dwa dni temu u rodziców spod podłogi szedł dym, wczoraj na próbę zapalenia poszedł dym spod liczników. Tynkowanie nic nie daje, trzeba wstawić rurę do komina. Wszyscy żyjemy jak na szpilkach, generalnie się nie pali, bo strach, woda na prąd dziś będzie grzana. I może uruchomimy kaflowy, choć też strach, czy się nie będzie dymić. Już nie wspomnę o kosztach tego przedsięwzięcia. I czasie. Facet, co się tym zajmuje ma przyjechać w następnym tygodniu, a jeszcze trzeba to zrobić. A był plan robić panele, znowu odsunięte...
     Po drugie ja coraz gorzej się czuję. I psychicznie i fizycznie. Brzuch mi się co chwilę stawia, spojenie łonowe boli, jakby Dziecko chciało wyjść już, teraz, natychmiast. Znów mam ochotę biegać do gina, by mi tylko powiedział, że szyjka może miękka, ale bez rozwarcia. Słowem boję się. Mam nadzieję dotrwać jeszcze choć dwa tygodnie do końca 36 tygodnia. To wszystko mnie dobija...
     Po trzecie budowa, czyli koszty, które rosną z dnia na dzień. Oboje powtarzamy, że sobie poradzimy, ale to coraz bardziej życzenia i plany, niż rzeczywista pewność.
     Nie wiem, czy to hormony, czy zmęczenie, bo w nocy średnio śpię, bo bolą mnie biodra, ale zaczyna mnie to wszystko przytłaczać. Chciałabym już grudzień...

piątek, 4 listopada 2011

Religia w szkole

    Każdy jakąś religię w szkole miał. Moje wspomnienia dzielą się na pozytywne i negatywne w zależności od tego, kto lekcje prowadził. Przy czym ja jeszcze pamiętam lekcje w salkach katechetycznych przy kościele. W szkole podstawowej miałam trzy siostry i księdza. Ksiądz przygotowywał tylko do komunii i był naprawdę fantastycznym człowiekiem. Siostry zakonne… jednej baliśmy się panicznie wszyscy, druga na lekcjach wyszywała, a trzecia byłą bardzo sympatyczna i faktycznie przekazywała jakąś wiedzę religijną. W liceum też miałam dwóch księży. Jeden zdecydowanie nie powinien księdzem być i mówić o wartościach chrześcijańskich. Drugi coś tam próbował, ale z reguł dało się go naciągnąć na rozmowy o wszystkim. Co w sumie też było cenne.
    W związku z tymi dość skrajnymi doświadczeniami i niedawną walką o to, żeby w szkole była etyka, doszłam do pewnego wniosku. Niech będzie religia. Ale nie prowadzona tak, jak do tej pory. Moim zdaniem najlepiej by było, gdyby osoba wykładająca religię pokazała każdą religię świata oraz prądy filozoficzne. Owszem, wymagałoby to zmian w programu nauczania, bo nie da się tego pokazać i przekazać w rok. Ale skoro historia może się ciągnąć przez cały cykl nauczania, czemu nie zrobić czegoś takiego z religią? Czemu nie poznać Biblii, Koranu, innych świętych pism, dzieł filozofów i etyków. Może mniej byłoby nienawiści, bo poznalibyśmy inne religie, inne możliwości. Naprawdę chciałabym, by to tak wyglądało. I nie byłoby sporów, że religia tak, etyka nie, albo religia nie, etyka tak i tak w kółko, bez porozumienia. Inną sprawą jest rzetelność i obiektywność poprowadzenia takich zajęć. Ale jak się chce, to się może…

wtorek, 1 listopada 2011

Wiedźma

    Chcecie o książkach to będzie o książkach. Akurat o czterech na raz. W skrócie Wiedźma. A w rozwinięciu Zawód: Wiedźma, dwa tomy, oraz Wiedźma Opiekunka, kolejne dwa. Pani Olgi Gromyko. Broniłam się wszelkimi sposobami przed ich przeczytaniem. Ale jedna taka paskuda wierciła mi dziurę w brzuchu “Weź, przeczytaj, spodoba Ci się.” Tak wierciła, że wywierciła i zgodziłam się. I zgodnie z moimi przewidywaniami nic dobrego z tego nie wyniknęło. Jestem kompletnie, absolutnie i nieodwołalnie uzależniona od W.Rednej i Lena. Zaraz za nimi plasuje się Wal i Rolar. Na odwyk iść nie zamierzam, bo rzeczona paskuda próbowała i się nie udało.
    Coś szerzej chcielibyście wiedzieć. Książka a kategorii bardzo lekkiego fantasy. Magia, smoki, całe dwa, wampiry, krasnoludy, wodniki i inne wodne badziewia. Wolha jest wiedźmą, to znaczy magiem, ale raczej na to pierwsze miano zasługuje bardziej. Poznajemy ją jako uczennicę jeszcze, nieopierzoną, zielone jabłuszko, jak określa ją jeden z bohaterów. Postawiono przed nią pewne zadanie, ma pomóc wampirom. Nie bardzo wie jak, po co i na co, ale jedzie i jeszcze się z tego cieszy. Tak zaprzyjaźnia się z Władcą wampirów. I od tego wszystko się zaczyna. Kolejne tomy są opisem kolejnych kłopotów, w które, mniej lub bardziej świadomie, się pakuje lub jest pakowana.
    Książeczka, bo czyta się momentalnie, połyka się strony wręcz, z ogromną dawką humoru i bardzo ciekawym połączeniem wampirów z … Doczytajcie sami. Nawet, jak nie lubicie fantasy. Ja umierałam ze śmiechu, a mąż osobisty tylko kiwał głową, jak mu czytałam co ciekawsze cytaty i zastanawiał się, co ja czytam. Mimo to nadal zamierzam zamordować osobę, która mi dała książeczki, a zaraz za nią osobę, od której się z kolei ona zaraziła. A potem… je wskrzeszę, bo chcę następny tom.

czwartek, 27 października 2011

Klapen łóżken

     Po wtorkowej wizycie dowiedziałam się, że z Dzidzią wszystko gra, ma 2100 gram i rozwija się prawidłowo. Ale żeby mu zapewnić jeszcze więcej prawidłowego rozwoju we mnie, muszę leżeć. Nie plackiem, jak na początku, ale częściej niż chodzić, czy siedzieć. A wszystko przez szyjkę macicy, która zaczęła mi się skracać i zrobiła się miękka. Na szczęście rozwarcia nie ma, więc jakoś źle nie jest. Przy czym do stycznia raczej nie przetrzymam, jak to miałam w planach. Leżę więc w miarę grzecznie, staram się przynajmniej, pochłaniam kolejne książki. I nosi mnie. Bo nic mnie nie boli, nic nie dokucza, a tu uziemienie. Ale jak trzeba, to trzeba... Tak więc pewnie do grudnia będziecie zanudzani opowieściami ciążowymi, bo o czym może pisać  baba w ciąży zamknięta w czterech ścianach? A potem zniknę, bo nie będę mieć czasu.

Aa... Tak odnośnie wcześniejszej notki, nie mam nowotworu, ani nawet zapalenia, czyli wyniki w porządku ;)

poniedziałek, 24 października 2011

O Dzidzi będzie

            Zbieram siędo notki o lekcjach religii i zbieram i zebrać się nie mogę. Napiszę, obiecuję,ale za jakiś czas. Teraz będzie dla Was zapychacz, dla mnie codzienność. Czylio Dzidzi.

            Jutro idędo lekarza. Oczywiście musiałam zrobić badania, podstawowe i CRP. Oczywiściepojęcia kompletnego nie miałam co to jest, więc sprawdziłam. I zaczęłam od razużałować, bo z całości sprawdzania nie wzięłam pod uwagę tego, że jego poziomwskazuje na zakażenia bakteryjne, wirusowe, infekcje itd. Ja się skupiłam natak wysokim poziomie, że wskazuje nowotwór. Jak człowiek mniej wie, jestzdrowszy. Ale w efekcie krew oddałam i przestałam się stresować. Zacznę na nowojutro, nad kopertą z wynikami.

            Nie mogęsię doczekać jutrzejszej wizyty. I tym razem nie dlatego, że zobaczę Dzidzię,chocko też. Przy czym odkąd się rusza, a ostatnio robi to bardzo mocno iambitnie, to nie mam potrzeby siedzenie non stop pod usg. Doczekać się nie mogęz innego powodu. Mam zamiar zapytać pana doktora, czy jest coś na odwodnienie,bo strasznie mnie ta opuchlizna już boli. Dłonie, nogi, koszmar. W wyniku tegowczoraj pojechaliśmy na zakupy po buty dla mnie, bo już w żadne się niemieściłam. Powiedziałam, że nie wracam do domu bez nowych butów. Szukanieokazało się zdecydowanie trudne, ale w końcu w Decathlonie znalazłam to, czegopotrzebowałam. Ubrałam je zaraz po tym, jak za nie zapłaciłam i poczułam siębosko.

            A dziśzrobiłam kolejna porcję prania tych malusieńkich rzeczy. Schnie w domu, bopogoda pod psem. I pewnie dlatego dzieje mi się wszystko. Coś bym robiła, alenajchętniej nic bym nie robiła. Poszłabym spać, ale poczytałabym książeczkę.Che mi się pić, ale ile można chodzić siku… Generalnie chyba mam zły dzień.

wtorek, 18 października 2011

Walka o krzyż

            Znów.Przeszkadza. Mierzi. Najlepiej usunąć, zdjąć… Zamieść jak śmieci, pod dywan. Bynie raził w oczy ateistów, ludzi innych wyznań i ogólnych przeciwników. Krzyż.Znowu na tapecie. I to najczęściej na ustach katolików dbających o dobroinnych, wyżej wymienionych, którym ten symbol może przeszkadzać. Tylko jakośnie słyszałam nigdy ateisty, czy innowiercy krzyczącego coś przeciw naszemusymbolowi religijnemu. Im nie przeszkadza. My chcemy im zapewnić wolność i niechcemy razić po oczach. To czemu nie pójść dalej? Przecież można zdjąć krzyż zkościołów, mogą tamtędy przechodzić ludzie innej wiary, z urzędów, szkół itd… Aco z krzyżami na drogach, którym akurat jestem przeciwna? One nie „biją pooczach”? Można iść jeszcze krok dalej. Usuńmy flagę państwową. Przecież mamyturystów z innych krajów, może im przeszkadzać. Zdejmijmy Orła Białego. Godłoteż może urażać. Czemu na to nikt nie wpadł?

            Inni ludzieszanują nasz symbol wiary. Uszanujmy go i my. I nie walczmy na słowa, czy mabyć, czy ma go nie być. Jest. Kiedyś, nasi dziadkowie walczyli o to, by mógłbyć. Nie depczmy tego. Żyjmy i pozwólmy żyć innym. Bo przecież nikt niepowinien zabronić powiesić komuś Gwiazdy Dawida, czy Krzyża Maltańskiego.Żyjemy w wolnym kraju… Prawda?

poniedziałek, 17 października 2011

Sezon zakończony - sezon rozpoczęty

            Zakończyliśmysezon budowlany. W sobotę odłączyliśmy wodę. W związku z tym wylewka czeka nanastępny rok. Troszkę przestraszyliśmy się, że może ją wywalić, jak zmrozi podspodem. A jednak jest na to szansa, bo dół nadal mokry, wszak mąż zlewałobficie wodą, by to utwardzić. A pogoda tez nie najlepsza, mąż zaszczepiony,przeziębić się teraz nie może. I tak właśnie stanęło na zostawieniu tego, jakjest.

            Jednocześniezaczęliśmy sezon na remont. Tak, wiem, późno i tak dalej, ale dopiero terazjest czas. Dziś opróżniłam szafy, które mają być przesunięte. Może już dziś udasię zacząć kłaść panele. Na razie w domu mam armagedon i ciągle zastanawiamsię, czy coś wybuchło. Ale trzeba przetrwać.

            Tymczasemja… Czuję się coraz większa, cięższa i skopana ;) Wpadłam w lekką panikę, gdyuświadomiłam sobie, że licznik tygodni przekręcił się z dwucyfrowego najednocyfrowy i wskazuje 8 tygodni do końca. Ale jakoś mi się udało opanować.Liczę, że pójdzie szybko, sprawnie i na temat i tego się trzymam. Jeszcze tylkow tym tygodniu muszę się wybrać do mojego kardiologa po zaświadczenie, że mogęrodzić SN i będę w miarę gotowa. O ile na taki przewrót można się przygotować.

wtorek, 11 października 2011

Notka samopoczuciowa

W punktach będzie. Rozbudowanych.
1. Pogoda na polu zrobiła się typowo jesienna, czyli mży, pada i jest okropnie zimno. Przy czym ja leżę w łóżku, bo mnie przeziębienie złapało. Z nosa się leje, dusi mnie i ogólnie wszystko mnie boli. I to pewnie nie ze względu na opuchliznę.
2. Nadal puchnę. Nie będę rozwijać. Okropność.
3. Dół budowlany opuścił mnie na jakiś tydzień i wrócił ze zdwojoną siłą, bo:
a) ekipa nam się sypie, więcej szczegółów będziemy wiedzieć za dwa tygodnia.
b) ekipy do dachu nie mamy wcale
c) każdy oblicza nam inną ilość potrzebnej dachówki, a różnice rzędu 200 dachówek to 20 metrów powierzchni... Dużo. Obliczanie samemu wchodzi w grę, ale... Ja mam lenia, a Osobisty Mężczyzna ma zajęty czas...
d) koszty się mnożą zupełnie nieproporcjonalnie do mnożenia się kasy na koncie.
e) pogoda się psuje i ta nasza wylewka jakoś nie wylana, bo czeka... oby nie na mróz...
f) w projekcie mamy źle obliczoną stal i trzeba ją przeliczyć na nowo.
4. Typowo kobieco. Nie mam się w co ubrać. Przy czym ja mówię całkiem serio, bo moja garderoba dość ograniczona. Byle do grudnia...

poniedziałek, 10 października 2011

Przedstawiciel handlowy, który nie chce zarobić

    W czwartek pojechaliśmy po ofertę na dach do jednej z firm, którą prosiliśmy o wycenę. Oferta miała na nas czekać. A tu się okazuje, że przedstawiciel zostawił panią kierownik w takiej idiotycznej sytuacji, że rabatów nie wpisał i jak poczekamy, to ona to zrobi. Oczywiście, że poczekamy. Pani na naszych oczach, wielkimi literami pisała wielkość rabatów. Odniosłam wrażenie, że całość była przygotowana umyślnie, by nas olśnić ich wspaniałomyślnością. Nie nabraliśmy się. Ale potem się zaczęło jeszcze lepiej. Pani się nie spodobało, że chcemy taką, a nie inną dachówkę. Bo bez sensu, inna, lepsza według niej droższa tylko o dwa tysiące, ona by tamtą wzięła. Zwróciła się do mnie, myśląc pewnie, że pojechałam jako element ozdobny, że może ja się skuszę na tą droższą. Przy czym już dawno doszliśmy do wniosku, że ta droższa jest za tania jak na to, co o niej piszą. I w ramach za piękne, by było prawdziwe odrzuciliśmy. Pani z ciężkim sercem i marudzeniem na ustach, że bez sensu wybór przyczepiła się do naszych okien. Że takie okna do takiej dachówki, bez sensu. Bo drogie. I po co nam takie drogie okna.
    Tak sobie myślę. Te pieniądze i tak musimy wydać. To nie jest kwestia tego, czy kupimy sobie jakiś nowy gadżet, czy nie. Dach jest nam niezbędnie konieczny i pieniądze zostaną wydane. W interesie pani leżało, byśmy wydali je u niej, a nie u konkurencji. I skoro chcemy droższe okna, to tym lepiej dla niej. A o gustach też się nie dyskutuje, bo zniesmaczony klient nie wróci. Proste. A my wyszliśmy zniesmaczeni postawą tamtej pani. Ale nie wrócimy z innego powodu. Myk z pisaniem na naszych oczach rabatów się nie powiódł. Z jednego banalnego powodu. Ich oferta była najdroższa. A podobno taka świetna… To tylko my takie beznadziejne mamy pomysły. I to jest prawie cytat. Bez komentarza.

poniedziałek, 3 października 2011

Nie oszczędzajcie na dzieciach, czyli specjalna oferta

            Wczorajzakończyliśmy dwudniowy kurs w Szkole Rodzenia. Oprócz innych wykładówprzedstawiono nam ideę bankowania komórek macierzystych. Idea naprawdęinteresująca i warta zastanowienia, ale… Przyszła do nas pani, przedstawicielhandlowy. I tak właśnie się zachowywała. Oczywiście przedstawiła wizję tego, żetaka krew pępowinowa może uratować życie przy większości choróbhematologicznych, że to cenny dar, że jedyna okazja przy porodzie. Mówiła totak, jakby każdy, kto się nie zdecyduje szafował życiem przyszłego dziecka. Apotem doszła do kosztów. Nie będę ich przytaczać, ale bezwzględnie się pani niespodobało, jak jeden z przyszłych tatusiów zrobił podsumowanie tychże. Kwotaniebagatelna. No ale przecież chodzi o życie i zdrowie dzieci… Na koniec, nibyprzypadkiem pani przypomniało się, że jest już październik i pewnie ceny, któreprzedstawiła są nieaktualne. Ale spokojnie, ma jeszcze dwie wrześniowe umowy ijak ktoś się zdecyduje, niech powie teraz, to ona zrobi tak, by było taniej. Itu już parsknęłam mężowi w ramię „Proszę Państwa, tylko dziś, ta cudowna kołdraw tak niskiej cenie. Tylko dla Was, nie zastanawiajcie się.” Może porównanienie na miejscu, ale naprawdę mi się tak skojarzyło.

            Widziałam wieluprzedstawicieli handlowych. Zresztą, w sobotę spotkaliśmy się z jednym, którypoświęcił nam 2 godziny. I nawet on nie chciał sprzedać swojego towaru,zdecydowanie droższego, niż oferowana przez panią opcja bankowania w takinachalny i komercyjny sposób. No ale przecież, na życiu dziecka się nie powinnooszczędzać… Nawet na próbie sprzedania czegoś nie przebiera się w środkach…

czwartek, 29 września 2011

Troszkę szacunku, choćby do siebie

            Na szacunektrzeba sobie zapracować. Najpierw trzeba szanować siebie, by inni szanowalinas. Niby frazesy, ale coś w tym jest. Młodzież musi się wyszumieć. Też coś wtym jest. Ale dziś szczęka spadła mi do poziomu ziemi, bo akurat byłam naogrodzie, gdy słyszałam pewną wymianę… poglądów młodych ludzi idącychchodnikiem. Zresztą, trudno było nie słyszeć, słyszało ich chyba pół osiedla.

            Najpierwwypowiedział się chłopak: „To moja dziewczyna i jeb..łem ją wczoraj w każdądziurkę”. Pomyślałam sobie, że biedna dziewczyna, choć przynajmniej nie jestlaską, czy jego dupą, ale takie oświadczenie… Ale ona nie była lepsza: „Mójogier, było zaj..ście, jak mnie tak posuwał.”

            Tak, wiem.Może szpan, może udawane, może chęć popisania się językiem przed kumplami. Aleskoro ona sobie pozwala na takie teksty, to czemu on ma się hamować. I szacunekspada. Do siebie, do innych…

            Chyba jużjestem za stara… Ale o pewnych rzeczach mówi się w zaciszu sypialni, może nawetwulgarnie, jak kto lubi, ale nie publicznie, w środku dnia, na chodniku.

środa, 28 września 2011

Zasypani

            Wbrewobiegowej opinii na budowie coś się dzieje. Nie jest to może tak spektakularne,jak wzrost fundamentów w tempie, który nawet naszego kierownika budowy wprawiłw osłupienie, a facet wiele widział, ale się dzieje. Bez ekipy, więc wolniej.Ale fundamenty są pomalowane lepikiem wodnorozpuszczalnym, mąż malował, coskutkowało co dzień szorowaniem się z czarnych kropek. Potem wszystkozaizolował styrodurem i folią. A od poniedziałku jesteśmy zasypani. Czyli wkońcu doczekaliśmy się zasypania fundamentów. Miało być w sobotę, ale auta sięzepsuły i w końcu cała operacja przeniosła się na poniedziałek. Teraz czekamy, oczywiścienie biernie, idzie na to masa wody, by to wszystko siadło i może w następnąsobotę uda się zrobić ślepą wylewkę.

            Niestetypoliczyliśmy wydatki na następny rok i ciemno to widzę. Dach nas przeraził. Alejakoś musimy dać radę i już. Nie zrobimy roku przerwy, a jak już zaczniemy tomusimy przykryć. Proste. A jak się musi, to się zrobi. I tego będę się trzymać.

 

            W tenweekend wybywamy na szkołę rodzenia. Przy okazji kupimy ostatnie rzeczy dowyprawki i możemy spokojnie czekać na grudzień. A ja… Coraz mi ciężej. Wiem, żebędzie jeszcze gorzej, ale jak na razie puchnące mi nogi, a dokładniej jednastopa mnie dobijają. Boli i już. Ale przy założeniu, że inne objawy raczej mnieopuściły, to znoszę ciążę wyjątkowo dobrze. Samotnie mi tylko czasem, bo mąż wpracy, a po pracy na budowie, ale nie jestem sama. Kontrolne kopnięcie, corazsilniejsze z każdym dniem, przypomina mi o tym dobitnie. Jakoś damy radę. Bo wnastępnym roku będzie jeszcze gorzej… Ale spełnianie marzeń chyba musi byćtrudne, inaczej by tak nie smakowały.

czwartek, 22 września 2011

Zła kobieta, zła pani...

          Zła pani ze mnie, bardzo zła. Podła wręcz i niemiłosierna.
          Zamknęłam.
          Kota.
          W szafie.
          Na klucz.
          A było to tak. Prasowałam i wyjęłam z szafy przy podłodze, gdzie mam normalne półki, nie wieszaki, spodnie i bluzkę. Szafę zostawiłam otwartą, poprasowałam, schowałam bluzkę, popsioczyłam na kota, który mi część rzeczy wywalił i zamknęłam. Poszłam sobie odgrzać obiad, przyszykować obiad na jutro. Trwało to może z godzinę. Wróciłam, kota nie ma. Na stołkach nie ma, w szafie z pościelą, która robi za schowek na odkurzacz czekający na schowanie nie ma, łóżko puste, fotele też...Pełna najgorszych przeczuć zaglądam do wcześniej wspomnianej szafy. Wyszła kocica. Nie do końca wiem, czy oburzona, czy przerażona. Ciuchy na półce, na której siedziała, przewrócone do góry nogami... A kot przymilny jak nigdy. Takie mi mruczanko puściła, że doszłam do wniosku, że widzi we mnie tylko wybawcę, a nie tego, kto zamknął ją w więzieniu. Choć tyle...
          To nie pierwsza bytność kota w szafie. Nie pierwsza za moim pośrednictwem. Ale pierwsza w szafie zamkniętej na klucz, bo z innych umie wychodzić przy wdzięcznym łubudu. Ciekawe, na jak długo ta przygoda ją powstrzyma...
          Zła pani ze mnie, bardzo zła... Bo nawet kota nie żałuję.

wtorek, 20 września 2011

Ktokolwiek widział ktokolwiek wie

Drodzy Czytelnicy, osoby wchodzące przypadkiem... Zwracam się do Was z prośbą o pomoc.

Józef Lasoń
  
Dnia 3 sierpnia 2011 roku ten mężczyzna wyszedł z domu i nie wrócił do tej pory. Wszelki ślad po nim zaginął, policja na razie jest bezradna. Jeśli macie jakiekolwiek informacje, gdzieś Go widzieliście, cokolwiek wiecie, piszcie na maila. Zdjęcie jest w miarę aktualne, teraz był troszkę chudszy. Człowiek ten bierze leki, ostatnio się zapominał. To naprawdę ważne.

poniedziałek, 19 września 2011

Ach, gdyby, gdyby nawet piec zabrali

                Tak jakdalej w wierszu, zabrali piec kaflowy. Pozostała po nim szaro bura jama. Aleinaczej niż w wierszu, nie zamierzam prosić o oddanie. Nie przypominał mi teżbramy tryumfalnej. Dla mnie był starym zawadzającym czymś, co zabierało ponadmetr kwadratowy powierzchni. W sobotę przeszedł do historii. W ogóle sobota tobył istny dzień świra. Bardzo Osobisty Mężczyzna miał jechać na budowę, bomieliśmy w planach zasypywanie fundamentów. Do rana nie wiedzieliśmy, o której.Tak samo, jak nie wiedzieliśmy, o której przyjadą panowie od pieca. Więc mążzabrał się za cięcie drzewa. Panowie w końcu dali znać, że przyjadą o 9,koparka miała być o 13. Zaczęło się. Panowie skończyli o 11, mąż wyniósł kupęgruzu, ja zabrałam się za sprzątanie przed 12, bo chciał, bym z nim jechała nabudowę, żeby prowadzić w jedną stronę. Na piątym biegu posprzątałam z grubsza,pojechaliśmy. Dość powiedzieć, że operator koparki przyjechał dwie godzinypóźniej. Mogłam spokojnie posprzątać…  Aleto jeszcze nic. Brakło nam ziemi na fundamenty. Zasypane są dokładnie dopołowy. Resztę dziś zamówiliśmy. Po powrocie ja się zabrałam za sprzątanie, mążza łatanie dziury w kominie, bo trzeba zabetonować, potem poleciał do drewna,by skończyć, a potem było już 8 wieczorem.

                Dodatkowooboje się tak doprawiliśmy, że w niedzielę umieraliśmy, bo nas przeziębieniewzięło.

                Czekana nas jeszcze jedna rewolucja, ale to w listopadzie, bo wcześniej czasu brak.A mianowicie remont dwóch pokoi w celu położenia paneli. Jupi. I przemeblowanie.Jupi do kwadratu. Ale potem będzie pięknie.

poniedziałek, 12 września 2011

Ciąża jest przereklamowana

            Tak, tak,wszyscy wokół grzmią, jaki to piękny czas, gdy nosi się pod sercem nowe życie,błogosławieństwo, dar od Boga i tak dalej w ten deseń. No ja nie przeczę,fantastycznie jest wiedzieć, że rozwija się nowe życie, obserwować na kolejnychUSG, jak rośnie, czuć kopniaki, nie zamieniłabym się z nikim, ale generalnienikt nie wspomina o wszystkich czarnych chwilach tego stanu.

Ja oczywiście pominę wszelkiekonieczności leżenia i życia jak emeryt, które wyniknęły z mojej ciążyspecjalnej troski i specjalnego nadzoru. Zdarza się. Ale… Takie zwykłe, októrych się mówi, dolegliwości też jakoś są złagodzone. Na przykład osławionaporanne mdłości. Ten termin na pewno wymyślił facet, który nie miał kobiety wciąży no i na pewno sam tego stanu nie doświadczył. Bo poranne to one są. Taksamo jak południowe, popołudniowe i wieczorne. O, te są moje ulubione.Wieczorem dokuczają naprawdę bardzo mocno, ale o tym nikt nie mówi. Nikt niemówi, że człowieka oblewają zimne poty i marzy, by zwymiotować, a tu nic,paluchy do połowy gardła nie pomagają. W końcu, owszem, przychodzi upragnionaulga. Ale mnie się może raz to zdarzyło rano, najczęściej popołudniuwymiotowałam dalej, niż widziałam i zwracałam wszystko z mlekiem matkiwłącznie. Tak, wiem, niektórzy mieli gorzej, niż ja. Mnie chociaż kisiel iplacki ziemniaczane wchodziły. To tak w ramach rzucania się na wszystko, co sięnadaje to jedzenia, jak widać, kolejny mit.

            Wspominasię o częstej konieczności odwiedzania toalety na siusiu. Jasne, sprawdziłosię, ale nikt nie mówił, że jak zaczyna się chcieć, to trzeba iść już teraznatychmiast, bo potem boli. A w nocy się idzie zwiniętym w pół, bo już tyle siętego nagromadziło. No cud miód i orzeszki normalnie. A noc to w ogóle jestosobna historia. Na którymś boku ciągnie wszystkie mięśnie, na plecachniewygodnie, bo część krzyżowa nie leży na łóżku, tylko unosi się w powietrzu,na drugim boku… no ileż można?... Oczywiście z poduszką pod brzuchem, boinaczej skóra ciągnie. Do tego trzeba dodać, owszem, fantastyczne, bo wreszciepełne i większe piersi, ale nikt jakoś nie zająknie się, że one przeszkadzają.No przeszkadzają mi i muszę je układać zanim zasnę. A w ogóle zanim zasnę to zpięć razy się kręcę i wiercę, a potem… Budzę się na siku.

            Kopniaki.Naprawdę, bardzo przyjemne, ja się natychmiast uspokoiłam, że z dzieckiem wporządku i przestałam mieć ochotę na ciągłe siedzenie pod głowicą USG, co teżzaliczę do uciążliwych schizów ciążowych. Nadal uważam, że to świetne uczuciedopóki moja Dziecina nie postanowi poskakać sobie po moim pęcherzu. Albopowbijać paluszki weń. Słowo, że to jeden paluszek wkręcający się jakśrubokręt. Nic przyjemnego. Choć bolesne kopniaki przede mną na pewno, ale jużmam przedsmak.

            Zgaga. Dośćpowiedzieć, że stałam się mlekoholikiem. Litr czy półtora to czasem mało. A razwyjęłam jedno z lodówki, kwaśne, drugie, kartonowe, ser mi się zrobił, trzecieśmierdzi… Przerażona sięgam po czwarte, bo wszystko wskazuje na to, że mam 12 litrów zepsutegomleka, koszmarną zgagę i zamknięte sklepy. Ale na szczęście okazało się, że itrzecie i czwarte były dobre.

            Oczywiścienie ominęły mnie bóle pleców. Dokładnie jeden punkt pod łopatką, którego niebardzo mam jak się pozbyć bo wyginanie nie pomaga. No i puchnące kostki. Naszczęście tego zaszczytu doznałam dopiero raz i na razie, jak mogę, to japodziękuję. Do tego dochodzi szybsze zmęczenie i trasa, którą pokonywałam wdwanaście minut zajmuje mi dwadzieścia pięć.

            Anajgorsze, na sam koniec. Nastroje. Teraz to już jakoś lepiej, ale początkowoto miałam ochotę sama siebie zamordować, taka byłam nieznośna i z tej chęcidoprowadzałam się do łez. Czasem pięć razy na godzinę. Nie, kobieta w ciąży niejest aniołem, nie jest uosobieniem spokoju. Jest demonem w ciele kobiety.Demonem, który potrafi się rozpłakać na „I żyli długo i było im zielono”,chlipać pól dnia za psem z „Jestem legendą”, a jednocześnie wywściekać się nawszystkich wokół, o taką pierdołę, że normalnie by na to nie zwróciła uwagi.

            Ciąża jesttroszkę przereklamowana. Reklamy pokazują uśmiechnięte, radosne przyszłemamusie gładzące brzuszek, piękne niemowlaki, które chce się zacałować naśmierć. I jest to faktycznie najpiękniejszy okres w życiu. Najpiękniejszy,najgorszy okres, jaki mi przychodzi przeżywać.

środa, 7 września 2011

Pracowniczo

            Byłam dziśw pracy. Głównie po to, by zawieźć zwolnienie i podbić książeczkęubezpieczeniową. Chciałam się jeszcze paru rzeczy dowiedzieć od księgowej, alena razie nie wiedzą. W każdym razie nie chciało mi się jechać bardzo. I terazbardzo się cieszę, że pojechałam. Po kobiecemu się cieszę i po ludzku też. Pokobiecemu, bo dawno nie słyszałam tylu komplementów, że pięknie wyglądam. Pooczach widać, że szczere, a nie, że wypada. Dostałam też masę rad, porad iinformacji. Bardzo sympatycznie. Niedawno pisałam, że nie ciągnie mnie dopracy. Wśród tych ludzi zmieniłam zdanie. A to tylko dwie godziny.

            I jeszczejedno. Jakby coś nie wyszło, to mam dwóch kolejnych kandydatów na tatusia.Jeden stwierdził, że on chętnie, a drugi przyszedł, jak ten pierwszy migratulował i kazał gratulować sobie. Ja niewiele myśląc mu gratuluję, alemówię, że nie wiem czego. A on ze śmiechem, „Jak to czego, dziecka” i wskazujena mój brzuch. Casting urządzę, a co ;)

            W sumie totrafiłam na początek roku i spotkałam wszystkich w jednym miejscu. Cudnie.

            Mąż maurlop wypoczynkowy, czyli pracuje na budowie. Ale widać już postępy, fundamentypomalowane lepikiem, przyklejony styrodur i część pomalowana w środku. Jeszczeskończyć malowanie, zasypać, i wylewka i będzie koniec na ten rok. Byle niepadało, to się może uda w tym tygodniu, na pewno zasypanie, bo nie wiem, czychłopaki mają wolne, by płytę zrobić. Ale okaże się.

czwartek, 1 września 2011

1 września

          Dziś poszłabym do pracy po sierpniowym urlopie. Dotarło to do mnie wczoraj i jak tylko sobie o tym pomyślałam, przeszły mnie ciarki. Nie chce mi się wracać. Na początku zwolnienia mnie strasznie nosiło, to fakt. Ale chyba głównie przez przymusowe leżenie non stop. Teraz leżeć non stop nie muszę, a jest to całkiem przyjemne. Ale nie tylko dlatego dobrze mi w domu. Pomijam też kwestię tego, że się wysypiam, a zapotrzebowanie na sen skoczyło mi do 12 godzin na dobę. Zwyczajnie dobrze mi w domu. Lubię na spokojnie gotować obiad, sprzątać i robić wszelkie domowe czynności przeplatając je filmem, czy książką.
          Do pracy zamierzam wrócić, nie będę gospodynią domową, nie pozwolę, by utrzymywał mnie mąż. Ale na razie, z pieniążkami, mogę sobie posiedzieć w domu i pobawić się w kurę domową. Oczywiście zadbaną kurę, w związku z czym wybywam dziś do fryzjera.

czwartek, 25 sierpnia 2011

Rekonesans szpitala

            Bynajmniejnie z własnej woli ten rekonesans. Żadne dni otwarte, czy coś w tym stylu. Poprostu przymus. Przedwczoraj dostałam bólów w dole brzucha. Wzięłam NoSpę i jązwymiotowałam. Ale ja potem głodna byłam… Jakoś przetrwałam noc, rano wczorajbolało trochę, ale kropla krwi na bieliźnie już mnie mocno nastraszyła. Pointerwencji męża zadzwoniłam do lekarza. Po interwencji, bo co ja mu powiem?Kazał jechać do szpitala, na wszelki wypadek. Pojechaliśmy. Na SORze przyjęlimnie prawie natychmiast, przebadali wzdłuż wszerz i w poprzek i wypuścili dodomu. Wszystko w porządku. Aż mi się głupio zrobiło, że męża z pracyściągnęłam. Ale nie zostałam nazwana panikarą, a nawet powiedziano mi, żedobrze, że przyjechałam. A student, który tam był, zapytał, czy w poczekalniczekają rodzice… I był bardzo zdziwiony, jak powiedziałam, że przyjechałam zmężem. Znowu poczułam się jak małolata…

            Ale szpitalmi się podoba, personel bardzo miły, uczynny i profesjonalny. Mogę tam rodzić.Oczywiście w swoim czasie. Na razie się nie wybieram.

Z wieści bardziej radosnych, mamyodebrany mostek na budowie. Wszystkie rzeczy, prócz betonu, do zrobienia ślepejwylewki też już są na działce. Gorzej, bo Mojego Bardzo Osobistego Mężczyznębędę teraz widziała w nocy, bo będzie robił izolację fundamentów. Nie mogę się,jak nigdy zimy doczekać…

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Wychowam swoje dziecko bezstresowo

            Rzuciłamostrym tytułem. Pewnie zanim parę osób doczyta do końca, zostanę zmieszana zbłotem. Ale wierzę, że ktoś jednak dotrwa. Bo tak, zamierzam wychować dziecko wsposób bezstresowy. Ale nie taki, jak promują niektóre mamusie, niektóre prądywspółczesnego wychowania. Nie chcę wychować bachora, który pluje na wszystkichwokół, kopie i krzyczy, a ja jestem szczęśliwa, bo dziecko dokonało wyboru i jago nie ograniczyłam. Nie. Stop. To jest mały potwór i terrorysta. Piszę to jakopedagog. Permisywizmowi mówię stanowcze nie.

            O co miwięc chodzi? Stresu nie da się uniknąć. Pozbawianie go dziecka na każdym krokujest tworzeniem z niego kaleki społecznej, która na pierwszym niepowodzeniustraci cały zapał i dozna druzgocącej klęski. Nie da się żyć bez stresu. Alemożna jego nadmiar eliminować i o to będę się starać. Moje, nasze dzieckobędzie miało stałe zasady, zakazy i w późniejszym czasie obowiązki. Nie będęsię bała powiedzieć „Nie”, „Nie wolno”, „Źle zrobiłeś, -aś”. Bo na tym polegawychowanie. Inaczej dziecko nie odróżni, co jest dobre, co złe, a w jaki sposóbzrobi sobie krzywdę. Jednocześnie przy stałym i cierpliwym powtarzaniu pewnychrzeczy w końcu zrozumie. I wierzę święcie w to, że jeżeli wprowadzi się stałepory kąpieli i pójścia spać, to nie będę czekała, aż dziecko się wyszaleje ipadnie samo. Jeżeli dziecko będzie wiedziało, czego nie wolno, a co wolno ibędę konsekwentna, unikniemy wielu rozczarowań. I w ten sposób odejmę stresusobie i dziecku, które ma coś stałego, na czym może się oprzeć. Zresztą,wystarczy spojrzeć na dorosłych, sami mamy stałe pory na określone czynności.Pozwalanie dziecku na robienie co chce, kiedy chce i gdzie chce, jestrozwalaniem mu świata i zapewnieniem totalnej dezorganizacji.

            Pomiędzywychowaniem autorytarnym, narzucającym dziecku wszystko, a źle pojętymbezstresowym, gdzie dziecko narzuca wszystko rodzicom jest cała gama zachowań zustalonymi i przestrzeganymi regułami, które szanują zarówno tego małegoczłowieka, jak i pozwalają mu szanować rodziców, a w późniejszym czasie inneosoby. I tą drogą pójdę, by potem nie wstydzić się za dziecko, które w wersjiA, nie umie podjąć samo żadnej decyzji, a w wersji B jest rozwrzeszczanympotworkiem, któremu nie wolno zwrócić uwagi.

            I oby misię udało.

czwartek, 18 sierpnia 2011

Po połówkowym

            Ostatniedwa dni to był maraton po lekarzach. We wtorek wizyta u kardiologa. Nadal beztabletek, żadnych przeciwwskazań do porodu naturalnego. Strasznie sięucieszyłam, a potem… Zaczęłam się stresować, bo co będzie jak na połówkowymwyjdzie coś nie tak z serduszkiem Dzieciątka. Wczoraj odbyło się właśniepołówkowe. W serduszku faktycznie jest jakieś ognisko echogeniczne, ale wgranicach normy i mam się nie przejmować. Pan doktor mnie uspokoił bardzo.Maluszek waży już 517 grami ma około 20 cmbez nóżek. Długość bardzo około, bo nie mieści się już na monitorze ;)Oczywiście dostaliśmy płytkę i zdjęcia, w 3D, na które co chwilę zerkam. Jawiem, to wynik analizy, odbić i tak dalej, ale i tak mi się Dzidzia podoba.

            Jak narazie na małego lokatora czeka już łóżeczko, z całym wyposażeniem, no dobra,nie mamy stelaża do baldachimu, ale tatuś obiecał zrobić i wózek. Wózek wstanie rozłożonym był ulubionym kocim miejscem do spania, ale niedobra panizłożyła. Przy czym czuję, że będzie walka o ten pojazd. Może się pomieszczą.

            Budowlaniemamy fundamenty. Nie obeszło się bez problemów, ale plan minimum prawiewykonany. Jeszcze izolację, ślepe wylewki i plan na ten rok można uznać zazakończony. Ale jakby był teraz lipiec to korciłoby nas kończyć do dachu. Terazjednak trochę za mało czasu.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Ogłoszenia parafialne

Jak ktoś widzi ten post: Gratuluję. Przez parę ostatnich dni coś się dzieje z Onetowymi blogami i albo pisze, że ich nie ma, albo, że nic im nie jest, albo pojawiają się całkiem puste. Ogłaszam więc, że póki mnie baaaardzo nie zmusi, nie zamierzam się stąd wynosić. Proszę więc o cierpliwość. Jak się skończą kłopoty, wrócę :)

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Zaczynamy

            Dziś dzieńzero. Weszła ekipa, mają kopać wodę, fundamenty i zrobić mostek. W piątekpodłączyli nam prąd, nie obeszło się bez przygód, ale nie chcę się denerwować inie opiszę. Dość powiedzieć, że jeden telefon sprawę załatwił raz na zawsze iwszystko się udało.

            Zaczyna sięcoś, co zawsze było w kategorii „Kiedyś zaczniemy”. Zaczynają ziszczać siękolejne marzenia. Teraz marzę o tym, by skończyć w wyznaczonym terminie. Apotem… Znajdzie się coś innego.

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Powoli do przodu czy biegiem w przód?

            Piasek jużmamy. Pominę milczeniem całą opowieść, dość wspomnieć, że pan miał przyjechać o10, a o6.30 dzwonił, gdzie on ma wysypać ten piach. Oczywiście nie jesteśmy w staniepojawić się na terenie w minutę, nawet 30 minut to wyzwanie, więc zostawiliśmypana samemu sobie. No i wysypał. Połowę nam, połowę sąsiadom na wjazd. 24 tonypiachu. No nic, dzięki temu mamy koparkę na fundamenty i wodę. Ale głupawa,która nas nawiedziła z powodu tego poranno sobotniego telefonu, opuściła nas,jak zobaczyliśmy ten piach. Natomiast dostawa ze składu dla równowagi spóźniłasię o dwie i pół godziny. Równowaga w przyrodzie musi być, prawda?

            W związku zpowyższym zapytałam męża, czy tak już będzie zawsze. Popatrzył, pomyślał iwysnuł wniosek, że tak. Blaszak miał być o 14, przyjechali o 11, ekipa miałabyć koło 20 sierpnia, mogła już 1, piasek też przyjechał deczko wcześniej. Alewolę tak, niż standardowe obsuwy. Teraz, byle tylko deszcz przestał padać, bochłopaki utoną w tych fundamentach.

            Generalnieto wszystko się tak spieszy. Nasza Dzidzia też. Wiem, że ruchy można poczućokoło 18, nawet do 20 tygodnia. Ja poczułam pierwsze dokładne właśnie 18,wczoraj zobaczyłam, że mi już brzuchem rusza. Dla mnie zadziwiające tempo, choćnie mam do czego porównać. Ale cieszę się. Niech będzie silne i zdrowe, tonajważniejsze. W jaki sposób ze mnie wyjdzie, jak troszkę przerośnie, będę sięmartwić potem.

czwartek, 28 lipca 2011

Wyróżnienie, parę rzeczy o mnie i o budowie też słów kilka

            Z samego rana zobaczyłam podpis Panti (klik), żem wyróżniona. Dziękuję bardzo. Strasznie mi sięmiło na sercu zrobiło. I od razu dostałam energii do napisania posta. Co niniejszym czynię.

 

" W zabawie chodzi o to, że gdy zostaniemy wyróżnieni, musimy dodać na swoim blogu odpowiedni wpis, podając linka do bloga osoby, od której dostaliśmy wyróżnienie. (...) Następnie należy wkleić do wpisu banner akcji i napisać siedem rzeczy o sobie (...) i pozostaje nominacja 16 innych blogów, które Waszym zdaniem na to wyróżnienie zasługują, oprócz osoby, przez którą zostaliśmy nominowani."


  

 

            A więc tak…Nie zaczyna się zdania od no więc, wiem. Ale zastanawiam się, co mogłabym napisać, skoro tyle już bloga piszę i dużo o mnie wiecie. Postanowiłam zacząć od rzeczy najnowszych:

 

1.     stałam się rozchwierutana emocjonalnie.  W sensie posiadania płaczu na końcu nosa. Ja już pominę, że oglądając Księcia Kaspiana przedwczoraj zaczęłam płakać w momencie, kiedy Piotr woła „Odwrót” przy szturmie na zamek, a skończyłam po jakichś 10 minutach. Ale to straszna scena, jest, ok.? Ale popłakałam się na… „A potem żyli długo i było im zielono.” I to zostawię bez komentarza.

2.     boję się pająków. Panicznie. Choć ostatnio robię postępy i te, co mają takie cienki nóżki kończą pod moim kapciem bez robienia wrzasku.

3.     posiadam niczym nieuzasadnioną miłość do swojego auta, pieszczotliwie złomem zwanym. To znaczy Lwiątku, bo to peugeot jest, generalnie nic nie dolega, ale jak się psuje i szarpie mi kieszeń, to chcę go sprzedać i oddać na żyletki. A potem znów go kocham. Jednak miłość jest ślepa.

4.     oceniam książki po okładce. Wiem, wiem, nie powinno się i takie tam, ale opis też z tyłu czytam. Przeważnie. A potem kupuję, kupuję, kupuję.

5.     tu nastąpiła dłuższa przerwa na myślenie i zmianę pościeli i EUREKA! Nie znoszę zmieniać pościeli.

6.     z prawie każdego spaceru przynoszę jakiegoś kwiatka,krzaczka czy inną roślinkę. Z korzeniami. Po paru razach jeszcze wtedy nie mąż zaczął wozić w samochodzie zestaw reklamówek jednorazowych.

7.     nie znoszę na sobie loczków. Ale nie takich zrobionych specjalnie, ale tego, jak moje włosy same się pokręcą. Więc prostuję. A potem jest mokro i nadal mam loczki.


A teraz nominacje... Czy uda się aż 16? Okaże się :)

1. Nigu - może będziesz miała czas i wenę :)

2. Zapałka na zakręcie

3. Zakrętka

4. Malinka

5. Smoczyca

6. Anairda

7. GBS-ka

8. Edii

9. A-normalni

10. Tomaszowa

11. BeR

12. Kocia Dama

13. Czarna Mamba

14. Facet po przejściach - a co się lenisz ;)

15. Kobieta na rozstaju - rusz komórkami na urlopie ;)

16. Dorotka mama Natalki

 Udało się :) Kto chce, niech pisze, kto nie chce, niech nie pisze, kogo nie wymieniła, a chce, niech też pisze :)

 

Wczorajszy dzień, cały na wariata i bez konkretnego planu okazał się najbardziej udany z kilku ostatnich. O co w sumie nietrudno, jak się siedzi cały czas w domu. Ale i tak. Zaczęło się od telefonu Mojego Bardzo Osobistego Mężczyzny przedwczoraj, że ekipa może wejść w poniedziałek. Ten, po tym weekendzie. A my w lesie. To, że materiałów nie ma, to jedno, papierów o zaczęciu budowy nawet nie złożyliśmy, a po ich złożeniu trzeba odczekać 7 dni. Więc wczoraj pojechałam, złożyłam, ekipa wchodzi 8 sierpnia. Wszystko na wariata. A że byłam w Krakowie, jeden telefon i już jechałam do Przyjaciółki i jej Mężczyzn. Bardzo przyjemne popołudnie.

Tomaszowa pytała o projekt.Naszego rzeczywistego nie mam na komputerze, ale mogę pokazać ten, na którym się wzorowaliśmy (klik). W naszym garaż jest na równi z domem i za nim jest zrobiona kotłownia. Ściana między salonem, a kuchnią, ta wolnostojąca, jest krótsza, a do kuchni nie ma drzwi i ta ścianka od drzwi też zlikwidowana. A w salonie, tam gdzie są dwa małe okna, będzie cała przeszklona ściana.  U góry łazienka ma ścięty róg od korytarza i tam drzwi, a nie tak, jak narysowane, obok tego dużego pokoju.

czwartek, 21 lipca 2011

Pozwolenie na budowę i robienie z siebie idiotki

            Od wczorajmamy pozwolenie na budowę. Prawomocne i nikt nam go nie może zabrać. To znaczypotencjalnie może, ale nie podejrzewam, że do sierpnia nagle pojawi się planzagospodarowania przestrzennego gminy. A jak już zostanie wbita pierwsza łopatai odpowiedni zapis w dzienniku budowy zostanie umieszczony, to nic nam nie mogązrobić. A ekipa umówiona właśnie na sierpień. Miło koło rocznicy ślubu zaczynaćkolejny nowy krok w przyszłość.

            W związku zpowyższym ja dzwonię po różnego rodzaju firmach i generalnie robię z siebiekretynkę. To znaczy już mi coraz lepiej idzie nie robienie, ale początki miałamkoszmarne. Bo dzwoniłam zapytać o coś, co sądziłam, że jest jedno uniwersalne,a odbierający mi się pyta czy chcę wersję X, Y, czy może Z. No i z reguły niewiedziałam co chcę. Po paru takich telefonach, po następnym smsie od męża, comam sprawdzić, najpierw patrzyłam na allegro, a potem odpisywałam, że wieczoremma mi napisać dokładnie, słowo w słowo, o co mu chodzi. Uniknęłam w ten sposóbparu kolejnych telefonów z „o so chosi” z mojej strony. Powoli staję sięekspertem, choć zarzekałam się, że budową zajmuje się mąż, a ja zajmuję siędomem. Nie da się tak. Ale im więcej telefonów, im więcej załatwień, im więcejnamacalnych elementów (mamy prąd!) tym bardziej czuję, że to wszystko zbliżasię wielkimi krokami. I znowu jestem przerażona i zachwycona jednocześnie. Alepowoli przyzwyczajam się do takiego stanu.

piątek, 15 lipca 2011

Poprawianie błędów w pisowni

            Przyszło mipoprawiać pewien tekst. Dokładniej mówiąc swój, ale po przeróbkach edytorablogowego. Dużo tego było, postanowiłam więc skorzystać z pomocy automatycznej.Włączyłam potrzebne narzędzie i… Czego to ja się nie dowiedziałam. Zaczęło sięod zdania w stylu „A przecież pyta o samopoczucie.” Poprawne, prawda? Niby tak,ale „pyta” zostało podkreślone, jako wyraz wulgarny. Później oberwało się słowu„lubi”, w ujęciu takim, że na przykład Ania lubi owoce. Podobno jestprzestarzały. I o ile zrozumiem poprzednie, bo narzędzie nie „przeczytałosobie” całości, tak „lubi” zdecydowanie jest poza granicami mojej wyobraźni oco mogło chodzić. W podobny sposób zaznaczyło mi „praw” w zdaniu podobnym do„dochodził swych praw.” Ale najbardziej rozbawił mnie pieprz. Taka przyprawa.Używany według narzędzia potocznie. A ja sądziłam, że zaznaczy jako wulgaryzm.

            Reszty niechciałam się dowiadywać, pozostały tekst poprawiłam ręcznie.

            Polegam napodkreśleniach. Rzadko mi podkreśla tekst, bo staram się pisać poprawnie, aleczasem jakaś literówka się wkradnie. Równocześnie nie rozumiem osób, którepiszą listy, czy na blogach swoich z błędami. Bo w przeglądarce też podkreślabłędy i przydałoby się je poprawić z szacunku do czytelnika. Ale dziś zaczęłamsię zastanawiać, co mogłoby powstać po poprawkach automatu. Strach się bać.

wtorek, 12 lipca 2011

Randka z Włochem

            Usiadłamsobie wczoraj w lodziarni, stolik obok był zajęty przez parę. Ona, nie wiem,jakiej narodowości, jak się odzywała nawet, to siedziała tyłem do mnie, niesłyszałam. On, Włoch, przystojny, nie powiem. Wyglądali na parkę na randce. Toznaczy ona wyglądała, bo patrzyła w niego jak w obrazek. Za to on przez całemoje tam siedzenie, czyli będzie z czterdzieści minut, wciąż rozmawiał przeztelefon. I to nie służbowo, sądząc po tonie i używanych słowach. Do kontrahentanie mówi się raczej „Ciao, Paolo”. A może się tam tak mówi, nie wiem. W każdymrazie dziwna sytuacja. Choć im wydawała się pasować, więc nie mnie oceniać. Ale... Zdecydowanie wolę Polaków, którzy jak na randkę przyjdą,to zajmują się kobietą, a nie swoim telefonem i podtrzymywaniem innychznajomości. Bo przecież popatrzeć na faceta nie podejmującego słownejinterakcji mogę na zdjęciu. A może ja jestem z innej epoki i nie wiem, jakwyglądają współczesne randki? Jutro idę z mężem na randkę. Z mężem też można, anawet trzeba. I mam nadzieję, że telefon będzie grzecznie czekał, aż my sięnacieszymy sobą, sam na sam.

środa, 6 lipca 2011

Za młoda na dziecko

            W sobotępogotowie zabierało mamę do szpitala. Przy okazji wywiązała się rozmowa międzymną, a lekarką, że choruję na to samo od lat siedemnastu. Sanitariusz spojrzałna mnie, na mój brzuch i nic nie powiedział. Później dowiedziałam się, że wkaretce mężczyzna pytał się mamy ile ja mam lat, czy siedemnaście. Moja mamazgodnie z prawdą powiedziała, że dziesięć więcej. On bardzo zdziwionypowiedział, że za nic by mi nawet siedemnastu nie dał, może piętnaście. Śmiałamsię potem do męża, że normalnie patologia, piętnaście lat i już brzuch. Alezrozumiałam wtedy, to znaczy zrozumiałam potem, jak zebrałam myśli, że pewnieto samo miały na myśli pewne panie w słusznym wieku, kiedy mijając mnie teżobrzuciły brzuch potępiającym spojrzeniem i jedna szepnęła do drugiej,oczywiście konspiracyjnym szeptem: „Z brzuchem, co za wstyd, w takim wieku.”

            Przypomniałomi się, jak w naszej podróży poślubnej, siedząc na deptaku, często byliśmyobrzucani spojrzeniami pełnymi oburzenia ze strony starszych i mniej starszychludzi. Oburzenie rosło wraz z dostrzeżeniem obrączki na moim palcu. Kiedyś też,jak jechałam na uczelnię, jakiś miesiąc przed obroną, czas matur był wtedy,koleżanka kuzynki, z którą jechałam zapytała mnie, kiedy ja zdaję maturę. Najednym z wesel, trzy tygodnie po naszym, zostałam „okrzyczana”, że w tak młodymwieku dałam się uwiązać takiemu staremu. W sensie, że mój mąż stary. Chciałampokazać dziewczynie dowód, ale w końcu uwierzyła, że nie mam troszkę ponaddwadzieścia, a prawie trzydzieści.

Przykładów można by mnożyć. Aleja się poważnie zastanawiam, czy nie powiesić sobie tabliczki na czoleinformacją o dacie urodzenia. Bo obawiam się, że dalej, będzie tylko gorzej.Tak, wiem, pewnego dnia docenię młody wygląd. Na razie mi przeszkadza.



Mama już w domu. Ma skierowanie do kardiologa, nic nowego i wskazanie do ablacji.

poniedziałek, 4 lipca 2011

Przerwa

Mamę mam w szpitalu. Wrócę tu, bo na razie nie mam na nic czasu, jak troszkę ogarnę siebie i ogarnę to wszystko, co mi na głowę spadło.

piątek, 1 lipca 2011

Budujemy

            Nareszciesię doczekaliśmy. Po dwóch latach załatwiania, na szczęście nie przez nas, aprzez opłaconego pana, papierów mamy pozwolenie. Jeszcze tylko należy poczekaćna uprawomocnienie, ale co tam miesiąc w porównaniu do tych dwóch lat. Ekipateż już umówiona. Składy i inne betoniarnie obdzwonione, ceny znane, terazwystarczy wyskoczyć z kasy i sfinansować plan na ten rok. Strasznie się cieszę,że wreszcie coś się zaczyna namacalnie dziać, że nie tylko w urzędach, ale żezacznie się kopanie, układania, zalewanie.

            Smakspełnianych marzeń jest nie do porównania z niczym innym.

środa, 29 czerwca 2011

Aborcja, która podzieliła Sejm

            Dziś Sejmwznawia pracę. Ma głosować między innymi nad zmianami wymagań dlafunkcjonariuszy policji i o aborcji. Znów. I znów podział. PiS chce koniecznieabsolutnego zakazu aborcji, chce wykluczyć trzy istniejące od 1993 roku wprawie polskim wyjątki. PO i SLD jest w większości przeciwne.

            Nie chcęroztrząsać politycznych rozgrywek, nie chcę rozstrzygać o sumieniach ludzi,którzy na aborcję się decydują. Ale myśląc czysto po ludzku, po kobiecemu,uważam, że ustawa w obecnej formie jest najlepszym kompromisem.

            Ciążę możnaprzerwać w trzech przypadkach: jeżeli poród zagrozi życiu matki, jeżeli badaniaprenatalne wykażą głębokie upośledzenie płodu lub ciąża jest wynikiem gwałtu.Dla wielu ludzi nie do przyjęcia żadna z tych form. I ok., nikt nie zmusza dowykonania aborcji. Ale całkowity zakaz spowoduje ogromne rozrośnięcie sięczarnego rynku aborcyjnego. W okropnych, mało mających z higienicznościąwspólnego warunkach kobiety będą usuwały ciąże. Albo co gorsze będą łykać tonyproszków, robić niestworzone rzeczy, by ten płód, brzydko mówiąc, spuścić.Niektórym się uda, niektóre urodzą nieuleczalne kaleki, dzieciaki, które niemają szans na adopcję i normalne życie.

            Sama jestemw ciąży. Zastanawiałam się, nie raz, wiele dni te myśli chodziły mi po głowie,co będzie, jak badania genetyczne wyjdą źle. Jestem jeszcze przed prenatalnymi,myśli wracają. I nie wiem, co bym zrobiła. Zapewne bym jakoś przywykła do tejmyśli do porodu. Ale zapewne jest wiele rodzin, które po prostu wiedzą, żesobie nie poradzą. Że nie dadzą temu dziecku, ani miłości, ani ciepła, anipotrzebnej opieki. I co wtedy? Można urodzić, można oddać. I skazać dziecko nawieczną tułaczkę, po zakładach, po domach opieki, nie zawsze będących rajem naziemi. Na życie w ciągłym pragnieniu ciepła, miłości i ludzkiej obecności,takiej zwyczajnej, a nie dyżurowej, opłaconej. Takie dzieciaczki nie mają szansna adopcję. Tu już tylko instytucja. I może nie popieram, ale nie potępiam.

            Nieumiałabym też potępić kobiety, która została zgwałcona i która już przeżywakoszmar, powiększający się wraz z rosnącym brzuchem. Owszem, dziecko niczemunie jest winne, ale nie każdy na ma tyle silna psychikę, by to w sobieprzetrwać, przetrawić i przyjąć, jak jest. Tak samo walka o własne życie, gdyporód zagrozi matce. Pewnie, że można wtedy w ogóle nie zachodzić w ciążę, aco, jak się nie wie i dopiero w ciąży wychodzi, że coś będzie nie tak?

            Tematbardzo kontrowersyjny, mający tylu przeciwników, co zwolenników. Chyba nigdynie znajdzie się złoty środek. Bo jak ktoś chce usunąć ciążę, to usunie i żadnaustawa go nie powstrzyma. A jak nie chce, to żaden wynik na badaniach tego niezmieni. Ciągłe wracanie do tematu nie zmieni nic w mentalności ludzkiej, wuczuciach. To sprawa sumienia, a sumienia nie reguluje żadne prawo ludzkie.

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Telegram

Umieram na katar. Stop. Mąż też. Stop. On może coś zażyć. Stop. Ja nie. Stop. Zaczynam nic nie widzieć przez chusteczki. Stop.

piątek, 24 czerwca 2011

To był taki spokojny weekend

            Miało byćgeneralnie spokojnie. Sielsko, anielsko, bez porywów serca i wielkich wyczynów.No i w sumie tak jest. To znaczy było wczoraj. Spokojnie upiekliśmy ziemniaczkina ognisku, w altanie zjedliśmy, na chwilę pojechaliśmy do brata.

            Na dziśbyły dość niejasne plany. A może spotkanie, a może obcinanie gałęzi. Oczywiściepo pracy Bardzo Osobistego Mężczyzny, bo pracuje dziś. Wyklarowało się, jakdostałam wiadomość, że jednak będą, widzimy się. Na szybko więc wyjęłam karczekna niedzielnego grilla, musi mi się rozmrozić i muszę go zamarynować. Ale ogrillu za chwilę. Mam z mamą jechać na cmentarz. I muszę odkurzyć samochód, bowoła o pomstę do nieba. A jutro nim wyruszamy do Buska Zdroju. Na chwilę. Akoniecznie moim, bo mam zapowiedziane, że jak będę marudzić, że prędkość nieta, to sama prowadzę, a ja auta mężowskiego nie lubię z wzajemnością. Wiecie,co ciekawego można zobaczyć w Busku, bo jedziemy w ciemno generalnie? To, żejadę z nim, wpadło mi do głowy generalnie przedwczoraj, zdecydowałam sięwczoraj. Więc też na wariackich papierach.

            A wniedzielę miał być grill. Zaplanowany jakoś półtora tygodnia temu. Najpierwopiewał na cztery osoby plus jedna Bardzo Wielka Postać w postaci 5miesięcznego uroczego chłopca. Potem rozrosło się o kolejne dwie z plusem,czyli większą już dziewczynką. No a jak się rozrosło, to zaprosiłam jeszczedwie osoby. I tak z małego przyjątka zrobiła się impreza. Ale fajnie. Dlategoteż dziś muszę zamarynować mięsko. Niech się „przeje”. Kiełbaska może poczekaćdo niedzieli. A sałatkę to chyba też w niedzielę, żeby była świeża.

 

            Z wieściciążowych: nie czuję się w ciąży. Jedynie brzuch mi rośnie. Reszta objawówposzła precz. Chyba, że na głodniaka myję zęby, ale to prawie standard był,więc nie ma co liczyć. Przypominają mi o niej tylko tabletki, które łykam wramach drugiego śniadania i drugiej kolacji i ciągła niechęć do mięsa.

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Za monitorem

            Siedzę zaszkłem. Jestem panią klawiatury. Podległe mi klawisze pokazują na ekranielitery, które układają się w zdania. Papier przyjmie wszystko. Ekran monitorajeszcze więcej. Bo niby bezkarnie, bo niby anonimowo. Bardzo złudne wrażenie.Ale anonimowo, czy nie, mam jedną zasadę. Nie napiszę czegoś, czego niepowtórzę komuś w oczy, czego nie powiem w realnym życiu. Mój blog to mojepoglądy, głoszone również w świecie bez monitora. Bardzo się staram, by nikogonie urazić, nie obrazić…  I zwyczajnieprzykro mi, jak ktoś po drugiej stronie nie przestrzega tej reguły. Nikogo niezmuszę do mojego sposobu myślenia, pewnie, że nie. Ale przykro mi ma prawo być.Tak po ludzku, nie wirtualnie.

            Każdy maswoje zdanie. Każdy w sposób kulturalny może je wyrazić. Nawet, jeżeli się zemną nie zgadza, a może przede wszystkim wtedy. Mylę się, błądzę, czasem czegośnie dostrzegam. Konstruktywna krytyka może mi pomóc. Nie zawsze ulegam zdaniuinnych osób, ale cenię dyskusję na poziomie. Tego samego oczekuję, jak wchodzędo kawałka sieci, należącego do innej osoby… Czasem to oczekiwanie się niespełnia.

            Czasemsobie myślę, abstrahując od tematu, że jak ktoś skrzywdzi zwierzę, to nic niepowstrzyma go przed skrzywdzeniem człowieka. To taka cienka granica. I myślęjednocześnie, że ktoś, kto potrafi kogoś obrazić, komuś naubliżać, niszczyćsłowami w sieci, nie powstrzyma się przed takim działaniem na żywo. Nibyodzwierciedlenie mojej zasady. Szkoda, że odbitej w krzywym zwierciadle.

piątek, 17 czerwca 2011

Jaką krzywdę już zrobiłam dziecku, czyli o ciążowych przesądach

            Jest wieleprzesądów ciążowych, wiele znam, pewnie o wielu się jeszcze dowiem. Ale jakośsobie z tego nic nie robiłam. Tak więc oto lista z komentarzami już chybawyrodnej matki.

            - nie wolnosię kąpać, bo dziecko będzie miało wodogłowie – no to moje ma już chybapoczwórne, bo z reguły biorę prysznic, ale kąpielą nie pogardzę… Zastanawiałamsię, czy w czasach bez prysznica nie było przesądów, że jak się nie kąpie, todziecko urodzi się czarne, ale nie znalazłam wiadomości na ten temat. Ktoś wie?

            - nie wolnoobcinać włosów, bo dziecku skróci się rozum – grzywkę tylko obcięłam, więc jakodziedziczy inteligencję po tatusiu, to może nie będzie takie głupie. Choćpewnie jeszcze parę razy ją skrócę, to kto wie, kto wie.

            - nie wolnofarbować włosów, bo dziecko urodzi się rude – na bank będzie Ania z ZielonegoWzgórza. Jak bum cyk cyk.

            - nie wolnonosić łańcuszków, ani niczego na szyi, bo dziecko owinie się pępowiną – no tomoje już z parę razy powinno być okręcone. Długości pępowiny mu zaraz braknie.

            - nie wolnoprzechodzić pod sznurkami z wyżej wymienionych powodów – na pewno brakniedługości, bo wychodząc każdorazowo na ogród przechodzę pod sznurkami na pranie,siadając w altanie też.

            - nie wolnoszyć na sobie guzików, ani niczego, bo dziecku przyszyje się rozum – ups…inteligencji po tatusiu nam nie starczy.

            - jakkobieta w ciąży się oparzy, to dziecko tam będzie miało znamię – sorry,Dzidziek, masz znamię na serdecznym palcu lewej ręki bo paskudna mamusiasprawdzała, czy palnik gazowy jest wystarczająco ciepły.

            - nie wolnoteż wyglądać przez lufcik lub wizjer, bo dziecko będzie miało zeza – no chociażokularów nie muszę kupować.

            - nie wolnoprzytulać się do włochatych psów, bo dziecko będzie kudłate – jak na głowie, tobędę przytulać mojego ile wlezie, ale…

            - nie wolnopatrzeć na księżyc, bo dziecko będzie łyse – i tyle marzeń o bujnej czuprynie.

            - nie wolnosię malować – dziecko urodzi się transwestytą – no nie wiedziałam, ale będękochać, obiecuję.

            Znacie coś jeszcze?

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Ubrankowo

    W sobotę przyjechałam do domu z dwoma torbami miniaturowych ciuszków. Ja wiedziałam, że dziecko ma około 50 cm, ale moje wyobrażenie tych 50 było troszkę większe od tych ubranek. Jestem troszkę przerażona, ale nie ma już odwrotu.
    Czuję się wyśmienicie. Gdyby nie rosnący brzuch, nie wiedziałabym, że jestem w ciąży. Czasem męczy mnie zgaga, ale dwa łyki mleka rozwiązują sprawę. No i senna jestem przeokropnie. 12 godzin snu na dobę to norma, poniżej której czuję się i wyglądam jak zombi. Mąż się śmieje, że jak się przyzwyczaję, to będzie mi ciężko, ale odzwyczajanie idzie jeszcze gorzej.
    Najpiękniejszy moment, jak do tej chwili przeżyłam jednak na badaniu genetycznym po 12 tygodniu. Pierwsze USG z mężem. Tym razem monitor był cały jego, ja nie widziałam nic. On wszystko. Nie zapomnę jego miny, błyszczących oczu i uśmiechu do końca życia. Z dzieckiem oczywiście w porządku, choć nie chciało współpracować. Najpierw leżało plecami do sondy, a potem tak zaczęło machać wszystkimi częściami ciała, że nie mogli go pomierzyć. Po godzinie jednak wyszłam całkiem uspokojona, z bardzo dobrymi wynikami. Jutro czas na pokazanie ich mojemu prowadzącemu. Ciekawe, o ile Małe urosło, bo 3 czerwca miało 58 mm.
    Tak poza tym to powoli liczymy, mierzymy i przestawiamy meble w oczekiwaniu na łóżeczko. To spora operacja logistyczna na tych naszych 25 metrach plus salonik. Ale chyba wymyśliliśmy nienajgorzej.
    Zajmuje się oglądaniem wózków i łóżeczek na Internecie. Na ubranka nawet nie patrzę. Jak pisałam dostałam już sporo, druga kuzynka zaoferowała też ubranka i przewijak. Ciekawe, co w efekcie końcowym kupimy sami.

czwartek, 9 czerwca 2011

Nerwowi rodzice

            Wczoraj, podrodze z zakupów zobaczyłam scenę, która mi zmroziła krew w żyłach. Przywczorajszej temperaturze to naprawdę wyczyn. Ale do rzeczy. Staliśmy naskrzyżowaniu na czerwonym. Jasne jest, że dla pieszych zaświeciło się zielone.I na nim chciał przejść chłopiec, 7-mio, może 9 letni. Był w połowie drogi, gdyusłyszałam z boku krzyk kobiety. Kazała dziecku stać w miejscu i się nieruszać. I to dziecko stanęło na środku ulicy, gdy z poprzecznej auta skręcały wlewo. Dziecko przerażone, matka wściekła robiła mu wyrzuty, że przechodzi samoprzez ulicę. Wzięła go za rękę, prawie mu ją wyrywając i przytargała przezdrugą połowę jezdni. Długo jeszcze słyszałam, jak na niego krzyczy, że jestnieodpowiedzialny. Czy aby na pewno on?

            Podejrzewam,że to dziecko kiedyś naprawdę wpadnie pod samochód. Przez przewrażliwioną,nerwową matkę. Kiedyś któreś auto się nie zatrzyma, jak on stanie jak wryty naśrodku jezdni, bo mamusia krzyczy. Ale jak to biedne dziecko musi byćwytresowane. Zatrzymał się w sekundę, stał jak zamurowany. Przerażające.

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Pilnować każdego, bo nie ma już fachowców

            Druga częśćogrodu, jak też druga część domu należy do mojej ciotki. Przyjeżdża czasem,raczej na weekendy i jakiś urlop, niż żeby konkretnie pomieszkać. Ale ma paręgrządek kwiatowych no i ma trawnik. W tym roku tak się złożyło, że trawa jejurosła bardzo wysoka, kosiarką już się nie dało wjechać. Wynajęła więc faceta,który miał się z tym rozprawić kosą spalinową. Ok. Zawsze tak robiła w takichprzypadkach, niech będzie.

            Facetpojawił się dziś. O 5.20 rano. Piąta dwadzieścia obudził mnie warkot, który jaknic innego doprowadza mnie do szału. Wytrzymałam chwilę, wstałam, ubrałamszlafrok i pognałam do gościa. Zapytałam go, czy on nie wie, która godzina, żejeszcze jest cisza nocna i że jest chyba niepoważny, bo tu ludzie mieszkają ichcą spać. Nie odezwał się słowem, ale minę miał taką, jakbym nie wiem co odniego chciała. Ledwo weszłam za róg domu, on już kosił na nowo. Zaczęłamżałować, że nie wezwałam Straży Miejskiej.

            Niestety tonie koniec. Ja w końcu usnęłam, bo oddalił się od domu na tyle, że warkot przyzamkniętym oknie był do zniesienia. Po wstaniu poszłam na śniadanie, a tam mamaw mega wku… bardzo zdenerwowana. Okazało się, że pan fachowiec ściął namcukinię, która co prawda rosła na kompostowniku, była w miarę po równo z tamtątrawą, ale ewidentnie była oplewiona. Ściął ją, choć już kwiatki miała, razem zmakami i innymi kwiatami, które tam rosły, żeby nie widać było właśniekompostownika. Po bliższym rekonesansie mama zauważyła też straty w liliachciotki, które rosły na grządce! Obok nich życie straciły goździki i kilkainnych kwiatów. Zastanawiam się, czy drzewek przypadkiem nie podciął…

            Niesądziłam, że koszenie trzeba nadzorować. Nie sądziłam, że ludzie są ślepi,głusi i jeszcze nie myślą na taką skalę. Ale człowiek uczy się całe życie.

wtorek, 31 maja 2011

Dwupak

            Jako, że toblog prywatny, w kategorii ma też pamiętniki i dzienniki, to czasem pozanudzamWas wieściami ciążowymi. Nie zawsze mam temat na wzniosłe czy poważniejszetematy, szczególnie teraz, jak siedzę w domu i obserwacji wielkich nie czynię.

            Od jakichśtrzech tygodni chodzę. W sensie z pozwoleniem lekarza mogę wracać do w miaręnormalnej, ale spokojnej aktywności. Wczoraj mi się o tym przypomniało pogalopie po domu, ale ciiii, nikt nie musi wiedzieć. Generalnie czuję się corazlepiej, mdłości występują tylko wtedy, jak jestem głodna, więc muszęprzestrzegać pór karmienia siebie samej.

Dzieciątko ruchliwe, takprzynajmniej widać na USG i ma już troszkę ponad 3 cm. To znaczy miałodokładnie tydzień temu. W ten piątek z kolei idę na USG genetyczne i już siędoczekać nie mogę. Jakoś nie skupiam się na tym, że ma pokazać, czy Dzidzieknie ma wad i czy nie chory. Ważniejsze jest to, że zobaczę co u niego. Póki niepoczuję ruchów to pewnie będzie we mnie siedział taki niepokój, czy wszystko wporządku, a podglądanie daje mi spokój.

Co jeszcze… Surowe mięso miśmierdzi, wczoraj nawet stwierdziłam, że zepsuło się w lodówce, ale śmierdzitylko mnie, więc… Pokochałam gotowaną kapustę, z kminkiem. Mąż odpadł, jakjadłam chlebek z serkiem, pomidorkiem i kiwi. Potem jak go zapytałam, czyzrobić mu jeść, bo idę zrobić sobie, to zaznaczył, że tak, ale nie to co mnie.Zupełnie nie rozumiem, pyszne było.

Niesamowite. Niedawno siędowiedziałam, a już trwa 12 tydzień…

sobota, 28 maja 2011

Zabawy weselne, nie zawsze żenujące

            Ostatni rokobfitował dla mnie, dla nas w wesela. W tym jedno własne, więc i doświadczeniez obu stron. Wcześniej też się bywało, więc i zestaw zabaw w pamięci mam spory.Zarówno tych fajnych i integrujących obcych w sumie sobie ludzi, jak i tych, odktórych najchętniej uciekałam do innej sali, czy na zewnątrz. Ale po kolei.

            Jedną znajbardziej okropnych i źle wspominanych przeze mnie zabaw jest kółeczko,naprzemiennie kobieta i mężczyzna. Idąc gęsiego, w rytm muzyki oczywiście,łapie się osobę przed sobą za wskazane przez prowadzącego części ciała. Mamswoją dość szeroką strefę osobistą i nie znoszę, jak się mnie dotyka ot tak, a co dopiero„łapiemy się za biuścik”. Koszmar. Nawet z boku przechodziły mnie dreszcze.Zresztą wszelkie rozpoznawanie po kolankach zawsze budziło we mnie ogromnyniesmak.

            Innąspecyficzną zabawą, która niekoniecznie przypadła mi do gustu było podawaniesobie przez kobiety wałka spomiędzy nóg. Komentarzy na szczęście nie było, aleparę znaczących uśmieszków się pojawiło. Natomiast nikt się nie śmiał.

            A z drugiejstrony są sympatyczne zabawy, które rozbawiają bez głupich i niemiłych dlakogoś podtekstów. Bardzo miło wspominam „test na trzeźwość”. Pan Młody klęczącna jedno kolanko miał zdjąć buta Młodej, położyć go sobie na ramieniu irozłożyć ręce. Jak mu się udało prowadzący skomentował tylko, że tak wyglądamłody mąż pod pantoflem młodej żony.

            Samauczestniczyłam za to w zabawie tanecznej inaczej. Rozłożone było prześcieradłoi trzeba było zatańczyć, uprzednio dobierając sobie szybką lub wolną muzykę,tak, by nie dotknąć prześcieradła stopami. Najsprytniejsza para po prostuzarzuciła na siebie białą płachtę.

            A u nas naweselu były cebulki przywiązane do pasków panów, którzy mieli nimi przesunąćpod moje nogi, siedzącej na drugim końcu Sali pudełko zapałek. Każdy miałoczywiście swoje. Panowie podglądali strategie i wszyscy świetnie się bawili.

            Można więcgości zmusić do obmacania obcych osób, można bardzo wulgarnie i niesmaczniekomentować, ale można też bawić się naprawdę fajnie, nawet z podtekstem.Wszystko w granicach dobrego smaku.

poniedziałek, 23 maja 2011

Na wiwat

            Zapadłamsię jak pod ziemię, ale już tłumaczę. Internet nam się wywalił. Jakoś tak kołośrody. Nawet chciałam wtedy odpisać na komentarze i bach, nie ma. Zadzwoniłamdo telekomunikacji i dowiedziałam się, że naprawią do 48 godzin. Pojawił się izniknął i tak z parędziesiąt razy. I żeby nie było za pięknie, nawet o stanzgłoszenia nie mogłam się dowiedzieć, bo modernizowali system i moglisprawdzić, jak się nazywają. We własnym dowodzie, czyli klientom pomóc niemogli. Że już nie skomentuje, że jak zadzwoniłam na Błękitną Linię to pani mnieokrzyczała, że jej głowę zawracam, a powinnam od razu na pomoc techniczną.Wiwat kultura w narodzie. Pomoc techniczna na szczęście się milsza okazała. Wkażdym razie Internet już mamy. Mam nadzieję, że na dłużej.

Znacie sposób na Internet zominięciem potentata TP? Tylko bezprzewodówka mnie nie bawi, bo nie chodzi umnie.

            Żeby byłojeszcze zabawniej zadzwoniła do mnie pani w sprawie pierwszej fotoksiążki. Niepamiętam, czy pisałam, ale przypomnę, jeżeli tak. Zamówiłam fotoksiążkę, powielu, wielu telefonach pan mi powiedział, że jej się wydrukować nie ma. Pnimieli jedyną kopię, bo w między czasie dysk mi dokonał zgonu. To na pewnopisałam. I wtedy zamówiłam inną, gdzie indziej. W dniu odbierania nowej pan odpierwszej zadzwonił, że mogę ją odebrać, bo mu przysłali. Powiedziałam mu, żejest niepoważny, że traktuje klientów jak idiotów i że produktu nie zamierzam odbierać.No i w piątek zadzwoniła pani do mnie, że ta fotoksiążka leży i czeka na mnie.Zdenerwowałam się strasznie, bo stawiają mnie w głupiej sytuacji, choć to onizawinili. Powiedziałam jej to, co wyżej do jej szefa. Odparła, że jej szef nicnie powiedział. Wiwat organizacja firmy.

            A generalnie to dziśmam dzień na „usiąść w kącie i popłakać”, wiec się odmeldowywuję. Ahoj.

wtorek, 17 maja 2011

O gotowaniu, pisaniu i czemu nie wrócę na studia

    Wczoraj z wielkim hukiem wróciłam do obowiązków zony. Bo jak to tak, że nie dość, że nieużytek w sferze łóżkowej, z racji zakazu, to jeszcze nieużytek kulinarny i domowy. Zaczęłam od wyciagnięcia mięska na obiadek, bo musiało się rozmrozić. Generalnie to te obiadki to mąż sobie do pracy bierze i tam odgrzewa. Mięso sobie spokojnie dochodziło do temperatur zdatnych do krojenia, a ja się zabrałam za prasowanie. Tu poszła gładko. Gorzej było potem z tym mięsem. Nie znoszę zapachu surowego mięsa, o czym wczoraj się przekonałam na zmianę krojąc i odwiedzając  przyjaciółkę Muszlę. Ale udało się i stworzyłam gulasz i pieczeń. Gulasz podobno smaczny. Ja się mięsa raczej nie tykam jeść częściej niż z trzy razy w tygodniu, więc całą przyjemność zostawiłam mężowi. Zresztą, specjalnie bardziej ostre zrobiłam.
    W czynie społecznym, no dobra, za lody ostatnio, pyszne, orzechowe, dziękuję, przepisuję wykłady. Ze słuchu na tekst. I szczerze się podziwiam za wytrzymanie na studiach lat pięciu, a potem jeszcze tej szalonej podyplomówki. Po około 15 minutach słuchania tych nagrań i robienia notatek ogarnia mnie przemożna niechęć do tego. Nudzi mnie, denerwuje i głowa zaczyna boleć na zawołanie. Cudowne ozdrowienie następuje prawie natychmiast po zaprzestaniu pisania. To skutecznie przekonuje mnie, że do nauki raczej nie wrócę, bo na wykładach pisać nie będę i generalnie będzie mnie to nudzić. Już nawet dojrzewa we mnie plan sprzątania w szafie i zrobienia z dwóch półek wolnych. Ale jestem twarda. Najpierw przepiszę, a potem… Ochota mi pewnie minie.

poniedziałek, 9 maja 2011

Najwspanialszy szef

    Dawno miałam o tym napisać, ale się nie składało. Zmotywowało mnie dziś. Przeczytałam dziś notkę z głównej strony portalu. Dziewczyna pisała o tym, jak to jej pracodawca poszedł “na rękę” i wsadził ją na najcięższe zmiany po tym, jak powiedziała, że jest w ciąży.
    Nie sądziliśmy, że uda się nam tak szybko. A potem nie sądziliśmy, że będą problemy. Jak dowiedziałam się o ciąży postanowiłam nic nie mówić i normalnie chodzić do pracy. Głównie dlatego, że ciąża to nie choroba, a mnie się umowa kończyła 1 maja. Do tego czasu nijak nie byłabym w przepisowych 12 tygodniach, więc pracodawca mi mógł umowy nie przedłużyć. Ale stało się inaczej. Zaczęłam plamić, miałam nakaz leżenia, postanowiłam się przyznać z założeniem, jak nie oni, to inni. Rozmowa była z dwoma osobami osobno, każda bardzo miła i pełna troski o mnie i Maleństwo. I oboje zgodnie stwierdzili, że sądzili, że ja już mam umowę na stałe. Nawet dobrze, że się upomniałam, nawiasem mówiąc. Umowę mi przedłużyli wiedząc, że do pracy nie wrócę przez najbliższy czas. Bez problemów, wyrzutów, za to z masą rad, żeby o siebie dbać i z zastrzeżeniem, że mam pisać co u mnie.
    Mam najwspanialszego szefa na świecie. Teraz sobie spokojnie mogę oddawać się lenistwu, niechciejstwu i dbaniu o nas. Z pewnością, że mam gdzie wrócić. I tak sobie myślę, że firma dobrze traktująca ludzi zyskuje pracowników, którzy dobrze pracują dla tej właśnie firmy. Tylko czemu nadal ich tak mało?