środa, 23 lutego 2011

Upadek z wysokiego konia

    W ostatnim czasie zmienił nam się Zarząd. Bo łaska Pańska na karym koniu jeździ. I nagle osoby z góry zasiliły szeregi nas, instruktorów. Nam jest dziwnie, bo to “góra” i dziwnie się z nimi rozmawia. A oni… Wolę się nie zastanawiać. Wiem tylko, że ja odeszłabym z pracy całkiem, niż podjęłabym ją na takim stanowisku, o wiele niższym, naznaczonym pamięcią tych, z którymi przyszłoby mi pracować. Wolałabym odejść. Gdziekolwiek. Do innej firmy, na takie samo nawet stanowisko, ale jakże inne. Bez przeszłości, bez obciążeń personalnych.
    Upadek z wysokiego konia boli bardziej. Frazes, ale coś w nim jest. Mnie duma zabolałaby dużo bardziej niż brak pracy po. Bardziej, niż bycie na utrzymaniu męża, nawiązując do wcześniejszej notki. Bo czasem lepiej odejść kiedy jeszcze mamy podniesione czoło.

wtorek, 15 lutego 2011

Pierwsza miłość

    Wezwana do tablicy przez Zakrętkę zaczęłam się zastanawiać, jak to u mnie było z tą miłością. Tą pierwszą miłością.
    Muszę zacząć od tego, że przez długi czas faceci to było samo zło i żaden mi nie był potrzebny. Nie czułam parcia na posiadanie faceta i tyle. I wtedy pojawił się On. Adriana znałam wcześniej, w przeszłości był facetem koleżanki. Spotkałam go w drodze na uczelnię. Często później tamtędy chodziłam, rozmawialiśmy, rozmawialiśmy… Ujmujący, uroczy, miał w sobie to coś. Dałam się zauroczyć. Nie przeszkadzało mi, że był ponad rok młodszy, nie przeszkadzało, że miał problemy z edukacją i dopiero robił maturę, kiedy ja kończyłam pierwszy etap studiów. Uczyliśmy się razem. Faktycznie uczyliśmy się polskiego. Ale uczyliśmy się też bycia razem. Z nim poznałam smak pieszczot i wspominam je z uśmiechem na ustach. Z nim uczyłam się myślenia “my”, a nie tylko “ja”.
    Byliśmy z sobą 8 miesięcy. Czemu się rozstaliśmy? Tak naprawdę nie wiem. Po dłuższym zastanowieniu doszłam do wniosku, że po prostu się rozminęliśmy. Ja chciałam czegoś innego, bardziej dojrzałej relacji, partnerstwa. On chciał się jeszcze bawić tym, co nas łączyło, oczywiście nie w złym tego słowa znaczeniu. Wyjechałam na trzy tygodnie, na wyjazd z dziećmi z domu dziecka, dostałam od niego trzy smsy, nie tęskniłam, wiedziałam, że to koniec. Rozstaliśmy się po moim powrocie. Nie umiałam go już kochać.
    Nie potrafiliśmy utrzymać relacji, żadnej relacji. Długo potem dowiedziałam się, że złamałam mu serce. Długa, poważna rozmowa dała nam wiele do myślenia, pokazała, co zrobiliśmy źle. Dziękuję mu za nią.
    Dziś… Pogratulował mi małżeństwa, szczerze i po prostu. Ja chcę, by był szczęśliwy. Bo wiele mnie nauczył i myślę o nim z pewną nutą melancholii. Była to miłość w pewnym stopniu niedojrzała, z góry skazana na niepowodzenie, bo pierwsza. Nie wierzę w trwałość takich związków. Ale to ona dała podstawy do każdej innej.

niedziela, 13 lutego 2011

Pani domu vs pieniądze

    Ostatnie dwa tygodnie na L4 i chora cała rodzina nakłoniła mnie do przemyśleń. Miałam całe dnie na prace domowe, nie byłam ograniczona czasem na pracę, powrót do domu i dopiero obiad. Spokojnie mogłam sobie rozplanować sprzątanie, gotowanie, pranie, prasowanie. Nie musiałam robić wszystkiego na raz, bądź odkładać na weekend. I pomyślałam sobie wtedy, że miło by było tak sobie żyć. Prowadzić dom, zajmować się ogrodem, w przyszłości dzieckiem, mieć czas na wszystko. Spokojne, ustabilizowane życie bez ciągłego pędu, bo czegoś nie zdążę, a coś z kolei się przypala. A potem przyszła jeszcze inna refleksja. To wszystko zadziałoby się kosztem pracy zawodowej. I już nawet nie chodzi o rozwój osobisty, bo w domu też się można na wiele sposobów rozwijać, a to jakiś kurs, a to ciekawa książka niekoniecznie obyczajowa. Ale nie umiałabym prosić o pieniądze na wszystko. Wiem, że praca w domu, to praca de facto 24 na dobę, daje wymierne korzyści i bez tej pracy nic by nie było w porządku, ale jednak nie jest pracą zarobkową, nie przynosi mi moich pieniędzy. A przecież muszę zatankować, naprawić auto. Chcę czasem iść do fryzjera, czy kosmetyczki. Chcę kupić sobie książkę czy perfumy. I upokarzające byłoby dla mnie ciągłe proszenie męża o pieniądze. Na moje potrzeby i wydatki. I doszłam do wniosku, że mogę w domu siedzieć. Na urlopie wypoczynkowym, macierzyńskim, wychowawczym, bo dziecko potrzebuje mamy, ale poza tym chcę mieć własne pieniądze. No cóż, taka cena za równouprawnienie. Swoją drogą, zawsze byłam przeciwna.

wtorek, 8 lutego 2011

Strasznie smutno

            Smutno midziś. W nocy miałam atak. Dawno nie było tak silnego. Aż mnie potem wszystkobolało. Nie lubię ataków w nocy. Budzą stare leki, tworzą nowe. W głowie chaos,niepewność, strach. Jak to będzie z ciążą, z dzieckiem. Mówią, że ok., alenigdy nie wiadomo. Rozsądek podpowiada rezygnację, serce każe się nie poddawać.Lekarz mężczyzna jest na nie. Lekarz kobieta na tak. Ja coraz bardziej chcę.Wciąż jest ta myśl na krańcu głowy, na skraju umysłu.

            Beznadziejnyten dzisiejszy dzień.

niedziela, 6 lutego 2011

Pechowo jak 13

            Piątek okazałsię strasznie feralny. Zaczęło się od tego, że godzinę musiałabym czekać namęża pod jego pracą, więc pojechałam na zakupy. Zapomniałam telefonu, zegarkanie noszę, więc i tak za piętnaście 4 byłam na parkingu. Oczywiście się na nimzgubiłam i jeśli ktoś twierdzi, że parkingi w centrach handlowych są skomplikowane,to się myli i nie był na parkingu pod pracą męża mojego. Zaparkowałam w końcuna miejscu zarezerwowanym dla firmy X, bo firmę męża znalazłam, ale wjazdu nieobczaiłam. Myślę sobie, że piętnaście minut to mnie może nikt nie wygoni. Napisałamgdzie jestem i czekam. 4. Nic. Telefon. Nic. 4.05. Drugi telefon. Nic. 4.10.Trzeci telefon. Nic. 4.15. Wkurzona wykonuję kolejne telefony, które mążrozłącza. Zimno mi się robi, silnika nie włączę, bo rezerwa się świeci od zbytwielu kilometrów, a jego nie ma. W końcu się pojawił, telefon mu się zawiesił,mógł mnie tylko rozłączyć. Wyjmując baterie połamał etui. No nic, pojechaliśmyna miejsce przeznaczenia, a tam korek. No spodziewaliśmy się, ale nie takiego.W efekcie zatankowałam 46 litrów do 45 litrowego baku. Jak dobrze, że benzyna jużtańsza…

            Połaziliśmysobie troszkę po mieście, chcieliśmy wyjąć pieniądze i bach. Karta nieczytelna,proszę wyjąć, ale bankomat nie wypluł. Telefon na obsługę, zresetowalibankomat, nawet dwa razy, ale karta jak siedziała w środku, tak w środku została.Po chwili tylko wyświetlił się komunikat, że bankomat nieczynny. I tyle było zkarty. Mieliśmy nadzieję, że to wszystko, ale nadzieja poszła chyba na spacerrazem z naszym szczęściem, bo w domu czekał na nas rachunek od TP. Oczywiście uznalireklamację, ja tu to kiedyś opiszę chyba, ale nie do końca, bo nie zawiesililinii. Rozmowa z błękitną linią oczywiście nic nie dała.

            Czy japrzypadkiem nie wiem o zmianach w kalendarzu? Może w piątek był 13, albo co?

czwartek, 3 lutego 2011

Życie nabiera tempa

            Moje życienabiera tempa. Dziś mąż zaskoczył mnie wiadomością, że dokumenty powinny byćgotowe za 4 miesiące. Czyli wtedy możemy zacząć budowę. Owszem, ostatnie dnimyśleliśmy o tym, ale nie spodziewałam się tak szybko. W piątek jedziemy dobanków popytać o naszą zdolność kredytową. Nie śmiałam nawet marzyć, że będzieto poważna rozmowa, a nie rekonesans na przyszłość. Dziś to się zmieniło.

            Czekałam natą wiadomość długo. Planowałam, myślałam, marzyłam. Teraz mam. Z pieniędzmibędzie krucho, męża pewnie prawie nie będzie, co w połączeniu z tym, że  chcemy się starać o dziecko będzie koszmarem.A jednocześnie to kolejny spory krok do samego razem. W związku z tym jeszczenie zdecydowałam, czy się cieszę, czy jestem przerażona.