czwartek, 31 grudnia 2015

Szczęśliwości

W nadchodzącym roku bądźcie w zgodzie z sobą i swoimi marzeniami. Niech nikt nie zwali Waszej wiary w siebie, własne marzenia i możliwości. Spełniajcie się tak, jak uważacie. Bądźcie szczęśliwi z sobą, a szykując się do kolejnego bali za rok spójrzcie w lustro z uśmiechem i przekonaniem, że to był piękny rok

środa, 30 grudnia 2015

AAA :) Mam prezent urodzinowy

O Shanties myślałam już dawno. Chodziłam, patrzyłam, ziorałam i ... zapomniałam. W końcu jak weszłam na stronę Shanties to bilety już były. I jeszcze Syn wchodzi za darmo na koncerty dla dzieci. Zakupiłam więc bilety na oba koncerty dla dzieci, na jeden idzie z nami Osobisty i sobie na Mechaników. 30 lecie. Na ten idę sama w ramach prezentu na urodziny. Osobisty zostaje z dziećmi, a ja mam swój czas z ukochaną muzyką, z ukochanym zespołem. Wydałam mnóstwo kasy, choć w ramach koncertów to zero zero nic. I teraz czas czekać na urodziny, a potem jeszcze na koncerty.
Idę na Shanties!!! Jupijupijej :)

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Już po świętach, czyli na zakupy i planowanie wakacji :)

Niby po świętach, ale przez to, że Osobisty w domu, to nadal leniwie i bardziej odpoczynkiem zalatuje.
W wigilię zaczęliśmy, jak już wiecie, o 15. Wszystko zrobiłam sama, w sensie, że żadna z mam nie przyniosła nic do jedzenia, jeśli nie liczyć opłatków. W sumie to nie szalałam. Barszcz z uszkami, potem ziemniaki z piekarnika i do wyboru karp, albo dorsz smażone. Karp tylko dla taty i potem została mu reszta zapakowana do wzięcia do domu. Były jeszcze pierogi z kapustą i grzybami, kapusta z grochem i kupne rolmopsy. Tyle. Z ciast sernik, makowiec drożdżowy, gałąź wigilijną i na życzenie Osobistego pusty biały placek, zwany u nas babką - tak w ramach Bożego Narodzenia, a co. W pierwszy dzień nas nie było, więc gotowałam dopiero w drugi, znaczy uszka ugotowałam i upiekłam kurczaka faszerowanego. Kurczaka my zjemy, ale farsz jedzą koty, bo dodanie 10dkg wątróbki uczyniło go niejadalnym dla nas ;) Z tego, co mi zostało z luzowania kurczaka, ugotowałam rosół na wczoraj, więc naprawdę się nie napracowałam przez święta kulinarnie.
Święta z kominkiem są magiczne. Pominę, że w wigilię ja paliłam. Najpierw nie otworzyłam komina, a jak już to zrobiłam to... upiekłam Mikołaja :P. Serio. Coś zaczęło śmierdzieć przypalonym mięsem i futrem, a potem z komina zaczęło lecieć coś czerwonego. Jak nic coś upiekłam.
Dziś wybieramy się na zakupy, bo w lodówce zaczyna brakować mleka. Ci, co mają możliwość zaglądania do mojej lodówki wiedzą, że jak mleka nie ma, to znaczy, że jest stan kryzysowy ;) Przy okazji jakieś zimne ognie (nie strzelam w sylwestra), serpentyny, chipsy, czy inne takie na domówkę w liczbie osób 4 plus dwa koty.
A poza tym to planujemy urlop. Tak, tak, już teraz, żeby Osobisty wypisał i nie było, że a może dostanie, a może za tydzień. I, kurczę, kiepsko wychodzą święta w tym roku, bo same piątki i inne poniedziałki, a my chcieliśmy taki długi weekend trzasnąć, żeby nie było żal dni, co można na robotę w domu przeznaczyć. I w sumie nie wiem, co zrobimy. Bo najlepiej po 20 czerwca, żeby nie było znowu, że nieczynne, bo przed sezonem. Miejsce jest jakby drugorzędne, bo raczej góry, albo góry, albo góry, ostatecznie... morze, żeby klapen dupen faktycznie odpocząć. Choć raczej góry :P Bo w tym roku prócz Krynicy się nie udało. A kurczę, w tamtym roku 14 grudnia w Zakopcu byliśmy i po Dolinie Białego chodziliśmy :) Czas nadrobić górołazenie.

sobota, 26 grudnia 2015

4

Święta w szpitalu nie są fajne, ale... jak się rodzi Cud, to są najpiękniejsze na świecie. Mój osobisty cud i prezent pod choinkę skończył dziś 4 lata. Jest dużą panienką (103 cm i 16 kg), która wie, czego chce, mówi o tym pełnymi, wielokrotnie złożonymi zdaniami, pokazuje, krzyczy ;)
Kocha puzzle, układa już takie ze stu kawałków, i rysowanie, ale najbardziej kocha taniec. W przedszkolu chodzi na taniec nowoczesny i balet, zażyczyła sobie cheerlederki, jak urośnie. Jak tylko słyszy muzykę, to się podrywa, nawet w kościele ;)
Pisze, jak jej się podyktuje literki, to wszystko napisze, stara się nauczyć czytać, ale jej brakuje cierpliwości, a mnie motywacji, bo baaardzo tego nie chcę. Więc idzie nam, jak krew z nosa.
Układa kociaki do snu, skutecznie, opowiada im wymyślone przez siebie historie, brata kocha miłością pierwszą i coraz lepiej się z nim bawi i uczy go wielu rzeczy. Bardzo chętnie pomaga też w domu i radzi sobie z tym coraz lepiej.
Zna wiele piosenek i wierszyków, mówi głośno i wyraźnie i co ważniejsze, potrafi mówić przed publicznością. Zna również całe Ojcze nasz, Aniele Boży, Zdrowaś Mario, pół mszy potrafi zaśpiewać i sporo kolęd.
Przestała płakać na wejściu do przedszkola! Teraz szłaby tam w niedzielę.
Na placu zabaw najfajniejsze są pajęczyny, ścianki wspinaczkowe i inne takie miejsca..
Świetnie składa klocki, już domy buduje tak, że ściany się nie rozłażą. Uwielbia bawić się samochodami, kolejką i kucykami pony.10-tkami, a do 30 paru po kolei - podejrzewam, że potem brakuje cierpliwości. Dodaje i odejmuje na podstawowym poziomie - tak do 10 się udaje.
Pieluch brak zupełny, chodzi sama na toaletę.
Liczy do 100
Wie, skąd biorą się dzieci i czym różni się chłopiec od dziewczynki, oczywiście pierwsza informacja mocno do jej wieku przystosowana.
Moja mądra, kochana dziewczynka.

czwartek, 24 grudnia 2015

Wesołych Świąt

U nas Wigilia już się skończyła, zaczynaliśmy o 15, bo z rodzicami, Osobisty pojechał ich odwieźć. Znaczy moich i teściową, bo teść się nie pofatygował. Jego strata.
Chciałam Wam życzyć wzniośle, wierszem jakimś i... I nie pożyczę. Pożyczę Wam tak, jak moja Córa dziś życzyła. Nie wymyślę nic bardziej od serca, nic bardziej szczerego.
Żebyście byli ze sobą szczęśliwi.
Żeby było radośnie i żebyście się cieszyli.
Zdrówka i wszystkiego najlepszego.
Miłych życzeń.
Radosnych świeczek i czerwonych serduszek (cokolwiek to może znaczyć)
Żeby wszyscy Was kochali.
Dużo świąt.

wtorek, 22 grudnia 2015

100 uszek w barszcz, czyli pachnie świętami

U nas naprawdę już świątecznie. I to niekoniecznie za sprawą tego, że Osobisty od wczoraj do Nowego Roku ma urlop, choć też. W naszym domu przygotowania pełną parą. W czwartek kupiliśmy piękną zieloną panią, stoi na tarasie, czeka na wigilię i ubieranie. Ozdoby zrobiły się wcześniej. W sobotę robiliśmy uszka i pierogi z kapustą i grzybami, razem wyszło nam 100 ;) Dzieciaki sobie kleiły puste, więc rodzinnie. Niedziela natomiast to szopka z piernika. Cały dom pachniał. Co prawda już wczoraj pojechała n konkurs do przedszkola, ale do siebie też zrobimy. Wczoraj też siedziałam z dzieciakami i robiłam stroiki, wieńce świąteczne. Córa to wiadomo, ale nawet Syn dzielnie z nami robił. Dziś nie czuję palca od tej ilości szpilek, ale było warto. Wieńce miały iść na pole, ale boimy się, że nie przetrwają, więc na pole powstało dziś coś innego. Natomiast największą robotę zrobił Osobisty... Ale... zostawię Was ze zdjęciami :) Bo one mówią wszystko.



Tak się prezentuje nasze wspólne dzieło. Od początku do końca robione przez całą rodzinkę.
 te zostaną w domu, a poniżej widzicie filarek.














I TADAM!!!!!




Pierwsze rodzinne palenie w kominku. Jeszcze bez całej obudowy, ale klimat niesamowity :) Mam fantastycznego Męża :)

A tak w ogóle, fajnego mam kota? ;) Tak go zastałam dziś rano.


Ta umywalka ma 60 cm... A kot 7 miesięcy

Będę jeszcze przed świętami, pożyczyć Wam i sobie :)

środa, 16 grudnia 2015

Tak! Tak! Taaaak! I Syn przedszkolak

Odzyskałam mój samochód. Od dwóch dni Osobisty dzielnie jeździł busem i z kolegą, ja jego autkiem, żeby Córa mogła jechać do przedszkola, bo wczoraj zbiorowe urodziny, a dziś tańce. Ale dziś jest. Kosztowało mnie to (tia, mnie kosztowało, jak w tym dowcipie, co facet przyjechał wozem do wsi i się wydziera: "Ludzie, węgiel przywiozłem!", a koń się odwraca i mruczy: "taaa, ty przywiozłeś...) ponad 1/3 mojej wypłaty, jakbym ją miała, ale jeździ. Czasem lepiej zarabiać mniej, bo jakbym miała dać 1/3 z więcej... ;) I okazało się, że to nie moja wina, po prostu sprzęgło się rozwaliło akurat tam. Jakoś mi to humor poprawiło. Choć kwota u mechanika zostawiona mniej, ale dochodzą mnie słuchy, że i tak mniej wziął, niż inni, a jeszcze parę rzeczy zrobił prócz sprzęgła.
Cieszę się strasznie, że mam autko, bo to mi oszczędzi sporo kłopotów. W piątek musimy jechać do gminy, bo Córa wygrała konkurs plastyczny, z przedszkola posłali pracę, a potem jadę do przedszkola zapisać tego mojego kawalera do przedszkola, żeby na pewno miał miejsce w czerwcu, bo jakiś armagedon i ludzie walą oknami i drzwiami, a dyrektorka daje pierwszeństwo rodzeństwom. Tak, nadal będę jeździć 10 km w jedną stronę, bo uwielbiam to przedszkole, uważam, że jest świetne, a ciocie super przygotowane do pracy i nie zmienię za nic w świecie, o ile mnie nie zmusi coś baaardzo. Mam nadzieję, że otworzą zerówkę, to też tam będziemy jeździć. Pominę rekomendacje Kuratorium, bo wystawili im piękną opinię, ale Córa w weekend pyta, czy dziś jedziemy do przedszkola. To najlepsza rekomendacja przedszkola, jaka może istnieć i dla mnie najważniejsza.

poniedziałek, 14 grudnia 2015

4 i 2, czyli post i pre impreza urodzinowa

Wczoraj dzieciakom urządzaliśmy zbiorowe urodziny. Były balony, napisy na ścianie z imionami i cyferkami. Był tort i prezenty. Było sporo jedzenia, sporo ludzi i sporo wesołych chwil. Serdecznie dziękuję chrzestnym za przybycie, szczególnie chrzestnemu Córy, który dzień wcześniej wraz z całą rodzinką przybyli z dalekiej podróży, a jednak przybyli. Kocham Was, kochani :) Tym bardziej nie rozumiem postępowania chrzestnej, która nawet karteczki dziecku nie posłała, ale cóż, jej wybór... Może kiedyś...

Przygotowania ruszyły już w czwartek, kiedy zaczęłyśmy piec ciasteczka. Matka dostała barwniki, to musiałyśmy zrobić zielone choinki, żółte gwiazdy i czerwone serca, a co. W piątek zdobiliśmy nasze styropianowe ozdoby choinkowe, bo nikt od nas z pustymi rękami nie wyszedł. A sobota to już szaleństwo na całego. Tort, kończony w niedzielę, dwie sałatki (trzecią byłam zakupiłam, bo nie opłacało się robić przy takie cenie), dwa ciacha, tortilla z fetą i galaretki dla dzieciaków.

A wyszło tak:



Tort przed obłożeniem. 6 biszkoptów, w końcu mi wyszedł taki, jak powinien być, a barwniki, zupełnie bezimiennej firmy.
W niedzielę obkładanie masą cukrową, żeby nie zdążyła  , bo nie chciałam kłaść dżemu, czy kleju spożywczego.




Z drugiej strony jest 998 ;) Było parę osób związanych ze strażą, więc pomysł się przyjął.

A ozdoby robiliśmy tak:



Napisów z racji imion nie pokażę :)

A dziś Córa się bawi kolejką, a Syn kucyki upycha do domku dla lalek, czyli wszystko w jak najlepszym porządku ;)

piątek, 11 grudnia 2015

Kiedy lew spotyka drogowca i o zumbie też

Plan to coś, co wygląda zupełnie inaczej, czyli w nocy Syn dostał gorączki. 38 ze sporym hakiem, w piątek, to nie przelewki, wzięłam do lekarza. Po drodze desant Córy do przedszkola. Miasteczko, gdzie lekarz przyjmuje, a gdzie jeszcze rok temu mieszkałam zakorkowane, po brzegi, miejsca parkingowego w bliższej i mocno dalszej okolicy biblioteki brak, Syn śpi, więc zostawić go nijak... Pojechałam pod ośrodek, z korkiem, bo panowie drogowcy zebrali asfalt z jednego pasa. Dobrze niby, bo koleiny były tam takie, że jeździć się na moim rozstawie opon nie dało rozsądnie, ale... Wjazdu do ośrodka, jakby nie ma. To znaczy jest, ale zaczyna się dziurą pionowo w dół na 15 cm i kończy także samo. Tia... Syn leci przez ręce, nie pójdzie, daleko z nim nie dojdę, swoje jednak waży. Wjeżdżam. Bam, nie wjedzie, jedynka nie wskakuje. Jakoś się w końcu wyczołgałam, jedynkę na siłę wrzuciłam, poszłam do lekarza, bo Syn się obudził, dostałam diagnozę (na szczęście to tylko gardło, bez antybiotyku, chyba, że się z gorączką pogorszy, to mam receptę). Wyjeżdżam, a raczej próbuję, bo jedynka znowu nie chce wskoczyć. Jakoś mi się udało i się czołgam do domu. Dzwonię do Osobistego, że taki i taki problem mam i że zepsułam auto... Wiecie, ja jeżdżę Lwem, Francuzem. Toto się kocha, albo się tym nie jeździ. Ja kocham, ale do mechanika boję się jechać, bo albo sprzęgło, albo skrzynia biegów. Oba pewnie skubną kieszeń.
Pod przedszkolem zaparkowałam tak, żeby móc się stoczyć i wrzucić od razu trójkę, bo to wchodziło. Na szczęście odkryłam, że jak nie jest zapalony, to wrzuca biegi. I dobrze, bo po drodze skrzyżowanie, gdzie ja podporządkowana, a tam się nie da przeciąć na "jakoś przejadę". Zgasiłam, wrzuciłam jedynkę i pojechałam. Rondo, skręt w prawo i pod dom robiłam na trójce, bo dwójka i  jedynka już nie wchodziły. Powoooooliiii. Osobisty wrócił, wsiadł, wysiadł i oświadczył, że już nic nie wchodzi... Booooskoooo... Raz w życiu chciałam pojechać wolno, żeby się ze mnie nie nabijał, że ja nawet na parkingu piracę i jeżdżę za szybko, to zepsułam auto. Podobno jest szansa, że akurat tam się zepsuło, co zepsuć się miało, ale no... Nie lubię drogowców. A wczoraj żartowałam, że Lewka na żyletki oddam :( Niech on jeszcze trochę pojeździ...

Poszłam dziś na darmowe zajęcia zumby u nas w klubie i... wyszłam po pół godziny. Naprawdę. Tak mi się nie podobało. Ja rozumiem, że instruktor nie pokazuje, co robi, tylko robi, ale niech choć mówi, że zmienia ruch, a nie na migi. Patrzenie ciągle na instruktora odbiera całą radość. Dziewczyna jest świetna technicznie, jest dobra w tym, co robi, ale... no nie wywołała u mnie fali sympatii. Na moich ukochanych latino i pilatesie ze wzmacnianiem ciśniemy czasem tak, że mam ochotę wyjść z siebie, jak przy -ntym powtórzeniu mi mięśnie odmeldowują "ej, nie przesadzasz trochę?", ale nigdy nie chciałam wyjść. Dziś wyszłam, bo szkoda czasu mojego i czasu instruktora. Niech się bawi tym, co robi, bo o to chodzi, a niech nie patrzy na moją niezadowoloną minę. Ja zostaję przy moich dwóch godzinkach z instruktorem, który jest chodzącą energią i sympatycznością (jest takie słowo? bo mi nie podkreśla, a zgrzyta w uszach). I wiecie co? Nie jest mi źle z tym, że wyszłam. Do tego się chyba dorasta. Żeby bez żalu do kogokolwiek po prostu zrezygnować, jak coś nie leży. Natomiast do zumby nie dorosnę już chyba nigdy, nie mój klimat, nie moja bajka.

czwartek, 10 grudnia 2015

50 twarzy Greya - recenzja subiektywna

E.L. James
Wydawnictwo Sonia Draga
Seria Pięćdziesiąt odcieni
Tłumaczenie Monika Wiśniewska
2012 rok
608 stron



Zabierałam się, jak pies do jeża i... nie skończyłam. Zostało mi  70 stron, które skończę w najbliższym czasie. Nie, nie na siłę. Ale po kolei.
Zaczęłam i miałam ochotę rzucić. Ale słowo się rzekło, kobyłka i tak dalej, obiecałam recenzję, jak wyrazicie chęć, wyraziliście, to czytałam. Dopingował mnie Przyjaciel, który słuchał na audiobooku i lał ze śmiechu. To wzięłam się i ja jakoś rozsądniej. Na początku szło mi, jak po grudzie, język kiepski, fabuła jak z filmu porno. Ale potem... Zaczęło mi się podobać.
Christian jest słodki. Owszem, jest postacią popierniczoną, i to zdrowo, dewiant seksualny z niego pierwsza klasa, dla Freuda i innych tego typu przypadek idealny, ale jest poza tym słodki. Jego zakochiwanie się i wypieranie tego uczucia, próby racjonalizacji i umysłowe ucieczki czynią z niego osobę przeuroczą i dającą się lubić. Tak, lubię Greya, nie za wygląd, czy za kasę, ale za to, jaki jest cudownie słodki i niewinny. Dokładnie wiem, jakiego słowa użyłam. On może pieprzyć kobiety, może znać seks z każdej strony, ale uczuciowo jest niewinny. Nawet bardziej mi się podoba, niż Anastasia, która jest nowicjuszką na każdym z tych gruntów. Jej wewnętrzna bogini i podświadomość, które na początku mnie irytowały, są majstersztykiem opisywanie emocji i ich obrazowania. Do mnie przemawia i to bardzo robiąca gwiazdy bogini, czy prychająca podświadomość. To takie kobiece... I tego film nie ma prawa oddać i bardzo na tym traci. Tu widać, jak na dłoni psychikę kobiecą.
Jak już przy kobietach jesteśmy, to wiem, co one widzą w Greyu, prócz kasy. On jest zwyczajnie dżentelmenem, wymarłym gatunkiem i rycerzem na białym koniu. Tak poza seksualną sferą. Jest tak cudownie męski, nie, że brutalny, ale pozwala się czuć zaopiekowaną. A kobietom takim mężczyzn brakuje. Młodzi tak nie umieją, albo się wstydzą, a starsi, cóż, same ich tego oduczyłyśmy... A tęskni się za takim ramieniem do wsparcia się i wypłakania. Tylko ten cholerny mit silnej i niezależnej... A Christian nie pyta, on robi. Bierze, co chce i daje bardzo dużo. To chyba po części wyjaśnia fenomen zachwytu nad nim.
Erotycznie niestety książka mnie nie powala i przyznaję się bez bicia, że te fragmenty zazwyczaj omijam. Skusiłam się na scenę seksu oralnego, gdzie Christiana ze zdziwienia zatyka i się nie odzywa. Facet mnie drażni niemiłosiernie kazaniami w trakcie seksu. Może i to pasuje do kreacji postaci, ale... mnie burzy wszystko i jakby mi tak facet gadał, to bym wywaliła. Te fragmenty są więc dla mnie mało realne i mocno fikcją zalatują. Poza tym są słabe językowo, ale z drugiej strony, trudno o elokwencję przy seksie. A z trzeciej... Czytałam Tolkiena w przekładzie Łozińskiego, a potem drugi tom Skibniewskiej (nie, nie wsadzam kija w mrowisko). Jak pierwszy mnie powalił na kolana, tak drugi odstraszył. Bronię więc języka, póki nie zobaczę oryginału, bo wiem, że tłumacz może zepsuć wszystko.
Fabuła nie jest tylko erotyczna. Książka kipi seksem, jasne, wszak to literatura erotyczna, ale nie jest to sam seks. Autorka ma pomysł i go bardzo dobrze realizuje, odkrywając po kawałku. Ujawnione korzenie całej sytuacji wbiły mnie w ziemię, a potem jest podobno jeszcze ciekawiej. Czytam więc z zaciekawieniem i podoba mi się. Nie zachwyca, podoba, w ramach lektury lekkiej (hm.. zobaczymy, co będzie dalej z historią Christiana) i przyjemnej. Może i jestem jak blondynka oglądająca porno z nadzieją na happy end, ale... Nie każdy happy end to ślub, tu może to być... cii ;)

A na dowód tego, że mi się podoba:



W oryginale, żeby móc ocenić język. Używki, żeby na niedwyrężyć budżetu. W każdym razie chciałam przeczytać, żeby wiedzieć, co krytykuję. Trafiłam na coś, co z głównego przesłania mi nie zostawiło nic do zachwytu, za to z historii ukrytej dużo do przemyśleń. Dać pedagogowi książkę o seksie... Ech... Za relację od strony Christiana wezmę się z jeszcze większą przyjemnością. Ciekawe, co jemu w głowie siedzi...

wtorek, 8 grudnia 2015

Się dzieje, czyli front domowy

Nie mam na nic czasu, serio, na nic. Jest rano, a potem znów rano. A to za sprawą brzydkiej pogody, która zdecydowała o przeniesieniu prac do wewnątrz. W związku z tym Osobisty skończył łazienkę (brakuje lustra i szkła, na które z kolei brakuje kasy, ale o tym za chwilę), położył płytki pod schodami i na prawie całym dole. Został pokój, ale tam to grubsza operacja, do zrobienia po niedzieli, bo w niedzielę urodziny dzieciaków. Nigdzie nie ma sufitów podwieszonych, ale mnie to tak średnio przeszkadza, więc nie liczę. Dziś w planach wymiana szyby, bo kiedyś wróciliśmy i była pęknięta. Podejrzewamy nadaktywne koty zostawione w domu same na cały dzień. Na szczęście mamy ubezpieczenie i pokryło. Poza tym fugowanie tych wszystkich płytek (a podobno już mamy ciasno!) i....
TADAM!!! Dziś, za parę chwil, przyjedzie kominek. Ot, taki prezent na Mikołaja dla rodziców. Osobisty zamówił go z zerowym marginesem kasy i... przyszedł geodeta z naszą mapką do odbioru domu. Tia... Więc lustro poczeka ;) Ale w efekcie mamy kominek, bo tak to zawsze byłoby coś ważniejszego. Cieszę się na ten kominek, jak nie wiem co. Do imprezy się pewnie nie uda, ale pewnie do świąt podłączy i będzie mega nastrojowo.
Z kolei ja zamówiłam przed chwilą masy cukrowe na tort. Ma być jeden, wspólny, wóz strażacki. Cukierki na tort do przedszkola już mam. Bo Córa chciała prawdziwy, a nie z pudełek, jaki mają, by dzieci dmuchały świeczki. Bo u nas w przedszkolu raz w miesiącu są zbiorowe urodziny, z dmuchaniem tortu, prezentami od przedszkola i słodyczami od rodziców. I ja robię dzieciakom tort. Mnie obojętne, czy ciasto, czy tort,  a uśmiech będzie piękny. Czwóreczka ich jest w grudniu.
Imprezą w domu się nie denerwuję, bo jakby nie mam czasu :P Będzie, co ma być. Ozdoby ze styropianu wycięte. W sensie imiona i 2 i 4. Trzeba będzie tylko powiesić. Wczoraj Osobisty nam przyniósł swoją cud maszynkę i wycinaliśmy. Jeszcze ozdoby choinkowe. Gwiazdki, choinki, księżyce itp wycinamy :)
To będzie piękny czas.

piątek, 4 grudnia 2015

Czarnowidz - dosłownie

W domu mamy armagedon, który niestety wiązał się z przeniesieniem sprzętu komputerowo internetowo telefonicznego niżej. I rozmawiamy sobie z Osobistym, że ups ciężki i on mi na to, że on chce pozbyć się ups z domu, ale żeby nawet prąd był na generator, no wiesz - mówi mim, - cała wieś ciemna, a u nas się świeci... Bo ja to najbardziej nie lubię, jak siedzę sobie w wannie, kąpię się i wyłączają prąd.

No...

Wróciłam sobie z zajęć, poszłam pod prysznic, Osobisty przyszedł mi pomóc (paluszek mam ranny tak mocno, mocno i jak go zamoczę, to mi się znowu rana otwiera, więc cicho tam, zboczeńcy). Siedzimy my sobie pod tym prysznicem i bach, nie ma prądu. Ciemno, jak nie powiem gdzie :P a ups piszczy... Zostałam wytypowana do pójścia. I tak szłam sobie, ociekając wodą, do piszczącego upsa - dzieci śpią - po domu, w którym trzy godziny wcześniej zostały przestawione szafy i nie widać nic, bo nawet stacja benzynowa nie odpaliła zapasowego oświetlenia.

Czarnowidz. Dosłownie.

wtorek, 1 grudnia 2015

Małżeńskie w łóżku, i nie tylko, rozmowy

Jedziemy sobie autkiem, coś tam o Adwencie mówimy, a nagle Osobisty:
- A środa popielcowa to już była?
Osłupiałam, coś mi przemknęło przez myśl, spojrzałam na niego i:
- Możemy uznać, że nie było tego pytania?
- Tak - parsknęliśmy śmiechem, a jak się uspokoiliśmy, to ja do niego:
- Wiesz co sobie pomyślałam po twoim pytaniu? Że zwariowałeś, bo przecież popielec to tuż przed świętami...

Chyba powinniśmy odpocząć.

Wieczorem, leżymy w łóżku.
- Powiedz mi, mam sobie kupić te książki, czy nie?
- Skarbku, nie mamy miejsca... może czas pomyśleć o czytniku?
- Czytnik, prych, takie bezduszne stworzenie, a gdzie dotyk kartek, zapach...
- No... paskudny zapach farby.
- A bo ty czytasz naukowe, one śmierdzą - chichram się.
- No bo najtańsza farba. Ale pomyśl o czytniku, ile książek na raz. No i wychodzi taniej, niż półka. I się nie kurzy.
- Ale na książkach ma leżeć kurz - Osobisty parska śmiechem. - To znaczy no wiesz... Nie, że nie czytane... Ech, wcale mnie nie rozumiesz. Foch. - zero rekacji. - No foch.
- No to śpię, jak foch - i się śmieje ze mnie. Podelec.

Zakończyła się na ogólnej głupawce. I na tym, że mój niedobry mąż mnie nie rozumie i chce dać czytnik, zamiast pozwolić wdychać kurz książkowy ;) kto kocha książki, ten zrozumie. Ech, czemu ja wyszłam za inżyniera...