czwartek, 30 grudnia 2010

Podsumowanie

Ten rok pełen zmian, pełen smutnych i wesołych chwil. Jedenz lepszych, mimo wszystko…

 

Styczeń:

 

Rak. Jak wyrok. A potem zabieg mamy i nowa nadzieja. Dziświem, że słuszna.

Konkurs Szopek w Skawinie. Nasze przedstawienie o Jezusieprzychodzącym do naszego świata przyjęte z ogromnym zachwytem.

 

Luty:

 

Zapalenie nerwu twarzowego. I miesiąc zwolnienia.

Śmierć żony Chrzestnego.

Śmierć Miecia. Nie udało się Ciebie uratować, raduj Bogaswoim promiennym uśmiechem.

 

Marzec:

 

Zamieszkała ze mną Figa. Kicia dobrze się ma, czasem zadobrze, ale nie wyobrażam sobie, by jej nie było.

 

Kwiecień:

 

Zaręczyny. 1 kwietnia. Nadal nie dowierzam. Bez pompy, bezkwiatów, a najpiękniejsze na świecie.

Decyzja o ślubie w tym roku. W sobotę rano.

Przygotowania. Na wariata, jak cały nasz związek.

 

Smoleńsk. Nikogo nie znałam. Każdy był człowiekiem. Historiadziejąca się na oczach zostawia po sobie niezatarte ślady.

 

Maj:

 

Powódź. Ogrom wody. Ogrom cierpienia.

Warszawa i Żelazowa Wola, czyli wycieczka z pracy. Cudna,wartościowa.

Dziadek w szpitalu.

 

Czerwiec:

 

Śmierć Dziadka. Odszedł ktoś, kto był ze mną wiecznie. Niesądziłam rok temu pisząc słowa piosenki Rynkowskiego, że tego roku u nas będzie„puste miejsce blisko drzwi” i że „znów zasypie wszystko śnieg prócz pustki pokimś, co tutaj zawsze z nami był, a teraz nie ma go”…

 

Lipiec:

 

Chrzest Hani.

Brodawczak i jego usunięcie. Na samo wspomnienie mnie boli.

 

Sierpień:

 

Urlop. Miesięczny, zawsze długo oczekiwany.

Ślub. Najpiękniejszy dzień w życiu, z najpiękniejsząprzysięgą człowiekowi, którego kocham nad życie.

Krynica czyli podróż poślubna.

Zmiana planów mieszkaniowych.

Wesele Pawła i Marzeny. Czyli „O, to tak wygląda mszaślubna.”

Śmierć Mietka. Poszedłeś do Mamy…

 

Wrzesień:

 

Wesele Tadka i Dominiki. Bajecznie, cudownie, świetna zabawa.

Brak neta.

 

Październik:

 

Odzyskałam Martusię. Dziękuję.

 

Listopad:

 

Wypad w góry. Długo oczekiwany. Piękna pogoda, cudownyhumor.

 

Grudzień:

 

Pierwsze święta, jako rodzina.

Ślub Krzyśka i Jadwigi. Szczęścia w Waszym życiu.

Bal Sylwestrowy.

 

A przez cały rok załatwianie pozwolenia na budowę domu.Teraz mamy WZ-tkę i czeka nas końcówka dopieszczania projektu. Obym w następnymroku napisała, że mamy początek budowy.

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Bezstresowe (nie)wychowanie dzieci

            Byłamostatnio z Mężem u pewnej rodziny. On naprawiał im komputer, ja byłam dotowarzystwa. Mają dzieci, dwoje, chłopca w wieku lat 11 i 16-letniądziewczynkę. Pamiętam je jako grzeczne, fajne dzieci, ale ostatnio…Rozwydrzone, okropne dzieciaki. Chłopiec do ojca bez poczucia wstydu, żebyliśmy potrafił powiedzieć „Zrób mi pić i mi przynieś.” Spokojnie kopał ojca,dla zabawy, ale już poza granicami dobrego smaku. Tak samo jest z dziećmi moichbraci. Wszystko pod nos, zero samodzielności, o pomocy już nie wspomnę.Przynieś, podaj pozamiataj. Z tego tytułu zaczęłam się bać, jak wychować własnedziecko. Co zrobić, by okazywało szacunek. I nie wpadło mi do głowy nic pozawprowadzeniem zasad i ich przestrzeganiem. Bo nie pomoże wielka miłość, jeślinie będzie ona mądrą miłością. Chciałabym dziecko wychować bezstresowo. Ale niew sposób, jaki reklamują niektórzy. Bo wychowanie bezstresowe nie polega nacałkowitym wyeliminowaniu stresów, co prowadzi do pozwalania dziecku nawszystko. Idea tej metody polega na wyznaczeniu zasad i ich przestrzeganiu, bydziecko nie miało dodatkowych, niepotrzebnych stresów. Nie można żyć zupełnie bezstresu, bo to on motywuje nas do działania. A pozwalanie dziecku na wszystkopowoduje tylko to, że pięciolatek nam przyłoży, a my się tylko będziemy mogliuśmiechnąć. Chciałabym, aby dziecko od nas uczyło się wzajemnego szacunku,miłości i pomocy. Wierzę w naukę przez naśladownictwo i wierzę, że jak mybędziemy sobie pomagać, to uda nam się wychować dobre, grzeczne dziecko. Przy czymnie grzeczne, jak laleczka. Bo dziecko tez musi się wyszaleć, sparzyć bywiedzieć, że nie wolno dotykać ognia i spaść z krzesła, by wiedzieć, że nienależy na nie wyłazić. Nam zostanie ostrzec, a potem zrobić opatrunek. Pozwolićsię wybrudzić w piaskownicy, a potem umyć buzię i pomóc się wyszorować. Bo nicmnie tak nie drażni, jak sterylne mamy, które wygotowywują wszystko i niepozwalają dziecku niczego dotknąć, bo brudne. A potem się dziwią, że dzieckochoruje. Też bym była chora, jakbym nie mogła niczego dotknąć, a potemzaatakowałyby mnie tabuny zarazków, z którymi wcześniej nie miałam styczności,więc się nie uodporniłam.

            Byłamdzieckiem nauczonym zasad. Musiałam przestrzegać. Byłam dzieckiem poobijanym.Byłam dzieckiem brudnym. Byłam szczęśliwym dzieckiem.

Do A.

W porannym uśmiechu
W delikatnej dłoni na policzku
W kubku gorącej herbaty
W silnych ramionach
W trosce odbitej w oczach
W niezadowoleniu ze złości
Odnajduję miłość Twą...

Poranną radością
Trzepotem rzęs
Papierkiem na kanapce
Złością o niedomyty kubek
Czuwaniem, gdy śpisz
Bliskością ciała
Kocham Cię...

piątek, 24 grudnia 2010

Bóg się rodzi...

  

W dzień wigilijny, kiedy jeszcze krzątacie się przy przygotowaniach życzę Wam zatrzymania się w biegu i zadziwienia nad cudem narodzin Chrystusa. Niech Święta upłyną Wam w rodzinnej, ciepłej i radosnej atmosferze. Życzę Wam miłości, takiej, jaka bije z tego obrazka. Niech spokój z niego bijący spłynie i na Was, abyście pełni nadziei podzielili się opłatkiem.

środa, 22 grudnia 2010

Choinka pod choinkę

Mój wspaniały Mąż wystał dziś choinkę od RMF-u :) Jest cudna, pachnąca, a on kochany...
Gdzie my ją postawimy?? ;)

wtorek, 21 grudnia 2010

Z kopyta mi czas rwie

            Czas lecijak szalony. Zupełnie nie wiem kiedy mijają minuty, godziny, dni. Niedawnopoczątek przygotowań do stroików w pracy, dziś już po wszystkich kiermaszach.Stroiki ozdabiają teraz mój dom, który zaczyna lśnić czystością. Łysol choinkązwany czeka na wniesienie do domu i przystrojenie. A mnie brakuje czasu na sen.Z nocy też mi ktoś czas wycina. Jestem skrajnie zmęczona, wyczerpana. Zasypiamna stojąco. Nie wiem, może faktycznie działa na mnie ten młyn w pracy, któryteraz nadal trwa, a może wizja urlopu po świętach. Chciałabym na nim odpocząć,pojechać na narty, by na sylwestrowym balu dobrze się bawić, a nie padać nanos. Marzy mi się pójście spać z wiedzą, że o 5.30 nie wedrze mi się w uszybudzik…

            Dobranoc…

sobota, 18 grudnia 2010

Kościelnie czy cywilnie?

            Wróciliśmyze ślubu kolegi. Tylko uroczystość cywilna. Piękna ceremonia, piękna PaniMłoda, oczywiście dumny Pan Młody. Taka chwila, a zmienia życia człowieka… Aleja nie o tym. Tak sobie pomyślałam, że nie chciałoby mi się brać kościelnego pocywilnym. Bo przecież ślub zaistniał, dwoje stało się jedną rodziną. Wydaje misię, że sporo osób rezygnuje po przyrzeczeniu przed urzędnikiem z przysięgiprzed Bogiem. I nie dziwię się. To generuje podwójny stres, bo nie oszukujmysię ślub jest stresem, dwa razy trzeba się przygotowywać i wszystko robićpodwójnie. A można sobie zaoszczędzić zachodu. Oczywiście najlepszym wyjściemjest ślub konkordatowy, przy którym de facto ceremonia cywilna prawie umyka,przynajmniej mnie umknęła, ale czasem się nie da. Z wielu przyczyn. I tu sięrodzi kolejny problem, który ślub jest ważniejszy. Ostatnio usłyszałam, żecywilny to taki mniej ślub niż ten przed ołtarzem. I pytam się czemu? Też sąobrączki, też jest Para Młoda, też są piękne wspomnienia. A każdy bierze takiślub, jaki chce. Każdy jest piękny i wyjątkowy. A to, czy potem będzie welon iwesele na dwieście osób to sprawa każdego z osobna. Swoją drogą, welon pocywilnym wydaje mi się mocno nie na miejscu. Nie mówię nic na temat białejsukni, ale welon u mężatki mnie razi. Ale o gustach się nie dyskutuje.

niedziela, 12 grudnia 2010

NIE dla więzień!! Do łopat, do roboty!!

            Napierwszym wykładzie z pedagogiki resocjalizacyjnej (bardzo dawno temu)usłyszeliśmy, że resocjalizacja jest passe. I jest. I doprowadziło do tegoprawo. Nie znam przypadku, gdzie więzienie kogoś poprawiło. Chyba, że celemjest zrobienie z człowieka jeszcze lepszego przestępcy, a z młodocianychprzestępców wykwalifikowanych zbrodniarzy, jak to się dzieje w większości wpoprawczaku. Nie czarujmy się, przypadków takich, jak pan, którego nazwiska niepamiętam, a którego pokazywał pewien program, pewnej znanej stacji, a który sięzresocjalizował, bo miał chore dziecko jest naprawdę ułamek procenta. Resztazwyczajnie żyje na koszt państwa, ogląda sobie kablówkę i ma całe prawo głębokow nosie. I dlatego jestem za zaprzestaniem zamykania ludzi w więzieniach. Niechidą do roboty. Mało to dróg do połatania, chodników do sprzątania, a teraz doodśnieżania. Nigdy pojąć nie umiałam, czemu ktoś, kto nie płaci alimentów,idzie do więzienia, ma miesięczny przydział kasy na wyżywienie dwa razy wyższyniż dzieciak z domu dziecka i jeszcze państwo płaci zobowiązania wobec rodziny.Jest tyle prac, za które może się wziąć i spłacić dzieci, czy żonę, czy na kogotam płaci. A za najcięższe zbrodnie do kopalń. Przy takiej ciężkiej robocieodechciewa się myślenia kogo i jak skrzywdzić.

            Byłam napraktykach w więzieniu. Pracowałam z więźniami, jako równy z równym. I wiem, żeto przynosi najlepsze efekty. Bo pomijając zapracowanie na własne utrzymanie,ale oni też mają do czego wrócić. Nie uczy się ich dziadostwa, nie dostająwszystkiego na tacy za to, że byli źli, że wystąpili przeciw prawu. Wiedzą, żeza winy trzeba czasem ciężko pracować. I szanują tą pracę. A przez to uczą sięszanować drugiego człowieka.

sobota, 11 grudnia 2010

Myślenice, kiermasz i ślub

            Wczorajbyłam w Myślenicach na szkoleniu. Całkiem sympatycznie. Choć droga kiepska. Naszczęście jechałyśmy we dwie, więc szybko minęła. Nawet z korkiem naautostradzie.

            Jutro mamkiermasz prac świątecznych w jednej parafii. Auto z tego tytułu zapakowane pobrzegi. Znowu brokat będę czyścić do Wielkanocy…

            A równo zatydzień jedziemy na ślub. Czwarty w tym roku. Tylko ten cywilny. Jeszcze nigdyw takim nie uczestniczyłam i nie bardzo wiem, czego się spodziewać.

niedziela, 5 grudnia 2010

Seks na legalu

            W naszejpolskiej rzeczywistości seks przed ślubem jest zły, a i tak prawie każdy muulega. Ale od dawien dawna wszystko na co ma się największą ochotę jestnielegalne, niemoralne albo tuczące. Seks jedynie nie tuczy, więc nie ma o czymmówić. Kusi, kusi i w końcu się mu ulega. A gromy lecące z ambony jeszczebardziej sprawiają, że jest zakazanym owocem. Smakował mi bardzo. Otwarcie sięprzyznaję. I jakoś nie bałam się gromów z jasnego nieba i wiecznego potępienia.Ale po ślubie, na legalu jest inaczej. Lepiej. Wyraźnie czuję różnicę. Bardziejsię oddaję, pełniej dostaję Jego. Zniknęło coś, co nas stopowało, choć zawszenam się wydawało, że już lepiej być nie może. Jest. Jest coś magicznego wkażdym dotyku…

            A kiedy mnie dotyka… Zatracamsię w Nim całkowicie. Opętuje wszystkie moje myśli, jest w nich tylko jednopragnienie… A jednak do seksu „nielegalnego” mam nadal sentymentalne podejście.Miłe wspomnienia. Bo niektóre rzeczy robione etapami nabierają specyficznegosmaku, docenia się je, można je smakować… Lubię być smakoszem…

piątek, 3 grudnia 2010

Pierwsze zwiedzanie rowów

I stało się… Dziś wracając zpracy pociągnęło mnie na pobocze, bo asfalt był uszczerbiony… Skręt kierownicy,gaz, prawie prosto i… Obróciło mnie. Wylądowałam na drugiej drodze, bo była tamtaka odnoga. W poprzek. Cud się stał, że nikt nie jechał, bo skończyłoby siękarambolem. Zatrzymałam się na zaspie. Metr dalej i byłabym latała, bozaczynała się skarpa. Z duszą na ramieniu wygrzebałam się stamtąd i pojechałamdalej. Na każdym zakręcie serce mi stawało. Wybrałam więc drogę, po której niejeżdżą samochody. Jak się ślizgać to bez niebezpieczeństwa, że krzywdę komuśzrobię.

            Wiem jedno…Zwiedzanie rowów mi się nie podoba. Nudne są. I gdzie ja mam saperkę?

środa, 1 grudnia 2010

Dzień życzliwości

            Co prawdanominalny dzień życzliwości jest 21 listopada, czyli był już w tym roku, ale jadziś sobie taki urządziłam. Zima przyszła i odejść nie zamierza, za to hula popolach, po których jeżdżę. I przez te pola szedł dziś zmarznięty, prawie białychłopak. Widywałam go tam już kilkadziesiąt razy, jak szedł do szkoły. Dziśzatrzymałam się i zabrałam do domu. Mnie to nic nie kosztowało, a chłopak miał 2 km mniej do przejścia w tejzawiei. Zdziwienie na jego twarzy bezcenne, a moje samopoczucie post factum cudowne.Chwilę później zadzwonił telefon, zjechałam do takiej zatoczki w lesie, byspokojnie porozmawiać. Z naprzeciwka jechał samochód i wiecie co? Podjechał domnie. Dopiero, gdy zobaczył, że rozmawiam, odjechał. Podejrzewam, że sądził, żesię zakopałam i chciał pomóc. Kolejny dowód na to, że dobro wraca. Bardzoszybko.

            A jeślidziś środa to znaczy że trzeci dzień walczę z zimą. W poniedziałek, wiedząc cona drodze siedziałam w aucie już o 6.10. O 6.20 zadzwoniłam po CałkowicieOsobistego Mężczyznę, żeby mi wyjechał autem spod domu, bo ja nie daję rady. O6.30 grzecznie ruszyłam spod domu, udało mu się wyjechać, choć sprzęgło miśmierdziało potem całą drogę. Potem już było łatwiej, choć jechałam zszacunkiem, przez wieś, nie przez las, bo bałam się góry. Wczoraj tez on miwyjechał, choć z dużo mniejszym problemem. Tym razem jechałam przez las. Bajka.Biała droga, ślady może dwóch samochodów przede mną, osypane śniegiem drzewa…Tylko główna droga mnie niemile zaskoczyła. W pewnym momencie zorientowałamsię, że mam między kołami linie… Jechałam środkiem, bo tak były koleiny, a jaktylko zjechałam, to mną rzucało… Dziś wyjechałam sama. Prawie jak wiosna ;)

niedziela, 28 listopada 2010

Z galerii rozmów małżeńskich

Po całym dniu kiedy mąż był miły dla żony:

Żona: Coś Ty dzisiaj taki miły?

Mąż: Mam ochotę na seks bez wychodzenia z domu.

Żona: …

 

***

 

Żona: Chyba odkryłeś zalety małżeństwa. Masz osobisty biust.

Mąż: Tylko do tego biustu jest przyczepiona gadatliwa kobieta…

 

***

 

Łóżko. Mąż ma nadzieję na spokojny sen. Żona gada, gada,gada…

Mąż: Śpię…

Żona: (gada, gada, gada)

Mąż: Uspokój się… Idź spać…

Żona: (gada, gada, gada)

Mąż: (po chwili namysłu) Daleko jeszcze?

Żona: (gada, gada, gada)

Mąż: (po chwili namysłu) Daleko jeszcze?

Żona: (gada, gada, gada)

Mąż: No ale daleko jeszcze?

Żona: (gada dalej)

Mąż: pua (tak jak zakończył to osioł w Shrek’u, tomlaśnięcie)

Żona w chichot… Nieopanowany chichot… Nadal chichocze ;) Nasamo wspomnienie mlaśnięcia… Ale w końcu poszła spać. Jak się wyśmiali oboje :P

 

***

 

Żona: Nie mogę ci tak dobrze gotować, bo będę gruba…

Mąż: …

piątek, 26 listopada 2010

Tak o wszystkim

            Od samegorana chodziły za mną ciastka i naleśniki. Zaraz po powrocie z pracy zabrałamsię więc za kucharzenie. Naprodukowałam ogromną ilość kruchych ciastek.Zrobiłam też naleśniki na słodko z białym serem i rodzynkami moczonymi wmiodzie. Pycha. Przy czym objedzona jestem po uszy. Zresztą, nie tylko ja.Ciastka będą na potem.

            CałkowicieOsobisty Mężczyzna naniósł dziś ostatnią poprawkę do naszego projektu domu.Trzeba posłać do architekta, żeby zatwierdził. Czyli mały kroczek dzieli nas odzamknięcia tego etapu. Strasznie się cieszę…

            Wczorajminął rok od tego, jak zdałam na prawo jazdy. Szybko zleciało.

wtorek, 23 listopada 2010

Chcę mieć dziecko

            Chcę miećdziecko. To nie nowina. Od dawna chcę. Ostatnio dużo o tym z Mężemrozmawialiśmy. Na czele z kwestią porodu. Gdzie, jak, gdzie do lekarza i takdalej. To dość ważne, do tego te rozmowy budzą strach, bo jestem chora. Niemogę po prostu pozwolić sobie na wpadkę. Nasze dziecko musi być dokładniezaplanowane, bo biorę leki, które mogą mu zaszkodzić. Do tego muszę być podkontrolą lekarza. Nie tylko ginekologa ale i kardiologa. Więc sporoniewiadomych. I tak jakoś rozmawialiśmy, ze może ta klinika, a może to, a możetamto. W końcu stwierdziłam, że moja pani doktor powiedziała, że ona swojepacjentki odsyła do Kliniki na K. Bo tam i ginekolodzy są i kardiolodzy, no ito szpital. Kręciłam nosem wcześniej, bo klinika to studenci i nie ma, że sobienie życzysz. Ale potem tak sobie pomyślałam, że po pierwsze na kimś muszą sięuczyć, a ja jestem ciekawym przypadkiem, więc czemu nie. Po drugie.Kombinowaniem, zastanawianiem się i szukaniem dodaję sobie stresów. Po co? Istanęło na tym, że w razie co zostaję przy Klinice. Brak wyboru jest czasemnajlepszym wyborem i nie ma co kombinować. A szpital ze wszystkimi oddziałamito zawsze bezpieczniej dla mnie i dla malucha. A czy naturalnie, czy cesarką,to się będę zastanawiać jak będę w ciąży. No bo wtedy to pozamiatane, jakwyszło w pewnej rozmowie z M. Jak wejdzie, to i wyjść musi.

            Decyzjawięc zapadła. Zanim zaciążyłam ze względów chorobowych. Bo zanim będziemy sięspodziewać, muszę wybrać lekarza i go wtajemniczyć. A o resztę pomartwię siępotem.

niedziela, 21 listopada 2010

7 lat

7 lat temu…

 

Kurz na parkingu…

Ostatnie ciepłe promienie listopadowego słońca…

Matrix…

Tiptiriptip…

Mgła w drodze do domu…

 

Dziś…

Ławka w kościele…

Ponuro…

Zaplanowany Shrek…

Obrączka na palcu…

Wspólny dom…

środa, 17 listopada 2010

Za marzeniami...

            Doszorowałamdziś ślubne buty. W końcu. Jakoś wcześniej nie chciało mi się za to zabrać. Zresztą,nie nadają się do chodzenia, bo są ewidentnie ślubne. Choć ładnie się doprały. Zostałymi one i dwie pary białych pończoch. Wciąż przekonuje się, że w białych teżmożna chodzić. Na razie leżą w szafie… Obok sukni… Jeszcze niedawno w ferworzeprzygotowań, a już 3 miesiące po. Teraz ciągniemy za sobą inne marzenie, amianowicie dom. Już raz o nim pisałam, nawet projekt można było obejrzeć. Dziśzałatwienia w trakcie. Szkoda tylko, że to się tak wlecze. Dokumenty załatwianesą od roku, mamy dopiero WZ, czekamy na pozwolenie. W wyniku czego niezrealizujemy planu na ten rok, nie wylejemy fundamentów. Są tego złe i dobrestrony. Złą jest przede wszystkim to, że wydłużył się czas czekania na to swojemiejsce, co ciągnie za sobą kolejne konsekwencje. A dobrą jest kasa. Zwyczajniewięcej czasu na jej zebranie. Choć i z tym kiepsko. Owszem, mamy sporą częśćkwoty, ale to nadal kropla w morzu tego, co trzeba do stanu całkowitego. Akredytu brać nie chcemy, bo ciągnie to za sobą oddawanie bankowi ogromnej kwotyw odsetkach. Zresztą, warunki i tak są tak skonstruowane, że najpierw trzebaudowodnić bankowi, ze tego kredytu się nie potrzebuje, a potem oni goudzielają. Dziękujemy, poradzimy sobie bez nich. Choć to powoduje, że MójOsobisty Mężczyzna strasznie dużo pracuje. Ale z każdym dniem bliżej… A potemznów kolejne marzenia… Ogród (na 50 arach to naprawdę wyzwanie), w nim huśtawka,całkowite wyposażenie domu, sala do ćwiczeń…

czwartek, 11 listopada 2010

Patriotycznie o manifestacjach

            Chorajestem, ale szlag mnie jasny trafił i jakoś w głowie się przejaśniło powiadomościach. Ze stolicy. Manifestującej stolicy. Ci przeciwko tym, tamciprzeciw ludowcom i w ogóle całe zamieszanie. Każde stowarzyszenie czy grupamusi się pokazać. Szum, rejwach. I jeszcze telewizja pokaże. Tylko czemu dziś?Marsz Niepodległości bojkotowany przez inny marsz, innej niepodległości. A co?To my mamy kilka niepodległości, zależnych od ugrupowania politycznego? Innadla PO, inna dla PiS, a jeszcze inna dla gejów i lesbijek? Zawsze mi sięzdawało, że wolność przyszła dla wszystkich. Przynajmniej w zamierzeniu. Niedzieliła na prawicę i lewicę. Wyswobodziła wszystkich, bez względu na partięczy majątek. Żołnierze „za wolność naszą i waszą” szli na śmierć. Nie za naszmarsz i wasz marsz. Nie za naszą partię, a za waszą to już niekoniecznie. Boniepodległość równa ludzi. Jak wojna. Jak śmierć. A teraz szafuje się nią, jakkrzyżem.

Wstyd mi za takich Polaków, wstydmi za taką Polskę. I popieram weteranów wojennych, od których czasem możnausłyszeć „Nie o taką Polskę walczyliśmy.”

poniedziałek, 8 listopada 2010

Zderzak

            Pojechałamdziś do ośrodka zdrowia, by zmienić nazwisko w karcie. W końcu. Tylko troszkęmi zeszło… Ale nie o tym mowa. Wyszłam z ośrodka, idę do auta, a tam kartka zawycieraczką… Pomyślałam sobie nawet, że to list z pogróżkami, bo zaparkowałamna miejscu taksówkarzy. Nie. Kartka z numerem rejestracyjnym auta, które mnierysnęło. Potwierdził to pan, który znalazł się obok mnie i nawet otarcie mipokazał. Naprawdę malutkie, szkoda zachodu z dochodzeniem „odszkodowania”.Szczególnie, że rysa powstała na plastiku. Zadziwiła mnie jednak uczciwość..Chyba zachowam sobie tą kartkę na pamiątkę. Choć przyznaję, że nie wiem, czyzostawił ją sprawca, czy świadek. Nie spodziewałabym się czegoś takiego.Naprawdę, jakby nie ta kartka, nie wiedziałabym, że mam uszkodzone auto.Zwyczajnie bym się tego nie dopatrzyła… Jednak jeszcze istnieje pojęcieuczciwości… Ile razy na parkingu zdarza się, że ktoś huknie drzwiami o innysamochód, odrze do gołej blachy i zwyczajnie odjeżdża. I nikt nie reaguje.Szukaj wiatru w polu. I choć szkody są widoczne, nie przyzna się. Już w ogólenie wspomnę o ucieczkach z miejsca wypadku, bo to przypadek bardzo ekstremalny.

            Takie małewydarzenia, a tak przywracają wiarę w ludzi…

sobota, 6 listopada 2010

Cudownie mi...

            Dzieńzaczął się od pysznych świeżych bułeczek i chlebka przywiezionych przez Męża…Mniam… Potem wyjazd i Zakopane. Obiecane od dawna, wyczekane, w końcu dziśzrealizowane. Pogoda wymarzona, ciepło, polska złota jesień, bajecznie…Najpierw jednak góry. Stop, nie krzyczcie, Zakopane to nie góry, ja niebluźnię. Poszliśmy na Sarnią Skałę. Schodziliśmy zmęczeni koszmarnie, alezadowoleni jak świnki w deszcz. Kocham góry. I Jego kocham. Za tą wycieczkęteż. Po wymyślaniu przeze mnie ratowniczki dla niego i ratownika dla mnie(jakby trzeba było wezwać TOPR) stwierdziłam, że nadmiar tlenu szkodzi. Aleuważam, że wyimaginowana blond piękność w obcisłym kombinezonie na ponętnychkształtach to nie powód, aby mi mówić, że zwariowałam ;)

            Potem jużtylko obiado-kolacja w Zakopanym i mała wędrówka po Krupówkach. Za każdymrazem, gdy tam jestem zastanawiam się, co ludzie w nich widzą i próbuję sięprzekonać do ich uroku idąc tam. I nadal nie wiem. Ulica jak ulica… Ja tam wolęszlak…

            Kochamwędrówki…

niedziela, 31 października 2010

Na kocią łapę...

            Ślubu sięnie chce z różnych przyczyn. Przez strach, przez wcześniejsze zobowiązania,jest sporo możliwości… A dziś zobaczyłam to w jeszcze innym świetle. Jest para,nieważne, długo, krótko, mieszkają razem, ale do ślubu im nie po drodze. Czysię nie kochają? Zapewne się kochają, ale… Żyjemy w czasach Romea i Julii,seriali, wielkich kinowych miłości. Takich na zawsze i na wieczność, z porywamiserca, wielkimi przeszkodami do pokonania, porwaniami. Żyjemy w czasachmiłości, która nie jest zwyczajna, nie jest codzienna. Tęsknimy za takąwłaśnie. Szaloną, namiętną… Ale nie każdemu się trafia. Czasem spotyka siękogoś, kocha się go, ale tak… Normalnie, na co dzień, bez wielkiego entuzjazmu,nie ma ogromnej euforii i motyli w brzuchu. Jest za to codzienna kawa, uśmiech,leniwe wieczory. Takie mało romantyczne, nie kinowe, zwykłe. Więc ślub zamknąłby drzwi dla wielkiej miłości, co to nie wybiera, wielka siła i aż po grób,wbrew wszystkiemu. Nie bierze się go, bo można odejść do kogoś, kto przyniesiez sobą te wszystkie wyśnione, wymarzone uczucia. Tak łatwiej, bezpieczniej,nadal można marzyć…

            Po co? Poco czekać na coś, co może nigdy nie nadejść? Co złego jest w rutynie,przywiązaniu, spokoju i stabilizacji? Nie ma nic złego w codziennej miłości okazywanejzwykłymi gestami. Nie potrzeba zwaśnionych rodów, trucizn, porwań i szalonychnocy. Wystarczy miłość. Taka tu i teraz. Namacalna. Realna.

            Pewnieznajdzie się ktoś, kto zaprzeczy. A jesteście pewni, że przetrwacie wielkąpromowaną w kinach miłość? Bo miłość rodem z telenoweli nie jest łatwa. Niesieza sobą trudne wybory, okrutne decyzje i ciężkie chwile. Naprawdę wytrwacie?Naprawdę chcecie?

Cudowne wrażenie...

Wczoraj wróciliśmy od Przyjaciółki, zamykałam bramę za A., bo On prowadził. I tak sobie pomyślałam, że jeszcze rok temu zwyczajnie byśmy się rozstali do kolejnego spotkania. Cudownie wiedzieć, że nie trzeba się żegnać. Że tak będzie zawsze. Stabilizacja, pewność. To coś, o czym gdzieś tam się marzy... To daje taką siłę, która wszystko pokona. Ulatuję. Na nowo zakochana. Wciąż kochająca...

czwartek, 28 października 2010

Jesiena nostalgia

            Czas pędzinieubłaganie. Niedawno był sierpień, za chwilę już Święto Zmarłych. Dziwnie sięobchodzi, jak niedawno był pogrzeb. Tyle śmierci w tym roku…

            Kochamjesień. Taką żółto-czerwoną. Do pracy jeżdżę przez las, o tej porze piękny.Poszycie zasypane liśćmi, pomarańczowe, ciepłe, z góry lecą liście, jak anioły…I te tumany wzbijane przez samochód. Porównywalne uczucie do chodzenia poliściach, jak żywe wspomnienie z dzieciństwa… Cudnie się jedzie przez takąleśną, polsko jesienną drogę. A w tylnej szybie widać tańczące liście poderwanedo życia przez koła samochodu. Bajka po prostu…

            p.s.Skończyłam kleić zdjęcia do albumu ślubnego. Teraz czas na opisy…

środa, 20 października 2010

Do M***

            Na tymblogu padło parę słów w gniewie, głupiej dumie i … Nie wiem czym. Ale skoropadły, czas na przeciwwagę. Brakowało mi pomarańczowej kuchni, a jeszczebardziej jej Właścicielki. Brakowało mi Twojego „Kasieńko”. Nadal tylko Ty maszprawo tak mówić, wiesz? Potraciłyśmy sporo chwil z życia. Oby nigdy więcej, bobrak Ciebie jest mocno uciążliwy. Jak taka zadra, nie do usunięcia. Dziśzniknęła. Dziękuję. Przepraszam.

            Dziękuję zaherbatkę.

sobota, 16 października 2010

Przeciążone busy. SZOK. A staliście kiedyś na mrozie?

            Wszystkieportale i wszystkie media po tragedii w Nowym Mieście rozpisują się na tematkontroli busów. Co więcej grzmią na alarm, bo ktoś przewoził więcej ludzi, niżmiał prawo. Ludzie oburzają się na równi z nimi. Jasne, kto ma w ręku media, mawładzę, największa siła opiniotwórcza tkwi w mediach właśnie. Ale… Doskonalepamiętam czasy studenckie, kiedy jeszcze jeździłam busami, a nie pociągiem.Zajęcia czasem kończyłam tak, że musiałam jechać ostatnim kursem. Zdarzało się,że długo na niego czekałam, wcześniejszy mnie nie wziął, bo miał pełno. Wtedy znadzieją czekałam, aż przyjedzie ten ostatni, że weźmie i choć na szybie dojadędo domu. Jak ktoś nie wie, co to czekać na 20 stopniowym mrozie na busa, niechsię nie wypowiada. Nie wierzę, żeby choć połowa grzmiących teraz osób niejechała jako ta osoba „nad stan”. Nie wierzę, że po imprezie ktoś nie wsiadłjako szósty, siódmy do auta. Byle dojechać do domu. Niebezpieczne, ale nie dopogodzenia, dlatego praktykowane.

Zrozumcie tych, którzy wsiadają,wiedząc, że nie mogą. I w końcu zrozumcie kierowcę feralnego busa. On brał tychdodatkowych ludzi do swojego auta, by mogli zarobić i mieli na chleb.

wtorek, 12 października 2010

Co zmienia ślub

            Kiedyobudziłam się rano 14 sierpnia nadal uważałam, że ten dzień nic nie zmieni.Przecież to tylko papier, poświadczenie miłości, która nie stanie się innaprzez fakt posiadania obrączki. Jakże się myliłam. Największą widoczną zmianąjest oczywiście to, że mieszkamy razem. I mogę z ręką na sercu powiedzieć, żesądząc, że się znamy, myliłam się. Są takie szczegóły, które wychodzą dopiero,gdy się razem zamieszka. Ale nie ta zmiana jest najważniejsza. Jest coś, cotrudno określić słowami. Siła, pewność, coś takiego, co odwraca się w głowie o180 stopni. Dzięki temu przetrwaliśmy razem chyba najtrudniejszy okres w naszymżyciu. Gdyby nie to, że jesteśmy małżeństwem, pewno byśmy się rozstali. I niechodzi o to, że trzeba rozwód, czy coś, nawet nie pomyśleliśmy, że prawniejesteśmy związani. Jesteśmy związani Sakramentem, który uniemożliwia poddawaniesię nawet w beznadziejnej sytuacji. Wiem, że to brzmi patetycznie, ale inaczejnie umiem. To moje odczucie. Nasza miłość, czułość i szacunek względem siebiesię nie zmienił, ale nabrał pewnej nie opisywalnej jakości.

No i dziwnie się czuję jakojedyne małżeństwo wśród znajomych.

poniedziałek, 11 października 2010

Żyję

Wrócił nam net. Co prawda na kartę i jest szybki jak ślimak po przetrąceniu kręgosłupa (tak, wiem, ślimak nie ma kręgosłupa, to pomyślcie jak się musi poruszać), ale jest. Mam dostęp do świata. Pewnie niedługo skrobnę notkę co się zmieniło. Bo nadal pozostaję w szoku z faktu bycia żoną, posiadania Męża i tych wszystkich wydarzeń.

niedziela, 10 października 2010

DOWNload



               0% IIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII 50% .......................100%

                     Trwa ładowanie Internetu. Proszę czekać.



          Czyli nadal off line. Jak się będę chciała podenerwować to to wszystko opiszę...

czwartek, 30 września 2010

Jeszcze troszkę

Mam nadzieję, że do 4 października wszystko się wyjaśni i wrócę do społeczności. Na razie bez neta czuję się jakbym na Marsie mieszkała. Prosze Was o jeszcze troszkę cierpliwości.

Dziś idę do fryzjera. Włosy mi lecą garściami i muszę obciąć, choć żal mi strasznie... Tyle się wyzapuszczałam i nic... Na szczęście odrastają... Ciekawe, z czym na głowie wyjdę...

Chce mi się potańczyć...

czwartek, 16 września 2010

Zdjęcia, a czemu by nie ;)

 Na wspomnienia mi się zebrało. A bardzo lubię patrzeć na zdjęcia, bo mi się podobają. Wiele osób twierdzi, że okropne, ale wszak to my powinniśmy być zadowoleni. Tak więc nieznajomym się przedstawiamy oboje, znajomym pokazujemy w nowej odsłonie:
Jeszcze jako narzeczeństwo ;)
I tort w zbliżeniu:

  Smacznego. Podelektujcie się karmelowym tortem, żeby czekać na mnie, nim będę na necie. Świadkowa stwierdza, że pyszny ;)

sobota, 11 września 2010

Jestem, ale nadal bez neta

Mój stan posiadania jak na razie się nie zmienił. Nadal występuje jeden mąż, jeden kot, dwa psy (w tym pies po dziadku), dwa komputery, dwa laptopy i zero neta. Mam nadzieję, że uda się to załatwić po naszej myśli i wtedy się u Was pojawię i tu będę bywać...

czwartek, 2 września 2010

Ślub w dwa tygodnie? Proszę bardzo

            W początkowych ustaleniach po-zaręczynowych ślub miał odbyć się w sierpniu 2011 roku. Dokładnie 13. Skoro zaręczyny w Prima Aprilis to czemu nie 13? Aż tu pewnej soboty, dokładnie 17 kwietnia Skarb do mnie dzwoni i pyta, czy może nie przyspieszyć. Zgodziłam się, półprzytomna jeszcze, a potem się zaczęło. Jako, że nasłuchaliśmy się o sali, to na początek zaczęłam dzwonić po salach właśnie z pytaniem o wolne terminy. Były tak samo zajęte na przyszły, jak i na ten rok. W końcu zdecydowaliśmy się na jedną, sierpień tego roku. Umówiłam nas na spotkanie dnia następnego. W między czasie wybraliśmy wzór zaproszeń. Spokojnie zjadłam obiad i poszłam do Przyjaciółki, poinformowałam ją, że świadkować będzie troszkę wcześniej, znaczy w tym roku. Szok, niedowierzanie i… Zaplanowała zakupy na środę. 18 kwietnia powiadomiliśmy moich rodziców i pojechaliśmy zaklepać salę, wybrać menu. Następnego dnia, czyli w poniedziałek, zaprosiłam rodziców Skarba do nas, bo rodzice jeszcze się nie znali. Poszliśmy też prosić o świadkowanie przyjaciela Skarba. Przy okazji załatwiliśmy DJ’a, bo chłopak zajmuje się tym na poły zawodowo i mieli wolny termin. Obiecał też rozglądnąć się za wódką, bo ma chody w hurtowniach ze względu na sklep. Po powrocie do swojego miasta poszłam jeszcze do kancelarii zapytać o termin. Ksiądz od razu nas zapisał.

            We wtorek poszliśmy na nauki przedmałżeńskie, które mieliśmy już załatwione wcześniej, ale to długa historia. Przy okazji rozglądnęliśmy się za obrączkami i nie mogąc się zdecydować jakie chcemy, nie kupiliśmy nic. Za to Skarb załatwił fotografa na 50%, bo ten nie wiedział, czy nie będzie na wczasach wcześniej zamówionych.

            W środę ja ze świadkową i mamą oczywiście zajęłam się kupnem sukni. Jeden salon, cztery suknie, w tym trzy modele, jeden w dwóch kolorach i jest. Kupiona, do odebrania za tydzień, bo czyszczenie w standardzie. Jeszcze tego samego dnia kupiłyśmy bieliznę. Butów ładnych nie było. Skarb w tym czasie załatwił nam tort i ciasta, bo tego w menu też nie było. W czwartek pojechałam tylko zapłacić zaliczkę za salę i tylko tyle z przygotowań. Piątek mieliśmy wolny. Aż dziwnie.

            W sobotę (24 IV 2010) zrobiliśmy krótki rekonesans za garniturem, który w efekcie kupiliśmy, wraz z butami Skarba i moimi. Tego dnia jeszcze Skarb odebrał dokumenty z kancelarii w swojej parafii i pojechaliśmy ustalać szczegóły z kamerzystą.

Niedziela pełna nerwów, jego rodzice przyjechali do nas, ale było całkiem sympatycznie. Nikt nic nie palnął, ślub nadal w planach ;)

We wtorek dowiedzieliśmy się, że niestety świadek Artura nie może być na ślubie w tym terminie, bo gra na innym weselu. Szkoda wielka, bo fajny chłopak, ale cóż… Zdarza się pracować i w takim dniu. Za to udało się nam zamówić obrączki. Dzień później poszliśmy do USC dowiedzieć się, co nam potrzeba. Pani nam wszystko wyjaśniła, nawet z terminami. Odebrałam też suknię i welon.

W czwartek tylko zamówiliśmy auto ślubne. Za to piątek znów zaczął się od złych wieści, bo okazało się, że fotograf nie może. Na szczęście Skarb od razu chwycił za telefon i załatwił nam innego, w sobotę podpisaliśmy z nim umowę. A to jeszcze w piątek zamówiliśmy zaproszenia i winietki na alkohol.

A w niedzielę rewanżowe spotkanie rodziców, tym razem u Skarba w domu. Dnia 2 maja zakończyliśmy „grube” przygotowania.

Wolne mieliśmy aż do 25 maja, kiedy Skarb odebrał obrączki i akt urodzenia. 26 poszliśmy do USC podpisać wszystkie dokumenty, bo akurat wypadał tak termin. 28 maja już mieliśmy spisany protokół przedślubny. Potem znów przerwa do 5 czerwca, kiedy zrobiłam makijaż próbny i zaczęliśmy rozwozić zaproszenia, w niedzielę zaliczyliśmy też pierwszą spowiedź.

11 czerwca byliśmy na pouczeniu liturgicznym, czyli w końcu wiedzieliśmy co i jak po kolei. 15 zakończyliśmy kurs przedmałżeński i spotkaliśmy się z DJ’em w celu omówienia ostatecznych szczegółów. Następnego dnia, w drodze do poradni małżeńskiej, zamówiłam kwiaty do swojego bukietu, do włosów i butonierkę. 25 Skarb zamówił alkohol. I to jakby koniec takich innych, mniejszych przygotowań.

26 lipca mieliśmy już potwierdzenia gości, więc 30 pojechaliśmy do restauracji, by wszystko dokładnie omówić. Dogadaliśmy się też do końca z fotografem, zapytaliśmy o pozwolenie w miejscu, gdzie miał być plener.

4 sierpnia zakończyliśmy wszelkie przygotowania, omawiając sprawy dekoracyjne z kościelnym i sprawy muzyczne z organistą. I tak wolne do samego dnia przed, kiedy czekała na nas spowiedź, transport ciast, alkoholu i odbiór kwiatów do włosów. No i sam 14 VIII 2010…

 

Na dobrą sprawę po dwóch tygodniach od podjęcia decyzji o ślubie moglibyśmy już przysięgać. Nie rozumiem więc rocznych czy nawet dwuletnich przygotowań. Dla mnie to wszystko by się rozmyło, straciło na znaczeniu. A tak cały czas czułam tą magię. A przecież o to chodzi, by ten dzień był wyjątkowy również w ten sposób.

środa, 1 września 2010

Nie mam neta

Sytuacja życiowa mi się skomplikowała, ale nie miejsce na narzekania... W każdym razie: nie mam neta. Komputer stacjonarny w rozsypce. Nie mam jak pisać do Was. Jak mi dziś Mąż złoży kompa na chwilkę, a jutro dostanę hotspota, to coś napiszę, jak nie... Cierpliwości, proszę...

środa, 18 sierpnia 2010

Pierwszy post młodej żony

     Miałam Wam napisać, jak przebiegały przygotowania do ślubu i wesela. Tekst jest nawet napisany, ale jest na stacjonarnym kompie, który to czeka na koniec remontu, kiedy zostanie zainstalowany w naszym mieszkanku.
     Na razie więc zapraszam na torcika ;)

  

piątek, 6 sierpnia 2010

Post factum o Krzyżu

            Miałam niepisać nic na ten temat. Nigu zresztą napisała większość, co można było, ale jadodam jeszcze swoje trzy grosze. Z troszkę innej strony. Najpierw podeprę sięSzymonem Hołownią, bo jak ludzie na niego plują, tak ja uważam, że bardzo mądryz niego człowiek. Cytat pochodzi z jego bloga, link z boku. "To, codzisiaj stało się pod Pałacem Prezydenckim było profanacją krzyża wnajczystszej postaci. Grupa ludzi nie umiejących odróżnić ewangelicznegoradykalizmu od fanatyzmu religijnego udowodniła, że nie ma żadnego tytułu, abynazywać siebie "obrońcami krzyża". Prawdziwymi obrońcami krzyża bylidziś wyzywani od ubeków księża, którzy w liturgicznej procesji przyszli abyświęty dla nas symbol wyciągnąć z bagna ludzkiej małości i politycznego cynizmuw swojej najczystszej postaci."

Więc do czego się teraz modlić?Krzyż upadł najniżej jak mógł, z tym, że on znów się podniesie, a smród iniechęć do kościoła jako takiego zostanie. I nikt modlił się już nie będzie. Bokatolicy znów pokazali, jak daleko im do Boga, do wiary prawdziwej, szczerej.Bo chodzi o to, by mówili, byle jak, byle nazwiska nie przekręcili.

Ze wszystkiego potrafimy zrobićcyrk. Z tragedii 96 rodzin, bo to ich tragedia, bo zawsze najbardziej cierpiąCi, co zostali, zrobiono istną szopkę. Masa teorii spiskowych dziejów, pełnoniesprawdzonych, krzywdzących poglądów i opinii. I teraz jeszcze to. Harcerzepostawili ten krzyż, by łączył. Teraz nikt o tym nie pamięta, na harcerzy plujesię jako na tych, co są za komuną, że nie chcą tam krzyża. Ale oni od początkugo tam nie chcieli na stałe. Harcerze postawili go, by upamiętnić żałobęnarodową, a docelowo chcieli tylko pomnik lub tablicę. A teraz ich krzyżpodzielił społeczeństwo.

Powoli zabijamy każdy symboltworząc własną religię, tylko do naszych celów, którą da się zmieniać na miaręobecnych potrzeb, a potem jeszcze raz i jeszcze i znów.

Osobiście cieszę się, choć tobardzo źle brzmi, że mój Dziadek nie dożył tych dni. Człowiek, który przeżyłdwie wojny światowe, stan wojenny, tragiczną śmierć prezydenta. Dobrze, żeodszedł nie doczekawszy tych dni, kiedy krzyż został upodlony.

czwartek, 5 sierpnia 2010

To sklep internetowy czy podrzędny seks telefon?

            Mój telefonodmawia posłuszeństwa, gaśnie mu wyświetlacz, włącza się półgodziny, rozłącza wpołowie rozmowy, słowem, dogorywa. Postanowiłam zaopatrzyć się w nowy. Skarbmyślał, myślał i wymyślił, że chyba on nie chce, ale zmienił zdanie, jakzobaczył swoje wymarzone cudo techniki. W sklepie internetowym uznanejświatowej marki dokonaliśmy wyboru, ale przyjmują tylko karty kredytowe, niemożna zrobić przelewu. Zaopatrzeni w kartę dokonaliśmy zakupu i… Transakcjaodrzucona, środki zatrzymane. Ok., dowiedział się Skarb, że to dlatego, żewpisał dwa kody promocyjne, bo strona przyjmuje, ale sklep przyjmuje tylkojeden. Niech im będzie, odczekaliśmy żeby odblokowali kasę i jeszcze raz. Iznów i znów. I tak z pięć razy. Za każdym razem „problem z kartą” i zamówienieodrzucone. Po każdym z tych odrzuconych zamówień Skarb dzwonił do sklepu zpytaniem „ale o co chodzi?” Dowiadywał się, a owszem, ale tylko tego, że nie dasię bo się nie da, a czemu się nie da bo się nie da. Do tego łamaną polszczyznąpani zza wschodniej granicy. Ostatni telefon wzięłam na siebie. Po usłyszeniu„Dziń doobryy” załamałam się. Mamy panią ze wschodu. Ja naprawdę nic nie mam doobcokrajowców stamtąd. Studiowałam z trzema dziewczynami z Białorusi i każdamówiła doskonale po polsku, lepiej niż ja momentami. Ale z tą panią nie szłosię porozumieć. Pomijając jej niewiedzę „bo przecież w całej Europie działa”,to była mocno niekomunikatywna. I nie umiała wpisać polskich liter. A jak ja jejprzeliteruję „ń” ? Skoro n z kreseczką nie trafia? Po kilku minutach rozmowy zpanią, która wie, że nie działa, bo nie działa i już i nie wie co zrobić, żebydziałało słuchawkę wzięła inna pani. Miła, uprzejma, kontaktowa i przedewszystkim mająca pojęcie o tym, gdzie pracuje i z czym to się je. Wyjaśniła miwszystko od A do Z.

            I tu siępytam. Nie można było tak od początku? Oszczędziłoby to masę nerwów kilkuosobom. I czemu na stanowisku obsługi klienta siedzi pani, która pasowałaby dotelefonu dla panów? Choć nie, ze znajomością polskiego nawet do seks telefonusię nie nadaje…

wtorek, 3 sierpnia 2010

Najwspanialszy mężczyzna na świecie...

            DziękujęCi, Skarbie, za to, że wczoraj po prostu mnie przytuliłeś. W stanie wskazującymna szok, czy histerię. Mokrą od potu przerażenia. Drżącą na samo wspomnieniebólu. Dziękuję, że pozwoliłeś powiedzieć, co się stało u chirurga. Że bez słowawsiadłeś do samochodu i pojechaliśmy. Za dotyk. Za snickers’a dlapodreperowania moich nerwów. Jesteś najwspanialszym mężczyzną, jakiego znam… Ztakich właśnie gestów buduje się miłość…

niedziela, 1 sierpnia 2010

Mieszkanie na górze

            Naszemieszkanie na pięterku zaczyna nabierać kształtów. Gładź wyschła, sporo Skarbprzeszlifował, ja zrobiłam poprawki. Kiedy on malował podłogę w „garderobie”czyli generalnie mówiąc schowku, ja myłam podłogi i schody. Jakoś tak zarazprzyjemniej się zrobiło bez tego pyłu i kurzu. Wiem, że po drugiej fazieszlifowania i po malowaniu będę musiała umyć jeszcze raz, ale zawsze to mniejdo szorowania. No i przyjemniej się chodzi.

            Bałam siębardzo, że mieszkanie z rodzicami Skarba na parterze się szczególnie niesprawdzi. Ale do remontu się nie wtrącają, może więc do naszego życia też sięnie wtrącą. A budowa w toku, szkoda płacić komuś obcemu. Lepiej tą kasę odłożyćna ten nasz cel. Bo każdy miesiąc mieszkania z rodzicami zbliża nas do domu. Apociesza mnie to, że będziemy razem i ewentualnemu wtrącaniu się stawimy czołarazem. Wsparcie wiele tu daje.

Marzy mi się już nasz fotel,herbata i to wspólne budzenie się i zasypanie. Nawet plan na gotowanie isprzątanie mam i napawa mnie to radością. Odliczam dni… Ale cieszy mnie, żewśród tego pyłu potrafię odnaleźć fotel, stół i leniwe wieczory.

sobota, 24 lipca 2010

Urlopowo - remontowo

            Zutęsknieniem czekam na urlop. Jeszcze tylko nadchodzący tydzień i wolne. Przyczym jeden z tych dni to Rada Programowa, więc też odpadnie. A reszta wremoncie, bo panowie z płytkami na pracowni się specjalnie nie spieszą i siedzątam już trzeci tydzień. Porażka po prostu. Ale zapewniają, że „będzie pięknie.”

            Nam remontidzie do przodu. Miało być tylko mycie i skrobanie ścian, ale zachciało się namgipsowania. Dziś zrobiliśmy kuchnię i łazienkę, został jeszcze pokój, alebrakło czasu i sił. Ciekawe, czy doprowadzę włosy do porządku, bo szczotka niebardzo chciała w nie wejść… Sądzę, że każda para przed zamieszkaniem razempowinna przejść wspólnie przez remont. Jak to się przetrwa, to porzucone gdzieśskarpetki chyba nie będą razić.

            Dostałam znówna przechowanie firmowego chomika. Na czas naszego miesięcznego urlopu. Toznaczy wzięłam go sama, bo przez tą falę upałów prawie się ugotował napracowni. Teraz patrzy z politowaniem na Figę, która siada na stole lub opierasię na oparciu stołka i ogląda Krecika przez szybkę. Kocie kino. Gdzie japostawię akwarium w nowym mieszkanku? Tu mam miejsce nad barkiem, akurat tak,by kot się tam nie władował, a tam… O rany…

niedziela, 18 lipca 2010

Smak marzeń o "razem"

            Powoliprzyzwyczajam się do myśli, że w następnym miesiącu nie będzie ciągłychpożegnań i kradzionych minut na krótkie spotkanie po czy przed pracą.Zamieszkamy razem. W tym tygodniu byliśmy po farbę i tego typu akcesoria. Pokójbędzie brzoskwiniowy. Już widzę kinkiet na ścianie i to odbite ciepłe światło.Wieczór w fotelu, z kubkiem herbaty. I leniwe rozmowy czy też patrzenie nazachód słońca. Do kuchni wybraliśmy zieleń i krem. Taka awangarda, dwa kolorki.W łazience są już łososiowo – różowe płytki, więc tylko smuga białego. Napodłodze dwa dywaniki, beżowy i niebieski, do tego w całym mieszkanku troszkękwiatków i będzie pięknie. Na razie czeka nas masa roboty, z całym remontem,ale to też mnie cieszy. Już mi się chce wziąć pędzel, wałek i szpachelkę i tourządzać.

            Smakspełnionych marzeń…

niedziela, 11 lipca 2010

Seks nie do końca przedmałżeński

                Lubięseks. Nie wstydzę się do tego przyznać. Owszem, nie kręci mnie seks z nowopoznanym facetem, coś muszę do niego czuć, choćby sympatię. Bo miłość do seksunie jest potrzebna, choć jest bardzo miłym dodatkiem. No i przez te poglądydostaję po uszach. Bo przecież przyzwoita kobieta nie mówi o “tych sprawach”. Ajak już otwarcie mówi partnerowi czego potrzebuje i co ją wyprowadza na wyżynyto jest zapewne ladacznicą. Wiem, co lubię, wiem co sprawia mi przyjemność. Inie waham się o to prosić. Nie udaję, że brak seksu spływa po mnie, bo mniefrustruje. I po co to ukrywać skoro to widać na kilometr. Nie mówię nie, pókiczegoś nie spróbuję. Bo skoro czegoś nie znam to jak mogę powiedzieć, że mi sięnie podoba? I tu też jest źle, bo jak mogę się dać upodlić. Przy czym graniceupodlenia są różne i dla niektórych jest to wszystko poza grzeczną pozycjąklasyczną. Nie ze mną te numery. Czemu mam się pozbawić frajdy odkrywania? Boto wstyd? Hm… Przemilczę. Lubię i już. Jak lody… Ależ dwuznacznie zabrzmiało…Jak słońce na skórze i wiatr we włosach. Jak coś naturalnego. Bo przecieżjestem człowiekiem i nic co ludzkie nie jest mi obce. A jak jest, to ma szansęprzestać, bo tego spróbuję ;)

                I niedo końca przemawia do mnie czekanie z seksem do ślubu. Wszak nawet Kopciuszekmierzył pantofelek. A poważnie. Kobiecie orgazm nie jest dany w prezencie,kobieta musi się go nauczyć. I na początku może być przyjemnie, ale nie jestrewelacyjnie i z reguły ból przysłania przyjemność. Jeszcze pytanie na jakiegokochanka się trafi. Ale potem są miesiące i nawet lata nauki. Nauki własnegociała, reakcji, ciała partnera i siebie nawzajem. I z tego może się rodzićniedopasowanie seksualne. Po co skazywać się na związek z człowiekiem, który wtej kwestii nam nie leży? Bo miłość to nie wszystko. Udany seks buduje więź,buduje intymność i daje masę radości, co w związku jest konieczne. To nie tylkododatek, to część, bez której nie zbuduje się całości. A tak fajnie powiedzieć:Kocham się z Tobą kochać i Ciebie też kocham.

sobota, 10 lipca 2010

Dół

Boli mnie stopa...
Przestaję ogarniać ten cyrk...
Nie mam fryzjerki w chwili, kiedy jej potrzebuję...
Jestem uziemiona w domu...
Brakuje mi czasu...
Mam ochotę na "Samotność w sieci'... Ale to zły pomysł, jeszcze bardziej mnie zdołuje...

"- Czy bogowie nie są sprawiedliwi?

- Nie, moje dziecko. Co by się z nami stało, gdyby byli?"

C.S. Lewis, Dopóki mamy twarze


Przerażająco prawdziwe... Zatrważające... Nigdy tak o tym nie myślałam, do wczoraj...

czwartek, 8 lipca 2010

Przepis na miłość

Składniki:

Dwie garście miłości

Dwie garście przyjaźni

Garść zaangażowania

Garść zaufania

Garść pożądania

Garstka kokieterii

Łyżka tęsknoty

Szczypta zazdrości

Szczypta tajemnicy

 

Polewa:

Wierność

Szczerość

Otwartość

Czas

Rozmowy

 

Składniki mieszać ze sobą w ogromnej misie, wyrabiaćciepłymi dłońmi, dodawać całe serce w wykonywaną pracę. Włożyć do piekarnikarozgrzanego uczuciami, piec aż wyrośnie, co chwilę doglądać.

 

Składniki polewy wymieszać ze sobą, dodawać na gorące ciastoi cieszyć się jego smakiem.

 

 

Przepis sprawdzony, od ponad trzech lat niezmiennie sięudaje, nigdy nie zawodzi.

środa, 7 lipca 2010

Łyżeczkowanie

            Dziśzostałam właśnie temu zabiegowi poddana. Odcisk okazał się być brodawczakiem,do natychmiastowego usunięcia. Dziś więc weszłam zestresowana do gabinetu izostało mi to wyłyżeczkowane. Strasznie brzmi, strasznie boli, straszniekrwawi, ale po kolei. Najpierw znieczulenie, AUAAAAAA… Potem już lepiej,zmieniony raz opatrunek. Było jeszcze wcześnie, więc podjechałam do pracy, żebyzawieźć L4, bo akurat była główna kierowniczka. Nie radzę próbować tej sztuki,jak ma się obolałą stopę. Dojechałam do pracy <może 400 metrów>, w buciemokro, opatrunek przekrwawiony… Dobrze, że mamy dobrze wyposażoną apteczkę. Aleo jeździe do domu nie było mowy, nawet dwójką, bo trzeba jakoś ruszyć.Spędziłam więc jeszcze godzinę w samochodzie czekając, aż Skarb wróci z pracy. Odwiózłmnie do domku, autko zabrał z powrotem z nakazem odstawienia do mechanika, bo„klocków nie stwierdzono, bo hamulców nie odnaleziono” czyli mam je do roboty.Teraz sobie kuśtykam po domu. Do poniedziałku, kiedy jakimś cudem mam sięprzetransportować do chirurga. Na szczęście do wesela Pawłowego się wygoi ;) DoTadkowego tym bardziej.

sobota, 3 lipca 2010

Porządek w szafie

            Zbieram siępsychicznie do zrobienia porządku w szafie. Ale takiego generalnego. Czyli: wczymś z braku ochoty, a nie pogody np. nie chodziłam przez dwa lata, wyrzucam. Niema, że jeszcze to włożę, bo to mrzonki. Tylko zebrać się nie mogę. Niedługoprzyjdzie na to ostateczny termin, miło by było zrobić to wcześniej. Bo jużteraz staję przed szafą i nie mam co na siebie włożyć, bo coś, co obiecałamwłożyć zasłania fajne ciuchy lub sprawia, że są zmięte, bo mam mało miejsca. Ana prasowanie zwykle mało czasu. Czas na zmiany.

            A z rzeczypilnych, w poniedziałek idę do chirurga. Jakiś czas temu na stopie, przy dużympalcu zrobił mi się odcisk i bolał. Przez co krzywo stąpałam, a przez to bolimnie teraz cała stopa. A sierpień to czas imprezowania weselnego u kilkuznajomych, więc przydałoby się mieć obie nogi zdrowe. A nie kuleć…

sobota, 26 czerwca 2010

Wezmę do buzi, ale nie połknę

            Zacznęcytatem z popularnego serwisu

<gracek>Każdy mężczyzna w swoim życiuwypowiada te trzy kłamstwa: 
- Będę cię kochał wiecznie. 
- Nigdy cię nie zdradzę. 
- Weź do buzi, powiem ci jak będę kończył ...”

 

            Zastanowiłomnie trzecie zdanie. Dla mnie seks francuski jest takim, jak każdy inny. No,może nie do końca, może troszkę lepszy. Ale wiem, że wiele kobiet się gobrzydzi. Napawa je wstrętem sam pomysł wzięcia do buzi penisa partnera, opołykaniu już nie wspominając. Stąd ich wieczna prośba o mówienie, kiedy będziefinał, by się móc wycofać. I tu właśnie nie do końca rozumiem. Czym różni sięobdarzenie pocałunkami męskości faceta od pocałowania jego ust? To tylko innaczęść człowieka, którego kocham, całego, a nie że coś mniej, a coś więcej, acoś w ogóle jest nieczyste i się wstydzę. Rozumiem, że sperma może nie byćsmaczna, że ma różne smaki, ale nie jest też szczytem obrzydlistwa. I… Niesądzę, byśmy my „tam” były super smaczne. A chyba nie ma kobiety, która nielubi być pieszczona językiem. Pomijam te, które uważają ten rodzaj pieszczot zagrzech i sobie nie pozwolą zrobić minetki. Ich strata. No i strata ich facetów,bo na loda to też nie mają co liczyć. Ale załóżmy, że pani lubi. To jak? On mają zadowolić, a ona ewentualnie rączką go popieści? Coś nie gra. W związkuzakładamy równouprawnienie, szczególnie w sprawach seksu. Zamykanie się najakąś formę, bo nie, a przyjmowanie jej od partnera jest zwyczajnie nie wporządku. A już w ogóle zrywanie się z łóżka i wypluwanie spermy, jak już się zgodziłona finał w ustach uważam za brak szacunku dla partnera. Jak już masz w buzi, topołknij, a nie udowadniaj mu, że generalnie to cię zmusił i musisz do łazienkibo zwymiotujesz…

            Nikogonie namawiam na seks oralny z połykiem. Jak kobieta nie chce pieścić partnerajęzykiem i ustami, to ok., ale niech nie wymaga od niego takich pieszczot wstosunku do siebie. Namawiam raczej na otwartość, szczerość i brakwykorzystywania partnera. Bo zapewne za dobrego loda odwdzięczy sięfantastyczną minetką. Czy aby na pewno nie warto?

            Mrau…

piątek, 25 czerwca 2010

Dieta cud

            Mam w domufantastyczny środek odchudzający, a dopiero dziś to zauważyłam. Nazywa się on:„Jedzenie posiłku z Niką”, czyli moim psem. Psica wyłudza jedzenie. Nieszczeka, nie piszczy, po prostu stoi. Stoi i się gapi. Czasem trąci nosem lubłapką pogłaszcze. Jakbym jej nie dała, to by mi w gardle stanęło, tak się gapina mnie tymi ślepiami. I tu jest ogromny potencjał rozdzielony na dwie wersje.Pierwsza, hard, dawanie psu tak często, jak prosi. Ale wersja ta grozi śmierciągłodową, bo pies zjada to, co ma, bardzo szybko, a poza tym je wszystko. Mówiącwszystko mam na myśli dosłownie wszystko, począwszy od kiszonej kapusty,ogórków, przez mięsko, rybki, ziemniaki, po musztardę, ketchup i chlebek zmasłem. Wersja druga zakłada dawanie jej co jakiś czas. Dziś w ten sposób udałomi się ocalić pół obiadu.

Kurację poleca się osobom o miękkim sercu, podatnym na takie dwa ślepia.

środa, 23 czerwca 2010

Zimnica i opona come back

            Nie wiem,kto wyłączył ogrzewanie, ale proszony jest o jego uruchomienie, bo zaczynamidiocieć. Zwyczajnie mi mózg zamarza i to dlatego. Zaczęło się od zamawianiaurlopu. Od 18 sierpnia do 23 tegoż miesiąca. I wszystko byłoby ok., gdyby nieto, że 21 mamy iść na ślub i wesele przyjaciela Skarba. A tu termin zaklepany,zaliczka wpłacona… Na szczęście udało się odkręcić. Wczoraj robiłam przelew. NAdrugie konto Skarba miało iść, ale przecież łatwiej na zwyczajne. I jakoś takdojść nie mogło i nie mogło… Nic dziwnego, pieniądze doszły na inne w końcuprzecież. Żądam ciepła. Bo jeszcze parę wpadek i pójdę z torbami.

            A! Ijeszcze auto prosi się do wulkanizatora. Powietrze mi schodzi z koła. Tak sobieo. To daje zatrważający wynik czwartego robionego koła odkąd mam Lwiątko i mogęnim jeździć, czyli od grudnia. Najpierw była śrubka, potem blaszka, co się dałojeszcze załatać, następnie gwóźdź, który załatwił mi oponę na cacy i teraz tocoś. Naprawdę poproszę o kartę stałego klienta.

sobota, 19 czerwca 2010

O sobocie w pracy, czyli jak niechcenie wychodzi na dobre

            Wsiadłam doauta w zważonym humorze. Wcale nie pasował mi „Piknik rodzinny” z okazji DniaBrata Alberta. Do pracy w sobotę to ja już dawno przestałam chodzić, a jeszczew takich chorych godzinach. Sytuacji nie poprawiał fakt, że rano lało i byłozimno. W kurtce, adidasach i ciepłym swetrze przybyłam na miejsce. W deszczurozłożyłam nasze stoisko wikliniarskie i… Zaczęłam się nudzić. Ludzi jak nalekarstwo, mokro, zimno… Dopiero potem się zaczęło. Jakoś mi się udzieliłnastrój zabawy i poszło, przestałam o tym myśleć, jak o dniu w pracy.Oczywiście objadłam się po uszy, kiełbaską, krokietem, ciastem i… Ormiańskimjedzeniem. Ksiądz Prezes częstował, nie wypadało odmówić, choć dopiero jakzjadłam to powiedział co dał. Czyli baraninę i suszoną wołowinę, choćpoczątkowo utrzymywał, że to osioł. I do tego zielona papryka. Aua. Nadalgardło mnie pali. Ale najlepiej było, jak wyszło słońce, grała muzyka, byływystępy, a ja dorwałam się do ogromnych baniek mydlanych. Nie wiem, kto miałwięcej radochy, dzieciaki, czy ja. Pominę, że ksiądz Prezes postanowił udzielićwywiadu telewizji na tle mojego stoiska…

            Bawiłam sięfantastycznie, choć tak mi się nie chciało. A teraz jestem zmęczona, jakbymnosiła kamienie cały dzień. Ale jakoś tak uśmiech mi nie schodzi z twarzy.

środa, 16 czerwca 2010

W biegu

Ciągły bieg, pęd, masa załatwiania i spraw na głowie. I w tym wszystkim ogromna niechęć do tego miejsca, do pisania. Mam przesyt. Przerwa. Bo muszę, bo zaczynam nie lubić tego kawałka sieci.

sobota, 12 czerwca 2010

Jeśli nie chcesz mojej zguby, to komary zabij, Luby...

            Zjada mnieżywcem. Te tegoroczne komary to rzeczywiste koszmary. Ja już pominę, że jestich ogromna ilość, a powinno je powymrażać, bo zima ostra była. Była, prawda?Nie mam przywidzeń? Ale ja na komary jestem uczulona. Naprawdę. Jak mnie takazwierzyna użre to mi wyskakuje bąbel o średnicy 4 centymetrów,puchnie, swędzi i bili przy każdym dotyku, póki nie rozdrapię. Jak rozdrapię,to już tylko boli. Off działa o tyle o ile. Musiałabym przekroczyć ustalonądawkę, żeby działał faktycznie, a jak się spryskam to się kleję. Wczorajkupiłam sobie Fenistil i to faktycznie pomaga, znika opuchlizna, nie swędzi. Noale to już działa po, więc sobie łażę z dziesiątkami bąbli na ciele. Jakdziecko wojny…

            Nienawidzękoszmarów!!

wtorek, 8 czerwca 2010

Serdecznie dziękuję

            Tym, którzybyli ze mną myślami przez tamten okropny tydzień…

            Tym, którzypomogli dobrym słowem i wsparciem. Szczególnie Gabi za jej obecność. Arturowiza to, że załatwiał ze mną te wszystkie nieprzyjemne sprawy… Zakładowipogrzebowemu za pamiętanie za nas o wszystkim, nawet o pinezkach.

            Aszczególnie tym, którzy byli osobiście lub myślą na pogrzebie… M za to, że mimoprzeszkód dotarł i oderwał mnie od tego koszmaru. Gabi za to, że pomimo słońcai pylących traw dotarła na cmentarz. I w końcu Arturowi za prowadzenie mnie ipodtrzymywanie. Bez Ciebie nie dałabym rady. Wszystkim Wam jeszcze raz wimieniu swoim i rodziców serdecznie dziękuję. To dla nas wiele znaczy…

niedziela, 6 czerwca 2010

Śmierć

            Dziadekzmarł w Boże Ciało, 3 czerwca o 17.05. Telefon zabrzmiał pół godziny potem.Niedowierzanie, otępienie i następny dzień. Trzeba było pojechać do szpitala,po rzeczy, potem do prosektorium, na okazanie zwłok. Koszmar. Nikomu nie życzę,nie mogę się pozbyć sprzed oczu. Prokurator, bo przecież dziadek upadł iokropne oskarżenia pani w szpitalu. Na szczęście prokurator okazał się ludzki,bo nie wiem, jakbym przez to z mamą przeszła. Tata nie był w stanie jechać.Może i lepiej…

            Urząd.Ponad 4 godziny czekania na akt zgonu, a byliśmy 7 w kolejce… I taki stan…Jakby nic się nie stało. Bo przecież tak źle, tak strasznie, a oni robią to takwolno. Więc nic się nie stało. Nie mogło. Potem już tylko ksiądz, zakładpogrzebowy. Jak za szybą. Miliony telefonów, jakby nie dotyczyły tego, codotyczyły. Urząd wyprał mnie z emocji. Puszczają co jakiś czas, owszem, alepuszczą na całego pewnie na pogrzebie. Dobrze, że jest przy mnie, przy nas On…

            Koszmar…

czwartek, 3 czerwca 2010

Czy w śpiączce jest jak we śnie?

            Do chorychw śpiączce farmakologicznej nie wpuszczają. Medycznie to rozumiem. Każdyzarazek, każdy mikrob i każda styczność ze światem zewnętrznym jest bardzoniebezpieczny. Ochrona tych ludzi jest bardzo ważna, bo po zabiegach, bardzociężkich, w bardzo ciężkim stanie sami bronić się nie mogą. Więc bronią ichlekarze, zakazami, odwiedzinami przez szybę, przez dwie godziny. I ja torozumiem. Ale… Wierzę bardzo mocno, że obecność przy takiej osobie jestzbawienna. Że jest to stan nie do końca snu i pacjent wie, co się wokół niegodzieje, kto obok jest. Psychologicznie nie mogę się zgodzić z tymi zakazami.Czuję, bo to na granicy czucia i wiary, nie wiedzy, że ci ludzie mają w sobiewszechogarniającą samotność. Ciągle obce dłonie, nikogo znanego, swojego. Apsychika do całego przebiegu zdrowienia jest bardzo istotna. Poczucieopuszczenia temu nie sprzyja. A przy braku odwiedzin nie ma rąk, nie ma głosu,nie ma obecności. Nie wiem czy bardziej ja potrzebuję tego kontaktu, czydziadek. Ale siedzi we mnie takie poczucie niedopełnienia w tej kwestii. Iwalczy z rozumem, który mówi, że tak ma być, że tak musi być…

środa, 2 czerwca 2010

I skąd nadzieję brać...

            Beznadziejnie.Nie mam sił. Na nic. Nawet na nadzieję, bo ona tak boli. Śpiączka, czekanie,nadzieja, duszenie nadziei, strach. I ta niechęć przed odbieraniem telefonu, bomoże dzwonią ze szpitala… Z wieścią…

            Beznadziejnie…

piątek, 28 maja 2010

Pierwsza pomoc po miesiącu czekania

            Mój dziadekjakoś tak pod koniec kwietnia miał atak serca. Przyjechała karetka, dałanitroglicerynę, kazała podawać „jakby co” i pojechała. „Jakby co” czyli ból wpiersi powtórzył się w zeszły czwartek, pomogły dwie nitro. Potem było wszystkow porządku, aż do wtorku, kiedy dziadek się wywrócił, dwa razy. W środę corazsłabszy wywrócił się znów, wszystko go bolało. No to po karetkę. Przyjechała pogodzinie, bo jechała z miejsca oddalonego o 60 km. Stwierdzili, żezapalenie płuc. Mój dziadek ma 92 lata. Zapalenie płuc byłoby… trudne dowyleczenia i niosące z sobą komplikacje. No to do szpitala. Jasne, ale takaretka nie wozi chorych, wezwali inną… Przyjechała bez własnego koca… Aledziadka wzięli. Pojechałam za nim, w szpitalu wykluczyli zapalenie płuc, za tookreślili, że to mocna niewydolność krążenia. Następnego dnia okazało się, żedziadek miał zawał. Ale nie w nocy, nie dzień wcześniej, a … miesiąc wcześniej.Wtedy, w kwietniu, jak przyjechała karetka. Cały miesiąc czekał na diagnozę ipomoc. Bo jest stary. A starych ludzi się nie ratuje.

            Teraz goratują… Rozpaczliwie… Nie mogę mówić więcej, nie dam rady...

czwartek, 20 maja 2010

Katolicy są fanatykami

            Spotkałamsię kiedyś w necie z blogiem katoliczki. Wywiązała się wymiana zdań, uważałamją za całkiem rzeczową kobietkę. Nawet z jej wiarą, bo uważałam po paruprzeczytanych tekstach, że podchodzi do tego jakoś logicznie. Błąd. Błądobnażony przy pierwszej mojej niezgodzie na jej słowa. A raczej na innymzdaniu, które ważyłam się powiedzieć. No i huzia na Józia. Oberwało mi się zacałokształt. Przyprawiła zdaniami, mówiącymi, że żyję źle, bo nie żyję jak ona,a tylko takie życie jakie ona wiedzie gwarantuje szczęście. Oceniła pobudki iemocje, wcale ich nie znając. Przypisała mi schemat życia, uczucia, podstawydziałań i usnuła sobie obraz, na podstawie którego napisała mi co powinnamzmienić w życiu…

            Wycofałamsię ze sporu. Z bloga też. I znów się przekonałam, że katolicy mówiący wszem iwobec o Bogu i popierający każde swe zdanie nim są źli. Źli nie w sensiegrzechu, a może też, bo grzeszą pychą tym odwoływaniem się do najwyższej władzypopierając swoje życie. Ale są po prostu fanatykami. Są źli takim wewnętrznymzłem zamknięcia na innych. Idą własną ścieżką nie zważając na człowieka idącegoobok, czy z przeciwka jeżeli ten jest inny, jeżeli kwestionuje coś, w co onifanatycznie wierzą. Tak mają chyba tylko katolicy. Najgorszy odłam chrześcijaństwa,jaki znam… A nadgorliwość gorsza od faszyzmu jest. A oni są nadgorliwi wnawracaniu innych na jedyną słuszną drogę z jedyną słuszną prawdą… Też brzmiznajomo…

środa, 19 maja 2010

Powodziowo

            Nie trzebami wielkiej wody. Jechałam przez nią w poniedziałek do pracy. Nie wiedziałam,gdzie rów, a gdzie jezdnia. Powrotu się bałam, zostałam, a do domu wróciłamdopiero wczoraj. Sytuacja w miejscu pracy dramatyczna. Nie jeździmy do wielumiejsc, bo woda, zakazy, straż, wojsko.

            Jak oglądasię to w telewizji, to jest realne, ale nie takie bliskie. Widzieć to na żywo,jechać z asfaltem zmywanym spod kół, to co innego. Widziałam wały wiślane,stałam dziś na nich i patrzyłam na taki ogrom wody, który do tej pory byłniewyobrażalny. Widziałam ludzi, mieszkających przy maleńkim strumieniu, dziśpłynących łódką od domu do domu. Coraz więcej i więcej wody, z minuty naminutę. Znacznik pokazujący poziom wód z 97 roku dziesięć centymetrów od tafli.Ludzie czekający na kolejne centymetry jak na zbawienie lub na wyrok.Ogłuszający deszcz walący o dach i szyby. Ciemność. Armagedon. To nie doopisania. Przemakające wały, oberwane skarpy, załamany asfalt, hucząca woda nieznajdująca ujścia, wywalone z korzeniami drzewa. Zmęczone, szare twarze ludzi.Worki z piaskiem, z ziemią, z czym się da, prowizoryczne wały z błota. Wężepompujące litry wody. I obraz może 10- letniego chłopca, ubranego w za dużystrażacki mundur ojca i pompujący wodę z czyjegoś domu.

            Dziś jużnie pompowali piwnic, dziś walczyli o wały, o każdy ich centymetr toczyła sięrozpaczliwa walka. Walka relacjonowana z Krakowa. Pominięta w wielu małychwioskach, które siłami wojska i cywilów rozpaczliwie od poniedziałku łatają,umacniają, bez czasu na kawę nawet, bo nie ma kto zastąpić.

            Innegokońca świata nie będzie…

niedziela, 16 maja 2010

Komunia. Święta, świecka czy świetna?

            Sezonkomunii świętych uważa się za rozpoczęty. Na moje i mojego Osobistego Mężczyzny(narzeczonego, a co, czas się przyzwyczajać) nieszczęście jesteśmy na jednązaproszeni. Ja już pominę wygląd tego zaproszenia, bo niektórzy na ślub takichnie mają. Na szczęście umiar został zachowany, bo przyjęcie w domu. Alemieliśmy ogromny kłopot co kupić. Po wielu rozmowach z wieloma osobamidoszliśmy do wniosku, że „za naaaszych czasów” to jednak łatwiej było. Do tejpory mam złoty łańcuszek z komunii i kolczyki, których co prawda nosić niemogę, bo jestem na złoto uczulona, ale mam. Dostałam jeszcze taki superwypasiony jak na tamte czasy magnetofon kasetowy, co świecił diodami w rytmmuzyki. Rany, jak ja się z niego cieszyłam. Chodzi jako tako do tej pory isentyment nie pozwoli mi go zezłomować. A teraz to są badziewne prezenty iprzecież jak można. A zawsze mi się wydawało, że chodzi o to, że przyjmuje siędo serca Chrystusa, że do tego przygotowuje się dziecko przez cały rokkatechezy, że to wydarzenie religijne, a nie okazja do przyjęcia. Jeszczeprzyjęcia z alkoholem, o zgrozo, bo wiem, że się zdarza.

            Zupełnieinnym tematem jest pokaz mody, jaki się tworzy przed kościołem. Szczęśliwirodzice, gdzie wprowadzono alby, choć i tak zawsze się znajdzie dzieciątko, coma suknię od wujka z ameryki i wygląda jak zmniejszona panna młoda.Zadziwiające jest ile tych wujków zawsze się znajduje i ta sukieneczka takawymiarowa mocno. Prawda jest chyba zupełnie inna. Zwyczajnie mamusi sięzamarzyła mała królewna, zapakowała dziecko do samochodu, zawiozła do salonumody ślubnej, bo tam się kupuje sukienki komunijne i kupiła jakąś drogąkreację. A potem jeszcze zapakowała dzieciaka do solarium, do chirurgaplastycznego, bo na zdjęciach odstające uszy wyglądają źle i do kosmetyczki,tuż przed umówioną wizytą u fryzjera. Słowo daję, przed ślubem mniejprzygotowań.

            A nie możnatak zwyczajnie? Przygotować dziecko do wzniosłego religijnego wydarzenia wspokoju, bez góry drogich i droższych prezentów. Bez solarium, makijażu i suknina miarę ślubu. Bo potem załamiemy ręce przy 18 urodzinach dziecka, bo niewiadomo co dać, żeby się zachwyciło lub było choć troszkę zadowolone. I przyślubie, gdzie chyba przyjdzie nam zafundować dom nowożeńcom.  Kolejny znak naszych czasów. Czy aby na pewnochcemy takie znaki?

            Wyłamaliśmy się. Niekupimy laptopa, quada czy telewizora. Kupiliśmy złoty medalik z łańcuszkiem. Boto ma być pamiątka, a nie przyćmienie wydarzenia.

sobota, 15 maja 2010

Rady mi trzeba

            Jestemtotalnym beztalenciem do podejmowania decyzji remontowych. To znaczy remontlubię i cały rozgardiasz zmian. Gorzej ze sprzątaniem po i zdecydowaniem się coi jak przed. No i właśnie potrzebuję wymyślić kolor do pokoju sypialnodziennego. Pomocy! Wiem na pewno, że nie chcę białego. Ewentualnie może byćdomieszka białego, bo wzorki i inne dziwadła mogę rozpatrzeć. Wściekłeczerwienie też jakoś tak odpadają, bo jednak pokój dzienny to ma być, choć wsumie nawet mi się podobają. I jestem w kropce. Czarne i szare też jakoś nie,bo samobójstwa nie chcę popełnić, a czarnych mszy nie planuje popełniać.

            Jakieśpomysły?

czwartek, 13 maja 2010

Chorusiana w łóżku z Tsuzukim i o szalonym kocie

    Przystopowało mnie. W niedzielę jeszcze było ok., troszkę mnie kaszlało. No i katar miałam, ale dużo mniejszy niż w piątek na ten przykład, więc tendencja zniżkowa. Ale w poniedziałek już było strasznie. Dusiło mnie jak psa od połowy nocy, katar przyduszał jak usiłowałam oddychać nosem. Bolało w piersiach. No więc po południu do lekarza. No i przeszło mi. Oczywiście, że przeszło. W zapalenie oskrzeli. Zjadliwa bestia tak mnie zaatakowała, że szok, w jeden dzień. Dostałam antybiotyk i leżę, bo inaczej mi się w głowie kręci. No i nadal mnie dusi.
    Mam za to czas na czytanie, które jakiś czas temu porzuciłam. Zachwycam się więc Yami No Matsuei i Tsuzukim. Kto czytał wie. I o dziwo, pierwszy raz nie lubię czarnego charakteru. Ale… Czy Bóg Śmierci jest do końca dobry? Załóżmy, że lepszy od zboczonego chirurga.
    Kot. Znaczy kocica. Troszkę znormalniała, bo je mięsko surowe, a wcześniej tylko saszetki. Właśnie teraz tym mięsem rzuca po całym pokoju, potem zaczepia się pazurkami o dywan, dywan się podnosi, przez co mięso “samo” się rusza, a ona może na niego napadać. Szczęśliwa Figa. W przeciwieństwie do wczoraj, kiedy wszystko, na czele z drzwiami ją napadało. Tak szalała, że co chwilę w coś wpadała, czy coś na nią spadało. Przy jednym hamowaniu zrobiła aż fikołka i wpadła na oparcie łóżka. A to miał być cichy, spokojny, mało jedzący, nie miauczący tchórz. Zgadza się jedno. Tchórzem jest okropnym. Ale i tak lubię tą moją kupę futra.
    Czy u Was też tak leje? Niech ktoś w końcu zatka tą okropną dziurę w niebie…

sobota, 8 maja 2010

(Nie)planowane zaręczyny

            Co chwilęgdzieś skądś słyszę zdania w stylu: „Planujemy oświadczyny na ten a tentermin”, „Oświadczy mi się wtedy i wtedy.” Przy drugim zawsze i nieodmienniemam ochotę zapytać, czy on o tym wie. W zaręczynach nie widzę miejsca naplanowanie. Planować to można, a nawet trzeba ślub. Pytanie o chęć zostaniażoną nie może być zaplanowane w tym sensie, że wybranka o tym wie. Facet możesobie zaplanować okoliczności, dzień, jakąś kolację, ale po co ma jąinformować? Kojarzy mi się to tylko i wyłącznie z przymusem i z kierowaniemprzez kobietę. Bo jak nie będzie jak kobieta sobie zaplanuje to nie będziewcale. A co jak on na wybraną przez nią godzinę nie dotrze, czy powie o jednosłowo za mało, nie to, czy w ogóle jakąś inwencję własną włoży? Padnie „Nie”?Nie rozumiem. A potem panie wrzeszczą, że romantyzm umiera. A same go zabijająusiłując planować wszystko, nawet zaręczyny. A potem portale społecznościowemogą podziwiać pozowane fotki z nakładania pierścionka. No wielce romantyczne.Aż mnie mdli.

            Nie, niezazdroszczę. Od 1 kwietnia jestem narzeczoną. I nie, to nie żart. Niespodziewałam się. Wcale. Prędzej bym się spodziewała odkrycia piramid w miejscumojego zamieszkania niż pytania. I to właśnie było piękne, a nie błysk fleszy ioklaski rodziny, zaplanowane. Jestem szczęśliwa. Nie przez fakt posiadaniapierścionka, nawiasem mówiąc pięknego, ale przez pewność, że chce ze mną być nazawsze. Pewność, której nikt nigdy nie podważy, a większej już być nie może.Tak, jestem szczęśliwa, choć nadal

 

„Nie umiem się nadziwić, namilczeć się temu. Posłuchaj,
jak mi prędko bije twoje serce”

sobota, 1 maja 2010

Zatracam się w rzeczywistości

            Porwał mnie świat realny. To jemu poświęcam siły i czas. Na to, co tu nie starcza dnia. Aniochoty jakoś też nie… Wrócę jak posprzątam w życiu.

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Obawy

            A jeślikiedyś Ci spowszednieję? Stanę się taka zwyczajna, taka jak inne. Takanie-Twoja. A jeśli „Dzień dobry” przestanie cieszyć, przestanie zachwycać?Jeśli kiedyś w mojej twarzy zobaczysz obcą twarz? Jeśli codzienne zadziwieniezamieni się na przyzwyczajenie? Jeśli wieczory i poranki zamienią się w czasosobno, nie-dla-siebie?

Od spowszednienia, braku troski,bez-nadziei i bez-miłości… Zachowaj nas, Panie…

piątek, 23 kwietnia 2010

Czasu coraz mniej i mniej mam

            Zaplanowanieżycia co do minuty jest bardzo łatwe i bardzo opłacalne. Obecnie żyję wedługbardzo napiętego grafiku. Czas dla siebie też jest w to wliczony, bo inaczejwcale by go nie było. Kalendarz spotkań pęka w szwach. Ale wszystko idzie doprzodu.

sobota, 17 kwietnia 2010

Marzenia

Spełnianie marzeń powinno cieszyć. I cieszy, cieszy bardzo, jestem strasznie podekscytowana. Ale też skrajnie przerażona. Szybkość mnie przytłacza. Jak na karuzeli...

środa, 14 kwietnia 2010

Boże coś Polskę...

            Światzatrzymał się w miejscu na trwającą wieczność sekundę. Następnie zaczął wirowaćmilionem myśli, uczuć i wątpliwości. Galop myśli tak szybkich, że trudno jebyło uchwycić i złożyć w jedną całość mieszał się z kompletną pustką. Przedoczami obrazy. Jak fotografie. Nierealne, nieprawdziwe przecież, bo jak? Boniemożliwe. Bo nieprawdopodobne. Tak bardzo nie mieszczące się w głowie. Światstanął za szkłem. Tu było realnie, jak dawniej, z ogromnym, bolesnymnieporozumieniem. Tam, za szybą, było nieprawdopodobne. Tam działy się rzeczy,z którymi trudno się pogodzić, które przytłaczają. Tam było radio i telewizjazarzucające dźwiękami i obrazami o czymś, co przechodzi ludzkie pojmowanie. Tubyła nadzieja, że jak jeszcze raz naciśnie się guzik na pilocie, to to wszystkozniknie i wróci do znajomego wczoraj.

            Dziewiątegokwietnia kładliśmy się spać w Polsce i dziesiątego obudziliśmy się w Polsce. WPolsce, która parę minut przed dziewiątą nieuchronnie przeszła do historii. Historii,która działa się na naszych oczach. Taka nierealna, bolesna. Którą chce sięwymazać z pamięci i która jest wyryta pod powiekami. Kwiaty rzucane nasamochód, morze zniczy i miarowy krok żołnierzy niosących trumnę zostanie wpamięci jak piętno. Jak wypalony znak naszych czasów, naszej historii, naszegonarodowego dziedzictwa.

            W niedzielępogrzeb w Królewskim Mieście. Mieście królów, bohaterów i tych, którzy tworzylihistorię. Ś.P. Prezydentowi można wiele zarzucić, ale nie to, że nie dbał opamięć historyczną. Odkrywając białe karty historii tworzył to, co nas otacza.Walczył, by historię pisało pióro obiektywne, a nie pióro zwycięzców. Budowałna nowo tożsamość, pokazywał do czego przynależymy. Walczył o Polskę, o jejprzeszłość, a przez to o teraźniejszość i przyszłość. Tak jak kiedyś inni przednim, tylko on bez broni w ręku, co jednak nie umniejsza splendoru. I znajdziemiejsce wśród tych, co zapełnili karty historii.

 

            A zapoległych i tych, co zginęli…

            Wieczneodpoczywanie racz im dać Panie…

sobota, 10 kwietnia 2010

. . . . . . . .

Krzyże katyńskie...
Krzyże smoleńskie...
Wielka cisza po wielu ludziach...
70 lat po tragedii kolejna...
Katyń to miejsce przeklęte...
Brak mi słów...

czwartek, 8 kwietnia 2010

Kolega z pracy kontra kolega z pracy

            W pracymamy nowego kolegę. Kolega nowy jako pracownik, ale znany nam wszystkim. Jest wzbliżonym do mnie wieku, inteligentny, niewątpliwie przystojny. I tu chyba tkwiproblem. Dość dobrze się dogadujemy, nawet na sferze niedwuznacznych żartów. Ito zdecydowanie nie podoba się drugiemu koledze. Rzuca ku nam niedwuznaczneuwagi i komentarze. I nie powstrzymuje go to, że nowy kolega jest żonaty idzieciaty, a ja prawie formalnie zajęta. Ewidentnie o coś nas podejrzewa.

            Czy ludziew pracy nie mogą normalnie ze sobą rozmawiać? Bo dla mnie rozmowa, która czasemwpada na dwuznaczne tory jest normalna w koedukacyjnym miejscu pracy, gdziepracują młodzi, zdrowi ludzie. Ludzie w związkach, ale przecież żart nie jestniczym złym i tym związkom nie szkodzi. Wkurza mnie takie traktowanie tematucielesności, erotyzmu na poziomie uśmiechu i niedokończonego zdania, jakby tobyła zbrodnia niesłychana. Wszak pani nie zabija pana, nie grzebie związku wgaju, na łączce nie odstawia się z tego tytułu tańców i swawoli. To normalne,dorosłe zachowanie. Nie romans, nie zdrada. Koleżeńskość…

            Starszykolega idzie na urlop na dwa tygodnie, przez ten czas ja będę bezpośredniopracować z młodszym. Aż się boję, co powie po powrocie z tego urlopu, bo napewno mocniej się zakumplujemy… Strach się bać takiej … Moralności? Czy jużparanoi? A nadgorliwość gorsza od faszyzmu.

środa, 7 kwietnia 2010

Buty

            Muszę kupićsobie buty. Najlepiej takie do jeżdżenia, ale też takie, które mogłabymzostawić na nogach i wyjść w nich w spódnicy i w spodniach. Mają być ładne ikomfortowe w jeździe. Drugi warunek spełniają płaskie obcasy. Ale płaski obcasrówna się brzydki but. Nie znoszę butów bez obcasa, są brzydkie i okropne… Czyja na pewno szukam jednej pary?

wtorek, 6 kwietnia 2010

Szczężycie

Żyję i jestem strasznie szczęśliwa, a przez to bardzo monotematyczna. A że nie mam ochoty niczego mówić tutaj, po prostu zamilknę.

piątek, 2 kwietnia 2010

Wielkanoc 2010

W święta, w które nadzieja się odradza życzę Wam właśnie jej. Nie ma rzeczy niemożliwych. Kiedy rozkwita natura i budzi się do nowego życia życzę Wam, by wszystko się u Was na nowo odrodziło lepsze, pełniejsze, piękniejsze.

 

Idźcie z ufnością ku miłości, dobroci i miłosierdziu. Dzielcie się sobą, bo to najpiękniejszy Dar, jaki możecie dać innym ludziom. I sobie. I unieście się ponad to, co przyziemne. Wszak Zmartwychwstał Pan.

  

środa, 31 marca 2010

Wypompowana

            Zmęczonajestem przeokropnie. Do pracy wróciłam w najgorętszym okresie, kiedy produkcjastroików szła pełną parą. Po nocach mi się śnią kurczaki, jajka i koguty. Palcemi się już pogoiły po kleju na gorąco, ale był okres, że kąpiel była torturą.Do tego trzeba doliczyć kiermasze, w tym dwa w dwie niedziele pod rząd, czylidojazd w niedzielę do pracy na godzinę 7. Tak, jeden raz w niedzielę, kiedyprzestawialiśmy zegarki. Jestem permanentnie niewyspana. Jak się do tegodoliczy kłopoty z samochodem to obraz nędzy i rozpaczy się objawia. Humoru niepoprawia nawet cyfra, która się pojawiła na koncie. W pracy trzy tygodnie, a jasię czuję, jakby mnie ktoś przeżuł i wypluł. Dziś zaprzęgłam chłopaków dosprzątania. Zeszło mi z oczu sporo poustawianego ustrojstwa. Poczeka donastępnego roku. W piątek sobie okna umyję. Bo jutro zapowiadają deszcz. No ija do pracy na 8.30 więc zanim się zabiorę, to będzie śniadanie, a potem to jużmi się nie będzie chcieć. A potem wrócę do domu i wejdę w domowy wirobowiązków. Kocham Zarząd. W piątek mamy skrócony dzień pracy. Zrobię sobieRafaello na krakersach, makowiec, babkę, sałateczkę. Bo okna umyte już, firankipowieszone, pościel zmieniona, szafy posprzątane. Nie, nie przed świętami.Raczej wiosenne porządki. Bo u nas okna się myje tak z raz na dwa miesiące,ostatnio jakoś koło 15 lutego, na zwolnieniu byłam w każdym razie, więc mogęsię mylić w przód lub w tył o miesiąc. A gdzieś w to wszystko wcisnę umycieautka. Bo woła o pomstę do nieba po tym dzisiejszym deszczu… Jeszcze pisanki,lot z koszykiem i będę świętować. Wyśpię się przynajmniej. I słowo daję, nieratuję żadnego kota po Rezurekcji jak w tamtym roku. Nie i już. Spać będę snemsprawiedliwych i niech mnie ktoś spróbuje obudzić.

poniedziałek, 29 marca 2010

Torturowana

            Czuję siętorturowana. To zakrawa na próbę zabójstwa. Ostre cięcie wskazówką zegarkadokonało nieuleczalnych zmian w mózgu. Brak godziny snu odbił się niekorzystniena funkcjonowaniu wszelkich narządów. W sposób daleki od dobrego działa żołądeki układ moczowy. Najgorszy rzut choroby dotknął powieki, które wiecznie opadająi żadne działania profilaktycznie nie przynoszą skutku. Operacji nikt się niechce podjąć, ponieważ oczy dotknął zespół suchego oka i jest w nich wieczniepiasek. Spowolniona została praca umysłu i niewskazane jest jakiekolwiekdziałanie wymagające udziału koncentracji i uwagi.

            W związkupowyższym zgłaszam protest przeciwko zmianie czasu. To mnie zwyczajnie zabija.Starzeję się, albo co, ale zwyczajnie mi to przeszkadza i nie jestem w staniewrócić do normy. Wiem, że to dopiero drugi dzień, ale ja już mam dość. Chce misię spać, jestem rozdrażniona, bo chce mi się spać, a jak zasnę to mnie budzą zdecydowanieza wcześnie moim osobistym budzikiem, który osobiście nastawiam wieczorem. Chcęmoją godzinę…

sobota, 27 marca 2010

Najgorszy tydzień z życia kota

            Mój kot maza sobą bardzo ciężki tydzień. Zaczęło się od tego, że z mamą nie do końcaprzymknęłyśmy drzwi, ja do kuchni, ona do pokoju. I wpadł pies na pokoje.Pogonił kota aż na fotel. Sytuacja opanowana, ale kot przezornie jak się drzwitylko otwierały lądował na komputerze. Taki stresik. Sytuacja powtórzyła sięwczoraj, tylko że ucieczka kota zakończyła się na najwyższym punkcie w domu,czyli na szafie. Obawiam się o lampę jak tak dalej pójdzie… Na domiar złegowczoraj Fidze zachciało się zwiedzać szafkę w środku. Cofając się wsadziła łapędo swojej wody, podskoczyła, wpadła w miskę z karmą. Woda rozprysła się napodłogę, karma doleciała nawet do dywanu. Kot był mocno nieszczęśliwy. A całytydzień zakończyłyśmy dziś wizytą u weterynarza i dwoma zastrzykami. W nocykaszlała i rano też, a że Bonniemu kaszel zaszkodził śmiertelnie, to wolałamzapakować kota w samochód i sprawdzić. Teraz siedzi obrażona na monitorze…

czwartek, 25 marca 2010

W kolejce

            Poszłamdziś zbadać sobie krew. W końcu zaciekawiło mnie, jakie mam ASO, czy w końcuspadło, czy nie. Przed okienkiem pojawiłam się o 7 i czekałam na początekrejestracji. Jednym uchem wpuszczałam, a drugim wypuszczałam rozmowyoczekujących przede mną. Jakaś pani narzekała na polityków, któryś pan mówił opracy… Nagle usłyszałam zdanie, które… No właśnie nie wiem, jak to określić.Pani rozprawiająca o polityce nagle powiedziała, że Hitler to by z nimi zrobiłporządek, puściłby z dymem i byłby spokój. Pani na oko pamiętająca wojnę…Poczułam… Wstyd, zażenowanie, oburzenie… I o wiele więcej uczuć, których nie dasię opisać. Nie umiem się odnieść, nie umiem opisać… Pewnych rzeczy się poprostu nie przywołuje…

poniedziałek, 22 marca 2010

Marzanna w morzu i oczekiwanie

            Zimazostała utopiona dziś. Cała relacja prawdopodobnie się ukaże jutro na stroniemojej pracy (link po prawej). Sama tekst pisałam, więc nie będę się powtarzać;)

A ja… Jakaś zawieszona. Zutęsknieniem czekam obiecanych gór. Ale to dopiero w kwietniu. Oczekiwanie nacoś ma w sobie magię i dozę ekscytacji nieporównywalną do niczego. Czekam więc…I to moje oczekiwanie powoduje czasem coś, co wbija mnie w krzesło zzaskoczenia. Zazwyczaj za sprawą mojego Osobistego Mężczyzny. Podobno pókiumiemy się zaskakiwać, to miłość trwa…

piątek, 19 marca 2010

Świeczka na grobie blogera

            Smutno misię zrobiło. Na stronach bloga Onetu notka o Kogucie Domowym. Nie znałam bloga,nie znałam Koguta. Teraz Kogut nie żyje. Nic nie napisze, cisza w eterze. Poilu blogerach zostanie taka cisza…? Ilu znika, bo odchodzi na drugą stronę, anikt nie może tego napisać czytelnikom? A pod ostatnią notką tylko złość, żezostawił… A na cmentarzu samotne znicze wyznaczają drogę do nieba, gdzie nie makomputera, nie ma łącza, nie ma literek… Blog nie jest rzeczywistym światem.Czasem nikt nie wie, że „znajomy” potrzebuje już tylko modlitwy… Bo blogerodchodzi sam, nie bierze ze sobą tego świata. Bierze za to inny, ten realny.Ten, który nie pamięta o literkach, o znajomych i komentarzach.

            Po ilu znas zostanie pusty blog, ostatnia głupia lub wzniosła notka? Aż w końcu blogzostanie usunięty. Kawałek życia trafi do kosza, zapomniany, nikomuniepotrzebny… Jak zapomniany grób, bez tabliczki, bez krzyża nawet… Gdzieczasem tylko ktoś zapali malutki ogarek świeczki…

 

            ŻegnajKogucie…