W początkowych ustaleniach po-zaręczynowych ślub miał odbyć się w sierpniu 2011 roku. Dokładnie 13. Skoro zaręczyny w Prima Aprilis to czemu nie 13? Aż tu pewnej soboty, dokładnie 17 kwietnia Skarb do mnie dzwoni i pyta, czy może nie przyspieszyć. Zgodziłam się, półprzytomna jeszcze, a potem się zaczęło. Jako, że nasłuchaliśmy się o sali, to na początek zaczęłam dzwonić po salach właśnie z pytaniem o wolne terminy. Były tak samo zajęte na przyszły, jak i na ten rok. W końcu zdecydowaliśmy się na jedną, sierpień tego roku. Umówiłam nas na spotkanie dnia następnego. W między czasie wybraliśmy wzór zaproszeń. Spokojnie zjadłam obiad i poszłam do Przyjaciółki, poinformowałam ją, że świadkować będzie troszkę wcześniej, znaczy w tym roku. Szok, niedowierzanie i… Zaplanowała zakupy na środę. 18 kwietnia powiadomiliśmy moich rodziców i pojechaliśmy zaklepać salę, wybrać menu. Następnego dnia, czyli w poniedziałek, zaprosiłam rodziców Skarba do nas, bo rodzice jeszcze się nie znali. Poszliśmy też prosić o świadkowanie przyjaciela Skarba. Przy okazji załatwiliśmy DJ’a, bo chłopak zajmuje się tym na poły zawodowo i mieli wolny termin. Obiecał też rozglądnąć się za wódką, bo ma chody w hurtowniach ze względu na sklep. Po powrocie do swojego miasta poszłam jeszcze do kancelarii zapytać o termin. Ksiądz od razu nas zapisał.
We wtorek poszliśmy na nauki przedmałżeńskie, które mieliśmy już załatwione wcześniej, ale to długa historia. Przy okazji rozglądnęliśmy się za obrączkami i nie mogąc się zdecydować jakie chcemy, nie kupiliśmy nic. Za to Skarb załatwił fotografa na 50%, bo ten nie wiedział, czy nie będzie na wczasach wcześniej zamówionych.
W środę ja ze świadkową i mamą oczywiście zajęłam się kupnem sukni. Jeden salon, cztery suknie, w tym trzy modele, jeden w dwóch kolorach i jest. Kupiona, do odebrania za tydzień, bo czyszczenie w standardzie. Jeszcze tego samego dnia kupiłyśmy bieliznę. Butów ładnych nie było. Skarb w tym czasie załatwił nam tort i ciasta, bo tego w menu też nie było. W czwartek pojechałam tylko zapłacić zaliczkę za salę i tylko tyle z przygotowań. Piątek mieliśmy wolny. Aż dziwnie.
W sobotę (24 IV 2010) zrobiliśmy krótki rekonesans za garniturem, który w efekcie kupiliśmy, wraz z butami Skarba i moimi. Tego dnia jeszcze Skarb odebrał dokumenty z kancelarii w swojej parafii i pojechaliśmy ustalać szczegóły z kamerzystą.
Niedziela pełna nerwów, jego rodzice przyjechali do nas, ale było całkiem sympatycznie. Nikt nic nie palnął, ślub nadal w planach ;)
We wtorek dowiedzieliśmy się, że niestety świadek Artura nie może być na ślubie w tym terminie, bo gra na innym weselu. Szkoda wielka, bo fajny chłopak, ale cóż… Zdarza się pracować i w takim dniu. Za to udało się nam zamówić obrączki. Dzień później poszliśmy do USC dowiedzieć się, co nam potrzeba. Pani nam wszystko wyjaśniła, nawet z terminami. Odebrałam też suknię i welon.
W czwartek tylko zamówiliśmy auto ślubne. Za to piątek znów zaczął się od złych wieści, bo okazało się, że fotograf nie może. Na szczęście Skarb od razu chwycił za telefon i załatwił nam innego, w sobotę podpisaliśmy z nim umowę. A to jeszcze w piątek zamówiliśmy zaproszenia i winietki na alkohol.
A w niedzielę rewanżowe spotkanie rodziców, tym razem u Skarba w domu. Dnia 2 maja zakończyliśmy „grube” przygotowania.
Wolne mieliśmy aż do 25 maja, kiedy Skarb odebrał obrączki i akt urodzenia. 26 poszliśmy do USC podpisać wszystkie dokumenty, bo akurat wypadał tak termin. 28 maja już mieliśmy spisany protokół przedślubny. Potem znów przerwa do 5 czerwca, kiedy zrobiłam makijaż próbny i zaczęliśmy rozwozić zaproszenia, w niedzielę zaliczyliśmy też pierwszą spowiedź.
11 czerwca byliśmy na pouczeniu liturgicznym, czyli w końcu wiedzieliśmy co i jak po kolei. 15 zakończyliśmy kurs przedmałżeński i spotkaliśmy się z DJ’em w celu omówienia ostatecznych szczegółów. Następnego dnia, w drodze do poradni małżeńskiej, zamówiłam kwiaty do swojego bukietu, do włosów i butonierkę. 25 Skarb zamówił alkohol. I to jakby koniec takich innych, mniejszych przygotowań.
26 lipca mieliśmy już potwierdzenia gości, więc 30 pojechaliśmy do restauracji, by wszystko dokładnie omówić. Dogadaliśmy się też do końca z fotografem, zapytaliśmy o pozwolenie w miejscu, gdzie miał być plener.
4 sierpnia zakończyliśmy wszelkie przygotowania, omawiając sprawy dekoracyjne z kościelnym i sprawy muzyczne z organistą. I tak wolne do samego dnia przed, kiedy czekała na nas spowiedź, transport ciast, alkoholu i odbiór kwiatów do włosów. No i sam 14 VIII 2010…
Na dobrą sprawę po dwóch tygodniach od podjęcia decyzji o ślubie moglibyśmy już przysięgać. Nie rozumiem więc rocznych czy nawet dwuletnich przygotowań. Dla mnie to wszystko by się rozmyło, straciło na znaczeniu. A tak cały czas czułam tą magię. A przecież o to chodzi, by ten dzień był wyjątkowy również w ten sposób.