czwartek, 30 października 2008

Psychologowie penisy w dłoń

            Słyszałamdziś w wiadomościach radiowych rewelację, która mnie z nóg zwaliła i krewzagotowała. Otóż Watykan wydał zarządzenie, według którego kandydaci naduchownych muszą mieć papier od psychologa określający ich preferencjeseksualne. I jeżeli psycholog określi, że dany kandydat jest homoseksualistąnie może wstąpić do seminarium. Prefekt Kongregacji Wychowania Katolickiegokardynał Zenon Grocholewski orzekł, że homoseksualizm to dewiacja i osoba tasłużyć Bogu nie może.

            Rozumiem,że to w ramach przeciwdziałania wykorzystywaniu dzieci przez osoby duchowne.Ale niech mnie ktoś poinformuje, jeżeli coś się zmieniło, bo ja zawsze sądziłam,że nie każdy homoseksualista to pedofil jak i nie każdy pedofil tohomoseksualista. Kościół zaczyna popadać w paranoję.

            Klerykpodczas święceń przyrzeka celibat. Jakiejkolwiek jest orientacji. Więc o cochodzi? Że jeden jak się wyrzeka to dobrze i Bogu służyć może a drugi nie? Tomoże tym lepiej, że pokonuje tą dewiację i oddaję się Bogu? Grzeszniknawrócony, nie o to chodzi?

            A może toBóg się pomylił? No przecież to On daje ludziom powołanie, chce ich u siebie nasłużbie. No widać źle porozdawał powołania, że trafiło na zboczeńca. Nikt niemówi o zboczeńcu? Ale myśli, więc ja to powiem, niech będzie czarno na białymjak kościół równo traktuje ludzi, tak w imię miłosierdzia. Więc psycholog manaprawić dzieło nieomylnego Boga i wystawić papierek mówiący, że powołanie tokit o ten ktoś ma się wypchać i zostać na ten przykład weterynarzem, żeby napewno nikogo nie skrzywdzić.

            A możezwyczajnie rozchodzi się o to, że z księżmi hetero nie będzie miał kto nadziwki łazić…

środa, 29 października 2008

Dermatolog, róże i ciasto

            Byłam udermatologa. To coś, co mi rośnie na głowie to usunąć można tylkochirurgicznie, choć najlepiej u dermochirurga, bo może zaproponuje coś zamiastskalpela. Znowu się naczekam. Może zapytam Skarba, czy to na pewno nie sąrogi…? Ale skoro mam czekać to ze spokojem ufarbowałam włosy na złotyczekoladowy brąz. Oczywiście wyszedł z pięknym czerwonym połyskiem. Za to niemam blond pasemek, bo już zaczęły wyłazić.

            Upiekłamdziś ciasto z dyni, żeby na Wszystkich Świętych nie było obciachu, jakby byłoniejadalne. Wyszło przepyszne, już pochłonęłam trzy kawałki. Chyba idę poczwarty. A zajmuje jakieś 50 minut z pieczeniem.

            Stoi obokmnie wazon z różami i pięknie pachnie. Obłędnie też wygląda, pomieszanie żółci,czerwieni i pomarańczy.

poniedziałek, 27 października 2008

Kino

            W weekendbyłam na randce w kinie. Film Mamma Mia! miał akurat promocję, bilety po 10złotych, więc padło na niego. Zarezerwowałam bilet, odebraliśmy i usiedliśmy wswoim rzędzie i na swoich miejscach. Powoli schodzili się ludzie. No i szli poschodach, na których jak byk pisało, który rząd właśnie mijają. Ale oni sąinteligentniejsi. Parę osób mijając rząd trzeci przyczepiali się do nas,siedzących w rzędzie czwartym, że zajmujemy ich miejsca. Pech bowiem chciał, żemieliśmy miejsca zaraz przy przejściu numer 7 i 8 więc logiczne, że na foteluto jest numer rzędu i siedzimy faktycznie w 8 i zajmujemy miejsca tych ludzi. Tylkojedne panie zapytały mojego Mężczyznę czy może im przeczytać jaki mają rząd boniedowidzą na bilecie. Reszta, mord w oczach bo to ICH MIEJSCA w 8 rzędzie. Chybaod góry… Ale to nic. Obok mnie siedziała dziewczyna, którą zastrzelić to mało. Zanarzekanie. Najpierw zaczęła, że czemu film jeszcze nie idzie, bo przecież onaprzyszła i nie lubi czekać, szczególnie w kinie i powinni wyświetlić. Że byłodziesięć minut przed czasem to nie istotne, prawda? Potem jej nie pasowało, żekino zapełnione i jest pełno ludzi, a ona tak nie lubi… A czego sięspodziewała, jak bilety takie tanie? Mogła sobie zarezerwować całą salę dlasiebie. Następnie jej przeszkadzało, że ktoś za nią gadał na reklamach. Naszczęście po filmie nie słyszałam jej komentarzy, bo jeszcze by palnęła, że bezsensu, bo za dużo piosenek ABBY. Co prawda nie zepsułaby mi wrażeń, ale ja bymjej mogła popsuć szczękę.

            Film.Bajeczny. Kolorowy, wesoły, skłaniający do przemyśleń. Wyszłam zachwycona,rozmarzona, wesoła, rozśpiewana… I wzruszona. Polecam wszystkim. Na małysmutek, na wielką miłość, na receptę, bez recepty i dla wzruszeń. Dla zabawy,pooglądania pięknej Grecji, odkrycia co jest ważne, a co może poczekać. Dlarozmarzenia i śmiechu z głębi serca, dla dreszczy… Bo ja to wszystko czułam. Czujęnadal. Bo ten film przechodzi do kości i zostaje. Mamma Mia, here I go again.

A to mnie wzruszyło. Posłuchajcie, zobaczcie.

piątek, 24 października 2008

Rodzicowykorzystywacze

            Przyglądamsię ludziom, lubię to. Choć czasem obserwacje doprowadzają mnie do załamaniabądź zdenerwowania. Choć najbardziej irytuje mnie postawa pewnej grupy ludzi.Irytuje na chwilę, bo potem przychodzi głębsza refleksja, ale irytujejednakowoż. Chodzi mi o ludzi żyjących sobie spokojnie, z dnia na dzień, nieprzejmujących się niczym. Pracą się nie skalają, bo rodzice dadzą pieniądze nawszystko. Zawsze dawali, więc czemu nagle jak się ma lat dwadzieścia pięć bądźwięcej i skończone studia mają przestać dawać? Rodzice zrobią, pomogą,załatwią, pozwolą spokojnie żyć. Ludzi ci robią plany, a jakże, chcielibypiękny dom z basenem i sauną. Tylko jakoś nie wychodzi. No co oni mają zrobić,nie wychodzi i już. Nikt nie chce dać im odpowiedniej kasy za pracę, któranajlepiej jakby była nic nie robieniem. No więc jak realizować plany, no nie dasię, przeszkody niezależne od nich stoją na drodze, a on biedni nic na toporadzić nie mogą. Praca nie zapukała do drzwi, no to jak ma ją podjąć jeden zdrugim? A w ogóle to za osiem godzin (co czasem jest za dużo) nikt nie da ośmiutysięcy więc to się z łóżka wstać nie opłaca. No pewnie, bo za leżenie w łóżkuktoś zapłaci. I nie mówię tu o agencji towarzyskiej, żeby jasność była, tylko owłasnym osobistym łóżku, w którym się leży do południa i czeka się aż rodzicedadzą na paliwo, na fajki czy ciuchy. I tym ludziom się udaje takielawirowanie, unikanie dorosłości, odpowiedzialności i życia de facto. I to mnieirytuje niepomiernie.

            Ale jestdruga strona medalu. Jakkolwiek byśmy nie chcieli tego przyznać rodzice nie sąwieczni. Kiedyś odejdą, nie będą zarabiać tyle, by utrzymać zarówno siebie jaki swoje nieprzystosowane do życia w społeczeństwie dziecko. I co wtedy? Płacz izgrzytanie zębów, bo pracy znaleźć się nie umie, a nawet jak zapuka do drzwi tosię jej nie umie wykonywać. Bo albo kompetencje wyuczone zdążyły przez lata sięzmienić i są już nieaktualne i niepotrzebne bądź w ogóle umiejętnościpracowania nie ma. Wolne ptaki zamienione w kaleki społeczne. Nie umiejącezapewnić sobie bytu. Żyjące z socjalu państwa, o ile ktoś się o to zatroszczy.Margines, bo brakło osób sterujących. Zagubieni w świecie, żądający pomocy.Tylko czy ta pomoc jest słuszna? Każdy jest kowalem swojego losu. Wykluczeniespołeczne wynikające z własnej nieudolności i braku konsekwencji w rodzicach(no bo któż do tego doprowadził?) nie podlega pomocy. Bo człowiek dokonałświadomego wyboru.

środa, 22 października 2008

Praca once again

            Tak, wiem,zaczynam się robić nudna. Mam pracę, w zawodzie. Licząc od września to jużczwarta. Miejscowo trzecia, ale ostatnia troszkę się pokomplikowała, więcliczyć ją należy za dwie. Co daje jedną flaszkę więcej do obalenia. Zostanęalkoholikiem. Praca w Fundacji Brata Alberta, z niepełnosprawnymi. Bardzowdzięczna i satysfakcjonująca. Wszak Ci ludzie to takie chodzące dobro. Wyciszamsię tam, uspokajam, zwalniam. To dużo, naprawdę.

            Tak sobiemyślę, że to już ostatnia zmiana pracy. Ewentualnie ze Schroniska przejdę naŚwietlicę, ale to ta sama placówka, czyli zmiana mała de facto. Ale to możekiedyś, w przyszłości. Na razie jest jak jest. I jest dobrze. Nawet wczorajjeszcze byłam na rozmowie, bardziej z grzeczności bo się umówiłam, choć jużFundacja była pewna. Ale byłaby to kolejna praca. Wniosek. Potrafiłam załatwićsobie parę prac w dwa miesiące. Część nie wypaliła, ale była. W tym świetlebezrobocie to mit. Jak ktoś chce to się zawsze uda. Małymi krokami do celu.

poniedziałek, 20 października 2008

Po pierwszym zjeździe

            Jestem po pierwszym zjeździe. Jak było? Fantastycznie. Zupełnie inna atmosfera niż na studiach, lepsza. Choć oczywiście zdarzają się przypadki totalnego przerażenia. Nawet zastanawiam się, czy osoba ta skończyła studia, bo wszystko musi wiedzieć, o wszystko zapytać już, teraz, natychmiast, bo inaczej świat się skończy albo jeszcze co gorszego stanie. Ale oprócz tego jest bardzo sympatycznie.

            Najbardziej sympatyczny jest pan od psychologii. Typowy Ślązak, czasem gwarą zagodo, przeklnie,rzuci aluzyjnym żartem, a przy tym mówi o psychologii. Pisać nie trzeba, samo do głowy włazi. Przefantastyczny gość. Dawno się tak nie śmiałam.

            Zabawa: złóżcie razem dłonie tak, żeby palce były zaplecione.

            Już?

            To popatrzcie na kciuki. Te osoby, które mają lewy na prawym, są dobre w łóżku, te, co na odwrót, są intelektualistami. Najgorzej mają Ci, co się zdecydować nie mogli i mieli obok, bo to takie nie-wiadomo-co. I zmienianie nie pomoże.

            Dla załamanych: przecież pisałam, że to zabawa  hehehe 

czwartek, 16 października 2008

Monogamia. A po co?

            Facetmonogamistą być nie musi. Wierny też nie, przecież może co chwilę spać z inną.Ma na to pozwolenie i szerokie błogosławieństwo kobiet. Na czele z tą kobietą,z którą aktualnie jest.

            Wszem iwobec wiadomo, że mężczyzn kusi różnorodność. Za powód zdrady dość często pada,że kobieta bardziej na stałe się znudziła. Krew się gotuje, pięści zaciskają,noże otwierają, ale… Niestety prawdzie się nie zaprzeczy na dłuższą metę. Bo ipo co? Po co tłuc do głowy mężczyznom, że poligamia zła jest, tak jak to, że Słowackiwielkim poetą był. No nie jest i sama to stwierdzam. Pewnego dnia, tuż powizycie u fryzjera, skomplementowana przez mężczyznę, który stwierdził, żewyglądam zupełnie inaczej doszłam do wniosku zawartego w początkowych zdaniach.Sama kobieta zapewnia swojemu mężczyźnie różnorodność. Wystarczy jedna wizyta ufryzjera, żeby poczuł, że ma w łóżku inną kobietę. Po co więc, Drogie Panie,robić awantury o jakąś kobietę, za którą wzrok ucieka? Nie łatwiej iść dofryzjera, za jego pieniądze, i zapewnić mu nowe doświadczenieestetyczno-sypialniane? Taka odmiana chyba nikomu nie zaszkodzi.

sobota, 11 października 2008

Do przodu

            Mam pracę.Owszem, nie w zawodzie, nie wymarzona, ale jest. Dzięki niej mam ubezpieczeniei mogę iść na wizytę do lekarza, którą umówiłam z trzy miesiące temu jak niedalej. Mogę też opłacić sobie kolejny semestr studiów, ogólnie odłożyć nastudia. Dam radę pomóc troszkę mamie finansowo i odciążyć ją no i coś jeszczeodłożę. Z rzeczy z tym faktem powiązanych jest jeszcze to, że nie muszę siębać, że stanę się zależna finansowo. Od pięciu lat byłam niezależna, w tymsensie, że sama za wszystko sobie płaciłam (dojazdy, książki, ciuchy,kosmetyki, wakacje, wyżywienie w Krakowie). Może to niewiele, ale nie mogłabymbrać teraz od mamy. No i spokojnie mogę sobie szukać pracy w zawodzie, bezpresji i nerwów i bez wizyty w Urzędzie Pracy, czego unikałam jak ognia. Jakwidać skutecznie. Bo jak ktoś bardzo chce znaleźć pracę to ją w końcu znajduje.Jak ktoś szuka wielkiej kasy… No cóż…

            Dziękiposiadaniu tejże pracy zakupiłam sobie przecudne kozaki na szpileczce, na którezachorowałam w środę, ale się odchorowałam, bo z pięcioma stówkami na koncie doczasu X na zachcianki się nie wydaje. Ale jeszcze tego samego dnia zadzwoniłapani, że chcą ze mną podpisać umowę w piątek i praca od poniedziałku. Następnegodnia byłam właścicielką butów. A wczoraj kupiłam wreszcie klawiaturę i myszę. Jużwszystko działa bez zarzutu. Mysz się nie wiesza pięć razy na dzień, aklawiatura się nie tłucze.

            Z tąklawiaturą to ogólnie było śmiesznie. Dwóch panów sprzedawców mnie usiłowałonamówić na taką wysoką, nie klasyczną, bo powyginana była. I o ile to wyginaniemi się podobało, to jakby była w wersji slim to bym nie palnęła do sprzedawcy,że jest paskudna. Temat się bardzo ładnie rozwijał, oczywiście na tematniepraktyczności kobiet, bo tylko slim itd., tylko telefon z klapką, choć siępsuje (podobno, mój żyje i ma się świetnie), że to od ruchu fallicznego chybapozostałość itd. Ja twarda byłam. W pewnym momencie do stanowiska obok podeszłapara, dziewczyna chciała klawiaturę. Pan jej proponuję tą powyginaną. Onapodchodzi, ogląda i orzeka, że nie, że jest brzydka, ona chce taką małą,zgrabną, płaską i cichą klawiaturę. Panowie mnie obsługujący się poddali, mójMężczyzna zaczął się śmiać i załamał się, że mnie tak rozpieścił. A ja jestemszczęśliwą posiadaczką cudnej, płaskiej klawiatury.

czwartek, 9 października 2008

Mężu / żono

            Nierozumiem… Nie, źle… Nie „nie rozumiem”. Drażni mnie wybitnie i szczerze pewnesformułowanie, które dość często ostatnio słyszę. Choć niezrozumienie pewnie mizostanie zarzucone i może faktycznie coś w tym jest. Ale po kolei.

            Para.Zwyczajna, normalna, kochająca się para. Jak wiele innych. Co w nich jest nietak? Ano to, że o chłopaku ona mówi „Mój mąż”, on o niej „Moja żona”. Noprzepraszam, ale coś jest nie tak. Małżeństwem to się jest po ślubie, a niepapla się tak do chłopaka, czy też partnera, nie ważne na jakim poziomiezwiązku się jest. Już masakra jest jak przypadkiem są zaręczeni. Bo nagle znikaKasia, Tomek, Zosia czy Piotrek a pojawia się „Mężu coś tam…” „Z żoną coś tam…”Wkurza mnie to wybitnie, do pasji szewskiej doprowadza i o ile nic im niepowiem z reguły, bo to sprawa ich, ale czasem nie zdzierżę i zapytam rżnącgłupa kiedy ślub był, bo chyba przegapiłam. Tu pada stwierdzenie, że sięczepiam, że nie rozumiem, że to tak samo jak ja mówię „Skarbek” No głupiajestem może, ale nie to samo. Skarb Skarbem zostanie bez względu na to czy mniezaobrączkuje czy nie. Ale w chwili włożenia mi na palec obrączki zaczyna byćmężem. Owszem, zostanie moim Mężczyzną, moim parterem, ale zacznie być mężem.Będzie różnica. Jak ktoś tak gada bez ślubu, to co się zmieni? Nic. To po colecieć do ślubu? Bo tak, bo chcę, bo chcę, żeby mężem był? Fiksacja. Paranoja.A może to sposób na rozgrzeszenie się z seksu pozamałżeńskiego? Bo z mężem/żonąwolno, to się spowiadać nie trzeba i ksiądz palcami nie wytknie. To jeszczezakłamanie dochodzi.

            Można siękochać, można się kochać bardzo, świata poza drugą osobą nie widzieć, alezostańmy przy normalnej nomenklaturze. Jak komuś nie podobają się słowa: mójchłopak, mój partner, moja dziewczyna, moja kobieta, konkubinat, kohabitacja toniech ślub weźmie. Skoro tylko na słowach i nazewnictwie mu zależy. Bo mówiącmąż o chłopaku czy żona o dziewczynie zmienia tylko sobie obraz w głowie, samsiebie oszukuje, ludzie widzą swoje. Widzą i, albo śmieją się za plecami ztego, albo jak ja, wychodzą z siebie i stają obok.

            Czepiam sięsłów i określeń? Nie, czepiam się głupoty, oszukiwania świata i siebie.Denerwuje mnie pokazówka, naginanie świata, zmiana znaczeń, zmiana wartości. Bomałżeństwo jest wartością, a takie mówienie według mnie mu ją odbiera. Bogłupota przesłania rozsądek.

środa, 8 października 2008

(Nie)Jestem studentką

            Wczoraj odebrałam dyplom. W końcu. Trzy osoby szukały mojej teczki i suplementu, ale znalazły. Stałam się posiadaczką dyplomu i przestałam być studentką. Ale tylko na moment. Dziś zapisałam się na studia podyplomowe. Czyli na nowo jestem studentką. Tym razem pedagogiki przedszkolnej i wczesnoszkolnej. Pierwszy zjazd osiemnastego października. Ja się jednak lubię uczyć. Co prawda boję się tego,nowe osoby, wszystko nowe, a ja jestem jednak istotą nieśmiałą. Ale na samą myśl o nowej wiedzy, nowych możliwościach i zajęciu czuję podekscytowanie.Będzie cudownie.

          I pomyśleć, że jeszcze parę dni temu nie miałam nadziei na podyplomowe, bo większość uczelni wymaga kwalifikacji pedagogicznych, które mam, ale według nich nie i bez świstka się nie obejdzie. Ale znalazłam uczelnię, która mi problemów nie robiła. Bo marzenia się spełniają.

poniedziałek, 6 października 2008

Marzenia się spełniają

            Marzyły mi się góry. Spacer wśród złotych już drzew, opadających liści. Ale jakoś wyjść nie mogło. Przedwczoraj się zawzięłam i stwierdziłam, że gdzieś wybywamy. Po starciu kilku koncepcji padło na Ojców. Decyzję można podjąć z minuty na minutę, jakby przypadkiem padało, więc cel wyśmienity. Pojechaliśmy. Najpierw nawigacja przewlokła nas przez osiedle. Potem spokojnie drogą aż do "ukochanego" przez nas miejsca, gdzie gubimy się zawsze. Jako, że auto mojego Osobistego Mężczyzny deko bardziej terenowe niż autko (cudowne oczywiście) M, to żadna droga nam nie straszna. No i kolejna polna. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy GPS jest złośliwy, czy dba o przyrost naturalny nagminnie wywożąc nas w leśne ostępy. No niby ok, ale te mrówki… Koniec dygresji. Dla mojego bezpieczeństwa. W kolejną polną się nie daliśmy wmanewrować, zmieniliśmy mapę i dojechaliśmy trasą dłuższą, ale uczęszczaną przez pojazdy czterokołowe nie będące furmankami.

            Ojców cudny, jak zawsze. Złoto, czerwień, resztki przepięknej zieleni. Urokliwe skały, mroczne zaułki i zalane słońcem polany. Dłonie ogrzewające zmarznięte palce, zadziwienie, zachwyt. Zdjęcia robione z lampą odbijaną od mojej kurtki (zawsze wiedziałam, że z jakiegoś powodu wolę jasne ubrania). Na koniec zmarznięty nos i uśmiech od ucha do ucha. Wyprawę zaliczam. Co prawda nie w góry, ale i tak było cudownie. Bo czasem tak niewiele trzeba do spełnienia marzeń.

sobota, 4 października 2008

Ludzie na portalach nadal mnie zadziwiają

            Mam kontona Naszej-Klasie. No mam. I wydawało mi się, że opcja wstawiania zdjęć daje mijaką taką wolność do wsadzania tam tego, co ja chcę.

            No otóżnie.

            Załadowałamzdjęcie, że nie płacę na NK. Mogę? Mogę. Tak samo jak mogę być przeciwpedofilii i powiem to wprost, jak mogę być za wolnymi związkami i też mogę tomówić, zresztą powiedziałam. Mogę wsadzić zdjęcie kota, moje, moje z moimOsobistym Mężczyzną (ciekawe, że te zgorszenia nie wzbudziły) i wiele innych.Opis mogę mieć dowolny.

            Dostałamochrzan. Nie zacytuję, bo osoba „zwracająca mi uwagę na niewłaściwość mojegozachowania” jeszcze do sądu mnie pozwie za naruszanie dóbr osobistych, ale ktochce na NK namiar dać mogę, to sobie przeczyta. Choć w sumie to miejscepubliczne, i tamto też, to bym mogła, ale ryzyko za wielkie. Męska duma jestduża i głupia zazwyczaj, a na kolejne tłumaczenia nie mam ochoty.

            Zostałamzaatakowana. Ja wiem, kobietą jestem i czasem źle interpretuję fakty, ale zapytałamgrzecznie osoby w miarę postronne no i atak potwierdziły. Grzecznie zwróciłamuwagę, że on mnie ocenia nawet mnie nie znając, no ale przecież nie trafiło. Boszanowny pieniacz wie swoje i będzie piersią własną bronił kieszeni panów zNaszej Klasy. Niech sobie broni, niech walczy za świat, Don Kichoci może wkońcu znów będą modni, to będzie miał jak znalazł. Ale czemu na moim koncie? Coja? Instytucja charytatywna?

            A ja nadalnie płacę na NK i nadal nie wstydzę się o tym mówić. Nie będzie facet pluł mi wtwarz.

piątek, 3 października 2008

Grzybobranie

            Jakiś czastemu sezon grzybowy został rozpoczęty, a w niedzielę dokonała się drugaodsłona. Grzybów przywlekłyśmy całą masę, co potem niestety odczułam dośćgłęboko przy ich obieraniu, ale frajda niesamowita była. Dziś wyprawa zostałapowielona, słoneczko cudne, wiaterek porusza drzewami, trzeba iść w las. Iniech mi tu nikt nie mówi, że na grzyby się popołudniu nie chodzi, bo sięchodzi i znów koszyk maślaków i kozaczków przyniesiony został. Oczywiściemiejsce zbioru jest nad skarpą. Gdzie polazłam? Brawo, wygrywają państwoherbatę we własnej kuchni samodzielnie zrobioną. Poniosło mnie na rzeczonąskarpę. Sport ekstremalny. Nie żartuję. Skarpa bowiem jest usypiskiem gliny ikamieni porośniętych wysoką trawą, ale do tego przetykają ją swobodnie latającekamienie z pobliskiej kopalni. Więc czasem stawiałam nogę dwa centymetry niżej,a lądowała ona pół metra dalej. Uskuteczniłam więc sporo szpagatów podpartych zostami kłującymi nie tam gdzie trzeba. Ale pokłuty tyłek się opłacił, pięknemaślaki znalazłam, wzbogacając kolekcję. I sztuki do obrania.

            Wracającszłyśmy obok naszego byłego starego domu. Dom został sprzedany nie tak dawno,nawet przeoczyłam moment sprzedaży, bo najpierw było załatwianie, a potem bachdom nie nasz. I sentyment poczułam. Płot lekko czas nadszarpnął i zaprosił mniedo wejścia. Tak samo jak otwarte okno w domu, a nawet dwa okna. No jak mogłamtam nie wleźć? No nie mogłam. I umówmy się, włam to nie był, bo otwarte było,na oścież prawie, to tylko sprawdziłam czy wszystko jest jak należy. Połaziłam,powspominałam, kurz z parapetu starłam i wyskoczyłam z powrotem na ogród. Żeprosto w dziką różę, to pominę, coś miałam talent do kłujących rzeczy poprostu.

            Bo ktopowiedział, że ma być zawsze jak ustawa przewiduje?

czwartek, 2 października 2008

Czasem

            Czasem pozostaje w człowieku tylko pustka. Żadnych uczuć, emocji, nic. Ani żalu, ani smutku. Otępienie. Nic nie dociera, nic się nie dzieje. Tylko na zewnątrz jest wszystko ok. Bo jak odpowiedzieć na pytanie co się dzieje? Bo zazwyczaj pytają osoby za postronne, lub za bliskie, by je martwić. No i człowiek zostaje sam.

            Czasem chciałabym się schować tak, żeby nikt mnie nie znalazł, rozpłynąć się, zatopić we własnych ramionach i po prostu nie istnieć dla oczu innych. Utulić małą dziewczynkę.

            Czasem mam ochotę rzucić wszystko w diabły, wyjechać, byle dalej, byle nie wracać, zapomnieć o miejscach.

            Czasem parę zdań stawia na nogi skuteczniej niż to wszystko wyżej. Bo czasem potrzebuję się dowiedzieć, że jestem coś warta.