czwartek, 28 września 2017

Kochane K

Niektóre zakupy kocham. I tak:
Przedwczoraj przyszły klamki, kupiłam sobie kwiatki, w sensie cebulki i książki.
Dobrze mi:)

A dziś będę biegać za kosiarką i to jest to k, którego nie lubię.

poniedziałek, 25 września 2017

Oswajam potwora

Dawna, dawno temu, kiedy byłam młoda, urocza i głupia, czyli będąc dzieckiem, koniecznie chciałam szyć na maszynie. Stał u nas wtedy taki stary Łucznik, z kołem i pedałem co to stołem się stawał, jak był złożony i na tejże cudnej maszynie szyć chciałam. Mama oczywiście pomysłowi przyklasnęła, dała coś tam, nie pamiętam i zasiadłam.
A potem pamiętam, że z palca zwisała mi nitka, bo przeszyłam go sobie tam, z powrotem i jeszcze pół tam. I tą nitkę sama musiałam sobie wyjąć, bo nikomu innemu nie dałam. Takie samodzielne ze mnie dziecko było.
Trauma siedziała we mnie długo, Łucznik był stracił życie, a naprawa się nie opłacała, pojawiła się nowa, elektryczna maszyna, a ja nadal prosiłam mamę o uszycie tego, czy owego. Z czasem ja się wyprowadziłam, za to wprowadziła się jeszcze jedna maszyna, bo mój brat przywiózł mamie swoją. Niniejszym mama chciała dać mi którąś, żebym z byle bzdurą do niej nie jeździła (przecież nie jeździłam, dzielnie w rękach szyłam, bo igła w rękach nie ma morderczych zamiarów). Byłam nieugięta.
Aż tu nagle, jakieś dwa, może trzy miesiące temu robiłam porządek w mojej szafie. Fajna kiecka, materiał boski, ale przecież w niej nie będę chodzić. I następna. I kolejna. I tak w głowie mojej zaczęła kiełkować myśl, że przecież Córze mogłabym z tego uszyć fajne spódnice, to nie może być trudne. Spychałam tą myśl, spychałam, a kiedyś mamie się przyznałam i wtedy do domu wróciłam z maszyną. Wepchnęłam ją do szafy i udawałam, że jej nie ma. Jak się ma na coś ochotę i się czeka, aż przejdzie, to przechodzi, nie? No nie. Nie przeszło. Wczoraj szukam czapek dla dzieci, podejście kolejne. Takich jesiennych. No nie ma. Osobisty zabrał dzieciaki do Krakowa, ja z racji zapalenia ucha zostałam w domu. I wyjęłam maszynę.
Z mojej starej bluzki, takiej sweterkowej z kwiatami na niej wyhaftowanymi zrobiłam Córze czapkę. A Syn miał koszulkę, ulubioną, z dziurą, miałam naszyć łatkę, ale pocięłam i ma czapkę ze Spider Man'em. Więcej nie szyłam, bo pierwsze starcie długie było, a poza tym jak się nie spodoba, to co?
Tia... Prawie w nich poszli spać, a Córa zażyczyła sobie apaszkę, którą popełniłam dziś. Co prawda strasznie mi pętelkowała, ale już nie pruję. Jak się nie spodoba, coś podszyję i będzie grubsza.

piątek, 22 września 2017

Odgrzewane kotlety czyli Wesoła rozwódka Iwona Czarkowska

Iwona Czarkowska
Wydawnictwo Replika
2017 rok
352 str

Alicja jest w trakcie rozwodu, przyzwyczajania się do wynajętej kawalerki, zamiast świeżo wybudowanego domu i faktu, że jej mąż zostanie ojcem dziecka swej kochanki. Do tego nie ma pracy. Recepta na depresję? A jednak nie. Można porażkę przekuć w sukces, stanąć na nogi nie zwariować. Choć może nie do końca?

Lubię Grocholę. Naprawdę lubię, a Nigdy w życiu wręcz kocham. Kobieta po przejściach, co chce budować życie na nowo, to jest to. Ale zaraz, zaraz, tu Czarkowska, tu Grochola, o co chodzi? Otóż o to, że miała wrażenie, jakbym czytała gorszą wersję Nigdy w życiu, przynajmniej chwilami. Matka, która zawsze wie lepiej, i facet, który "tak całuje" powodowało u mnie deja vu. I o ile mogę przejść do porządku dziennego nad domem wybudowanym w rok od kupna działki (oby gdzieś były takie cuda, że się tak da), to takie ewidentne odniesienia bardzo mnie rażą. Alicja nie lubi odgrzewanych kotletów, ja też nie bardzo.
Książka ogólnie jest niezła. Może chwilami za chaotyczna, za szybko się dzieją pewne rzeczy, głównie urzędowe, ale jednak można się przy niej rozerwać. Nie ma tam zawrotnej akcji, wymagającej myślenia, ot, oderwanie od rzeczywistości, trochę śmiechu i lekka rozrywka. Lekki, nienachalny romans i wątek z psem zdecydowanie zapisuje się na plus.
Czy polecam? Na jesienną chandrę, na chwilę relaksu, bez większych wymagań.

Zapalona

W poniedziałek napisałam około 12 tysięcy znaków. A wieczorem zaczęło mnie boleć ucho. Rano tylko łaskotało, poszłam do ogólnego, nic mi nie powiedziała, skierowała do laryngologa. "Nasza" pani akurat miała popołudniu, pojechałam, choć mi się nie chciało, bo to tylko łaskotanie.
Pani doktor załamała ręce, bo zapalone nie tylko ucho lewe, ale i prawe, powinno boleć, jak durne i powinnam mieć gorączkę. Ale że ja nie mam nigdy... Do tego katar, o którym dowiedziałam się od niej i jak zażyłam leki, bo mi wtedy pociekło z nosa i zapalenie gardła.
Od wtorku wieczora biorę antybiotyk, zarówno doustny, jak i do uszu. Odwożę tylko dzieci do przedszkola ("jak pani je może zawieźć, dla pani będzie lepiej"), a potem zalegam i ani ręką, ani nogą. Trochę czytam, dużo śpię. Więc mój plan pisania na chorym nie wypalił, bo nie jestem w stanie wysiedzieć. No cóż, nie ucieknie :)

niedziela, 17 września 2017

Cztery godziny snu, witaj nowy dniu

Zgodnie uznaliśmy, że jest to jedno z dwóch najlepszych wesel, na jakim byliśmy. Świetna organizacja, jedzenie dobre i dużo (za dużo, od pewnego momentu jedliśmy porcję na pół), bardzo dobra orkiestra. Polało się naprawdę dużo alkoholu, jednak całość była tak kulturalna, że aż miło się bawiło. Młodzi cudni, sukienka mnie zauroczyła.
Z fajnych rzeczy - stół dla dzieci pełen żelków, lubisiów, gum rozpuszczalnych, pianek i chrupek - uratował nam życie, bo dzieciaki o 18 chciały do domu, a gumy zachęciły do zacieśniania stosunków z innymi dziećmi i zabawy. A w toalecie dla pań - zapasowe rajstopy, tabletki od bólu głowy, na zgagę, lakier do paznokci, pilniczek, chusteczki do demakijażu, plasterki i inne "przydasie". Świetny pomysł.
Do około 20 wytrwałam na 11,5 cm obcasie, potem zeszłam na spokojną 6 ;) I tu dziwna obserwacja, a przynajmniej mnie zdziwiła. Wszystkie młode dziewczyny, takie do 20 paru lat, najpóźniej o 20 zeszły na parter, czyli założyły balerinki, z kolei starsze dzielnie trzymały "wysoki poziom". Ja cierpiałam jedynie przez moje palce. Mam taką wadę, że trzy palce, licząc od małego mi się w różnym stopniu podwijają pod siebie, co w butach na obcasie, a na dłuższą metę nawet w zwykłych, które przylegają do stopy prowadzi do pęcherzy na dole palców, co baaardzo boli. Ale do 4 wytrwaliśmy, kiedy to ostatni kieliszek poszedł mi w rozrzewnienie, a miałam pod ręką obu braci i postanowiliśmy jednak rozgonić towarzystwo ;) dla dobra wszystkich zgromadzonych. Jeszcze tylko zatańczyłam z bratem, a Osobisty zwyobracał Pannę Młodą, tak, że długo dochodziła do siebie :P w tańcu ją kręcił, zboczeńcy ;) a on kręcić umie, omatkobossko... A Syn idzie w jego ślady, dzielnie tańcząc z mamą. Choć wzrostu nie starczało, chęci, a i owszem, ciągle mnie prosił do tańca, aż Osobisty się musiał prosić :P
O 8 dzieciaki były już na nogach, więc i my wraz z nimi. Śniadanie i do domu, ratować biednego, opuszczonego, zamkniętego kota ;)

piątek, 15 września 2017

Na wesele z gołym tyłkiem

Jutro wesele. Dzieciaki się doczekać nie mogą, ja trochę drżę, bo wczoraj o 22 padły na pyszczki i wstały rano. Mimo tego, że Syn spał popołudniu. Będzie dobrze, będzie ciasto, będzie cukier, dadzą radę :P BO nam chodzi o to, żeby babcia jak najdłużej była.
Młodzi zażyczyli sobie, zamiast kwiatów, coś dla zwierzaków ze schroniska. Osobisty ostatnio kupił coś 20 kg suchej karmy dla psów i kotów. Ale dzieciaki chciały mokrą. I jakieś zabawki, żeby zwierzaki się cieszyły. Myślałam i myślałam, w końcu zapytałam wujka Googla, jak można zrobić zabawki dla zwierzaków, bo miałam piórka, sznurki itp. Córze oczywiście spodobały się myszki. Tia...
Matka poszperała, pokombinowała i oto są:


Dzieciaki miały zabawę, ja mówiąc szczerze, również. Mam nadzieję, że zwierzakom się spodoba. Do środka napchałyśmy woreczki foliowe, żeby jeszcze szeleściło. Dokupiliśmy też dwie piszczałki dla psiaków. A dla naszej koty Córa zrobiła jeszcze fokę.

A ja na wesele prawie poszłam z gołym tyłkiem, bo sobie dziś uświadomiłam, że nie mam rajstop. Jak dobrze, że sukienka nie obcisła, to mogę ubrać pończochy ;)

czwartek, 14 września 2017

Ups, I did it

Może nie again, ale zrobiłam. Facet od koszenia miał przyjechać, ale coś wypadło, potem znów, a potem znów. Oparło się o jego szefową, przyjechał w sobotę. Akurat przykręcaliśmy schody, dwie śruby i ... już go nie było. Za to był sms, że za wysoko i za mokro i nie da rady. O jak się wkur.. zdenerwowałam się mocno. Kazałam wyjąć naszą małą kosiarkę i opitoliłam, na spółę z Osobistym prawie połowę. Potem się ciemno zrobiło. W poniedziałek chciałam skończyć, ale deszcz mnie zgonił, dokończyłam wczoraj. Bez kosza, jasne, ale zrobiłam. I nie było za mokro, czy za wysoko. Mógł przyjść, zapytać, czy może kosić wyżej, albo bez kosza, zgodzilibyśmy się. A tak wyszło, jak wyszło i liczymy kasę, czy starczy już teraz, a nie w zimie, na traktorek.

Poza tym... Moja mama złamała rękę. Dwie kości blisko nadgarstka. Największym problemem było to, że w sobotę wesele i jak ona będzie wyglądać i kieliszek trzymać ;) czyli nie jest źle.

A ja znów spakowałam Osobistego, zaraz leci  i mam nadzieję, że wróci z piątku na sobotę, bo jestem umówiona do fryzjera. A potem znów wybywa we wtorek i wraca w piątek. Ech. Cóż, bywa. Oczywiście Najlepszy Przyjaciel też wybywa w tym terminie, a w przyszłym tygodniu może przyjść paleta ekogroszku, którą zanabyliśmy drogą wygrania ;) Czas zrobić casting na kolejnego mena :P

poniedziałek, 11 września 2017

Dzieje się

W sobotę powiesiliśmy część schodów. Jeszcze niepomalowane, bez desek, jakby trzeba było coś poprawić, ale są. W związku z tym nasza sypialnia spod schodów (a list z Hogwartu nie przyszedł) przeniosła się do salonu, salon do jadalni, a jadalnia do kuchni. Najbardziej ucierpiała kuchnia i już prawie wcale nie ma tam miejsca. Mimo to cieszy mnie to wszystko, nawet za cenę gnieżdżenia się. Dawniej ludzie mieli jedną izbę i dawali radę, nie? My mamy dwie :P
plus łazienkę. Pełen wypas.
Z kolei wczoraj o 7 rano, no dobra, chwilę po, dostałam wiadomość od Asi, że oni jadą na Paradę Jamników i czy my też. No to pewnie, że też. Przed 11 wsiedliśmy w busa, pochodziliśmy, pooglądaliśmy i przed 16 byliśmy w domu. Noc, znaczy dzień młody to na rowerkach na plac zabaw. Oczywiście tylko dzieci, bo na drogę samych się ich boimy, więc my... biegusiem koło nich ;) Fitness gratis.
A dwie godziny temu wróciłam od fryzjera z przebajecznym kasztanowym brązem i planem na fryzurę na sobotę, bo jedziemy na wesele.

Jesień już nadchodzi. Muchy pchają się do domu, co dzień zabijam dziesiątki i zmiatam je z podłogi. A kot znów zaczął łapać kleszcze.

środa, 6 września 2017

Hej, hej jupidijej :)

Tak! Tak! Tak! Dziś się udało. Do południa dwie godziny z książką, a potem dwie godziny u kosmetyczki. Bosko mi. Jeszcze fryzjer.



I będę pustakiem :P Czy jeszcze musiałabym solarium?

wtorek, 5 września 2017

Średniak i zerówka

Wczoraj dzieciaki prawie staranowały drzwi do przedszkola, tak do niego biegły, nie mogąc się doczekać. Ja szłam z lekkim niepokojem, pamiętając "nie zostaaaawiaj mnie", które Córa odczyniała w czerwcu, a jeszcze bardziej martwiąc się, w jakiej grupie będzie Syn. Z dzieciakami 2,5 letnimi - nie bardzo, przecież to huragan, na chwilę, jasne, ale nie na dłużej, z Córą - jeszcze gorzej. Ale już w szatni mi minęło, bo oboje rozebrali się z prędkością światła, a szafki były pięknie opisane grupa młodsza, średnia i starsza, czyli Syn ma swoją własną. Polecieli na salę z pieśnią na ustach, w przelocie dali mnie buziaka, a pani ręczniki i przybory do mycia zębów i tyle ich widziałam.
Córa bardzo podekscytowana tym, że chodzi już do zerówki. W wakacje przyniosła elementarz i faktycznie zaczęła łapać czytanie. Szło jej bardzo dobrze i teraz też co któryś dzień przychodzi i czytamy, znaczy ona się uczy. A ja uwierzyć nie mogę, że ten czas tak szybko szedł do przodu. Jestem z nimi na co dzień, a mam wrażenie, jakby mi coś umknęło, jakby ktoś przyspieszył zegar, albo mnie wyłączył, pozwalając mi jednocześnie pamiętać codzienność. Moja Córa chodzi do zerówki. Czy za rok pójdzie do pierwszej klasy, to pytanie pozostaje otwarte, bo intelektualnie daje radę, za to emocje są do tyłu. Ma rok, zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Miałam korzystać z wolnego. To wczoraj pojechałam na pół dnia do mamy i na targ wybyłyśmy, a dziś Osobisty ma urlop, więc siedzimy na górze, robiąc profile pod sufity. Zeszłam teraz obiad ugotować tylko. Może jutro??

niedziela, 3 września 2017

Przyjechały!

Wczoraj przyjechały drzwi i futryny. Chodzę, gładzę je i wlepiam w nie gały, jak sroka w gnat. Nie sądziłam, że kilka kawałków drewna może tak uszczęśliwić człowieka.
A teraz minus. Drzwi stoją na środku salonu, przytwierdzone taśmą do filara, żeby się nie zwaliły. Miejsce się skurczyło i nie odzyskamy go, póki nie będzie schodów na górę i sufitów tamże. Wczoraj co prawda, z racji deszczu, popchnęliśmy robotę do przodu, bo zrobiliśmy profile w jednym pokoju (w mojej bibliotece!!! :):) ) i haki na korytarzu.
Strasznie się cieszę, ogromny krok do przodu :)

piątek, 1 września 2017

Starość? Wariactwo?

Starzeję się. Albo zwariowałam. A może dorosłam? Nie, to ostanie raczej nie. W każdym razie, jaki nie byłby tego powód w mojej łazience miejsce prostownicy zajęła ... lokówka. Tak, tak, wiem, wszyscy co mnie znają, właśnie zbierają szczękę z podłogi, a męska część jednocześnie zaciera ręce, bo zawsze za lokami była. Nawet moją mamę wczoraj zszokowałam, bo zawszy wyprasowane, a wczoraj pogięte :P
W końcu pojechałam po nasze drzwi. Rozmowa była burzliwa, a jej finałem jest to, że drzwi przyjadą na ich koszt w sobotę. Lodowata uprzejmość i pewność siebie przynoszą rezultaty, no i osobista obecność, bo przez telefon dowiedziałam się, że w środę były wszystkie, a wczoraj już nie było, bo przyszło na sklep, a nie na moje zamówienie. Ups. Mogą nie mieć na sklepie, moje zamówienie miało być 19. Rozstaliśmy się pełni ciepła, uśmiechu i przyjaźni.
Z Leroy wyszłam z trzema storczykami po przecenie, bo kwiatów nie mają. Jeden pan się dziwił, że kupuję takie brzydkie, a przecież one zakwitną.
A potem zostałam sama. Taaa... Kupiłam prezent na urodziny i zawędrowałam do outletu Intimissimi. Oczywiście, że wyszłam z biustonoszem. Większa miłość, niż buty ;)

Miałam wcześniej pisać, ale jakoś nie wychodziło. Nareszcie uwierzyłam, że z moim sercem jest faktycznie w porządku. Jasne, jak lekarz mówił, tuż po zabiegu, że się udało to niby mu wierzyłam, ale jak się choruje dwadzieścia lat z hakiem, to tak do końca uwierzyć jest trudno. Ale były upały, zmachałam się nie raz i nie dwa i cisza. Nie było ataku, serce nawet na chwilę nie przyspieszyło. Oddycham pełną, zdrową piersią, z ulgą i bez strachu, że kichnięcie czy schylenie się spowoduje wyłączenie z życia na jeden dzień, albo skończy się szpitalem.