sobota, 29 czerwca 2013

Ciut pozytywów? + edit

Naprawdę chciałabym napisać coś pozytywnego. Tylko... No kurczę, jakoś nie umiem nic znaleźć prócz wczorajszego seansu filmowego z Osobistym z odsmażonymi ziemniaczkami i koktajlem truskawkowym. A nawet tu nie wyszło, bo film zaczynał się o 20, ale Córa dopiero zasypiała, dałam nagrywanie i super, ale pendrive się nam skończył po godzinie i 45 minutach i nie obejrzeliśmy końcówki. Kiedyś daliśmy tylko na timeshift i też nam brakło miejsca.Więc też mało pozytywnie. Ale film nadrobimy na pewno.
Poza tym od rana leje mi się z nosa, zaczynam kaszleć, a głowa boli tak, że o ja nie mogę i matkoboskowszystkichnacji... A jutro chciałam jechać na Piknik Lotniczy (choć w głowie siedzi, że coś się stanie, jak ktoś jest ze mną od dawna, to wie, że zawsze trafiam). Postaram się coś podleczyć, ale co ja mogę... Miód, soczki i leżeć... No leżeć to mogę, jak Córa pójdzie spać. Z tym spaniem to też obłęd. Bo wieczorem śpi ładnie, a około 2 zaczyna się jazda. Dziś do 4 popłakiwała. Sądząc po umiejscowieniu palców w ciągu dnia, to idą 5. Więc jestem niewyspana, marudna i zła. No i jeszcze przez to moje samopoczucie na budowę nie pojechałyśmy.
Na pole bym poszła, ale mnie komary zjedzą żywcem. Lata tego cholerstwa pełno i żrą, jak opętane.
Pomarudziłam i wcale mi nie jest lepiej.


edit:
Córa spać nie poszła, bo nie. Chodzę, jak zombiak. Za to urwała zasłonę, zrzuciła lampkę i wytargała mnie za włosy. Do tego jest tak mokro, że połowę truskawek muszę wyrzucić, bo albo są zgniłe, albo włażą do nich robaki. A druga połowa smakuje wodą, a nie truskawką.

piątek, 28 czerwca 2013

Po wizycie u lekarza

Wczoraj miałam wizytę u lekarza. Z Dzidzią wszystko w porządku, ilość wód prawidłowa, łożysko w porządku, szyjka też.
Moje wyniki w większości wyszły prawidłowe. W większości, bo płytki krwi mam na poziomie 113 tys, a dolna granica normy to 125 tys. W tamtej ciąży też mi spadły, ale w 37 tygodniu, a nie w 16... Liczę, że przez ten miesiąc się podniosą, niestety same, bo na to nie ma sposobu, bo czeka mnie hematologia. Jestem ciut podłamana, bo wiem, że mogą być komplikacje przy porodzie na czele z pobytem w szpitalu, podnoszeniem płytek i cesarką na gwałt, jak się podniosą. A ja nie chcę. Oczywiście możliwy jest też poród naturalny i tej wizji się trzymam. Oczywiście bez zewnątrzoponówki, ale już rodziłam bez znieczulenia, nie boję się. Całą siłę woli skupiam na tym, by się podniosły.

środa, 26 czerwca 2013

Basenowo

Wczoraj na okoliczność bycia Osobistego w domu i deszczu zebraliśmy się na basen. Od ponad roku chyba nie byliśmy, więc trochę się obawiałam, jak Córa to zniesie. I prawie bym nie zobaczyła, bo stroju zapomniałam, ale... Miałam bardzo fajne majtki strojopodobne, długą tunikę, a że w ciąży, niech mi ktoś coś powie. Wracałam w efekcie w koszuli Osobistego, on w polarze. Jak się chce, to się da, a mój kręgosłup wdzięczny.
Córa zachwycona. Tyyyle wody. Ciapała, chlapała, wkładała rączki pod bicze wodne. Nawet zanurzyła się, całkiem przypadkiem, z całą głową i co? W śmiech. Zaczepiała wszystkich. Ogólnie fantastyczna zabawa. A potem było jeszcze lepiej, bo Osobisty ją suszył. Tam, gdzie jeździmy, możemy wejść razem do szatni rodzinnej, więc ja brałam prysznic, a oni wojowali. Suszarka byłą super zabawą, moje dziecko dłużej suszyło włosy, niż ja się myłam i suszyłam.
Musimy się wybierać częściej. Już z moim strojem, bo nie czuję się tam jak wieloryb. A Córa ma tyyyle radości.

Poniżej podsumowanie półtoraroczne, bo Dzidziuś mi urósł ;)

Półtoraroczny Dzidziuś

Właśnie tak o niej myślę, jak o Dzidziusiu. Przecież jest jeszcze taka maleńka...
I to moje maleństwo już:
- sama otwiera drzwi
- niestety sama je też zatrzaskuje, a ja za każdym razem się zastanawiam, czy nadal ma palce
- sama ubiera buty, czapkę, spodenki, bluzę, skarpety
- sama je, pod warunkiem, że to coś A nabija się na widelec B trzyma się łyżki w każdej pozycji C jest chlebkiem
- wspina się na wszystko, na szczęście umie też schodzić
- umie stać na jednej nodze
- głośno i wyraźnie domaga się bajek
- woła na nocnik (oczywiście nie zawsze, ale mamy umowę, po każdym udanym dostaje gugu , więc wołanie się nasila)
- zawarła komitywę z kotem, przytula go, przenosi, a kot tylko czeka, aż go puści, uszczerbków na zdrowiu z obu stron brak
- sama się myje, a jak myje ją Tatiś, to pokazuje, co mył (kiedyś wyszło, że pachy nieumyte, nie da się oszukać)
- domaga się mycia zębów
- wie, które poziomki są dojrzała i można je zjeść i te zrywa
- biega, jak szalona, czego efektem są rozbite kolana
- układa klocki bardzo wysoko, ma plastikowe, bo drewniane schowałam (wysypywała je i chodziła z pudełkiem na głowie)
- Osobisty doniósł, że potrafi zejść ze schodów, ja na szczęście tego nie widziałam
- wie, jak włączyć pralkę, wkłada i wyjmuje z niej rzeczy
- z zamiłowaniem zamiata
- wyrzuca śmieci do kosza
- umie zetrzeć mokrą podłogę
- robi kaczorka, czyli składa dziubek tak, że górną wargą dotyka nosa, czym podbija serce mojego brata po raz bilionowy
- wie, jak robi gąska, kura i kukułka

Nie wiem, czy czegoś nie pominęłam, dla mnie niektóre umiejętności są już codziennością, a mogą być jednak czymś nowym.

Moje maleństwo ma 84 cm, 12 kg wiercącego i wszędobylskiego ciałka. W buzi lśni 16 perełek, 16 wyszła 27 maja, teraz na razie przerwa, piątki się nie spieszą.

wtorek, 25 czerwca 2013

Krajobraz po bitwie, przepraszam, wodzie

Dom zalany na wysokość jednego pustaka. Wełna mineralna kapie. Łaty mokre, dość wysoko, bo ciągnęły wodę. To znaczy wody już nie ma, już w sobotę nie było, ale ściany mokre. A od wczoraj u nas leje, czyli nie schnie. Poprzenosiliśmy wszystko do blaszaka, łaty mają trafić na górę, bo tam się przydadzą.
Ale z przyjemniejszych. Wytachałam się na górę. To wyczyn, bo to po drabinie, a ja się generalnie boję. Córę Osobisty wytachał i w końcu sobie okna obie obejrzałyśmy. Podobają mi się. Z zewnątrz lekko zaokrąglone, no i mahoniowe. Wewnątrz dość klasyczne, białe, choć listwa przy szybie bardzo cienka. W sumie, jakby grubsza była, to to okno byłoby ogromne. I tak jest grube i dość ciężkie. I klameczki mamy takie cudne półokrągłe. Córa okna doceniła, jak je otwarłam, skakać chciała. I do rury, którą docelowo mają iść przyłącza różne też chciała wejść. Nie pozwoliłam, bo może by się na ramionach zatrzymała. A na dół jednak daleko.
A dachowe są do umycia. Pędzę lecę, szczególnie myć to nad klatką schodową. Zaraz, my nie mamy klatki... Właśnie... Poczekają do następnego roku, może odskrobię.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Woda

Fala upałów, zero deszczu, zero nawałnic, a my mamy zalany dom. Poszła rura i się lało. Na szczęście 1. Poszła przed wodomierzem, czyli nie musimy jeszcze za to zapłacić, na szczęście 2. Zawór był lekko zakręcony, więc nie było tego dużo. Ale cały dół zalany, moja robota z ostatniej soboty na nic, bo wszystko trzeba wynieść i wysuszyć. Rozpłynął się worek cementu, zamokła wełna mineralna, łaty, styropian na szczęście nie namaka. No i dom mokry, bo nawet ścianom się już oberwało. Skutecznie mamy zamknięty otwór garażowy, cholera. A potem, na dokładkę, zerwał się wiatr, zaczęło padać tak, że przez cały dom. Osobisty mokry, choć pod dachem. Dobrze, że jednak zmobilizował się i pojechał w sobotę, bo mu się nie chciało.
Dziś muszę tam jechać, powynosić, co się da. I tyle na temat impregnowania podłogi... Najpierw musi wyschnąć. A na już trzeba zrobić odwodnienie podjazdu, bo cała woda z drogi wali nam na podwórko robiąc basen. Pod domem, koło fundamentów, dziurę wyrwało. Bo przecież rowów się nie udrażnia.

piątek, 21 czerwca 2013

Ryzyko ciążowe

Na wstępie zaznaczę, że nie mam na celu wystraszenia kogokolwiek. To raczej chęć podzielenia się pewnymi spostrzeżeniami, które z wiedzy teoretycznej przekształciły się w bardziej praktyczną. Jako pedagog doskonale wiedziałam, że ryzyko chorób u dziecka wzrasta wraz z wiekiem matki, w którym zaszła w ciążę. Dlatego zależało mi, by pierwsze było przed 30. Okazało się, że z oboma się "wyrobię", psim swędem, ale jednak, ale to nieistotne. Moja mama urodziła mnie, jako 3, jak miała 37 lat i zdrowa jestem, więc tym bardziej zaznaczam, nie namawiam na dziecko, na już, nie chcę straszyć.
W ciąży z Córą byłam dokładnie 2 lata temu. Ta jest "starsza" o tydzień. To znaczy liczy się od 2 marca, a tamta od 10. 2 lata to niewiele. I tak jakoś mi się zachciało porównać badania genetyczne pierwszego trymestru z tej i tamtej ciąży. I...
Ciąża z Córą: ryzyko zespołu Down'a (trisomia 21) 1: 16704 (piszę o obliczonym), zespołu Edward'a (18) 1: 27568, a Patau'a (13) 1: 124719.
W tej ciąży jest to odpowiednio: 1: 1742, 1: 5609 i 1: 64688.
Przyznam szczerze, że przeraziło mnie to, jak szybko to spada. Potem ucieka jeszcze szybciej. Przy czym wiem, że wskaźniki są wysokie, badania prawidłowe, więc nie mam się czym martwić.
Przypomniało mi się też, że na patologii, w ciąży z Córą, na początku grudnia, leżałam z dziewczyną, kobietą w sumie, której ryzyko trisomii 21 wynosiło 1:5. Tu nie ma słów pocieszenia, bo nie działa, że 4 zdrowe, że to tylko statystyka i może być 10 zdrowych i dopiero dwa następne przypadki chore. Nie wiem, co się z nią stało. Wyszłam, zanim lekarze zdecydowali, czy to dziecko ma szansę. To jest dopiero tragedia.

środa, 19 czerwca 2013

Coś z niczego

Osobisty kiedyś wpadł na pomysł, by zrobić Córze domek. Na Dniu Dziecka tak jej się spodobał domek z plastiku, że decyzja zapadła, że robimy. Bo jednak ten plastikowy ma ceny z kosmosu.
Wzięłam karton, papier podarunkowy wybierałyśmy razem z Córą. Do tego trochę kleju, zszywacz, nożyczki, nożyk, długopis i taśmę pakunkową i zabrałam się za pracę, jak tylko Córa poszła spać.
Najpierw wycięłam drzwi i okna, potem zabrałam się za oklejanie.
I oto początek oklejania:


Oczywiście stolarka okienna ważna rzecz:


I w efekcie, tworząc coś z niczego ma się taki oto obraz szczęśliwego dziecka:



Karton miałam niestety tylko taki na 90 cm, więc Córa musi się schylać. Do skończenia została mi góra przodu, jak widać, ale tam mi potrzebna mała listewka, by to wzmocnić, Osobisty ma przywieźć z budowy. Dachu nie robię, bo za bardzo zaciemni.
A Córa wczoraj nawet kąpać się iść nie chciała, bo ona ma domek. A wieczorem trafiają tam zabawki, dzięki czemu miejsca więcej się zrobiło i porządek łatwiej utrzymać.


poniedziałek, 17 czerwca 2013

Bardzo ambitny weekend

Weekend dla mnie zaczął się w piątek, kiedy o 20.10 Córa zamknęła oczy. Ubrana już byłam, fryzura gotowa (czyli włosy wyprostowane, wiele roboty nie miałam), pozostał makijaż. Zrobiłam i o 20.20 wybywałam na spotkanie pomaturalne, zostawiając Córę pod opieką babci, czekającej na Osobistego.
Sympatycznie, śmiesznie, smacznie, bo lody wciągnęłam, dużo wspomnień i planów na przyszłość. Oby się udały. Do domu wróciłam, jak Kopciuszek, bo do północy mieliśmy salę wynajętą. Wtulenie się w ukochane ramiona, bezcenne.
W sobotę Córa nie miała litości i o 7 wstała. Po zwleczeniu się z łóżka, zjedzeniu śniadania i ogarnięciu się wyruszyliśmy na budowę. Osobisty robił gładź na suficie w garażu, żeby można było drzwi garażowe zamontować, a my sprzątałyśmy. Córa z małą miotłą, ja z dużą, bo ona też zamiata. Styropian, a raczej te resztki śmieciowe też wkładała do worka ze mną. Padła koło południa, więc ja jeszcze przeniosłam drzewo do łazienki, by Osobisty mógł zaimpregnować podłogi na jak największej części. Tak, pamiętam, że jestem w ciąży. Powoli robiłam i z przerwami.
W międzyczasie odebrałam telefon od mamy, że pani sołtys zaprasza na dzień dziecka od 15. I od mojego rata, oburzonego, że Córy nie ma, a on przyjechał. Oszalał na jej punkcie.
Do domu dotarliśmy na 15, szybki obiad, bardzo szybki, lekkie obmycie się i jazda na dzień dziecka. Dotarliśmy jeszcze na czas, by Córa dostała piłkę plażową, trochę słodyczy i soczek. Wybawiła się, bo to na placu zabaw, potańczyła z Osobistym, popatrzyła na ludzi z teatrzyku, co to prowadzili i byłą ogólnie bardzo zadowolona. Ja też. niby wiejska impreza, a strasznie fajna, organizatorzy się postarali, by dzieci  były zaangażowane i dorośli też. Strasznie zadowoleni wróciliśmy do domu.
Sobota to Dzień Dziecka organizowany przez firmę Osobistego. Start, godzina 11. Dmuchany zamek do zjeżdżania, zamek z piłkami, zamek z piłkami, zjeżdżalniami i tunelami. Z każdego skorzystała, choć na tym pierwszym siedziała na dole i patrzyła, jak dzieci zjeżdżają. Ale zadowolona była strasznie.
Był też plac zabaw dla maluchów. Z piaskownicami, jeździkami, rowerkami, dobrze, że nie kupiliśmy, nie radzi sobie. Były też klocki, zjeżdżalnie i plastikowy domek. Tu już była wszędzie aktywna.
Obok tego mięsko i kiełbaska z grilla, zupa, nie wiem jaka, nie zmieściła się ;), lody, naleśniki z owocami i tony picia. Dla każdego coś dobrego. Oczywiście za darmo. Obok tego konkursy. Osobisty wystartował na desce surfingowej, ale go zrzuciło. Coś, jak ujeżdżanie byka. Ja w dojeniu krowy byłam o włos od dogrywki o trzecie miejsce. Za to w konkursie tanecznym wywinęłyśmy z Córą kolejną piłkę. Moje ręce... Tak, nie powinnam dźwigać. Złapaliśmy też słoneczko. Osobisty najmniej, Córa to małe cyganiątko, a ja... Plecki mam w cudny trójkąt, deko bolą... mogłoby mi trochę nóg opalić... Ale impreza fantastyczna, Córa zaaferowana, a w domu... czekała na nią kuzynka, przyjechali do drugiej połowy domu. Więc zabawa od nowa. Spać nie chciała iść, choć ledwo na oczy patrzyła, tyle emocji.

Podsumowując, weekend bardzo udany, razem, świetnie się bawiąc.

piątek, 14 czerwca 2013

Serce matki

Kiedy dziecko widząc, jak jego tata wsiada do samochodu i odjeżdża zaczyna płakać rozdzierająco...
Kiedy dziecko stoi pod drzwiami, wali w nie rączkami i woła "Tata, tatiś"...
Kiedy dziecko przed snem woła tatę...
Kiedy dziecko przez sen woła "Tatiś"...
Kiedy pierwszym pytaniem po przebudzeniu jest "Tatiś?"...
A Tatisia nie ma...
Serce matki pęka na milion kawałków...

Ja wiem, że to dziś się skończy, że wróci...
Ale ona już będzie spała.

czwartek, 13 czerwca 2013

Osobisty wyjechał, więc...

... czeka mnie samotny wieczór. O nie. Plan zakłada tylko wysłanie wcześniej Córy spać, a że pobiegała za psem i piłką, to jest szansa i wskoczenie w pościel. Nie sama. Z Klavresem. Z wieży Irrum. Słowem wieczór z Rezydentem wieży. Czytam już drugą część i niesamowicie mi się podoba. Może uda mi się skończyć. Bo co prawda jutro wieczór też samotny się kroi, bo Osobisty wróci dość późno, ale... Przecież mam spotkanie po 10 latach od matury. Sama zorganizowałam, to wypada się zjawić. Oczywiście po posłaniu Córy spać. Oznacza to, że oba plany na dwa najbliższe wieczory mogą się rozbić o tyci szczegół. (Crisi, zmilcz lepiej).

środa, 12 czerwca 2013

Drugociążowo, czyli co jest innego

Od jakiegoś czasu obiecuję sobie napisać notkę porównawczą odnośnie ciąży. Przynajmniej jej początków.

Pierwsza ciąża była pełna strachu. Miesiąc leżenia plackiem, plamienia, wstawania tylko do toalety ze strachem, czy nie będzie żywej krwi. Leki na podtrzymanie, dawka hormonów, która rozwalała mnie psychicznie. Ciągłe i wszechobecne mdłości, czasem z wizytami nad muszlą. Śmierdzące mięso, kisiel na śniadanie, żeby nie mdliło. USG co tydzień, co dwa, by zobaczyć, czy wszystko w porządku. Drugi trymestr witany z wielką radością, bo spokojniejszy. Ruchy w 17 tygodniu, jak wybawienie, już nie planowałam napadu na bank, by zakupić aparat usg.
No i senność, spałam od 21 do 10, z przerwą na śniadanie z Osobistym. Inaczej nie funkcjonowałam.

Teraz... Muszę sobie przypominać, że jestem w ciąży. Nic mi się nie dzieje niepożądanego. Na początku mnie mdliło, jak byłam głodna, po jedzeniu mi się odbijało, ale to nic strasznego.
Spać nie mam czasu. Zresztą, w ogóle nie mam czasu się skupiać na sobie, bo jest Córa (która ma pozostać Córą, bo jakbym chciała używać imion, to bym to robiła, dziękuję za uwagę). Ona nie rozumie, że mama chce poleżeć jeszcze 5 minut, czy że mamie coś tam jest. Na spacer trzeba, posprzątać trzeba, ugotować trzeba. I tak trochę przez to traktuję tą ciążę po macoszemu. Tylko dwa zdjęcia brzucha, może dlatego, że go jeszcze nie ma. Za to smaruję się dzielnie, bo szkoda zmarnować brak rozstępów po pierwszej ciąży.
Mięso śmierdzi umiarkowanie, napad na pomidory przeszedł po jakichś dwóch tygodniach. No i ruchy w 12 trwającym tygodniu, coś niesamowitego.
No i nakazu celibatu nie ma.

Nie wiem, jak będzie dalej, jak brzuch się pojawi i Córę będzie nosić ciężej. Nie wiem, czy znowu nie będę chodzić z rozwarciem. Ale to nic, na razie się cieszę, cieszę się jak głupia. Osobisty zresztą też. On chyba bardziej przeżywa tą ciążę. Muszę mu tłumaczyć, a raczej jego podświadomości, żeby mi przez sen brzucha nie masował. Fajnego faceta mam, tak poza wszystkim.

Wydawało mi się, że w drugiej ciąży będą ciut mądrzejsza, a tu niespodzianka, bo jest całkiem inaczej. Ale dzięki temu cieszę się też inaczej. Cieszymy  się, całą trójeczką. Fajne uczucie, gdy można się z takim maluchem podzielić wiadomością, że mama ma w sobie dzidzię i Córa też się cieszy.

wtorek, 11 czerwca 2013

Wyjazdowo + dopisek

Wyjazdowy czas się szykuje u nas. Mama dostała dziś oficjalne potwierdzenie, że jedzie do uzdrowiska. Od 11 lipca do 1 sierpnia będzie bawić w Nałęczowie. Zazdroszczę jej troszkę, bo pięknie tam jest. I boję się, bo Córa potrafi się w nocy budzić i wołać Babu!. My wyjeżdżamy z 31 na 1 sierpnia, czyli Babu nie będzie cały miesiąc ;) Bo nam się założy. A w ogóle to mój pan doktorek pochwalił pomysł jechania pociągiem. Oczywiście, że się zapytałam, czy mogę :) I pozwolił i powiedział, że pociągiem rozsądniej, chyba, że chcemy z trzy dni jechać. Lubię tego faceta. Tak ogólnie go lubię. Fantastyczny jest.
A Osobisty w czwartek jedzie do Drezna, wraca w piątek, a w przyszłym tygodniu prawdopodobnie do Gdańska. Rozsypał się worek z wyjazdami...
A w ogóle to ja pogodę poproszę, bo chcemy pojechać na Family Day, a już raz odłożony, bo jezioro zamiast trawnika. A Family Day już w niedzielę...

W pracy Osobistego śmieją się, że na Family Day do atrakcji doliczyć należy zapasy w błocie. Oczywiście w wykonaniu pań, bo ja na panów się nie zgadzam ;) Mogę zostać sędzią. Jako, że cycki mi urosły, nie będę bardzo stronnicza i zazdrosna.

A ja z kolei zastanawiam się, czy do Drezna mają ze sobą zabrać kajaki...

poniedziałek, 10 czerwca 2013

O mechaniku słów niemiłych bez liku...

Miałam zabić, ale zabiję mechanika, a za człowieka pójdę siedzieć. Resocjalizator w więzieniu. Buahaha...
Zainkasował ponad 500 zł, jadę, kierownica krzywo, autem rzuca, no to pojechałam z reklamacją, a on, że mówił, że zbieżność trzeba ustawić. I mnie, i Osobistemu. No kurna, nie mówił żadnemu z nas, Osobisty pojeździł takim autem bo u niego nie było aż tak krzywo, opony pewnie zniszczył trochę. On zrobił swoje auto w sobotę, ja swoje dzisiaj. Kolejne 80 złociszy poszło w kieszeń kogoś innego.
O takich rzeczach się mówi, a nie potem z mordą na klienta. Chyba zmienię mechanika. Bo co z tego, że jest terminowy, o ile ma prąd, że robi dobrze, bo przyznam, że dawno mi tak autko nie śmigało, jak zapomina o takich rzeczach. I potem wmawia, że mówił... Ja już pominę, że jak robi z zawieszeniem, to powinien zbieżność robić od razu. W efekcie tego w sobotę mieliśmy jechać razem na budowę, nie pojechaliśmy, przecież na dwa auta to bez sensu. Nowe opony podjechałam na pewno, bo wyprawa do lekarza jednak trochę kilometrów robi. Zła jestem niesłychanie...

piątek, 7 czerwca 2013

Pseudo tarta, czyli jak beztalencie kulinarne za pieczenie się zabrało

Jabłka miałam, to obite, to bardziej, to już pomarszczone. Co by tu... Google -> deser z jabłek -> tarta. Hm. Nie robiłam, nigdy, ale co tam.
Poczytałam parę przepisów, wybrałam jeden i robię.

Oto relacja toku myślowego:

 200 gram mąki, zrobię podwójne, bo mało będzie... tam mam wagę, a co tam, tyle będzie. Zarobiłam, dziwne to, czemu w tym przepisie nie ma jajek? W innym było, pamiętam.. Trach, jajo poszło, klei się... mąka... Kurde, za dużo, trochę śmietany, widziałam gdzieś... No, będzie.

W efekcie ciasta mam tyle, że moje tarto podobne ma spód i wierzch. Zrobiłam jeszcze do tego syrop z cukru, margaryny i cynamonu, nakładłam jabłek. O, tych będzie sporo, najwyżej się wydłubie pieczone jabłka, jak reszta będzie niejadalna. Położyłam na to drugą warstwę ciasta, oczywiście nie wkładałam go do lodówki, choć w każdym przepisie każą, ups. No dobra, żadne ups, specjalnie to zrobiłam, nienawidzę wkładać ciasta do lodówki. Podziurkowałam widelcem w artystyczny wzorek i... nawiałam z kuchni. Pójdę tam, jak mi zadzwoni i zobaczę, czy to się do czegoś nadaje.

czwartek, 6 czerwca 2013

Update o wodzie i o badaniu genetycznym

Wczoraj dojechałam do Osobistego busem. Ale po drodze woda na drodze, policja nie puszcza, choć busiarz uprosił, żeby go puścili. I stoimy sobie przed tym jeziorkiem, podziwiamy kaczki, wodę, kaczki, wodę, policjantkę, głupotę kierowców osobówek, którzy jadą pomimo tego, że woda przez grill się przelewa. A potem bluzgają policjantkę, że powinno być zamknięte. A ja sobie myślę, no kurcze, człowieku, masz oczy, widzisz, co się dzieje, nie jedź, albo jak jedziesz, to nie marudź. W końcu łaskawie z drugiej strony ruch wstrzymano i przejechaliśmy.
Nawiasem mówiąc, to, czy droga jest zamknięta, czy nie powinno być inaczej uregulowane. Jest policja, czy straż, widzą, co się dzieje, dzwonią do szefa i jest, zamykamy. A nie czekać na papier od kogoś, kto siedzi na suchym stołku parę kilometrów dalej. Ale cóż, biurokracja też zalewa.

Wczoraj na genetycznym byłam. W ostatnim momencie, bo to 13 tydzień i 4 dni, ciężko mierzyć, bo maluszek już spory. Z Dzidzią ok, rozwija się prawidłowo, harcuje w brzuszku, aż pan doktor prosił, by się przestało wiercić, bo nie może pomierzyć. W efekcie pomiary wyszły bardzo prawidłowo. Dzidzia ma 74 mm, wszystko na miejscu. Pan doktor nie zaprzeczył, że mogę czuć ruchy, więc utwierdziłam się w przekonaniu, że to to, choć zdziwiłam się mocno, bo łożysko na ścianie przedniej, czyli ruchy powinny być wyczuwalne później. Ale jak widać, mam małego harcownika. Na połówkowe mamy przykaz pojawić się przed 20 tygodniem, najlepiej 19 plus. Czyżby pan doktor przewidywał sporego dzidziusia? Na szczęście jeszcze jesteśmy na miejscu. Tylko Córę zabrać musimy, bo... moja mama za miesiąc wybywa do sanatorium.

środa, 5 czerwca 2013

Sprzedam auto

Do sprzedania mam Peugeota 206. Zielonego (jak go umyję, czyli jak przestanie padać), z 2002 roku. Silnik 1.4, garażowany, 5 - drzwiowy. Ma wartość sentymentalną, więc wiecie, ofert poniżej 5 cyfr nie przyjmuję.

A teraz poważnie. Moje auto nadal nie zrobione, bo mechanik nie miał prądu do 17 i nie zdążył. Ale policzyć wszystko zdążył i mi wyszło, że zapłacę ponad 500 złotych, o ile jeszcze czegoś nie znajdzie. Nie należę do osób, które jadą do mechanika na lawecie, bo już tak zepsute. Jak coś jest do roboty, to to robię, bo auto ma służyć, ale ma być bezpieczne i pewne. Nigdy nie wiem, gdzie mi przyjdzie jechać, a jeżdżę z dzieckiem. Nawet z dwoma ;). Ale nawet jak jeździłam sama, na pierwszy stuk ja stukałam do mechanika i naprawiałam. Najczęściej zawieszenie. Urok francuskich aut. No więc teraz sporo się tego nastukało i poszło...

Jeszcze tak co do oferty, żebyście się dobrze zastanowili. Francuskie auta albo się kocha, albo się nimi nie jeździ.

wtorek, 4 czerwca 2013

Wielka woda w mieście

Wczoraj lało, lało, jak z cebra. Zaczęło, jak wracaliśmy z mszy za dziadka, nawet trochę gradu poleciało, ale potem się uspokoiło. A koło 20 znowu zaczęło lać, błyskać, grzmieć, a ja kąpałam się po ciemku. Świeczki nie chciałam, na macanego też się da. Wyszłam z łazienki i żarty się skończyły. Ulicą woda, jak rzeką, a wszystko to do rowu obok nas. Nie, jednak nie wszystko, część do nas. A że sąsiad niedawno wysypał drogę żwirem, to całe to błoto, glina waliło do nas. Osobisty z mamą mą wzięli łopaty i dalej przekopywać wodzie nowe ujścia. Ja tylko samochód przestawiłam Osobistemu, żeby mu nie zamuliło. A dlaczego tak do nas waliło? Bo przecież mamy nową drogę, obok niej rowy, o które powinni dbać mieszkańcy. I gdzieniegdzie tak się dzieje. A gdzieniegdzie przepływy zatkane, woda leciała górą. A gmina, zamiast zarobić na mandatach, wysyła na wiosnę ludzi z łopatami do tych rowów. Ludzi, którzy pod mostkami, co ja mówię, pod kratkami nad rowami już nie czyszczą. Efekt jaki jest widziałam wczoraj. Zalało nam suterenę i garaż. Piwnica ocalała, na szczęście. A woda w strumyczku, który obok nas zazwyczaj nie ma więcej, niż 2 cm głębokości, o ile w ogóle płynie, miała może z 10 cm do przebrania.
Miasto... Dziś widziane... Krajobraz po bitwie. Jedna ulica tonie w błocie z ulic bocznych. Park zalany, woda szła górą, a tam z dwa metry są jak nic od dna koryta. Kawałek podpory małego mostu poszedł z wodą. Plebania się pompuje, a wokoło słychać tylko łopaty ludzi wnoszących żwir i ziemię na powrót na boczne ulice. A na głównej drodze koparka, bo tyle tego. Zalane ogródki koło rzeczki spokojnej, leniwej, dziś szumiącej i rwącej i niosącej ze sobą ogromne kamienie, choinki, wielkie gałęzie...
No i prądu nie było bardzo długo, a mój samochód dziś do mechanika pojechał. A tu ani podnośnika, ani nic... I znowu leje, a mechanika też zalało.
Jak żyję, nie widziałam w moim mieście takiej wody. mój brat strażak jak wczoraj wyjechał na akcję o 21, to do domu wrócił o 3.30. Mojego kuzyna nadal nie ma. A wieczór nie zapowiada się wcale spokojny. Ja wiem, że dla kogoś, kto patrzył na Wisłę w 97, czy potem, dla kogoś, kogo zalało, to nic nie znaczy. Mnie nie chodzi o nas, nam się generalnie nic nie stało, trochę wody, wyschnie moment, ale przeraża mnie to, co się dzieje w mieście, bo ja nigdy czegoś takiego tu nie przeżyłam. Jechałam przez większą wodę, asfaltu pod kołami nie czułam, ale to nie "u siebie".

poniedziałek, 3 czerwca 2013

3 lata

Niedawno było Boże Ciało. 3 czerwca 2010 też było Boże Ciało. I ten okropny telefon tuż po 17...
Dziadek był zawsze. Mieszkał u góry, miał psa, schodził na obiad lub mu się zanosiło. Chodził "pod las" do swojego składziku, kosił tam trawę, obierał jabłka, choć strach było patrzeć, jak po 80 wchodził po drabinie. Siadał na huśtawce, albo w altance. Zawsze był. O każdej porze dnia i nocy dziadek był. Dla mnie nie było rzeczywistości bez niego.
Odszedł w wieku 92 lat. Na dwa miesiące przed moim ślubem. Zapowiedzi wisiały na tablicy obok tej, co klepsydra. Stałam na pogrzebie, patrzyłam na nasz wieniec, do którego przyczepiliśmy zaproszenie i ryczałam, ryczałam, ryczałam. Na zwiędniętym wieńcu tylko to zaproszenie pozostało nietknięte. Rulonik szczęścia i łez jednocześnie. Jak on się cieszył na ten ślub... Jedyna wnuczka...
A przy wchodzeniu do kościoła na ślub widziałam trumnę. Jeszcze ten sam ksiądz nam udzielał ślubu, co prowadził pogrzeb.
Dziadek był zawsze. Był, jest, będzie...

sobota, 1 czerwca 2013

Puk puk

21 wydawało mi się, że mi się zdaje. Bo jak to tak? Potem znów, znów mi się wydaje. Ale przedwczoraj i wczoraj nie mogło być wątpliwości. Dzidziuś daje o sobie znać. Wiedziałam, że w drugiej ciąży można poczuć Dzieciątko wcześniej, ale zaskoczyło mnie, że aż tak wcześnie. 11 tydzień i 3 dzień. W poprzedniej to był 17 plus 3.
Niniejszym wkroczyłam w spokojniejszy okres ciąży. Owszem, pukanie jest rzadkie, delikatne, muszę się mocno wsłuchać w siebie, ale nie do pomylenia z niczym innym.