środa, 28 lutego 2018

Biegiem

Ale dziś maraton urządziłam.

Rano odwiozłam dzieciaki do przedszkola i pędem żółwim, bo ślisko łamane przez poślizgi pojechałam do pediatry po skierowanie do sanatorium. Jeszcze tylko chleb mamie podrzuciłam, bo tam nadal grypa, a i bez sensu żeby chodziła na takie zimno i taką ślizgawicę. Z domu rodziców na Kraków, do NFZ złożyć wniosek, żeby na pewno spięli razem, bo zdarza im się rozdzielać rodzeństwo. I jeszcze wisienka na torcie - cytologia nosa. Nie pytajcie, baaardzo wzruszające badanie ;) Pani od razu przy stanowisku ma chusteczki. Na szczęście badania i NFZ na tej samej ulicy.

I to wszystko do 12, bo dzieciaki odmówiły zupy grochowej i makaronu z owocami.

Nareszcie herbatka :)

wtorek, 27 lutego 2018

Zdziwiona i ciekawa

Patrzę na stronę bloga na fb i oczom nie wierzę, tyle polubień się posypało. I cieszy mnie to bardzo, ale jednocześnie jestem niepomiernie zdziwiona. Bo długo, długo blog sobie siedział na kilkudziesięciu polubieniach, a tu nagle taki wysyp. I zastanawiam się skąd to się wzięło. Co Was do mnie przygnało i co zainteresowało na tyle, żeby zostać? Jestem tego bardzo ciekawa, bo chciałabym pisać o tym, o czym chcecie czytać.

Dziś pojechałam z Córą, największą panikarą w okolicy nawet dalszej, pobrać krew. Jak się chce jechać do sanatorium na koszt NFZ to trzeba. Z Osobistym panikuje mniej, ale on wykpił się robotą i tyle go widziałam. I po co mi było to bezrobocie z wyboru? Prysnęłabym do pracy, przecież po kilku dniach od powrotu by mi wolnego nie dali i musiałby jechać. A tak pojechałam sama, porzucając po drodze Syna w przedszkolu. Oczywiście za pobranie Córze i za niepojechanie z nami Syna musiałam zapłacić jajami kinder. Mocna waluta, wszystko się da z jego pomocą załatwić.

sobota, 24 lutego 2018

Morskie pogody, które prawie sztormem się skończyły



Wczoraj rano wstaliśmy spokojnie i zaczęliśmy się przygotowywać do wyjazdu na pierwszy koncert Shanties 2018 dla dzieci. I zastanawiałam się, jaki tytuł tym razem Klang nadał swojemu występowi, dlatego weszłam na stronę festiwalu. I patrzę dalej i mówię do Osobistego, że nieźle byśmy czasowo popłynęli, jakbyśmy poszli na koncert o 22 w piątek, bo to 30 lecie Mietek Folk i na pewno potrwa. Patrzę dalej, a tam grają Mechanicy. Pełna dziwnych uczuć zerkam na koncert sobotni, tam Mechaników nie ma! A ja w kalendarzu mam zapisaną sobotę, mama umówiona do opieki nad dziećmi na sobotę!
Patrzę na bilety. A tam, jak byk stoi 23 lutego godzina 22. Serce mi przyspieszyło, telefon do mamy, że mi się pomyliło i że dziś ma się zająć dziećmi. A ona mi na to, że ok, ale u nich grypa. Miała nadzieję, że do soboty choć trochę się wykuruje, ale możemy ich przywieźć. Uznałam, że oni i tak mają grypę, więc nic się nie stanie. Przy czym myśleliśmy, gdzie ich można zostawić. No i wyszło, że nigdzie.
Po cudownym koncercie Klangu pojechaliśmy na obiad i do moich rodziców. Syn oczywiście chciał zostać, wszystko było ok aż do wyjścia, gdzie wielki ryk i tulenie się i bęęęędęęęę tęęęęęsknił maaaamoooo... Bosz... Serce się krajało i chciałam już nie jechać, ale dał się przekonać. Z Osobistym pojechaliśmy do domu, a z niego na koncert, już bez wymarzonej kolacji, bo na obiad zjedliśmy tyle, że nie byliśmy w stanie nic zjeść.
Weszliśmy jeszcze, jak trwała próba, a wyszliśmy o 2 w nocy. Kilka razy popłakałam się ze śmiechu. Mietek Folk, Mechanicy Shanty, Zejman i Garkumpel. Starzy wyjadacze, świetni showmani i do tego przyjaciele, którzy opowiadają żarty i anegdoty ze swojego życia, a do tego dogryzają sobie. Plus kilku debiutantów, którzy im do pięt nie dorastają, może się wyrobią. Muzycznie też pięknie, energetycznie przez holenderskich Pyrates na wzór piratów z Karaibów (na stronie piszą, że z Wielkiej Brytani), choć z Osobistym uznaliśmy, że oni bardziej szkoccy, bo tacy skoczni. Fantastyczni.
Na koniec wyszli bardzo dobrzy muzycznie, z pięknymi tekstami, ale balladowi wykonawcy, na rozgonienie imprezy. O 2 w nocy faktycznie zabójstwo. Wyszliśmy z ogromnym niedosytem, a ja z przekonaniem, że nie darowałabym sobie, jakbym poplątała daty.
Do łóżka położyliśmy się po 3, a o 7,30 już dzwonił budzik, bo trzeba było jechać po dzieci i na koncert Zejmana i Garkumpla, drugi dla dzieci. Znów wesoło, głośno, śpiewająco. Z fantastycznymi KrzyKaśkami, które robiły chórki i piękną choreografię.

- Mamo, chociaż ty nie śpiewaj - słyszę nagle Syna.
- Czemu? Śpiewam ci do ucha?
- Tak. A oni to robią lepiej.

I tyle na temat kariery muzycznej.

środa, 21 lutego 2018

Z drżeniem serca...

...patrzę na dzieciaki i termometr, który wczoraj jeszcze osiągał górne rejestry. Szukam objawów choroby, bo jak na razie to są chorzy tylko na gorączkę. Martwię się i zaklinam rzeczywistość.

Taka cudowna ze mnie matka?

Też. Ale główny powód jest inny. W piątek mamy iść na koncert szantowy dla dzieci, w sobotę też, a na sobotę na 22 mamy kupione bilety na koncert dla dorosłych. Wcześniej jakaś kolacja. No i dzieci muszą być zdrowe, no nie mają wyjścia. Już nawet nocowanie u babci zaklepane.
I wyszło szydło z worka. Rozrywka ponad dzieci. Bo czasem trzeba.

wtorek, 20 lutego 2018

Pozytywnie będzie

Wstałam o 4 rano, przytuliłam się do piecyka na dwóch nogach, ale po półtorej godziny piecyk przestał grzać, więc poszłam do swojego łóżka. Do którego dwadzieścia minut później przyszedł drugi piecyk i zażyczył sobie wody, jeść, bajki i już nie było mowy o śnie. Ale jaki dzień będę miała długi. Pościel sobie wypiorę do reszty, bo wczoraj nie zdążyłam, bo byłam z piecykami u lekarza. A żeby było pozytywnie to pani doktor chętnie wypisze skierowanie do sanatorium, należy się nam spokojnie (z taką historią chorobową to śmiejemy się z Osobistym, że na trzy wyjazdy damy radę), ale w jakiś lepszy dzień, bo wczoraj miała pełno plus opóźnienie. Mamy skierowanie na badanie krwi Córy, Syn robił niedawno, więc będzie akurat.
- Dasz sobie pobrać krew?
- A będzie potem jajko kinder? - pyta mnie moje dziecko, bo Syn dostał w nagrodę.
- Będzie.
Podchodzi do mnie i do ucha:
- A kakao w domu?

Mistrz negocjacji.

A dalej idąc pozytywnie to poleżymy dziś w łóżku, oni obejrzą trylion bajek, a ja sobie poczytam. Bo na więcej sił brak, no, może im też poczytam, choć ostatnio Syn woli, jak Córa mu czyta.

edit 8.02 Jak dobrze, że to moje dziecko jednak wstało. Nie przywitałam pana, który przywiózł nam profile do podwieszanych sufitów w koszuli nocnej. Jedynie lekko rozczochrana.

sobota, 17 lutego 2018

Jak to z pocztą było

Grzecznie poszłam zapytać o list. Pani mi pokazała listę i wskazała, że wpisane jest zlecenie do skrzynki. Głupio jej było strasznie, bo to listonoszka na zastępstwo, na pół etatu, kilkoro ludzi się skarżyło już. Bo aj mam polecone do skrzynki, ale nie na próg domu. Pani już nie było, ma z nią przeprowadzić rozmowę w poniedziałek. Zobaczymy. Przepraszały mnie, poradziły cofnięcie zlecenia i nic więcej nie mogły zrobić.

czwartek, 15 lutego 2018

Chyba wrócę do gołębi pocztowych...

Dziś na wycieraczce znalazłam list. Polecony. Z odklejonymi tymi naklejkami, co to się na potwierdzeniu przykleja. Byłam w domu, nikt nie dzwonił. W tamtym tygodniu trzy przesyłki były związane gumką i powieszone na klamce. Też byłam w domu.
W tamtym roku wiele przesyłek zastawałam na wycieraczce, po powrocie skądś. Kilka przesyłek nie dochodziło wcale. Czy rejestrowanych, nie wiem, nagrody w konkursach, więc nie zawsze mam numer przesyłki. W tym roku nie doszły już dwie.
Nadmienię, że mamy skrzynkę na listy. I nieogrodzoną posesję.

Jutro idę na pocztę zapytać, kto podpisał odbiór przesyłki poleconej.

środa, 14 lutego 2018

Utrzymanka

Dwa razy zmieniałam tytuł, bo najpierw miałam napisać o bezrobociu, potem o nie pracowaniu, ale roboty i pracy to ja mam od groma, więc byłoby to przekłamanie. Z utrzymanką też nie do końca, bo przecież zasiłku na wychowawczym nigdy nie dostawałam, ale okres składkowy się naliczał. Na tą marną emeryturę.
Nie mam furtki bezpieczeństwa, nie mogę uciec, jakby co. Pierwszy most spaliłam zakładając obrączkę na palec, bo wtedy nie da się po prostu wziąć walizki i spokojnie odejść do swojej piaskownicy. Tak, wiem, że z dziećmi to nawet bez ślubu trudno, ale myślę, że jak się rozstaje jak ludzie cywilizowani, to i tak łatwiej, niż za pośrednictwem sądu. Wczoraj zatrzasnęła się furtka ewakuacyjna, od dziś nie jestem nigdzie zatrudniona.

Czy powinnam zacząć obchodzić Walentynki?

wtorek, 13 lutego 2018

Smog połyka kolejne miasta

Kiedyś to były zimy, latało się po polach i górkach w portkach do kolan zamarzniętych, w butach ze sztywnymi sznurówkami i z nosem, który mógłby konkurować z Rudolfem z zaprzęgu Mikołaja. Potem siadało się przed piecem, żeby zmarzlina trochę puściła i żeby można się było rozebrać. Rękawiczki leżały u góry, żeby odtajały.
A dziś nie dość, że śniegu nie ma, to jeszcze moje dzieci nie wyjdą dziś na plac zabaw, czy spacer. Normy zanieczyszczenia powietrza znacznie przekroczone. Smog.
Dawniej w Krakowie to prościej było. Wysyłało się takiego Dratewkę z lipną owcą, smok zjadał, potem pił i pił i pił, a potem bach i po kłopocie, dziewice uratowane, szewczyk szczęśliwy, król sypał dobrami. A dziś smok się udźwięcznił i stał smogiem, który odbija się echem po całym kraju. Bije się na alarm, że piece, że samochody, że palimy złym węglem. To teraz wróćmy do tego pieca, przy którym odtajałam za młodu. Piec stoi nadal, nadal jest na węgiel, jak w tym czasie, gdy młodym dziewczęciem byłam. Jak wszystkie wtedy w okolicy. I każdy węglem palił i smogu nie było, serio, nie było dni, kiedy pozytywnym myśleniem zaklinało się, że to mgła, póki się na pole nie wyszło i powietrza się nie zaczerpnęło, było czysto. Kominy tak nie dymiły (no dobra, u nas dymiła Witaminka, ale to inna para kaloszy), koło 17 nie zaczynało się robić mglisto i cuchnąco. O 17 zaczynało się sankowe życie, po odrobieniu lekcji.
Winne obecnemu stanowi rzeczy są piece, w których ludzie spalają zły węgiel i te piece mają zniknąć. I znowu zabieramy się za sprawę od tyłka strony, nie szukając przyczyn. Ludzie palą tym, co kupują, a kupują to, co jest. My nie kupujemy najtańszego węgla, a syf jest niemożliwy. Znam dwoje ludzi, którzy węgiel reklamowali (!!!), bo nie chciał się palić. Dawniej bałwanki miały błyszczące oczy i guziki. A dziś straszą mętnymi spojrzeniami i zwiędniętą przedwcześnie marchewką. Ale nad tym nikt nie boleje, bo łatwiej przecież postraszyć karami obywateli, niż sprzedających węgiel.

niedziela, 11 lutego 2018

Odrodzone

Nie wiem, czy pamiętacie, jak pisałam, że kupiła parę storczyków z wyprzedaży, a jeden pan dziwił mi się, że kupuję takie brzydactwo bez kwiatków. Uwalczyłam się z nimi sporo, bo okazało się, że przywiozłam razem z nimi robaki, którymi zainfekowałam sobie część swojej storczykowej rodzinki. Było pryskanie płynem do garów, płukanie, potem nawet mycie od korzeni po końcówki łodyg. Niestety pomogła dopiero ostra chemia, pryskać trzy razy musiałam, ale pozbyłam się lokatorów. A już byłam bliska kolejnego mycia i zmieniania im podłoża.
Zmaltretowane rośliny wypuściły nowe pędy, piękne, zdrowe listki, a dziś zauważyłam, że jeden będzie kwitnął. Co do drugiego nie mam pewności, bo stały razem z moimi wcześniejszymi i w sumie nie wiem, który z nich puścił pąki, okaże się, jak zakwitnie, czy takiego miałam. Za to okno pyszni się bielą, różem i fioletem. Marzy mi się niebieski storczyk, ale nie dość, że jest koszmarnie drogi, to jeszcze obawiam się, że on nie jest naturalnie niebieski, tylko podlany farbą. Jak ktoś ma inne informacje, proszę mnie wyprowadzić z błędu. I napisać łopatologicznie które są naprawdę niebieskie, jeśli któreś zgodnie z moją teorią spiskową nie są.

czwartek, 8 lutego 2018

Karta stałego klienta u laryngologa

Kiedy w nocy budzi mnie płacz tak przeraźliwy, jakby się świat walił, kiedy po kilku takich atakach udaje mi się dowiedzieć, że boli ucho, kiedy dociera do mnie, że dopiero we wtorek byliśmy u laryngologa, wtedy świat od razu widzę w czarnych barwach. A jak jeszcze dodam do tego, że płakał Syn, którego nigdy ucho nie bolało i miałam nadzieję, że ominie go ta wątpliwa przyjemność, już nawet bajkowo biały świat nie pomaga.
Dotrwaliśmy do rana, Córę odwiozłam do przedszkola, a smutnego Syna, którego ominęły pączki, do lekarza. A tam się dowiedziałam, że nie jesteśmy zarejestrowani, choć ja mam potwierdzenie. Tak, tylko na piątek. Bo w nocy rejestrowałam i były terminy "jutro". Tylko, że robiłam to już po północy. Na szczęście pani zgodziła się nas przyjąć i wlała ciut nadziei. Uszy czyste, to powiększony węzeł chłonny daje takie oznaki. Dostał lek przeciwwirusowy, może wychodzić na chwilę, choć do przedszkola profilaktycznie nie. Leży teraz taki biedny, zmęczony, ciężką miał noc. A jutro mamy zrobić badania krwi. Zobaczymy, co tam wyjdzie. O ile da sobie pobrać, wyjaśniłam, że będzie igła, nie kłamałam, że nie będzie bolało, ale zapewniłam, że będę obok. Nawet zaczął snuć wizje, że jak nie będzie źle, to za drugim razem się nie będzie bał.
Trochę mi ulżyło, bo ja jednak tych uszu to się boję, jak zarazy.
Sił nie mam, ale zaraz się koło niego położę, Osobisty ma odebrać Córę, więc nie muszę jechać, odpocznę, a potem na burleskę. Na ostatnich zajęciach nogi mi się plątały, brzuch bolał, bo oczywiście okres przyszedł i mi nie szło, może dziś będzie lepiej.

A wiecie dlaczego to wszystko? Bo wczoraj zapowiedziałam Osobistemu, że zamierzam ich odwieźć do przedszkola i nie robić nic. To mam za swoje.

poniedziałek, 5 lutego 2018

Mogę jeździć

To znaczy, że mogę, to wiem od 2009 roku, dokładniej od grudnia, kiedy to odebrałam prawo jazdy. Ale dziś załatwiłam OC, aż w szoku byłam, bo tańsze, niż rok temu, a podwyżkami straszyli, Osobisty mi kupił letnie oponki, musi jeszcze na przegląd jechać w tym tygodniu i autko gotowe.
Poza tym nic się ciekawego nie dzieje, dzień mi za dniem ucieka na nieplanowanych wyjazdach również. Szybka kawa, bardzo pozytywna, potem szybkie zakupy i tak leci.

W sobotę przeszłam się po moim rodzinnym mieście, starymi, utartymi przez lata szlakami, w słońcu. Niewątpliwie kocham te miejsca, budzą dobre emocje. Dziś znów tam byłam, miałam ochotę jechać na gorącą czekoladę, ale pogoda mnie zraziła, no i targ, bo ścisk wszędzie, odpuściłam. Kiedyś pójdę.