piątek, 30 października 2015

Bo męska rzecz być daleko, czyli czemu nie mogłabym być żoną marynarza i o ćwiczeniach ciut

Nie lubię takich dni, jak wczoraj. A pech chciał, że zdarzył się takie dwa czwartki pod rząd. W tamtym tygodniu Osobisty był u dentysty, a potem zapytać mechanika, co z moim autem (zapomniałam napisać, że nie zapłaciłam ani grosza, bo belka pewnie tak, ale jeszcze nie teraz, a to co stuka też jeszcze nie na już). Wpadł do domu tuż przed tym, jak ja miałam ruszać na zajęcia. Wczoraj powtórka, czyli dentysta, a potem zakładanie sterownika w piecu moich rodziców. Znowu wpadł, a ja wychodziłam. W takich chwilach chce mi się rzucić te ćwiczenia i nie jechać, ale wiem, że dostałabym opierdziel od co najmniej dwóch facetów. To znaczy to są pewne osoby. Duża doza pewności jest jeszcze na Panti, ale faceci krzyczą mocniej, a kobieta wie, że czasem się nie chce :P A ja chcę. Mimo tego, że sala jest nieogrzewana, że jednak te 6 km trzeba pojechać, wychodząc z ciepłego domku, a auto do tego czasu nie zdąży grzać. Ale lubię to. Lubię, jak potem boli mnie wszystko. I efekty też lubię. Ale jak Osobisty dopiero co wrócił to mi się naprawdę nie chcę. Nie lubię takich dni. Nie mogłabym być z facetem, którego wiecznie nie ma. Z takim, co to w domu gościem. Wiązałam się z kimś, by z nim być, a nie na niego czekać. Osobisty czasem wyjeżdża służbowo. Najdłużej nie było go tydzień, a tak to są parodniowe, czasem nawet tylko dwudniowe wyjazdy. I co? No i znoszę. Bo wiem, że wróci i że nie często. Ale jak się zdarzyło tak, że musiał wyjechać w odstępie dwutygodniowym to było mi już strasznie źle. I nie chodzi nawet o obowiązki domowe, bo to ogarniam bez problemu. Wszak przez dzień też go nie ma. Najgorzej z obowiązków to usypianie dzieciaków wieczorne, jak się rozszaleją, ale to też do opanowania. Mnie najbardziej brakuje obecności. Potrzebuję wtulić plecki w kogoś, by zasnąć, mieć wokół siebie ramiona, by lepiej spać i się wyspać. Muszę mieć, i to naprawdę muszę, chwilę z kimś bliskim sam na sam, nie od święta, na co dzień. Konieczne mi, jak tlen, posiedzenia rodzinne z przytulaniem, śmiechem i wygłupami. Wypadł nam jeden wieczór w tygodniu, na takie siedzenie rodzinne, a mnie już było smutno. Na szczęście pilates podniósł poziom endorfin, a potem sobie siadłam choć z Osobistym. Byle następny czwartek był spokojny.

Kto ma ochotę na imprezę w sobotę? Przyjmujemy osoby w przebraniach (mogą być tylko dzieci przebrane), oferujemy słodycze, a jak nie będą smakować, możecie zrobić psikusa ;)

czwartek, 29 października 2015

23

Za miesiąc Syn skończy 2 lata. Coraz trudniej pisać podsumowania, bo te największe osiągnięcia już za nami i je opisałam. W poprzednim miesiącu doszło do tego:
- liczenie do 3, wie też, że czegoś jest dwa, albo trzy, albo jeden
- samodzielnie dobre ubieranie, czyli w dobrą stronę i na dobre nogi
- chowanie do szafy ubrań po praniu - potem trzeba poprawić, ale wkłada i to się liczy
- rozpoznaje kolory - wskazuje zawsze dobry, choć z nazywaniem ma problem
- pytanie "aczego?" jest na porządku dziennym
- tnie nożyczkami, rysuje, maluje, lepi z plasteliny 0 potrafi utoczyć kulkę z pomocą i wałek bez
- sam siada na nocnik i czasem nawet wylewa do toalety, Osobisty na zewnątrz nauczył go sikania na stojaka :)
- zaczął mieć sny - budzi się czasem w nocy, woła, przytula i idzie spać dalej
- coraz lepiej łapie zależności przyczynowo skutkowe
- rozróżnia i prawidłowo wskazuje prawą i lewą stronę ciała
- bawi się w wyobraźni - udaje, że daje mi ciastko z piasku itp
- ~ 88 cm, 13,5 kg

wtorek, 27 października 2015

Wielkie halo o Halloween

Zbliża się koniec października, dzień Wszystkich Świętych, a wcześniej Halloween. Sklepowe półki uginają się od przebrań, dziwnych ciasteczek, dyń i pomarańczowych lampionów. Budzi to niechęć, odrazę, strach, euforię, obojętność. Katolicy uderzają na alarm, że demon, że zaraz groby, a tu takie tańce hulańce. Inni odwołują się do Mickiewicza i Dziady. A jeszcze inni mają gdzieś.
A ja... A ja jestem szalona, dziś jest wtorek, a ja sobie wymyśliłam imprezę Halloweenową w sobotę. Akurat tak w sam środeczek odwiedzania grobów. A co. Mam dwie paczki chipsów tematycznych i dwie pajęczyny :P I słoiki na lampiony. No i pomysł mam, a to dużo. Skąd pomysł? Stąd, że moje dziecko ma w piątek imprezę w przedszkolu i przykro jej było, że bez braciszka i rodziców. To sobie zrobimy drugą. Jak ktoś jeszcze przyjdzie, będzie jeszcze fajniej.
Nastroje w przedszkolu jak wyżej. Mój natomiast taki pośrodku. Niech dzieci poznają kulturę, skoro poznają język, niech się pobawią, przecież przedszkolaki nie wywołują duchów. Nawet starsze chodzą po domach za cukierkami, a nie za diabłem. Niech się pobawią. To w gestii rodziców jest wyjaśnienie, że Halloween jest fajne, zabawne, śmieszne, ale następnego dnia idziemy się pomodlić za dusze zmarłych, świętych, a potem za dusze w czyśćcu cierpiące, zapalić znicza, by wskazał drogę do nieba i zamyślić się nad tym, co jest, co będzie. Nie róbmy paniki, gdzie można dać wiedzę. Dzieci nie są głupie, nie pomieszają, jeśli my im damy solidne podstawy.

poniedziałek, 26 października 2015

Intensywny weekend

Sobota zaczęła się dość wcześnie, bo o 7. Osobisty poszedł wykleić worek kleju, akurat kończył, gdy przyjechał Ogrodnik. Dzieciaki, jak tylko zobaczyły, już były w wiatrołapie i buty ubierały. Moment poleciały na pole, z Osobistym mierzyć. Wiecie, inżynier zabrał się za sad, czyli metr, sznurek i tak dalej. Niby się śmieję, ale dobrze zrobił, bo odległość między drzewkami musi być, a prosto by się przydało na rzecz kosiarki. A dzieciaki miały frajdę nieziemską w trzymaniu metra. Ja w tym czasie obiad, a po nim już wszyscy poszliśmy kopać i zakopywać. Na czele z kotami. Ruda paskuda parę razy dostałaby łopatą, bo właził do dziur i kradł taśmę ;) Osobisty kopał, ja zasypywałam, Córa trzymała, a Syn nosił łopaty, grabie... Myślicie, że te swoje do piasku? A gdzie tam! Duże, ciężkie. I tylko gadał przy tym "silne chopy do roboty". Śmiesznie było. O 16 zakończyliśmy wsadzanie 27 drzewek. Myśleliśmy, że to dłużej potrwa, ale Osobisty (on po tym chirurgicznym usuwaniu zęba jest) stwierdził, że i tak 6 drzewek temu nie miał już sił. Wróciliśmy do domu, popatrzyliśmy na sad i.... Kurna, nic nie widać. Jak dobrze się stanie, to widać jeden rząd, gdzie są brzoskwinie i duża wiśnia, to coś tam widać, ale tak... Mnóstwo roboty i zero efektu, jak ze sprzątaniem ;) Więc zdjęcia Wam nie pokażę.
Syn padł na nos między 19, a 20, ja w tym czasie się wykąpałam, wysuszyłam włosy. Uśpiłam Córę, przy okazji się przespałam. A potem jazda. Wino w torebce, dobry humor w sobie i autostrada, powiedzieć, że pusta, to przesada, ale moja. Kierunek: Przyjaciółka. Cel: babski wieczór. Wieczór przerodził się w 3,40 nowego czasu :P Miałyśmy film oglądać, ale jakoś nie doszłyśmy do samochodu. Jeden zgrzyt tylko miałyśmy, bo tak gadka o studiach, o tym, co było i ... pytanie o promotora. Wyguglałyśmy Go. Nie żyje, od lutego 2014. Zrobiło nam się koszmarnie przykro, bo mamy znajomych w Instytucie i nikt nie dał znać. Wielki Człowiek, Wielki Pedagog. Szkoda. Mimo tego zgrzytu wieczór fantastyczny, oj brakowało mi. Kiedy powtórka?
W domu z dziećmi odespać się nie da, więc przed 7 już koniec spania. Poczekałam na Pana Domu, przywitałam się, pożegnałam, pognałam do domu. A tam sajgon. Dzieciaki nie jedzą, więc złe. A Syn zobaczył mnie, przytulił się i... zasnął. Czyli znowu plan to coś, co wygląda zupełnie inaczej. Do kościoła nie zdążyliśmy, ja oddałam tylko Syna Osobistemu, który w nocy średnio spał, a sama z Córą popełniłam Muffiny, coś mały rozbójnik musi zjeść. Chłopaki sięobudzili, muffiny w dłoń, auto i do moich rodziców, bo zepsuł im się piec i nie mieli ogrzewania. Niestety naprawić się nie dało, Osobisty im jakoś zapalił i zamówił części. Potem jazda na zakupy i kościół po drodze. A tam... Kot. Do wygłaskania. Dzieciaki szczęśliwe, mama nie mniej ;)
W drodze do domu jeszcze głosowanie, potem już tylko meta. Wróciliśmy do domu przed 18 i w końcu mogliśmy sobie razem usiąść. Muffinki, herbatka i dużo przytulania. Intensywnie, cudownie.

piątek, 23 października 2015

Do łopat, rodzinko :)

W środę chyba, czy we wtorek, pisałam Tissanie, że u nas sad obowiązkowo, tylko w tym roku brakło czasu i funduszy. W środę facet przyjechał nam skosić trawnik, Osobisty stwierdził, że fajnie by było mieć już sad i kazał mi zrobić rekonesans cenowy. Zadzwoniłam do mamy, u nas sadzonki drzewek ok 18 zł. Pojechałam do miejscowości, gdzie Córa chodzi do przedszkola, bo tam jest sklep z drzewkami też. I oniemiałam. Najdroższe 14. Więc Osobisty: kupujemy. Powstrzymałam go, bo samochód trzeba naprawić, a i ocieplenie nas szarpnęło.
Wczoraj Osobisty wydał 250 złotych. Na dentystę. Nie dość, że wydał kasę, to jeszcze nic do domu nie przyniósł, a wręcz zostawił w gabinecie. A to my podobno wywalamy kasę ;) No ale... Napalił się na te drzewka i dziś pojechałam i zamówiłam dla nas troszkę jabłoni, gruszy, czereśni, wiśni, brzoskwiń, śliw. Razem 27 sztuk, z zamiarem dokupienia moreli i mirabelki, jak tylko Ogrodnik będzie miał. I nie dość, że cenę dostaliśmy niesamowitą, to jeszcze Ogrodnik nam je przywiezie, żebym nie usmarowała auta. Dobierze sam takie, żeby były wcześniejsze i późniejsze, czereśnie wraz z zapylaczem, czyli z drugą czereśnią i taką, żeby nie było robala. Generalnie facet się zna, my nie, więc ma nam wybrać dobre i niekoniecznie do pryskania. Wrócimy jeszcze do niego po choinkę na święta, potem też ją wysadzimy, po róże, agrest, porzeczki i tego typu też pewnie do niego.
A jutro czekać nas będzie kopanie. Zabawa pewnie będzie dla całej rodziny. Dobrze, że pralka dobra i dzieciaki gumiaki mają ;) Jestem szalenie podekscytowana. Ogrodnik pokazywał mi jabłonkę, którą wsadził rok wcześniej - miała już jabłuszka :)

czwartek, 22 października 2015

Zwierzątko letnie

Zdecydowanie jestem zwierzątkiem domowym. Jak moja kocica, jak tylko robi się zimno, ponuro, to mnie się wychodzić nie chce. Zakopałabym się pod kołdrą, z kubkiem kakao, książką i nie wychodziła do wiosny. Tylko, że jak się ma dzieci, to to siedzenie pod kołdrą średnio wychodzi, bo o 7 jest: Mamo, dzie jesteś? A potem przedszkole. A dziś... A dziś nie mam auta. Stęskniło się za mechanikiem, półtora roku nie było, więc jak się sypnęło, to aż się boję, ile mi powie, szczególnie, że podejrzewają belkę skrętną. Szit. Koło 1000 nie moje... No, ale wracając, dziś mnie tyłek świerzbi i bym gdzieś polazła, wyszła, czy coś, a że pada, to tylko autem, a że auta nie ma... Kakao już jest, dzieci zaległy przed bajką, ja zalegnę koło nich z książką :) a co.

Bardzo się cieszę, że spodobał się Wam mega długi post budowlany. Mam nadzieję, że komuś udało się nam pomóc, nakierować lub przestrzec.

niedziela, 18 października 2015

Budowlane hity i kity, czyli czego nie polecamy, a co jak najbardziej tak

Będąc na końcu drogi zwanej budową, mogę już co nieco powiedzieć na temat tego, co się sprawdziło, a co nie. Mam na myśli zarówno ekipy, jak i firmy pośredniczące, ale też i produkty danego producenta.
Zacznijmy od początku:

Fundamenty. Zdecydowaliśmy, że będą z pustaków szalunkowych i to jest dobre rozwiązanie, niestety wybraliśmy złego producenta i drugi raz byśmy tych akurat nie wzięli. Czemu? Po prostu pękły w trakcie zalewania, dorabiając wszystkim masę dodatkowej, ciężkiej roboty, bo u nas fundamenty podniesione, a one pękły tam, gdzie trzeba była najwyżej machać łopatą. Skończyło się na szalowaniu tego fragmentu, zupełnie bez sensu. Choć efekt naprawdę ładny.

Ściany. Porotherm i tyle. Po prostu super. Nic więcej dodać nie mogę, więc może od razu ekipa. Ta sprawdziła się u nas świetnie. Młode, kumate, zgrane ze sobą chłopaki, które wiedzą, co mają zrobić i to robią. Porządnie, prosto, a to najważniejsze i podobno nie takie powszechne. Mieli jedną wpadkę :P chcieli nam mianowicie zamurować jedno okno, ale jak ktoś ma ścianę z okien, to ja się im wcale nie dziwię. Rozpadli się na chwilę obecną, ale mam nadzieję, że się znowu zejdą, bo ktoś nam musi elewację zrobić. Jak coś, służę namiarem.

Dach. Tu mogę powiedzieć tak naprawdę najwięcej, bo sama załatwiałam. Rozważaliśmy dachówkę ceramiczną i cementową. Padło na drugą, zdecydowała cena, ale też nie braliśmy byle czego z najniższej półki. Wybraliśmy czerwony Euronit, choć na początku chcieliśmy czarny. Ale w ich palecie to raczej jasno grafitowy był. Padło na czerwoną i w sumie, prócz problemów z elewacją, a dokładniej z doborem koloru nie możemy narzekać. Nie zarosło mchem i nie przecieka.
Okna dachowe z Veluxa, do tej pory nic się z nimi nie dzieje, jesteśmy bardzo zadowoleni.
Dach i okna dachowe kupowaliśmy w krakowskiej firmie Trapez Carbo. Profesjonalnie, uprzejmie, naprawdę polecam, bo poczułam się zaopiekowana, nie zbyta i dobrze poinformowana.
Więźbę nam załatwiała ekipa, z gór od kogoś, a robili ci sami, co poprzednie etapy. Dokładni, niesamowicie skrupulatni. Jeśli ktoś ma możliwość robienia "od podłogi aż po dach" jedną ekipą, to polecam, jak najbardziej.
Od razu oczywiście kupiliśmy rynny, Galeco, nie mamy żadnych zastrzeżeń do nich.

Okna. I tu się zaczyna. Po wielu porównaniach zdecydowaliśmy się na trzyszybowe okna firmy Drutex, wtedy nowość na rynku, Iglo Energy. Ciepłe, z dobrym profilem, miały być super, dlatego nie baliśmy się wydać takiej ogromnej kwoty na nie. A jednak okazało się, że profil się gnie i pęka w rogach okien. Próba reklamacji i dogadania się z firmą skończyła się na bardzo niemiłej wizycie panów z serwisu i w efekcie odrzuceniem reklamacji, choć w czasie wizyty chcieli wymieniać drzwi tarasowe, przy 10 stopniowym mrozie. Dostaliśmy niepodpisany protokół, z nieprawdziwymi informacjami, a wszelkie próby negocjacji kończyły się coraz mniej miło. W efekcie firma montująca wymieniła nam ramy na własny koszt, a w dalszym czasie pójdzie z firmą Drutex do sądu. Nie polecam, zarówno okien, jak i firmy, gdyż jest nierzetelna i ma bardzo nieprofesjonalne i niemiłe podejście do klienta. Generalnie porażka i nie polecam po raz setny.

Brama garażowa. Wiśniowski. Trudno powiedzieć coś więcej, bo sprawuje się bardzo dobrze. Nie odbarwia się, nie niszczy. Super wybór.

Tynki i wylewki. Cementowo - wapienne, wykończone drobnoziarnistym piaskiem, z wyjątkiem łazienki, która jest wykończona grubym piaskiem, żeby lepiej wiązał klej pod płytki. Zrobione tak dobrze, że nie trzeba gładzi, wystarczy pomalować. W kilku miejscach się obiły, ale nie są miękkie, po prostu dzieciaki się postarały, obicia są efektem walnięcia krzesłem.
Aby nie zniszczyć pracy murarzy Osobisty jeździł i szukał tynkarzy doskonałych. I znalazł ich. Prosto, równo, może pół centymetra różnicy w najbardziej krzywym miejscu. Tynki i wylewki od tego samego szefa, od dwóch różnych ekip, ale z obu jesteśmy zadowoleni. Słowni, rzetelni. Super sprawa.

Płytki podłogowe. Ceramstic. Duże, ładnie się prezentują, bardzo dobrze się myją, choć nie są gładkie. W miarę równe. Przede wszystkim zgadza się wzór. Sprowadzane z Chin raz na jakiś czas, więc z większą ilością, niż na magazynie może być problem. Czekaliśmy na nie najdłużej, bo około 3 tygodnie. Dodatkowo sklep Leroy Merlin nie poinformował, jak całe zamówienie było gotowe, chcieli czekać do wyznaczonego terminu, a nam zależało na czasie. Ale poza tym sprowadzili i nie było z nimi problemów.

Płytki do łazienki. Paradyż Midian Bianco, Grys struktura i dekor. Wymiar mało typowy i... nie bardzo do siebie pasują. W tą samą stronę jeszcze się schodzą, ale jak się chce złożyć ładnie wzór, tak, że jedna jest w pionie, a trzy w poziomie, to w pewnym momencie te trzy schodzą się do zera, żeby wyrównać fugi. Płytka biała, ma ciut inny rozmiar od szarej lub dekoru, a to daje właśnie taki efekt. Bardzo ładnie się prezentują, dobrze myją, są matowe, a szara ma rowki, mimo to nie widać brudu, ale jednak z układaniem gorzej.

Kabina prysznicowa plus brodzik. To było szukanie produktu idealnego, który teoretycznie nie istnieje. Aż tu nagle... Aquaform i ich kabina z marzeń. Narożna, półokrągła, z połową drzwi przesuwanych, 80 cm. Brodzik Rondo, dedykowany. Dziś kupilibyśmy większą, ale to jej jedyna wada ;). Szkło dobrze się myje, drzwi są bardzo wygodne.

Deszczownia i krany. Też długo szukana, bo chcieliśmy mieć prysznic wychodzący prosto z baterii termostatycznej. Z KFP Armatura, tak samo, jak krany. Sto lat gwarancji, która podobno działa, bo znajomi mają. U nas na razie nie była potrzebna.

Umywalka, kompakt WC, szafka pod umywalkę, wanna. Cersanit. Zdarzyło się tak, że źle była oklejona (metka z innej się zawieruszyła na tej) umywalka i dedykowana pod nią szafka nie pasowała. Różniły się rozmiarem. Serwis był następnego dnia po zgłoszeniu reklamacji, wymienili. Szybko, sprawnie, miło. Górę na pewno wyposażymy w ich sprzęt, bo do tego dobrze się myje i ładnie wykonany. Wszak wanna już tam stoi z tej firmy ;)

AGD. Samsung u nas króluje. Mamy od nich pralkę, lodówkę i piekarnik. Lodówka z cool select zone i nie chcę innej. Świeże owoce, warzywa i mięsko ma swoją moc. Pralka przekonała nas dodatkową gwarancją, ale eco bubble też swoje robi. Piekarnik wybraliśmy z ruchomymi prowadnicami i możliwością pieczenia dwóch blach na raz. Nie jest to co prawda dual cooking, ale tego w efekcie nie chcieliśmy. Bardziej usprawnia pracę możliwość upieczenia dwóch blach muffinek na raz. Zmywarkę wyłamaliśmy z tej grupy i mamy BOSCHa. Bo miała tackę na sztućce zamiast koszyka, co oszczędza miejsce i metalowy środek, a nie plastikowy, co sprawia, że nie śmierdzi. Płyta indukcyjna to Amica.Chcieliśmy Mastercooka, ale już nie istnieje, a Amica ma dobre opinie i możliwość połączenia dwóch pól grzewczych w jedno i można na nich gotować równocześnie kilka garnków. Korzystam przy małych garnkach, bardzo przydatna funkcja, choć oczywiście każdy gotuje się z taką samą siłą. Czasem brakuje mi pozycji między 3, a 4, ale jakoś sobie radzę z gotowaniem. Reaguje szybko, ładnie się domywa.

Projekt kuchni i łazienki robiła nam cudowna Pani Architekt z Artisio Design. To ona przekonała nas do szaro białej łazienki i pomogła dobrać resztę do wybranych przez nas płytek w salonie i na dole ogólnie.

Kocioł, czyli piec. SAS NWT 17 kW. Wybierany długo i mozolnie przez Osobistego, czyli: "Który z kumpli to pisał?" Bo wiecie, on pracował w branży, to byle czego od kolegi partacza nie wybierze :P Sterownik więc mamy wybrany dokładnie i nawet ja umiem go obsłużyć. Pali mi się w nim dobrze i prawie wszystkim. Dość wygodne drzwiczki, zapalany od dołu, czyli dla mnie lepiej, bo od góry mnie śmieszy i zawsze się musiałam nakombinować. Z dolnym spalaniem, ze sterowaniem nadmuchem od temperatury spalin pozwolił nam przetrwać zimę w nieocieplonym domu (pomińmy milczeniem, że się wyłączył czujnik i raz mieliśmy 15 stopni po powrocie, ale to błąd człowieka był).

Jak już przy piecu jesteśmy, to... Kominy. Schiedel. Jak na razie bez problemów, jak kiedyś mi przyjdzie wyciągać kota, to napiszę, czy są przyjazne dla zwierząt, raz wlazł, ale wyjęłam, zanim wpadł głębiej. Ludziom sprzyjają.

Zasobnik na wodę. Noel. 1200 litrów. Cudowne rozwiązanie, które teraz pozwala nam palić raz na kilka dni przez parę godzin i mieć ciepłą wodę, przy solarach, wiadomo, że będzie to inaczej się rozkładać. Co ważniejsze, wody wystarcza na tyle, że po włączeniu ogrzewania, nadal jest się w czym umyć. A ciepłą wodę pobiera też zmywarka, co z kolei wpływa na oszczędzanie energii. Bardzo dobrze zaizolowany, nie wychładza wody.

Parapety wewnętrzne marmurowe, zewnętrzne aluminiowe. Drzwi wejściowe na zamówienie, drewniane. Balustrady ze stali nierdzewnej. To byłoby na tyle, bo więcej nie mamy. Jak się pojawi coś nowego, to na pewno opiszę.

Gratuluję tym, co dotrwali do końca. Notka to nic w porównaniu z tym, jak to jest na żywo, przy budowie.

środa, 14 października 2015

Christian Grey w moich dłoniach, czyli rzecz o uleganiu pokusie

W poniedziałek mój brat miał wszczepiany kardiowerter - defibrylator (ICD) i dziś wychodził ze szpitala, więc miałam po niego jechać. (tak, wiem, tytuł, jaki jest, każdy widzi, a ja tu o szpitalu, ale moment, cierpliwości, dojdę do sedna, to gra wstępna). Dodatkowo, mój tata miał rozprawę w sądzie o spadek po dziadku i marudził, że to długo potrwa, więc odwożąc brata pojechałam do biblioteki w mieście rodzinnym.
Weszłam między półki, wzięłam Nigdy w życiu i resztę cyklu Grocholi (cud, w tej bibliotece cały cykl stał na półce w jednym czasie) i wyszłam dzierżąc je w dłoni. Za kontuarem stał ON. Miły szarmancki, brunet... Wypożyczył mi, co miałam w łapkach, a ja od niechcenia zapytałam, czy ma Greya. Zajrzał pod ladę i mówi, że ma trzy tomy, najnowszego brak. Zapytałam grzecznie, czy mi pożyczy, wszak już 4 miałam, a to kolejne 3, a wypożyczyć można 5. Ale karta stałego klienta nadal działa. I oto mam.
Do żadnej z książek nie byłam aż tak źle nastawiona, jak do tych. Przymierzałam się, jak pies do jeża, ale może czas wiedzieć, co się krytykuje. Co prawda rozpadanie się na kawałki przy orgazmie, jak pralka mnie trochę przeraża, ale no... Powiedziałam panu, że pewnie oddam szybciej, niż się spodziewa. Chyba, że chcecie recenzję kobiety trzydziestoletniej, no dobra, trzydziesto paro, bo dwójkę to zaraz będę miała z tyłu, nie z przodu, ale w każdym razie po 30, czyli libido w kosmos i takie tam i niedoszłej polonistki. To się poświęcę i przeczytam, a raczej spróbuję przeczytać rzetelnie. Tylko wiecie, usłyszałam od kogoś, że jak czytał, to mu się wiecznie chciało seksu. Mnie bez tego się wiecznie chce, więc boję się troszkę o swoje zdrowie :P O Osobistego też. Chyba, że mnie tak zniesmaczy, że mi się odechce. To jak? Czytać rzetelnie?

poniedziałek, 12 października 2015

Ach, co to był za ślub...

Sobota rano upłynęłam nawet spokojnie, potem zaczął się stres pod tytułem: bo ja się jednak sama nie uczeszęęęęęę. Osobisty, facet mądry i znający swoją kobietę, zapakował dzieciaki do auta, pojechał po moją mamę, a mnie kazał włazić pod prysznic, bo mam być gotowa, jak wrócą. Plan powiódł się prawie w 100%, bo tylko kiecę miałam założyć, ale jej i tak nie umiem sama zapiąć, więc wiecie... Dzieciaki ubrane, wsiadam do auta, a tam. Bukiet na podłodze. Woda wylana, bibuła zamoczona oczywiście, a cukierki całkiem osobno. Bieg do domu i poprawianie na szybko. Nawet wyszło ładniej, niż macie na zdjęciu :P

Para Młoda bardzo zestresowana, ale przepiękna. Suknia boska, z koronką na wierzchu, biała, prosta, bez udziwnień. No i granatowy bukiet. Cudny. Do tego niebieskie szpilki i nic dodać, nic ująć. Pan Młody dumny, elegancki.

W kościele na przysiędze stałam z Córą na środku, bo chciała widzieć, a Syn się rozbierał. A potem zawołał siku. Wiecie, 8 stopni na polu, ale co tam, zagarnęłam go w tej koszuli i poszłam. Ale dzięki temu dowiedziałam się, że przed kościołem stoi klatka z gołębiami, a to z kolei pozwoliło Osobistemu przejść do auta po aparat i bukiety. Dzieciaki zachwycone, choć ich bardziej widokiem w klatce, niż lecącymi. Życzenia złożyliśmy jako pierwsi, żeby te bukiety przetrwały, choć jeść nie chcieli, ale bałam się o oblanie wodą. Chyba się podobało ;)

Sala pięknie ubrana, nadal pozostajemy w tonacji biało niebieskiej. Naprawdę fajnie pomyślane i ze smakiem. Stół wiejski z pysznym jedzeniem i głową świnki, którą Córa przymierzała się dotknąć z pięć minut. Obsługa pierwsza klasa, miła, uprzejma, wszystko na czas i niczego nie brakowało.

A potem to już wiecie, obiad, potem znowu coś i znowu i znowu. Bombka to był dobry pomysł, bo mogłam spokojnie jeść, a jeść musiałam, bo piłam sporo. Przy dziesiątym kieliszku straciłam rachubę. Dzieciaki padły nam o 21, zawieźliśmy je do domu, Syn usnął po drodze (tam jest 3 km, więc wyobrażacie sobie, jaki był śpiący), a Córa przy babci. My wróciliśmy na salę i tak naprawdę dopiero się zaczęło, bo wcześniej jednak trzeba na nich patrzeć, a Syn miał kiepski czas i często na rękach. Ale też facet, więc i z nim potańczyłam. Bo Córa, to z dziećmi szalała.

W pewnym momencie, już ciemno było, to Para Młoda została poproszona na pole i koledzy odśpiewali im Sto lat trzymając w rękach race. Bardzo fajny pomysł, oczywiście kibicowski (jest takie słowo w ogóle?), ale sympatycznie.

Muszę oddać sprawiedliwość wszystkim trzem towarzyszom picia, że kurczę, na koniec mnie trochę sponiewierało. Osiągnęłam swoją granicę picia. Więc zjadłam, potańczyłam (kto to widział, żeby Hej sokoły były takie dłuuugie) i mi ciut przeszło, więc poszliśmy na jednego ;)


AAAA... Zapomniałam, człowiek sobie myśli, że taki anonimowy, a tu... bach, czytelnik. Ja rozumiem, że świat mały, ale no wiecie, szok przeżyłam, jak tu gadka, szmatka, a tu nagle, czy ja to ja i czy piszę bloga. Miło mi się zrobiło, nie powiem, bo tak przez kabelek, monitor, czy inny sprzęt Was mam, a tu tak prawie, że namacalnie.

Do domu wróciliśmy przed 2, po wcześniejszej jeździe na sygnale Osobistego do domu, bo Syn się obudził i mama nie dała rady go uspokoić, choć nawet czekoladę proponowała. Jak już czekolada nie działała, to tatę trzeba było zwołać. Potem przyjechał do mnie, rozchodniaczek (z każdym z towarzyszy, o jeeesooo), pożegnanie z Młodymi i Rodzicami i do domu. Sił mi starczyło tylko, żeby zmyć makijaż. A rano pobudka o 6.30... Czasem człowiek żałuje posiadania dzieci.

Na 9 zdążyliśmy do kościoła, potem obiad i Osobisty znowu zapakował Córę i babcię (z wałówką dla dziadka) i pojechali. Syn uśpił mi się na Mashy. Dzięki czemu miałam czas i zmieniłam kolor na paznokciach, bo poprawiny, tak? Plan miałam na złotą sukienkę, od razu bolerko i w ogóle, ale otworzyłam szafę i... Tak, moje czerwone cudo. Ostatnio miałam ją na sobie na roczku Córy, czyli kawał czasu, jak byłam piękna, młoda i szczupła :P I bałam się trochę, że nie bardzo wygląda, ale ubrałam i Osobisty mi zabronił ją zdejmować. W sumie to zadowolona byłam, choć ona nie pozwalała już na takie obżarstwo ;)

Wchodząc na salę, na poprawiny, zobaczyliśmy już wywołane zdjęcia z wcześniejszego dnia. Magia, przecudny pomysł. Poprawiny, jak poprawiny, Para Młoda mniej zestresowana, za to towarzystwo bardziej zmarnowane. Nawet mi przez krótką chwilę głupio było, bo ja i kac to nie po drodze mamy. A każdy pytał, czy główka boli. No nie mogłam skłamać, że tak :P No dobra, mogłam, ale nie zrobiłam tego :P Kiedyś się to na mnie zemści i jak nie kac zmoże, to klękajcie narody. Jechałam z planem nie picia i pierwszy raz plan wypalił, bo chłopaki nie mieli sił na powtórkę. Tym razem natomiast Syn miał dobry humor, balony wysypane przez Młodych zdecydowanie w tym pomogły i trochę potańczyliśmy. Do domu zjechaliśmy o 21.30, bo już dzieciaki sił nie miały. No i Osobisty do pracy dziś.

Jeszcze raz Sto lat Młodej Parze. Miłości, ciepła, wytrwałości, cierpliwości i zwyczajnego czasu razem.

sobota, 10 października 2015

Czy słyszysz, biją im weselne dzwony

Muzycznie mi ostatnio i choć tytuł jest parafrazą, to pasuje. Kiecki wiszą, koszule facetom moim wyprasowane. Bukiety...




Mam nadzieję, że się podobają. Wyszło na to, że niebieski Córy, a kolorowy Syna. W celu oszczędzenia cukierków zostaną wyjęte z auta dopiero przy składaniu życzeń. Kwiatki jak najbardziej prawdziwe, w środku mają ten pojemniczek z wodą.
Babcia zwarta i gotowa, choć... Dziś rano wróciła ze szpitala, żeby nie było, wczoraj do 14 byłam tam i nic się nie działo. Jak zaczęłam coś, że nie, że poradzimy sobie, że... odłożyła słuchawkę. Twierdzi, że tu odpocznie, a Osobisty mówi to samo. No cóż, może i racja.

niedziela, 4 października 2015

Wszystko mam, wszystko co mogłam mieć, dla Przyjaciół

Wszystko mam, wszystko co mogłam mieć
I chleb i sól i dobry ciepły dom.
Wszystko mam, wypełnił się mój sen.
.Unoszę się na fali ludzkich rąk.
On obok śpi, troskliwy niczym Bóg..
Przed złem chowa mnie, w cieniu swoich rzęs.
Bezpieczna tak, jak ptak w objęciach chmur.
A z dnia na dzien bardziej boję się..
Co dalej jest??
Twoja twarz tak dobrze znana im..
Całkiem obca mi, uśmiecha się
Bez smutku i bez trosk..
Wszystko mam...wszystko co chciałam mieć
Swobodnie tak unoszę się..na fali ludzkich rąk..
Co dalej jest??

Tak mnie naszło dzisiaj mocno refleksyjnie. Siedzę sobie w naszym ciepłym domku. Dosłownie i w przenośni. Mam fantastyczną rodzinę, za którą jestem niesamowicie wdzięczna. Kochanego Bardzo Osobistego Mężczyznę, któremu ufam ponad wszystko, bardziej, niż sobie. Mój, kochany, troskliwy, opiekuńczy, choć wkurzający i złośliwy. Ale przez to jeszcze bardziej mój. Dwoje dzieciaczków, bez których nasze życie musiało być strasznie nudne. Przytulające, całujące, śmiejące się szkraby. I dom, ten nieskończony dom, w którym znaleźliśmy swoje miejsce, w którym jest ciężko, ale w którym jesteśmy szczęśliwi. Dziękuję.

Jestem jeszcze za wiele rzeczy wdzięczna, ale zaraz po rodzinie jestem wdzięczna za Przyjaciół. Tak Święta Trójca Was jest i choć nawzajem to się nie znosicie, jak zarazy, ale ja Was uwielbiam.
Gabi, najdłużej, najwierniej. Choć paskudna byłam i ścieżki nam się rozeszły, bo każda mieszka na swoim końcu świata, ale... Jesteśmy. Dziękuję. To już ponad 15 lat, wiesz? Naprawdę dziękuję.
Morti, "studiowa" druga połówka, z którą mogłam być rozsadzona w dwóch różnych częściach sali, a i tak ściągałyśmy od siebie. I nadal wystarczy: "Ty wiesz". Dziękuję.
M. Diamencik z Onetu. Przypadek, ryzyko. Jedyny w swoim rodzaju. Wredny, paskudny, okropny i w nocy o północy jest. Dziękuję.

Jak się ma koło siebie takich ludzi, to nic nie jest w stanie człowieka złamać. Każdy od czego innego, uzupełniają się cudownie. Jesteście moimi aniołami z zapasowymi skrzydłami dla mnie. Mam nadzieję, że jestem choć w 1% taka dla Was, jak Wy dla mnie. I wiedzcie, że drzwi mojego domu zawsze są dla Was otwarte.

czwartek, 1 października 2015

Smarkata i pociągająca i prezent ślubny

Najpierw złapało Córę. Tak trochę. Wczoraj mocniej, z nosa, jak z kranu. Dziś rano dołączył Syn, a ja niedługo po nim. Zresztą, jak wstałam do niego o 4, bo się rozpłakał z tego kataru, to mnie telepało z zimna, a w domu znowu nie było tak źle, bo 20,5 stopnia. W związku z tym na moje zajęcia nie poszłam, bo bym padła. A jutro jedziemy do lekarza. Na wszelki tak zwany, bo kurczę, za tydzień w sobotę jedziemy na wesele. A w sobotę jest spotkanie z WOPREM i też by mi się marzyło iść. Najwyżej sama pójdę, bo Osobisty będzie kleił. O ile mi mapę narysuje, bo ja nie wiem gdzie :P Albo pojadę do chrzestnej Syna to podjedziemy wozem strażackim, a co. Oby tylko dzieciaki były zdrowe, bo inaczej to nigdzie nie pójdziemy.
Ciuchy na wesele gotowe, prezent kupiony. Z głupia polazłam kiedyś "na miasto". To znaczy nie z głupia, bo bolerka szukałam, a wróciłam z prezentem i z butami dla Córy. Prezent prezentuje się (masło maślane pomasłowane, ale mój blog i mogę maślić, ile wlezie) tak oto:


W środku kosza, bo to w koszu jest wszystko, dwa ręczniki, dwie zapachowe świece i dwa kubeczki w pawie. I tu niniejszym odszczekuję publicznie pawie, które krytykowałam, nie wiedząc, jak wyglądają i marudziłam, a oto są. Na moje usprawiedliwienie dodam, że złote, które były mi zachwalane, jednak mi się nie podobają, ale kto wie, ten wie, że niebieski kocham miłością pierwszą. Drugą kocham fioletowy i był taki piękny komplet z lawendą i lawendowymi świeczkami, ale cztery kubko filiżanki, takie wiecie, kubki, ale wąskie na dole, i cztery podstawki pod nie. Ale poważniejszy taki, a nie dla młodych i przytachałam to. Dorobię jeszcze bukiet z cukierków od dzieciaków, albo i dwa, żeby mi się nie pokłóciły, kto daje i będzie super. No i kartkę z życzeniami. Zawsze daję kartkę, bo mi się podoba jako pamiątka, nasze nadal mamy schowane.