wtorek, 26 kwietnia 2016

Zawiść, czy lenistwo?

Ostatnio biorę udział w wielu konkursach na FB, gdzie można wygrać książki. Nie biorę, jak leci, losowania i rozdania omijam, wybieram kreatywne, gdzie oprócz udostępnienia trzeba coś napisać. Mam nawet kartkę, kiedy co się gdzie kończy, żeby nie zapomnieć. O tak, zapominają ludzie, w ten sposób dostanę jeszcze jedną książeczkę, bo ktoś nie podał adresu i wybrali mnie rezerwowo ;) Ale ja nie o tym. Pod konkursem dziesiątki zgłoszeń, czasem więcej, a potem jest ogłoszenie wyników i cisza. Jedynie podziękowania wygranych, a i to nie zawsze. Czy tak trudno napisać: Gratuluję? Ja piszę zawsze, bo naprawdę się cieszę, że ktoś wygrał. Ludzie nie umieją się cieszyć szczęściem innych, czy po prostu im się już nie chce, skoro nic z tego nie mają? Dziwne.
Jedno wydawnictwo zrobiło konkurs, gdzie trzeba było złożyć życzenia. I ja zamiast napisać formułkę na FB zrobiłam im kartkę i poszłam z nią na pocztę. Nawet, jak nie wygram, to oni się uśmiechną. Warto. Jestem dziwna, co? Chyba jestem ginącym gatunkiem. Jak rozmawiałam o tym z Osobistym to mi powiedział, że ja jestem co prawda cholera, ale nie jestem zawistna. Może to o to chodzi?
Cieszycie się szczęściem innych?

piątek, 22 kwietnia 2016

.

AAAAAAAAAAAAAA :) Widzicie ten tytuł? A wiecie, co oznacza?
To jest ostatnia kropka. Marek dziś takową postawił :) A ja w streszczeniu. Oznacza to ni mniej, ni więcej tylko tyle, że skończyliśmy i już 4 wydawnictwa mają cały plik wraz ze streszczeniem na swoich skrzynkach mailowych :)
Euforia mnie rozpiera :) Jestem dumna z niego, z siebie, z nas i w ogóle mi cudownie. Ostatnia kropka daje masę szczęścia :)
Tak, wiem, że to ostatnia teraz, bo potem korekta i tak dalej, ale i tak się cieszę :)

wtorek, 19 kwietnia 2016

Dziwacznie mi i o niedzieli w Krakowie

W niedzielę słońce błysnęło, nie chciało nam się pokonywać tych samych ścieżek, wymyśliłam więc podróż do Krakowa, do Parku Jordana. Osobisty dodał do tego zakręconą zjeżdżalnię koło Galerii Kazimierz i ruszyliśmy. Najpierw koło Galerii, dzieciaki uwielbiają tamten plac zabaw, a potem do Parku. Plany zaczęły się komplikować na parkingu, bo jakoś tak ciasno. Ale akurat ktoś wyjechał, udało się. W parku ludzi od cholery i jeszcze trochę. Aż powiedziałam do Osobistego, że z tym parkiem to był zły pomysł, na co mi odparł, że bardzo dobry - pomyślało pół Krakowa. Jednak miejsce na zjeżdżalni i na mini piknik się znalazło, potem lody nad wodą i przymusowe do domu, bo Syn wpadł do kałuży po kostki, na szczęście miałam drugie buty w aucie. Ale nie ma tego złego, bo chwilę po tym, jak wsiedliśmy, zaczęło padać. Dzieciaki się pospały, więc po powrocie jeszcze z Osobistym na spacer poszły. 5 km natrzaskali. Szacun.
Nie poszłam z nimi, bo jakoś mi dziwnie. Tyły psychiczne mam ewidentnie, nic mi się nie chce, jakaś taka niedorobiona jestem. Niby coś robię, ale czuję dziwny stan zawieszenia... Ech... Może to przesilenie...
A dziś jadę do rodziców, zostawiam dzieciaki i śmigam do wydziału komunikacji, bo muszę dowód wymienić. To już moje drugie podejście, bo za pierwszym zapomniałam karty pojazdu. Brawo ja.
A poza tym to zaczynamy atakować wydawnictwa ;) znaczy zaraz powstanie ostatnia kropka w książce i ruszamy z próbą wydania. Uspokajam od razu, że ten proces trwa i nie mogę Wam obiecać, że w tym roku stanie na półkach. Niektóre wydawnictwa mają miesięczny termin czytania nadesłanych prac , inne trzymiesięczny, a jeszcze inne wiele mówiący: jak będziemy mieć czas, bo mamy ogrom pracy. Tia.

piątek, 15 kwietnia 2016

Jestem

Żyję :) ale nie w kategorii co to za życie, bo czerpię garściami. Po pierwsze trzy razy w tygodniu chodzę na fitness. Przyjemność ta (dla innych masochizm) kosztuje mnie za 12 wejść 70 złotych. Ćwiczymy na piłkach, na stepie, z hantelkami. Bosko jest, choć czuję, ile pracy jeszcze przede mną. W maju nie wiem, ile tego wyjdzie, bo poniedziałek 2 i piątek 27 odpada i nie wiem, czy mi wyjdzie 12 wejść... Hm... A 8 to mało :P
Poza tym nie mam kiedy czytać :p ale o tym jeszcze będzie. Na razie czytam Grim Pieczęć ognia, choć czytam to za dużo powiedziane. Książka ma fajną fabułę, ale opisy chwilami mnie pokonują. Więc jak dochodzę do nudnego opisu to go opuszczam. Czytam co któreś zdanie, a potem wracam do ciągłego czytania. Zaczęłam tak po 100 stronie. Niby mogłam rzucić, ale szkoda mi było, bo inną, grubszą, bym już przeczytała. A ta jest nawet ciekawa, choć cegła 600 stron mogłaby się z powodzeniem zmieścić w mniejszej liczbie. Jedyną książką, której nie przeczytałam był Sługa kości Anne Rice, tej od Wywiadu z wampirem.
No i poza tymi rzeczami dla ciała i ducha robię też dwa w jednym, czyli ogródek. Poszłam po torf pod rododendron, wróciłam z torfem i dwiema różami :P. Poza tym w ogródku pyszni się od tego roku forsycja, róża pnąca, pięć, nie licząc tych dwóch ostatnich, róż rabatowych, dwa krzaki porzeczek i borówek amerykańskich. Do typowo kwiatowego też dosadziłam goździka i pełną stokrotkę, niedługo wysadzę mieczyki. No i wywaliłam sporo chwastów z łąki kwiatowej. Z tą jest śmiesznie, bo dla wielu to, co tam posiałam, to chwasty, a ja to jeszcze plewię. Ale bławatek, mak i onętek to mniejszy chwast, niż osty, a tych mam tam od groma :P

niedziela, 10 kwietnia 2016

Mój 10 kwietnia

To też była niedziela. Wróciłam do pracy po zwolnieniu, akurat na kiermasz przed Wielkanocą. Osobistego bolało gardło, więc wstąpiłam do apteki, kupiłam tabletki i dwa testy ciążowe. Po co dwa? Bo w czwartek okres dostałam, w sobotę wino nawet na pocieszenie wypiłam, jak kartony z szafy porządkowałam. Więc nie mógł wyjść tym razem. A że taki skąpy okres? Zdarza się.
Zrobiłam po przyjściu do domu. Uklepałam kotlety. A potem wzięłam Osobistego i dałam mu test do ręki. Z dwoma mocnymi kreskami.
We wtorek byłam już u lekarza, starałam się pracować, miałam pozwolenie pod warunkiem, że poza tym czasem plackiem, umowa mi się wtedy kończyła. W czwartek już postanowiłam, że nie dam rady, że muszę walczyć i leżeć.
Szef zrozumiał, pisałam o tym.
Dziś nasze dwie kreseczki śpią w pokoju obok. Kocham. I wiem, że można przeleżeć ciążę i znów bym to zrobiła. Nawet całą. Dla tej cudownej istoty warto.

piątek, 8 kwietnia 2016

Boję się

Kiedy pod koniec stycznia odzywałam się do Marka, nawet nie myślałam, że tak to się skończy. W najśmielszych marzeniach nie sądziłam, że zaproponuje mi pisanie. Zrobił to. I tak sobie piszemy, ja się mnóstwo rzeczy nauczyłam, mam nadzieję, że coś też wniosłam od siebie. W każdym razie Marek mówi, że idzie mi coraz lepiej i że świetnie się ze mną pracuje. To wszystko sprawia, że rosną mi skrzydła, a uśmiech nie schodzi z twarzy. Nawet taki dzień, jak wczoraj, kiedy atak sponiewierał mnie półtorej godziny, chciało mi się usiąść i napisać scenę i długiego maila porządkującego wszystko. Jednak pisanie zaraz się skończy. Jesteśmy na finiszu. A potem przyjdzie czas na korektę. Trzeba będzie przeczytać po sobie, kto coś pisał, ten wie, jak jest trudno, bo zna się tekst i nie jest się uważnym. Po tym etapie przyjdzie jednak czas na coś jeszcze trudniejszego. Mianowicie na wysłanie naszego tekstu do wydawnictw i czekanie, czekanie, czekanie... I boję się tego wszystkiego, co przyjdzie po napisaniu. Korekty własnej, czekania, korekty wydawnictwa... Teraz jest zabawa, świetna, pasjonująca, przygoda życia. Za chwilę będzie ciężka praca. Na czas. Boję się, ale podejmuję wyzwanie. Bo inaczej marzenie się nie spełni, a cała praca, bo oprócz zabawy to ciężka praca, pisanie, poprawianie, sprawdzanie, czy się trzyma kupy, w końcu współpraca z drugim człowiekiem, tak różnym, to ogrom wysiłku, pójdzie na marne. Trzeba więc zakasać rękawy i się rozglądnąć za kimś, kto równie entuzjastycznie zareaguje na nasze słowa, jak my sami :)

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Zakaz powinnam mieć

Nie mogę, no nie mogę wchodzić do ogrodniczego. Nie mogę i już. Muszę sobie to na szybie od auta powiesić, tak zaraz nad kierownicą, bo przejeżdżam koło niego codziennie, jak jadę do przedszkola. Czyli to daje 4 razy na dzień, 20 na tydzień. Dziś pojechałam po ziemię do borówek amerykańskich, co to je zanabyłam wczoraj. Nic to, że koło domu też mam taki ogrodniczy, to mogłam kupić. Ale w tym obok nie ma kwiatków. A tam po drodze są. Z piętnaście kolorów bratków, dalie, róże (po 5.90!!), maliny, stokrotki pełne, goździki i inne dobro. I wyszłam z ziemią, a jakże. I z trzema bratkami i stokrotką ciemno różową, bo Syn chciał. Bo przecież taki beton okrągły, co to go mam przed wejściem tak pusto wygląda, jak goździk przemarzł... Nie mogę wchodzić do ogrodniczego, bo mi szkodzi. Na portfel głównie. Tylko, że chyba wiem, gdzie puścić pnącą różę, no to chyba muszę pojechać, co?
Nie rozumiałam, jak mieszkałam u mamy, że co rano biegnie sprawdzić, co urosło. To był jej ogródek, też mnie cieszyło, ale bez pasji takiej. A teraz ja złapałam tą pasję i trzy razy dziennie biegam, żeby zobaczyć, czy brzoskwinia kwitnie, czy narcyzy wysuwają pączki i czy żywopłot już coś puszcza. Najbardziej to mnie wkurzają hibiskusy, bo one późno puszczają i się boję zawsze, że je trafiło. Lubię ten mój ogródek, ciągle bym coś grzebała, dosadzała... Tylko muszę się nauczyć w rękawiczkach robić, bo zaraz peeling i tona kremu nie pomoże.

piątek, 1 kwietnia 2016

6 lat temu...

... też padał deszcz, kwitły narcyzy i przylaszczki. Woda kapała z sosny obok altany. Pachniało świeżością, ziemią, wiosną. Świeże powiewy wiatru były ciepłe.
A on poprosił mnie o rękę.