poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Wygrzani, wypluskani i bezwstydni

Na zakończenie wakacji i w ramach przerwy urlopowej wybraliśmy się do Szaflar, na gorące źródła, a dokładnie do Gorącego Potoku. Jest różnica, bo prawie w tym samym miejscu jest inny ośrodek. Przejechać nawet tamtędy można, tracąc 20 złotych za sam przejazd. Pojechaliśmy więc na około, bo wcześniej zahaczyliśmy o Zakopane. Nie, żadne Krupówki, czy inne, zwykły obiad w karczmie na obrzeżach. Pysznie, pięknie, milutko i tak na boku, że aż żal. Potem objazd, bo na Zakopiance korek no i w końcu cel naszej podróży. Ludzi multum, kolejka, jak nie wiem co, praży, a szafek podobno nie ma. Podeszłam do kasy, czy jest szansa na wejście, bo nie wiem, czy stać z małymi dziećmi. Pani zapytała tylko, jak małe dzieci i... wpuściła nas bez kolejki. Dziękujemy bardzo. Szafki nie mieliśmy, ale poradziliśmy sobie bez. Dzieciakom jeszcze koła kupiliśmy i to był świetny zakup, bo pływały sobie same, bez konieczności naszej stałej asysty. Trzeba było tylko patrzeć, gdzie są. Co prawda pod koniec Syn już chciał bez koła, ale co tam, opanowaliśmy. Basen dla dzieci super, 50 cm wody, wielka piłka na środku, lina do wspinania i zjaaaazd na pupie. Córa wlazła dwa razy i zachwycona. Poza tym małe zjeżdżalnie w kształcie słoni. Do tego klika innych basenów i park linowy. Dla dzieci i dorosłych. My spasowaliśmy, Córa poszła na ten najmniejszy i najpierw szła ze mną, a potem już sama. Super zabawa.
A tylko dla dorosłych sauny. Ale tak tylko tylko dla dorosłych, bo strefa nagości i przestrzegana bardzo. Obsługa pilnuje. Najwyżej może być ręcznik. Długo się namyślałam, czy iść, Osobisty poszedł pierwszy, potem ja dorosłam psychicznie i poszłam. Początki były ciężkie, prysznic hardcorowy, ale w saunie już ok. Weszła ze mną taka parka, przynajmniej tak myślałam, ale się zmyli. Ale chwilę potem weszło dwóch panów, ojciec z synem. Z panem sobie miło pogawędziłam, za to młody wpatrywał się tylko w jeden punkt i chyba cieszył się, jak wyszli :P Oj.
Potem poszłam do parowej, tam już zupełnie w stroju Ewy, bo byłam sama. Prysznic i ... zimny basen. Tam była też ta parka [ej, nie zbliżaj się, znam cię dopiero jeden dzień - jak weszłam to siedział jej między nogami... Na następnym basenie już się nie broniła i wkładał jej łapy, gdzie chciał, cóż wszystko dla ludzi :) ]. Oni wyszli, ja weszłam do basenu i... zobaczyłam dwóch facetów nad sobą. Cóż było robić, jak już i tak przeparadowałam przed nimi nagusieńka, to i wyszłam stamtąd :P
Ogólnie starsi ludzie bardziej przestrzegają zasad zachowania intymności i nie wchodzą w pobliże prysznica, jak ktoś jest. Młodzi, tacy koło 20, nie mają tego zwyczaju.
Czy mi się podobało? Było... dziwnie. Blokada psychiczna jednak jest, ale sauna bez stroju daje duuużo więcej, wszak taka jej idea. Po prostu trzeba dorosnąć. Wczoraj dorosłam i nie żałuję.
Wyjazd cudowny, jak leżałam sobie w słoneczku, koło śpiącego Syna, pomyślałam, że czuję się, jakbym była tam już kilka dni, taki poziom odpoczynku. Cudownie się czuję po takim nasłonecznieniu, popluskaniu i ogrzaniu. A Córa chce jeszcze raz ;)

sobota, 29 sierpnia 2015

Jedziemy! no i edit

Wczoraj miałam pisać notkę, jak to mi fajnie, bo jedno dziecko na wycieczce, drugie śpi, a ja grzeję stopy o deski tarasowe, płaszczę tyłek na stołku, a jutro będę grzać stopy na trawce, płaszczyć tyłek w wodzie i... Dziecko mi wstało :P
Piszę więc dziś. Na dłuższy wyjazd w czasie tego urlopu nie mamy co liczyć i finansowo i czasowo. Parapety trzeba kupić, a i kleju idzie w cholerę, więc kasa znika w tempie szybkim. Ale chcemy odpocząć, bardzo chcemy, a dzieciaki miały basen obiecany daaawno. Jedziemy więc na basen, ale termalny. Bilety kupione, stroje prawie spakowane. Czekam. Na pogodę też, oby była ładna. Dziś może padać, bo jeszcze dziś się urobiłam. Przeniosłam ogródek z końca ogródka bliżej domu. Wykopałam wszystkie truskawki i pędy młode też, poziomki i szczypiorek, Osobisty mi skopał i wybrał chwasty i sobie rośnie. To znaczy urośnie, jak deszcz spadnie, bo niby podlałam, ale...
Wiecie, ja generalnie to basenu nie znoszę, ale tam ma być taki płytki dla dzieci z ogromną piłko - zjeżdżalnią i trąbami słonia do zjeżdżania. Ktoś dzieci pilnować musi, nie? A może i zjechać się da :P Najpierw miały być Oravice, gdzie jeździliśmy zazwyczaj, ale wczoraj mnie ta piłka zauroczyła i padło na Szaflary. Oby było fajnie i była pogoda. Bo co prawda w bikini zapylałam już po śniegu w Oravicach, ale jednak deszcz to nie to samo.

Edit.
Przypomniałam sobie, że przecież ja się nawet nie przyznałam, albo nie pamiętam, że przecież my byliśmy w końcu w maju na urlopie. 5 cudownych dni w Krynicy Zdroju. Oczywiście w naszej ukochanej miejscówce, choć domek obok, niż zazwyczaj. Były lody, najcudowniejsze, najsmaczniejsze, była Jaworzyna - kolejką, we mgle, ale magiczna, a na szczycie lody, gofry i czekolada na gorąco. Góra Parkowa liźnięta ledwo, bo zaczął padać deszcz, ale deptak wzdłuż i wszerz. A jak padało cały dzień, zabraliśmy dzieciaki do kuleczkowa. Takiego trzypiętrowego, z klockami, domkami, pojazdami i papugami, żywymi, do tego. Bajka. Kosztowało nas to za oboje, za cały dzień 45 złotych, z możliwością wyjścia i wejścia, ile razy się chce. O 17 Córa prosiła, byśmy wracali do domu ;). A tam kominek, pyszne jedzenie, pies, który mnie adoptował, trampolina, huśtawki. Dwójka dzieci gospodarzy w zbliżonym wieku, rowerki i szaleństwo. Córze miejsce do spania chyba podobało się bardziej, niż cała Krynica. I jeden dzień na basenie spędziliśmy też, a co. Kocham Krynicę, coraz piękniejszą, cudownie powolną, relaksującą...

Poniżej podsumowanie, jak co miesiąc :)

21

Kolejny miesiąc, kolejne podsumowanie.
- z pieluchami kryzysy i sukcesy, z przewagą drugich, bez spinki, jak chce pieluchę, zakładam, jak nie chce, zdejmuje i pilnuję lub sam chodzi
- gada, jak najęty - zdania coraz dłuższe, nawet gramatyka się pojawia, wszystko papuguje :P to co złe też... wydaje mi się, że mówi lepiej, w sensie bardziej po ludzku, niż Córa w jego wieku - wiwat rodzeństwo
- je sam wszytko, zupa, nie zupa, wczoraj sam chciał pokroić kotleta
- wszystko chce sam - ja sam, albo ja cę to dwa znienawidzone przeze mnie zdania
- przedwczoraj przedreptał cały dzień bez drzemki, ale mam nadzieję, że mu się nie utrwali :P
- kocha rysować i pokazywać: paczcie :)
- sam zakłada buty, często na dobre nogi
- ćwiczy ze mną i Córą, kładzie się na podłodze, podnosi nogi i: góla
- zaprasza do zabawy, najczęściej w kuku i w tańce w kółeczku
- kocha pomagać i mnie i Osobistemu
- co rano wkłada kostkę do zmywarki - nie ma mowy, żeby nie mógł :P
- ma radar na koparki, wszędzie wypatrzy i krzyczy: kopaka, a jak traktor to też kopaka :P mówię mu: tra-ktor a on: ko-pa-ka
- świetnie rzuca piłkę, skacze na obu nogach, jest bardzo motorycznie rozwinięty

16 zębów, 12,2 kg i 87 cm

czwartek, 27 sierpnia 2015

Emolienty? Tak chciałabym ich nie mieć w domu

Spotykam się coraz częściej z mamami lub ciężarnymi, które deklarują, że myją, lub będą myć dzieciaczki w emolientach. Wiecie, Emolium, Oliatum i inne tego typu. I truchleję. Pytam zazwyczaj, skąd ta decyzja. Bo o skórę dziecka trzeba dbać. Jasne, że trzeba. Ale z głową. Bo jak będzie problem, to co pomoże? Jak się okaże, że emolient jest konieczny, to co potem, skoro skóra już do niego przyzwyczajona?
Mam w domu dwóch atopików i emolienty. Syn generalnie baaaardzo rzadko może się wykąpać w pianie, Córa ciut częściej. O magicznych płynach co robią kuleczki, kolorki i inne cuda możemy zapomnieć. U nas króluje parafina. Która okleja zabawki, brodzik... Marzę o tym, by moje dzieci wyrosły z AZS i żebym mogła tego ustrojstwa nie stosować. By nie musieć pamiętać o smarowaniu. By wywalić w końcu maść ze sterydami z apteczki. Tak. Jak już płyn i krem zawodzą, włączam sterydy. U nas emolient to lek, lek, nie profilaktyka. I nigdy nie zrozumiem matek, które kąpią, by dbać o normalną skórę dziecka. Chcesz dbać? Kub zwykły, delikatny płyn do kąpieli i lekki krem...
Mam nadzieję, że kiedyś, jak nagle się emolienty u nas pojawiły, tak nagle znikną. Oby szybko...

środa, 26 sierpnia 2015

Kinomaniacy ;)

Wczoraj padało, więc nie bardzo dało się coś robić na zewnątrz. Co prawda chłopaki rano co nieco przykleili, ale potem nam się drogi rozeszły. Nas droga zaprowadziła do Krakowa, bo Osobisty musiał zapłacić podatek za autko. Potem galeria i jedzenie i kolejne rozejście. Córa i ja do kina, a Osobisty do pracy. Szczęściarz.
A przy kasie:
- Na co bilet?
- Na.. yy... A, tak Barbie.
Pan patrzy na mnie powątpiewająco.
- Zostałam wybrana z rodziny, jako jedyna, która zdzierży.
Pan się uśmiechnął.
- Miałem tu pana, który koniecznie chciał córkę namówić na W głowie się nie mieści.
- Udało się?
- Nie.
- Biedny, a taki fajny film...
- Nie musi mi pani mówić, byłem trzy razy.
- Ja raz i mi wystarczy. Popłakałam się.
- Mnie się udało nie. Za trzecim razem.
- A to jest dla mnie nadzieja. Albo zacznę na początku, wiedząc, co będzie dalej.
Bilety kupione, poszłyśmy na salę, oczywiście po drodze popcorn. Film... No cóż. Wyjęłam telefon i zaczęłam grać, ale źle się gra w torebce, więc schowałam. Cukierkowe, naiwne, słodkie i barbiowe :P Córa zachwycona, bo tańczyli, grali i śpiewali, na koncercie nawet klaskała i piszczała. I nawet przesłanie złapała. Ewidentnie film dla małych dziewczynek ;) Miałam podejść do pana, by tatusiów wspierał w rozmowach z córkami, żeby wybierali co innego, ale go już nie było.
Potem droga do Osobistego. Jak ktoś widział kobietę z dziewczynką, skaczącą przez czarne linie chodnika i śpiewające "Jak pasikonik hophophop, skakać tak chcemy hophophop. I stop stop stop" to byłyśmy my :P
W każdym razie super spędzony dzień.
Skończył nam się darmowe bilety, ale zawsze zostaje środa na kino, bo najtańsze ;) A dzieciaki jeszcze za darmo, a jak jeszcze przyjdzie przedszkole, to hulaj dusza, piekła nie ma :P

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Pracowito leniwy weekend

Sobota w domu, który wymaga dokończenia leniwa być nie może. Cały dzień mieszania kleju, przyklejania, docinania i ... część elewacji zrobiona. Oczywiście pracował Osobisty i Przyjaciel, a ja robiłam za kurę domową. Kawka, herbatka, obiadek, wiecie ;)
Ale niedziela dla nas. Rano kościół, potem obiad i jazda do Krakowa. Parkowanie to istny koszmar, ale w końcu znaleźliśmy miejsce. Potem bulwary, piknik przy łabędziu i kaczkach, gołębie to jakby standard w Królewskim mieście, karmienie tychże, a potem spacerkiem na Wawel. Dzieciaki szczęśliwe, wygoniły się na całego. Oczywiście Wawel nie byłby Wawelem, jakby się jakaś para na zdjęcia ślubne nie przyplątała. Wczoraj akurat trzy. Powspominaliśmy przy okazji nasze zdjęcia i doszliśmy do wniosku, że Wawel fajny, ale tłoczny i nasze są i tak super i już.
Fajny czas razem, bez pośpiechu, bez spinki, że coś gdzieś. Pogoda cudowna, słońce grzało, wiaterek wiał i było naprawdę przyjemnie, choć już mocno pachnie jesienią. Ale jeszcze taką cudną, złotą...

piątek, 21 sierpnia 2015

Pożegnanie Super Cioci

W przedszkolu Córy wszystkie ciocie są super. Naprawdę oddane, ciepłe, pracowite i pełne pomysłów. Cudowne. A dziś przyszło nam żegnać ciocię specjalną. Ciocię, która była wychowawczynią Córy, towarzyszyła jej od początku, ocierała łezki, odrywała ode mnie i pocieszała na etapie płaczu. Uczyła, dawała przykład.
Dziś Córa zapytana, za co chce podziękować Swojej Cioci powiedziała, że za chodzenie na spacery, za uśmiech i naukę angielskiego. A ja chcę dziękować za cierpliwość do mojego upartego dziecka, za pokłady miłości i troski wkładanej w pracę, za entuzjazm i piękno, które jej pokazała.
Jak dowiedziałam się, że Ciocia odchodzi, starałam się na to przygotować Córę. A ona spojrzała na mnie tymi ogromnymi oczyskami i:
- Kupimy Cioci czekoladki serduszkowe na pożegnanie. I podziękujemy.
Zagięła mnie, szczerze, zagięła. Miałam taki plan, ale nic jej nie mówiłam, a ona tak sama z siebie. Serduszkowych czekoladek nie było, wszak do walentynek (z małej, bo nadal nie obchodzę :P ) daleko, ale były inne. Córa wybrała, dołączyłyśmy karteczkę z podziękowaniami i życzeniami i wręczyła Cioci. Zatkało ją, nic nie powiedziała, ale ja wierzę, że Ciocia wie, że Córa kocha ją bardzo swym małym dziecięcym serduszkiem.
Ciocia sprawiła, że początki przygody mojego dziecka z przedszkolem były piękne i kolorowe, że do przedszkola się biegnie z radością i tęskni się za nim w niedzielę. Pokazała jej nowy świat... Wiem, że nowa ciocia, jak i te, które zostają są równie wspaniałe i cudowne. Ale ta pierwsza jest jedna i stanowi o dalszej drodze. Córa ma postawione piękne drogowskazy. Dziękuję. Jako mama i jako pedagog. Miałam nadzieję, że Syn również pewnego dnia chwyci ją za rękę i wkroczy w ten piękny świat. Tak się nie stanie. Ktoś inny go poprowadzi. Może to i lepiej. Niech tworzy swoje wspomnienia ze swoją Ciocią.
Ja mam nadzieję, że tam, gdzie będzie pracować odnajdzie siebie, odnajdzie swoje szczęście i nadal będzie takim jasnym promieniem przedszkolnym, jakim była tu dla mojej Córy. I że kiedyś wspomni moją Córę, bo my o niej na pewno nie zapomnimy.

czwartek, 20 sierpnia 2015

Wakacje, znów będą wakacje :)

Może nie do końca wakacje, ale Osobisty znów zaczyna urlop. W końcu. Wyczekany, potrzebny. Plan na niego oczywiście ocieplenie, wczoraj zaczęte. A potem... Może termy, może jakiś krótki wyjazd? Bo majowe wakacje jakoś już zapomniane. Dwa tygodnie będzie miał, a jak nic się nie wydiabli, to jeszcze jeden, więc może coś się uda zrealizować. A jak nie, to zawsze coś w domu do przodu. Ocieplenie nam potrzebne bardzo. Niedługo powinny przyjść ramy okienne do wymiany. Powiedzmy, że się coś udało do przodu z nimi. Co za tym idzie można podciągnąć płytki, co będzie pewnie kolejnym planem. Jednak na odpoczynek musimy znaleźć czas. Choćby jedno-, dwudniowy. Jednak jakichś większych planów nie robimy. Wszystko zależy od ilości czasu i kasy. Na razie kasy ciut mniej, bo nadarzyła się okazja i kupiliśmy nowe auto. Znaczy nowe używane, ale dla nas nowe. Musimy sprzedać stare, ale to powoli :)
Cieszę się na ten urlop. Ostatnio żyjemy trochę na wariata i potrzebujemy czasu dla siebie.

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Klamerka i weselej, czyli bańki, kino i impreza rocznicowa

Wczoraj wracaliśmy od moich rodziców, prosta droga... Godzina 17 z hakiem. Przed nami auto trzepnęło zwierzaka. Odbiło nam pod koła, Osobisty zahaczył o rowek, poczuliśmy, jak zwierzak przetacza się pod nami. Zatrzymaliśmy się, facet, co trącił też. Inne auta oczywiście, że nie, bo po co... Ech. Zając, zebraliśmy tylko na pobocze, bo już nie było co ratować. Facetowi rozbił ramkę do rejestracji, ale poza tym nic więcej się nie stało. Oczywiście dzieciakom wyjaśniliśmy, że czasem nie da się zahamować, bo ostatnio pytała, czemu ktoś nie hamował, jak była Kota na drodze.
W poniedziałek o 5 z hakiem zbieraliśmy Kotę, wczoraj po 17 zająca. Oby klamra się zamknęła.

W piątek przed całą akcją kotową był w Krakowie Festiwal Baniek Mydlanych. Pełna obaw o upał jednak wyszłam z domu, zapakowałam nas do busa i pojechaliśmy do Parku Jordana, gdzie mieliśmy się spotkać z Osobistym. On miał całe przyrządy do robienia baniek i ciuchy na przebrania, ja tonę picia. Bawiliśmy się cudownie, choć gorąco było przeokropnie. Bańki cudne, co chwilę wiaderka z płynem i patyki ze sznurkiem do użytku. Super zorganizowane, każdy mógł spróbować i się pobawić. Dzieciaki wyszły mokre, ale szczęśliwe. Potem jeszcze plac zabaw i do domu. A w domu bańki raz jeszcze, a co ;)

A niedziela to kino. W głowie się nie mieści. Bajka, animacja o emocjach u dzieci i dorosłych. Film trudny, ale nie da się zrobić łatwego filmu o emocjach. Najprościej, jak się da wyjaśnione co się dzieje w głowie dziecka podczas codziennych i tych mniej codziennych zdarzeń. Ciepła, wzruszająca, poruszająca opowieść o tym, że nie ma złych emocji. Dzieciaki patrzyły, jak zaczarowane, cały film wytrzymały. Ja wyszłam spłakana, Osobisty też się wzruszył. Czy to film dla takich maluchów? (przypominam, 3 lata i 7 miesięcy i rok i 8 miesięcy). Tak. Kolorowo, świetliście, prosto i zwyczajnie. Czy to film dla większych dzieci? Tak. Bo więcej zrozumieją, bo więcej zobaczą i dużo się nauczą. Czy to film dla dorosłych? Tak. Bo zobaczą, że dla dziecka ważna jest na raz jedna emocja. I że nie trzeba się ich wstydzić.

A w sobotę impreza rocznicowa.
Wniosek numer jeden: pół hektara działki to super powierzchnia dla 6 dzieci w wieku różnym.
Poza tym... W piątek zrobiłam ciasto, paluszki drożdżowe, ciasteczka z wróżbą (zgodnie z zeznaniami hit imprezy) i zaprawiłam mięso. Osobisty miał jechać po grilla takiego do zawieszenia nad ogniskiem, ale za ciężki się okazał. Sobota to sałatki i sprzątanie. O 14 byliśmy umyci i gotowi na gości. A, no zapomniałam, Osobisty pojechał uśpić dzieciaki, żeby wytrzymały, a ja umyłam podłogę, rozebrałam się, wrzuciłam dywanik do pralki i... czyściłam filtr, bo się leje :P Po powrocie Osobistego okazało się, że się wąż odkręcił i filtr mogłam zostawić w spokoju. :P
Przed 17 pierwsi goście, akurat chrzestny Syna, Osobisty zabrał go do lasu po standardowe patyki ;) Potem coraz więcej ludzi, rozpalamy ognisko, małego grilla... Wielkie ukłony dla Najśliczniejszej Kobiety na Imprezie za przybycie do naszego szalonego towarzystwa po raz pierwszy i nie wystraszenie się, a do tego za cudowny karczek. Wzięła grilla w swe ręce i wyczarowała cuda ze zwykłego mięska.
Mogłabym napisać, że wódka lała się strumieniami, ale bym skłamała, bo chętniej szło winko. Ja tylko napiłam się z chłopakami trochę i z Najśliczniejszą Kobietą, bo jeden taki typ nakłamał, jak to mi przykro, że ze mną nie pije, ale co tam ;) Domieszałam kieliszkiem wina, a po wyjściu gości, przy sprzątaniu z gwinta resztkę wina, co ma wietrzeć ;) Kaca brak, jestem kandydatem na alkoholika.
Ja bawiłam się super, mam nadzieję, że reszta nie kłamała, jak mówiła, że też. Dzieciaki wytrzymały do samego końca, a Córa rano oświadczyła, że musimy częściej robić takie imprezy. Jak o mnie chodzi, to jestem za ;)
Ktoś chce ciacho? Bo to, że ja upiekłam to jedno, ale kuzynka przyniosła biszkopt, a nasz nieoceniony świadek ciasto i dwa rodzaje ciastek - no profesjonalista, jak się patrzy ;). Mam jeszcze dwie sałatki i morze wódki :P

piątek, 14 sierpnia 2015

5

5 lat temu o tej porze wchodziliśmy do kościoła. Zakochani, pewni swej miłości. Przysięgaliśmy szczerze.
Dziś Osobisty zapytany, czy z wiedzą, jaką ma, z bagażem tego, co się wydarzyło między nami, nadal chciałby mnie za żonę, odpowiada bez wahania: tak. A ja nadal chcę go za męża.
Prawdziwa miłość zaczyna się tam, gdzie niczego się już nie oczekuje. Doszłam do tego stanu przez te lata. Dziękuję za to.
Dziś świętujemy między sobą, razem. Osobisty ma wolne. A jutro impreza dla znajomych. Jak wyobrażacie sobie wielki tort, suknie wieczorowe i malutkie kanapeczki, to zmieńcie adres. Będzie ognicho, mnóstwo kiełbachy, karczek, tony sałatek i słodkości. I będzie super :)
(Mieszczenie się w suknię 3:2, czyli chyba nieźle, zważywszy, że te dwa to 6 miesiąc ciąży ;) )

wtorek, 11 sierpnia 2015

Umrzeć, tego nie robi się...

Był już ten tytuł, prawda? No był. I miała być notka o Festiwalu Baniek Mydlanych i o kinie...
Wczoraj dzień zaczął się od pogrzebu o 5.20 i płakaniu na tarasie. Kota poszła na drogę. Pierwszy i ostatni raz. Osobisty zebrał ją, jak wyjeżdżał do pracy.
A potem było tłumaczenie dziecku, co się stało. Że miała wypadek i nie żyje i jest w kocim niebie.
- A kiedy ją zobaczymy? Po co umarła? Czy jak mały umrze to pójdzie do nieba? Gdzie jest kocie niebo?
Od wczoraj co chwilę mam takie pytania. Jak odpowiedziałam, że daleko, to powiedziała, że nad babcią i dziadkiem jest kocie niebo. A ja patrzę na nią i wyję od nowa. Temat śmierci mama przerobiony na kocie i wcale nie sądzę, by było łatwiej. Bo ja też nie wiem, po co ona umarła, nie wiem, po co tam polazła i nie wiem, gdzie jest kocie niebo.
Cholera jasna, umrzeć, tego nie robi się człowiekowi. Bo człowiek potem widzi w odbiciu w szybie kocie uszy. Bo chodzi i czeka, sprawdza i ma nadzieję, że to nie była ona, choć dotknęłam futerka i zalałam się łzami nad nią... Źle mi.

piątek, 7 sierpnia 2015

Przedszkolne dylematy

Wczoraj Córa pojechała w końcu do przedszkola. Matka chora to i dziecko klapen pupen siedziało i już tęskniła strasznie. Rano to jeszcze jakoś poszło. Córa się rozbierać nie musiała, bo szli od razu na spacer, póki chłodno. Zabrałam Syna, który w aucie zdjął buty, więc tylko na rękach i pojechałam. Popołudniu musiałam zapłacić za czesne, wyżywienie z tamtego miesiąca i wyprawkę (co za cudny pomysł, że oni to kupią, oszczędność czasu i pieniędzy). Jestem w biurze, Córa ubiera buty, a Syn... Trzeci raz go nie zauważyłam i nie zwołałam. Poszedł na salę i się bawił. Trudno mi go było zabrać.
Zrobiło mi się tak koszmarnie przykro, że szok. Bo ja widzę, jak on chce. Już, teraz. A jeszcze przecież dwóch lat nie skończył. Córa poszła, jak miała dwa i pół i to już mi się wydawało, że wcześnie. Chcemy go posłać, ale na wiosnę, jak będzie miał te dwa i pół, bo po pierwsze niech będzie większy, a po drugie teraz nie jest dotowany, Córa wychodzi na całkiem płatne, on też by musiał, sporo tych wydatków by było. Tylko co z zimą, dom nam rozniesie. Chciałam go też posłać na najmniejszy pakiet godzin, ten 35 na miesiąc, a Córa 70 na miesiąc, ale... Kurczę, czy on będzie chciał wyjść, jak ona będzie zostawać? A na tyle nie chcę go posyłać, nie chcę go wciskać w instytucję, choćby najlepszą, tak wcześnie.
Moim warunkiem było, by zrobił się komunikatywny i odpieluchował się. Dla mnie posłanie do przedszkola dziecka, która ma powyżej półtora toku i siura do majtek jest niedopuszczalne. Jakim prawem mam kazać obcej osobie czyścić zasrany po pachy tyłek mojego dziecka? Toaleta, rach ciach, moment, a pielucha... Nie, nie i nie. Odpieluchował się, zdarzają się wpadki, ale generalnie działa, a zanim skończy dwa lata będzie działać świetnie. Komunikuje się też coraz lepiej. Więc pod tym względem jest gotowy, do dzieci chce iść. Ciekawe, czy mu się utrzyma, czy jak zajarzy, że to na dłużej, to uderzy w ryk. Nie muszę się kierować kontaktem z dziećmi, bo mimo wszystko ma siostrę i coraz fajniej się razem bawią. Więc czekamy. Miejsce ma zapewnione, od nas zależy decyzja kiedy je zajmie. Chciałabym, by dotrwał choć do kwietnia...

wtorek, 4 sierpnia 2015

Gupi blog

Gupi ten mój blog i tyle. Nie mogę Wam odpowiedzieć na komentarze bo nie i już. Więc piszę tu. Teściowie mi latają w kwestii podejścia do moich dzieci, bo moje zdanie jest to najmojsze i wraz ze zdaniem Osobistego najlepsze. Dzieci bawią się czym chcą i jak chcą. Ostatnio mi gary do piachu wynoszą i grzebią się w ziemi. I jest super. Do białej gorączki mnie tylko doprowadzają ich żądania i niemoc Osobistego, ale cóż ja mogę... Niech się martwi, jak wie lepiej. Może faktycznie wie.
W czasie wojny każdy zachowywał się tak, jak mu nakazywało serce i sumienie i to z tego będzie rozliczany. Przez tych, co tam byli, bo my nie mamy moralnego prawa do tego, by powiedzieć, co było złą podstawą, a co słuszną.
A historię piszą zwycięzcy niestety... Ale ci prawdziwi, nie na papierze. Bo my teoretycznie wygraliśmy, a nadal są polskie obozy śmierci na ustach innych, o Katyniu moja historyczka wspomniała, że był. A przecież nie tak dawno to było... Niby wolna Polska...

niedziela, 2 sierpnia 2015

Od czego zacząć

Czuję jakbym tu już nie należała, a jednocześnie, jakby to było całkiem nowe miejsce. Od początku. Może faktycznie zacznę od początku, może całkiem inaczej, może coś pozmieniam i wystartuję. Jakoś mi... Nie wiem jak to opisać. Brakuje specyfiki tego bloga. Tamten stał się zupełnie innym miejscem, bardziej osobistym, mniej przemyśleniowym. Nie wiem. A może tylko żal mi, żeby zniknął...

sobota, 1 sierpnia 2015

1 VIII 1944

Mój śp. Dziadek urodził się 18 listopada 1918 roku. Tydzień po odzyskaniu niepodległości, tydzień po skończeniu zawieruchy wojennej. Dorósł i przyszła druga wojna. Wojna, która naszą miejscowość dotknęła niewiele. Niemcy weszli i zostali. Zmusili Dziadka do robót, zbudowali kopalnię, która działa po dziś dzień i drogę, która została poprawiona, bo była brukowa, potem Polacy wylali na nią asfalt i się rozsypała. Bruk był nienaruszony. Dziadek nie mówił o nich źle. Cenił ich za solidność, porządek, zorganizowanie. O ile dobrze pamiętam, to nawet pieniądze za to jakieś dostawał. U nas nie było źle - mówił. Pewnie za sprawą tego, że w pobliżu była letnia siedziba Generalnego Gubernatora Hansa Franka. Opowiadał o balach w pałacu, o podchodzeniu pod mur, bo zawsze ktoś rzucił pomarańcze, mięso, pieczywo...
A w zimie jedli nawet obierki z ziemniaków, bo pałac był nieczynny. Jadł wszystko, nie wybrzydzał. Był pokorny, pracowity, z podziwem mówił o tych, co walczyli. Czy był tchórzem, bo nie chwycił za broń? Nie. Czy źle robił, bo dobrze wykonywał swoją pracę, jak wielu innych, bez sabotaży? Nie. Rodzina przetrwała, nikt nie zginął, kopalnia pracuje nadal, Niemca nie ma. Tylko czasem w uszach brzmi jego zdanie, że nie o taką Polskę tamci walczyli... A dziś? Co by było? Ilu byłoby wśród nas tchórzy? Ile by powstało powiedzieć, stop, nie zgadzam się, walczę. Boję się myśleć, bo sama nie wiem, czy miałabym tyle odwagi w sercu co warszawiacy i wielu innych, bezimiennych żołnierzy i zwykłych ludzi tułających się po lasach, walczących o to, by jutro obudzić się bez świstu w uszach i strachu w sercu. Tylko, że teraz wojna wyglądałaby zupełnie inaczej...

Chwała Bohaterom!