sobota, 29 listopada 2008

Zaginieni

Idąc chodnikiem minęłam słupogłoszeniowy. Na nim kartka z informacją o zaginionym mężczyźnie. Zdjęcierozmyte przez deszcz czy mgłę… I dorysowane wąsy.

Jakiś czas temu krajemwstrząsnęła wiadomość o zaginionej dziewczynie. Kraków był obklejonyogłoszeniami. Rodzice szukali jej na wszelkie możliwe sposoby. Stałam naprzystanku i słyszałam rozmowę dwóch chłopców, może 13 – letnich.

A – Znowu to ogłoszenie. Nie mogęjuż na nie patrzeć. Po co ludzie to wieszają? – chłopak był wyraźniezirytowany.

B – Jak możesz tak mówić? To jestczyjeś dziecko, jakbyś się czuł, jakby twoje zaginęło?

Dalej nie wiem co mówili, boodeszli.

Przypomniała mi się dziś tasytuacja, jak patrzyłam na te domalowane wąsy. Zastanawiające… Ile jest jeszczemłodych współczujących ludzi. A ile tych, którzy z czyjejś tragedii potrafiąkpić lub wywołuje ona ich agresję.

niedziela, 23 listopada 2008

Zmęczona

            Jestemzmęczona. Zwyczajnie zmęczona. Środa, czwartek i piątek popołudniu w pracy,sobota dwunastka. Niby niewiele. Ale od poniedziałku bolą mnie plecy. Bardzobolą. W jedną noc wcale nie spałam, pozostałe czujnie, bo każdy ruch powodowałból. Chwilę pomogła maść, dziś Ketonal. Jakoś żyję. Ale zmęczenie bierze górę.Padłam w ramionach Mojego Mężczyzny i zasnęłam. Niestety nadal padam. Jutro mamwolne, może uda się odespać. Muszę jeszcze wyleczyć plecy, żeby się na nartywybrać. I czas znaleźć, ale dzięki wolnym dniom w tygodniu nie będzie tak źle.Choć na razie muszę odpocząć, nabrać sił… Szczególnie, że sypie i pewnie mnieczeka wędrówka do pracy z łopatą, żeby sobie przed sobą drogę odsypać, bo doNas pług nie dojedzie, bo za stromo i się nie wygrzebie. Więc albo zamieszkamna Fundacji albo się odgrzebię. A do tego trzeba sił… Idę spać.

piątek, 21 listopada 2008

21.11.2003

            Zwyczajnywypad do kina. Na Matrixa. Z przyjaciółką, jej kuzynką, jej bratem, nazwijmy goAdam i kolegą tegoż.

            Uśmiechnąłeśsię, już nie pamiętam kto kogo przedstawiał, opowiedziałeś dowcip,podogryzaliśmy sobie trochę złośliwie. Ty zakochany, ja antyzwiązkowa.Spotkanie jak każde inne. Jak wiele innych.

            Pod koniec2005 roku potrzebowałam komputera. Adam obiecał się tym zająć, bo jego kolegaskłada kompy i mi to zrobią. Dzień przed planowanym składaniem dostałam odniego smsa, czy z nim nie jadę do kolegi. Odmówiłam, co będę się włóczyć poobcych kolegach i nudzić się jak mops. Adam przyznał mi rację.

            Komputersię zepsuł. Trzy miesiące po zakupie. Czas naprawy i reklamacji się wydłużał,mój związek się rozlatywał, nastał lipiec. Miałam pojechać z dzieciakami z DomuDziecka do Malborka, cieszyłam się jak głupia. Ale komputer czas było złożyć.Znów na arenę wkracza kolega Adama. To on składał kompa, do niego teoretyczniemiałam jechać wtedy. Przyjechał do mnie, kontaktując się ze mną przezprzyjaciółkę, choć mój numer telefonu miał. Złożony komp, trochę gadaniaprzerwane rozmową telefoniczną. Na stole stały paluszki i jakieś ciastka wczekoladzie, pozostałość po najgorszej imprezie mego życia. Słońce świeciło wten dzień, był poniedziałek. W czwartek nie było mnie już w domu, pojechałam.Odetchnęłam, odżyłam, wróciłam inna, silniejsza.

            KolegęAdama widziałam jeszcze raz czy dwa u Adama w domu, nie umiem umieścić czy tobyło przed lipcem czy po.

            Grudzień,zakatarzona ciągnę się za facetem po korytarzach AGH, bo jeszcze tam, a jeszczetu. Zła, zmęczona, spocona od gorączki. On znika na chwilę, bo ja odmawiamwłażenia gdziekolwiek, zostaję na klatce. Wraca z Adamem, krótka gadka.

            Jestem uprzyjaciółki, dowiaduję się, że kolega Adama kazał mnie ochrzanić, bo się z nimnie przywitałam jak byłam wtedy na AGH, a on siedział w tym korytarzu, doktórego odmówiłam wejścia. Poprosiłam o numer gg, dostałam, napisałamprzeprosiny. Na Wigilię posłałam życzenia, to był pierwszy przegadany dzień, wdoskokach między kuchnią a pokojem. Po nim kolejne. Rozmowy od ósmej rano do 2w nocy. Niecierpliwe włączanie komputera w oczekiwaniu na wiadomość od niego.Świat zaczął się przewracać do góry nogami. Zakochiwałam się, po uszy, bezpamięci. W facecie, którego widziałam parę razy w życiu, którego znałam tylko zInternetu. Mój związek leciał na łeb na szyję, podtrzymywany jeszcze resztkąprzyzwoitości i jego namowami, bym to ratowała. A każdego wieczora siadającprzed komputerem uświadamiałam sobie, że tylko jego chcę, że po to włączamkomputer o szóstej rano, by napisać mu dzień dobry. Że ranię jego, mojegoówczesnego faceta i siebie. Rozmowy coraz dłuższe, odważniejsze, pełne tęsknotyza przytuleniem, za głosem. Raz chciałam archiwum skopiować do Worda, nie udałosię. Nie przyjmował nawet rozmów z dwóch tygodni, za dużo ich było. Poddałamsię, zresztą, i tak wyrywki archiwum znam na pamięć. Nie, nie czytam ichnamiętnie. Po prostu je znam, tak jak wiem, że przyjechał w słonecznyponiedziałek. Już Sylwester był pełen tęsknoty za nim. Potem już tylko sięwzmagało.

            Umówiliśmysię do kina. Ja proponowałam, wiedząc, że skaczę na główkę nie umiejąc pływać.Nie wypaliło, nie było biletów. Poszliśmy na spacer. Z ulicy świętego Janaprzez Rynek, Grodzką pod Wawel i plantami z powrotem. Znacie to zdanie: "Najbardziej odczujesz brak jakiejś osoby, kiedybędziesz siedział obok niej i będziesz wiedział, że ona nigdy nie będzietwoja."? Ja wtedy bardzo namacalnie poznałam co ono znaczy. Idąc obok imarząc, by wieczór się nie skończył. Nawet się nie dotknęliśmy…

            Szybkiespotkanie, bo potrzebowałam pewnej części, potem jeszcze jedno, po którym nieodwiózł mnie prosto do domu. Porwał mnie. Pojechaliśmy do Czernej, doklasztoru, pochodziliśmy alejkami, w deszczu, pod moim parasolem. Jeszczebliżej, a jeszcze dalej… Tak bardzo chciałam Go pocałować…

            Czasempłakałam rozmawiając z nim. Usiłując mu wmówić, że to nie to, że siępomyliliśmy, że to zauroczenie, że minie… Jak wiedziałam, że cierpi… Jakodpowiadałam na pytania co z moim związkiem…

            Podkoniec stycznia miałam dość codziennych mdłości, zawrotów głowy, zmęczenia…Zakończyłam związek. Wiedząc, że mogę zostać sama, nie oczekując od niego nic.Zrobiłam to dla siebie i dla byłego, bo nie kochałam, bo zaczynałamnienawidzić, że nie jest tym, o którym marzyłam…

            Umówiliśmysię do kina. Od rana cała się trzęsłam, z radości, tęsknoty, niepewności.Marzenia się ziszczały, mogłam się przytulić. Cała w środku dygotałam, niepamiętam o czym myślałam, pamiętam za to w szczegółach cały ten wieczór…

            21.11.2003.Data jak każda inna, data niesamowicie odmienna. Zmieniła moje życie. Mija pięćlat od poznania się, takiego mimochodem, za tydzień minie rok i dziesięć miesięcyjak jesteśmy razem.

czwartek, 20 listopada 2008

Grafik

Właśnie zrobiłam sobie wizualizację mojego grafiku na grudzień. W kalendarzu to naprawdę nie wyglądało tak źle. No niby wiem, mam dziesięć wolnych dni, takich wolnych wolnych, że bez szkoły i pracy. Tylko może zmienicie zdanie, że mi tak bosko, jak powiem Wam, że sześć z tych dni mieści się w przedziale datowym od 24 do 31 grudnia. A od 8 do 14 to mam wolne... nocki... Ale wiecie co? Cieszę się z tego :) Moja komórka pewnie mniej bo to oznacza tony smsów do Skarba, ale jakiś kontakt mieć trzeba ;)) No to do pracy rodacy :)

środa, 19 listopada 2008

Czyste szaleństwo :)

Śnieg!!!!! AAAAAAAAAAA!! Istne szaleństwo :)) Tak, wiem, nie lubiałam, ale się nalubiałam. Tylko czemu ja takie większe wolne to mam dopiero od 29 grudnia do 1 stycznia włącznie? Bo inaczej to albo w weekend jakiś dzień na pracę albo na studia. A narty już się do mnie śmieją. Ale niech dosypuje do górek moich kochanych. Już się widzę na moich cudnych nartach w motylki na stoku. AAA :):):):)

poniedziałek, 17 listopada 2008

Literacki indeks

            Dziś mamambitny zamiar iść na pocztę i posłać opowiadanie na konkurs literacki. Niemówiłam, że piszę? No piszę, nie tylko bloga. Do tej pory było to pisanieszufladowe, ale teraz się wzięłam za swą oszałamiającą (mam nadzieję) karierę. Nodobra, posłałam jeszcze jedno, chyba w sierpniu i mam zamiar posłać jeszczejedno w grudniu, pod warunkiem, że moja wena się zlituje i do mnie wróci, bojak na razie to chyba spakowała walizki i pojechała w podróż dookoła świata,tak dawno jej nie widziałam. Potem mogę się już nie odważyć posłać, bo wynikipierwszego są w styczniu i mogą mi skrzydełka podciąć jak mnie nie zauważą.

            Pochwaliłamsię, że idę to i wycofać się nie mogę, choć jak patrzę za okno to mi sięodechciewa, bo pada co chwila. Ale i tak do pracy idę to załatwię to przy takzwanej okazji.

            Wczorajdostałam indeks. To już czwarty w moim życiu. Zastanawiam się, czy nie zacząćich kolekcjonować, całkiem przyjemne hobby.

sobota, 15 listopada 2008

Krzywizny europejskie

            Najpierwuświadomiono nas, że marchewka jest owocem. Prawidłowo, ciemnogród szerzony byćnie może, oświecać społeczeństwo trzeba. Potem określono odpowiednią krzywiznębanana, żeby spełniał wszelkie europejskie normy i mógł zostać sprzedany.Następnie dostało się jabłkom, które muszą mieć odpowiedni obwód czy tamśrednicę. Tylko czy te o innej średnicy czy złej krzywiźnie smakują gorzej?Ośmielam się wątpić.

            Niedawnooberwało się ogórkom. Powinny być proste, też według jakichś tam standardów. Odtego pomysłu odstąpiono, bo wiadomo, kryzys i żywności marnować nie wolno. Tia…Ogórek nadal z dumą może nosić swój garniturek, nawet jak deczko zgarbacieje.

            A ja taksię zastanawiam. Kiedy normy dosięgną Eurodeputowanych. Kiedy będą mieliokreśloną grubość, długość i kąt nachylenia (?) no ten tego, kiedy ich kobietybędą miały określone przepisem obwody pod i w swych krągłościach.

No jeszcze pewnie ilość dzieci iich waga urodzeniowa pod lupę powinna być wzięta. Bo Stary Ląd wyginie. Bo żebybadać ruchliwość plemników to trzeba najpierw zmarnować trochę czasu iwprowadzić normy dla mikroskopu, bo a nóż przekłamie i zostanie zmarnowane noweżycie. Jak te za proste banany.

niedziela, 9 listopada 2008

Jak sprawić, by kobieta sama się rozebrała

            Mężczyźni pomysłowi są, to przyznać trzeba szczerze. Jak coś jest proste to komplikują. Ale czasem jak uroczo komplikują. Kobieta przyzwoita na rozbieranie się oburzy. Nieprzyzwoita też, no bo pozory zachować trzeba (przynajmniej na pierwszym spotkaniu). No ale jak mężczyzna chce poznać jej walory zewnętrzne przykryte ubraniem to właśnie wymyśla sposoby. A jak jeszcze kobieta jedzie z nim autem… Nic dodać nic ująć. Paniom pokażę co robią panowie, panom podpowiem jak robić to tak, by samemu nie paść jeszcze przed placem boju. ;)))

Sposób numer jeden:

Podkręcić ogrzewanie. Na fulla.Tolerancję na ciepło mało kto ma taką jak kurczak starający się upiec w piekarniku czy inny kot wystawiający ciałko do słońca. Kobieta też nie wytrzyma i choć sweterek zdejmie. Reszta pozostawiona wyobraźni lub… Cierpliwości. Bo jak dłużej będzie tak ciepło to zdejmie może więcej.

Wariant A w tej samej wersji. To samo, ale jeszcze włączyć podgrzewanie fotela pasażerki, o ile się posiada.

Rada: dla kierowcy proponuję rureczkę z wylotem za okno, żeby spokojnie móc oddychać lub kostki lodu. One mogą się przydać też potem, jak już rozbieranie się powiedzie :))))

Sposób numer dwa:

Skręcić ogrzewanie, puścić zimne powietrze. Może poprosić o przytulenie i rozgrzanie. A nic tak szybko nie ogrzewa, jak nagie ciało. A nawet jak, to od przytulenia do rozebrania i roztarcia zmarzniętych członków (nóg znaczy, nie wiem gdzie polecieliście z myśleniem) nie jest daleko.

Rada: Ubrać się raczej ciepło.

Sposób numer trzy:

Jeżeli kobieta ma rajstopy to udać, że się zepsuł pasek klinowy i potrzebujemy tej części garderoby. Cała się nie rozbierze, ale nogi da się zobaczyć. Lepszy rydz niż nic.

Rada: wiedzieć co ma nie działać jak się to psuje.

Sposób numer cztery:

Poczekać z rozbieraniem na kolejną randkę i po prostu dać jej bieliznę z prośbą o przymierzenie. Striptiz w cenie.

Rada: ? Wierzę w Was ;)

wtorek, 4 listopada 2008

Powrót

            W BożeCiało wbrew temu po co to święto jest poczułam, że Ciało i Krew Chrystusa tościema, oszustwo na szeroką skalę, bo ludzie potrzebują symbolu, czegośmistycznego, a tak naprawdę to wielka ściema. Nie ma czegoś takiego, to tylkootumanianie ludzi, którzy inaczej w Zmartwychwstanie nigdy by nie uwierzyli. Bosą jak niewierny Tomasz, który musi dotknąć. A jak dotknąć boskości? Od tejpory nie byłam do komunii, bo po co? Jaki to ma sens? Cała wiara została,odrzuciłam ten jeden składnik.

            Drugiegolistopada miałam dyżur. Kilka osób chciało iść do kościoła, w tym dwie nawózku. Kolega sam sobie by nie poradził, a że była niedziela, poszłam z nim,żeby załatwić od razu kościół. Przed mszą usłyszałam, że jeszcze będzieadoracja Najświętszego Sakramentu. Panika, bo ja nie chcę, bo to ściema, bo janie dam rady…

            Nadszedłczas komunii. Stałam koło tych ludzi, którzy tak ufnie podchodzili do ołtarza,pomogłam wstać Andrzejowi, który pokazał na obraz Jezusa i na opłatek, uśmiechnąłsię… Usiadłam i łzy stanęły mi w oczach. Na Adoracji prawie, że się spłakałam.Bo ksiądz to tak pięknie wyjaśnił. Wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Totakie proste. Takie jasne i oczywiste…

            Taka wiara,to Dar, taki prawdziwy. Dotyk Boga. Bo oni wierzą i ufają całym sobą. Mimowielu braków i przeciwności. I kto tak naprawdę jest szczęśliwy?...