czwartek, 24 grudnia 2020

Wesołych świąt

 Bądźcie szczęśliwi, radośni, bo mimo wszystko mamy za co być wdzięczni. Bądźcie ze sobą, dla siebie. Łapcie chwile i cieszcie się nimi.

Zdrowia, bo ono teraz najważniejsze, szczęścia, uśmiechu i miłości.


wtorek, 15 grudnia 2020

Przed świętami

 W sobotę odsunęliśmy lodówkę i zmywarkę, choć próbowałam przemówić Osobistemu do rozumu mówiąc, że przychodzi Jezus, a nie sanepid, czy teściowa (tak stopniując napięcie). Ale się uparł i odsunął. Czego tam nie było! No dobra, wiem czego, takiego nożyka do wydrążania środka z jabłek nie było. Już dawno zaginęło i nijak nie wiemy, gdzie się podziało, a jak już tam nie ma, to czas kupić nowe.

Muszę jeszcze okno umyć, przynajmniej w kuchni, ale to chyba w wigilię, żeby było chwilę czyste. Mamy kota, który drapie po szybach, jak chce zmienić stronę okna, czyli jakieś milion razy dziennnie plus za każdym razem, gdy inny kot chce wejść, lub wyjść, bo wchodzą oknem kuchennym i to okno wygląda, jakby miało jakąś przyklejoną żaluzję. Firanka w zasadzie nie lepsza, ale te wypiorę też tuż przed. Wieszam mokre, wypłukane w ulubionym płynie i pięknie potem pachnie. Choinkę już mamy, nie bacząc na rany kłute przywiozłam ją jeszcze na początku grudnia i stoi i czeka na wniesienie. Jednak znów żywa.

Uszka zamrożone, krokiety też, kartki wczoraj napisałam, czekają na wysłanie, ale to dziś pojadę i nadam. mam dwie nowe, piękne formy do pieczenia. I co z tego, że baby?  W zasadzie święta mogłyby już przyjść.

Jeszcze tylko rezonans w piątek. Wie ktoś, ile trwa rezonans stawu biodrowego? Spokojnie, nic się strasznego nie dzieje, mam podejrzenie zespołu mięśnia gruszkowatego, a on jest bardzo głęboko i usg nie sięga.

niedziela, 13 grudnia 2020

Na kota

 Wczoraj zrobiłam zamówienie na jedzenie dla kotów. Puszki normalne i suche na kule włosowe. Kupujemy niekoniecznie najdroższe, promocji szukamy, ale trzymamy się zasady, że ma to być bez zbóż i z mięsem, a nie buda zmielona z psem z przewagą budy. No i wyszło nam tego pięćset złotych. Normalnie chcę 500+ na kota. Może być na jednego, nie będę pazerna.

Brat jutro jedzie na rehabilitację do Zakopanego. Wszyscy chcą jechać, nie mogą, a on marudzi, że w zimie, że co on tam będzie robił. Kazałam mu narty zabrać. Będzie dobrze.


niedziela, 6 grudnia 2020

O włos

To był normalny dzień. Wstał, ubrał się i ruszył do pracy. Tam przesiadł się na ciężarówkę i ruszył w zadaną trasę. Czas mijał normalnie, aż poczuł, że coś jest nie tak, auto ściąga w prawo, a on nie umie nad nim zapanować. Chciał manewrować, ale nie umiał, aż nagle usłyszał, że ktoś stuka w  szybę...

Potem było szybko. Karetka, która przyjechała ekspresowo, utrata przytomności i obudzenie się w szpitalu. Maksymalnie szybki zabieg. Wiadomość do rodziny. I stąd wie, że ściął barierki, wypadł z autostrady i zatrzymał się na pasie zieleni. Że ktoś znajomy akurat jechał i pobiegł zobaczyć, co się dzieje. Nie uznał, że pijany, czy za szybko jadący. Uratował mu życie, bo to był udar.


Bardzo bym chciała napisać, że to kolejny post z cyklu, żebyśmy nie byli obojętni, że to nie wydarzyło się naprawdę. Bo się niestety wydarzyło. Kierowcą ciężarówki był mój brat. Jest w szpitalu, ma niedowład jednej strony ciała. I kupę szczęścia. Bo ściągnęło go na prawo, bo nie wjechał pod inne auto. Bo to ciężarówka, a nie osobowy. I nie po pracy, gdzie jedzie przez pola. A przede wszystkim ktoś się zatrzymał i pomoc przyszła błyskawicznie, uratowali mu życie. Bo trafił do świetnego szpitala, bo był blisko, do świetnego specjalisty.

Rokowania są pomyślne, choć to nie ujmuje nerwów. Jestem kłębkiem nerwów, uśmiechającym się do dzieci, pocieszającym mamę i próbującym wierzyć.

poniedziałek, 23 listopada 2020

Dylemat

 Jak rząd wprowadzi ten limit osób to mam na święta zostawić Osobistego, rodziców, czy może dziecko zostawić na ulicy? Albo się wymieniać z bytnością w domu?

Czy jest jeszcze jakaś sfera życia, gdzie się nie wtrącili i nie zepsuli?

piątek, 20 listopada 2020

To był taki spokojny dzień...

 Aż do 17.22 kiedy to odebrałam telefon od rozgorączkowanej mamy. Tata się przewrócił w łazience, opiera się o drzwi i choć jest przytomny, nie może się ruszyć. Tata niedawno złamał jakąś kość w biodrze i ledwo chodzi, ale już chojrakuje i poszedł bez balkonika. W każdym razie uznaliśmy, że niewiele zrobimy i jazda do nich. Wyposażeni w łom, młotek i inne narzędzia pojechaliśmy. Mój telefon się postanowił zaktualizować, więc dopiero w połowie drogi mama dodzwoniła się, że jakoś się odsunął i jedzie do nich karetka. Pojechaliśmy, zjechaliśmy na podwórko. Osobisty pomógł tacie wywlec się z łazienki.

A potem jazda bez trzymanki, bo tata ma gorączkę! Karetka nie bardzo chce go zabrać do szpitala, bo już po 18 i zrobili testy, a on trafiłby na covidowy i dopiero o 3 w nocy by go wymazali i dopiero wtedy jakieś badania. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że to bez sensu, bo innych objawów brak i jak to nie to, to jeszcze się zarazi w szpitalu. Obadali, dali leki i kazali czekać do rana, jak będzie gorzej to karetka i na pewno wezmą. My od razu do domu, oczywiście nawet nie zdjęliśmy masek. W domu plan na kąpiel i pranie wszystkiego.

Jedziemy do domu, Córa głodna, środek lasu. W rowie widzę kształt, jak nic człowiek, choć pewności nie mam. Zamierzam dojechać do parkingu w lesie i zawrócić, gdy Osobisty pyta, czy tam ktoś leżał. No to już mamy pewność. Zawróciliśmy, w tę stronę nie widać, więc znów zawrotka i faktycznie jest. Zatrzymaliśmy się, facet pijany, ale kontaktuje. Maski na dziób i wywiad. Skąd jest, czy ktoś może po niego przyjść, czy nic mu nie jest. Telefonu do domu nie ma, podał mi numer domu. Zostawiłam z nim Osobistego i jazda tam. Ale tak sobie myślę, że po ciemku nie znajdę, a jeszcze może tam w zęby dostanę. Podjechałam do okolicznego sklepu i zrobiłam wywiad. Z podanych przez niego informacji ekspedientka wywnioskowała kto to, a ja się dowiedziałam, że nie dość, że nikt po niego nie przyjdzie, to jeszcze dostanie, jak wróci do domu, bo mieszka nie z rodziną, a obok. Patologia i lepiej policję wezwać. Bo gość leże w zupełnie ciemnym miejscu, jak się wytoczy z tego rowu, to jeszcze go ktoś przejedzie. Pojechałam z powrotem, mówię, jak jest Osobistemu. No i zostałam z dzieciakami w lesie, a on pojechał odwieźć gościa pod tamten sklep.

W domu wielkie pranie, kąpanie, dezynfekowanie, bo to już nie tylko dziadek, a obcy facet. Na szczęście tacie rano gorączka spadła i wszystko się uspokoiło. Z facetem nadal nie wiemy, siedzimy w domu.

I tak sobie pomyślałam, że w zasadzie niepotrzebnie pojechaliśmy do rodziców, bo mama dała radę. Ale jakbyśmy nie pojechali, nie wiadomo, co by było z tym facetem. Bo jak Osobisty z nim tam stał, to nikt się nie zatrzymał, nikt się nie zainteresował. Ja wiem, że covid, że strach, ale kurczę, to człowiek. Wiem, że spity, że na własną prośbę, ale ja bym sobie w oczy nie mogła spojrzeć, jakbyśmy go tam zostawili. Baliśmy się. Baliśmy się obcego, covida, w środku lasu z dziećmi też się trochę bałam (bo a nóż się ktoś jednak zatrzyma), ale jakoś nie pomyślałam, by jechać dalej, bo co mnie to obchodzi. Bo niekoniecznie musiał być pijany, mogło się stać cokolwiek.

poniedziałek, 16 listopada 2020

Drobne przyjemności

 Znów wszystko pozamykane. Znów wiele firm upadnie, wiele prosi o pomoc.

Naprawdę wkurzyło mnie zamknięcie cmentarzy w ostatniej chwili. My zdążyliśmy na dwa, wychodziliśmy z drugiego w piątek, o 16, w deszczu i zimnie, ale zdążyliśmy. Na trzeci już nie daliśmy rady dojechać, za dużo aut, za dużo deszczu, za dużo ludzi. I ja już pominę, że osiągnęli efekt przeciwny do zamierzonego, ale chodzi mi o sprzedawców zniczy i chryzantem. Zamiast ogłosić wcześniej, żeby każdy mógł się przygotować, dać ludziom uczciwie zarobić, to nie, lepiej na chybcika. I potem lepiej wydawać kasę przeznaczoną na Covid na odkupienie tych kwiatów i zawalenie nimi całych miast. No pięknie jest, nie przeczę, ale nie o to chodzi. Ci ludzie mogli uczciwie zarobić, normalnie, nie z pieniędzy podatników. Ale łatwiej się robi coś na szybko, a potem łata nie swoim.

Tuż przed wysłaniem na zdalne dzieciaków I-III firma wzięła miarę z dzieciaków na stroje komunijne. W naszej klasie 4 dzieci miało stroje po kimś, w drugiej, równoległej, tylko dwójka szyje. Bo za drogo i będą kombinować. A ja sobie myślę, że drogo nie jest, fajnie, jak dzieciaki wyglądają w miarę tak samo, a po trzecie, ci ludzie muszą z czegoś żyć. I póki mnie stać na te kilkaset złotych to kupię, żeby ktoś miał na chleb

Idąc tym samym tropem w tamtą niedzielę zamówiliśmy sobie pizzę. O jaka była pyszna! Dawno nie jedliśmy, to raz, a dwa nie musiałam jej robić ;) We wtorek pojechałam za to do cukierni po rogale marcińskie, ale nie było, to kupiłam pączki. Pewnie, mogę kupić w jakimś dyskoncie, po złotówce sztuka, ale nasza lokalna cukiernia gorzej przędzie od nich. A po rogale pojechałam następnego dnia.

No a wczoraj to już zupełna rozpusta. Pojechaliśmy do Kociej Kawiarni, która jako kawiarnia co prawda nie działa, ale można odwiedzić kotki, odwiedzając fundację, która się nimi zajmuje. I tak wyposażeni w żwirki, karmę i dobry humor, poszliśmy i spędziliśmy tam godzinkę. Wyszliśmy z kubkiem i kalendarzem, lżejsi o trochę pieniędzy wrzuconych do puszki.

Bo w tym wszystkim chodzi o solidarność. O to, by czasem zamówić coś na wynos, choćby potem trzeba było kaszę jeść. O to, żeby pokazać tym ludziom, że jest na co czekać i o co walczyć. A dobro wraca. I może kiedyś się do nas uśmiechnie.

piątek, 23 października 2020

Czas założyć spiralę

 Albo i dwie. Na wszelki wypadek, bo strach zajść w ciążę.

Jako matka i jako osoba pracująca kiedyś z osobami niepełnosprawnymi jestem przerażona. Oni są fajni, są cudowni, ale nie wszyscy. A niektórzy z tych "uratowanych" będą umierać w męczarniach, na oczach zrozpaczonych rodziców. Nie mnie oceniać, czy gorszy jest ból po aborcji spowodowanej nieodwracalnymi uszkodzeniami płodu, czy po śmierci takiego dziecka. I nikt nie ma prawa tego oceniać, nikt nie ma prawa zabrać nam, wszystkim kobietom i mężczyznom, prawa wyboru. Bo to nie jest tak, że to tylko walka kobiet, wielu mężczyzn odchodzi, ale są tacy, co cierpią razem z partnerką. Są też kobiety, które nie wytrzymują, więc powstrzymajmy agresję, nie wrzucajmy do jednego wora.

Aborcja, jakakolwiek, nie powinna być regulowana prawem. Niech to będzie kwestia sumienia, rozumu, czy jakkolwiek to nazwać każdego człowieka. BO to nie Trybunał (choć może powinnam napisać z małej litery), czy prawnicy będą życz konsekwencjami aborcji lub jej braku. Nie oni będą patrzeć na krzywdę rodziny lub na rodziców nad małą, białą trumienką.

Jestem przerażona, bo mam dzieci, które kiedyś będą chciały mieć dzieci. I mam nadzieję, że do tego czasu to wszystko się zmieni.

środa, 7 października 2020

Jesiennie

 Jesień przyszła z przytupem, zimno, mokro, mgliście. No i śmierdzieć zaczyna. Ale są też takie cudowne dni, jak wczoraj, gdy słońce robiło, co mogło. No i sobota, kiedy udało się w końcu zrobić grilla z kolegami Osobistego z pracy. Dwa lata się chłopaki umawiali, więc jest z czego się cieszyć. Każdy coś przyniósł, ja też zrobiłam mało co nieco i w efekcie jedzenia była nie do przejedzenia. Śmieję się do dzieci, że teraz będzie kiełbasa na obiad, kolację, śniadanie i podwieczorek. A do szkoły też kiełbasa. Jak na razie planuję żurek, część udało mi się wcisnąć do zamrażalnika.

Już mi się wieczorem nie chce wychodzić na zajęcia. Ale jak już się zmuszę to jest fajnie, godzina dla mnie, cztery razy w tygodniu. Nic spektakularnego, joga, stretching, zdrowy kręgosłup, ale widzę efekty. Głównie w głowie.

Miałam napisać o fatalnym zachowaniu co poniektórych, ale po co? Puszczam za siebie, niech leci, życie jest za krótkie, żeby się przejmować, a osobistych problemów i smutków mieliśmy wystarczająco, by jeszcze sobie dokładać.

Kociaki rosną, dzieci też. Córa to już komunia, uwierzyć nie mogę! Niedługo Sylwester, ale wcześniej święta, o których już słyszę co dzień. Korci mnie, żeby potwierdzić Synowi, że Mikołaj to ściema, ale Córa jeszcze wierzy, on jest tak na granicy, ale się powstrzymuję, niech ta magia jeszcze chwilę trwa.

środa, 23 września 2020

Znów w szkole

 Tak, tak, moje dzieci już zdążyły się pochorować i cały poprzedni tydzień siedziały w domu. W zasadzie jeszcze w niedzielę nie wiedziałam, czy pójdą, ale poniedziałek przywitał nas bez kaszlu i poszli. Ale w zeszły poniedziałek już dzwoniłam do przychodni, bo rozpaczliwe próby leczenia ich Pelavo, tranem, Ritnoskorbinem, inhalacjami i syropami na kaszel nie przynosiły efektu. Pani doktor oddzwoniła, wysłuchała co im dałam i kazała postawić bańki. Jakby do środy nie przeszło, dzwonić i ewentualnie przyjść się osłuchać. I wiecie co? Podoba mi się ten sposób leczenia. Kiedy lekarka uznaje, że trzeba widzieć pacjenta, to wzywa i przyjmuje normalnie, a tak to polega na zdaniu rodziców twierdząc, że to rodzic zna swoje dziecko najlepiej. Ja wiele razy bałam się jechać do przychodni z katarem czy początkiem kaszlu, żeby nie przywlec czegoś jeszcze, a tak mam problem z głowy. Inna sprawa, że pani doktor zna nas na wylot, wie, co dzieciom pomaga, jak przechodzą infekcje i tak dalej, więc pewnie jest łatwiej dzięki temu.

Co poza tym? Wkopaliśmy rury do gruntowego wymiennika ciepła. Ogród wygląda, jak po bitwie, bo to wykop na ponad 2,5 metra miejscami. I wszyscy biadolą, że jest sucho i ja się nawet zgadzam, ale jakby było mokro, to byśmy nic nie zrobili, bo w najgłębszym miejscu woda już bardzo mocno podchodziła. Zgrzać by się nic nie dało. No i osypywało się już i tak mocno, a mokre by leciało, jak nie wiem co. Pewnie jeszcze szerzej by trzeba było kopać. Na szczęście się udało. Wykopaliśmy też jamę pod taras. I efekt jest taki, że ciągle mam w domu brudno, bo my mamy raczej pył i piach, a koty to wszystko wnoszą do domu. Sprzątam i końca nie widać. Dziś może Osobisty to wyrówna i zasiejemy trawę to będzie lepiej.

wtorek, 8 września 2020

Dla Chrzestnego

 Czekam tylko na datę, by zamówić wieniec.


"... Czemu tak mi jest, że czasem tylko siąść i płakać"


Mam nadzieję, że czeka na niego "mieszkanie w chmurach i błękicie". (*)


*Zamiast Edyta Geppert

środa, 2 września 2020

Szkoła dzień pierwszy

 W zasadzie to drugi, ale przecież 1 września to jeszcze wakacje. Choć wczoraj zaraz po przyjściu z rozpoczęcia zaczęli oprawiać i podpisywać książki i pakować wyprawkę ;)

Syn trochę zdenerwowany, ale dziś wstał z okrzykiem "To już dziś, to już dziś!" Cieszy mnie ten entuzjazm i mam nadzieję, że szkoła go nie zgasi. Owszem, mają fajną nauczycielkę, ale sami wiecie, jakie mamy czasy i sporo ograniczeń przed nimi się piętrzy. Dziś też jego debiut na świetlicy, bardzo się cieszy. Chodzi na godzinkę, bo Córa z kolei dziś kończy godzinę później, niż on. Jutro ona idzie, bo jest sytuacja odwrotna. Tak, czy inaczej, będą kończyć o 11.40.

Ona to już stary wyjadacz, trzecia klasa, jedynie księdzem się stresuje. No i trochę nie podoba się jej, że nie mogą brać niczego do szkoły, ani dzielić się niczym, a ona sobie kupiła pamiętnik, żeby się jej klasa wpisała.

A mnie jest dziwnie. Cicho w domu, nikt nie biega, nikt się nie kłóci, tylko Osobisty pracuje. Oczywiście, że się martwię, boję się i w ogóle, ale też się cieszę. Że w końcu mogli wyjść do kolegów, bo przecież szkoła to nie tylko nauka. Resztą będę się martwić, jak przyjdzie ta reszta.


poniedziałek, 31 sierpnia 2020

Kocia Kawiarnia i koronka klockowa

 Wczoraj wypadł nam dzień w Krakowie. A to dlatego, że będąc w Ciężkowicach trafiliśmy na końcówkę warsztatów z koronki klockowej. Córa była tak zafascynowana, że zaczęła szukać filmików instruktażowych. I tak natknęła się na warsztaty koronki klockowej w Krakowie, a że sama pójść nie może, to zapisałam się wraz z nią. Chłopaki pojechali z nami, zaparkowaliśmy na Lubicz, my na warsztaty, a chłopaki poszli na planty, bo Syn chciał pojeździć na hulajnodze. Zanim my skończyłyśmy, oni zawędrowali pod Wawel i z powrotem. Koronka fajna, panie wspaniałe, Córa złapała bakcyla i już chce wałek i nici. Nawet Syn trochę zrobił.

A potem poszliśmy do Kociej Kawiarni. I ja rozumiem, że koty chodzą własnymi ścieżkami i akurat spały lub sobie poszły, ale miałam ochotę bić. Tylko znów nie wiedziałam kogo. Bo poszły przez ludzi w lokalu. Dwóch chłopaków, jeden jedenaście lat, bo słyszałam, jak rodzice mówili, że ma tyle, co Simba, co chwilę tym kotom dokuczał. Czesał jakimiś zgrzebełkami, dźgał zabawkami, trząsł mostkami. machał im piórkami przed oczami z prędkością światła... A rodzice nic. No przecież mieli chwilę dla siebie. Ale jak wpadła dziewczynka ciągle próbująca wziąć koty na ręce, a zaraz potem dziecko na pewno nie mające lat sześciu, po prostu wyszliśmy. Szkoda, że obsługa nie zwraca uwagi na takie zachowanie, choć po części ich rozumiem, bo jak ktoś będzie niezadowolony, ot nie poleci, bez poleceń nie ma klientów itd... Wielka szkoda, że ludzie tak bardzo nie umieją dostosować się do regulaminu. Nam pozostał niedosyt, pewnie wrócimy jakoś w tygodniu, tuż po otwarciu.I chyba w końcu zacznę zwracać uwagę lub chodzić na skargę do obsługi. Nie twierdzę, że moje dzieci były super grzeczne, co chwilę musiałam im przypominać, by nie biegać, ale kotom nie dokuczały tak bezpośrednio.

piątek, 14 sierpnia 2020

10

 Brzmi poważnie, tak dostojnie. Siedzimy w naszym więzieniu już 10 lat. I chcemy, by trwało całe życie.




poniedziałek, 10 sierpnia 2020

Skamieniałe miasto

 W piątek Osobisty wziął wybicia i pojechaliśmy. Dobrze już było, teraz będzie tylko gorzej i zanim nas zamkną w domu (lub się zarazimy i będziemy zamknięci), to korzystamy. Oczywiście z rozsądkiem. Córa marzyła o Skamieniałym mieście, zarezerwowałam nam przewodnika w czwartek i w piątek pojechaliśmy. Ogromnie nam się podobało. I choć Wodospad nie tryskał wodą i pozostawił niedosyt (taki do wrócenia tam)to i tak było świetnie. Żal tylko dzieciaków, co szli z nami, z głowami w telefonach lub marudzących, że tyle łażenia dla kilku kamieni. I nawet bez wody z Wodospadu. Żal mi ich, nasi biegali, jak młode kozice, kamienie ich fascynowały, każdy przecież inny, każdy widział inny kształt, a tamte dzieci to chyba tam były za karę.

Poszliśmy też do Muzeum Przyrodniczego, nie chcieli nam wyjść, bo bardzo interaktywna.

To był dobry dzień. A w sobotę do Córy przyjechały koleżanki, popołudnie pełne zabawy, wczoraj grill i znów kuzynka i kuzyn. Wybawili się, jak dawno nie. Dziś za to zaczęłam dzień od dentysty, ale miało być miło, więc nic więcej nie napiszę ;)

sobota, 1 sierpnia 2020

Za dużo o śmierci, o cieniach*...

"Za dużo śmierci,
zbyt wiele
czarnego olśnienia."*

Zagajewski siedzi mi w głowie od czwartku. Znów łzy, dziś wręcz szarpiące, dławiące, nie pozwalające oddychać. Dziesiąte pożegnanie od listopada. Trzecie, gdy matka żegnała dziecko.

Mój tata jest w szpitalu. Znów. Cienie nad nami.

"Napisz o życiu,
o zwykłym dniu,
o pragnieniu ładu."*

Kiedyś przyjdzie dzień na opisanie zwykłego dnia.



*List od czytelnika Adam Zagajewski

wtorek, 21 lipca 2020

Kotowo wakacyjnie

Dużo się dzieje, ale jakoś siąść i napisać to nie mam kiedy.
Na froncie kotowym wielkie zmiany, kitki jedzą już same, w piątek kończą sześć tygodni, powoli rozglądamy się za nowym domem. Dla trzech. Dwa zostają, na szczęście, w nieszczęściu, biało bura kocica ma zostać, bo i tak by musiała, bo ma przepuklinę. Bardzo dużą i to niby źle, ale jednak dobrze, bo mniejsza szansa, że coś uwięźnie i trzeba będzie operować na cito. Tak to może wytrwać do sterylizacji. Ale tak, czy inaczej, chorego kota nikomu nie oddam. Jeden już ma dom, więc została czarno ruda szylkreta i bury chłopak.
W tamtym tygodniu Osobisty namówił mnie, byśmy wraz z dziećmi pojechali na lody na rowerach. Do tej pory uprawialiśmy jogging koło nich, ja się bałam brać ich na ulicę, ale kiedyś trzeba. W sumie przejechaliśmy prawie 10 kilometrów, Syn na takim malutkim, jeszcze 12 calowym rowerze. Byli tak zachwyceni, że podjęliśmy decyzję o kupnie nowego roweru dla Syna, bo ledwo nadążał. Córa dzielnie uznała, że ona zostawi na razie swój 16", a na komunię kupi sobie większy. Stary rower Syna poszedł w świat, nowy przybył i wczoraj był wielki test. Rano baliśmy się, że pogoda nie dopisze, ale popołudniu zrobiło się pięknie. Tym razem 21 kilometrów. Przez pola, trochę przez wieś, nad jeziorko i pod skałki. Wrócili zachwyceni i pełni energii. Zdecydowanie częściej będziemy jeździć. Przyszła niedziela odpada, bo wybierają się na parę dni do babci, najpierw jedno, potem drugie i akurat w niedzielę ich nie będzie, ale jeszcze sporo dni przed nami.
Przymierzamy się do odwiedzenia Skamieniałego Miasta.
A na razie idę kopać skalniak, wymarzył mi się, to do pracy, rodacy!

poniedziałek, 6 lipca 2020

Porażkę przekuć w sukces i zabawę

W sobotę zagotowałam wody, którą dostaliśmy z beczkowozu, miskę na pranie wstawiłam do brodzika, wlałam tej wody, dolałam mineralnej i zarządziłam kąpiel. Dzieciaki zachwycone samym faktem składania się do miski ;)
Wczoraj nogi myli pod konewką, deszczówką, od razu była kałuża i skakanie po niej.

Jest źle, nie ma w czym noża umyć, bo automatycznie się idzie do kranu i dopiero tam się człowiek reflektuje, że musi sobie gdzieś nalać z garnka. Zęby też się myje dziwnie, o podmywaniu się z butelki nie wspomnę. Ale ze wszystkiego da się zrobić zabawę. A gonienie beczkowozu, bo zbyt długo zastanawialiśmy się co za debil jeździ i trąbi po całej wsi, nim zorientowaliśmy się, że to woda, dla Syna było najzabawniejsze na świecie.

sobota, 4 lipca 2020

Patowa sytuacja

Mamy często myć ręce, bo koronawirus.
Nie możemy myć rąk (ani niczego innego), bo mamy skażoną wodę.

Wczoraj się dowiedzieliśmy, od razu auto i na zakupy, możliwie daleko, by tu nie uszczuplać zapasów. A na FB gminy fala hejty, bo za mało dają wody i w ogóle brakło, a i tak na pewno do niczego się nie nadaje bo byle jaka. Taaaa...

wtorek, 30 czerwca 2020

Pożegnamy przedszkole

W czwartek Syn kończył przedszkole. Na zawsze. Chodził wcześniej od poprzedniego poniedziałku, żeby to nie było takie bylejakie, żeby jeszcze się nacieszył.
W czwartek zapakowałam prezenty dla Pań, od całego przedszkola i od nas i pojechaliśmy. Już przed drzwiami poprosił, żebyśmy sobie tak jeszcze postali, bo to wszystko dzieje się tak szybko. Broda mu drżała, moje oczy zawilgły. Poszedł. Ja trochę pomogłam paniom ustawić wszystko na polu, zaczęli schodzić się inni.
Nie sądziłam, że można tak płakać za przedszkolem. Nie sądziłam, że Syn tak baardzo będzie przeżywał, że nie będzie się chciał ode mnie odkleić. Nie chciał się żegnać, nie chciał słyszeć, że to już. Dopiero jak zapewniłam, że będziemy ich odwiedzać, poszedł do dzieci, ale ze łzami na policzkach. Rozkręcił się dopiero, jak dostał dyplom i nagrody, ale też bez szału, głosu nie mógł z siebie wykrztusić przy pożegnaniu z paniami.
Ja nie płakałam. Nie mogłam, bo już by się nie pozbierał, ryczelibyśmy razem, a panie z nami. Poryczałam się w domu, jak pisałam ogólne podziękowanie dla pań, bo zakończenie było tylko dla zerówki.
Żal mi. To cudowne miejsce, najlepsze na mapie edukacyjnej moich dzieci. Świadczą o tym łzy na koniec. I to, czego się dzieciaki nauczyły, jakie umiejętności zdobyły i jak zżyły się z tym miejscem. Będziemy wracać, będziemy pamiętać, zawsze będziemy wdzięczni za te podwaliny, które tam dostali.

sobota, 13 czerwca 2020

Powiększona rodzina

Mówiłam, że jestem za stara na dzieci. Ale chłop się uparł. Przekonywał, namawiał, aż w końcu uległam.
Akcja porodowa zaczęła się wczoraj o 4.46. Od razu oblał mnie zimny pot, ręce zaczęły się trząść, a serce walić, jak oszalałe. Gdzieś w połowie poryczałam się, że nie damy rady, nie poradzimy sobie i w ogóle żałuję. Osobisty przytulił, otarł łzy i zapewnił, że będzie dobrze. No bo co miał zrobić, jak już było w trakcie?
O 6.30 było po wszystkim, radość mieszała się z wątpliwościami, strachem i euforią.
W nocy budziłam się co chwilę i nasłuchiwałam oddechu. Naprawdę jestem za stara na dzieci, jestem zmęczona, wykończona psychicznie i przerażona. A to dopiero początek.


Hello world :) 5. Słownie pięć kociąt. Miałam nadzieję na góra dwa, ale cóż... Bywa i tak :)

czwartek, 11 czerwca 2020

Kiedy w maskę wsiąkają łzy

Takie pogrzeby ogląda się w telewizji - powiedziała do mnie kobieta idąca obok. Setki ludzi, według szacunków sporo ponad 1500. Przez pandemię z pewnością mniej. Tak, wiem, byliśmy nielegalnym zgrupowaniem, tak, wiem, mogły się posypać mandaty. Ale pewne rzeczy nie liczą się, gdy żegna się pewnych ludzi. Nasz wójt zasłużył na taki hołd, zasłużył na honory, zasłużył na pamięć ludzi. Policja i straż miejska szła z nami ramię w ramię, zabezpieczali przejście salutując trumnie, gdy była obok niesiona. Tak, niesiona. Dawno nie byłam na pogrzebie, gdy całą, nie tak krótką drogę, zmarłego nieśli na ramionach.
W kościele, a raczej przy, bo mało kto wszedł do środka, jeszcze się trzymałam. Szczególnie, jak padło nagłośnienie i nie słyszałam, jak jego kolega spod ołtarza pytał, gdzie on jest, bo wszyscy czekają. Przełknęłam też gulę na kazaniu. Ale na cmentarzu ryczałam otwarcie, łzy wsiąkały w maskę, aż w końcu zdjęłam, bo to było bez sensu, cała była mokra, a ja musiałam wytrzeć nos. A jak strażacy opuszczali trumnę i zawyły wszystkie syreny to rozkleiłam się na dobre.
Tak wcześnie, tak wiele mógł jeszcze zrobić...
Śpij w pokoju i patrz czasem na swoją ukochaną gminę, której poświęciłeś całe życie.

poniedziałek, 8 czerwca 2020

Sarkała baba na lekarza...

... tylko o tym nie wiedziała.
Dawno, dawno temu, w innej epoce, bo jeszcze w grudniu Córa miała występ, ja się opiekowałam jedną grupą, rodzice zostawiali nam dzieci. Z reguły z pytaniem "Kiedy odebrać i czemu tak wcześnie?" Oddawali komukolwiek, kto miał plakietkę "opiekun". Ale był jeden tatuś, co oddać chciał tylko pani opiekunce konkretnej grupy, najlepiej z podpisem, że oddał dziecko i będzie bezpieczne i w ogóle. A że opiekunka się spóźniała, to stał w drzwiach, a sam był wielki, jak piec. Nie, że gruby, po prostu wysoki i szeroki. Sarkałam na niego pod nosem strasznie i jak tylko koleżanka od tamtej grupy przyszła to ją zawlokłam do tatusia, by dziecinę wzięła i uwolniła nas od nadzoru.

Jeszcze dawniej temu, bo w listopadzie zmarła nasza wieloletnia dentystka, anioł, nie specjalista. I tak nam schodziło z wyborem następnego stomatologa, bo to wiecie, różnie jest. Ale w tamtym tygodniu Córa przyszła z informacją, że ma jakieś ostre na zębie. I tak wracamy do czasów współczesnych i ułamanej piątki. Wspomnieć należy, że Córze kiwa się dopiero pierwsza dwójka, więc do piątki droga długa i daleka.

Najpierw przekopałam lokalne fora, wytypowałam lekarza, zapytałam znajomą o opinię i wykonałam telefon, czy nas w ogóle przyjmie. Przyjmie, a jakże, pojechałyśmy we wtorek... Otworzył facet wielki jak szafa, przywitał nas termometrem i płynem do dezynfekcji, wchodzimy, a on mi się dziwnie przygląda....
- Skąd ja panią znam...
I tak od słowa do słowa wyszło, że z występów baletowych i to ja od niego odbierałam córkę i się nią opiekowałam. Bosz, jak dobrze, że sarkałam pod nosem i na niego nie burczałam, że przeszkadza, a on to zapamiętał tak miło. Bo jakby tak nie to wiecie :P

Skończyło się na tym, że zdecydowaliśmy zęba wyrwać, bo leczenie byłoby długie i niekoniecznie skuteczne. Dziś był sądny dzień. Córa spędziła na fotelu ponad pół godziny, oczywiście z Osobistym, ja zdecydowanie nie nadaję się na takie wyprawy, bo za miętka jestem i Córa to wykorzystuje. Trzy razy musiał ją znieczulać, bo nadal bolało, ząb wyjść nie chciał, ale nawet nie pisnęła. I jeszcze jakieś figurki dostała i pozwolenie na lody, więc pan doktor jest najulubieńszy i innego nie chcemy.

Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Z ukruszonego zęba mamy fajnego dentystę. A ja z uśmiechem firmowym numer jeden nie mam wroga w dentyście ;)

niedziela, 31 maja 2020

Jak dobrze, że jest Covid...

Tak, tak, dobrze czytacie. Do takich wniosków doszłam wczoraj, po dogłębnym przemyśleniu sytuacji.
Otóż, na wczoraj mieliśmy zaproszenie na ślub. Oczywiście, że żal mi młodych, że muszą dłużej czekać i wszystko przekładać, ale u nas jest tak zimno, że chyba wszystkim wyszło to na dobre. Leje, wieje, niecałe piętnaście stopni, koszmarnie. Ja bym umarzła, młoda by umarzła... A jeszcze o 13 miało być święto szkoły, gdzie Córa miała grać główną rolę. To znaczy nie wiem, czy by było, ale taki był plan i pani była załamana, że nas nie będzie, bo ślub. A tak święta nie ma wcale, a ślub przeniesiony na sierpień.
No a dziś miał być finał sezonu tanecznego. I na samą myśl o tym, że po weselu mielibyśmy się wlec do Krakowa na turniej, a Córa dodatkowo tańczyć robi mi się tak słabo, jakbym co najmniej na tym weselu była, piła i tańczyła całą noc (nie mylić z kacem, nie miewam).
No i tak mi wyszło, że wiwat covid ;)
Co nie przeszkadzało mi wieczorem uderzyć w płacz, że przecież liczna zakażonych ciągle taka sama, a oni luzują i znowu nas zaraz zamkną i znowu nic nie będzie wolno i ja nie wytrzymam siedzenia w domu i uczenia dzieciaków do kolejnej wielkanocy, buuuu... Co jakiś czas tak pękam, a potem mi lepiej.

poniedziałek, 25 maja 2020

W domu

Dziś siedzimy w domu. Niby oboje mogliby wrócić do nauki, ale obostrzenia w przedszkolu i szkole skutecznie mnie zniechęciły. Zresztą, u Syna tylko 6 rodziców zgłosiło chęć, u Córy cała klasa jest za zdalnym. Syn ma w związku z tym mniej przysyłane, bo pani pracuje stacjonarnie. Wyjęłam całą stertę kolorowanek, wszystkie kredki i oboje smarują, aż trzeba ich odganiać.
W sobotę przyjechał domek. Wczoraj siedzieli nawet, jak padało. Zamówiliśmy im jeszcze pleksi do okien, żeby tak nie wiało, a Osobisty jest w trakcie robienie rury strażackiej do zjazdu i tyrolkę. O tym ostatnim nie chcę słyszeć, bo zawału dostanę, ale co ja mogę ;) Wiem, jak ich to cieszy, więc po prostu nie słucham, ale i się nie odzywam.
Jutro Córa pisze próbę konkursu matematycznego, Kangura, on line. Nie umiem się odnieść do idei. Wiem, że miał być, ale chyba bym wolała, żeby zrezygnowali całkiem, a nie tak. Mam poważne wątpliwości co do braku pomocy rodziców i samodzielności dzieci.

środa, 20 maja 2020

Co nam dała izolacja

Większość skupia się na wadach, na tym, co straciła, a ja chcę zapamiętać to, co nam dała.
Czas - ogrom czasu i choć czasem jest źle, szczególnie w czwartek, kiedy Osobisty siedzi ze słuchawkami na uszach od 8 do 21 - jak się ma spotkania z całym światem to tak bywa - to jednak sporo zyskaliśmy. Mamy czas na spokojnie podelektować się goframi, możemy zrobić ognisko. Nigdzie się nam nie spieszy, porzuciliśmy kalendarz i zegarki, no prawie. Nie mamy poczucia, że zaraz trzeba wyjść, a zaraz jeszcze gdzie indziej, bo się spóźnimy. Dzieciaki zrezygnowały z jednych zajęć dodatkowych, nie wrócą, jak to wszystko wróci do normy. To nam daje dwa wolne popołudnia, które wcześniej były nie do pomyślenia. Teraz docenili fakt, że mogą usiąść w ogrodzie, pokolorować, poczytać, poskakać lub po prostu poleżeć na leżaku. Możemy pograć w planszówki, nawet takie długie, które zawsze były zarezerwowane na niedziele i i tak nie zawsze się udawało, bo jak tydzień zawalony, to na niedzielę zostawało kino, basen, cokolwiek.
Spokój. I to nie w kategorii czasu, ale dzieciak się wyciszyły. Choć jest to związane z czasem i z tym, że jednak trochę odpoczywają.
Dzieci się dogadały. Zajęło im to mnóstwo czasu, prawie cały ten czas, ale umieją ze sobą rozmawiać bez obrażania się (tak często) i dorośli do tego, że czasem można bawić się osobno, jak ma się kogoś dość. To dało nam też trochę oddechu, bo rozumieją prośbę o chwilę dla siebie.
Nauczyliśmy się żyć bez wielu rzeczy. Można żyć bez kina, bez wyjść i choć tęsknimy, nie mamy parcia, że co tydzień gdzieś musimy być.
Z praktycznych rzeczy to korona dała nam czas na robotę. Owszem, prace w domu stanęły, ale założyliśmy folię przed ogrodzeniem, która czekała od tamtego roku. To znaczy czekała, bo miał być chodnik i baliśmy się, że nam rozwalą, ale teraz raczej o chodniku możemy tylko pomarzyć. Zamówiliśmy też zrębki drzew i tam rozłożymy. Ogarnęliśmy ogródek, wsadziliśmy warzywa, okopałam maliny, mam oberwane i nawiezione krzaczki. Czekamy na domek dla dzieci, bo też była obsuwa. Mieliśmy też czas pojechać po beczki na deszczówkę, niedługo weźmiemy koparkę, obkopiemy dom pod opaskę i chodnik, pod taras i te beczki się wsadzi. Za to zabieraliśmy się od lat i nie było czasu nad tym pomyśleć, a teraz ot tak nam wyszło. Zaraz prace na polu się skończą, zostanie plewienie, ale to nie tak dużo i możemy wrócić do kończenia góry.

wtorek, 12 maja 2020

czwartek, 7 maja 2020

Zielono

Spadł deszcz i wszystko się pięknie zazieleniło. Za chwilę wybuchną bzy i będzie jeszcze piękniej, na razie musi wystarczyć akebia. Nadal nie czuję w niej czekolady, ale cóż, ładna jest. Szpaki chodzą za robakami, sad trochę kwitnie, głównie dlatego, że go Osobisty bardzo w tym roku przyciął.
Dobrze mi. Dobrze mi z nimi w domu, dzieciaki w końcu zaczęły się lepiej dogadywać, bawią się razem, a jak mają dość, to się nie kłócą tylko każde idzie do siebie. Dużo pomagają słuchawki, kupiliśmy im, bo inaczej był dramat, jak każde chciało co innego. W otwartej przestrzeni niezbędne.
Mogłabym się przyzwyczaić.

wtorek, 5 maja 2020

Zasiali górale...

Nie owies i nie górale, ale tak mi się skojarzyło. W sobotę rano było mokro, kosić się nie dało w żadnym razie, Osobisty wziął więc szpadel i zaczął kopać. Spokojnie, jeszcze mu tak za skórę nie zalazłam, żeby grób dla mnie, ogródek kopać kończył. Chwilę nad nim postałam, ale że on miał łopatę i nie miałam się na czym opierać, to poszłam po rękawiczki i zabrałam się za truskawki. Wyplewiłam wszystko, poprzerywałam je, bo narosły tak, że miejsca w dziurkach nie miały. Potem szybki obiad, a przy nim telefon. Tata źle się czuje, więc mama prosi, żebym szybko przyjechała, bo pogotowie, wszystko. No i pojechałam szybko i kompletnie niepotrzebnie, bo mu przeszło, jak mnie zobaczył. Ja rozumiem, że mu nudno, że wszystko, ale ni zdzierżyłam i powiedziałam, dość dobitnie, co sądzę. Po powrocie weszłam znów w truskawki i podsypałam je nawozem, inne krzewy też.
Niedziela leniwa, deszczowa, dzieciaki uciekły do siebie, więc obejrzeliśmy kilka odcinków serialu.
A wczoraj... O matko, Osobisty pracuje teraz cztery dni w tygodniu, wczoraj miał wolne. On kosił, ja ogarniałam naukę dzieci. Po obiedzie też wyjęłam kosiarkę, a potem kończyliśmy ogródek. Bo przeryć to jedno, a wyjąć stamtąd choć większość perzu to nie takie proste. Kto wie, jaki perz jest wstrętny, ten wie, jak się narobiliśmy. Ale się udało i posialiśmy łubin. Urośnie, zaryje się i może ten nasz piach zrobi się ciut lepszy. Mamy jeszcze kilka roślin na poplon. Wsadziłam też mieczyki, a na koniec zrobiliśmy sobie ognisko z kiełbaskami. Z powodu braku chleba i tego, że dzieciakom drożdżowe nie smakowało. Spokojnie, nie zmarnuje się, zjedliśmy sporo do kolejnych odcinków serialu.
A dziś pojechałam po zakupy, nam, mamie, do tego jeszcze baletki musiałam odebrać, bo stare już dziurawe. I tyle tylko powiem, że nic nie powiem, bo musiałabym bardzo kląć. Ale specjalne pozdrowienia ślę dwóm panom z paczką żelek i czymś jeszcze oraz rodzicom z dziećmi biegającymi samopas po całym Lidlu. Z takim nastawieniem zaraz znowu nas pozamykają w domach.

wtorek, 28 kwietnia 2020

I nic

Auta nie umyję. Jest zakaz w gminie, bo zaczyna brakować wody. A z oknami jeszcze się nie wyrobiłam.
Wczoraj pojechałam po książki z przedszkola, bo skończyli jedną część. I tak mi się smutno zrobiło, bo jak to tak? Nie wracać? To takie dobre, sympatyczne miejsce, a takie puste. Syn kończy zerówkę, już mi tylko na zakończeniu roku zależy, żeby nie było tak bylejak, że wyszedł i tyle...

niedziela, 26 kwietnia 2020

Koniec

Żarty się skończyły. Czas umyć okna. I samochód. Z dwa razy, dla pewności.
Jest tak sucho, że trawa zaczyna usychać. Padało w lany poniedziałek, ale dość symboliczne, wcześniej gdzieś na początku marca. Bo wtedy umyłam okna. Trzy dni padało. Jutro się biorę do roboty.

poniedziałek, 20 kwietnia 2020

Kwarantanny dzień kolejny

Jak ja się cieszę, że nie muszę wychodzić z domu. Błogosławiona izolacja!
Nie, nie zwariowałam. W róże poszłam. Bez rękawiczek, bo to wiadomo, że do rękawic czepiają się jeszcze bardziej i człowiek i tak wyłazi podrapany. Dużo musiałam przyciąć, bo ja nie tnę na jesień, pozwalam im tak rosnąć, jak rosną i tylko wiosną wycinam to, co nie przeżyło. W tym roku niestety sporo umarło. W pnącej też, a ta mocno czepliwa. Podrapane mam całe ręce i naprawdę lepiej, żeby mnie ludzie nie widzieli.

sobota, 18 kwietnia 2020

Ale kulek nawarzyliśmy...

Nie miała baba kłopotu, kupiła hydrożel. Ale po kolei.
Dzieciaki chciały mieć gwiazdki na suficie. A że ja rozsądnie do pracy podchodzę, a do swoich zdolności plastycznych jeszcze rozsądniej, to kupiliśmy postanowiliśmy im kupić takie fluorescencyjne plastikowe gwiazdki. U chińczyka tanie, jak barszcz. I ten chińczyk na innej aukcji miał gwiezdny pył zamknięty w słoiku. Normalnie rzecz nazywając odpad produkcyjny, ale na zdjęciu wyglądało magicznie i "chcęęęę". No i przyszło. Ale nijak się miało do tego ze słoika, bo przecież ten pył sam mi się unosić nie będzie. W galaretkę nie włożę. No i wymyśliłam hydrożel. Zamawialiśmy to cudo jeszcze przed wirusem, ale teraz każda paczka chwilę czeka w wiatrołapie, potem się ją myje i dopiero włazi do domu. Ale w końcu przyszła, radośnie odpakowaliśmy kuleczki, wsypaliśmy do słoika gwiezdny pył, trochę kulek i sru wody do tego. Kto by czytał instrukcję... Skoro po chińsku była. Kulki rosły, dolewaliśmy wody... Aż kulki zaczęły uciekać. W efekcie zrobiliśmy zasłonę z papieru, słoik na talerz, kulki pospadały, resztę wyjęliśmy do dużej miski, zalaliśmy wodą i dopiero jak urosło, jak trzeba włożyliśmy do słoika (po odcedzeniu pyłu, dobrze, że to takie milimetrowe kuleczki, to zostały na dnie miski). Efekt oczywiście nijak się ma do tego na zdjęciu, ale to dlatego, że te kulki rozpraszają światło. Jednakże świeci i wygląda dziwnie (przecież nie napiszę, że jak na Halloween :) ) A reszta kulek leży w pudle po żelkach, takim kilowym z lidla i się suszy, bo nie mam na nie pomysłu. Rozważam wrzucić do osłonek storczyków, ale nie wiem, czy im nie odetnę dostępu powietrza.

piątek, 17 kwietnia 2020

Po świętach

Pojechałam wczoraj do mamy, bo miała iść do apteki, tata się pochorował, i po chleb. Ona psioczy, że po co robię specjalnie 25 km w jedną stronę, jak ona jakoś pójdzie po te zakupy, ale się uparłam. Cieszyłam się, jak przed wakacjami życia. Już mam trochę dość tego siedzenia w domu, a jednocześnie boję się z tego domu wyjść. Boję się też, że moje dzieci będą miały powtórkę z Czarnobyla. Ja jestem rocznik 84, mnie to dotknęło, nie sądziłam, że będę o to drżeć w stosunku do moich dzieci. Ale dość o strachu, czas na wkurzenie :P taaa... Bo ci ludzie to mnie naprawdę wkurzają. Mają maski, w większości. Wychodzą ze sklepu, szur maskę na szyję, wchodzą - szur na twarz. Gdzie sens i logika? Przecież to wszystko wdychają. A ile osób marudzi, że w ogóle nosi, bo to podrażnia skórę i ciężko się oddycha i na pewno nic nie daje. Nie daje może dużo, ale jak ja mam maskę i ktoś ma maskę i trzymamy odległość, to większość tego syfu nie przeleci. Gorzej z kichaniem, ale jednak coś daje. Ja się czuję bezpiecznie i będę nosić.

A z miłych rzeczy, wczoraj jechałam koło ogrodniczego i akurat nie było nikogo, tylko pani na polu układała kwiaty. I kupiłam sobie po dwie werbeny różowe i czerwone i dwa złocienie. I ziemię, bo mam pelargonie do wsadzenia. Wczoraj sadziłam do doniczek, tylko pelargonie się nie doczekały, bo długie doniczki wywiozłam do mamy i nie przywiozłam z powrotem. Poczekają do następnej wizyty tam. Ale już radośniej pod drzwiami, już lepiej.

Z rozmówek damsko męskich przed i po świątecznych.

Ja: Normalnie nic nie będę robić, nie chcecie mi powiedzieć, co zjecie, to nic nie zrobię. O.
Osobisty: Ej, ale nie pozbawiaj nas jedynej przyjemności...
Patrzę na niego z uwagą.
Ja: Czyli od dziś celibat, skoro jedzenie to jedyna przyjemność? - pytam z żalem.

J: Wsadź te kotlety do zamrażalnika.
O: Że niby gdzie? Sama je tam upchnij - bo mamy pełno plus pełno.
J: No dobra, to jutro będą kotlety na obiad, jak tak stawiasz sprawę.
O: Mięczak.
Upchnął. Od tamtego czasu tylko on wyjmuje za zamrażalnika.

O: Stary już jestem, pamięć już nie ta.
J: A kiedy ostatnio widziałeś ładne cycki? Obce.
O: A co to ma do rzeczy?
J: Pamięć ci sprawdzam. Kiedy?
O: Ale tak w telefonie czy na żywo?
J: Na żywo to nie miałeś okazji od miesiąca.
O: No widzisz, co narobili, jak ja cierpię.
Prawie mnie udusił śmiechem :P

sobota, 11 kwietnia 2020

Spokojnych Świąt

Wczoraj minęło 10 lat od katastrofy smoleńskiej. Od chwili, kiedy świat zamarł, wstrzymał oddech. Nadal doskonale pamiętam rzędy trumien przywożone do kraju i uczucie niedowierzania. Dziś świat też stoi w miejscu, też widzimy trumny. Ale to dziś bardziej nas dotyka, łapie strachem za serce i nie można o tym mówić w czasie przeszłym.

A mimo to stajemy u progu świąt. Świąt życia, nadziei, miłości, radości. Bez bliskich, tylko we własnym gronie. Bo lepiej nie ryzykować. Nie, to nie kwestia braku zaufania do rodziny. To brak zaufania do siebie samego, to najwyższy przejaw troski i miłości. I choć serce się rwie, choć dziś bardziej, niż kiedykolwiek chciałoby się jechać, to my zostajemy w domu. I o to Was proszę. Zadbajcie o siebie, o bliskich, niech Wasz świat nadal się toczy, niech nie stanie w miejscu zatrzymany bólem i nieszczęściem.
Na te Święta życzę Wam przede wszystkim spokoju i zdrowia. Zazwyczaj życzę Wam, żebyście odpoczęli od internetu, dziś życzę Wam tego jeszcze mocniej. Zostawcie za sobą wiadomości, portale, wszystko, co pokazuje lub przekazuje wiadomości. Rzeczywistość i tak nas dopadnie, dajcie sobie te parę dni oddechu. I cieszcie się tym, co mamy, bliskością tych, z którymi jesteśmy, dajcie im uśmiech i radość.Zresetujcie siły, by od nowa walczyć, ale już z wiarą i nadzieją w sercu.

poniedziałek, 6 kwietnia 2020

Piękny czas i trudne wybory

Za nami cudowny, choć i pracowity weekend. To znaczy pracowita była sobota i to do tego stopnia, że wieczorem lewa ręką już odmówiła współpracy. Złożyliśmy dzieciakom trampolinę. W jesieni kupiliśmy im nową, wielką, 4,6 m, bo stara była już na nich za mała, poza tym potrzebowała nowej siatki i nowej osłony na sprężyny. Zdecydowaliśmy więc o nowej. I w sobotę ją rozkładaliśmy. O masakra, mnóstwo rurek, jeszcze więcej sznurka do zaplecenia. Jeszcze dokończyliśmy im plac zabaw i od toru przeszkód z opon do kopułki z opon Osobisty dokręcił im taką rurę do przechodzenia. Teoretycznie środkiem, praktycznie chodzą też górą, a ja oczami wyobraźni nie widzę złamanych odnóży. Zbyt często. Pod kopułą rozłożyliśmy też włókninę, by trawa tam nie rosła. Pod trampoliną na razie nie, bo nie wiemy, czy zostanie w tym miejscu, gdzie ją postawiliśmy, a gdzie indziej będziemy kopać, jak uznamy, że nam starczy kasy, bo korporacja też już płacze i nie wiemy, co z wypłatą.
Odnośnie tej wypłaty, to chciałam uszyć maseczki, dla nas. Ale ręcznie, to nie ma szans, a mamy maszyna uznała, że nie szyje, tylko pętelkuje. I zajrzałam na allegro, kupiłam kilka maseczek. I trochę mam wątpliwości, bo wiadomo, to ktoś musi zrobić, zapakować, wysłać, dostarczyć. Ale z drugiej strony może ktoś sobie dorobi do wypłaty, która nie przyszła taka, jaką się spodziewał. W ten sam deseń myślimy zamawiając dzieciom domek do ogrodu. Zwlekaliśmy, kombinowaliśmy, ale teraz uradziliśmy, że może ten ktoś dzięki temu zamknie miesiąc. I zamówiliśmy. Kupuję też ebooki. Normalnie, sama się nie poznaję, ale przeszłam na czytnik. Bo zawsze mogę go wziąć i choć parę zdań w ciągu dnia przeczytać. I nie zamyka się przy jedzeniu, bo książce musiałabym złamać grzbiet, a tego nie znoszę. No dobra, przy jedzeniu nie czytam, ale przy gotowaniu już tak, czytnik gdzieś leży, nie zamyka się, a ja coś robię, przy lekcjach z dziećmi, jak akurat mam chwilę też czytam. No i kupuję te ebooki, sporo jest promocji to też korzystam. I nawet minęło mi wrażenie, że kupując taką formę książki nie czuję, że ją mam.
Inna zagwozdka. Pewnie taka sama, jak u wszystkich. Święta. Po ludzku, normalnie nie umiem sobie poradzić z tym, żeby nie jechać. Bardzo bym chciała, serce się rwie, choć nawet mama mówi, żebyśmy siedzieli w domu. Ale może choć na ogrodzie, z dala od siebie...

czwartek, 2 kwietnia 2020

Kto śpi na podłodze?

Skoro na spacer muszę iść 2 metry od Osobistego to jak mamy spać? Bo jak też na odległość to mamy za małe łóżko. Czas rzucać losy, kto będzie spał na podłodze.
I nie zapomnijcie o metrze na spacerze, żeby mierzyć odległość, bo za zbyt małą też mają być kary.
To z kategorii absurdów.
A co do lekcji w TVP. Są dziwne, chwilami sztywne, nudne, ale ja w klasie drugiej nie trafiłam na błędy merytoryczne. Ale moim dzieciom się podoba i faktycznie odpowiadają pani z ekranu. A co do tej osławionej pary przy liczbach parzystych - Córa też się uczyła, że parzyste są te (rzeczy), które mają parę i dzięki temu można je podzielić przez dwa. Także tego. Tak wygląda teraz szkoła, nie tak, jak za starych czasów, przynajmniej te wcześniejsze klasy. Dzieciaki uczą się przez zabawę, różnymi formami. Oczywiście w klasie mają tablicę multimedialną, korzystają z różnych pomocy, ale części rzeczy nie da się zrobić bez dzieci w klasie, a ci nauczyciele tak robią. To musi być wykład, bo nie ma szans na interakcję, a doskonale też widać, że prowadzący są koszmarnie zestresowani. No cóż, to też ich zaskoczyło, też musieli zrobić coś na szybko, bez przemyślenia. Kto krytykuje, niech sam spróbuje. Oczywiście odnoszę się tylko do lekcji w klasie drugiej, innych nie widziałam.

środa, 1 kwietnia 2020

10

Dziś mija dziesięć lat odkąd powiedziałam tak.
Jestem bardzo wdzięczna za to, że jestem właśnie z tym człowiekiem. W tym czasie, kiedy spędzamy ze sobą każdą chwilę, nie mam go dość. Zwyczajnie mi z nim dobrze w domu i choć czasem potrzebuję czasu dla siebie, to czas z nim nadal mi się nie nudzi. Nadal mam z nim o czym rozmawiać. Dzięki niemu ten czas nie jest tak trudny, potrafi mnie podnieść na duchu i dać w łeb, jak trzeba, dzięki niemu wszystkim nam jest łatwiej. I choć powierzchnia, którą dzielimy, mocno ogranicza, cieszę się, że on jest obok.

poniedziałek, 30 marca 2020

niedziela, 29 marca 2020

Wiosna

Martwiły mnie te mrozy, u nas było po -8, ale nawet hortensje dały radę. Mam taką jedną, która w ogóle nie chce rosnąć, przemarza, potem jakoś staje i jaka była cztery lata temu, taka jest. Już zmieniłam jej miejsce i nic.O co rok prosi o łaskę dla niej, a ja ulegam. W tym roku przetrwała mrozy, więc może w końcu zdecyduje się żyć.
Wczoraj na tym ogródku, kwaśnym u nas zwanym, Osobisty z dziećmi rozłożył obrzeże, musimy jeszcze zamówić korę i tam wysypać. Tylko wiecie, to nie tak, że w sklepie kilka worków. Zamawiamy z tataraku, może auto wystarczy, bo tam jest z 90 metrów na długość.
Lata chwila drugi ogródek zamieni się w feerię barw. I zapachów. Już wczoraj hiacynty były na granicy rozkwitania, narcyzy również.
Kilka kwiatów w sadzie zbrązowiało, ale reszta się trzyma, też będzie pięknie. W sumie to sąd jest Osobistego, ale na wiosnę kocham go bardzo. Jak urośnie, to sobie tam postawie ławeczkę, od którymś bzem, żeby mieć widok na wszystkie drzewka.
Dziś zimno. Obejrzymy mszę, zjemy coś dobrego, zagramy w planszówki, zadzwonimy do babci. Dobrze, że wczoraj zapalili ognisko, dziś by już nie mogli posiedzieć.

sobota, 28 marca 2020

Straż na ulicach

Wczoraj przez naszą wieś jeździła straż i przez megafon ogłaszali, by być odpowiedzialnym, by zostać w domu. Kiedyś też podobno jeździli, ale nie słyszeliśmy.
Jak 81. Ja oczywiście tego nie mam prawa pamiętać, nie było mnie wtedy jeszcze na świecie, sytuację znam tylko z opowiadań, ale i tak stojąc wczoraj na progu domu miałam dreszcze i zimno mi się robiło. Wyszliśmy posłuchać, bo to ważne rzeczy. Nie w sensie, że komunikat, ale to, co się dzieje jest ważne. Trzeba to przeżyć, zapamiętać, poczuć. Niektórzy mówią, że to nic nie da, że tylko sieje panikę. A może u kogoś wzbudzi choćby ostrożność, może jak ktoś zobaczy wóz strażacki jeżdżący i ogłaszający to się chwilę zastanowi i nie pójdzie do sklepu po piwo.

piątek, 27 marca 2020

U lekarza

Pan doktor zadzwonił do mnie tuż po 18, jak było umówione. Dokładnie mnie wysłuchał, zadał parę pytań i jak usłyszał, że moja temperatura wynosi 35.8 to od razu wypisał opiekę nad zdrowym dzieckiem dla Osobistego. Bo ja muszę mieć jak odpocząć. Chwała mu za to, bo sama rozmowa z nim wycisnęła ze mnie siódme poty. Dał też kody do apteki, Osobisty był, zapłacił, jak za woły i na podstawie tego kodu i mojego PESELu wykupił. Nawet mi się to podoba, e-recepty naprawdę są ułatwieniem.
Dziś mi ciut lepiej, temperatura skoczyła do 36.2. Choć nadal zgrzypię, jak stary traktor.

czwartek, 26 marca 2020

Wietrznie

Wczoraj kazałam iść Osobistemu do pracy. Bo, kurczę, ciągle tylko sprząta. A mnie dopadło jakieś przeziębienie, dziś jestem umówiona na telefoniczną konsultację. Nie mówię, jak dziś rano zachrypiałam do dzieci to Córa mi powiedziała, żebym lepiej się położyła. Czyli nie jest dobrze. Napiszę wam, jak wygląda wizyta lekarska w czasach zarazy.
Odkurzacz powieszony, rury do niego też. Posprzątane w schowku, wiemy, ile mamy soków, a ile innych przetworów. Posprzątane na gorze. Lekcje ogarniam, choć drogę krzyżową kazałam Córze wydrukować i pokolorować, a nie rysować. Uważam, że to zadanie było przesadzone. Nie mam zaległych recenzji, dwie książki do przeczytania, no dobra, półtorej mojej i jedna dziecięca. Wczoraj zrobiłam gołąbki. Dziś tylko sos, będzie łatwiej.

wtorek, 24 marca 2020

Kwarantanna? Izolacja? Uważanie? Really?

Na zakupach dziś byłam. Osobisty miał jechać, jako chiński ochotnik, bo on ma grupę krwi ), a według jakichś tam badań to najbezpieczniejsza. Nie wiem, ale jak tak, to lepiej, żeby on wychodził. Miał zrobić zakupy nam, teściom i moim rodzicom. Ale wczoraj okazało się, że teść na zakupach był, bo przecież to nic takiego, a dla Osobistego to byłyby za duże zakupy. Serio, coś takiego wczoraj usłyszał. Potem zadzwoniłam do mojej mamy, ona na zakupach nie była, ale chciała w kilka miejsc, spożywka, apteka, mięsny... No i chciała jechać z nami, głównie chyba po to, żeby się z domu wyrwać. Rozumiem, mój tata jest bardziej, niż bardzo uciążliwy. No i doszliśmy przez to do wniosku, że ja pojadę, bo ja centrum miasta znam lepiej, bo częściej tam bywam i pójdzie nam szybciej.
Ruszyłam bladym świtem, w Lidlu byłam tuż po siódmej. I to był błąd. Sporo ludzi, każdy wchodził. I co z tego, że w maskach i rękawiczkach? Ci robili największe zamieszanie, bo jak maska to mogę podejść. Przy owocach był taki tłum, jak zawsze. Zygzakiem po sklepie chodziłam, przez co straciłam mnóstwo czasu. Na pewno było więcej, niż 20 osób, a tyle mieli wpuszczać. Dopiero potem zamknięto drzwi i pilnowano, ile osób wchodzi. Ale pchanie się i macanie każdego jabłka to nie wszystko. Jest wyraźna linia, nie wolno za nią wejść, tylko jedna osoba. No to co? Włażą, ekspedientki zwracają uwagę to obraza majestatu i krok w tył z obrażoną miną. Bo oni tylko chcieli wypakować zakupy. A ja chciałam swoje tylko spakować. I zapłacić. Bezpiecznie. A już kompletną głupotą jest robienie zakupów po dwoje. Bo jedno sobie nie poradzi? Bo za trudne, jak powiedziała teściowa Osobistemu? Masakra.
Za to centrum miasta, małe sklepy, zupełnie inna sprawa. Ludzie karnie stali na polu, w tym przejmującym wietrze, sami pilnowali, by w sklepie było mało osób. Stałyśmy z mamą każda do innego sklepu, więc poszło w miarę, ale i tak zajęło nam to prawie trzy godziny.

Wczoraj za to walczyłam sama z sobą i z nauką dzieci. Pościel mi się zachciało zmieniać, do tego namówiłam w końcu Osobistego, żeby zrobił coś ze skrzypiącym łóżkiem. Armagedon trwał cały dzień, w końcu jednak wszystko dobrze się skończyło. Jednak już miałam ochotę kląć, bo nawet z religii mamy zadania, a Syn z przedszkola ma tyle propozycji, że już sama się gubię. Niby dla chętnych, wiadomo, ale jak jedno robi jedno zadanie, a drugie co innego, to ja tylko biegam od jednego do drugiego. Wczoraj miałam już dość, dziś było lepiej. Zobaczymy, co przyjdzie jutro :P

poniedziałek, 23 marca 2020

Po weekendzie, dzień 10 i 11

Weekend u nas spokojnie. Pomijając, że Córa tańćzy do Youtube, przez co mamy więcej czasu na robienie na górze i w ten sposób biblioteczka zrobiona i zamalowana impregnatem, tylko spoinować i gipsować. Na razie jednak przeniesiemy tam wełnę z pokoju Córy i tam będziemy działać. Z Osobistym też wypucowaliśmy lodówkę, ja wyprasowałam całe zaległe pranie. No dobra, to jeszcze w piątek. Dzięki czemu nie mamy miejsca w szafie, bo teraz w podomowych, a tych nie prasuję. Wczoraj wyjęłam z szafy ładniejszą sukienkę, bo kurczę, siedzi się z tym mężem non stop, nie można się zapuścić. Dlatego codziennie staramy się ładnie wyglądać.
Wkurzam się. Wkurzam się na doniesienia odnośnie chorych i zmarłych. Bo testów jest za mało, więc dziś dowiemy się o wynikach z kiedyś, a nie z dziś, a ile osób nieprzebadanych? A zmarli zawsze mieli choroby towarzyszące, więc nie zabił ich koronawirus. Tylko jakoś bez niego dawali radę z tymi chorobami. Ale nie, statystyk by poszła za bardzo w górę, sukces byłby mniejszy. Nie wiem, po co tak okłamywać społeczeństwo.
A wkurzam się też na ludzi. Przyszło nam zdać egzamin z odpowiedzialności i przyzwoitości. I część daje radę, ale część to normalnie do odstrzału. Bo oni tylko na chwilkę, bo oni tylko do sklpeu, co z tego, że całą rodziną, choć są objęci kwarantanną. Mnóstwo ludzi pracuje. bo musi, naraża się co dzień na kontakty z innymi, a taki potencjalnie zarażający sobie pójdzie w świat, bo tak. Kurna, no...
Siedzę w domu. Bo mogę. I doceniam ten koniec świata, który pozwala mi wyjść do ogrodu, bo inaczej bym zwariowała. Ale inni nie mają ogrodu. I siedzą na dupach, jak tylko mogą. A niektórzy nie mogą. Bo ktoś ten chleb upiec musi i towar dowieźć, sprzedać, posprzątać, pracować w elektrowni, wodociągach, gdziekolwiek. Już nie wspomnę o całej służbie zdrowia. I ci, co tych ludzi, poświęcających się co dzień, drżących, czy czegoś nie przywloką do domu, dodatkowo narażają, powinni zostać profilaktycznie potraktowania kilkoma gramami ołowiu.

Wyłączyłam treści dla dorosłych, bo doszły mnie słuchy, że nie wchodzi blog.

piątek, 20 marca 2020

Kolejny dzień

- Ile jest do Wielkanocy? - pyta Osobisty po wiadomych wiadomościach.
- Trzy tygodnie. Szykujemy już papiery rozwodowe?
- Wolę wersję, że będziemy grubi i okrągli.
To tak w ramach podsumowania dziś. Teksty, że idę myć włosy, czy się depilować, bo głupio tak w szpitalu są na porządku dziennym.
Awantura. O trawę. Bo Córa zrobiła na zadaniu z rysowania w Paint inną, niż zrobiłoby Syn. I on dałby jej czwórkę. Oboje ryk. Tak, wiem, to ten czas, kiedy trawnik spędza sen z powiek wielu ogrodnikom. Ale żeby rysunkowy?

Kurczę, z serialu wyjdzie mi telenowela brazylijska.

Kwarantanna dzień 8

Dzieci zamiatają na potęgę. Osobisty testował też separator do popiołu, więc przy okazji wypucował kominek, dawno tak czysto nie było ;) Zrobiłam też z Córą wiosenny przegląd szafy, oprócz sukienek. Żal jej tam zaglądać, bo sporo pójdzie do oddania, a przecież wszystkie ukochane.
Osobisty nadal zdalnie, szlag trafia i jego i mnie, bo wcześniej załatwiał wszystko w pracy, a teraz, to, co by pokazał i po trzech minutach by było gotowe, teraz musi załatwiać telefonicznie. Wiecznie wisi na telefonie, wczoraj siedział do 20, z przerwą w południe, bo miał już dość. A pracę też gdzieś tam wykonać trzeba.
Oddałam obie recenzje, do napisania kolejna, kończę jeszcze jedną książkę. W ogóle dużo czytamy, Córa pochłania kolejne rzeczy, dużo też siedzą przed komputerem. Na szczęście Syna też już denerwuje czołówka z Klubu Przyjaciół Myszki Miki i przewija, bo bym zwariowała. Bo on ma swój komputer na razie w jadalni, więc w całej naszej przestrzeni życiowej słychać, co robi. Musimy kupić słuchawki.

czwartek, 19 marca 2020

Kwarantanna dzień ... jaki my mamy dzień? ... 7

Dni mi się zlewają w jedno. Z kotem bardziej, niż w porządku, co prawda zbadać się nie dała, bo od razu weszła do transportera i odwróciła do nas ogonem, ale chodzi, nie bardzo kuleje i radzi sobie. Po powrocie od weterynarza wypuściliśmy zmorę na pole, bo tak się darła, że się nie dało nic zrobić, bo myśli własnych nikt z nas nie słyszał. Bilans: dwie myszy i jaszczurka. Jaszczurkę zabrałam. To znaczy kota od gada, bo gadów się boję. Czyli chyba będzie żyć.
Dobrze, że jest dobra pogoda, wywaliłam dzieci z ich pracą na pole. Nie, nie z nauką. Dzień wcześniej na mojej ledwo wyschniętej po myciu podłodze rozłożyli się z plakatówkami i kartonem, który malują na moro, żeby był czołg. Wczoraj malowali na polu. Straty mniejsze.
W tym czasie z Osobistym wynieśliśmy na zewnątrz wszystkie kwiaty i zaozonowaliśmy dom. Korzystając z przymusowego pobytu wyplewiłam grządkę z lawendą, trochę kwiatową, bo przez tę kiepską zimę całkiem mi zarosła. Osobisty też zmontował na wieczór centralny odkurzacz. Od wczoraj zamiatanie u nas jest nagrodą, bo w kuchni jest zamontowana szufelka, wystarczy zmieść pod nią śmieci, włączyć i sruuuu, leci w otchłań. Dzieciaki pokochały. Byle im miłości na dłużej starczyło, ale na razie dom mamy zamieciony.
Jedna awantura na koncie. Córze trochę nie pasuje nauka w domu, a głównie to, że mama wymaga czegoś więcej, niż zrobienia zadań, bo śmie też coś tłumaczyć i rozwijać wiedzę z podręcznika. I wczoraj się o to wściekła. To dopiero będzie znak czasów. Nasze dzieci będą mogły powiedzieć swoim, na marzenia, że chcieliby nie chodzić do szkoły, że im te marzenia się spełniły i wcale nie było tak fajnie.

środa, 18 marca 2020

Kwarantanna dzień 6

Kwarantanna i kot? Jaka kwarantanna? Nie, nie wykorzystuję kota, by wyjść na spacer, to raczej kot wykorzystał mnie. Ale po kolei...
Siedzimy w domu, nagle dzwonek, listonosz. Ledwo wróciłam do domu, znów dzwonek. Będąc przekonaną, że czegoś zapomniał, otwieram, pusto. Dopiero w połowie podjazdu widzę rozemocjonowaną sąsiadkę, że nasz kot się powiesił, ale tam trzeba od tyłu, nie od frontu. Okazało się, że Flerken zawisła nogą na płocie, w centymetrowej szczelinie między szczeblami, nie dawała się sąsiadce zdjąć. Osobisty doleciał pierwszy, uwolnił kota, kot się drze, łapy nie da sobie nawet obejrzeć. No to transporter i sru do weta. Dobrze, że do lecznicy mam z trzysta metrów, to szybko poszło, bo ciśnienie miałam już w górnych rejestrach. Na szczęście tylko wyobijana, głównie przez to, że się szarpała, kości ma całe. Dostała leki, dziś muszę z nią jechać do kontroli, ale chyba nic jej nie jest, bo już koniecznie i natentychmiast musi na pole. Lecznica od 9, może dotrwam.
Osobisty zastanawia się, czy wściekły kot, zdolna do wybuchów złości córka i żona przed okresem to wyższa konieczność i czy nie spinkolić do roboty :P Wszyscy mówią, że to taki piękny czas dla rodzin, nikt nie myśli, ile osób się zamorduje :P

Wczoraj byłam trochę przerażona, bo co chwilę dostajemy jakieś zdalne lekcje i materiały. Bałam się, że tego tyyyyyleee, ale wrzuciłam to wszystko Córze na Skype, otworzyła to i wcale tego tak dużo nie wyszło. A jak u Was? Cisną dzieciaki? Czy dali im luz?

wtorek, 17 marca 2020

Kwarantanna dzień 5

Miałam nigdzie nie jechać, ale dzieciakom zamarzyła się pościel z Lidla. Nie no, jasne, że dla samej pościeli bym nie pojechała, ale do tego pieczywo i mama chciała zakupy, więc się zdecydowałam w nadziei, że tam będzie bezpieczniej.
Najpierw stałam w kolejce, żeby wejść do sklepu. Ochroniarz wpuszczał paczkami, po kilka osób. Dawno nie byłam w tak pustym sklepie, gdzie człowiek prawie nie widzi człowieka, a jak już widzi to z daleka. Dziwne uczucie. A potem tu był ryż, a tu był makaron, a jeszcze tu Danio. A kasie ludzie daleko od siebie, co chwilę myli wszystko, choć byli ludzie, którzy mówiąc "ja tylko" zbliżali się, aż kasjerki reagowały.
Dziwnie się patrzy na tak mały ruch samochodowy, tak mało ludzi i autobusy, prawie puste, z wydzielonymi strefami. Jak ja nie znoszę tego, że coraz częściej historia dzieje się na naszych oczach.
Dzieciaki same z siebie wczoraj wzięły książki, Syn ma z przedszkola i robiły zadania. Posiedziały też chwilę na pole, a potem, popołudniu, jak z Osobistym poszliśmy na górę, trochę zapłytować, usiedli przed bajkami.
Osobisty w pracy dostał kolorek i kolorki mogą przyjść do pracy w swoim tygodniu tylko w wyższej konieczności. Czy podlanie kwiatka to wyższa konieczność? Na razie nie jest jego tydzień a i w przyszłym iść nie musi, ot uroki stanowiska.
Podziwiam osoby, które pracują, które sprawiają, że ten czas oprócz widma strachu nie przynosi widma głodu. Podziwiam lekarzy, laborantów, ratowników, pielęgniarki, na pierwszej linii ognia, ale też sprzątaczki, bo bez nich byłoby jeszcze gorzej. Bohaterowie narodowi rodzą się w ciszy, w kompletnym skupieniu.

niedziela, 15 marca 2020

Kwarantanna dzień 4

Zasadniczo ta niedziela nie różniła się niczym od poprzednich, tyle, że nie byliśmy w kościele. Osobisty zrobił naleśniki, ja w końcu sok z mandarynek, które od początku nie bardzo chciały się obierać, więc tak leżały i leżały i przestały się obierać w ogóle. Dużą część dnia spędziliśmy na polu. Pół hektara działki daje spore możliwości, spotkaliśmy jedynie kota sąsiadów, który przyłazi do naszej kotki. Gorzej, bo ona prezentuje całą sobą postawę "zostańmy przyjaciółmi". A chcieliśmy mieć małe kotki... Na tarasie dało się siedzieć, bardzo przyjemnie grzało.
W końcu nas zmotywowało do zamontowania dzieciakom anteny w komputerze w ich pokoju. Dzięki temu mogą sobie wieczorem oglądać do 21, a my odzyskaliśmy swój telewizor.
Weekend sprawił, że złapałam dystans, zobaczymy, co będzie jutro. Osobisty zostaje w domu, ja też nigdzie nie jadę, bo tata odwołał wizytę u specjalisty. Do sklepu też na razie nie musimy się wybrać. Koło nas spokojnie, ale mieszkamy na takim zadupiu, że nic dziwnego, że nie widzimy jakiegoś wzmożonego ruchu.

sobota, 14 marca 2020

Kwarantanna dzień 3

Dzisiejszego ranka mogły być dwie ofiary kwarantanny niezwiązane z koronawirusem. Herbatka za słodka/już za dużo cytrynki/za zimna/za ciepła mocno nadwerężały moją cierpliwość, ale jakoś się udało.
Dziś po raz pierwszy założyliśmy maseczki. Tak, mamy. Osobisty kupił mnóstwo sztuk jak jeszcze były i kosztowały coś ponad złotówkę, co wtedy uważał za wygórowaną cenę. Dziś jest dumny, że kupił, bo dzięki temu mamy zapas i możemy pracować nad kończeniem góry. Tak więc (wiem, wiem) dziś założyliśmy maseczki i poszliśmy kończyć górę. Efekt z tego taki, że moja biblioteczka została zafoliowana i częściowo założyliśmy płyty kartonowo-gipsowe. W związku z tym pralka dziś chodziła trzy razy. Zupełnie poza związkiem wymyłam wszystkie kosze w domu. Wspomniałam też o tym, że jak tak dalej pójdzie to pod koniec płytki będę nam lśniły. Co prawda Osobisty coś przebąkuje o tym, że one są z natury matowe i coś o ścieraniu, ale ciii...
"Na mieście" nie byłam, więc żadnych wieści z frontu przekazać nie mogę.
Córa ćwiczyła dziś balet na zdalnej lekcji. Jej nauczycielka powinna zostać ozłocona.
Dostaję dreszczy, jak słyszę muzykę z "Sąsiadów".
Recenzji nadal nie tknęłam. Książkę idę tknąć teraz.

piątek, 13 marca 2020

Pół żartem, pół serial o koronawirusie

Kwarantanna dzień 0
Odebrałam Syna z przedszkola, Córa miała iść do koleżanki, więc pojechaliśmy do sklepu. Dziwnie się czułam z dwoma chlebami (zawsze mrożę), dwoma paczuszkami wędliny i czymś tam jeszcze w koszyku, gdy przede mną stali ludzie z kartonami makaronu i papieru toaletowego.

Kwarantanna dzień 1
Poszłam z dziećmi do biblioteki szkolnej i zostałam potraktowana trochę, jak przestępca, co chodzi po świecie z roznosicielami wirusa. A przecież, kurdę, jakbym pracowała, to oni mogliby jeszcze w tej szkole siedzieć. I wtedy legalnie, bez krzywych spojrzeń poszliby do tej biblioteki?
A potem poszłam do apteki i miałam takie samo wrażenie, jak dzień wcześniej z tą moją receptą na tabletki anty, kiedy ludzie przede mną ogołacali półki.
W domu mamy starte wszystkie kurze, umyte fronty szafek i nawet zamiotłam garaż. Zrobiłam też dwa prania. Z trzeciego zrezygnowałam, bo dwa pierwsze chciały polecieć na zwiad do sąsiada i ledwo je uratowałam przed tym lotem.

Kwarantanny dzień 2
Osobisty w domu testuje, czy jego firma może przejść na pracę zdalną, więc mogę wyjść bez dzieci, nikt na mnie nie będzie krzywo patrzył. Na zakupy, bo zapomniałam marmolady do pyz/pampuchów/klusek na parze, a bardzo mi się chciało, pojechałam rano, bo nie będzie kolejek. Głupia ja. No dobra, w mięsnym nie było kolejek, bo nie było mięsa.
W południe pojechałam jeszcze raz po podręczniki dla Córy, w końcu odebrałam brakujące opakowania tabletek, bo dopiero w południe rozpakowali dostawę.
Wyprałam wszystkie ręczniki. Przeczytałam pół książki, nie tknęłam żadnej z dwóch recenzji.
Dzieci siedzą przed komputerami. Trochę się uczą na darmowych stronach z matematyką i angielskim, sporo grają. Jak dobrze, że kupili te laptopy!

Zapraszam do kolejnych relacji :)
I od razu mówię, sprawę traktuję poważnie, choć już sama nie wiem, gdzie jest środek między paranoją, a zbyt luźnym podejściem. To wpisy raczej na rozluźnienie, głównie siebie, bo jednak się boję, ale trzymać się przy dzieciach trzeba.

środa, 11 marca 2020

To był bardzo owocny wieczór

Dzieciaki leżały już w łóżku. Córa czytała Synowi, potem mieli już iść spać. Osobisty włączył tv, pościelił nam łóżko, zrobił herbatę i zabrał się za popcorn. Zapytałam, czy im zaniesie, na co on z szelmowską miną oznajmił, że już przecież umyli zęby. Spojrzałam na niego i upewniłam się, czy jest pewny, że nie wyniuchają. Był pewny, bo skoro nie usłyszeli, to też nos ich zawiedzie.
Umościliśmy się w łóżku, a tu zza rogu wychynął Syn z oczami, jak u kota ze Shreka i pytaniem:
- Popcorn?
To był bardzo owocny wieczór. Umyłam wc i umywalkę, wstawiłam pranie. Oczywiście tuż po tym, jak opanowałam napad śmiechu. Film też obejrzeliśmy. Z poślizgiem co prawda, bo trzeba było zaopatrzyć dzieciaki w przegryzkę do czytania, ale obejrzeliśmy.

czwartek, 5 marca 2020

Koronawirus, a jakże

I znów dwa podejścia: mówić, informować, nie straszyć(!), przekazywać na tyle rzetelną wiedzę, na ile może taka być przy zupełnej nieznajomości zagrożenia. A drugie: nie mówić dzieciom, po co mają wiedzieć, po co je straszyć i w ogóle nie ma o czym mówić, bo to niepotrzebnie rozdmuchana panika.
My dzieciom mówimy. Na spokojnie, tłumaczymy, jak jest, co się z tym wiąże, zresztą nie da się uniknąć tej wiedzy, zawsze gdzieś coś usłyszą, a lepiej żeby wiedzieli od nas, niż od kolegów, bo ostatnio Syn usłyszał, że wtedy się dziwnie wygląda. Tak sobie myślę, że z koronawirusem jest jak z seksem, można szukać informacji w internecie i u kolegów, ale po co? Zresztą, istnieje ryzyko, że Osobisty zaraz dostanie odgórny przykaz pracy z domu, już nie może podróżować służbowo, ani nawet przejść do budynku obok, ot, przepisy bezpieczeństwa, więc nasze dzieci i tak zorientują się, że coś jest nie tak.
Nie mogę się zdecydować, czy bardziej boję się grypy, która zbiera śmiertelne żniwo i której nie należy lekceważyć, czy tego. Waham się, bo jednak grypę znamy, wiemy, jak się przed nią bronić, mamy lekarstwa i szczepienia. A tu stoimy przed widmem czegoś kompletnie nieznanego, co okres inkubacji ma na tyle duży, że przy obecnym poziomie podróżowania nie wykosi jednej wioski, jak dawne choroby, ale ma szansę przekosić pół świata. Oczywiście koloryzuję, przesadzam, ale prawda jest taka, że prócz mycia rąk i trzymania się z dala od ludzi przeziębionych nie możemy zrobić nic. A widzę, jak wiele osób ignoruje zalecenie. Wczoraj czekałam na Córę, gdy przyszły dzieci na kolejną grupę baletu. Jedno kaszlące tak, że płuca już chyba zgubiło, drugie smarkające na potęgę. Pomijając już zalecenia widzące już chyba wszędzie, żeby przeziębionych dzieci nie przyprowadzać, to kurczę, jak takie dziecko ma tańczyć, skoro nie może oddychać? Jak już olewamy zalecenia sanepidu to dbajmy choć o tylko to nasze dziecko... Skoro nie dbamy o siebie.
Ale wracając, bo mi się zboczyło z tematu. Czy jest ktoś, kto słyszał jakieś wypowiedzi antyszczepionkowców w temacie wirusa? Bo mnie umknęło, a szalenie jestem ciekawa. Bo póki chodzi o jakieś tam inne choroby, które wracają i też zaczynają zbierać żniwa, to ostro się wypowiadają, ciekawa jestem, co robią teraz.

środa, 4 marca 2020

Wyścig szczurów czy poddanie się?

W szkole co jakiś czas organizowane są konkursy. Istnieją też takie ogólnopolskie. I Córa bierze udział w każdym. Nie, nikt jej nie każe, ma ochotę i bierze. Czasem robi głupie błędy, czasem zajmuje wysokie miejsca, czasem wiemy od razu, że będzie porażka, bo zadania były trudne i nie dała rady. Albo po prostu ktoś był lepszy. Z każdego takiego wychodzi z podniesiona głową i z uśmiechem bo to tyko zabawa (inaczej się ma sprawa z turniejami tańca, ale to osobny temat i inna kategoria). W klasie jest kilka osób, które też biorą udział w konkursach. W niektórych, w każdym. I dla mnie super, niech próbują, niech oswajają stres tam, gdzie przegrana nie jest ważąca. Jednak jest grupa rodziców z kategorii "A po co?" . A po co brać udział, jak to trudne. A po co stresować. A po co brać teraz udział, w tamtym roku się napracowali i nic z tego nie mieli.
Naprawdę? Naprawdę starać się można tylko wtedy, jak coś się z tego ma? Jak można odpuścić, nawet nie próbując? Nie popieram wyścigu szczurów, nigdy nie pozwolę im dążyć po trupach do celu i zarobić się w imię lepiej, szybciej, czy bo inni robią. Ale nie poprę też opuszczania tarczy przed walką. Jeśli jej nie chcą podjąć, bo nie, to ok, jeśli uznają, że to dla nich za trudne to też ok, mają prawo, oni znają własne ograniczenia. Ale jak słyszę, że nie, bo ktoś i tak będzie lepszy, to mi się coś dzieje. Jak takie dziecko ma iść potem w świat, jaki obraz siebie buduje, jak coś takiego słyszy od rodziców?
Dziś się stresuję. Dzieci mają egzamin z karate i wiem, jakie to dla nich ważne. I na pewno dziś będziemy świętować. Jak zdadzą, to wiadomo dlaczego, a jak nie, to też będziemy świętować. To, że się odważyli i podeszli do pierwszego w życiu ważnego egzaminu.

środa, 26 lutego 2020

Kogo walnąć?

W ten weekend byliśmy na Shanties. W sobotę planowanie, w niedzielę zupełnie nie, ale jaksię wygra bilet, to się jedzie w te pędy. I choć festiwal, jak zawsze, urzekł mnie do samego dna duszy, potrącił wiele strun i wywołał ciary na plecach, głównie przez Męski Chór Szantowy Zawisza Czarny (który w sobotę wystąpił na biało, ale kto im zabroni, nie?) to jednak było kilka zgrzytów. Do napisania posta skłonił mnie wpis na fb pod relacją z finałowego koncertu, że komuś przeszkadzały dzieci i musieli wyjść. Nie wypowiadam się na temat tamtej sytuacji, nie było mnie, nie wiem, co dzieci zrobiły, czego nie zrobiły, kto i dlaczego zwrócił uwagę i co zrobili rodzice. Ale byłam na trzech koncertach, gdzie były dzieci i mam kilka własnych przemyśleń.
Pierwszy nasz to był koncerty typowo dla dzieci, więc wiadomo, głośno, głośniej i tumult. Nikogo to nie dziwi, nikt nie ma nic przeciwko. Ale czegoś można dostać, jak jakiś dzieciak kopie w fotel albo po nim skacze tak, że cały rząd się trzęsie drąc się przy tym, jak obdzierany ze skóry, żeby tylko jego odpowiedź na pytanie usłyszeć. Dodam, że spokojnie można było podejść pod scenę. I albo ja straciłam ostrza w spojrzeniu, albo matka nie chciała go widzieć, bo pierwsze, drugie, trzecie i piąte spojrzenia nie przyniosło niczego. Owszem, moje dziecko też się tak cieszyło, że skakało po fotelu. Jednak pytanie, czy ma ochotę zapłacić za jego zniszczenia szybko zaprowadziło porządek.
Na tym samym koncercie koło Osobistego siedział z kolei zupełnie bezproblemowy dzieciak. Po prostu większość występu przegrał na telefonie. Zastanawiam się tylko po co rodzice go ze sobą targali, bo jeśli chcieli w nim zaszczepić miłość do pieśni morza to chyba się nie udało.
Wieczorem na koncert poszliśmy już sami. Co prawda dzieciaki przebąkiwały, że poszłyby z nami, ale to są trzy godziny, wiem, że by nie wysiedzieli. I z tego koncertu mam z kolei bardzo pozytywne wspomnienia z dziećmi. Była dziewczynka, stała pod sceną dość długo, a pod koniec zaczęła tańczyć. Ale jak! Kurczę, dziecko skradło show artystom. Na pewno gdzieś uczy się tańca, na pewno nie było to ot tak, z marszu, tańczyła pięknie, zebrała oklaski i nikt jej nie zwracał uwagi, że przeszkadza, wręcz przeciwnie.
W niedzielę znowu trafiliśmy na oszołomów. Tym razem dziewczynka biegała w te i we w te z aparatem, zęby zrobić zdjęcia. Niby była cicho, prawda? Ale strasznie przeszkadzała, rozpraszała i robiła zamieszanie. Po godzinie zaczęło ją to nudzić, wyjęła jakąś maskotkę i nią "chodziła" po fotelu. Nie zasłaniała, ale rozpraszała.
I ja się pytam, gdzie są rodzice? Po co biorą dzieci na coś, co ich nie interesuje, bez przygotowania, bez krytycyzmu. Czemu nie umieją uszanować nawet nie tyle ludzi, którzy też przyszli się pobawić, ale artystów? Bo niestety spóźnienia i przepychanki przez rzędy zdarzyły się trzy razy an trzy koncerty. Gdzie w nas zapodziało się dobre wychowania, szacunek do czyjegoś czasu? Bo bilety tanie to można? Bo tego nie lubię, to przyjdę później? Owszem, koncert długi, siku trzeba, po piwo tez ludzie chodzili. Ale większość robiła to, gdy zespoły nie grały, jak miały przerwę. Niestety zawsze znajdzie się jakiś baran, który musi akurat w tej sekundzie przejść.
Przykre to, bo z tych dzieci wyrosną właśnie tacy nieszanujący dorośli. A skoro jest ich już aż tylu, to co będzie za parę lat?

środa, 12 lutego 2020

Blogger coś kombinuje i o Onecie

Ale się zeźliłam. 40 minut dodawałam notkę na książkowym, bo mi łajza pokazywała, jakby jedna zachodziła na drugą. Nie wiem, czy u Was też tak się dzieje, czy co, ale aż mnie na wspomnienia naszło, kiedy Onet tak kombinował i trzeba było zwijać manatki. Bo ja to się w ogóle zastanawiam, czy nie zwinąć tych manatek, ale tak na dobre. Nie chodzi o klepanie po pleckach i pisanie "pisz, będzie brakować", "nie przestawaj"... Ja zwyczajnie nie mam o czym pisać, a może raczej profil mi się zmienił, a nie mam ochoty pisać bardzo osobiście. Nie ma już dawnego Ciemnego Anioła, co pisał o dziewictwie, seksie i innych takich. Może powinnam wrócić do formy felietonu i przemyśleń, niż codzienności, ale jak jest temat, to ja zazwyczaj nie mam czasu usiąść i napisać, co sądzę, a potem już nieaktualne. Myślę, rozważam, patrzę na częstotliwość notek i wiem, że jaka byłam głupia, taka jestem.

czwartek, 30 stycznia 2020

Jutro wyjazd

Jutro wyjeżdżamy, więc latam, jak z piórkiem. Moja dziwna zasada, że po powrocie ma być świeżo i czysto jest zawsze powodem ogromu pracy przed wyjazdem, ale potem naprawdę jest milej. Nawet Osobisty się do tego przekonał i jak on zamieniał mnie w sanatorium to po powrocie zastałam czysty dom i świeżą pościel. Dziś więc piorę, zmieniam pościel, wieczorem odkurzę i umyję podłogę. A do tego jeszcze rozebraliśmy dziś choinkę, a za chwilę ruszamy wywieźć kota do mamy i na jakieś zakupy. Choroba na szczęście minęła, więc na spokojnie ruszymy.

środa, 29 stycznia 2020

Udało się!

Dziś nie myślę o niczym innym, jak o tym, że Kacper uzbierał te 8 milionów i poleci do USA na leczenie. Ja wiem, że nasz wkład mizerny, w porównaniu z sumą, ale liczyła się każda złotówka.
Ale się cieszę :):):)

wtorek, 28 stycznia 2020

Leniwe ferie

Bardzo leniwe i zaczęte już w piątek. A zaczęło się od tego, że zdrowa Córa wróciła ze szkoły, a dwie godziny potem miała już gorączkę, kaszlała i ogólnie była chora. Lekarz już obsłuchał oboje i leżą. Nie wiem, jak to zrobiłam, ale przekonałam do łóżka. Znaczy w piątek ledwo czyli, to leżeli, sobota i niedziela już nie bardzo, ale wczoraj kazałam leżeć, bo inaczej nigdzie nie jedziemy. Oglądają bajki, czytają, gramy w gry, dajemy radę.
Poza tym całą rodziną żyjemy zbiórką na Kacperka Ryło, parę rzeczy wystawiliśmy na licytację, parę wylicytowaliśmy, ale to się wydaje tak mało, jak mówimy o 8 milionach złotych, że szok. Ale dziś jest ogień, coś się kończy, zbiórka zaczyna lecieć na łeb na szyję, licznik się kręci. Co chwilę sprawdzam, co chwilę dzieci pytają, ile jeszcze brakuje, by Kacperek poleciał po zdrowie. Od parunastu dni tym żyjemy i choć będzie ogromna radość, jak się uda, to też pewnie poczucie pustki. Ale wiecie co jest w tym najlepsze? Jakie to obudziło pokłady ludzkiej dobroci, kreatywności i otwartości. Kiermasze ciast, koncerty, licytacje ubrań i zabawek, a nawet rysunków dziecięcych. A wszystko to w obrębie niewielkiego w sumie obszaru, choć ludzi z daleka też nie brakuje. Ten temu odbierze, tamten coś przywiezie, żeby były nowe fanty. Serce rośnie. Inną sprawą jest koszt całego leczenia, niewyobrażalny i nie do uwierzenia, że ktoś może na tyle wycenić życie. A Kacper nie jest jedyny, inne dzieci też walczą z czasem.

piątek, 17 stycznia 2020

Hu hu ha, hu hu ha...

... nasza zima zła.
My się zimy nie boimy,
bo jej wcale nie widzimy,
bo jej tu nie ma.

Taką oto piosenkę wczoraj śpiewaliśmy wśród kartonów, folii, zakrętek i innych takich przygotowywanych z okazji balu karnawałowego w przedszkolu. (Strój miał być ekologiczny). I choć piosenka wywołała ogromną wesołość podsycaną jeszcze kotem zawijającym się w folię izolacyjną z samochodowej apteczki, to ten brak śniegu doskwiera. U nas, w dolinie Wisły, to nie ma o czym mówić, skoro nawet u babci był całe dwa dni i poszedł precz. Ja się cieszę, buty mam suche, drogi nie są śliskie, ale dzieciom żal.  No to pomysł: jedziemy po śnieg. Wczoraj przekopałam pół internetu i poszłam spać z przekonaniem, że nie jedziemy, bo nic fajnego nie ma. Dziś wstałam i Osobisty kazał siąść do komputera i szperać na spokojnie. Jest 6.40, a my mamy zarezerwowany pokój w Zakopanem, na trzy noce, w samym środku naszych ferii, ze śniadaniem. Długo rozważaliśmy opcję z obiadem, ale jak wyjdziemy, to nie zawsze chce się wracać na określoną godzinę.
Początkowo szukałam w okolicach Poronina czy Białego Dunajca, ale sporo już zarezerwowanych, a zostały drogie i niefajne. No i wyszło, jak wyszło. Nie ścisłe centrum, raczej w kategorii kochanych przez nas dziur, ale nie potrzebuję zgiełku miasta, tam możemy na chwilę, na wieczór, gdy klimat jest podwójny.
Teraz tylko jak powiedzieć mojej mamie, że zostanie jej przywiezione młode kocisko?

środa, 8 stycznia 2020

Powrót w kierat

Ciężko było, oj ciężko, bo jeszcze się okazało, że jest problem z turniejami tańca, na szczęście kryzys zażegnany, ale od soboty do wczoraj ostra nerwówka. Dobrze, że dzieci spokojnie wystartowały. My za to wzięliśmy się za siebie, nie ma marudzenia, codziennie wychodzimy na górę, by coś zrobić. Koniecznie musimy zacząć mieszkać na górze, ob mamy tak ciasno, że ciaśniej się nie da. No dobra, da się, jeden dzień było maksymalnie ciasno, bo przyjechały panele na całą górę. Wnieśliśmy je do domu, ale na górę już nie mieliśmy siły, ani tam miejsca na nie. Piątkowe popołudnie i pół soboty leżały na dole, a my chodziliśmy, jak w labiryncie. Znosilibyśmy to pewnie dłużej, na raty, ale na niedzielę mieliśmy zapowiedzianych gości. Paczka paneli jakoś strasznie lekka nie jest, ale też nie zabójczo ciężka. Przy 20 staje się mocno ciężka, a przy 50 miałam całkiem dość. Wynosiliśmy tak, że ja do półpiętra, a Osobisty dalej, więc ciut lżej, ale i tak czułam w kościach te 62 paczki jeszcze długo. No ale są. Przyjechały i już nam nie wkupią, bo z jednego sklepu już zniknęły.
Co poza tym? Szykujemy się na urodziny dla rodziny. W tamtym roku nie było i już odetchnęłam z ulga, ale Syn stwierdził, że chciałby, żeby babcia przyjechała i ciocia i wujek. No to robimy. Miało być w ten weekend, ale czasu mało, w następny jest turniej i choćbyśmy my nie jechali, to dwójka gości jedzie. I stanęła na ostatnim tygodniu. To niby już ferie u nas, ale początek. Najwyżej, ktoś, kto nie może, przyjedzie innym razem.
Sporo czytam, recenzję też piszę na bieżąco. Portal rozszerzył działalność, staram się mierzyć siły na zamiary, ale tyle dobra...