poniedziałek, 30 marca 2020

niedziela, 29 marca 2020

Wiosna

Martwiły mnie te mrozy, u nas było po -8, ale nawet hortensje dały radę. Mam taką jedną, która w ogóle nie chce rosnąć, przemarza, potem jakoś staje i jaka była cztery lata temu, taka jest. Już zmieniłam jej miejsce i nic.O co rok prosi o łaskę dla niej, a ja ulegam. W tym roku przetrwała mrozy, więc może w końcu zdecyduje się żyć.
Wczoraj na tym ogródku, kwaśnym u nas zwanym, Osobisty z dziećmi rozłożył obrzeże, musimy jeszcze zamówić korę i tam wysypać. Tylko wiecie, to nie tak, że w sklepie kilka worków. Zamawiamy z tataraku, może auto wystarczy, bo tam jest z 90 metrów na długość.
Lata chwila drugi ogródek zamieni się w feerię barw. I zapachów. Już wczoraj hiacynty były na granicy rozkwitania, narcyzy również.
Kilka kwiatów w sadzie zbrązowiało, ale reszta się trzyma, też będzie pięknie. W sumie to sąd jest Osobistego, ale na wiosnę kocham go bardzo. Jak urośnie, to sobie tam postawie ławeczkę, od którymś bzem, żeby mieć widok na wszystkie drzewka.
Dziś zimno. Obejrzymy mszę, zjemy coś dobrego, zagramy w planszówki, zadzwonimy do babci. Dobrze, że wczoraj zapalili ognisko, dziś by już nie mogli posiedzieć.

sobota, 28 marca 2020

Straż na ulicach

Wczoraj przez naszą wieś jeździła straż i przez megafon ogłaszali, by być odpowiedzialnym, by zostać w domu. Kiedyś też podobno jeździli, ale nie słyszeliśmy.
Jak 81. Ja oczywiście tego nie mam prawa pamiętać, nie było mnie wtedy jeszcze na świecie, sytuację znam tylko z opowiadań, ale i tak stojąc wczoraj na progu domu miałam dreszcze i zimno mi się robiło. Wyszliśmy posłuchać, bo to ważne rzeczy. Nie w sensie, że komunikat, ale to, co się dzieje jest ważne. Trzeba to przeżyć, zapamiętać, poczuć. Niektórzy mówią, że to nic nie da, że tylko sieje panikę. A może u kogoś wzbudzi choćby ostrożność, może jak ktoś zobaczy wóz strażacki jeżdżący i ogłaszający to się chwilę zastanowi i nie pójdzie do sklepu po piwo.

piątek, 27 marca 2020

U lekarza

Pan doktor zadzwonił do mnie tuż po 18, jak było umówione. Dokładnie mnie wysłuchał, zadał parę pytań i jak usłyszał, że moja temperatura wynosi 35.8 to od razu wypisał opiekę nad zdrowym dzieckiem dla Osobistego. Bo ja muszę mieć jak odpocząć. Chwała mu za to, bo sama rozmowa z nim wycisnęła ze mnie siódme poty. Dał też kody do apteki, Osobisty był, zapłacił, jak za woły i na podstawie tego kodu i mojego PESELu wykupił. Nawet mi się to podoba, e-recepty naprawdę są ułatwieniem.
Dziś mi ciut lepiej, temperatura skoczyła do 36.2. Choć nadal zgrzypię, jak stary traktor.

czwartek, 26 marca 2020

Wietrznie

Wczoraj kazałam iść Osobistemu do pracy. Bo, kurczę, ciągle tylko sprząta. A mnie dopadło jakieś przeziębienie, dziś jestem umówiona na telefoniczną konsultację. Nie mówię, jak dziś rano zachrypiałam do dzieci to Córa mi powiedziała, żebym lepiej się położyła. Czyli nie jest dobrze. Napiszę wam, jak wygląda wizyta lekarska w czasach zarazy.
Odkurzacz powieszony, rury do niego też. Posprzątane w schowku, wiemy, ile mamy soków, a ile innych przetworów. Posprzątane na gorze. Lekcje ogarniam, choć drogę krzyżową kazałam Córze wydrukować i pokolorować, a nie rysować. Uważam, że to zadanie było przesadzone. Nie mam zaległych recenzji, dwie książki do przeczytania, no dobra, półtorej mojej i jedna dziecięca. Wczoraj zrobiłam gołąbki. Dziś tylko sos, będzie łatwiej.

wtorek, 24 marca 2020

Kwarantanna? Izolacja? Uważanie? Really?

Na zakupach dziś byłam. Osobisty miał jechać, jako chiński ochotnik, bo on ma grupę krwi ), a według jakichś tam badań to najbezpieczniejsza. Nie wiem, ale jak tak, to lepiej, żeby on wychodził. Miał zrobić zakupy nam, teściom i moim rodzicom. Ale wczoraj okazało się, że teść na zakupach był, bo przecież to nic takiego, a dla Osobistego to byłyby za duże zakupy. Serio, coś takiego wczoraj usłyszał. Potem zadzwoniłam do mojej mamy, ona na zakupach nie była, ale chciała w kilka miejsc, spożywka, apteka, mięsny... No i chciała jechać z nami, głównie chyba po to, żeby się z domu wyrwać. Rozumiem, mój tata jest bardziej, niż bardzo uciążliwy. No i doszliśmy przez to do wniosku, że ja pojadę, bo ja centrum miasta znam lepiej, bo częściej tam bywam i pójdzie nam szybciej.
Ruszyłam bladym świtem, w Lidlu byłam tuż po siódmej. I to był błąd. Sporo ludzi, każdy wchodził. I co z tego, że w maskach i rękawiczkach? Ci robili największe zamieszanie, bo jak maska to mogę podejść. Przy owocach był taki tłum, jak zawsze. Zygzakiem po sklepie chodziłam, przez co straciłam mnóstwo czasu. Na pewno było więcej, niż 20 osób, a tyle mieli wpuszczać. Dopiero potem zamknięto drzwi i pilnowano, ile osób wchodzi. Ale pchanie się i macanie każdego jabłka to nie wszystko. Jest wyraźna linia, nie wolno za nią wejść, tylko jedna osoba. No to co? Włażą, ekspedientki zwracają uwagę to obraza majestatu i krok w tył z obrażoną miną. Bo oni tylko chcieli wypakować zakupy. A ja chciałam swoje tylko spakować. I zapłacić. Bezpiecznie. A już kompletną głupotą jest robienie zakupów po dwoje. Bo jedno sobie nie poradzi? Bo za trudne, jak powiedziała teściowa Osobistemu? Masakra.
Za to centrum miasta, małe sklepy, zupełnie inna sprawa. Ludzie karnie stali na polu, w tym przejmującym wietrze, sami pilnowali, by w sklepie było mało osób. Stałyśmy z mamą każda do innego sklepu, więc poszło w miarę, ale i tak zajęło nam to prawie trzy godziny.

Wczoraj za to walczyłam sama z sobą i z nauką dzieci. Pościel mi się zachciało zmieniać, do tego namówiłam w końcu Osobistego, żeby zrobił coś ze skrzypiącym łóżkiem. Armagedon trwał cały dzień, w końcu jednak wszystko dobrze się skończyło. Jednak już miałam ochotę kląć, bo nawet z religii mamy zadania, a Syn z przedszkola ma tyle propozycji, że już sama się gubię. Niby dla chętnych, wiadomo, ale jak jedno robi jedno zadanie, a drugie co innego, to ja tylko biegam od jednego do drugiego. Wczoraj miałam już dość, dziś było lepiej. Zobaczymy, co przyjdzie jutro :P

poniedziałek, 23 marca 2020

Po weekendzie, dzień 10 i 11

Weekend u nas spokojnie. Pomijając, że Córa tańćzy do Youtube, przez co mamy więcej czasu na robienie na górze i w ten sposób biblioteczka zrobiona i zamalowana impregnatem, tylko spoinować i gipsować. Na razie jednak przeniesiemy tam wełnę z pokoju Córy i tam będziemy działać. Z Osobistym też wypucowaliśmy lodówkę, ja wyprasowałam całe zaległe pranie. No dobra, to jeszcze w piątek. Dzięki czemu nie mamy miejsca w szafie, bo teraz w podomowych, a tych nie prasuję. Wczoraj wyjęłam z szafy ładniejszą sukienkę, bo kurczę, siedzi się z tym mężem non stop, nie można się zapuścić. Dlatego codziennie staramy się ładnie wyglądać.
Wkurzam się. Wkurzam się na doniesienia odnośnie chorych i zmarłych. Bo testów jest za mało, więc dziś dowiemy się o wynikach z kiedyś, a nie z dziś, a ile osób nieprzebadanych? A zmarli zawsze mieli choroby towarzyszące, więc nie zabił ich koronawirus. Tylko jakoś bez niego dawali radę z tymi chorobami. Ale nie, statystyk by poszła za bardzo w górę, sukces byłby mniejszy. Nie wiem, po co tak okłamywać społeczeństwo.
A wkurzam się też na ludzi. Przyszło nam zdać egzamin z odpowiedzialności i przyzwoitości. I część daje radę, ale część to normalnie do odstrzału. Bo oni tylko na chwilkę, bo oni tylko do sklpeu, co z tego, że całą rodziną, choć są objęci kwarantanną. Mnóstwo ludzi pracuje. bo musi, naraża się co dzień na kontakty z innymi, a taki potencjalnie zarażający sobie pójdzie w świat, bo tak. Kurna, no...
Siedzę w domu. Bo mogę. I doceniam ten koniec świata, który pozwala mi wyjść do ogrodu, bo inaczej bym zwariowała. Ale inni nie mają ogrodu. I siedzą na dupach, jak tylko mogą. A niektórzy nie mogą. Bo ktoś ten chleb upiec musi i towar dowieźć, sprzedać, posprzątać, pracować w elektrowni, wodociągach, gdziekolwiek. Już nie wspomnę o całej służbie zdrowia. I ci, co tych ludzi, poświęcających się co dzień, drżących, czy czegoś nie przywloką do domu, dodatkowo narażają, powinni zostać profilaktycznie potraktowania kilkoma gramami ołowiu.

Wyłączyłam treści dla dorosłych, bo doszły mnie słuchy, że nie wchodzi blog.

piątek, 20 marca 2020

Kolejny dzień

- Ile jest do Wielkanocy? - pyta Osobisty po wiadomych wiadomościach.
- Trzy tygodnie. Szykujemy już papiery rozwodowe?
- Wolę wersję, że będziemy grubi i okrągli.
To tak w ramach podsumowania dziś. Teksty, że idę myć włosy, czy się depilować, bo głupio tak w szpitalu są na porządku dziennym.
Awantura. O trawę. Bo Córa zrobiła na zadaniu z rysowania w Paint inną, niż zrobiłoby Syn. I on dałby jej czwórkę. Oboje ryk. Tak, wiem, to ten czas, kiedy trawnik spędza sen z powiek wielu ogrodnikom. Ale żeby rysunkowy?

Kurczę, z serialu wyjdzie mi telenowela brazylijska.

Kwarantanna dzień 8

Dzieci zamiatają na potęgę. Osobisty testował też separator do popiołu, więc przy okazji wypucował kominek, dawno tak czysto nie było ;) Zrobiłam też z Córą wiosenny przegląd szafy, oprócz sukienek. Żal jej tam zaglądać, bo sporo pójdzie do oddania, a przecież wszystkie ukochane.
Osobisty nadal zdalnie, szlag trafia i jego i mnie, bo wcześniej załatwiał wszystko w pracy, a teraz, to, co by pokazał i po trzech minutach by było gotowe, teraz musi załatwiać telefonicznie. Wiecznie wisi na telefonie, wczoraj siedział do 20, z przerwą w południe, bo miał już dość. A pracę też gdzieś tam wykonać trzeba.
Oddałam obie recenzje, do napisania kolejna, kończę jeszcze jedną książkę. W ogóle dużo czytamy, Córa pochłania kolejne rzeczy, dużo też siedzą przed komputerem. Na szczęście Syna też już denerwuje czołówka z Klubu Przyjaciół Myszki Miki i przewija, bo bym zwariowała. Bo on ma swój komputer na razie w jadalni, więc w całej naszej przestrzeni życiowej słychać, co robi. Musimy kupić słuchawki.

czwartek, 19 marca 2020

Kwarantanna dzień ... jaki my mamy dzień? ... 7

Dni mi się zlewają w jedno. Z kotem bardziej, niż w porządku, co prawda zbadać się nie dała, bo od razu weszła do transportera i odwróciła do nas ogonem, ale chodzi, nie bardzo kuleje i radzi sobie. Po powrocie od weterynarza wypuściliśmy zmorę na pole, bo tak się darła, że się nie dało nic zrobić, bo myśli własnych nikt z nas nie słyszał. Bilans: dwie myszy i jaszczurka. Jaszczurkę zabrałam. To znaczy kota od gada, bo gadów się boję. Czyli chyba będzie żyć.
Dobrze, że jest dobra pogoda, wywaliłam dzieci z ich pracą na pole. Nie, nie z nauką. Dzień wcześniej na mojej ledwo wyschniętej po myciu podłodze rozłożyli się z plakatówkami i kartonem, który malują na moro, żeby był czołg. Wczoraj malowali na polu. Straty mniejsze.
W tym czasie z Osobistym wynieśliśmy na zewnątrz wszystkie kwiaty i zaozonowaliśmy dom. Korzystając z przymusowego pobytu wyplewiłam grządkę z lawendą, trochę kwiatową, bo przez tę kiepską zimę całkiem mi zarosła. Osobisty też zmontował na wieczór centralny odkurzacz. Od wczoraj zamiatanie u nas jest nagrodą, bo w kuchni jest zamontowana szufelka, wystarczy zmieść pod nią śmieci, włączyć i sruuuu, leci w otchłań. Dzieciaki pokochały. Byle im miłości na dłużej starczyło, ale na razie dom mamy zamieciony.
Jedna awantura na koncie. Córze trochę nie pasuje nauka w domu, a głównie to, że mama wymaga czegoś więcej, niż zrobienia zadań, bo śmie też coś tłumaczyć i rozwijać wiedzę z podręcznika. I wczoraj się o to wściekła. To dopiero będzie znak czasów. Nasze dzieci będą mogły powiedzieć swoim, na marzenia, że chcieliby nie chodzić do szkoły, że im te marzenia się spełniły i wcale nie było tak fajnie.

środa, 18 marca 2020

Kwarantanna dzień 6

Kwarantanna i kot? Jaka kwarantanna? Nie, nie wykorzystuję kota, by wyjść na spacer, to raczej kot wykorzystał mnie. Ale po kolei...
Siedzimy w domu, nagle dzwonek, listonosz. Ledwo wróciłam do domu, znów dzwonek. Będąc przekonaną, że czegoś zapomniał, otwieram, pusto. Dopiero w połowie podjazdu widzę rozemocjonowaną sąsiadkę, że nasz kot się powiesił, ale tam trzeba od tyłu, nie od frontu. Okazało się, że Flerken zawisła nogą na płocie, w centymetrowej szczelinie między szczeblami, nie dawała się sąsiadce zdjąć. Osobisty doleciał pierwszy, uwolnił kota, kot się drze, łapy nie da sobie nawet obejrzeć. No to transporter i sru do weta. Dobrze, że do lecznicy mam z trzysta metrów, to szybko poszło, bo ciśnienie miałam już w górnych rejestrach. Na szczęście tylko wyobijana, głównie przez to, że się szarpała, kości ma całe. Dostała leki, dziś muszę z nią jechać do kontroli, ale chyba nic jej nie jest, bo już koniecznie i natentychmiast musi na pole. Lecznica od 9, może dotrwam.
Osobisty zastanawia się, czy wściekły kot, zdolna do wybuchów złości córka i żona przed okresem to wyższa konieczność i czy nie spinkolić do roboty :P Wszyscy mówią, że to taki piękny czas dla rodzin, nikt nie myśli, ile osób się zamorduje :P

Wczoraj byłam trochę przerażona, bo co chwilę dostajemy jakieś zdalne lekcje i materiały. Bałam się, że tego tyyyyyleee, ale wrzuciłam to wszystko Córze na Skype, otworzyła to i wcale tego tak dużo nie wyszło. A jak u Was? Cisną dzieciaki? Czy dali im luz?

wtorek, 17 marca 2020

Kwarantanna dzień 5

Miałam nigdzie nie jechać, ale dzieciakom zamarzyła się pościel z Lidla. Nie no, jasne, że dla samej pościeli bym nie pojechała, ale do tego pieczywo i mama chciała zakupy, więc się zdecydowałam w nadziei, że tam będzie bezpieczniej.
Najpierw stałam w kolejce, żeby wejść do sklepu. Ochroniarz wpuszczał paczkami, po kilka osób. Dawno nie byłam w tak pustym sklepie, gdzie człowiek prawie nie widzi człowieka, a jak już widzi to z daleka. Dziwne uczucie. A potem tu był ryż, a tu był makaron, a jeszcze tu Danio. A kasie ludzie daleko od siebie, co chwilę myli wszystko, choć byli ludzie, którzy mówiąc "ja tylko" zbliżali się, aż kasjerki reagowały.
Dziwnie się patrzy na tak mały ruch samochodowy, tak mało ludzi i autobusy, prawie puste, z wydzielonymi strefami. Jak ja nie znoszę tego, że coraz częściej historia dzieje się na naszych oczach.
Dzieciaki same z siebie wczoraj wzięły książki, Syn ma z przedszkola i robiły zadania. Posiedziały też chwilę na pole, a potem, popołudniu, jak z Osobistym poszliśmy na górę, trochę zapłytować, usiedli przed bajkami.
Osobisty w pracy dostał kolorek i kolorki mogą przyjść do pracy w swoim tygodniu tylko w wyższej konieczności. Czy podlanie kwiatka to wyższa konieczność? Na razie nie jest jego tydzień a i w przyszłym iść nie musi, ot uroki stanowiska.
Podziwiam osoby, które pracują, które sprawiają, że ten czas oprócz widma strachu nie przynosi widma głodu. Podziwiam lekarzy, laborantów, ratowników, pielęgniarki, na pierwszej linii ognia, ale też sprzątaczki, bo bez nich byłoby jeszcze gorzej. Bohaterowie narodowi rodzą się w ciszy, w kompletnym skupieniu.

niedziela, 15 marca 2020

Kwarantanna dzień 4

Zasadniczo ta niedziela nie różniła się niczym od poprzednich, tyle, że nie byliśmy w kościele. Osobisty zrobił naleśniki, ja w końcu sok z mandarynek, które od początku nie bardzo chciały się obierać, więc tak leżały i leżały i przestały się obierać w ogóle. Dużą część dnia spędziliśmy na polu. Pół hektara działki daje spore możliwości, spotkaliśmy jedynie kota sąsiadów, który przyłazi do naszej kotki. Gorzej, bo ona prezentuje całą sobą postawę "zostańmy przyjaciółmi". A chcieliśmy mieć małe kotki... Na tarasie dało się siedzieć, bardzo przyjemnie grzało.
W końcu nas zmotywowało do zamontowania dzieciakom anteny w komputerze w ich pokoju. Dzięki temu mogą sobie wieczorem oglądać do 21, a my odzyskaliśmy swój telewizor.
Weekend sprawił, że złapałam dystans, zobaczymy, co będzie jutro. Osobisty zostaje w domu, ja też nigdzie nie jadę, bo tata odwołał wizytę u specjalisty. Do sklepu też na razie nie musimy się wybrać. Koło nas spokojnie, ale mieszkamy na takim zadupiu, że nic dziwnego, że nie widzimy jakiegoś wzmożonego ruchu.

sobota, 14 marca 2020

Kwarantanna dzień 3

Dzisiejszego ranka mogły być dwie ofiary kwarantanny niezwiązane z koronawirusem. Herbatka za słodka/już za dużo cytrynki/za zimna/za ciepła mocno nadwerężały moją cierpliwość, ale jakoś się udało.
Dziś po raz pierwszy założyliśmy maseczki. Tak, mamy. Osobisty kupił mnóstwo sztuk jak jeszcze były i kosztowały coś ponad złotówkę, co wtedy uważał za wygórowaną cenę. Dziś jest dumny, że kupił, bo dzięki temu mamy zapas i możemy pracować nad kończeniem góry. Tak więc (wiem, wiem) dziś założyliśmy maseczki i poszliśmy kończyć górę. Efekt z tego taki, że moja biblioteczka została zafoliowana i częściowo założyliśmy płyty kartonowo-gipsowe. W związku z tym pralka dziś chodziła trzy razy. Zupełnie poza związkiem wymyłam wszystkie kosze w domu. Wspomniałam też o tym, że jak tak dalej pójdzie to pod koniec płytki będę nam lśniły. Co prawda Osobisty coś przebąkuje o tym, że one są z natury matowe i coś o ścieraniu, ale ciii...
"Na mieście" nie byłam, więc żadnych wieści z frontu przekazać nie mogę.
Córa ćwiczyła dziś balet na zdalnej lekcji. Jej nauczycielka powinna zostać ozłocona.
Dostaję dreszczy, jak słyszę muzykę z "Sąsiadów".
Recenzji nadal nie tknęłam. Książkę idę tknąć teraz.

piątek, 13 marca 2020

Pół żartem, pół serial o koronawirusie

Kwarantanna dzień 0
Odebrałam Syna z przedszkola, Córa miała iść do koleżanki, więc pojechaliśmy do sklepu. Dziwnie się czułam z dwoma chlebami (zawsze mrożę), dwoma paczuszkami wędliny i czymś tam jeszcze w koszyku, gdy przede mną stali ludzie z kartonami makaronu i papieru toaletowego.

Kwarantanna dzień 1
Poszłam z dziećmi do biblioteki szkolnej i zostałam potraktowana trochę, jak przestępca, co chodzi po świecie z roznosicielami wirusa. A przecież, kurdę, jakbym pracowała, to oni mogliby jeszcze w tej szkole siedzieć. I wtedy legalnie, bez krzywych spojrzeń poszliby do tej biblioteki?
A potem poszłam do apteki i miałam takie samo wrażenie, jak dzień wcześniej z tą moją receptą na tabletki anty, kiedy ludzie przede mną ogołacali półki.
W domu mamy starte wszystkie kurze, umyte fronty szafek i nawet zamiotłam garaż. Zrobiłam też dwa prania. Z trzeciego zrezygnowałam, bo dwa pierwsze chciały polecieć na zwiad do sąsiada i ledwo je uratowałam przed tym lotem.

Kwarantanny dzień 2
Osobisty w domu testuje, czy jego firma może przejść na pracę zdalną, więc mogę wyjść bez dzieci, nikt na mnie nie będzie krzywo patrzył. Na zakupy, bo zapomniałam marmolady do pyz/pampuchów/klusek na parze, a bardzo mi się chciało, pojechałam rano, bo nie będzie kolejek. Głupia ja. No dobra, w mięsnym nie było kolejek, bo nie było mięsa.
W południe pojechałam jeszcze raz po podręczniki dla Córy, w końcu odebrałam brakujące opakowania tabletek, bo dopiero w południe rozpakowali dostawę.
Wyprałam wszystkie ręczniki. Przeczytałam pół książki, nie tknęłam żadnej z dwóch recenzji.
Dzieci siedzą przed komputerami. Trochę się uczą na darmowych stronach z matematyką i angielskim, sporo grają. Jak dobrze, że kupili te laptopy!

Zapraszam do kolejnych relacji :)
I od razu mówię, sprawę traktuję poważnie, choć już sama nie wiem, gdzie jest środek między paranoją, a zbyt luźnym podejściem. To wpisy raczej na rozluźnienie, głównie siebie, bo jednak się boję, ale trzymać się przy dzieciach trzeba.

środa, 11 marca 2020

To był bardzo owocny wieczór

Dzieciaki leżały już w łóżku. Córa czytała Synowi, potem mieli już iść spać. Osobisty włączył tv, pościelił nam łóżko, zrobił herbatę i zabrał się za popcorn. Zapytałam, czy im zaniesie, na co on z szelmowską miną oznajmił, że już przecież umyli zęby. Spojrzałam na niego i upewniłam się, czy jest pewny, że nie wyniuchają. Był pewny, bo skoro nie usłyszeli, to też nos ich zawiedzie.
Umościliśmy się w łóżku, a tu zza rogu wychynął Syn z oczami, jak u kota ze Shreka i pytaniem:
- Popcorn?
To był bardzo owocny wieczór. Umyłam wc i umywalkę, wstawiłam pranie. Oczywiście tuż po tym, jak opanowałam napad śmiechu. Film też obejrzeliśmy. Z poślizgiem co prawda, bo trzeba było zaopatrzyć dzieciaki w przegryzkę do czytania, ale obejrzeliśmy.

czwartek, 5 marca 2020

Koronawirus, a jakże

I znów dwa podejścia: mówić, informować, nie straszyć(!), przekazywać na tyle rzetelną wiedzę, na ile może taka być przy zupełnej nieznajomości zagrożenia. A drugie: nie mówić dzieciom, po co mają wiedzieć, po co je straszyć i w ogóle nie ma o czym mówić, bo to niepotrzebnie rozdmuchana panika.
My dzieciom mówimy. Na spokojnie, tłumaczymy, jak jest, co się z tym wiąże, zresztą nie da się uniknąć tej wiedzy, zawsze gdzieś coś usłyszą, a lepiej żeby wiedzieli od nas, niż od kolegów, bo ostatnio Syn usłyszał, że wtedy się dziwnie wygląda. Tak sobie myślę, że z koronawirusem jest jak z seksem, można szukać informacji w internecie i u kolegów, ale po co? Zresztą, istnieje ryzyko, że Osobisty zaraz dostanie odgórny przykaz pracy z domu, już nie może podróżować służbowo, ani nawet przejść do budynku obok, ot, przepisy bezpieczeństwa, więc nasze dzieci i tak zorientują się, że coś jest nie tak.
Nie mogę się zdecydować, czy bardziej boję się grypy, która zbiera śmiertelne żniwo i której nie należy lekceważyć, czy tego. Waham się, bo jednak grypę znamy, wiemy, jak się przed nią bronić, mamy lekarstwa i szczepienia. A tu stoimy przed widmem czegoś kompletnie nieznanego, co okres inkubacji ma na tyle duży, że przy obecnym poziomie podróżowania nie wykosi jednej wioski, jak dawne choroby, ale ma szansę przekosić pół świata. Oczywiście koloryzuję, przesadzam, ale prawda jest taka, że prócz mycia rąk i trzymania się z dala od ludzi przeziębionych nie możemy zrobić nic. A widzę, jak wiele osób ignoruje zalecenie. Wczoraj czekałam na Córę, gdy przyszły dzieci na kolejną grupę baletu. Jedno kaszlące tak, że płuca już chyba zgubiło, drugie smarkające na potęgę. Pomijając już zalecenia widzące już chyba wszędzie, żeby przeziębionych dzieci nie przyprowadzać, to kurczę, jak takie dziecko ma tańczyć, skoro nie może oddychać? Jak już olewamy zalecenia sanepidu to dbajmy choć o tylko to nasze dziecko... Skoro nie dbamy o siebie.
Ale wracając, bo mi się zboczyło z tematu. Czy jest ktoś, kto słyszał jakieś wypowiedzi antyszczepionkowców w temacie wirusa? Bo mnie umknęło, a szalenie jestem ciekawa. Bo póki chodzi o jakieś tam inne choroby, które wracają i też zaczynają zbierać żniwa, to ostro się wypowiadają, ciekawa jestem, co robią teraz.

środa, 4 marca 2020

Wyścig szczurów czy poddanie się?

W szkole co jakiś czas organizowane są konkursy. Istnieją też takie ogólnopolskie. I Córa bierze udział w każdym. Nie, nikt jej nie każe, ma ochotę i bierze. Czasem robi głupie błędy, czasem zajmuje wysokie miejsca, czasem wiemy od razu, że będzie porażka, bo zadania były trudne i nie dała rady. Albo po prostu ktoś był lepszy. Z każdego takiego wychodzi z podniesiona głową i z uśmiechem bo to tyko zabawa (inaczej się ma sprawa z turniejami tańca, ale to osobny temat i inna kategoria). W klasie jest kilka osób, które też biorą udział w konkursach. W niektórych, w każdym. I dla mnie super, niech próbują, niech oswajają stres tam, gdzie przegrana nie jest ważąca. Jednak jest grupa rodziców z kategorii "A po co?" . A po co brać udział, jak to trudne. A po co stresować. A po co brać teraz udział, w tamtym roku się napracowali i nic z tego nie mieli.
Naprawdę? Naprawdę starać się można tylko wtedy, jak coś się z tego ma? Jak można odpuścić, nawet nie próbując? Nie popieram wyścigu szczurów, nigdy nie pozwolę im dążyć po trupach do celu i zarobić się w imię lepiej, szybciej, czy bo inni robią. Ale nie poprę też opuszczania tarczy przed walką. Jeśli jej nie chcą podjąć, bo nie, to ok, jeśli uznają, że to dla nich za trudne to też ok, mają prawo, oni znają własne ograniczenia. Ale jak słyszę, że nie, bo ktoś i tak będzie lepszy, to mi się coś dzieje. Jak takie dziecko ma iść potem w świat, jaki obraz siebie buduje, jak coś takiego słyszy od rodziców?
Dziś się stresuję. Dzieci mają egzamin z karate i wiem, jakie to dla nich ważne. I na pewno dziś będziemy świętować. Jak zdadzą, to wiadomo dlaczego, a jak nie, to też będziemy świętować. To, że się odważyli i podeszli do pierwszego w życiu ważnego egzaminu.