środa, 29 czerwca 2016

Pisorz to ma klawe życie...

Wczoraj gdzieś między 40 metrem, a końcem żywopłotu do wyplewienia przypomniałam sobie tekst o klawym życiu cesarza i zmieniło mi się od razu na pisarza. Bo musicie wiedzieć, że strasznie nie lubię tego żywopłotu, który plewiłam już w tym roku razy pięć i nie był to zapewne raz ostatni. Się chce, się musi...
Ale do rzeczy. Pisarz to ma klawe życie. Naprawdę. Wstaje, gdy chce, by usiąść i czekać, aż wena na niego spłynie. Jak już cudowna pani przyjdzie, to się pisze, pisze i pisze, pod wpływem natchnienia jakiegoś wielkiego powstają nowe strony, dziesiątki stron tekstu. Oczywiście wysokich lotów, wszystko dopracowane. Kawka podana pod nos nie przerywa procesu twórczego. Jest, napisane. Teraz do wydawcy, który czerwony dywan rozściela i od razu wydawać chce, więc w miesiąc, no, góra dwa książeczka pachnie nowością na półkach, przynosząc autorowi niebotyczne zyski. On w tym czasie, oczywiście przy pomocy weny, pisze kolejne arcydzieła, spotyka się z zachwyconymi czytelnikami, bo w ofertach spotkań autorskich wybierać może. Ci nie godni, ci za daleko, a tu za mało kawy oferują. Pan i władca.
Pisarz to ma klawe życie...
Tylko czemu ja wstaję rano zawsze za wcześnie, ogarniam dwójkę moich szkrabów kochanych, przedszkole, pranie, prasowanie, sprzątanie i ten nieszczęsny żywopłot, że nie wspomnę o warzywach i kwiatach i kocie, co to się dopomina o pieszczoty zawsze wtedy, gdy się spieszę? No i mąż jest jeszcze. Mąż mój osobisty. Tia, tylko Osobisty wyjeżdża czasem na krócej lub dłużej, częściej lub rzadziej. Ostatnio nie było go 15 i 16, potem 24 i 25, a teraz nie ma go od poniedziałku. I co? W piecu napalić sobie trzeba było, węgla nanieść, bo inaczej zimna kąpiel czekała. No i jeździć musi, żebym ja mogła siedzieć w domku, dziećmi się zajmować i żebyśmy z głodu nie pomarli.
A gdzie czas na pisanie? No jak to gdzie? Od 6 rano, kiedy jeszcze jakieś siły są i dzieciaki nie zaglądają przez ramię wołając o picie, jedzenie, siku i inne.
Czemu ja siadam i grzebię, przeszukuję internet, żeby głupot nie pisać, bo jakoś wena wiedzy przeze mnie nieposiadanej wcisnąć sama do głowy nie chce? Czemu biegam po komisariacie, by być wiarygodną? Szukam konsultantów i znowu grzebię za informacjami i dopiero siadam i piszę. I czasem się nic nie składa, nic nie wychodzi, a zdania toporne. I poprawiać trzeba.
No czemu ja nie mam klawego życia?
Wiem. Pewnie dlatego, że nie ośmielę się napisać o sobie "pisarz". Coś tam umiem, ciągle się uczę, czerpię inspiracje, doskonalę warsztat. Nie jestem pisarzem, choć napisałam z Markiem wspólną powieść, teraz piszę drugą. Jestem współautorką, twórcą tekstu. A pisarz? Może kiedyś, w przyszłości. I może wtedy będę mieć klawe życie ;)

sobota, 25 czerwca 2016

O spotkaniu autorskim

W poniedziałek pojechałam z dzieciakami na spotkanie autorskie organizowane przez Bibliotekę Publiczną w Kalwarii Zebrzydowskiej dla Joanny Szarańskiej. Miał być poczęstunek, kącik dla dzieci i jakaś niespodzianka. Powiem Wam, że na miejscu zaniemówiłam, bo:
1. Nie było kącika dla dzieci. Była najprawdziwsza bawialnia! Basen z piłkami, autka, lalki, warzywa, zabawki ćwiczące koordynację ręka-oko. I do tego cudowny pan Marcin, który robił dzieciakom korony z serwetek papierowych, motylki, kwiatki i się nimi zajmował. Bajka. Najpiękniejsza biblioteka, jaką w życiu widziałam! Wrócę z dziką radością i przyjemnością. Personel cudowny, miły, ach, normalnie zakochałam się.
2. Poczęstunek to paczka ciastek i woda. A tam moje ukochane ciacho z rabarbarem, babka, soczki dla dzieci, dla dorosłych, kawa, no znowu wysoki poziom i mój zachwyt.
3. Niespodzianka... Robienie kartek ślubnych. I znowu niby nic, a jednak coś, bo kartki poszły na bazarek dla chorej Julki. Jak będzie robiona akcja, bo najpierw wystawa w bibliotece, to dam znać. Więcej pewnie powie Joanna, bo ja zaskoczona byłam, jak na niespodziankę przystało. I to nie, że zróbcie cokolwiek, ale pod okiem profesjonalisty amatora ;) jakkolwiek to brzmi. Znowu byłam zachwycona.
Spotkanie zaczęło się o 16.30, a skończyło grubo po tym, jak biblioteka powinna zamknąć podwoje. Moje dzieci wyjść nie chciały. W sumie to się im nie dziwię ;)
Dziękuję, było świetnie i pomogło mi oderwać myśli od kota. A to naprawdę dużo i dobrze świadczy o całym przedsięwzięciu. Naprawdę świetnie się bawiłam.

wtorek, 21 czerwca 2016

Kraina wiecznych łowów....

Kocur już nie wróci. To znaczy wrócił wczoraj na rękach Osobistego i został pochowany obok Figi. Dzięki ogłoszeniu na Olx dowiedziałam się, że jest tam i tam. Ja go nie znalazłam. Osobisty tak. Drugi kot w przeciągu półtora roku,... kur....

Rok u nas był...

Taka refleksja. Dałam kilka ogłoszeń, jedno na fb z zastrzeżeniem, że za propozycję nowego kota lub pisanie, że to tylko kot, usunę ze znajomych. To był nasz kot, nie chcieliśmy go zastępować i naprawdę chcieliśmy go znaleźć. Dziękuję wszystkim za udostępnienie. Jedna osoba wyleciała, bo napisała to, co prosiłam, by napisane nie zostało. Nie wiem, czy to miał być żart, bo nieśmieszny. Nikogo na siłę w znajomych nie trzymam, ktoś nie chce, niech mnie usunie, bez żalu. Ale trochę szacunku i empatii nikomu jeszcze nie zaszkodziło.

Druga sprawa to taka, że skurwysyństwo się szerzy, przepraszam za wyrażenia, ale jak nazwać inaczej kogoś, kto posyła smsa, że adres odbioru i zdjęcie kotka w linku? I podaje adres jakiejś strony. Ja w takie cuda nie klikam, bo w smsie można to było zawrzeć, ale ktoś nie dość, że obudzi nadzieję, to jeszcze sobie zafunduje wirusa, czy inne badziewie...

niedziela, 19 czerwca 2016

Rozmijani

Znowu się nam rozmija. Osobisty wrócił w czwartek, dość późno, w piątek miał robotę po pracy i też wrócił późno. Dzieciaki przeszczęśliwe, ale zaraz musiały iść spać. Sobota na wariata, bo do południa przyjechał kosić i Osobisty musiał trawę na kompostowniku przerzucić, a popołudniu ja z dzieciakami pojechaliśmy na Krainę Lodu w wersji baletowo hiphopowej. Córa była tak zadowolona, że pogratulowała pani spektaklu i zapytała, czy może do nich dołączyć. Zobaczymy we wrześniu, bo to jednak 25 km... W jedną stronę.
Dziś spędziliśmy razem, ale jutro znowu mijanka, bo my jedziemy na spotkanie autorskie, a Osobisty zostaje. Potem on ma dentystę, a później jedzie na wyjazd integracyjny i robi nam się pół weekendu. Weekendu, w który jest Piknik Lotniczy i Wianki i chcemy, a nie bardzo chcemy i nie wiemy, czy pojedziemy, bo takiego czasu w domu razem to mamy, jak na lekarstwo i zaczyna mi to strasznie przeszkadzać. A 28 Osobisty znowu ma być w Anglii i znowu będziemy osobno.
Co chwilę się coś u nas dzieje i zaczyna mi brakować tchu. A w planach jeszcze wyjazd dość daleki do rodziny, spotkanie z Markiem, przyjaciółką moją, bo na Dzień Dziecka jeszcze się nie udało (!) i kolegą z pracy Osobistego. Serio, nie mamy gdzie tego upchnąć.
Do tego jeszcze Rudzioł nasz polazł gdzieś wczoraj w nocy i go nie ma. Zdążyłam go opłakać, ale nadzieja głupia nadal się kołacze i chodzę i patrzę i słucham. Czy ja się muszę tak do tych zwierzaków przywiązywać? Niech no on tylko wróci, niech no się pokaże... (Szymborska, jak zawsze, niezastąpiona).

piątek, 17 czerwca 2016

Łapówka na poprawę humoru

Wczorajsza notka odeszła w niebyt. Nie to, że nagle mi te rzeczy przestały przeszkadzać, ale jakoś tak jakby mniej na unerwienie mi działają. A to za sprawą łapówki, jednak przekupna jestem. Wczoraj Osobisty wracał z delegacji, przez Amsterdam. A co można przywieźć żonie z Holandii? Tulipany :) Przywiózł mi 10 cebulek. W czerwcu. Córa od razu chciała sadzić. Idąc więc tokiem rozumowania, że jak czegoś nie wolno, a bardzo się chce, to można, posadziłyśmy :) Bo ona bardzo chciała. Na wiosnę pewnie zakwitną.
Fajnego mam męża :)

czwartek, 16 czerwca 2016

Wkurzona

Wkurzona ostatnio chodzę. Naprawdę wszystko mnie denerwuje.
Po pierwsze fitness, ja wiem, że się nie ocenia po pierwszych zajęciach, ale mi nie bardzo podeszła instruktorka na zastępstwo. To czemu chodzę? Bo mam 7 wejść do końca miesiąca wykorzystać. W poniedziałek nie byłam, bo mnie łeb bolał, a wczoraj nie byłam, bo Osobistego nie było. Znowu poleciał. Choć wieczór był przemiły, z winkiem, niekoniecznie dobrym filmem, ale w wyśmienitym towarzystwie. To taki plus.
Poza tym denerwują mnie ludzie, co mają mega wymagania i się wpychają do kolejki. To głównie dzieciaki na festynie u Osobistego, a rodzice nie widzieli. Takie maluchy, jak moje, nie miał szans. Z tego wkurzenia zdobyliśmy drugie miejsce w piłowaniu drzewa z Osobistym.
Wkurzają mnie ludzie na grupach sprzedażowych. Bo rzeczy mają być nowe, firmowe najlepiej, z metkami i za dwa złote sztuka. W głowach się poprzewracało.
Wieszać bym chciała wszystkich, co głoszą swoje prawdy objawione, choć te prawdy przeczą prawom naukowym, ale oni wiedzą lepiej. Bosz, czy oni nie zdają sobie sprawy, że ktoś nie sprawdzi, nie wie i może sobie zrobić krzywdę?
Wkurzają mnie ludzie na konkursach książkowych, bo czytać ze zrozumieniem zasad nie umieją, wykłócają się, usuwają komentarze, albo ściągają pomysły. Kreatywność i rozum gdzieś się zapodziały. Że już nie wspomnę o szacunku do drugiego człowieka.
Chyba mam PMS.

sobota, 11 czerwca 2016

Dziecko mną rządzi

Tak, dobrze czytacie, dziecko mną rządzi. Jeżeli dostanę pozwolenie, to robię, jeśli nie... No ale od początku. W środę spróbowałam Syna zostawić ciociom, ale płakał niemiłosiernie, że zgubił mamę, że on chce do mamy i gdzie jego mama. Ciocie się zlitowały, mama utuliła, poszedł w końcu, ale co chwilę do mnie wracał. W czwartek wzięłam się na sposób. Bo mieli festiwal piosenki, Córa chciała być pszczołą, a skrzydła zostały w aucie. Więc pytam ja tego mojego zbója, czy mogę iść po te skrzydła. "Możesz". Postałam chwilę, nie patrzył, poszłam. Chciałam, żeby jej zaniósł. "jestem zajęty" - usłyszałam. No to zaczęłam kuć żelazo, póki gorące. Zapytałam, czy mogę iść na zakupy i znów dostałam łaskawe pozwolenie. No to poszłam, zostawiając torebkę, żeby wiedział, że nie poszłam daleko ;) Taki trik wypraktykowany na moim bracie starszym młodszym. Problem był po godzinie, jak chcieli wyjść na plac zabaw, bo się tknąć nie dał. Ubrałam buty i on pójdzie z dziećmi. I ze mną. Mówię mu więc, że muszę siku. Zaproponował mi sikanie na polu, ale wyjaśniłam, czemu ten pomysł głupi jest z zasady. I obiecałam dogonić. Sikałam godzinę :P Znaczy siedziałam na schodach przedszkola, tak, że mnie nie widział i pisałam Świadka jasnowidza. W zeszycie, muszę teraz przepisać.
W piątek znów zapytałam, czy mogę na zakupy. "Możesz. Kup mi misie". Misie dlatego, że poprzedniego dnia dostał misie bezowe, takie, jak na odpuście, w nagrodę za ładne przedszkole. No i zniknęłam. Książkę sobie czytałam, siedząc w aucie pod placem zabaw przedszkolnym i czekając na telefon o założenie butów małej histerii mojej. Doczekałam się... Dziecka idącego z ciocią za rękę na plac zabaw. Jak tylko się zajął zabawą, odwinęłam auto i pojechałam gdzie indziej czytać ;) Szkoda, że dziś nie poszliśmy, w poniedziałek spodziewam się kolejnych przygód, ale może akurat już załapał, że przedszkole jest fajne. Bo w piątek cały szczęśliwy opowiadał, że ciocie pomagają i są fajne.
No, więc dziecko mną rządzi ;) Ale póki robi to, czego ja chcę, niech sobie rządzi ;)

Jutro szalony dzień nas czeka. Na 11 do Osobistego do pracy na Family Day, będzie grill, lody, hot-dogi, dmuchańce, karuzela, mały plac zabaw i mnóstwo konkursów. W tamtym roku wygrałam siłowanie się na rękę i chłopaki z pracy Osobistego nadal pamiętają ;) A potem szybkie zakupy i na dzień parafialny. Znowu się będzie działo ;)

poniedziałek, 6 czerwca 2016

XVI Wielka Parada Smoków

Wczoraj odbyła się XVI Wielka Parada Smoków, w której wzięliśmy udział w charakterze smoka ;) to znaczy dzieci jako ogon, ja jako odnoga ogona, a Osobisty jako fotograf :) Trasa inna, niż w tamtym roku, z Plant, Grodzką na Rynek. Długo, ciepło i trochę kiepsko zorganizowane. W tamtym roku nikt nie miał prawa wejść na trasę, w tym roku nagminnie ktoś przechodził między dzieciakami, dzieciaki biły po smokach i w ogóle było zamieszanie. Do zagrody mogli wejść tylko ci, co mieli identyfikatory i w sumie nie wiem, czy dobrze, czy źle, bo część dzieci bez rodziców by nie weszła, na przykład mój Syn. I ok, my mieliśmy plakietki, ale nie każdy miał takie szczęście. Przy czym rozumiem zabieg, żeby w zagrodzie nie było całych rodzin, bo w tamtym roku się cały tłum zrobił, a wpuszczali na wyrywki.
Córa dzielnie szła całą trasę w swoim stroju z kartonu pomalowanego w Picassa, Syn trochę szedł, trochę się rozbierał, trochę na rękach go miałam. Dziś mam siniaki, bo mój karton dość sztywny był ;)
Na miejscu, jak zawsze, woda, ciastka, cukierki i koszulki. Szkoda tylko, że na sam koniec było z nami 5 dzieci. Słownie pięcioro! W tym dwoje moich i jedno Cioci z przedszkola. Pozostał mi po tym straszny niesmak, bo wiem, że rodzice nie posłali, bo przecież dzieci nic z tego nie będą mieć. Jeszcze raz serdecznie dziękuję tym, którym się chciało i zostali do końca. Dzięki Wam zabawa była super, mimo upału i zmęczenia.
Osobisty z drugim super Tatą zgadali się, co zrobić, żeby w przyszłym roku dzieciaki mogły jechać, a nie iść i żeby był cień, więc plan na smoka jest, choć tematu jeszcze nie ma ;) ale co tam. Oby więcej dzieci było...

Po powrocie do domu, jak już dzieciaki wstały ;) poszliśmy na spacer nad Wisłę. Trawa po kolana czasami, przestrzeń, tego mi było trzeba po betonowym Rynku Krakowskim. Koniec co prawda mniej miły, bo w pokrzywy weszliśmy, ale dzielny Osobisty podeptał, zrobił przejście i mogliśmy przejść, oczywiście dzieciaki na rękach. Bo oczywiście krótkie ubrania mieliśmy wszyscy, a mnie po pokrzywie boli 3 dni. Wieczór to jeszcze popcorn i truskawki i bosko mi :) Ale nie jedzcie jednego po drugim, bo źle smakują oba ;)

piątek, 3 czerwca 2016

Syn przedszkolak

We wtorek pojechałam załatwić formalności w przedszkolu, czyli obojgu obniżyć pakiet godzin Córze i ustalić go dla Syna. Ale nikogo odpowiedzialnego nie było. Przy czym Syn oznajmił, że idzie do dzieci. No i poszedł. A potem zawrócił i wpadł w histerię. Ciocie dzielnie chciały dać radę, mama dzielnie (i pełna szczęścia) wyszła i pojechała na zakupy. Przezornie niedaleko... bo po 15 minutach ciocia się poddała. Syn wpadł w taki stan, że nic nie widział, nikogo nie słuchał, tylko buty ubrał i chciał do domu. Wspólnie uznając, że się zrazi, zabrałam do domu. Jego i Córę, bo tak się zdenerwowała, że nie chciała słuchać o pozostaniu na dłużej. Poważnie obawiałam się, czy nie wrócą jej ryki na powitanie przedszkola, które trwały przecież od czerwca do lutego!!
1 czerwca na szczęście Córa się wybrała do przedszkola, a Syn... Nie odkleił się od nogi. No to pojechaliśmy do domu, gdzie popołudniu Osobisty przeprowadził z nim poważną rozmowę i uzyskał tyle, że pójdzie. My zgłupieliśmy. bo co innego płacz do zamknięcia drzwi, a co innego taka histeria. Wczoraj postanowiłam zagrać inaczej. Obiecałam magnes za niepłakanie i spacer do koparek. I Syn poszedł. Ja zostałam w szatni i tak sobie siedziałam, czasem w drzwiach, czasem w szatni... 2 i pół godziny. Dwa wielkie płacze były, a potem już uśmiech. I nawet na angielski do swojej docelowej grupy poszedł za zamknięte drzwi.
Dziś co chwilę sprawdzał, czy jestem, ale bez płaczu. To znaczy był płacz... Na koniec. Bo on nie wychodzi!! Następnym razem spróbuję wyjść. Dziś pisałam Świadka jasnowidza ;) więc też nie jakoś bezproduktywnie tam czasu nie spędzam, ale wracam do domu z nimi i muszę wszystko ogarnąć w biegu. Nie podoba mi się to. Teraz Osobisty zabrał ich do koparek, bo wczoraj zamieniliśmy spacer na kryty plac zabaw, bo tak lało.
Ech, mam nadzieję, że aklimatyzacja przyspieszy :) Ale nie jest źle, dziś nawet coś wyklejał z dziećmi z plasteliny.
Dziś szykujemy stroje na Paradę Smoków. Syn koniecznie chce iść jako przedszkolak, więc jakaś tam klapka się domknęła. Zobaczymy :)