niedziela, 27 maja 2018

Ledwo żywa - ze szczęście też



Kiedy wchodzimy do namiotu, zaczyna się walka. Z czasem, zmęczeniem, strojami. Niestety czasem z rodzicami, którzy wiedzą lepiej i zrobią po swojemu.
A potem jest dzika radość, że się udało. I choć zmiana koni nie wyszła najlepiej, a dwie szable się zapodziały, dziewczynki to profesjonaliści - na żale przyszedł czas dopiero za kulisami.
Widziałam tylko pół przedstawienia, nie widziałam mojego dziecka, czekam na film. Ale jestem szczęśliwa. To był piękny prezent na Dzień Mamy.


1486 zdjęć. Od rana wybieramy te, które wyszły. A przed nami jeszcze jedno przedstawienie, w czerwcu.

piątek, 25 maja 2018

Wielki dzień

Jutro wielki dzień. Dziadek do orzechów ujrzy światło dzienne przed całą zgromadzoną na rynku publicznością. A ja znowu za kulisami. Nie mogę się doczekać.

poniedziałek, 21 maja 2018

Szkolniak

Na wczorajszym spacerze podeszliśmy pod szkołę. Jest wywieszona lista przyjętych do pierwszej klasy. I wśród innych dzieci jest Córa. Poczułam jednocześnie dumę i żal. To już?

sobota, 19 maja 2018

Bardzo trudno jest mi orzec, czy to mysz, czy jaszczur może

W domu cisza, spokój. Wykładam się z książką na łóżku i...
Szsz szsz szsz - dobiegło mnie zza zlewu w kuchni. Cichutko podchodzę, dźwięk nie ustaje.
- Panie Boże, niech to będzie mysz, a nie jaszczurka. Mysz przyjmę, jak własną, pokocham, dam jeść - modlę się w duchu, patrząc w szczelinę między zmywarką, a szafką zlewozmywakową. Leży tam jakiś listek, rusza się. Dusza zwiała na ramię, serce czuję w piętach. Jestem sama, Osobisty wróci za parę godzin, jak to tam zostawię, to nie będę wiedzieć, gdzie polazło. Uzbrojona w resztki odwagi, albo determinacji, biorę pogrzebacz i odsuwam rzeczy stamtąd. Pusto. Wyjmuję rzeczy spod szafki, już na bezdechu, bo to przecież na mnie może wyskoczyć i pożreć w całości, nawet sznurówek nie wypluje, bo ich nie posiadam. Pusto. No ale przecież myszka może przycupnąć na rurze do zmywarki. Trzymając się tej myśli, daję przybyszowi spokój, wracam do lektury, dźwięk się nie powtarza. To było w środę.
Dziś, dzieci na polu, Osobisty kosi, zasiadam z książką i...
Szsz... szsz...szsz... - tym razem zza koszy na śmieci. Podchodzę cicho, szura. Idę po latarkę, świecę za kosze w nadziei, że spojrzą na mnie piękne czarne oczy w aksamitnym futerku, dam jej jeść i zostaniemy przyjaciółmi (a kota wywalę na zbity pysk za nie wykonanie obowiązków służbowych) i będzie pięknie.
A tam nic na mnie nie patrzy, bo jaszczurki nie umieją patrzeć do góry, tylko siedzi takie wielkie, długie, okropne jaszczurzysko, a ja wrosłam w ziemię. W końcu odzyskałam czucie w nogach i w te pędy na pole, do Osobistego, zaklinając gada, żeby się nie ruszał.
Mój rycerz bez skazy, choć bez zbroi wziął kosze, zabrał jaszczurkę i wyniósł na pole. Uratował mi życie normalnie, bo ja ze zwierzątek to się boję pająków, węży i jaszczurek. Szkoda tylko, że kota przynosi jaszczurki do domu. Żywe. Czy ona chce mnie wykończyć?

niedziela, 13 maja 2018

Rozdwojenie

Patrzę na mój ogród i go kocham.
Patrzę na mój ogród i go nienawidzę.

Widzę jego potencjał, widzę krzaczki, które wyrosną i będą piękne, róże, które już zachwycają. I widzę czas, który musi do tego upłynąć.

piątek, 11 maja 2018

Leczenie

Leczę się. W biegu, w locie, zwał, jak zwał. Wczoraj trzeba było zawieźć psa do weterynarza. Bo wymiotuje, nie je, nie pije, była umówiona od poniedziałku. Musiałam pojechać. Kroplówka, badania, wyniki popołudniu, wtedy decyzja, co dalej.
Wczoraj wróciłam do domu, puściłam dzieciom bajkę i padłam, jak kawka, nie zauważyłam, że wrócił Osobisty, wziął ich na pole... Dopiero mnie mama obudziła, jak dzwoniła, że dziś znów jazda. Zapalenie wątroby w bardzo ostrym stanie. Albo początek raka. Restrykcyjna dieta. Jutro znowu kroplówka. A ja znów długi rękaw, bo skóra po antybiotyku parzy. No to leczymy się. Psica i ja.

poniedziałek, 7 maja 2018

To był naprawdę długi week...

Plany mieliśmy zacne. Dzieci co któryś dzień u babci, a my na górze, robimy, ile wlezie, bo przecież większość majówki miało padać.
Oto lista, co poszło nie tak:
1. wełna mineralna i płyty nie przyjechały, bo panu popsuł się samochód
2. babcia dzieci wzięła tylko na jeden dzień pod koniec tygodnia, bo miał być remont z malowaniem lakierami, poza tym mojej mamie sił już nie starcza
3. nie padało
4. nie najlepiej się czułam, bo jakaś chrypa, ból gardła i takie tam, a leczenie szło opornie i z marnym skutkiem.
W związku z powyższym, zrobiliśmy sporo na polu. Ja z doskoku i jak miałam siły, ale i tak sporo. Działka jest wyrównana, posialiśmy więc trawę (leży w nasionkach i czeka na deszcz, bo nie nadążymy z podlewaniem, a przez dzień i tak by je upaliło, zresztą, wody u nas już brakuje). Poprawiliśmy jeden bok kostki wokoło ogródka, Osobisty przywiózł korę i podrzucił pod maliny, chcemy też powiększyć ogród z różami. Z okazji schnięcia na potęgę, przeniosłam jedną rabatkę z kwiatkami na inne miejsce. Wykopaliśmy studnię i na dnie jest nawet trochę wody - zobaczymy na dłuższą metę, czyli jak zacznie padać. No i dokupiliśmy brakujące rzeczy do wentylacji.
Poza tym zrobiliśmy 16 koni na przedstawienie Córy. Trzeba było karton przyczepić do kijka. Klej na gorąco nie dał rady, taker też nie, w końcu Osobisty wziął piankę montażową i to był strzał w dziesiątkę. Po akceptacji głównodowodzącej, czyli pani Ani, nauczycielki tańca, zrobiliśmy tak resztę.
Prócz tego zaliczyliśmy kilka grilli wewnętrznych, czyli sami z sobą, a w sobotę, po tańcach Córy upiekliśmy ziemniaki u moich rodziców. Do tego lody, które nijak na moje gardło nie pomogły i majówkę uważam za zupełnie zmarnowany dobry czas. Zmarnowany, bo nie zrobiliśmy tego, co chcieliśmy, choć Osobisty chwilę był na górze. A dobry, bo jednak sporo rzeczy pokończyliśmy, coś się udało zrobić i przede wszystkim pobyć razem. A to już bezcenne.

A dziś byłam u laryngologa. Zapalenie gardła, krtani, tchawicy i strun głosowych. Czemu tak ostro? Bo nie mam migdałów. Kolejny tydzień lenistwa przede mną ;)