wtorek, 25 września 2018

Już za parę dni, za dni parę...

Tylko ja nie wezmę plecaka i gitary, ale dwie wielkie walizki (oby tyko dwie) i dzieci pod pachę. Doczekaliśmy się. To już ta sobota. I cała trójka drży. Choć ja drżę z niepokoju, a dzieci z radości. Osobisty nie wiem, czy drży, bo jedzie do Hanoweru, ale zakładam, że nie, bo prowadzi. W każdym razie się nie przyznaje, choć zastanawia się, jak to będzie bez nas. Ja od razu mówię, że się boję, po pierwsze podróży, bo jedziemy pociągiem, bilety kupione w obie strony i o ile tam jedziemy nocnym, tak do domu wracamy w ciągu dnia. Nie wiem, jak wytrwamy. Ale auto odpadło ze względu na tę delegację, na którą Osobisty właśnie jedzie. Tak, jak pisałam, wraca w piątek, nie posadzę go za kółkiem w sobotę, potem w pociąg i do pracy. Co prawda ze znajomymi uznaliśmy, że on wcale się nie musi w poniedziałek radośnie uśmiechać, byle nie powłóczył nogami, ale wiecie... I został pociąg. Dzieci zachwycone, ja chyba ciut mniej.
W sobotę pojechaliśmy na rajd sklepowy po walizkę. Najpierw Futura i Puccini i Wittchen. Jedna była taka piękna, a on mi nie kupiiiiił.... Potem Auchan i wyszliśmy szybciej, niż weszliśmy, bo ceny wyższe, niż w markowych. W efekcie zamówiliśmy na Allegro. Dziś przyszła. I dzieci kazały się już spakować. Nie było przeproś. Naznosili ubranek i kazali się pakować. Zajęli ponad pół wielkiej walizki. Bez misia i pieska, takich puchatych strojów, które chcą zabrać jako szlafroki. A gdzie moje rzeczy? Gdzie ich bielizna i podręczniki Córy? Dobrze, że nie musimy pakować ręczników, bo są na miejscu. Najwyżej będę ciąć ilość rzeczy, bo an trzy tygodnie i tak się nie uda nam spakować, a prać tam można. W sumie to na razie tylko piorę, prasuję i sprzątam. Bo przy tym pakowaniu mnóstwo rzeczy się wyciąga. Sprzątam też w ogrodzie, dziś wyjęłam z ziemi mieczyki, zaraz będzie czas na buraczki i inne. Do tego wykąpałam storczyki, żeby Osobisty nie musiał o nich myśleć. Dwie trzecie zamrażalnika ma zapakowane jedzeniem, więc nie zginie, choć mój ojciec panikuje i nie umie sobie wyobrazić, jak ja mogę zostawiać chłopa na tyle samego. No mogę. Taka jestem niedobra. Choć może nie aż tak niedobra, bo mu powiedziałam, że może sobie kogoś sprowadzić. Odparł mi, że on się będzie napawał spokojem bez baby. No i podpuszczaj tu takiego. Zresztą, na moje nieśmiałe wtrącenie, że może ja sobie tam kogoś znajdę do noszenia walizek, albo ktoś mnie poderwie prawie mnie zabił. Śmiechem. Wyjaśnił potem, jak już mojego Ferdynanda (FOCH u nas nie funkcjonuje) pokonał, że dwa typy podrywaczy nie mają u mnie szans. Casanovę bym zagryzła, a biednego misia zamordowała w inny sposób. I tak wyszło na to, że jego zazdrość osiągnęła zero absolutne. Zero nadziei.
A we Władysławowie dziś spadł śnieg. Czy ja naprawdę chcę jechać nad morze?

środa, 19 września 2018

Odwrócenie

Bałam się o Córę, bo nikogo w szkole nie znała, a ona weszła, jak ciepły nóż w masełko. Za to z Synem są problemy. Pominę, że po tygodniu chodzenia tydzień był w domu, bo chory. To normalne. Natomiast okazało się, że bardzo płacze w przedszkolu, nie bawi się z dziećmi i narzeka, że nie ma przyjaciół, nie umie się zaprzyjaźnić, że boi się dzieci... Powodów jest milion, każdy pewnie prawdziwy w jakimś stopniu. Jest płacz, odrywanie, największym marzeniem jest zostać w domu. Dziś cały się trząsł z nerwów. Ja jestem silna przy nim, potem wsiadam do auta i płaczę. Z żalu nad nim, z bezsilności. Bo nie działa prośba, przekupstwo, nagrody, nic nie działa. W końcu dziś mu powiedziałam, że to jego wybór jaki chce być i od niego zależy, czy będzie szczęśliwy, czy nie. I droga była fajna, tylko w szatni go dopadło. Brakło siostry i okazało się, że to ona była motorem.
Staram się mu pomóc, staram się to ogarnąć i jednocześnie widzę kolejne trzy tygodnie przerwy i boję się, że cokolwiek wypracujemy, pójdzie się przejść po tym czasie. Ech, kłębek nerwów ze mnie, nie umiem się skupić. I tak, myślę, że jestem złą matką, choć wiem, że tak nie jest i przedszkole, kontakt z dziećmi jest najlepszym, co mogę zrobić. Ale rozum swoje, a serce swoje.

czwartek, 13 września 2018

Stało się

Bilety kupione. Tak, bilety, bo jednak zdecydowaliśmy się jechać do sanatorium pociągiem. Wpływ miało na to kilka czynników, w tym najważniejszy taki, że Osobisty dzień przed naszym wyjazdem wraca z Niemiec samochodem. A w sobotę musiałby znowu wsiąść, odwieźć nas gdzieś w Polskę, a potem jeszcze wrócić pociągiem. W poniedziałek oczywiście do pracy. uznaliśmy, że to za duży wysiłek, a i ja będę wykończona, bo część będę prowadzić, a jak nawet nie prowadzę, to nie śpię. Wzięliśmy więc nocny pociąg do Sławna. Co prawda tłucze się przez całe Trójmiasto i jeszcze o Malbork zahacza, mega widokówka, jedzie 12 godzin, ale część prześpimy, a reszta będzie atrakcją. Wzięliśmy przedział trzyosobowy, z dwoma łóżkami, bo nigdzie w pociągu nie było miejsca w przedziale dla nas wszystkich. A oni chcą i tak spać razem.
Ze Sławna to jeszcze nie wiem, jak się dostaniemy. Pod dworcem stoją busy, PKS i taksówki. Jak nie załapiemy się na transport zbiorowy z racji, że niedziela, to pojedziemy taksówką. A co.
Z podróżą powrotną będzie gorzej, bo musimy w dzień, a to już nie jest tak fajne, jak się jedzie przez całą Polskę, a poza tym w dniu powrotu ma się zmienić rozkład jazdy, więc nawet nie mam jak kupić biletu. Najwyżej po nas Osobisty przyjedzie.
Z tego, co wiem, to w szkole ślubowanie będzie pod koniec października, więc może zdążymy, będę jeszcze rozmawiać z wychowawczynią. Muszę przecież ustalić plan nauki na ten czas, bo tam ma mieć normalne lekcje. Wiwat dziennik elektroniczny, będziemy na bieżąco. A pani wypełnia solidnie, więc się nie boję.
Zostało mi tylko wymyślić, jak naszą trójkę spakować na trzy tygodnie.

poniedziałek, 10 września 2018

Mordercy

Nie zajęło nam to dużo czasu. Nawet pięć minut nie minęło. Zamordowaliśmy. Nie było co zbierać. Jedna paletka do badmintona jest w stanie agonalnym, drugą dzieci sobie na tyle zreperowały, że są w stanie uczyć się odbijać. Na usprawiedliwienie dodam, że one miały z dwadzieścia lat ;) Nie walimy aż tak mocno, żeby lotką rozerwać żyłkę.
Po 8 latach małżeństwa, ponad 11 bycia razem, wczoraj odkryliśmy, że oboje lubimy grać. On nie proponował, bo uważał, że ja nie bardzo, ja miałam tak samo.
Zostawiłabym to bez komentarza, ale jednak mam. Jak dobrze, że po tylu latach potrafimy się czymś zaskoczyć.

Musimy kupić nowe.

niedziela, 9 września 2018

Po tygodniu

Jest dobrze. Córa zadowolona, chętnie wstaje do szkoły i choć czasami nie pamięta, że coś ma, albo zapodzieje coś w szafce, to z każdym dniem jest lepiej. Mają wspaniałą panią, taką ciepłą i domową, druga mama. Kiedyś padało i nie przyprowadziła ich do małej szkoły, bo byli po WFie i nie chciała, by ich zawiało. A kiedyś kazała ubrać bluzy. Dzieli im czas tak, że Córa nie czuje się zmęczona, chodzą na plac zabaw. Już odrobiła jedno dodatkowe zadanie i dostała szóstkę. Bo mają naklejki, oceny i pieczątki. Trochę pomieszane i ja na początku była zła o te oceny, bo nie miało być, ale naklejki, czy pieczątki uśmiechniętego/smutnego misia też są ocenami. I mi przeszło. Bo co za różnica, czy coś jest piątką, czy niebieskim, smutnym misiem lub brakiem naklejki, dziecko przeżywa tak samo.
I nawet śniadanie się w szkole zjada, a miałam obawy, bo Córa to przeżuwacz długodystansowy, bardzo długo... Ale daje radę.
A Syn, no cóż, rano jest tragedia, ale potem już jest lepiej. Bo mama. No i mamy pierwszy katar. Masakra. Tydzień pochodził. Ja nie wiem, co zrobię, żebyśmy pojechali do sanatorium, bo przecież chorzy nie możemy. Chyba tydzień przed go już nie puszczę.

wtorek, 4 września 2018

Pierwsze łzy

Wczoraj cała chodziłam. Ale na ustach uśmiech numer jeden i do przodu. Gorzej było w kościele, jak ksiądz zaczął opowiadać o piesku, który wraz z innymi szczeniaczkami był wystawiony na sprzedaż, ale za mniejszą kwotę, bo miał krótszą nóżkę i nigdy nie będzie "normalnym" psem. Na to chłopiec go kupił za wyższą cenę, bo on jest wart tyle samo. A jak jeszcze chłopiec pokazał, że ma protezę nogi i bierze pieska, bo on potrzebuje kogoś, kto go zrozumie, to łzy ciurkiem poleciały. W szkole było lepiej (apel przegadałam z koleżanką, która w tej szkole jest pedagogiem), bo było zamieszanie i na płacz nie było czasu.
Dziś drżałam znów, bo Syn bał się do przedszkola iść ze względu na takiego jednego kolegę dokuczającego i bijącego. Co prawda rozmawiałam i z nim i z wychowawczynią, ale strach został. Odprowadziliśmy Córę, ja ze świeczkami w oczach i ściśniętym gardłem ze wzruszenia, zresztą, ostrzegłam, że tak może być, żeby nie pomyślała, że będzie jej tam źle. I tu znowu płacz. Koleżanka z klasy się rozpłakała. Odchodziłam, jak Córa ją pocieszała, bo Syn chciał natentychmiast wyjść. I chętnie poszedł do przedszkola. Pierwsze koty za płoty.
A, bo przepisaliśmy Córę na rano.