Tak, tak, dobrze czytacie. Do takich wniosków doszłam wczoraj, po dogłębnym przemyśleniu sytuacji.
Otóż, na wczoraj mieliśmy zaproszenie na ślub. Oczywiście, że żal mi młodych, że muszą dłużej czekać i wszystko przekładać, ale u nas jest tak zimno, że chyba wszystkim wyszło to na dobre. Leje, wieje, niecałe piętnaście stopni, koszmarnie. Ja bym umarzła, młoda by umarzła... A jeszcze o 13 miało być święto szkoły, gdzie Córa miała grać główną rolę. To znaczy nie wiem, czy by było, ale taki był plan i pani była załamana, że nas nie będzie, bo ślub. A tak święta nie ma wcale, a ślub przeniesiony na sierpień.
No a dziś miał być finał sezonu tanecznego. I na samą myśl o tym, że po weselu mielibyśmy się wlec do Krakowa na turniej, a Córa dodatkowo tańczyć robi mi się tak słabo, jakbym co najmniej na tym weselu była, piła i tańczyła całą noc (nie mylić z kacem, nie miewam).
No i tak mi wyszło, że wiwat covid ;)
Co nie przeszkadzało mi wieczorem uderzyć w płacz, że przecież liczna zakażonych ciągle taka sama, a oni luzują i znowu nas zaraz zamkną i znowu nic nie będzie wolno i ja nie wytrzymam siedzenia w domu i uczenia dzieciaków do kolejnej wielkanocy, buuuu... Co jakiś czas tak pękam, a potem mi lepiej.
niedziela, 31 maja 2020
poniedziałek, 25 maja 2020
W domu
Dziś siedzimy w domu. Niby oboje mogliby wrócić do nauki, ale obostrzenia w przedszkolu i szkole skutecznie mnie zniechęciły. Zresztą, u Syna tylko 6 rodziców zgłosiło chęć, u Córy cała klasa jest za zdalnym. Syn ma w związku z tym mniej przysyłane, bo pani pracuje stacjonarnie. Wyjęłam całą stertę kolorowanek, wszystkie kredki i oboje smarują, aż trzeba ich odganiać.
W sobotę przyjechał domek. Wczoraj siedzieli nawet, jak padało. Zamówiliśmy im jeszcze pleksi do okien, żeby tak nie wiało, a Osobisty jest w trakcie robienie rury strażackiej do zjazdu i tyrolkę. O tym ostatnim nie chcę słyszeć, bo zawału dostanę, ale co ja mogę ;) Wiem, jak ich to cieszy, więc po prostu nie słucham, ale i się nie odzywam.
Jutro Córa pisze próbę konkursu matematycznego, Kangura, on line. Nie umiem się odnieść do idei. Wiem, że miał być, ale chyba bym wolała, żeby zrezygnowali całkiem, a nie tak. Mam poważne wątpliwości co do braku pomocy rodziców i samodzielności dzieci.
W sobotę przyjechał domek. Wczoraj siedzieli nawet, jak padało. Zamówiliśmy im jeszcze pleksi do okien, żeby tak nie wiało, a Osobisty jest w trakcie robienie rury strażackiej do zjazdu i tyrolkę. O tym ostatnim nie chcę słyszeć, bo zawału dostanę, ale co ja mogę ;) Wiem, jak ich to cieszy, więc po prostu nie słucham, ale i się nie odzywam.
Jutro Córa pisze próbę konkursu matematycznego, Kangura, on line. Nie umiem się odnieść do idei. Wiem, że miał być, ale chyba bym wolała, żeby zrezygnowali całkiem, a nie tak. Mam poważne wątpliwości co do braku pomocy rodziców i samodzielności dzieci.
środa, 20 maja 2020
Co nam dała izolacja
Większość skupia się na wadach, na tym, co straciła, a ja chcę zapamiętać to, co nam dała.
Czas - ogrom czasu i choć czasem jest źle, szczególnie w czwartek, kiedy Osobisty siedzi ze słuchawkami na uszach od 8 do 21 - jak się ma spotkania z całym światem to tak bywa - to jednak sporo zyskaliśmy. Mamy czas na spokojnie podelektować się goframi, możemy zrobić ognisko. Nigdzie się nam nie spieszy, porzuciliśmy kalendarz i zegarki, no prawie. Nie mamy poczucia, że zaraz trzeba wyjść, a zaraz jeszcze gdzie indziej, bo się spóźnimy. Dzieciaki zrezygnowały z jednych zajęć dodatkowych, nie wrócą, jak to wszystko wróci do normy. To nam daje dwa wolne popołudnia, które wcześniej były nie do pomyślenia. Teraz docenili fakt, że mogą usiąść w ogrodzie, pokolorować, poczytać, poskakać lub po prostu poleżeć na leżaku. Możemy pograć w planszówki, nawet takie długie, które zawsze były zarezerwowane na niedziele i i tak nie zawsze się udawało, bo jak tydzień zawalony, to na niedzielę zostawało kino, basen, cokolwiek.
Spokój. I to nie w kategorii czasu, ale dzieciak się wyciszyły. Choć jest to związane z czasem i z tym, że jednak trochę odpoczywają.
Dzieci się dogadały. Zajęło im to mnóstwo czasu, prawie cały ten czas, ale umieją ze sobą rozmawiać bez obrażania się (tak często) i dorośli do tego, że czasem można bawić się osobno, jak ma się kogoś dość. To dało nam też trochę oddechu, bo rozumieją prośbę o chwilę dla siebie.
Nauczyliśmy się żyć bez wielu rzeczy. Można żyć bez kina, bez wyjść i choć tęsknimy, nie mamy parcia, że co tydzień gdzieś musimy być.
Z praktycznych rzeczy to korona dała nam czas na robotę. Owszem, prace w domu stanęły, ale założyliśmy folię przed ogrodzeniem, która czekała od tamtego roku. To znaczy czekała, bo miał być chodnik i baliśmy się, że nam rozwalą, ale teraz raczej o chodniku możemy tylko pomarzyć. Zamówiliśmy też zrębki drzew i tam rozłożymy. Ogarnęliśmy ogródek, wsadziliśmy warzywa, okopałam maliny, mam oberwane i nawiezione krzaczki. Czekamy na domek dla dzieci, bo też była obsuwa. Mieliśmy też czas pojechać po beczki na deszczówkę, niedługo weźmiemy koparkę, obkopiemy dom pod opaskę i chodnik, pod taras i te beczki się wsadzi. Za to zabieraliśmy się od lat i nie było czasu nad tym pomyśleć, a teraz ot tak nam wyszło. Zaraz prace na polu się skończą, zostanie plewienie, ale to nie tak dużo i możemy wrócić do kończenia góry.
Czas - ogrom czasu i choć czasem jest źle, szczególnie w czwartek, kiedy Osobisty siedzi ze słuchawkami na uszach od 8 do 21 - jak się ma spotkania z całym światem to tak bywa - to jednak sporo zyskaliśmy. Mamy czas na spokojnie podelektować się goframi, możemy zrobić ognisko. Nigdzie się nam nie spieszy, porzuciliśmy kalendarz i zegarki, no prawie. Nie mamy poczucia, że zaraz trzeba wyjść, a zaraz jeszcze gdzie indziej, bo się spóźnimy. Dzieciaki zrezygnowały z jednych zajęć dodatkowych, nie wrócą, jak to wszystko wróci do normy. To nam daje dwa wolne popołudnia, które wcześniej były nie do pomyślenia. Teraz docenili fakt, że mogą usiąść w ogrodzie, pokolorować, poczytać, poskakać lub po prostu poleżeć na leżaku. Możemy pograć w planszówki, nawet takie długie, które zawsze były zarezerwowane na niedziele i i tak nie zawsze się udawało, bo jak tydzień zawalony, to na niedzielę zostawało kino, basen, cokolwiek.
Spokój. I to nie w kategorii czasu, ale dzieciak się wyciszyły. Choć jest to związane z czasem i z tym, że jednak trochę odpoczywają.
Dzieci się dogadały. Zajęło im to mnóstwo czasu, prawie cały ten czas, ale umieją ze sobą rozmawiać bez obrażania się (tak często) i dorośli do tego, że czasem można bawić się osobno, jak ma się kogoś dość. To dało nam też trochę oddechu, bo rozumieją prośbę o chwilę dla siebie.
Nauczyliśmy się żyć bez wielu rzeczy. Można żyć bez kina, bez wyjść i choć tęsknimy, nie mamy parcia, że co tydzień gdzieś musimy być.
Z praktycznych rzeczy to korona dała nam czas na robotę. Owszem, prace w domu stanęły, ale założyliśmy folię przed ogrodzeniem, która czekała od tamtego roku. To znaczy czekała, bo miał być chodnik i baliśmy się, że nam rozwalą, ale teraz raczej o chodniku możemy tylko pomarzyć. Zamówiliśmy też zrębki drzew i tam rozłożymy. Ogarnęliśmy ogródek, wsadziliśmy warzywa, okopałam maliny, mam oberwane i nawiezione krzaczki. Czekamy na domek dla dzieci, bo też była obsuwa. Mieliśmy też czas pojechać po beczki na deszczówkę, niedługo weźmiemy koparkę, obkopiemy dom pod opaskę i chodnik, pod taras i te beczki się wsadzi. Za to zabieraliśmy się od lat i nie było czasu nad tym pomyśleć, a teraz ot tak nam wyszło. Zaraz prace na polu się skończą, zostanie plewienie, ale to nie tak dużo i możemy wrócić do kończenia góry.
wtorek, 12 maja 2020
czwartek, 7 maja 2020
Zielono
Spadł deszcz i wszystko się pięknie zazieleniło. Za chwilę wybuchną bzy i będzie jeszcze piękniej, na razie musi wystarczyć akebia. Nadal nie czuję w niej czekolady, ale cóż, ładna jest. Szpaki chodzą za robakami, sad trochę kwitnie, głównie dlatego, że go Osobisty bardzo w tym roku przyciął.
Dobrze mi. Dobrze mi z nimi w domu, dzieciaki w końcu zaczęły się lepiej dogadywać, bawią się razem, a jak mają dość, to się nie kłócą tylko każde idzie do siebie. Dużo pomagają słuchawki, kupiliśmy im, bo inaczej był dramat, jak każde chciało co innego. W otwartej przestrzeni niezbędne.
Mogłabym się przyzwyczaić.
wtorek, 5 maja 2020
Zasiali górale...
Nie owies i nie górale, ale tak mi się skojarzyło. W sobotę rano było mokro, kosić się nie dało w żadnym razie, Osobisty wziął więc szpadel i zaczął kopać. Spokojnie, jeszcze mu tak za skórę nie zalazłam, żeby grób dla mnie, ogródek kopać kończył. Chwilę nad nim postałam, ale że on miał łopatę i nie miałam się na czym opierać, to poszłam po rękawiczki i zabrałam się za truskawki. Wyplewiłam wszystko, poprzerywałam je, bo narosły tak, że miejsca w dziurkach nie miały. Potem szybki obiad, a przy nim telefon. Tata źle się czuje, więc mama prosi, żebym szybko przyjechała, bo pogotowie, wszystko. No i pojechałam szybko i kompletnie niepotrzebnie, bo mu przeszło, jak mnie zobaczył. Ja rozumiem, że mu nudno, że wszystko, ale ni zdzierżyłam i powiedziałam, dość dobitnie, co sądzę. Po powrocie weszłam znów w truskawki i podsypałam je nawozem, inne krzewy też.
Niedziela leniwa, deszczowa, dzieciaki uciekły do siebie, więc obejrzeliśmy kilka odcinków serialu.
A wczoraj... O matko, Osobisty pracuje teraz cztery dni w tygodniu, wczoraj miał wolne. On kosił, ja ogarniałam naukę dzieci. Po obiedzie też wyjęłam kosiarkę, a potem kończyliśmy ogródek. Bo przeryć to jedno, a wyjąć stamtąd choć większość perzu to nie takie proste. Kto wie, jaki perz jest wstrętny, ten wie, jak się narobiliśmy. Ale się udało i posialiśmy łubin. Urośnie, zaryje się i może ten nasz piach zrobi się ciut lepszy. Mamy jeszcze kilka roślin na poplon. Wsadziłam też mieczyki, a na koniec zrobiliśmy sobie ognisko z kiełbaskami. Z powodu braku chleba i tego, że dzieciakom drożdżowe nie smakowało. Spokojnie, nie zmarnuje się, zjedliśmy sporo do kolejnych odcinków serialu.
A dziś pojechałam po zakupy, nam, mamie, do tego jeszcze baletki musiałam odebrać, bo stare już dziurawe. I tyle tylko powiem, że nic nie powiem, bo musiałabym bardzo kląć. Ale specjalne pozdrowienia ślę dwóm panom z paczką żelek i czymś jeszcze oraz rodzicom z dziećmi biegającymi samopas po całym Lidlu. Z takim nastawieniem zaraz znowu nas pozamykają w domach.
Niedziela leniwa, deszczowa, dzieciaki uciekły do siebie, więc obejrzeliśmy kilka odcinków serialu.
A wczoraj... O matko, Osobisty pracuje teraz cztery dni w tygodniu, wczoraj miał wolne. On kosił, ja ogarniałam naukę dzieci. Po obiedzie też wyjęłam kosiarkę, a potem kończyliśmy ogródek. Bo przeryć to jedno, a wyjąć stamtąd choć większość perzu to nie takie proste. Kto wie, jaki perz jest wstrętny, ten wie, jak się narobiliśmy. Ale się udało i posialiśmy łubin. Urośnie, zaryje się i może ten nasz piach zrobi się ciut lepszy. Mamy jeszcze kilka roślin na poplon. Wsadziłam też mieczyki, a na koniec zrobiliśmy sobie ognisko z kiełbaskami. Z powodu braku chleba i tego, że dzieciakom drożdżowe nie smakowało. Spokojnie, nie zmarnuje się, zjedliśmy sporo do kolejnych odcinków serialu.
A dziś pojechałam po zakupy, nam, mamie, do tego jeszcze baletki musiałam odebrać, bo stare już dziurawe. I tyle tylko powiem, że nic nie powiem, bo musiałabym bardzo kląć. Ale specjalne pozdrowienia ślę dwóm panom z paczką żelek i czymś jeszcze oraz rodzicom z dziećmi biegającymi samopas po całym Lidlu. Z takim nastawieniem zaraz znowu nas pozamykają w domach.
Subskrybuj:
Posty (Atom)