niedziela, 31 maja 2020

Jak dobrze, że jest Covid...

Tak, tak, dobrze czytacie. Do takich wniosków doszłam wczoraj, po dogłębnym przemyśleniu sytuacji.
Otóż, na wczoraj mieliśmy zaproszenie na ślub. Oczywiście, że żal mi młodych, że muszą dłużej czekać i wszystko przekładać, ale u nas jest tak zimno, że chyba wszystkim wyszło to na dobre. Leje, wieje, niecałe piętnaście stopni, koszmarnie. Ja bym umarzła, młoda by umarzła... A jeszcze o 13 miało być święto szkoły, gdzie Córa miała grać główną rolę. To znaczy nie wiem, czy by było, ale taki był plan i pani była załamana, że nas nie będzie, bo ślub. A tak święta nie ma wcale, a ślub przeniesiony na sierpień.
No a dziś miał być finał sezonu tanecznego. I na samą myśl o tym, że po weselu mielibyśmy się wlec do Krakowa na turniej, a Córa dodatkowo tańczyć robi mi się tak słabo, jakbym co najmniej na tym weselu była, piła i tańczyła całą noc (nie mylić z kacem, nie miewam).
No i tak mi wyszło, że wiwat covid ;)
Co nie przeszkadzało mi wieczorem uderzyć w płacz, że przecież liczna zakażonych ciągle taka sama, a oni luzują i znowu nas zaraz zamkną i znowu nic nie będzie wolno i ja nie wytrzymam siedzenia w domu i uczenia dzieciaków do kolejnej wielkanocy, buuuu... Co jakiś czas tak pękam, a potem mi lepiej.

poniedziałek, 25 maja 2020

W domu

Dziś siedzimy w domu. Niby oboje mogliby wrócić do nauki, ale obostrzenia w przedszkolu i szkole skutecznie mnie zniechęciły. Zresztą, u Syna tylko 6 rodziców zgłosiło chęć, u Córy cała klasa jest za zdalnym. Syn ma w związku z tym mniej przysyłane, bo pani pracuje stacjonarnie. Wyjęłam całą stertę kolorowanek, wszystkie kredki i oboje smarują, aż trzeba ich odganiać.
W sobotę przyjechał domek. Wczoraj siedzieli nawet, jak padało. Zamówiliśmy im jeszcze pleksi do okien, żeby tak nie wiało, a Osobisty jest w trakcie robienie rury strażackiej do zjazdu i tyrolkę. O tym ostatnim nie chcę słyszeć, bo zawału dostanę, ale co ja mogę ;) Wiem, jak ich to cieszy, więc po prostu nie słucham, ale i się nie odzywam.
Jutro Córa pisze próbę konkursu matematycznego, Kangura, on line. Nie umiem się odnieść do idei. Wiem, że miał być, ale chyba bym wolała, żeby zrezygnowali całkiem, a nie tak. Mam poważne wątpliwości co do braku pomocy rodziców i samodzielności dzieci.

środa, 20 maja 2020

Co nam dała izolacja

Większość skupia się na wadach, na tym, co straciła, a ja chcę zapamiętać to, co nam dała.
Czas - ogrom czasu i choć czasem jest źle, szczególnie w czwartek, kiedy Osobisty siedzi ze słuchawkami na uszach od 8 do 21 - jak się ma spotkania z całym światem to tak bywa - to jednak sporo zyskaliśmy. Mamy czas na spokojnie podelektować się goframi, możemy zrobić ognisko. Nigdzie się nam nie spieszy, porzuciliśmy kalendarz i zegarki, no prawie. Nie mamy poczucia, że zaraz trzeba wyjść, a zaraz jeszcze gdzie indziej, bo się spóźnimy. Dzieciaki zrezygnowały z jednych zajęć dodatkowych, nie wrócą, jak to wszystko wróci do normy. To nam daje dwa wolne popołudnia, które wcześniej były nie do pomyślenia. Teraz docenili fakt, że mogą usiąść w ogrodzie, pokolorować, poczytać, poskakać lub po prostu poleżeć na leżaku. Możemy pograć w planszówki, nawet takie długie, które zawsze były zarezerwowane na niedziele i i tak nie zawsze się udawało, bo jak tydzień zawalony, to na niedzielę zostawało kino, basen, cokolwiek.
Spokój. I to nie w kategorii czasu, ale dzieciak się wyciszyły. Choć jest to związane z czasem i z tym, że jednak trochę odpoczywają.
Dzieci się dogadały. Zajęło im to mnóstwo czasu, prawie cały ten czas, ale umieją ze sobą rozmawiać bez obrażania się (tak często) i dorośli do tego, że czasem można bawić się osobno, jak ma się kogoś dość. To dało nam też trochę oddechu, bo rozumieją prośbę o chwilę dla siebie.
Nauczyliśmy się żyć bez wielu rzeczy. Można żyć bez kina, bez wyjść i choć tęsknimy, nie mamy parcia, że co tydzień gdzieś musimy być.
Z praktycznych rzeczy to korona dała nam czas na robotę. Owszem, prace w domu stanęły, ale założyliśmy folię przed ogrodzeniem, która czekała od tamtego roku. To znaczy czekała, bo miał być chodnik i baliśmy się, że nam rozwalą, ale teraz raczej o chodniku możemy tylko pomarzyć. Zamówiliśmy też zrębki drzew i tam rozłożymy. Ogarnęliśmy ogródek, wsadziliśmy warzywa, okopałam maliny, mam oberwane i nawiezione krzaczki. Czekamy na domek dla dzieci, bo też była obsuwa. Mieliśmy też czas pojechać po beczki na deszczówkę, niedługo weźmiemy koparkę, obkopiemy dom pod opaskę i chodnik, pod taras i te beczki się wsadzi. Za to zabieraliśmy się od lat i nie było czasu nad tym pomyśleć, a teraz ot tak nam wyszło. Zaraz prace na polu się skończą, zostanie plewienie, ale to nie tak dużo i możemy wrócić do kończenia góry.

wtorek, 12 maja 2020

czwartek, 7 maja 2020

Zielono

Spadł deszcz i wszystko się pięknie zazieleniło. Za chwilę wybuchną bzy i będzie jeszcze piękniej, na razie musi wystarczyć akebia. Nadal nie czuję w niej czekolady, ale cóż, ładna jest. Szpaki chodzą za robakami, sad trochę kwitnie, głównie dlatego, że go Osobisty bardzo w tym roku przyciął.
Dobrze mi. Dobrze mi z nimi w domu, dzieciaki w końcu zaczęły się lepiej dogadywać, bawią się razem, a jak mają dość, to się nie kłócą tylko każde idzie do siebie. Dużo pomagają słuchawki, kupiliśmy im, bo inaczej był dramat, jak każde chciało co innego. W otwartej przestrzeni niezbędne.
Mogłabym się przyzwyczaić.

wtorek, 5 maja 2020

Zasiali górale...

Nie owies i nie górale, ale tak mi się skojarzyło. W sobotę rano było mokro, kosić się nie dało w żadnym razie, Osobisty wziął więc szpadel i zaczął kopać. Spokojnie, jeszcze mu tak za skórę nie zalazłam, żeby grób dla mnie, ogródek kopać kończył. Chwilę nad nim postałam, ale że on miał łopatę i nie miałam się na czym opierać, to poszłam po rękawiczki i zabrałam się za truskawki. Wyplewiłam wszystko, poprzerywałam je, bo narosły tak, że miejsca w dziurkach nie miały. Potem szybki obiad, a przy nim telefon. Tata źle się czuje, więc mama prosi, żebym szybko przyjechała, bo pogotowie, wszystko. No i pojechałam szybko i kompletnie niepotrzebnie, bo mu przeszło, jak mnie zobaczył. Ja rozumiem, że mu nudno, że wszystko, ale ni zdzierżyłam i powiedziałam, dość dobitnie, co sądzę. Po powrocie weszłam znów w truskawki i podsypałam je nawozem, inne krzewy też.
Niedziela leniwa, deszczowa, dzieciaki uciekły do siebie, więc obejrzeliśmy kilka odcinków serialu.
A wczoraj... O matko, Osobisty pracuje teraz cztery dni w tygodniu, wczoraj miał wolne. On kosił, ja ogarniałam naukę dzieci. Po obiedzie też wyjęłam kosiarkę, a potem kończyliśmy ogródek. Bo przeryć to jedno, a wyjąć stamtąd choć większość perzu to nie takie proste. Kto wie, jaki perz jest wstrętny, ten wie, jak się narobiliśmy. Ale się udało i posialiśmy łubin. Urośnie, zaryje się i może ten nasz piach zrobi się ciut lepszy. Mamy jeszcze kilka roślin na poplon. Wsadziłam też mieczyki, a na koniec zrobiliśmy sobie ognisko z kiełbaskami. Z powodu braku chleba i tego, że dzieciakom drożdżowe nie smakowało. Spokojnie, nie zmarnuje się, zjedliśmy sporo do kolejnych odcinków serialu.
A dziś pojechałam po zakupy, nam, mamie, do tego jeszcze baletki musiałam odebrać, bo stare już dziurawe. I tyle tylko powiem, że nic nie powiem, bo musiałabym bardzo kląć. Ale specjalne pozdrowienia ślę dwóm panom z paczką żelek i czymś jeszcze oraz rodzicom z dziećmi biegającymi samopas po całym Lidlu. Z takim nastawieniem zaraz znowu nas pozamykają w domach.