sobota, 31 marca 2018

Spokojnych Świąt







Niech te święta będą kolorowe, radosne, niech przy stole nie braknie żartów, ale przede wszystkim czasu i bliskich osób. Bo to o to chodzi, czy wierzycie w Zmartwychwstanie, czy też nie. O bliskość, czas i odpoczynek od codziennego zgiełku. I tego Wam życzę.

I żeby w boczki nie szło.

poniedziałek, 26 marca 2018

Odwołają święta?

Pytam poważnie. Bo standardem stało się, że serwetki do koszyczka szukałam i prałam w Wielką Sobotę. I tak było jeszcze w moim domu rodzinnym i tu. A dziś je odnalazłam i wyprałam.
Wiecie, że my nie mamy jakichś wielkanocnych tradycji? Naprawdę. U nas te święta były jakieś takie obok, bo to ani wigilii, a śniadania nie robiliśmy. Szło się ze święconką i już. Po sprawie. Dopiero tu coś próbujemy. Osobisty zawsze chce iść na nabożeństwa z Triduum Paschalnego, okazuje się, że Córa w tym roku też idzie sypać kwiaty na Rezurekcję (jakie kwiaty, ja się pytam, skoro nawet forsycja nie zakwitła). Staramy się też siąść do śniadania, choć wiadomo, jak to z dziećmi bywa, i tak się kończy na kanapce z szynką i tyle. Na pewno chcemy upiec ciasteczka, wszyscy razem, jakoś w tym tygodniu będziemy też piec baranki. W tym roku wprowadziłam nowość, że nie jemy słodyczy cały Wielki Tydzień. Nie, bynajmniej nie jakoś z wiarą związane to postanowienie ;) jak będą wygłodniali, prędzej zjedzą ciasta w święta ;)
Byłam tak zalatana, że zupełnie zapomniałam o drzewku wielkanocnym i nie mam naciętych gałązek. Muszę to nadrobić, może jeszcze się coś rozwinie.

Macie jakieś tradycje związane z tymi świętami?

Poza tym umyłam okna, ale nie sugerujcie się, bo ja jestem oknowa wariatka i muszę mieć czyste. Ale rozumiecie, MUSZĘ! Inna sprawa, że ja lubię to robić, ogromnie mnie to relaksuje. Tak samo mam z prasowaniem.

piątek, 23 marca 2018

Czas dla siebie

Wczoraj był całkiem mój dzień. Co prawda dzieci do przedszkola nie poszły, bo coś na brzuch narzekali oboje, ale i tak to był mój dzień. Rano zagraliśmy w grę, a potem zapakowaliśmy się do babci. Oni gotowali obiad, a ja się oddałam w ręce kosmetyczki i półtorej godzinki się masowałam, maseczkowałam i nawilżałam. Przy okazji oczywiście wymiana poglądów.
Potem spokojne zakupy w pięknym słońcu, po dzieci, chwila u rodziców i do domu, bo przecież burleska czeka. Po drodze, prowadząc konferencję małżeńską przez telefon wpadliśmy na pomysł, żeby pojechać do Krakowa, bo dzieciakom buty do przedszkola się po miesiącu rozwaliły. W domu przesiedliśmy się tylko do jednego auta, zabraliśmy picie dzieciom i w drogę. Szybkie zakupy butów, potem oni do operatora sieci komórkowej, bo nasz radiowy internet częściej wychodzi, niż jest i zmieniliśmy na LTE, a ja na burleskę. Autobusem, jak za studenckich czasów spod Galerii Bronowice pod AGH, oczywiście sławny pęd przez aleje, a potem już spokojnie do szkoły tańca. Kocham Kraków, kocham jego uliczki i nawet powietrze, które trzeba gryźć kocham.
Osobisty z dzieciakami mieli na mnie czekać, umilając sobie czas lodami. To znaczy lody mieli obiecane, jak będą grzeczni w salonie. Prawie go roznieśli.
- Ej, to czemu oni lody dostali, jak mieli być grzeczni, a ja nie, choć nic nie rozniosłam? - rzucam oburzona.
- Bo prawie roznieśli.
- A ja wcale, a nie dostałam
- Bo cię tam nie było, więc nie mogłaś być niegrzeczna.
I dyskutuj tu z takim ;)
Po burlesce zobaczyłam, że dzwoniła kuzynka, z pytaniem, czy nie wpadnę na herbatę. I w ten oto sposób zrobiliśmy sobie spontaniczne spotkanie, dzieciaki się pobawiły i choć dziś ciut niewyspani, to mega zadowoleni.
A, i kupiłam sobie książkę, ale ciiii, bo to czwarta w miesiącu, w którym miałam nie kupować :P



Dajcie sobie pozwolenie na czas dla siebie, na kubek kawy, choćby podłoga się lepiła, na plotki z przyjaciółką, choćby obiad miał być tylko jednodaniowy. Polubcie siebie i dajcie sobie pozwolenie na relaks, na chwilę odpoczynku i nic nie robienia. Często zapominamy, jak ważny jest taki czas, taki reset, choćby pięciominutowy, to nie musi być maraton. Godzina tylko dla nas, naszej przestrzeni, sprawi, że nawet, jak dzień zaczął się o 5, a skończył przed północą, rano wstanie się z uśmiechem na ustach. Tylko trzeba do tego zdrowego egoizmu, bez wyrzutów sumienia.

środa, 21 marca 2018

Witaj szkoło!

Wczoraj zapisałam Córę do szkoły.
Zostałam zapytana, na jaką zmianę* ma chodzić i czy mam preferencje co do koleżanek, z którymi chce chodzić. Zaskoczyli mnie.
Czuję mieszankę lęku, radości dumy i zdziwienia uciekającym czasem. Siedem lat temu nawet jeszcze nie wiedziałam, że jestem w ciąży, a dziś już panienka.





* w naszej szkole dzieci chodzą na dwie zmiany ze względu na trudne warunki lokalowe, nowa szkoła na początku budowy, do trzech lat ma być skończona, pierwsza zmiana zaczyna lekcje o 7.25 i wielu rodzicom to nie pasuje, bo za wcześnie.

wtorek, 20 marca 2018

Ruszyła maszyna

I to wcale nie ospale. W poprzedni poniedziałek złożyłam w gminie wniosek o kastrację bezdomniaka, który bardzo by chciał mieć domek. Nawet mu wystawiłam pudełko wyściełane gąbkami na pole, ale nie chciał, a Osobisty się śmieje, że on sobie wybrał pudełko, w którym mieści się jego ego. Wczoraj miałam dzwonić, jak ten wniosek, ale się wstrzymałam. I dobrze, bo dziś pani do mnie zadzwoniła, że złożyła dyspozycję u weterynarza i do 15 kwietnia mam wykonać zabieg.
Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się po urzędzie takiego tempa, jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. W drodze do przedszkola podskoczę do weterynarza dogadać szczegóły. I muszę czekać na kota, bo jakoś się dziś nie pojawił. Czuje pismo nosem, cwaniaczek. Ale albo jajka, albo ciepłe legowisko.

niedziela, 18 marca 2018

Najtrudniej wymyślić tytuł

Tydzień mi przeleciał, nawet nie wiem kiedy. Przy czym był dość intensywny, bo w środę wypadła dodatkowa próba baletu Córy, już taka przygotowawcza do występu. Do tego również w środę pogrzeb. Przy okazji baletu zostałam na noc z dziećmi u rodziców, by w czwartek rano zrobić im, w końcu, bilans. Z przyjemniejszych rzeczy to wtorkowa kawa z Przyjaciółką. Bo zebrania z rodzicami w przedszkolu nie zaliczę do przyjemnych, ogromna awantura wywołana przez jedną z mam skutecznie podniosła mi ciśnienie i sprawiła, że żałowałam poświęconej burleski. Potem już w sumie standard, bo sobotnie tańce i tylko Osobisty w sobotę wybył na męską imprezę.
Ale czasu nie mam, bo koci przybłęda coraz częściej wchodzi do domu i muszę go pilnować, bo znaczy terytorium. Dziś przyszedł rano, z bólem serca wyrzuciłam na pole, gdy szliśmy do kościoła, poszedł na poduchę na okno, gdzie go jeszcze okryłam i tak zastałam po powrocie. Zabrałam do domu i tak sobie siedział z krótkimi przerwami na sprawdzenie, czy pole się naprawiło. Wyszedł niedawno, kiedy się zirytował na próbę wyczesania mu rzepa ze skołtunionej sierści. W sumie to może lepiej, bo nie wiem, co bym zrobiła z nim w nocy, bo naprawdę cuchnie.
A jutro dzwonię do gminy, jak tam mój wniosek o kastrację, bo sprawa się jakby zrobiła pilniejsza.

wtorek, 13 marca 2018

Niech się dzieje

Miesiąc po zostaniu bezrobotną, w przeddzień kilku lat i kilku miesięcy od ślubu, w najszczęśliwszy dzień miesiąca, czyli 13 posłałam moje pierwsze książkowe dziecko dalej.
A teraz o tym zapominam, bo pewnie będę czekać długo i jeszcze dłużej i się nie doczekam, więc po co się przejmować.
Zaczęłam kolejną, niby dalsza część, ci sami bohaterowie, zazębia się pewien okres czasu, ale temat już inny i można potraktować jako odrębną część.

poniedziałek, 12 marca 2018

Baba za kierownicą ciąg dalszy... I o zakazie handlu w niedzielę

A raczej brak ciągu dalszego. A było to tak:
W piątek pojechałam po dzieci i miałam przykaz, żeby wjechać pod garaż tyłem, bo Osobisty chciał podczepić przyczepkę, żeby pojechać po rury wentylacyjne. Zapomniałam i wjechałam przodem. I zamiast wyjechać na drogę i wycofać, jak biały człowiek, to ja postanowiłam manewrować po podwórku. Skręciłam w prawo, wrzuciłam wsteczny i poczułam, jak autko się zapada. W tył nie pojedzie. No to jedynka i... w przód też nie pojedzie. Taaaa.... Zakopałam go po felgi. Ani w przód, ani w tył, tylko w dół chciał iść. Osobisty wykopał go po dwudziestu minutach kombinowania. I tyle był oz wcześniejszego pojechania po rury, by ominąć szczyt.

Byłam przekonana, że nie dotknie mnie zakaz handlu w niedzielę. Owszem, czasem się nam zdarzało, ale nie co tydzień, nie biegałam w niedzielę po "świeże mięso na obiad". Bratowa pracuje w sklepie i faktycznie ludzie tak przychodzą, przekonani, że to świeże. Jednak przekonałam się, jak bardzo się myliłam. I nawet nie chodzi o to, że w sobotę o 11 kolejki, jak za komuny i mięsa już prawie nie było. Ale konkretnie o wczoraj. Mieszkamy koło stacji benzynowej i sklepiku typu szwarc mydło i powidło. I ten sklepik, z racji tego, że właściciel stanął za ladą był czynny. Jako jedyny w okolicy. Ruch koło domu miałam większy, niż w tygodniu, normalnie armagedon. Co chwilę ktoś przyjeżdżał, odjeżdżał... Czy naprawdę nie można sobie zrobić zakupów w sobotę, a niedzielę spędzić z rodziną?

wtorek, 6 marca 2018

Baba za kierownicą

Jadąc do domu zauważyłam mały czerwony błysk na desce rozdzielczej. Jakaś kontrolka Usiłując sobie wmówić, że to ręczny, choć wiem, że nie świeci tam (czasem nie dobija do dołu, ale jest tak słaby, że da się jechać bez szwanku) dojechałam do domu (już dostałam zjebkę od przyjaciela) i odpaliłam jeszcze raz. No nijak nie chciało być inaczej, kontrolka oleju. A mówił Osobisty, żebym to sprawdziła. Jakieś trzy miesiące temu. Podniosłam maskę i zerknęłam na karteczkę. Prawie padłam u stóp swej gwiazdy, bo tam, że olej wymieniany w listopadzie. 2016 roku. Taaaa....
No to dzwonię do Osobistego, że on chyba musi jechać po dzieci, bo jestem durna i mam chyba sucho. Kazał sprawdzić, ale szczegółowe oględziny potwierdziły tylko wstępną diagnozę. Nie mam oleju. Oczywiście nie omieszkał mi wypomnieć, że mówił mi o tym, ale kto by tam męża słuchał. A mechanik może dopiero w czwartek o 11. I nic nie pomogło moje jęczenie, że ja to powinnam dzwonić trzy miesiące temu. Jak dobrze, że stacja benzynowa blisko, kupię, doleję i jakoś dotoczę się do czwartku.
Na usprawiedliwienie mam tylko to, że Lew pokazywał mi na desce rozdzielczej poziom oleju i wiedziałam, że jak są trzy kwadraciki, to muszę się jechać umawiać na zmianę. Podobno jedyne takie auto, ale co tam.

Na pocieszenie do prasowania puściłam sobie Mamma Mia! Kocham, choć Brosnan mógłby się nie rozbierać. Ja go uwielbiam, jest cudny, ale ta owłosiona klata... Błeeeee.....

poniedziałek, 5 marca 2018

Cudowna niedziela

Pogoda wczoraj rozpieszczała, lekki mróz, słońce, zero smogu. Nastawiłam wcześniej na obiad, na szczęście nie jesteśmy typową rodziną, w związku z czym nie musiałam czekać na rosół i już o 12 wychodziliśmy na spacer. Wiedzieliśmy, że mamy czas do 15, kiedy ludzie zaczną palić w piecach i już tak cudownie nie będzie. Kierunek - Wisła, zobaczyć, jak bardzo zamarzła. Po drodze pola, z nawianym śniegiem, dzieciom po kolana, pełna frajda. My jeszcze grzecznie po drodze. Wisła cudowna, dzieciaki chciały się ślizgać i nie bardzo rozumiały, czemu na ślizgawce pod rynną można, a na Wiśle nie, przecież lód, to lód. Ale w końcu wystarczyły im kamyki rzucane na taflę. Osobisty rzucił, chcąc przebić. Rozwalił kamień, lód lekko zarysował.



Potem wałem do domu. Tam też, od północnej strony sporo śniegu. Zeszliśmy wszyscy i urządziliśmy bitwę na śnieżki. Cudownie się było cofnąć w czasie, po prostu się pobawić i pośmiać, strącając śnieg z rzęs. Na koniec walnęłam się w śnieg i zrobiłam aniołka. Trochę mokra pupa, ale radocha ogromna. Dzieciaki cały szlak aniołkowy zrobiły za nami.

Do domu wróciliśmy po prawie trzech godzinach, od razu na polu zdejmowaliśmy buty, bo dzieciaki po drodze błoto znalazły, spodnie i kurtki do prania, a ja do kuchni, bo wszyscy głodni. I tak pół godziny później na stół wjechały muffinki jogurtowo serowe. Większość nie zdążyła wystygnąć ;)
Takie niedziele kocham.

piątek, 2 marca 2018

Zakaz zbliżania

Doigrałam się. W końcu ktoś postawił sprawę jasno i zakazał mi zbliżać się do ludzi. Jestem niebezpieczna. I uzbrojona chyba też.
Mam zakaźne zapalenie spojówek. Syn mi sprzedał. I siedzimy sobie oboje jak te króliki albinosy, z zakazem zbliżania się do ludzi.
I nawet czytanie mi nie wychodzi, bo po chwili oko doskwiera.


A poza tym to mam mały problem. Problem ma cztery łapy, ogon, kupę futra do miziania i jajeczka pod ogonem. I to właśnie z nimi jest problem, bo marzec mamy i kot znaczy terytorium. U nas też by chciał, ładuje się na wystawioną pościel, do domu też wchodzi, jak do siebie. I ja bym go chętnie przygarnęła. Tylko z drugiej strony wiem, że on przybłąkał się do składu budowlanego i oni mu tam dają jeść i jako tako o niego dbają. A on przychodzi do nas na michę, myzianie, czasem mu jakiegoś dreda rozczeszę lub obetnę, kleszcza wyjmę... Z moją kocicą jest nieźle, on nie jest agresywny, nie rzuca się, jak ona podejdzie, gdy on je i ona jakoś go toleruje. Rozmawiałam już z gminą i weterynarzem i mogą go razem wykastrować, w sensie z funduszy gminy. A ja się troszkę boję, że ktoś będzie miał pretensje, że się wcinam. Oczywiście, chcemy ich poinformować, że można go wykastrować, ale i tak mi dziwnie.