piątek, 31 grudnia 2021

Odchodzi, przychodzi

 To nie był zły rok, choć końcówka nas sponiewierała tak, że nie sądziłam, że tak można. Nie robię podsumowań, nie robię planów. Życie mnie nauczyło, że to nic nie warte. I nie rzucam wyzwania losowi.


Wam życzę tego, czego pragniecie, niech się Wam spełni.

poniedziałek, 13 grudnia 2021

Zima

 U nas to raczej jesień, choć dziś było -8, ale u mamy pięknie, wszystko przykryte białym puchem, aż skrzy. Wszystko takie same, nie ma zaniedbanych nagrobków. I te widoki na Babią Górę pokrytą śniegiem.

Szalenie jestem zmęczona. Osobisty nadal walczy z chorobą, to, co początkowo braliśmy za astmę, jest zapaleniem płuc. Sytuacja opanowana, choć nadal słaby. Zwolnienie ma do środy, zobaczymy, co dalej.

Powoli planujemy święta, na spokojnie, bez szaleństw, bo ileż zjemy w czwórkę. Ojciec przyjedzie na wigilię, ale ona prawie nic nie je, byle posiedzieć razem, choć na pewno będzie ciężko.

Bezdomniak dostał budkę ze starej szafki, obłożonej od środka styropianem i włókniną.
Siedzi tam i wychodzi tylko na jedzenie i głaski. Kiedyś chciałam go zabrać do weterynarza, ale wyrwał drzwiczki z transportera i wystrzelił z niego na dwa metry. Obraził się na całe pół dnia, ale to pokazało dobitnie, że nie będzie domowym kotem. Bo w domu też nie bardzo, od razu chce wychodzić. Żal mi go, ale nie zbawię całego świata.

 

środa, 24 listopada 2021

Z życia covidowca

 W zasadzie nie jest źle. Jak puściły zatoki to prawie nic mi nie jest, owszem, słaba jestem, ale bywało gorzej. Natomiast najgorsze, co przyniósł covid to brak smaku i węchu. Nie czuję kompletnie nic. Gotowanie jest problemem, muszę latać do Osobistego, żeby próbował. Jedzenie jest nijakie, więc nic mi nie smakuje. Nie czuję zapachu świeżo wywietrzonej pościeli, spalenizny, niczego. I wydawać  by się mogło, że to fajne, bo nie ma smrodu (jestem chińskim ochotnikiem chodzącym do kuwet), ale w głowie jest źle z takim brakiem zmysłów. Nie czuję się bezpiecznie, wiem, że wielu zagrożeń po prostu nie wyczuję. I o ile teraz siedzimy wszyscy w domu i jedynie, co mi grozi to rozstrój żołądka po zjedzeniu czegoś nieświeżego, czego inni nie jedzą to i tak nie jest mi komfortowo.

piątek, 19 listopada 2021

Trafiona

 Klarka pisała, że mamy ciężki czas. O nie, wtedy to było lekko, teraz to już jest jazda bez trzymanki.

We wtorek dowiedziałam się, że Syn jest na kwarantannie, bo miał kontakt. Ja od poniedziałku miałam tak zapchane zatoki, że o matko. I łeb mi pękał. no ale zero podejrzeń. Dopiero, jak straciłam smak i węch i ta jego kwarantanna to mnie olśniło. No i wczoraj zasiliłam statystyki pozytywnym testem. Syn dziś. Osobisty nie ma objawów, nie ma też kwarantanny, ale siedzimy na tyłkach, bo to wiadomo, prawo prawem, Covid Covidem. Najbardziej przerażona byłam tatą, bo byłam tam całą niedzielę. Ale na razie nie ma objawów, sporo osób zaangażowało się w pomoc, damy radę. Osobisty tam jutro jedzie, bez kontaktu, zapalić w piecu i zostawić zakupy, do środy wytrzymamy, jak będzie bez objawów to znaczy, że jest ok. Ale i tak jest ciężko, sam siedzi, przeżywa sto razy bardziej i w ogóle jest do kitu.

poniedziałek, 15 listopada 2021

Bezdomniak

 Przychodzi do nas koto dość niejasnym statusie. Koteczka, dość miziasta i gadatliwa, okrąglutka i wysterylizowana, bo już miałaby młode. I niby wskazuje na powsinogę, ale jednak przesiaduje u nas całymi dniami i nocami też. Owszem, zdarza się jej iść i jej nie widać, ale raczej u nas rezyduje. Co rano drze się o jedzenie. Ale mogę karmić, jest za to inny problem. Zimno się robi, żal mi kotełka, ale do domu jej nie wezmę, bo A z moją kocicą jedną to się przez szybę tak tłuką, że się boję, czy nie rozbiją, B ona by nie dała rady raczej być kanapowcem, a nasze by oszalały, jakby ona wychodziła, a one nie. Bo nadal nie wypuszczamy, choć ciężko jest. kocur zwiał raz, dwie godziny go nie było, a potem znów zaczął swoje arie od nowa.

Ale do koteczki. Chcemy jej zrobić budkę, nawet wczoraj przytachaliśmy starą szafkę na ten cel, ale ona do niej nawet wleźć nie chce. Tak samo, jak do blaszaka, gdzie ma włókninę i choć trochę od wiatru byłaby osłonięta. Skończymy lokum, psiknę kocimiętką i może się przekona.

czwartek, 4 listopada 2021

Umieranie w świetle prawa

 Nie wolno nam abortować płodu, bo to dziecko umiera w męczarniach. Ale wolno nam czekać, aż samo umrze w męczarniach, zostawiając za sobą rozpacz i być może ciągnąc za sobą kolejną osobę.

Taka myśl mnie dziś z rana naszła, odnośnie śmierci kobiety z bezwodziem, która zmarła, bo czekano na obumarcie płodu. Nie winię lekarzy, też bym nie chciała się potem po sądach włóczyć i stracić prawo do wykonywania zawodu. Winię tych wszystkich, co doprowadzili do takiego prawa. Którzy mogą odtrąbić sukces, bo nie zabito, nie abortowano, wiwat życie. Tylko szkoda, że tańczą na grobie na oczach rodziny. Rodziny, która zostanie zostawiona sama sobie, bo przecież żyje, a chronią tylko życie nienarodzone. I jeszcze wycierają gęby Bogiem. Tu nie ma Boga, tu jest tylko polityka, zacofanie, bluźnierstwo wręcz. Bo Bóg dał nam możliwości, dał nam ludzi, którzy znaleźli rozwiązanie, mogą pomóc, a oni to odrzucają. Mam nadzieję, że ten najniższy krąg piekieł szybko się upomni.

niedziela, 24 października 2021

Kociokwik

 W dniu pogrzebu mamy zaginął nam kot. Szukaliśmy, wołaliśmy, krzaki zwiedzaliśmy, ogłoszenia poszły w eter i na słupy - nic, zero odzewu. Już straciłam nadzieję, że wróci, aż w piątek, osiem dni po wyjściu z domu zobaczyłam, jak idzie przez ogród, kulejąc, zataczając się, ale idzie. Nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Od razu weterynarz, bez jedzenia, bo noga wyglądała strasznie, choć żadnej rany nie było. A nasz weterynarz rozłożył ręce, bo trzeba ortopedy. Kocica złamała kość z przemieszczeniem, z odłamami. Tego samego dnia trafiła na stół w Wieliczce. Igła w kości, płytka obok i 6 gwoździ, żeby to połączyć. Prawdopodobnie ktoś ją zamknął, wyszła w końcu, ale była tak wycieńczona, że nie uciekła przed autem. Teraz średnio się goi, szwy się nie zrastają, bo wróciła jako skóra i kości, w tydzień straciła kilogram, co jest 1/4 jej wagi.

Od tego czasu pozostała dwójka też nie wychodzi na zewnątrz. Poszły w ruch feromony, leki uspokajające, ale średnio pomaga. Sikają po kątach, obok kuwety, na szmaty, czy ręczniki, które da się zdjąć z wieszaka, strasznie płaczą. Nie pomagają zabawki, pieszczoty, nic. Boimy się, że się pochorują, jak mówił weterynarz, ale na razie jest ok. Gorzej z nami, bo spać nie dają, tłuką się po nocy, płaczą. Na wiosnę pewnie pomyślimy o wolierze, bo nie wyobrażam sobie ich puścić wolno, ale też nie wyobrażam sobie, co będzie, jak częściej będziemy wychodzić z domu. Kocur już raz uciekł. Tak szybko, że nie było czasu na reakcję, smyknął między nogami.

Reszta, jakoś leci, powoli, do przodu. Raz gorzej, raz lepiej. Dziś mija miesiąc.

środa, 13 października 2021

Parasol nie chroni od łez...

 Było stabilnie. Stabilnie źle, bo ogarnianie wszystkiego i jeszcze kawałka sprawia mi ogromny kłopot, ale jednak stabilnie. Wczoraj wszystko się posypało, polały się łzy i znów wróciło pytanie dlaczego tak się stało.

Odpowiada mi jesień. Można się zaszyć w domu. Choć i tak rzucam się, jak zwierzę w klatce, zaczynam robotę, nie kończę, lecę do innej, wracam do poprzedniej. Chaos w głowie, chaos w życiu. Dobrze, że mam osoby, na które mogę liczyć. Bo było z kim zostawić dzieci, gdy świat się zawalił, by ich nie ciągać po świecie. Bo byli bracia pomagający podejmować trudne decyzje, bo był ktoś, kto stanął obok na cmentarzu, gdy wkoło było pusto. Bo jest On, który łata, co się psuje, przytula i mówi, że nie wszystko trzeba.

środa, 22 września 2021

Przyszedł 2021 i kazał poprzedniemu potrzymać piwo

 Wydawało mi się, że 2020 był koszmarny, że ten musi być lepszy.

Moja mama jest w szpitalu. 12 września pojechałyśmy na SOR, bo leki na nerkę nie dawały radę i do tego doszedł ostry atak astmy. Nerka nie ruszyła, ruszyły dializy i w środę wydawało mi się to koszmarem, wyszłam płacząc, bo mama była bardzo słaba, nie mogła wstać z łóżka, płakała. Moja mama płakała! Najtwardszy człowiek na ziemi. W czwartek już nie mogłam się do niej dodzwonić. Trafiła na OIOM, gdzie miała mieć wymienione osocze, przez podejrzanie choroby autoimmunologicznej. Ile ja się napłakałam...

W czwartek miała momenty, że nie wiedziała, gdzie jest, nie poznała mnie. Znów płacz po wyjściu. Ale w piątek poznała moich braci, nawet coś mówiła, choć niewyraźnie, bo po sterydach spuchła.

W niedzielę zostałam ja w stanie śpiączki, od respiratorem. Rano była bez kontaktu, z ostrą dusznością. Już nie miałam sił płakać.

Nie reaguje na leki, wyniki ma dobre.

Niby wszystko działa, a ona gaśnie.

Mam momenty, że się trzymam, że mam nadzieję, że zbiera siły, że da radę, ale mam też takie, że jej już tam nie ma.

Paraliżuje mnie każdy dźwięk telefonu. Funkcjonuję. Nie żyję, funkcjonuję. Dzieci do szkoły, ja do taty, coś mu ugotować lub zawieźć gotowe, zrobić zakupy, zapalić w piecu, potem szpital, znów tata, żeby wyłączyć piec. Dom. Dobrze, że Osobisty jeszcze czasem pracuje z domu, to jest łatwiej. Ogarnia też te trudne rzeczy, jak na przykład przestawienie ogrzewanie na zimowe, bo to wiedziała mama, czy wymiana dachu, którą miała zamówioną na październik. I ogarnia mnie, kiedy się rozpadam na milion kawałków.

wtorek, 7 września 2021

Pierwszy raz

 Moje dziecko dziś po raz pierwszy wraca samo ze szkoły. Wszelkie ojojania i razy w łeb, żem głupia, mile widziane.

Sama to znaczy z koleżankami, więc jestem trochę spokojniejsza, ale każdy rodzic z osobna twierdzi, że się boi. A tam, gdzie nie ma chodnika, to już po nią wychodzę.

niedziela, 5 września 2021

MURPH 24 Challenge

 Słyszeliście kiedyś o wyzwaniu MURPH? To zestaw ćwiczeń

  • Ćwiczenie #1 – Bieg na 1,600m
  • Ćwiczenie #2 – 100 podciągnięć
  • Ćwiczenie #3 – 200 pompek
  • Ćwiczenie #4 – 300 przysiadów 
  • Ćwiczenie #5 – Bieg na 1,600m (za https://newlevelsport.pl/murph-challenge/)

A wszystko to w kamizelce 10kg.

Wczoraj i dziś miałam okazję obserwować dwóch śmiałków, którzy zapragnęli zaatakować rekord świata w ilości powtórzeń tego cyklu na 24 godziny. Tak, dobrze czytacie, 24 godziny ciągłych ćwiczeń, na czas. Ostatni rekord świata: 19 pełnych powtórzeń.

Chłopaki zaczęli o 9, jeden po 10 turach zrezygnował (od trzeciej walczył z bólem kolana) My poszliśmy na chwilę o 14, do domu o 16 i wieczorem chcieliśmy jeszcze na chwilę. Jak przyszliśmy o 19 to wróciliśmy do domu pół godziny po północy, z zamiarem wrócenia rano. Tego nie da się opisać słowami, tu podziw mieszał się z przerażeniem. Co jakiś czas ktoś z nimi ćwiczył, krótsze lub dłuższe serie, dzieciaki robiły pompki i przysiady, biegli z nimi. Piękna sprawa.

W nocy, jak tylko się przebudziłam to od razu na relację. I zanim mój mózg zarejestrował, co się dzieje, to zawał, bo sala pusta, dopiero po chwili przychodziła myśl, że pewnie biegnie. O 5 Osobisty wstał i poszedł do klubu, ja obudziłam dzieciaki o 6 i z muffinami zrobionymi z konieczności zrobienia czegoś z rękami pojechaliśmy do nich. Robił 19 serię, końcówkę poszliśmy z nim, bo już szedł, nie biegł. Zamknęliśmy z nim 19 serię, rozpoczęliśmy 20, kilka osób ze łzami w oczach. A on jeszcze podbiegł ostatni kawałek, wszedł po raz kolejny po schodach (tak dodatkowo, bo klub na piętrze i jeszcze raz się podciągnął. Padł rekord, padły brawa i spadło mnóstwo łez. Do tej pory mam łzy w oczach, jak sobie o tym pomyślę.

To się wydaje takie suche, ale ja nadal chodzę z emocji. Tego się nie da opisać słowami, to jest tak niewiarygodne. Ja chwilami musiałam wyjść, nie mogłam patrzeć, jak pompka po pompce, przysiad po przysiadzie się męczy. Nie, nie tylko dla rekordu. Dla zwrócenia uwagi na kolejne dziecko chore na SMA, dla niego to było, by zebrać pieniądze na rehabilitację, bo na lek się udało wcześniej.

Jestem absolutnie wyprana z sił przez wszystkie emocje, które towarzyszyły mi od wczorajszego dnia. Nie umiem tego opisać, to w zasadzie trzeba przeżyć, bo póki tam nie stanęłam, nie zdawałam sobie sprawy, co to znaczy.

piątek, 27 sierpnia 2021

Wakacje minęły, jak z bicza strzelił

 Dziś odebrałam podręczniki dla Syna i jego wychowawczyni zapytała, czy odpoczęliśmy. Hm... Nasze wakacje trudno nazwać odpoczynkiem, chyba, że bardzo aktywnym.

Kolonia minęła szybko, ale dzięki paru dniom bez dzieci my odzyskaliśmy trochę siebie, jakkolwiek to brzmi. Obejrzeliśmy sporo filmów, pochodziliśmy na spacery bez patyków i kamieni, byliśmy w kinie i kupiliśmy sobie stół do ogrodu. Jak wrócili, to tylko pranie i nowe pakowanie.

Nad morze jechaliśmy z przerwą w Zielonej Górze. Nie wiem, czy byliśmy mniej zmęczeni, dzieląc podróż na pół, ale na pewno bardziej zadowoleni, bo Zielona jest naprawdę piękna. Popołudnie spędziliśmy na zwiedzaniu (bachusiki nas zauroczyły). Palmiarnia, labirynt, winnica, bajka.

W sobotę trochę morza, a niedziela to Szczecin, pociągiem, bo korek nas skutecznie odstraszył. Ja wyszłam raczej rozczarowana, bo z wielu żaglowców było tylko kilka, ale dzieciaki zachwycone i chcą wrócić do Szczecina za trzy lata, gdy będą pełnowymiarowe TTSR. Ale za to zaliczyliśmy wesołe miasteczko i dwa koncerty szantowe. I godzinę W przy burcie naszego wojennego okrętu. Do tej pory mam tez huk w uszach i ciary na plecach. Na prom powrotny spóźniliśmy się o całe pół minuty, ale co tam, też było wesoło.

Pozostałe dni to w zasadzie Świnoujście, szeroko pojęte, bo i plaża i promenada (też ta transgraniczna i nawet trochę niemieckiego lasu zwiedziliśmy) Pogoda nam dopisała, co dzień byliśmy na plaży, a część z nas gubi skórę mimo smarowania kremem. W przerwach od plażowania zwiedziliśmy Fort Anioła, poszliśmy też na falochron, ale nas przewiało do kości. I choć wróciłam ze skręconą stopą (czy cokolwiek tam jej jest), z której nadal się nie wykurowałam, to jestem szalenie zadowolona.

Po powrocie już spokojniej, choć nie mniej intensywnie. Z takich mocniejszych akcentów to Wawel i zajęcia na nim prowadzone. Miały być 3 razy po godzinie, z przerwami półgodzinnymi, ledwie zdążaliśmy z jednych na drugie. Ale było tak ciekawie, że nie żałujemy, jak będzie w przyszłym roku to pójdziemy znów, choć już nie na taki maraton.

Trochę z utęsknieniem czekam na rok szkolny, na szczęście dziś dowiedziałam się, że Syn nie będzie miał na popołudnie, a Córa ma fajną nową wychowawczynię.

A dziś palimy w kominku, bo jesień zapukała na maksa do naszych drzwi.

poniedziałek, 12 lipca 2021

Wakacyjnie

Plany stałe mamy jedynie na kolonię dzieciaków i na nasz wyjazd, ale to w zasadzie przełom lipca i sierpnia, a pozostałą część wakacji mamy wolnę. Zrobiliśmy więc listę rzeczy do zrobienia i zobaczenia i powoli realizujemy. W pierwszą niedzielę wakacji byliśmy w Ojcowie. Ja osobiście uwielbiam, a że byliśmy tuż po 9, to zwidzieliśmy mnóstwo miejsc bez tłumów. I co prawda obiad był przed 12, ale też nie musieliśmy czekać na stolik. 

Mieliśmy w planach odwiedzić termy w Oravicach, ale się boję, że utkniemy na granicy i z jednodniowego wyjazdu będzie jeszcze krótszy. Jak ktoś wie, jak to wygląda, to proszę mnie oświecić. Na pokładzie byłyby dwie osoby z paszportem covidowym i dwójka dzieci poniżej 12 roku życia. Jak się nie uda, to pojedziemy do Bukowiny. Ja wiem, że większość woli Chochołowskie, ale właśnie, większość. Byliśmy raz, ludzi multum i jeszcze więcej, więc nas zniesmaczyło.

Poza tym wypełniamy czas do wyjazdu jednodniowymi wypadami. Już pojechaliśmy do Kociej Kawiarni i trochę pochodziliśmy po Krakowie. Przy okazji Córa wypatrzyła ofertę "Lato na Wawelu", a Syn statek płynący po Wiśle i mamy kolejne plany. W sobotę mieliśmy jechać do parku linowego, ale po Crossie dzieci uznaliśmy, że nie dadzą rady na następny dzień i pojechali z Osobistym oglądać samoloty. 

Wczoraj okazało się, że dobrze, że nie poszli do parku, bo Syn ledwo się z łóżka zwlókł. Pojechaliśmy do Kalwarii, ale nas zmyło. Po drodze jeszcze zdążyliśmy obejrzeć zaporę na Wiśle, ale do domu wracaliśmy już w deszczu.

Osobisty pracuje, czasem z domu, czasem stacjonarnie, więc próbujemy się dopasować, żebyśmy sobie nawzajem nie przeszkadzali. Część rzeczy chcemy zrobić razem, więc celujemy w niedzielę (trzy nam zostały, bo trzy odpadają na urlop i jedna na wesele) albo popołudnia. A że jeszcze dzieciaki chodzą raz w tygodniu na zajęcia w bibliotece, to grafik mamy napięty. Ale starcza czasu na byczenie się na leżaku, czytanie, ale i na pracę. Bo znów wyszliśmy na pole i działamy, na razie musimy obkopać (znaczy Osobisty kopie, my wybieramy kamienia i równamy ziemię) przód domu, żeby w końcu wysypać kamień wkoło i na tarasie. I tu kolejne pytanie. Chcemy wkoło tarasu donice, załóżmy dla uproszczenia, że betonowe. Czy ktoś ma i może powiedzieć, czy one bardzo zamarzają w zimie? W sensie, czy ich nie rozmrozi. Lawenda ma tam rosnąć, żeby się dało siedzieć bez obaw o zjedzenie przez komary, więc sprawa jest poważna.


środa, 9 czerwca 2021

Tak szybko rosną

 W piątek nieśmiało zapytałam dzieci, czy nie chciałyby jeździć na półkolonie. Zgodnie oznajmiły, że nie ma mowy, oni na pół nie chcą, oni chcą na całą. Najlepiej na dwa tygodnie, za granicę, z basenami itd. Przegadaliśmy temat, zeszło na tydzień, w górach, na spokojnie. Rzutem na taśmę załatwiłam miejsca, dziś zapłaciłam zaliczkę.

wtorek, 8 czerwca 2021

Gorzki smak rozczarowania

 Niby wiedziałam, że tak może być, ale podejrzewać, a wiedzieć, to dwie różne rzeczy.

"Decyzją głównego organizatora oraz miast goszczących wielkie żaglowce regaty the Tall Ships Races 2021 zostają odwołane. Mimo to, do Szczecina przypłyną żaglowce i będziemy mogli uczestniczyć w żeglarskim święcie."

Kiedy przeczytałam tę informację na stronie zagle2021.szczecin.eu to się zwyczajnie poryczałam. Bo to już nie będzie to samo, choć na pewno się postarają.

Jedziemy, mamy wszystko załatwione, noclegi zarezerwowane, koci hotel też już załatwiony. Będzie morze. I będzie żal. I odliczanie do 2024, bo na ten czas przeniesiono trasę TTSR.


czwartek, 27 maja 2021

O przemocy dzieci

 Z okazji egzaminu ósmoklasisty moje dzieci od przedwczoraj mają wolne. I pierwszy dzień przesiedzieliśmy w domu. Pogoda była fatalna, więc akurat czas na puzzle, gry i telewizor, jak znalazł. Wczoraj za to pojechaliśmy do mojej mamy z życzeniami, ja do kosmetyczki na masaż kobido, dzieciaki w tym czasie szalały u mamy, potem tańce i lody, dużo lodów. Dziś za to postanowiliśmy spędzić dzień w naszej miejscowości, wzięliśmy hulajnogi i znów na lody. Po lodach był obiad, a kto zabroni nam zaczynać od deseru, a potem poszliśmy na plac zabaw, bo był w sumie naprzeciwko.

I tu się zaczyna opowieść właściwa, tamtą w sumie mogliście pominąć, bo bardziej ku mojej pamięci.

Na placu trójka dzieci w wieku różnorodnym. Nagle mały chłopiec rzuca się na dziewczynkę, ciut starszą i ... gryzie ją w plecy. Mała w krzyk, mały się śmieje, matka nie reaguje, babcia podbiega i mówi, uwaga! Że on nie chciał! Powtarza to dwa razy i nawet pyta małego, czy chciał, a on radośnie, że nie. Dopiero matka stwierdziła, że owszem, chciał.

A mnie ręce opadły. Nie chcieć to można kogoś potrącić podczas biegu, niechcący można zerwać łańcuszek (akurat u nas na czasie), a nie ugryźć tak, że krew się leje! Cieszę się, że ta matka zareagowała, bo musiałabym się wtrącić i zostałabym tą niewychowaną. Ale nie ma we mnie przyzwolenia na przemoc. tak, to jest przemoc, dziecka wobec dziecka. I nie ma we mnie na to pozwolenia, bo jak można nie chcieć gryźć, tylko tak samo wychodzi, to tak samo można nie chcieć kopnąć, uderzyć, a w końcu może i zabić. Nie, nie przesadzam, przemoc, na którą się nie reaguje nie znika sama, ona ewoluuje i uczy się, że jest bezkarna.

Moje dzieci gryzły. Córa raz dziabnęła Osobistego tak, że krew leciała mocno i długo się goiło. Jednak najdłużej gryźli jeden dzień. I nie, nie klepałam ich po pupie, jak babcia na placu zabaw - ze śmiechem, bardziej dla zabawy, niż w jakimkolwiek innym celu. Są sposoby na gryzące dzieci. I nie jest to śmiech i mówienie, że nie chciał. Chciał i to zrobił. A po takiej reakcji będzie robił częściej.

Wkurza mnie tłumaczenie dzieci przez dorosłych. Owszem, to małe i często nieświadome. Ale nie wolno z nieświadomości robić nieświadomość konsekwencji i ich brak. Bo potem takie matki będę przed prokuratorem płakać, że to takie dobre dziecko było. I on/ona na pewno nie chciało, tylko się pogubiło. Tak, gdzieś tam, w dzieciństwie, kiedy było tak tłumaczone i usprawiedliwiane.

wtorek, 25 maja 2021

Jak to z tym szczepieniem było

 Nie wiem, jak to się stało, ale oboje z Osobistym wypełniliśmy formularz dla chętnych na szczepienie, a tylko ja dostałam skierowanie przed terminem na mój rocznik. Ale nie powstrzymało nas to, posiedzieliśmy w jego terminie do północy i się zapisał na ten sam dzień i w to samo miejsce. Wybraliśmy Astrę, bo Pfizer był daleko od nas. No dobra, po Astrę też musieliśmy jechać, ale nie aż tak daleko. Po przeczytaniu kilku artykułów, po rozmowach z kilkoma lekarzami lub osobami zbliżonymi uznaliśmy, że w zasadzie każda jest na tyle niesprawdzona, że nie wiemy, co będzie za parę lat, a boimy się tu i teraz.

Przyjął nas fantastyczny lekarz, wypytał o wszystko, zapytał, czy mamy wątpliwości, więc zapytałam, czy dostanę trzecią rękę, czy też będę świecić i zaoszczędzę na rachunkach. Niestety, stwierdził, że nie mieli takich przypadków, ale zawsze mogę być pierwsza. Westchnęłam, że w takim razie na bujną czuprynę i szczupłą sylwetkę też nie mam co liczyć i poczłapałam do pielęgniarek.

I tu w zasadzie byłoby po wszystkim, ale panie nam termin następny na 1 sierpnia wyznaczyły, a my jakby wtedy jesteśmy w Świnoujściu, więc jakby nie bardzo. Ale panie nie mogą, trzeba na infolinię, ale do tego jeszcze wrócę.

Po szczepieniu pojechaliśmy na zakupy i odebrać pamiątki komunii. W domu też było ok, gdzieś tak do 21, kiedy zaczęło się dziać. Najpierw zaczęła mnie boleć głowa, potem zrobiło mi się zimno. Bez gorączki, z ciepłym ciałem i z dreszczami takimi, że zęby mi prawie wyleciały. Osobisty się ze mnie śmiał, że sobie wmówiłam i mam objawy somatyczne. Przestał się śmiać o 6 rano, kiedy jego zaczęło trzepać z zimna. Na szczęście mnie do rana na tyle przeszło, że odwiozłam dzieci do szkoły, położyłam się i zdrzemnęłam na dwie godzinki w wstałam może na lekkim kacu, ale już bez objawów,. Osobistego trzymało dłużej, ale mniej intensywnie.

A teraz wracając do terminów. Od razu po szczepieniu zadzwoniłam na infolinię, gdzie dowiedziałam się, że oni nie mają dostępu do drugich terminów i mam kontaktować się z punktem szczepień. We wtorek trylion telefonów nie pozwoliło mi się skontaktować, w środę miałam siłę dopiero popołudniu i nawet się dodzwoniłam. Po to, by się dowiedzieć, że nie ten numer i mam dzwonić do punktu koordynującego. Udało się dopiero w czwartek, ale za to od strzała i od razu panie zmieniły nam obojgu termin na 20 czerwca, 8 rano. Tak, to niedziela. A że szczepimy się niedaleko Ojcowa, planujemy sobie zrobić od razu miłą niedzielę. Zamawiam pogodę.

A wszystko to działo się w tygodniu poprzedzającym komunię Córy, więc było poprzetykane przygotowaniami.

Trochę nas szczepionka sponiewierała, ale zawsze mogło być gorzej. Zresztą, zakładam, że jak daję sobie wszczepić coś, z czym mój organizm ma walczyć, to on walczyć będzie i nie skończy się na niczym. Dlatego też nie panikowałam, wzięłam Ibuprom, jak radził lekarz i dałam radę.

środa, 28 kwietnia 2021

Chip, czy DNA?

 Ja mam nadzieję, że jednak DNA i dostanę w końcu więcej włosów (tylko na głowie poproszę, żeby mi numerów żadnych nie robić) i jakąś super figurę. 11 maja idę na szczepienie. Astrą. Nie boję się.

piątek, 16 kwietnia 2021

Czekam

 Czekam na wiosnę. Na razie zimno, mokro, hiacynty okresowo występują pod śniegiem.

Czekam też na chęć, by coś tu napisać. I na temat. Bo w zasadzie, to nic się nie dzieje. Nie mam ochoty już wpychać kija w mrowisko, więc milczę politycznie i społecznie. Po co mi to? Mniej wiem, mam mniej siwych włosów, więc też wiadomości ograniczam do minimum, czasem do nagłówków.

Osobisty całe dwa tygodnie chodził do pracy. Zmienił, więc się zakorzeniał. A potem znów zasiadł w domu i mamy siebie prawie cały czas dla siebie. Niby on pracuje, no ale jest. I tak sobie myślę, czasem, że jak dobrze, że się mamy i że jest między nami, jak jest, bo inaczej chyba bym go musiała zabić. Albo siebie. A tak to nam dobrze. Jakie to szczęście, gdy ma się koło siebie dobrego człowieka, przyjaciela.

czwartek, 11 marca 2021

Rok

 Rok temu dowiedzieliśmy się, że następnego dnia dzieci już tylko mogą iść do szkoły, a od poniedziałku szkoły będą zamknięte. Jak ja się wtedy bałam. Bo skoro zamykają szkoły, to na pewno jest strasznie i tragicznie. A my byliśmy na turnieju tańca w niedzielę, w kinie, a tam tyle osób...

Dziś piszę wkładkę do zaproszeń komunijnych. Z całą litanią wyjaśnień, gwiazdek i niewiadomych. Rok temu nie sądziłam, że tak będzie. Miałam pewność, że będzie już normalnie. Nie jest. Ale absolutnie nie jest gorzej, choć być może trzeba będzie podjąć kilka trudnych decyzji. Kto nie zrozumie, trudno. Na razie najbardziej się boję, że nadal zimno i trawa nam nie zdąży do maja urosnąć. I mam nadzieję, że to będzie największe zmartwienie. Staramy się cieszyć tym wydarzeniem. Dużo rozmawiamy, mam dziecko szukające, pytające o różne aspekty wiary. Część wiem, z częścią odsyłam do księdza. Oczywiście oprócz tego cieszymy się całą oprawą. Sukienką, ładnymi zaproszeniami, smakujemy ciasta... Bo to też ważne.

wtorek, 16 lutego 2021

Kupujemy

 Głowa mi pęka. Kupujemy różne rzeczy do domu. Mamy już lampy, ostatnio Osobisty przywiózł listwy przypodłogowe. Nie, nie jesteśmy jeszcze na tym etapie. Kupujemy, bo drożeje w oczach. Ale w związku z tym musimy teraz podejmować wszystkie decyzje co, jakie itd. A my się dość różnimy i gusta nam się zgadzają w wąskim zakresie. I zanim na niego wpadniemy... Długo to trwa. I czasem trzeba iść na kompromisy. Ostatnio o roletach dużo rozmawiamy, Osobisty chce takie z folią, żeby chroniły od światła, bo jak nam się słońce oprze w południu to temperatura w domu skacze pod sufit. I mnie się na początku nie podobało to, że one są na zewnątrz, jak folia spożywcza i chciałem dwustronne materiałowe. Ale potem pomyślałam, że dzięki temu na zewnątrz zawsze będą jednakowe, a w środku w każdym pokoju mogą być inne. I choć może nie do końca mi się podobają, to widzę w nich sens. Gorzej z kuchnią, bo nie wiem, czy nie chce jednak innych, z jakimś wzorem czy czymś. I nie wiem jakim. Podobały mi się noc i dzień w wersji fali, ale... Potem okna są brudne w paski. Wiem, sąsiadka ma te zwykłe dzień-noc i brodzą się w paski.

A w ogóle to weźcie ten śnieg, bo mieliśmy trawę siać zaraz po zimie, by do maja urosła, a tu się nie zapowiada na wczesną wiosnę.

czwartek, 4 lutego 2021

Przyszłam kurz zetrzeć

 Blog zarasta kurzem. W sumie to nawet nie wiem czemu. Owszem, niewiele się dzieje, ale jednak coś tam się dzieje, a jakoś usiąść i napisać nie ma jak. Albo ochoty nie ma, bo co będę żale wylewać. Styczeń nas nie oszczędził, niestety rok zaczyna konkurować z poprzednim.

Ale, nie będziemy się smutać. Z pozytywów. Sukienka komunijna na ukończeniu, w tym tygodniu była przymiarka i przy okazji Córa wybrała wszystkie dodatki. Nawet bieliznę sobie kupiła. A niech ma, co będę po sklepach latać i szukać. Jedna rzecz z głowy, bo jak w internecie oglądała wianki i rękawiczki, to mi się coś robiło, bo nie mogła się zdecydować. Ale zobaczyła wianek i rękawiczki z marzeń i po sprawie. Gorzej będzie z moją sukienką, bo mi tyłek spuchł i nie wiem, co sobie kupić, ale coś wymyślę.

Na razie pracujemy nad listą gości i mamy problem. Rozjeżdżają nam się wizje tego dnia, bo Osobisty jest z rodziny, gdzie zapraszało się wszystkich, kogo można było. A ja z tej, gdzie dziadkowie, chrzestni i rodzeństwo rodziców. i rozrzut nam wychodzi ogromny, bo on chce swoich kuzynów, z dziećmi (niektórzy już żonaci), swoich chrzestnych i jeszcze jedną ciotkę. Widzimy się z nimi raz na ruski rok, ale wypada. A ja nawet co do dorosłych dzieci moich braci mam wątpliwości. W jego wersji wychodzi ponad 50 osób, z czego wiemy, że kilka i tak się nie zjawi. W mojej, która jest bliższa też wersji Córy, jest tych ludzi 20. I to nawet nie chodzi o skąpstwo czy miejsce. Chodzi o dziecko, które w imprezie na tyle osób zginie. A to jest jej dzień. I o ile ona sama nie chce być w centrum uwagi, to przy tulu osobach będzie na końcu. i choć może impreza będzie udana dla gości, to ja wyjdę z poczuciem niesmaku. No. To tak w ramach zagwozdek. Rozmawiamy, ścieramy się, coraz bliżej Osobistemu do naszej wizji. A jak będzie, to zobaczymy, bo może Covid sprawić, że będzie można zaprosić 10 osób. I wiecie? Chyba bym była szczęśliwa. Wiem, to zrzucanie odpowiedzialności na zdarzenie losowe, ale czasem tchórzostwo jst większe, niż chęć tupnięcia nogą.

poniedziałek, 11 stycznia 2021

Witajcie!

 Witajcie w Nowym Roku! Życzę Wam dużo radości i dostrzegania małych radości.

Mało mnie tu. Dzieciaki wciągnęły mnie w grę i hoduję smoki, tworzę nowe, buduję im mieszkania, farmy, zbieram jedzenie i toczę walki. Gramy całą rodziną i choć czasem rozchodzi nam się zdanie dotyczące strategii, to jest fajnie. Poza tym Osobisty ma urlop, więc siedzimy na górze, dziś skończyliśmy płytować sypialnię.

Oddałam też dziś dwa koty do sterylizacji, jednej kotce od razu zrobią przepuklinę, został tylko kocur. Gorzej, bo przychodzi do nas kot, na 99% bezdomny, bo prawie cały czas u nas siedzi i goni moje koty. Odgania je od domu, straszy. I złapałabym go i oddała do jakiejś fundacji, niech mu znajdą dom, ale jak jednak jest czyjś, tylko powsinoga?

A w ogóle to nie wiem, jak ogarniemy wakacje (bo chcemy na finał regat żaglowców), bo moja mama nie podejmuje się opieki nad kotami, a mnie mierzi dać za koci hotel 150 za dobę. Ot, problemy ludzi białych.