wtorek, 18 stycznia 2022

Okulary

 Jak byłam mała, to przymierzałam okulary mamy, bo bardzo mi się podobały i chciałam nosić. Oczywiście ukradkiem, mama miała dużą wadę, nie chciała, bym zepsuła sobie wzrok. Dopięłam jednak swego i już do komunii szłam dumna i blada z okularami na dwóch (!) łańcuszkach na nosie. Wiecie, to były lata 90-te, łańcuszki były modne, a ja przecież dodatkowo nie chciałam zgubić moich skarbów. Do dziś pamiętam, że miałam złoty i zielony.

Niestety, okulista był za dobry i te okulary naprawiły mi wzrok na tyle, że musiałam je zdjąć. Umówmy się, wtedy chodzenie z zerówkami to była fanaberia. Ale potem przyszło liceum, matura, dużo czytania i okulary wróciły. Tylko do czytania co prawda, ale zawsze to coś. Wąskie kocie oczy, w czarno szarą krateczkę mam do dziś i choć już tak ładnie na mnie nie leżą, to mam sentyment.

Ostatnio coś zaczęło się dziać z moim wzrokiem. Oczy mi się męczyły, nawet bez czytania, auta oślepiały. Poszliśmy grupowo do okulisty, dzieciaki wyszły bez okularów, ja z połówką na jedno oko. Osobisty nadal twierdzi, że nie potrzebuje (okulista twierdzi co innego, ale co tam, facet wie lepiej, choć do komputera ubiera) I wszyscy się ze mnie śmiali, że połówka to takie nic. A ja kupiłam sobie te okulary i jak założyłam, to kołowrotek. Musiałam się przyzwyczajać. Ale widzę ogromną różnicę. Litery zrobiły się czarne i mają kontury, auta przestały oślepiać i w ogóle podniosło mi komfort. I samopoczucie, bo ja nadal z tych okularowych i ledwo wstanę, wkładam je na nos. Jedynie na boku się czytać nie da, ale cóż, mała strata.

Maseczka i okulary to koszmar, ma ktoś patent? Kiedyś było takie mydełko na parowanie, ale średnio działało na ekstremalne sytuacje. Teraz też jest coś takiego?

Coraz bardziej nie lubię deszczu - to znaczy nigdy nie lubiłam, ale teraz jeszcze mi kapie na okluary.