wtorek, 31 grudnia 2013

Koniec roku, czyli podsumowań czas

Zacznę od minusów, by pozytywnie skończyć:
- nadal siedzimy w jednym pokoju, bo nie udało się wprowadzić;
- pożegnałam Przyjaciela i choć mija rok, nadal mi dziwnie;
Niby pechowy, niby jakiś taki, a jednak przyniósł też wiele dobrego.
- udało się wprawić okna, bramę garażową i wypłacić drzwi wejściowe do naszego domu;
- wytynkowany garaż i powiercone pod elektrykę też jest na plus;
- dobrze przeszłam ciążę, a na finale zobaczyłam najsłodszego Synka na świecie;
- Córa zrobiła się dużą panienką;
- TTSR i więcej komentarzy nie trzeba :)))) ;
- zwycięsko przeszliśmy kilka kryzysów małżeńskich;

No i dostałam swój pierwszy w życiu mandat. Wczoraj. Za parkowanie. I nie wiem, czy to plus, czy minus, bo wprawił mnie w dziwny stan. Osobisty mówi, że to szok pourazowy :P

Spektakularnie jakoś nie było, przed nami kolejny rok. Chyba najdłuższy w naszym życiu, a na pewno najcięższy. Szykuje się ostre zaciskanie pasa i wytężona praca, by się wprowadzić i roczek Syna urządzić na swoim. To nie postanowienie, to chęć i nadzieja.

niedziela, 29 grudnia 2013

1

Czas pędzi nieubłaganie i Syn skończył miesiąc.
Przez ten czas zrobił spore postępy w rozwoju. Podnosi głowę na długo i trzyma ją bardzo wysoko i pewnie. Zaczyna machać rączkami do zabawek. A wczoraj przekręcił się sam z brzuszka na plecki, podejrzewam, ba, jestem pewna, że przypadkiem, ale coś na rzeczy już jest. I co najważniejsze: uśmiecha się. Mało świadomie, ale chętnie i często.

sobota, 28 grudnia 2013

Refleksja poksiążkowa i poświąteczna

Pani Monika Szwaja trafiła do mnie za sprawą Gabika. Już nie pamiętam, czy najpierw przeczytałam, a potem dostałam, czy na odwrót. Nie jest to w tej chwili istotne. "Jestem nudziarą i mam przerąbane!!!" zachwyciło mnie na dłużej. Na tyle dłużej, że dokupiłam kolejne książki. Z czasem coraz mniej zabawne, coraz cięższe. I tak od polonistki planującej agencję towarzyską złożoną ze swych uczniów, przez Karaiby i dziewice doszłam do Elżuni zabranej rodzicom i zniemczonej, a w końcu do kloszarda i pani profesor ratujących załamanego nastolatka. Ogromny przekrój postaci, barwnych, dopracowanych. A większość w Szczecinie. Świetnie czyta się książki, które są umiejscowione tam, gdzie się było. Dlatego kocham Lekcję miłości Harnego, bo postacie chodzą po Krakowie.
Jestem świeżo po lekturze ostatniej książki Szwai. Anioł w kapeluszu został dla mnie zakupiony przez Osobistego i już mi się skończył. Kolejna książka, która mnie zachwyciła. Choć już przy podziękowaniach, zamieszczonych na początku książki zzieleniałam z zazdrości. Ona to pisała na pokładzie Daru Młodzieży!! Ech...
Ciekawe, czy chodząc po Wałach Chrobrego na TTSR 2013 gdzieś jej nie minęłam, czy była w tym tłumie.
Dobra, do rzeczy. Bardzo ciekawa koncepcja, zacząć lekko, łatwo i przyjemnie, a potem walnąć czytelnika taką refleksją, że mózg staje w poprzek. Mnie walnęło i kupiłam to bez zastanowienia. I będę kupować dalej.

Po świętach czuję się przejedzona. Tak, wiem, dieta matki karmiącej, czyli zjadłam tylko z pięć uszek, trzy kawałki makowca i na tym skończyłam dietę ;) Jem wszystko, więc i ciasta się pięknie śmieją i ryba. No i torcik. Żarcia narobiłyśmy masę, bo spodziewaliśmy się gości na urodziny, a prawie nikt się nie zjawił, a marnować przecież nie będziemy. Na wagę na razie nie staję, co mam się przerażać...
Wczoraj był u nas ksiądz. Nie wziął kasy, bo małe dzieci i na pewno potrzebna. Do dziś pozostaję w szoku.

piątek, 27 grudnia 2013

2

Wczoraj Córa skończyła dwa lata. Kiedy zleciało? Nie wiem.
Jak na nią patrzę, to widzę dużą panienkę i małego dzidziusia jednocześnie. Dużą panienkę, która mówi coraz częściej i lepiej pełnymi zdaniami. Potrafi powiedzieć, czego chce i to egzekwować.
- Jajo, do kuchni, mama, szybko - to taki tekst, który spowodował opad mojej szczęki do podłogi.
Ubiera się i rozbiera sama, gorzej, że tylko wtedy, kiedy ona chce. Oglądając bajki potrafi lecieć tekstami na pamięć, poza tym pokazuje to, co postacie w niej.
Jest bardzo wrażliwą dziewczynką. Oglądając bajkę w święta, o tym, że Miki nakrzyczał na Pluta i on odszedł, rozpłakała się. Długo nie mogliśmy jej uspokoić.
Jest świetną starszą siostrą. Otula brata kocykiem, woła, jak płacze, daje mu smoczka i robi buju buju.
Co poza tym? Jest przekochana, przesłodka i cała moja :)

No i jak zawsze... skleroza...
Potrafi rozróżnić podstawowe kształty, koło, trójkąt i kwadrat, poznaje też kolory i "liczy". Tsi, pięć, siedem, tsi, dwa, jeden... W każdym razie "liczy" wszystko

wtorek, 24 grudnia 2013

piątek, 20 grudnia 2013

Drzwi

Mamy drzwi! Zewnętrzne, wejściowe. Oczywiście mahoniowe. To znaczy drzwi są, mogą już takie zostać, ale nie zostaną. Czekamy na stal do okucia wokół szyby i to już będzie finał. Możliwe, że przed Nowym Rokiem uda się zamontować. Kosztowały nas ponad 4 tysiące, ale nie żałuję. Co prawda ich nie widziałam, ale wiem, że gość, co je robi, robi dobrze, więc już mi się podobają.

wtorek, 17 grudnia 2013

Rozjechać za głupotę...

Jadę sobie ja dziś jedną z główniejszych ulic miasteczka. Przejście dla pieszych, od mojej strony tuż za nim, na ulicy stoi samochód. Może z 15 centymetrów od pasów stał. Za nim stoi kobietka, przede mną jedzie samochód. Zwolniłam do 30, bo jakaś mi ta kobieta niepewna się zdawała. I dobrze zrobiłam. Baba poczekała, aż to przede mną przejedzie i jazda mi pod koła. Zza tamtego samochodu. Ja po hamulcach i ledwo wyhamowałam, bo ślisko.
Moja mama skomentowała, że to pewnie ona tak inteligentnie ten samochód postawiła, skoro tak mądrze na pasy włazi.
A ja... A ja przypomniałam sobie obecną kampanię społeczną o tym, by zwolnić, bo ludzie giną na pasach. Zwolniłam do 30, jakbym jechała przepisowe tam 40, zatrzymałabym się na tej kobietce. Bez mojej winy. I pytanie, ilu pieszych właśnie tak wlazło, a winny był kierowca? Pewnie niewiele, ale przydałaby się kampania też w tą stronę.

piątek, 13 grudnia 2013

Ogarniamy

Czas leci, jak szalony, dziś Syn kończy dwa tygodnie, a ja nie wiem, kiedy zleciało. Zdarzają się koszmarne noce, kiedy nosimy po dwie godziny, bo spać nie będzie i leżeć też nie będzie. A zdarzają się takie, jak dziś, że wstał o 24, potem o 4, a potem wszyscy spaliśmy do 9, z lekkim dokarmieniem o 7.
Córa przynosi bratu wszystko, co ma, nawet śrubokręty. Głaszcze, daje buziaki, zakłada czapeczkę.
A my... My sporo odpuściliśmy. Boli brzuszek, masujemy, trochę ponosimy, ale pozwalamy na chwilę samotności, pozwalamy zasnąć, nawet popłakać. Ja nie daję cyca na zawołanie, czekam, bo wiem, że się najada. Modyfikowanego nadal nie ma w domu i nie będzie przez czas najbliższy. Laktacja siedzi w głowie.
Osobisty jest cudownym tatą, nie ojcem, tatą, lepszego nie mogłam sobie wymarzyć.
Rano ogarnia pokój, ubiera Córę, ja robię śniadanie. Potem zajmujemy się wszystkim po trochu oboje. I nadal mamy czas dla siebie, na samotność.
Wieczorem on kąpie Córę, potem ją ubiera, puszcza bajkę, w tym czasie pomaga mi kąpać Syna. Ja go ubieram, karmię, Córa przy mnie leży i zasypia, albo dopiero po karmieniu kładę się przy niej.
Mamy jako taki plan dnia. Działa. Nie jest lekko, ale nie jest też tragicznie. Wszystko do dogadania i dostrojenia. Dziś akurat Osobistego nie ma, ale i tak sobie spokojnie radzę. Po Nowym Roku, jak wróci do pracy, nie będzie źle.

niedziela, 8 grudnia 2013

Parę słów o Mikołaju

6 grudnia, wedle tradycji Mikołaj rozdawał prezenty. Gmina, czy też nasza pani sołtys przy jej pomocy zrobiła atrakcję dla dzieciaków i zrobiła Mikołaja. Miał być teatrzyk i paczki i w ogóle. Pamiętając, że Dzień Dziecka był super, Osobisty wybrał się z Córą. Dzieci miały Mikołajowi śpiewać, potem powiedzieć wierszyk, a na końcu udawać, że śpią, by się pojawił. I Córa tak udawała, że dospała do rana.
Ale nie o tym chciałam. Paczkę dostała, całkiem fajną, Lubisie, soczek, ciastka, czekolada, cukierki, generalnie na słodko. Ale... Niektóre dzieci dostały paczki specjalne, z czymś jeszcze. Podejrzewam, że rodzice przynieśli i Mikołaj miał dać. Ja rozumiem. Mikołaj za darmo, da prezent, dziecko szczęśliwe. Przy czym innym dzieciom było zwyczajnie przykro, bo kolega siedzący obok dostał zabawkę, a ono tylko słodycze. Nie podoba mi się coś takiego, jak coś jest za darmo, niech takie zostanie, niech będzie po równo.

piątek, 6 grudnia 2013

Zapomniałam dziecka i o torcie

Odnoszę wrażenie, że zapomniałam zabrać dziecko ze szpitala. Zjada i śpi po trzy godziny, prawie nie płacze. Je długo, bo się delektuje, nie przysypia, po prostu powoli je, ale potem trafia do łóżeczka i go nie ma. Przy czym ja czasu mam jakby mniej, bo Córę dopieścić trzeba. Zazdrosna jest troszkę, ale brata kocha bardzo, okrywa go kocem, przynosi czapkę i ubranka, w ogóle jest przekochana. Dziś idzie z Osobistym do Mikołaja.

Niedługo Święta, a co za tym idzie, urodziny Córy. Zapytana, jaki chce tort, odpowiedziała, że z Minnie. Te ciągoty do Myszki Miki są straszne. Niedługo więc będę zamawiać lukry i będę działać. Muszę sobie znaleźć jakiś wzór buźki Mikiego i doczepić do tego kokardę. Poza tym nie wiem kompletnie, co robić na Święta. Mam pomysł, że tort, nie wiem jaki, w sensie, jaki krem, czy z biszkoptem... Nie umiem piec biszkopta, zawsze mi mama piecze, bo mnie nie wychodzi, więc pewnie coś innego muszę wymyślić. A co z innymi ciastami to też nie wiem. W ogóle te Święta mi się wydają bardzo odległe, choć Osobisty mnie uświadomił, że to już tylko dwa pełne tygodnie i parę dni. Ups.

wtorek, 3 grudnia 2013

KTG i co dalej?

Po pierwsze bardzo dziękuję Wam za gratulację. Po drugie, Syn to Syn i już ;) taka polityka prywatności. Z Córą napisałam imię, ale potem zmieniłam zdanie, z Synem od początku będzie tak. Musicie wybaczyć, choć nie, nie musicie ;)

A po trzecie (Ken G, możesz sobie darować tą część. Gwiazdką Ci zaznaczę, jak możesz zacząć znów czytać :) )

W czwartek postanowiliśmy jechać na KTG. Bo tak, to znaczy, bo lekarz proponował, bym pojechała na KTG po 38 tygodniu i padło na czwartek, 38 plus 5. W poczekalni czarno, pani mi powiedziała, że czas oczekiwania to 5 godzin. Ale że pojechaliśmy wszyscy, to postanowiliśmy czekać. Zrobiliśmy zakupy, zjedliśmy pizzę, pojechaliśmy do ambulatorium. Dostałam się pod KTG, leżę, leżę, leżę... Położna mi mówi, że rysują się skurcze co 25 minut, a ja... A ja nic nie czuję! Przyszedł lekarz, czyta to KTG, swoją drogą on odbierał Córę, nawet śmiałam się do Osobistego, że może zostaniemy.
Lekarz mi mówi, że są skurcze, ale na razie to nie to, żeby jechać do domu, on wpisuje kontrolne KTG za 4 dni, ale na pewno nie dojadę, bo wcześniej się zacznie. Nie uwierzyłam, z Córą słyszałam tak co tydzień. Pojechaliśmy do domu. Córa nam się uśpiła, ale dała się przenieść do łóżeczka.
O 21 poczułam skurcz, za 10 minut kolejny, kolejny... i tak przez 3 godziny. No to przecież nie to, jak 3 godziny co 10 minut, z Córą przerabiałam i poleżałam na patologii niepotrzebnie. O północy wstałam, że zmiana pozycji pomoże. No pomogła. Co dwie minuty przez minutę skurcz. Obłęd. Poszłam spakować sobie kubek, sztućce, wyjęłam na wierzch bułki dla Córy... Obudziłam Osobistego, o 12.25 wyjechaliśmy z domu. 27 minut później byliśmy na parkingu, Osobisty po wózek, ja wyszłam z samochodu i... Osobisty zamyka auto, ale nie z kluczyka, z przycisków na drzwiach i w tej chwili pyta, czy nie zostawił kluczyków w środku. Jasne, że tak. No nic, czasu nie ma. W ambulatorium rozwarcie na 4 centymetry, robią wywiad, ja kucam, bo booooli. Na górze plan porodu, boooli. Trwa to wieki, tyle papierów, ale dzielna jestem. Sama im mówiłam, że dam radę, no to daję... Sala porodowa, bajka, pojedyncza, piękna. Położna mówi, że zaraz rodzimy. Osobisty ledwo zdążył się ubrać. Dwa skurcze i po wszystkim. Syn na brzuchu, Osobisty przecinał pępowinę, cały zachwycony. Prawie nad ziemią się unosił, a ja byłam z niego mega dumna. I pomógł mi bardzo samą obecnością.
Kluczyki zapasowe przywiózł mu mój brat.

* Sal niestety nie było, piątek spędziłam na łóżku porodowym, dopiero popołudniu mnie przenieśli do podwójnej sali, w sobotę dostałam współlokatorkę.
Do domu wróciliśmy w niedzielę. Córa bardzo się ucieszyła, zwariowała na punkcie brata, mówi, że jest jej, przejmuje się, jak płacze, głaszcze go, całuje, okrywa kocykiem i... porywa smoka, bo Syn na razie trochę smokowy. Trochę, bo pociągnie i wypluwa i śpi bez. Ciekawe, czy przejdzie mu, jak Córze. Syn jest przespokojny, śpi, je i tak na okrągło, pierwsza noc była ciężka, ale dziś już pięknie spał, dwa razy się tylko obudził, zjadł i poszedł spać dalej.
Ja jestem dużo spokojniejsza, pewniejsza, nie boję się złapać, przełożyć i tak dalej. I to się przekłada. Rewolucja ogromna, to fakt, Córa trochę zazdrosna, ale ja karmię, a ona siedzi obok i czytam jej bajkę, albo śpiewam. Dajemy radę. A dumny mówi, że poród razem jest niesamowity, że w ogóle czuje się inaczej, niż przy Córze, ale w słowa ująć nie potrafi. Świeczki w oczach mówią same za siebie.

niedziela, 1 grudnia 2013

Dwa

A raczej dwoje. Ich dwoje. Córa i Syn. Urodzony 29 listopada o 1.45 obdarował nas 55 centymetrami i 3400 gramami szczęścia.

czwartek, 28 listopada 2013

Wartość kasy

Wydaliśmy dziś 120 złotych i po wyładowaniu zakupów w domu zastanawialiśmy się na co, bo prawie nic nie kupiliśmy... Masakra. Coraz mniej można kupić za tą samą kwotę i nie tylko o mięsie mówię. My to jeszcze nie mamy źle, ale co mają powiedzieć emeryci czy renciści, którzy do małej kasy dostaną minimalne podwyżki?

wtorek, 26 listopada 2013

23

Ostatni miesiąc przed drugim rokiem życia. Miesiąc, który przyniósł nowe słowa. Piszę słownik Córowy, coraz trudniej mi go jednak aktualizować, bo codziennie pojawia się kilka, a nawet kilkanaście nowych słów, czasem przekręconych, czasem całkiem poprawnych.
Poza tym:
- nie ma już drzemki w dzień, to rozwiązało problem pijanego zająca w kapuście buszującego do 23. O 20 mamy śpiące dziecko i nawet film nam się udało obejrzeć;
- potrafi narysować kółko;
- pokazuje prawą i lewą nogę i rękę;
- skończyła się era nocnika, wraz z nakładką na toaletę przyszła pora na załatwianie się w łazience;
- pomaga w pracach domowych takich jak: robienie makaronu, klusek, ciast i wszelkich mącznych rzeczy. Do tego stopnia, że czasem jest od tego odciągana, ostatnio babcia straciła cierpliwość po zrobieniu klusek po raz trzeci ;)
- poza tym wszystkie śmieci nosi do kosza, ubrania do właścicieli przy segregacji prania;
- ku naszemu przerażeniu sama wchodzi i wychodzi z wanny. Oczywiście samej jej nie puszczamy, bo się może pośliznąć, ale przedwczoraj Osobistemu trzy razy wlazła z powrotem, już z ręcznika, a mnie kolejny raz;
- robi coraz bardziej wymyślne budowle z klocków, zaczyna też zabierać się za puzzle, ale muszę jej pomagać, gdzie co włożyć;
- zaczyna układać klocki w poziomie;
- bawi się w chowanego, zazwyczaj włazi pod stół, albo za swój domek i... czeka. Nie wychodzi, nie woła tu, po prostu czeka, aż ją ktoś znajdzie;

Zębów nadal 16, choć ambitnie szuka piątek, waży 13,4 kilograma i ma 89,5 cm

niedziela, 24 listopada 2013

Psycholog też szmata

Uwaga, będę kalać rodzinne, choć dalsze, gniazdo. Pluć i potępiać.
Dzisiaj miałam nieszczęście widzieć dwa razy reklamę polisy na życie dla osób starszych. Że złotówka dziennie, bez badań, akceptacja wniosków. Super. A potem jest informacja, ile to kosztuje pogrzeb, a ile daje ZUS. Pominę, że wyciągnęli te ceny chyba z trumną za 5 tysięcy, wielkim pomnikiem i orkiestrą. Chodzi mi o przesłanie po. Żeby nie zostawić bliskich z tym problemem. Super działa na starszych ludzi, którzy w cenach pogrzebu się nie orientują, no bo jak i po co w sumie. A tu ktoś im mówi, co będzie, jak umrą. Że będą ciężarem, wprowadzą bliskich w długi i ogólnie narobią kłopotu po śmierci. Trzeba się ubezpieczyć. Jak nic. I tak sobie pomyślałam, że jakiś psycholog się nieźle zeszmacił, żeby zrobić taką reklamę. Pewnie psycholog biznesu. Cóż, psycholog też może być szmatą. Szmatą działającą na emocje innych i je wykorzystujący.
Żenujące, a zapewne skuteczne. A o to przecież chodzi w reklamie, by sprzedać.

piątek, 22 listopada 2013

Dziwne świętowanie

Wczoraj z okazji rocznicy świętowaliśmy. Głównie tym, że byliśmy razem, bo...
Zasłony były już bardzo zakurzone, Osobisty zdjął, zdjął też firankę, więc przy okazji umył okno. Założył nowe zasłony i firankę, zrobił Córze półki na książeczki, w efekcie czego czekało nas ogromne sprzątanie. Tak, kurzył w domu.
Na dokładkę popołudniu miałam wizytę u lekarza, więc też świętowanie raczej nie na miejscu. Za to dostałam pięknego hiacynta. A w drodze powrotnej wciągnęliśmy chipsy. Wróciliśmy późno, Córa szalała, bo dostała puzzle z Myszką Miki i nie chciała iść spać. W efekcie poszła spać z pudełkiem, ale już tak późno było, że tylko siusiu, paciorek i spać.
Przy czym my nigdy jakoś szczególnie nie świętujemy, pilnujemy, żeby było razem, a to się udało w 100%, więc jesteśmy zadowoleni.

Z wizyty:
Dzidziuś waży plus minus 3240 gram i absolutnie się jeszcze nie wybiera na ten świat. Pan doktor obstawia, że święta uda nam się spędzić w domu już w jednopaku. (Przypominam, że termin mam na 7 grudnia.) Przy czym pewności nie ma, bo może się zdarzyć, że to będzie już, teraz, natychmiast.

czwartek, 21 listopada 2013

21.11.2003

Znamy się 10 lat. Ale czy można tak naprawdę powiedzieć o znaniu, kiedy człowiek wie, że drugi człowiek istnieje, ale nawet o tym istnieniu nie pamięta? Czy można mówić o znaniu, kiedy sporadyczne spotkania ograniczają się do cześć i kilku uwag ogólnych? A co z wrażeniem, że znamy się od zawsze, kiedy znajomość zaczęła się naprawdę?
Poznaliśmy się 10 lat temu. Znamy się i poznajemy od prawie 7. Jednak gdyby nie to poznanie, a potem przerwa, prawdopodobnie nigdy nie bylibyśmy razem. Bo losem ludzkim często rządzi przypadek.
A tak naprawdę... Znamy się od zawsze, tylko nie zawsze wiedzieliśmy, że my to my...

poniedziałek, 18 listopada 2013

Skrajnie fatalny dzień

Pojechaliśmy na badania. Spokojnie się odbyły, a potem hematolog. Nie ma go. Inny mi nie wystawi zaświadczenia, że mogę rodzić naturalnie, bo mnie nie zna. I ja to rozumiem, jak ma się podpisać pod czymś, za co musi wziąć odpowiedzialność, jakby co. Pan doktor "mój" będzie jutro. Od 9. Oczywiście w przychodni milion osób, ja przed nimi mam być. Masakra. No i jazda znów, a blisko to to nie jest. Ubezpieczenie prywatne wysiadło. Nie znaleźli terminu. Pojechałam więc do swojej pani doktor, żeby mi wystawiła skierowanie, bo ta wizyta w szpitalu, na NFZ, a ja miałam skierowanie prywatne. Nie przyjęła mnie. Siąść i płakać.
Butów Córze też nie kupiłam, kapci w sensie, bo na ileś wzorów nie było rozmiaru.
W domu się wkurzyłam, zadzwoniłam do tej przychodni, gdzie byłam u hematologa z prośbą, by mnie wcisnęli, bo ja tylko zaświadczenie. Wybrałam numer wizyty komercyjne, choć jak byłam w październiku, to pan doktor sam mówił, że pacjenta na styczeń rejestrował. Ale komercyjnie jest miejsce. W takim układzie jedziemy w piątek. Ciekawe, ile nas skubnie. Ale i tak każę sobie fakturę wystawić i się starać o refundację będę z ubezpieczenia.
Za kasę w tym kraju da się wszystko. Szkoda, że nie każdego stać, żeby sobie taką opiekę załatwić i mieć specjalistę, jak potrzebuje.

niedziela, 17 listopada 2013

Przespałam zimę i stan podgorączkowy

Przespałam zimę. Robię dziś sałatkę na obiad, patrzę przez okno... Fiołek... Pokazuję mamie, poszła, no fiołek, a nawet dwa. Pyszni się na trawniku. W ogrodzie nie ma, ten się zapodział. Osobisty z Córą poszli do lasu, wysłałam im smsa, żeby konwalii szukali.
Stan podgorączkowy nie do końca tyczy się mojej temperatury, choć ta tradycyjnie przy chorobie wynosi 35.4. Psikam, prycham i z oczu mi się leje. Generalnie do zdrowia mi daleko, ale... Skończyłam 37 tydzień ciąży, stąd stan podgorączkowy, bo nie znam dnia, ani godziny. Brzuch mi się chyba deko obniżył, ale poza tym żadnych objawów.
Od początku przytyłam 16,5 kilograma, obwód brzucha wynosi 110 cm. W porównaniu z poprzednią ciążą nadal noszę pierścionki, bo nie spuchłam. Tylko butów zdjąć nie mogę, a w poprzedniej mogłam. Pewnie dlatego, że w poprzedniej chodziłam w półbutach, bo tylko te ubrałam, a teraz w kozakach do kolana :P I jeszcze wciąganie ich mi się udaje, ale ściąganie już idzie kiepsko. Poza tym pedicure nie stanowi problemu, tak samo, jak skarpetki, czy cała reszta garderoby.
W końcu spakowałam torbę. I dla siebie i dla malucha, jakby się jednak okazało, że rejonówka, albo karetka. Bo nie wszędzie dają rzeczy. Przygotowana więc jestem. No, nie do końca, maluszkowi musimy kupić pieluchy, ale to w poniedziałek, jak pojedziemy do hematologa po zaświadczenie, że mogę rodzić naturalnie i nie muszą mnie ciąć.

piątek, 15 listopada 2013

Sukces zawodowy

Moja kocica trafiła do mnie jako 4-latka. Pani w ciąży nie mogła (nie chciała, nie mnie oceniać, choć ocenę poczyniłam) się nią zająć. Kocia miała być cicha, spokojna, mało jedząca. No faktycznie jadła mało. Tylko suchą karmę i saszetki. Potem już tylko suchą karmę. Chuda, jak nieszczęście. Do tego kaszląca. Weterynarz dawał leki, pomagały na dwa tygodnie, potem tydzień, trzy dni... Przestałam jeździć. Wysterylizowana kocica ważyła mi 2.5 do 3 kilo. Chodząca bieda.
Aż nauczyłam jeść wędlinę. Kanapki przestały być bezpieczne. Ale i to nie trwało długo. Przestała jeść wędlinę, znowu tylko suche. Kocia Dama, za co jej bardzo dziękuję podsunęła mi pomysł, że to kłaki w przewodzie pokarmowym. Kupiłam pastę, zaaplikowałam (na siłę, bo moja kota nie należy do większości, które pastę zlizują) i... Kaszle nadal, ale... Je żółty ser, wiem, bo mi zmora ukradła z kanapki. Mięso wszelakie, nawet mielone. Groszek ptysiowy, drożdżówki, naleśniki i co tylko na stole zostawię.
Zresocjalizowałam sobie kota, nie ma co... Tylko teraz żadne jedzenie się na stole nie ostoi.

środa, 13 listopada 2013

Budowlanie

Sezon budowlany jakby u nas zamknięty. Okna wprawione, brama garażowa też. Czekamy na wykonanie drzwi wejściowych i pewnie jeszcze w tym roku zostaną zamontowane. W garażu zrobiona gładź i pomalowane, żeby potem nie musieć pod stelażem bramy robić. Podłogi zaimpregnowane. Plan minimum został więc wykonany, troszkę z nakładem. Bo jeszcze Osobisty powiercił dziury pod gniazdka elektryczne.
Dokonaliśmy też dość trudnego wyboru płytek do salonu. Tak, będzie w płytkach, bo na drewnianą podłogę nas nie stać, panele nie każde nadają się na ogrzewanie podłogowe, a poza tym mamy wyjście na taras, a panele niszczą się bardzo szybko, jak się je porysuje. Padło więc na duże płytki, oczywiście maziate, żeby nie trzeba było tego myć pięć razy dziennie i gładkie, w sensie szkliwione, nie chropowate. Spodobały nam się rudo pomarańczowe, ale jak wyjdzie w efekcie, tego nikt nie wie. W każdym razie, ani jasne, żeby nas nie oślepiało za każdym razem, jak tam wejdziemy (południowa strona jest cała w oknach, od podłogi do sufitu), ani ciemne, żeby się nie grzały. Choć przez te nasze trzyszybówki to niewiele ciepła przechodzi.
Teraz byle do wiosny i następnego roku, a tam tynki, wylewki, podłoga, łazienka i kuchnia i ... do siebie.

piątek, 8 listopada 2013

Pokontrolnie + zbiorcza odpowiedź

- Kochanie, babcia z Tobą zostanie?
- Nie, nie, nie...
- Bo jak się zachowywałaś do babci?
- Źle.
I w ten sposób Córa pojechała z nami na wizytę. W ogóle, jak usłyszała, że jedziemy, to buty ubrała. I weź jej nie zabierz. A że przed gabinetem jest kącik dla dzieci, to nie mieliśmy nic przeciwko.

Na wizycie wszystko w porządku, nic się nie rozwiera, nic się nie zaczyna. Dzidziuś dochodzi do 3 kilogramów, tak mniej więcej, bo nie dał się pomierzyć dokładnie.
A ja zeschizowana porodem miałam parę pytań. Jako, że Córę rodziłam 3 godziny, a korki w Krakowie nadal są i raczej nikt się przed nami nie rozstąpi musiałam popytać o parę rzeczy. Bardziej mądra nie jestem, ale może ciut spokojniejsza.
Do godziny zero coraz mniej. Zegarek tyka i odlicza



 BabyFetus Ticker


Stresuję się, ponieważ Osobisty do mnie ma około 30 kilometrów, potem znów kolejne 30 do szpitala. W okresie korku do przejechania w za długim czasie. Sam lekarz proponował karetkę, albo "mąż będzie musiał odebrać". Objawów wcześniejszych przy pierwszym porodzie nie miałam, po prostu było chlup i ból. Więc nijak się przygotować nie mogę, stąd dodatkowy stres. Plan zawiera dwie opcje: mój szpital jak się uda, a jak będzie za szybko lub korki to rejonówka.

środa, 6 listopada 2013

Jesienna chandra

Gabiki mają wiosenną depresję, ja mam jesienną chandrę. Chciało mi się gdzieś wyjść, ale już średnio mogę. A złom mój, auto znaczy, w niedzielę wypuścił nowy płyn z chłodnicy. Wody przecież mu nie naleję. W poniedziałek Osobisty go rozłożył. Wiatrak do wymiany, 160 złotych poszło się przejść.Chłodnica niby sprawna, nic nie cieknie, a płyn sobie ucieka. Też losowo, ostatnio jakoś w maju. Dla mnie 2 kilosy do miasta to teraz dużo za dużo. Niby zakupy same przychodzą, ale chciałam do pasmanterii. I muszę w końcu kotu na odkłaczenie kupić coś, bo mi się kocina udusi. Auto rozgrzebane, dziś może Osobisty go złoży, bo odbiera wiatrak. Niby mogłam do mechanika, jasne, pewnie szybciej by było, ale nadal jestem na niego zła o niepoinformowanie mnie, że on zbieżności nie robi. No i jeszcze leje, więc z wózkiem nigdzie się nie wybiorę. Na ogródek się nawet nie wybiorę. A książka mi się kończy. Ostatni tom mi został. Chyba zacznę Wiedźmę od początku... A niech się śmieją.

niedziela, 3 listopada 2013

680 złotych powodem bulwersu

Powstaniec umierający naturalnie to nie powstaniec, to obywatel i zapłacić ma. Tak mi się skojarzyło, jak usłyszałam, że grób powstańca jest do likwidacji, bo nikt nie uiścił tytułowej opłaty za 20 lat użytkowania miejsca. To tak w ramach szacunku dla zwłok, zmarłych i tak dalej, że miejsce na cmentarzu jest płatne. No dobra, niech będzie, miejsca mało, umarłych coraz więcej, ale... Ile warta jest pamięć o tych, co walczyli za Polskę naszą i waszą? Ile jest warta pamięć w ogóle? Ile jest warta historia? Chyba niewiele. Garstka prochu na mogile, kilka kropel rzuconych przez księdza, parę łez bliskich, a potem zapomnienie. I naklejka na grobie, bijąca po oczach w dni takie, jak ostatnie, że ktoś nie zapłacił.
A czemu nie likwidują grobów nieznanych żołnierzy? Czemu nie zlikwidujemy krzyży katyńskich? Ile tam miejsca się marnotrawi? Zasypmy wszelkie ślady pamięci, wszelkie znaki przeszłości i historii. Po co nam w ogóle historia? Stańmy się państwem, narodem bez korzeni, bez przeszłości, bez tej obciążającej nas kuli u nogi, żyjmy dla przyszłości, nie pamiętając o krwi przodków, o ich poświęceniu, przecież to już było i nie wróci więcej... Na pewno? Historia lubi koła. I ludzką niepamięć też lubi, bo zbiera wtedy piękne żniwo...

Naród bez dziejów, bez historii, bez przeszłości, staje się wkrótce narodem bez ziemi, narodem bezdomnym, bez przyszłości. Naród, który nie wierzy w wielkość, i nie chce ludzi wielkich, kończy się.
Stefan Wyszyński

sobota, 2 listopada 2013

piątek, 1 listopada 2013

Pamięć

Pamiętam. Obiecałam. I pamiętam ot tak, bo zawsze pamiętam.
Sto lat na cmentarzu, nawet jak się wie, że w tle leci audycja z jakiegoś spotkania z Janem Pawłem II niesmaczne, ale...

wtorek, 29 października 2013

Indoktrynacja od najmłodszych lat

Depilator mam chyba od liceum, kawał czasu. Używałam sporadycznie, bo wiadomo, czas i tak dalej, głównie latem, ale i tak maszynka szybsza i częściej szła w obieg. W pierwszej ciąży bałam się bólu i nie używałam wcale. A teraz... Jak miałam niskie płytki krwi (nadal są niskie), przy każdym zacięciu lało się ze mnie strasznie. A zacięłam się zawsze. Więc wyjęłam depilator. Bolało na początku faktycznie, ale z każdym razem mniej. Jednak co ważniejsze, włoski w coraz mniejszej ilości odrastały, cieńsze i mniej widoczne. Teraz sobie w brodę pluję, bo jakbym zaczęła w liceum, to już byłoby po problemie.
A co do indoktrynacji... Córa przychodzi i też chce, żeby jej robić bzi. Podstawia rączkę, nogi. Normalnie zamiast biednemu dziecku wmawiać feministyczne poglądy, że natura itd, ja ją od malucha przyzwyczajam.

sobota, 26 października 2013

22

Z każdym miesiącem starsza, większa (w tym niewiele urosła), mądrzejsza i niestety coraz bardziej uparta. Jak czapkę ma ubrać babu, to babu i koniec, albo ryk, jak uśpić ma mama to mama, albo ryk. Bunt dwulatka w pełnej krasie. Przeczekujemy, uczymy się nowych słów, my znaczy rodzice, bo Córa pędzi, jak szalona przez słownik, czasem to są dwa, trzy nowe słowa dziennie, nawet w języku ludzkim.
Ostatnio:
- Co zjesz na śniadanko?
- Sel. (ser)
Zbierałam szczękę z podłogi. Dodatkowo pojawia się odmiana, już nie jest tylko mama, ale i mamo i mamy.
Co dla mnie jest niesamowite, dzieli się. Dzieli się słodyczami, da spróbować bułkę. I to nieproszona. Po prostu dostaje dwa cukierki, pudrowe są ukochane, to leci i jednego daje babci, albo upomina się o kolejnego, dla taty.

czwartek, 24 października 2013

Basen, zakupy i torba

Wczoraj Osobisty wcześniej z pracy wyszedł. I z tej okazji przedwczoraj, jak Córa już spała, zastanawialiśmy się, co zrobić i padła propozycja basenu. Pomarudziłam, że nie bardzo i w ogóle nie... Rano pytam Córy, co dziś robimy, a ta do mnie "cia", czyli kąpiemy się. No zmówili się, jak nic. No to co było zrobić, spakowałam nas i pojechaliśmy. Wcześniej na zakupy, Córa obłowiła się w buty na zimę i w pantofle. Niestety uchwytów do jej nowego niekapka nie znaleźliśmy, pozostaje mi internet.
Potem basen. Prawie półtorej godziny szaleliśmy, znaczy ja umiarkowanie, ale Osobisty z Córą się wyszaleli niesamowicie. Jakby tak kasa była na cotygodniowe wypady, to by pływać się migiem nauczyła. Jak na razie robi wszystko, żeby się wody napić, bo mniam mniam.
Poza tym mam już kupione wszystko do szpitala. Koszula do karmienia wyprana, gotowa, do porodu też. Osobisty każe mi się spakować, a ja mam taką ogromną niechęć przed tym, że szok. A bo po co już i tak dalej. A przecież w szafie mi przeszkadzać nie będzie, a jak znów się tak szybko zacznie, to nic nie zdążę wpakować. Chyba się więc zmuszę i spakuję.

Mamy "lewą" kasę na jakiś wspólny cel. 250 złotych, które nie wiemy, jak wykorzystać. Zastanawialiśmy się, czy nie odłożyć na poczet sprzętów domowych, znaczy płyty, pralki, lodówki, ale jakoś nie jesteśmy przekonani. Padła też mikrofalówka, ale miejsca na nią nie mamy tutaj. Jakieś propozycje? Nie chcemy przebimbać na kino, czy coś takiego, chcemy mieć, że tak powiem namacalną rzecz.

wtorek, 22 października 2013

Czytacze, połączcie siły :)

Proszę Was bardzo, jako pracownik, jako ktoś, kto kocha tą pracę i tych ludzi... Zagłosujcie na Kryształy Soli. Już niewiele czasu, ale w kupie siła :) jeden głos dziennie to niewiele, a możemy podbić miejsce.

Drodzy przyjaciele, oddajcie głos na Fundację im. Brata Alberta w plebiscycie „Kryształy Soli” (link poniżej)


Głosować można (z tego samego komputera) tylko raz dziennie do 30 października.

Jeszcze raz zachęcamy do głosowania na naszą Fundację i prosimy o przekazanie tej wiadomości waszym znajomym oraz bliskim. Liczymy na Wasze głosy.

Serdecznie pozdrawiamy!

Podopieczni oraz pracownicy Fundacji im. Brata Alberta

sobota, 19 października 2013

49 to nie przelewki

Wczoraj było jeszcze 50, dziś 49 dni do planowego porodu, a więc troszkę o mnie. A co.
Czuję się w miarę ok, więcej leżę, jak mogę, trochę boli na dole, jak na okres, macica się stawia parę razy na dzień. Ale zgagi brak nadal, nie puchnę, a to jest dla mnie ogromne ułatwienie w porównaniu z poprzednią ciążą.
Na wadze 78,9, czyli bronię się przed 80 twardo i mocno, a od początku przytyłam 13,9 kg. W ciąży z Córą na tym etapie miałam o 4 kg więcej. Wynika z tego jasno, że mój kręgosłup musi dźwigać aż o 8 kilogramów mniej, bo startowałam z 4 kg mniejszej wagi. Niestety nie prowadziłam pomiarów brzuszka, ale teraz mam 103 w pasie, ale nie wiem, ile miałam na początku. Z Córą 4 grudnia, jak jeszcze na porodówce mieli czas mnie mierzyć, miałam 123. Tym razem chyba nie dobiję.
Poza tym kopniaki, a raczej przesuwanie się boli coraz bardziej, zgina wpół i odbiera oddech.
Brzuch mam z przodu, wygląda, jak taka przyczepiona piłka i jak się odpowiednio ubiorę to nawet talię widać. Więc zadowolona jestem mocno z wyglądu.

czwartek, 17 października 2013

32 plus 5, czyli wieści ciążowej treści

Dotarłam dziś na zaległe USG. Wykonywała pani doktor, bo w jej gabinecie lepszy sprzęt. Dzidzia nadal płci nieokreślonej, choć pani dr wie, wisi sobie głową na dół, jak pan Bóg przykazał. Poza tym waży 2,5 kg, co wyprzedza wagę w tym tygodniu ciąży. O jakieś dwa tygodnie, czyli takie powinno być za dwa tygodnie. W ogóle dzidziuś jest większy o ponad dwa tygodnie, pomiary wskazują na 34 plus 6, a co za tym idzie termin porodu z USG przesunął się na 22 listopada. Jakoś blisko tego 21 ;) ciekawe, jak będzie naprawdę. Pani doktor powiedziała, że małe to ono nie jest. W sumie powinnam czuć się przerażona, a się cieszę, bo po pierwsze większe dzieci łatwiej się rodzi, a po drugie nie będzie taka kruszyna ;) Boję się tylko, że dojdzie do 4 kg i wtedy cc. A ja cc nie chcę, jak zarazy,. Wizja znieczulenia, potem leżenia, zastrzyków przeciwzakrzepowych i generalnie samego zabiegu mnie odstręcza.

poniedziałek, 14 października 2013

Podsumowanie

Podsumowując dzień dzisiejszy i po części poprzednie, mam:
- dziecko z podbitym okiem - potknęła się na klockach i zahaczyła o łóżko, rozwalając sobie górną powiekę;
- atak częstoskurczu za sobą - kładzenie się na podłodze z nogami do góry na szczęście pomaga;
- coraz częstsze skurcze przepowiadające, czyli brzuch mi się stawia parę razy dziennie utrudniając chodzenie, siedzenie i wszystko;
- kaszlącego kota, weterynarz rozkłada ręce, nie wiadomo, o co chodzi, leki pomagają na trzy dni, trawa pomaga bardziej, ale ->
- dodatkowe sprzątanie, bo kot wymiotuje trawą;
- męża nie mam, męża miewam, bo siedzi i robi nadgodziny, dziś pojechał po 5, wrócił na 19, jutro pojedzie znów tak rano i wróci, jak wróci... i jeszcze brama garażowa została do zamontowania... w międzyczasie;

ALE, ALE, żeby nie było tak negatywnie, to mam jeszcze Wiedźmę!! Tak, tak, mam całe 5 pięknych tomów Wiedźmy pani Olgi Gromyko na własność :):))))) Za całe 110 złociszy, co przy dodaniu informacji, że dwie drugie części są niedostępne i ludzie się nimi chwalą, że mają, bo ja 70 złotych, albo więcej nie dam, jest bezcenem.

piątek, 11 października 2013

Lekarzy dwóch i o "luksusie" mieszkanie w mieście

Zaliczyłam wczoraj dwóch lekarzy. I to kobietkę i faceta :P Dobra, koniec skojarzeń. Rano poszłam z Córą do lekarki, bo mi zaczęła chrypić. Dostała dwa syropki, które chętnie pije i inne psikadło nosowe i już jest o niebo lepiej.
Popołudniu miałam swoją wizytę. Szyjka długa, nic się nie skraca, nic nie mięknie, boli, no bo boli i już, rozciąga się, ale nic złego się nie dzieje.
Wizytę miałam na 18. Wyjechałam z domu o 16.40. Luziiiik.... Pod Makro byłam 17.20... Stresik... Osobisty mnie odebrał i jedziemy... Stój, właśnie, stoimy... Odcinek między Makro, a Prądnicką przejechaliśmy w bagatela 50 minut, tym samym spóźniając się na wizytę. A czemu? Ponieważ gdyż bo na drodze zamknięty jeden pas, stoją sobie paliki i... stoją sobie, bo nic się nie dzieje. Wszystkie alternatywne trasy zapchane. Zdiagnozowałam u siebie pogłębiające się uczulenie na biało czerwone paliki. I jakbym wczoraj dostała w ręce drogowca jakiegoś, to dokonałabym pokazowej egzekucji.

Jak już wracaliśmy, mówię do Osobistego, że nie rozumiem, jak ludzie mogą zachwalać mieszkanie w mieście.
- Bo nie doznałaś takiego luksusu.
- Tak, luksusu, bo śmierdzi i korki.
- I wszystko na miejscu.
- Tak, smród i korki też.

Przepraszam wszystkich miastowych, ale no... Remonty, zamknięte drogi to nie dla mnie. Wolę moje zadupie. Na którym robią dojazd i wyjazd z nowo budowanego marketu i też są paliki.

W efekcie na porządne usg muszę jechać za tydzień, bo pan doktor tylko szybko zbadał, czy wszystko ok, ale na pomiary brakło czasu. Ech...

środa, 9 października 2013

Żyję

Żyję. Z glutem do pasa, dusić mnie już przestało. Kręci mi się w głowie okazjonalnie. Do tego brzuch na dole boli, szczególnie, jak dziecko kopie, to mnie tam na dole kłuje. I nie wiem, czy pęcherz, czy szyjka. Jutro wizyta, a ja liczę dni do 16 listopada, kiedy skończy się 37 tydzień.
Córa zasmarkana. Ma taki katar, że ją dławi, ledwo zaśnie, przydławia ją i się budzi. Tak samo z jedzeniem i piciem. Płacze po nocach.
Kiedy mogę, odpoczywam, jak ona zasypia, ja też. Dlatego tu mnie nie ma. Walczymy tak od początku tamtego tygodnia. Nic nie pomaga, ale może jakoś się uda...

poniedziałek, 7 października 2013

Jakby ktoś coś...

Licznik twardo pokazuje, że wchodzą tu jakieś zabłąkane dusze. Zakładam, że część jest leniwa i na nowego bloga nie zajrzy, więc dla nich skrót:
Córa już nie taka mała, w święta skończy dwa latka. Domek się buduje, a ja... ja nadal kura domowa, gdyż ponieważ znów jestem w dwupaku. Tym razem termin, nie, nie w nowym roku, w okolicach Mikołaja. Kolejny prezent, kolejna niespodzianka.

środa, 2 października 2013

Co wkurza mnie u ciężarnych

Sama jestem ciężarówką, więc wiem, o czym piszę. U innych kobiet w stanie "błogosławionym" (bo ja osobiście ciąży tak nie postrzegam), wkurza mnie:
- chodzenia, jak kaczka od pierwszych tygodni ciąży - ja rozumiem, że pod koniec może się źle chodzić, bo tu boli, a tam strzyka, choć ja w pierwszej miałam oszczędzone takiego chodu i w tej też się na razie nie zanosi, ale litości, pod koniec, a nie, jak brzuch jeszcze w sferze marzeń;
- siadanie, jak w filmach, takie z oparciem się na rękach, potem siad, a brzuch zadarty, jak wyżej, choć i pod koniec ciąży nie jest to konieczne, a moim skromnym zdaniem niewykonalne, bo za dużo wysiłku kosztuje, w filmach panny tak siadają, żeby im sztuczny brzuch nie wypadł...;
- postawa roszczeniowa, owszem, można się źle czuć, ale po chlebek można sobie wyskoczyć i herbatkę zrobić, dla zdrowia choćby;
- a najbardziej mnie wkurza, a nawet bardziej, niż wkurza, ale się odchamiam, więc nie napiszę nic o wkurwie totalnym, jak panienki wywołują poród, bo one chcą już, teraz, natentychmiast. Wszelakie picie wywaru z liści mali, specjalne mycie okien, podłóg, seks pięć razy na dzień i inne cuda wianki działają mi na unerwienie straszliwie... Dziecko wyjdzie, jak będzie chciało. Może jestem niesprawiedliwa, ale sama przenosiłam prawie dwa tygodnie, z ogromną wagą, opuchlizną, że chleba ukroić nie mogłam, ale nosiłam, żeby dziecko było gotowe, a staranie się o przyspieszenie porodu jak tylko wybije 38 tydzień powoduje u mnie chęć walnięcia w głowę intęligętki...

sobota, 28 września 2013

Ostatnia ciążowa prosta

Skończyłam dziś 30 tydzień ciąży, a więc przede mną plus minus dziesięć tygodni. I gdyby nie ruchy w brzuchu, to nie czułabym, że w ciąży jestem. Dużo "lepsza" niż z Córą.
Przede wszystkim nie mam zgagi i nie puchnę. Owszem, trochę podpuchnę na wieczór, ale obrączka wchodzi i schodzi bez problemu, a nogi nie bolą. W związku z tym ważę o dwa kilo mniej, niż w tym samym czasie pierwszej ciąży. Jeśli dodamy do tego mniejszą wagę startową, to mój kręgosłup nosi o 7 kilogramów mniej. Mniejszy brzuch też jest sporym ułatwieniem, choć kopniaki, a raczej już przesuwanie się, jest mocno bolesne, czasem aż mnie wpół zgina.
Ciuszki mam poprane, czekają na prasowalnicę (nie ma mowy, bym te małe rzeczy prasowała żelazkiem). Wtedy spakuję Dzidzię na szpital, żeby Osobisty wiedział, co i gdzie leży, jak przyjdzie do wyjścia.
Córa natomiast codziennie odkrywa mi brzuch, całuje, głaszcze i robi na nim wieże z klocków. Dla Dzidzi oczywiście. Stara się też wkładać mi do brzucha ciastka i cukierki. Rozczula mnie tym strasznie.

piątek, 27 września 2013

Tchórz jestem

Miałam dziś zabrać wózek i lecieć na zakupy. Zabrałam auto i pojechałam. Bo te chmury takie niepewne i bałam się, że nas zleje. Ot, jesień. A w domu pachnie grzybami, brzoskwiniami i winogronami. I słychać stuk słoików, do których to wszystko idzie.

czwartek, 26 września 2013

21

I kolejny 26, kolejny miesiąc się zakończył. Kolejnymi wielkimi zmianami.

Córa na dzień dzisiejszy:
- nie śpi już w dziecinnym łóżeczku, a na swojej sofie; czasem ląduje na podłodze, ale sofa ma 12 cm, więc nawet się nie budzi;
- pielucha tylko w nocy; na spacerach, w kościele, w centrum handlowym, na placu zabaw woła i potrafi długo trzymać;
- sama się rozbiera, czasem łokcie się zaklinują i się złości;
- pojawia się coraz więcej całych słów w ludzkim ;) mamy: tak, nie, dać, oko, kota, tu, ten, tam, chodź (hoć), to, tym,  pa, tatuś, mamuś, pan, pani; oprócz tego kilka przekręconych, jak pfa, na pawia itp, powtarza, powtarza, powtarza;
- sama je łyżeczką, do tej pory udawało się jej tylko widelcem, bardzo długo już, a z łyżeczki jej spadało i się denerwowała, ale teraz już umie i korzysta;
- umie skakać na piłce z uszami;
- buduje wieże po 11 klocków nawet, drewnianych, nie tych, co się spinają, te spinające to powyżej siebie;
- buduje dwie wieże obok siebie, wzmacnia konstrukcje, tu ukłon do Osobistego, bo on nauczył;
- wszędzie chodzi z misiem, ostatnia miłość;
- oglądając bajki, naśladuje, co robią postacie;
- jak jest na nas zła, robi bam, kładzie się na podłodze na baczność - i tak sobie leży, tupała nogami, ale kazałam jej mocniej, żeby bolało i się oduczyła;

Waży 12,7 kg i ma 87,5 cm, nosi ubrania 92, 98, czasem nawet większe, żeby w rajstopy weszło i się nie wyciągało. Zęby odpuściły, więc nadal ma 16.

poniedziałek, 23 września 2013

Dwie kreski na teście

A-normalna napisała o kupowaniu i sprzedaży pozytywnych testów ciążowych. Jako żart, postraszenie partnera, przyspieszenie decyzji o ślubie... Miałam nic nie pisać, ale...
Na miejscu tak wkręconego faceta zostawiłabym tą pannę bez zastanowienia. Bez znaczenia, czy potem by tą ciążę unaoczniła, czy nie. Przecież facet nie głupi, policzy sobie i się zorientuje. Nie wyobrażam sobie, jak można być tak egoistycznym i tak perfidnym. Nie wyobrażam sobie, jak można tak kogoś skrzywdzić. Przecież to zostanie na całe życie. Oszustwo, kłamstwo, będą się ciągnęły nie tylko za kobietą, a za facetem i każdą jego następną partnerką. Jak można tak podważyć najważniejszy składnik związku, czyli zaufanie? Nie rozumiem i potępiam.
W takiej sytuacji całkowicie rozgrzeszam faceta, który porzuca. Tak jak rozgrzeszę takiego, który porzuci kobietę w ciąży, która go w nią wrobiła. Ja nie mówię o wpadce, kiedy oboje się nie spodziewali. Ale o sytuacji, kiedy on otwarcie mówi, że dziecka nie chce (nigdy lub teraz), ona się zgadza, a potajemnie odstawia tabletki, dziurawi gumki, albo co gorsza faszeruje się po kryjomu spermą po stosunku. Obrzydzenie mnie bierze i to nie dla faktu wkładania sobie spermy do pochwy. Nie dziwię się facetom odchodzącym, nie interesującym się dzieckiem, nie pomagającym. Nie dziwię się i zrobiłabym to samo. I na tym samym poziomie stawiam fałszywy test kupiony za kasę. Bo to skurwysyństwo ze strony kobiety. I każdej, która by mi powiedziała, że tak zrobiła, chyba bym walnęła w głupi łeb.

niedziela, 22 września 2013

Nie dane nam...

Spokojny weekend nie jest nam dany. Wczoraj przed południem pojechaliśmy na budowę, mieliśmy wrócić do domu koło 15, ale wpadliśmy do kolegi i... wróciliśmy po 17 sporo. Fajnie, bo Córa się pobawiła, ale plan poszedł się przejść.
Dziś miało być spokojnie, to... brat w szpitalu, wyrostek. Przestaję planować.
Nawiasem mówiąc, laparoskopia to fantastyczna rzecz.

poniedziałek, 16 września 2013

To miał być spokojny weekend

Dla Osobistego weekend zaczął się już w piątek, bo miał urlop. Miał załatwić parę rzeczy, przy okazji ja pojechałam z nim na badania, potem pizza, a potem budowa. Pomogłam mu pownosić, znaczy podawałam mu łaty, do których wniesienia brakło mu schodów lub 5 centymetrów. Trochę posprzątaliśmy, a wieczorem jeszcze w domu czekała nas robota. Wymyśliłam sobie, żeby biurko przesunąć inaczej, a stół wstawić w kąt, bo i tak go nie używamy. Proste, niewiele do przesuwania, ale porządkowania sporo, bo a to tu nie pasuje, a to tu nie może być. W wyniku tego przestawiliśmy więcej, ale jest więcej miejsca dzięki temu. Pocieszę się do powrotu ze szpitala, kiedy zastanę rozłożone łóżeczko.
W sobotę, nim Osobisty pojechał na budowę, zniósł mi ciuszki dzidziowe. Posegregowałam według rozmiarów, poukładałam, wyjęłam te, które planuję w najbliższym czasie przeprać. Załamana jestem, jakie to małe. Córa na pewno taka nie była (bo była jeszcze mniejsza, ciuszek, w którym przyjechała ze szpitala był na nią za duży, a był najmniejszy). Popołudnie standardowo sprzątanie, na szczęście Osobisty już wrócił, więc zabrał Córę na pole, a ja spokojnie mogłam odkurzyć. I posprzątać w jej zabawkach, to znaczy pochować te, którymi się nie bawi. Zrobiliśmy też porządek w jej butach i zabawkach z góry, kilka wyjmując.
Padłam na nos o 21.
Niedziela miała być spokojna, mieliśmy odespać. Nasza drzemka odeszła w przeszłość w kościele, bo Córa się uśpiła. Czyli nie spała już do wieczora. A do tego mój brat przywiózł nam "parę" grzybów. Roboty z mamą miałyśmy na dwie godziny. A Córa wyciągnęła nas na spacer. Dosłownie. Wzięła Osobistego za rękę i zaciągnęła do bramki. No to poszliśmy.
Dobrze, że zasnęła o 20. Jak dobrze, że dziś poniedziałek... Odpocznę...

poniedziałek, 9 września 2013

Zoo

Wybieraliśmy się, wybieraliśmy i w końcu wczoraj dotarliśmy do zoo. Córa zasnęła w samochodzie, przed bramą zoo się obudziła. Wózek w sumie nie był potrzebny, przechodziła sama na nogach, tylko jak piła, to ją wsadzałam.
Najbardziej podobał jej się paw, ale ona ma fazę na pawie i myszy ostatnio. Ale koty też zyskały aprobatę, jednego z tych mniejszych chciała zabrać. Gorzej, bo słoń też się spodobał i jej "da" było słychać bardzo daleko. Szkoda, że żyrafiarnia dopiero w budowie. Ale mini zoo to było coś. Osiołek został zagłaskany, a kuc szetlandzki chciał ją zjeść. Śmiała się, podkładała mu łapki i nogi do gilgania. Króliki też chciała zabierać.
Chciała też iść na plac zabaw, ale ja jestem podła i nie poszłyśmy. Nie po to do zoo weszłyśmy, żeby na plac zabaw iść. Ale dumna z niej jestem, bo u zwierząt nocnych się nie bała.

Dwie laseczki nas mijały, tak z 17 lat. I jedna do drugiej, że jest rozczarowana, bo ona myślała, że lwy będą tak chodzić koło krat i robić takie drapieżne "mrrrauu", a one śpią, pewnie są na uspokajaczach. Spojrzeliśmy po sobie z Osobistym, a on skomentował, że tak, na usypiaczu pod tytułem jedzenie. A ja zaczęłam się śmiać, że w naturze lwy robią drapieżne mrrau wkoło drzew.
No i pan, co dziecku w mini zoo nie pozwalał niczego dotykać, bo te zwierzęta są brudne i na pewno gryzą mnie rozwalił... I pani, co idąc za ciekawym dzieckiem, które wszystko dotykało, marudziła zniesmaczona, że takiego dziecka nie widziała, co wszędzie musi wejść, wszystkiego dotknąć... Chyba jakaś Ciocia Klocia Stara Panna.

piątek, 6 września 2013

Powizytowo

Wczoraj byłam na kontroli u lekarza. Zażyczyłam sobie wiedzieć, ile Dzidziuś waży. I się zszokowałam. Już 1205 gram. Albo dopiero, ale spodziewałam się wyniku poniżej kilograma jednak. I Dzieciątko według pomiarów jest większe, wygląda na 28 tydzień, a dziś jest dopiero 26 plus 6. Z tego się cieszę, bo nie będzie takiej okruszynki. Córa też była zawsze większa.
Poza tym wyniki mam dobre, choć płytki krwi znów mi spadły. Latają, jak skoczek na bungee. Motywuje mnie to do dzisiejszej wizyty u hematologa. Może się czegoś dowiem. Choć równocześnie mam nadzieję, że mi nie zleci badań i nie każe do siebie przyjeżdżać jeszcze raz.
Na zakupach też dziś byłam. Kupiłam sobie Białego Jelenie w płynie i odżywkę w spray'u. Jak wypsikam, naleję do niej roztworu Tantum Rosa. W poniedziałek kupiłam też pantofle. Niniejszym jestem gotowa do wyjazdu na szpital. Ale spokojnie, zamierzam zaczekać te 92 dni, które zostały mi do końca ciąży.

poniedziałek, 2 września 2013

Refleksja powiadomościowa

Wiadomości dziś obejrzałam. Rzadko mi się zdarza, nawet nie raz na miesiąc. Lepiej mi się z tym żyje. Dziś Ameryki nie odkryłam co prawda, ale...
Politycy to strasznie sprzedajne gnojki. Lewo, prawo, centrum. Byle u władzy. Dziś takie poglądy, jutro przeciwne. Bagno. I tym sposobem nie ma na kogo głosować, bo uczciwy człowiek nie zmienia zdania w zależności od powiewu wiatru.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

20 + edit sklerotyka

Córa dziś skończyła 20 miesięcy i czas na kolejne podsumowanie.

Po pierwsze i najważniejsze:
- woła siku, sama biegnie na nocnik, nie ma wpadek, pieluszka tylko na noc. Spacery bez pieluchy, woła. Jestem z tego niesamowicie dumna, bo nauka trwała zaledwie tydzień. Czyli tydzień od zdjęcia pieluchy do wołania.

Dalej:
- sama się ubiera. Czasem lepiej, czasem gorzej;
- sama się sobą zajmuje, rysuje, ogląda książeczki, układa klocki...
- z klocków potrafi ułożyć wieżę z 6, nawet 8 klocków;
- chodzi na palcach, z upodobaniem;
- plac zabaw nie stanowi tajemnic, nie korzysta tylko z rurek, po których trzeba się przemieszać rękami i z małej zjeżdżalni - od razu idzie na dużą, sama na nią wchodzi i sama zjeżdża;
- chowa po sobie zabawki, zanim wyjmie następne;
- zaczyna składać równoważniki zdań;
- co rano całuje brzuszek, a potem mnie;
- zasypia bez problemów, w około pół godziny;
- wie, jak zrobić pranie, gdzie się wsypuje proszek, leje płyny, gdzie się włącza i jak zamknąć drzwi;
- na pytanie, na budowie będąc, czyj to domek, odpowiada, że jej, taty i mamy;
- umie sama wejść i wyjść z wózka;
- sama wchodzi i schodzi po schodach;
- wie, jak pompować baloniki, ale jeszcze nie umie trzymać, by cel doprowadzić do końca;
- pomaga mi:
* wkłada pranie do pralki;
* wrzuca owoce na ciasto;
* odnosi brudne rzeczy do kosza;
* wyrzuca śmieci;
* odnosi piżamę na łóżko;
* przynosi koc do ścielenia;

EDIT:
- sama wchodzi i schodzi z bujanego konia;
- pięknie trzyma długopis, zarówno w prawej, jak w lewej ręce;
- bawi się w udawanie, to znaczy na obrazku jest jedzenie, ona zabiera i nam daje, a jak kogoś nie ma, to mu tam odkłada;

Ma nadal 16 zębów, choć sądząc po zachowaniu, ten stan rzeczy się zmieni w najbliższym czasie. Waży 12.6 i ma 86 centymetrów.

sobota, 24 sierpnia 2013

Tia...

Skończyłam dziś 25 tydzień ciąży. Dumna chodzę, jak paw, bo brzuch się pokazał i już nie jestem w urojonej. A na mój widok kuzynka:
- No brzucha to Ty nie masz. To już 6 tak?
- 2 września 7 zaczynam.
- Wcale nie masz brzucha.
Tia...

niedziela, 18 sierpnia 2013

Zagubiona

Czuję się zagubiona w blogowisku. Nie rozumiem ludzi, denerwują mnie, nie chcę ich zrozumieć. Nie wiem, czym to jest spowodowane, ale drażni mnie ten stan rzeczy. Coraz częściej czytam i nie zostawiam śladów, bo... nie chce mi się, albo mam ochotę kogoś walnąć po łbie, a po co... W trolla się nie bawię...
I pisać też mi się nie chce...
Chyba naszło mnie wypalenie blogowe...

piątek, 16 sierpnia 2013

100 rzeczy o mnie

Zgapiłam od Idy, ale strasznie mi się spodobało. Nie wiem, na ile rat przyjdzie mi pisać, ale może nie na dużo.

1. Nigdy się nie odchudzałam. Żadnej diety cud, czy ćwiczeń. Oczywiście narzekam, żem za gruba itp, ale jakoś nic z tym nie robię.
2. Nie mogę uwierzyć, że podobam się facetom. Zauroczenie Osobistego nadal stanowi dla mnie tajemnicę.
3. Jestem zwierzolubem. Posiadałam papugi, chomika, świnki morskie, szczury (oczywiście albinosy), mysz wyrwaną kotu z paszczy (mógł nie przynosić żywej) i karasie, które przetrwały do czasu wyłowienia ich przez kota, oczywiście kota i psa, a jednej zimy nawet ślimaka, który "przyszedł" na doniczce z kwiatami. Nie wszystko na raz rzecz jasna.
4. Boję się pająków.
5. Siwieję od 16 roku życia i od tego czasu się farbuję (z przerwą na teraz).
6. Dbam o książki i wymagam tego od innych. Po przeczytaniu nadal nadają się na półkę księgarni.
7. Spóźniam się. 3 minuty, ale zawsze.
8. Mam wykształcenie pozwalające mi na pracę w przedszkolu i nigdy z tego nie skorzystam, chyba, że przyjdzie mi głodować. Nie chcę tam pracować.
9. Za to bardzo chciałabym pracować w więzieniu.
10. Nie chciałam ślubu, nawet już po zaręczynach chciałam dla Osobistego, bo jemu zależało. Z czasem sama zaczęłam się cieszyć i chcieć.
11. Zaręczyny były dla mnie ostatnim stopniem pewności, nie potrzebowałam niczego więcej.
12. Od zaręczyn do ślubu minęło ciut ponad 4 miesiące. Szybkość spowodowana chceniem (patrz wyżej), a nie koniecznością. Nigdy nie poszłabym do ślubu z powodu ciąży.
13. Zbierałam porcelanowe słonie (teraz nie zbieram, bo nie mam na nie miejsca).
14. Jestem puzzlomaniakiem.
15. Nie znoszę, jak mnie ktoś dotyka. Mało osób ma ten przywilej, że może. Najlżejszy dotyk "niechcianej" osoby poczuję.
16. Kocham koronkową bieliznę.
17. Bardzo nie lubię białych staników i kupienie takowego to kara za grzechy.
18. Moja suknia ślubna nadal wisi w szafie w celu kontrolnego mierzenia co rok. (drugi raz na trzy się nie mieszczę ;) )
19. Bardzo lubię niebieski kolor.
20.  Nie lubię żółtego złota. Osobisty przekonał mnie do połączenia białego z żółtym.
21. Pisałam do szuflady. Teraz nie piszę, bo... nie mam czasu i czasem pomysłu, jak ubrać ideę w słowa.
22. Lubię zeszyty z ładną okładką. 100 kartkowe.
23. Prowadzę Córze pamiętnik ważnych wydarzeń. Dam jej na 18 urodziny.
24. Nie znałam płci Córy przed urodzeniem, tego Dzieciątka też nie chcę poznać.
25. Mam dużo starszych braci. Boli mnie myśl, że szybko ich braknie.
26. Pranie wieszam systemem. Małe przypinki na bieliznę i ubranka Córy, duże na resztę. I jednorodne np bluzki są razem, potem spodnie itd...
27. Nienawidzę prasować, a szczególnie pościeli.
28. Pościel musi być wykrochmalona na sztywno.
29. Na Wielkanoc stoi u mnie drzewko wielkanocne ozdobione w pisanki.
30. Lubie piec i gotować, ale tak "niezwykle" zupy np mnie nudzą. Lubie tego dodać, tamtego dodać i tworzyć nowe smaki.
31. Kocham buty na obcasach. Ładny but musi być na obcasie.
32. Lubię eleganckie bluzki, raczej nie na sportowo.
33. W górach robi mi się słabo, mimo to bardzo lubię po nich chodzić.
34. Plaszczenie się na plaży mnie nudzi i truchleję, bo Osobisty coś wspomina o takiej formie odpoczynku (pewnie dlatego, że ma za dużo ruchu na budowie).
35. Przeraża mnie wizja wykańczania naszego domu.
36. Bardzo rzadko się maluję.
37. Wkurza mnie, jak ludzie dają mi 17 lat.
38. Wierzę w przyjaźń damsko-męską. Nadal i pomimo.
39. Złoszczę się na siebie, bo wiem, że kiedyś przyjdzie dzień, że złamię obietnicę daną sobie i ulegnę, choć nie powinnam i wybaczę.
40. Mam ogromny zegarek na bangli w niebieskie kwiaty.
41. Jestem uczulona na żółte złoto w uszach, nie mogę nosić takich kolczyków.
42. Lubię delikatną biżuterię.
43. Pierogi z borówkami, leczo z cukinii i fasolkę szparagową mogłabym jeść na zmianę. A i jeszcze bób.
44. Lubię światło. Nie znoszę, jak ktoś go przytłumia (Osobisty jest typem kreta).
45. Nadal znam na pamięć wyrywki z rozmów, jakie prowadziłam z Osobistym tam hen, na początku naszej znajomości.
46. Mieszkam w drewnianym domu, w którym znam każde skrzypnięcie.
47. Posiadam dwa komputery, stacjonarny do niedawna z dwoma monitorami, ale zamierzam drugi dokupić jak najszybciej i netbooka.
48. Lubię mieć długie paznokcie. Nawet do pielęgnacji noworodka nie obcinałam i nie zrobiłam Córze krzywdy.
49. Jestem uczulona na komary, po ugryzieniu wyskakuje mi ogromny, twardy bąbel i swędzi, póki nie rozdrapię.
50. Boję się głębokiej wody. Muszę mieć się czego chwycić, lub czuć dno pod nogami.
51. Zawsze wiem w przybliżeniu do złotówki, ile mam pieniędzy na koncie.
52. Mam osobne konto, niż Osobisty i bardzo bolało mnie, kiedy mnie "utrzymywał".
53. Lubię moją pracę.
54. Kocham czekoladę. Najlepiej fioletową Goplanę, albo z okienkiem i dużymi orzechami.
55. Nie lubię marmolady w pączkach.
56. Nie piję kawy, nigdy nie piłam. Teraz jedynie Inkę i to z mlekiem.
57. Nie palę. Brat dał mi pociągnąć, jak miałam 4 lata. Kuracja na całe życie.
58. Piwem i szampanem się upijam w lot.
59. Nie popijam wódki.
60. Nie mam kaca.
61. Muszę mieć przy sobie pomadkę ochronną albo błyszczyk. Używam nałogowo.
62. Gadam do kota i do psa. Wiem, że mnie rozumieją.
63. Zawsze mam bałagan na biurku. Przepraszam, artystyczny nieład.
64. Mam bardzo zdrowe zęby. Mam może 5 plomb i jeszcze jednego mleczaka.
65. Ukruszyłam zęba na płatkach kukurydzianych.
66. Wizytę u ginekologa traktuję normalnie, ot taka praca jego.
67. Boję się każdej wizyty u kardiologa, że coś wyjdzie nie tak i trafię do szpitala.
68. Jak byłam pierwszy raz w Prokocimiu poznałam pewną osobę i ta znajomość z przerwami trwa 19 lat.
69. Jak jestem chora lub zmęczona to strasznie marudzę i robię się okropna.
70. Nadinterpretuję wypowiedzi i zachowania innych.
71. Nie czytam gazet, staram się nie oglądać wiadomości. Dla własnego zdrowia.
72. Nie znoszę soku marchewkowego i pomidorowego.
73. Nie lubię też marchewki gotowanej, jedynie na surowo.
74. Mam 4 adresy mailowe, z 3 korzystam, na 4 boję się wejść z uwagi na znajdujący się tam spam.
75. Przeraża mnie wizja jeżdżenia dużym, rodzinnym samochodem.
76. Często zapominam wziąć ze sobą komórkę.
77. Czarne winogrona rosnące u mnie pod domem zawsze obieram ze skórki. Tak samo agrest. Inaczej staną mi w gardle.
78. Muszę codziennie umyć włosy, inaczej nie wyjdę z domu.
79. Staram się nie prostować włosów, ale jak wychodzę, to choć grzywkę przeciągnę.
80. Jak byłam mała, nosiłam okulary, teraz zostały mi do czytania, ale rzadko używam.
81. Wiedziałam podczas matury z polskiego, że jak nie napiszę wypracowania na 5, to nie zdam ustnej (stara matura).
82. Lubię ssać czekoladę, by powoli się rozpuszczała.
83. Staram się nie używać leków przeciwbólowych. W ogóle mało leków zażywam.
84. Nie stosuję hormonalnej antykoncepcji.
85. Odrzucam też kalendarzyk, jako mało miarodajny.
86. Nie lubię zlotów rodzinnych.
87. Lubię, jak facet ma gładką klatę, ale naturalnie, a nie wygoloną.
88. Nie porównuję mojego dziecka do innych i drażni mnie, jak ktoś tak robi. Szczególnie, jak porównuje do mojego.
89. Dużo emocji chowam w sobie, a potem wybucham...
90. Nie lubię ciszy w domu, zawsze coś chodzi w tle.
91. Jestem uzależniona od herbaty.
92. Strasznie mnie denerwuje, jak złoszczę się na Osobistego, a on mnie rozśmiesza. Staram się złościć nadal, ale się nie da...
93. Żal mi wyrzucać ciuchów, bo jeszcze kiedyś... I potem się zbierają całe wory.
94. Na ślubie miałam wiązankę z fioletowymi eustomami. Podobno, jak na pogrzeb. Mnie się podobały.
95. Lubię jeździć samochodem, czasem za szybko. Tylko ostatnio koncentracja mi padła, więc unikam.
96. Nie tęskniłam za brzuszkiem ciążowym, choć podobno to standard.
97. Nie ubieram Córy tylko na różowo. Moje dziecko żyje w kolorowym świecie.
98. Lubię seks. I nie boję się do tego przyznać.
99. Czuję się spełniona jako kobieta, matka i żona.
100. Nie mogę się doczekać bycia na swoim.

Udało się za jednym zamachem.

środa, 14 sierpnia 2013

3 lata

Od trzech lat tworzymy nierozerwalny związek. Pełen burz i spokoju. Miłości i zrozumienia. Pełen nas. Od trzech lat tworzymy własne niebo, pogodne i zachmurzone, którego nie zamieniłabym na nic innego.


A w uszach wciąż brzmi "...dziś wiem, że to miłość, na pewno to wiem..."

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Jak to nam urlop mijał

Na miejsce dojechaliśmy w czwartek o 9. Od razu poszliśmy do miejsca noclegu, bo pani obiecała nam, że będziemy mieć wcześniej pokoik. Ja wchodzę z Córą, Osobisty za nami, nagle słyszę:
- Skarb... - oglądam się, a on stoi z walizą, a za nim... Piesek, no psiaczek maleńki...
Zdjęcie z dnia przedostatniego. Za nami Cadillac, bo pani prowadzi też wynajem limuzyn do ślubu :)







Na szczęście pani wyszła i nas uratowała. Na pokoik musieliśmy czekać, co umilaliśmy sobie rozpieszczaniem psiaczka. Zostało to nam do końca, bo zwierzak przekochany.
Po ulokowaniu się i odświeżeniu poszliśmy zwiedzać najbliższą okolicę w celu nabycia kosmetyków i czegoś do jedzenia. A po południu plaża i słoneczko.
Do Szczecina centrum dotarliśmy dopiero następnego dnia rano, bez problemów komunikacyjnych. Na Wałach (jak to nie Wały, to wybaczcie, ja to tak nazywam) przywitał nas taki widok.



 I oczywiście pojawiające się powoli żaglowce.
W sobotę żar z nieba, a my na Łasztowni. Na szczęście panowie od wodociągów rozłożyli kurtyny wodne, bo inaczej byśmy się usmażyli. Córa zaliczyła basen z piłkami, dmuchany zamek i całą strefę eko. Zachwycona była. My z powodu żaglowców też. Wieczorem tylko był zgrzyt, bo jak ktoś sobie zajął miejsce pod sceną, to się nie ruszył na milimetr i nie mogliśmy wyjść. Córa płacze, ja klnę, nikt się nie ruszy. Dopiero za jakimś mięśniakiem udało mi się przepchać. Wtedy też złapał nas ten deszcz nieszczęsny, ale ludzie w tramwaju przemili, ustąpili miejsca Osobistemu tulącemu Córę i jakoś niemiłe wrażenie się starło.

W niedzielę mieliśmy nigdzie nie jechać, ale wybraliśmy się na spotkanie kolegi Osobistego. To znaczy teoretycznie, bo spotkanie trwało krótko. Najpierw poszedł na nie tylko Osobisty z Córą, ja zostałam na Łasztowni. No jak mogło być inaczej, jak Mechanicy Szanty wyszli na scenę, no jak mogłam ich opuścić? Na spotkanie dotarłam zziajana, lekko zachrypnięta i zachwycona. W tym dniu też Córa zaliczyła basen z kulkami i strefę eko po raz drugi. Woda, eksperymenty i takie tam przypadły jej do gustu.
Poniedziałek to zwiedzanie największego żaglowca i takie łażenie tu i tam.

A we wtorek... Morze. Bo żaglowce w Świnoujściu wypływają, więc postanowiliśmy pojechać. Całkowity spontan, całkiem nawet udany, choć do plaży 5 km, jakbyśmy się kapli wcześniej, to byśmy pojechali, wracaliśmy już autobusem. Jeszcze nas burza złapała, ale przeczekaliśmy i wróciliśmy na najlepsze.

A tu jeszcze troszkę zdjęć:

Statki w kupie :) czyli ile tego tu...



Jedna z niewielu figur dziobowych:



piątek, 9 sierpnia 2013

Kilka wpadek małych i dużych, obcych i cudzych....

Urlop bez wpadek odbyć się chyba nie może, nasz też w takie obfitował. Na szczęście trafiliśmy na dobry pociąg, nie pobłądziliśmy i tak dalej, ale...
Pewnego dnia zanosiło się na burzę. Postanowiłam więc zabrać ze sobą peleryny. Były zapakowane w folię jeszcze. Szukam w walizce, nie ma, no to szafa, znalazłam dwa foliowe opakowania, wsadziłam do plecaka z aparatem. Na dole zdecydowaliśmy, że aparatu nie bierzemy, przepakowałam do wózka. Oczywiście wieczorem zaczęło padać, ludzie uciekać z imprezy też zaczęli, więc ja sięgam po peleryny, żeby uciec do tramwaju przed tym tłumem. Osobisty tak na mnie patrzy, co ja mu daję... Oprócz peleryn mieliśmy też piłkę plażową i jednorazowe śliniaki zapakowane też jeszcze w folię. I wzięłam to. I najgorsze jest to, że nie kapnęłam się dwa razy przepakowując. W wyniku czego wróciliśmy mokrzy, dobrze, że Córa miała rzeczy na przebranie.
Chcieliśmy zobaczyć Kruzenshterna. I szukamy, szukamy, no nie ma. Przy Wałach nie ma, przy Łasztowni też nie... Dopiero potem znaleźliśmy plan i okazało się, że był przy Łasztowni, ale z drugiej strony, gdzie się nie spodziewaliśmy żadnego statku. A na plan wcześniej patrzyliśmy ze sto razy. Grunt to przegapić największy żaglowiec.
Zwiedzamy Kruzenshterna. Wszyscy twardo robią sobie zdjęcia przy wyciągarce i naciągarce, czy jak to się nazywa. Takie metalowe koło z zębatkami z boku do naciągania lin. I tak się zastanawiam, czy oni sądzili, że to koło sterowe?
Koło sterowe, stare, stało gdzieś tak na środku, też koniecznie do obfotografowania, zresztą, też go mamy uwiecznione. A koło używane jak to koło sterowe na rufie, czyli z tyłu, dla niezorientowanych. I taki pan podchodzi, patrzy i mówi: "Acha, to tym steruje, jak jedzie do tyłu". Tak, jedzie, to raz, do tyłu to dwa... To naprawdę wiedza tajemna, że koło sterowe jest na rufie?
I kolejna wpadka. Idziemy sobie Wałami Chrobrego, oglądamy jeszcze statki i słyszę jakiegoś chłopaka: "Proponowali mi rejs i udział w regatach, ale to trzy tygodnie wyjęte z życia i 4 tysiące z kieszeni". No 4 tysiące to rozumiem, sporo, ale te trzy tygodnie? Niech mi ktoś zaproponuje to podwijam kiecę i lecę. I gdzie ta keja, a przy niej ten jacht?

Możecie wybrać największą wpadkę regat. Ja stawiam na siebie i na pana z wyciętym życiorysem.

A na koniec parę fotek, wybrałam kilka, zresztą, sami nie mamy dużo :) zaledwie 140 ;)


Piątek, kiedy jeszcze ich mało było, ale flagi łopocące musiałam uwiecznić:


Widok z Łasztowni na Wały Chrobrego i Szczecin



Mój urojono - ciążowy brzuch. 22 tygodnie plus dwa dni, czyli 6 miesiąc. Tak było fajnie na Kruzenshternie.

zdjęcie usunięte

Flagi z poniedziałku. Nie inne, więcej


Świnoujście, bo we wtorek pojechaliśmy nad morze, żeby zobaczyć, jak wypływają, szkoda tylko, że burza była i nas przegnała z plaży, ale przeczekaliśmy i zobaczyliśmy między innymi to:



czwartek, 8 sierpnia 2013

Powróciliśmy

Wczoraj przed 22 stanęliśmy w domu.
Zacznę od peanów pochwalnych na cześć mojego dziecka cudownego. Ze Szczecina wyruszyliśmy o 9.45. Do Krakowa dotarliśmy 20.10. 9 godzin, 45 minut nominalnej jazdy i 50 minut opóźnienia. Potem jeszcze ponad pół godziny do domu, też pociągiem. A Córa byłą tak grzeczna, że współpasażerowie, jadący dokładnie tyle, ile my, byli w szoku. nie marudziła, przespała się półtorej godziny, a poza tym wyglądała przez okno, bawiła się, troszkę zwiedzała pociąg.
Mam złote dziecko. Jestem z niej tak dumna, że wczoraj aż mnie ścisnęło w gardle ze wzruszenia.
Dla niedowiarków. Da się z dzieckiem jechać pociągiem i nie jest to straszne. Kuszetki to w ogóle bajka, obudziliśmy się prawie na miejscu, spać nie chciała iść, bo za szybko była stacja, a bum bum ma jechać. Ale poza tym spała całą noc, a my z nią. Powrotny, pospieszny, siedzący też super.
Dalsza relacja potem, może ze zdjęciami, jak Osobisty zgra.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Pozdrawiamy znad wody :)


Pachnące słońcem, wodą i piaskiem pozdrowienia spod żagli. Nie naszych, ale pięknych, zniewalających, najcudowniejszych.

środa, 31 lipca 2013

A jutro, gdy nastanie świt, w rejs wyruszymy, by odkrywać swe marzenia....

Wzruszam się, jak słucham tej szanty. Po pierwsze jest piękna, po drugie zagrana została, na nasze życzenie, na naszym weselu. Tak się stało, że jako jedna z ostatnich.
Dziś wyruszamy z portu dom do portu Szczecin...
A Was zostawiam z jedną z moich ulubionych morskich nutek


http://w348.wrzuta.pl/audio/5Y8oYKwljC5/mechanicy_shanty_-_pozegnalny_ton

wtorek, 30 lipca 2013

Przedwyjazdowe sprzątanie

Prasowanie za mną. Dobrze zrobiłam, że wcześniej uprałam, bo dziś pada i mokro. Wciąż waham się, czy brać klapki, czy sandały, czy obie pary. A może tenisówki? Tak to jest z kobietą... Córze też wyjęłam dwie pary sandałków, takie twarde i takie typowo plażowe, tenisówki, jeszcze klapki no i adidaski, w których pojedzie. Osobisty się załamie, jak to zobaczy. Na szczęście udało mi się podjąć decyzję, jakie zabawki zabrać Córze. Padło na lalę, taką maskotkę, na którą mówimy kosmita, bo słowo daję, nie wiem, co to jest, grzechotkę żyrafę, którą uwielbia. No i kilka książeczek.
Poza tym sprzątam sobie domek. Może to zboczenie, ale lubię posprzątać przed wyjazdem, żeby potem wracać do czystego domu. Dziś ogarnę kurze, umyję okno w kuchni, bo się najbardziej brudzi. Duża zasługa w tym Córy oczywiście, bo umasełkowane rączki fajnie wytrzeć w szybę. Więc od środka wygląda strasznie. Od razu machnę lustra. Kuchnię też ogarnę wieczorem, zawsze to jutro mniej. W sumie to mi kuchenka zostanie, bo planuję zrobić leczo i naleśniki, na pewno się coś nachlapie i nakapie. Jutro jeszcze podłogi i pozbieranie zabawek na ich docelowe urlopowe miejsca. No i łazienka na błysk. Roboty mam więc trochę, na szczęście Córa pomaga i zbiera zabawki i asystuje przy kurzach.
Już mi się chce tego urlopu. Te trzy tygodnie bez mamy nie były jakoś szalenie trudne, ale jednak dały w kość. Marzy mi się nie myśleć o tym, co na obiad i mieć podane śniadanie. W ogóle marzy mi się już wolne. Oczywiście to syndrom tuż przed urlopowy, bo jakbyśmy nigdzie mieli nie jechać, jak było w planach, to by mi się nic nie działo.
Zbieg okoliczności sprawił, że w tym samym czasie w Szczecinie będzie kolega Osobistego z pracy z dziećmi. Super, on zna miasto, może uda się spotkać choć na chwilę.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Dobry plan to podstawa

Nasze pakowanie planowaliśmy parę dni. A to dlatego, że zawsze coś nam przerywało. Ustaliliśmy jednakże, że z ciepłych rzeczy bierzemy polary dla siebie (gdzie ja mam polar?), dwie bluzy i kurtkę Córze. No oczywiście w miarę ciepłych rzeczach jedziemy. Poza tym nie zabieramy kosmetyków oprócz dezodorantów, bo akurat obojgu nam się kończą. Po zawitaniu w Szczecinie zamierzamy napaść drogerię i zaopatrzyć się w żele pod prysznic, pieluchy, chusteczki nawilżane i szampon. No fakt, bierzemy jeszcze z domu krem do opalania, bo kupiliśmy kiedyś w promocji.
Dziś kończę pranie, żelazko w dłoń i do walizy. Z powrotem część rzeczy pewnie poślemy pocztą. Jeszcze muszę wydrukować plan regat i możemy jechać.
Na stację ma nas zawieźć mój brat, potem odstawić auto. Pewnie 7 też po nas przyjedzie.
Prognozę mamy obiecującą, choć w długoterminową to tak średnio można wierzyć. Ale może, może...

Obojgu nam potrzebny ten urlop. Mnie w sensie oderwania się od domu, a Osobistemu po prostu urlop. I wiem, że to nie morze, takie prawdziwe i tak dalej. Ale żaglowce będą, woda będzie i mi to wystarczy.

piątek, 26 lipca 2013

19 i kilka codziennych spraw

Zleciał mi ten miesiąc, nawet nie wiem kiedy. I w sumie to nie wiem, co się stało i co nowego. Na pewno Córa się rozgadała, gada, jak najęta, buzia się nie zamyka, choć jeszcze większość jest niezrozumiała dla otoczenia. Najbardziej mnie śmieszy siasia na jajko, bo ajajaj potrafi powiedzieć, ale jajo już nie.
Ulubionym jedzeniem jest chlebek z masełkiem, upomina się o niego, wie, gdzie jest masło, gdzie chleb i prosi. Prosi też o spanie, co jest dla mnie ogromnym ułatwieniem.
A, właśnie, dobrze, że siedzimy razem i mi kubek porwała z biurka. Córa umie pić z normalnego kubka. Nie zalewa się, nie rozlewa itd, choć woli niekapka. Dla mnie też na co dzień wygodniejszy, bo pije, jak chce, a nie jak siedzi. Ale umie.
Z ukochanych słów moich to dazda oznaczająca gwiazdę. I jak się ją pyta czym jest Tatusia, to właśnie tak odpowiada. Rozmiękam, jak masełko na patelni.


Wczoraj byłam na wizycie, płytki są na dolnej normie, ale w normie Dostałam skierowanie do hematologa, na wszelki wypadek. Mój pan doktor stwierdził, że pewnie hematolog popuka się w głowę, że po co, ale on woli dmuchać na zimne. Ja naprawdę lubię tego faceta. Troszkę sobie pogadaliśmy o przewadze syna nad córką, bo on ma dwie córki, ale płci nadal nie znam. On nie nalega, zresztą, nawet sam dla siebie nie popatrzył. Popatrzył tylko na serduszko.
Od początku ciąży przytyłam 5 kilogramów, z czego większość poszła w cycki. Szkoda, że po karmieniu znowu zlatują i to do jeszcze mniejszych, albo mi się tylko zdaje. W każdym razie mam ładne duże C, zamiast małego B i mi cudnie. A poza tym te 5 kilo to mniej, niż miałam na tym samym etapie z Córą i z tego cieszę się jeszcze bardziej.
No i lekarz zlecił mi krzywą cukrową do zrobienia. Łeeee. Jak widzę oczami wyobraźni tą glukozę to mi niedobrze.

Zaczynam powoli pranie przed wyjazdem, bo boję się o pogodę w przyszłym tygodniu. I w związku z tym wpadam w stan "co zabrać, jaki koc, jakie ubrania, a jakie zabawki?" Oszaleję. Na szczęście wiem, że nie muszę brać ręczników do pensjonatu, bo dają. Ale za to musimy zabrać nad morze. Jednak zawsze to mniej. Zaczynamy się obawiać, że się w naszą wielką walizę nie zmieścimy. Zawsze pozostaje plecak jako podręczny. Bo i tak musimy jakiś koc wziąć do pociągu no i jedzenie, bo niby Wars jest, ale jak mówi Osobisty, jedzenie drożeje wraz z wysokością i prędkością miejsca, gdzie się człowiek znajduje.
Jedno jest pewne, wyprałam spacerówkę. Muszę jeszcze wyprać głęboki na okoliczność Dzidzi, ale to kiedyś, na razie nie mam sił, szczególnie, że nawet nie zdjęty ze strychu.

czwartek, 25 lipca 2013

Ogrodowo cd.

Takie to cuda rosną u mnie w ogródku. Oczywiście to fragment, samych róż jest około 70, lilii też na pewno ponad 30.




Mała Królowa kwiatów :) każdego trzeba powąchać :)


A po inspekcji kwiatowej można się pobawić. Na lewo jest jeszcze huśtawka. No i oczywiście bohater pierwszego planu, czyli wszechobecny pies :)


środa, 24 lipca 2013

Jak się ma za dużo czasu

Pozazdrościłam Lasub lecza. W sumie to znalazłam cukinię w ogrodzie, więc leczo było naturalną koleją rzeczy. Wczoraj skończyłam wielkie zlecenie, to pomyślałam, że mam czas pichcić. Ale... Tata lecza nie lubi, kotlety takie passe (jak to mawiał pewien pan dr, oczywiście nie w nawiązaniu do kotletów, a resocjalizacji), więc wymyśliłam... łazanki. Na szczęście moje dziecko okazało dobrą wolę i przy małej pomocy czytającego Dziadzia pozwoliło mi to wszystko pokroić i ugotować. Zjeść już nie zdążyłam, bo ona będzie aaaa. No i tak to aaaa jej wyszło, że nie wyszło i po półtorej godziny prób skapitulowałam. Tak więc mam górę niepomytych garów. Zaczynam kochać pomysł zmywarki. Nawiasem mówiąc już ją mamy, tylko trzeba by kuchnię do niej też mieć.
W każdym razie idę konsumować, a potem zmywać. Ciekawe, czy dziecię okaże się równie łaskawe. Jak nie, gary czekają na powrót Osobistego, który przejmie Córę, a ja sobie na spokojnie pozmywam.

A w ogóle to zapomniałam napisać: za TYDZIEŃ o tej porze będziemy już odliczać godziny do odjazdu nad morze :)):):)

poniedziałek, 22 lipca 2013

Miał być post +edit, czyli post będzie

Tu miał być post o zwyczajnym dniu młodej mamy z brzuszkiem. Ale nie będzie, bo mi się Córa obudziła. Trzeba zjeść obiad, powiesić pranie i troszkę powojować. A wcześniej nie mogłam pisać, bo wróciłam do pisania i najpierw muszę ugotować, potem piszę, a potem... No właśnie. Biegnę za nią do kuchni, bo gotowa sama odgrzewać.

Córa zajęła się układaniem kółek i zwierzątek, czyli mam sekundę czasu.
Odkąd nie ma mojej mamy, plan dnia mi się nieco zmienił. Co prawda nadal wstajemy między 7, a 8, robimy sobie razem śniadanie, a potem je jemy. Czasem w kuchni, czasem idziemy do pokoju u jednym okiem oglądamy Pippi. Potem czasem wybieramy się na zakupy, choć najczęściej mój tata nam kupuje chleb. My idziemy, jak trzeba coś konkretnego, albo jak idziemy na plac zabaw. Przesunęła mi się pora obiadowa, bo przedtem gotowałam tak na 16, mama tylko Córze dawała te pół chochelki zupy. Teraz gotuję na 12 z hakiem, a Osobistemu potem odgrzewam. Córa chodzi spać koło 12 właśnie, więc albo zdąży zjeść, albo je po spaniu. Na szczęście zasypia szybko. Szczerze mówiąc wolę, jak idzie spać pojedzona, bo to oznacza, że obiad już zrobiony, a ja mam czas na cokolwiek. Ostatnio tym cokolwiek znów jest Textmarket. Wróciłam do pisania i to pisania z wielką pompą, bo piszę artykuły po 1000 słów. Jest nad czym posiedzieć. Jak mi się uda jeszcze położyć, to korzystam i czytam, czytam, czytam. Albo zasypiam nad czytaniem, bo też mi się zdarza. Niestety takie chwilę są ostatnio rzadkością.
Jak córa wstanie to z reguł coś wcina, potem idziemy na ogród i albo czekamy na 16 na Osobistego, albo do około 19 jesteśmy same. W tym czasie odwiedzamy piaskownicę, maliny, które znikają w brzuchu Córy w tempie zastraszającym, poziomki tak samo, an końcu idzie agrest. Jeszcze huśtawka, leżak, kocyk, piłka, jeździk... Na szczęście ja sobie mogę siedzieć i podziwiać. Czasem też idziemy palić w piecu, na ciepłą wodę. Ja podpalam, a Córa zamiata kotłownię.
Przyjeżdża Osobisty, który ją przejmuje, a ja szykuję jedzenie. Potem kąpiel i usypianie. Czasem usypiam ja, czasem Osobisty. Drugie w tym czasie się zazwyczaj kąpie, ja jeszcze zmywam po kolacji, idziemy podlać kwiatki i pomidory i mamy czas dla siebie. Który zazwyczaj wybija koło 10 wieczorem, kiedy to ja idę spać.
Marzę o urlopie, o tym, by nie myśleć, co ugotować...

Córa bez babci świetnie. Wczoraj jej się coś ostro przypomniało i robiła awanturę, że babcia z nami nie jedzie do kościoła. A tak to codziennie pyta, ja jej z uporem maniaka tłumaczę, że babcia jest na takich wczasach, gdzie ją masują i wróci zdrowsza i szczęśliwa. Działa.

A ja... A ja w sobotę skończyłam 20 tydzień ciąży, co oznacza ni mniej, ni więcej tylko to, że półmetek za mną. Byłam oddać krew i z nadzieją i niepokojem czekam na czwartek, kiedy pójdę do lekarza, a przy okazji poznam wyniki płytek.

A potem to już tylko urlop :)

piątek, 19 lipca 2013

Ogrodowo

Piękna pogoda ostatnio nas rozpieszcza, więc siedzimy sobie na ogrodzie. Udało mi się wyplewić trochę chwastów, bo jak się wzięłam to tu też i tu jeszcze, a tu to szkoda gadać. I w efekcie przeleciałam cały i posprawdzałam co i gdzie i wygląda dużo lepiej.
Dziś byłyśmy na placu zabaw. Tak, to dla nas wyjątek, bo mamy dwa kilometry do najbliższego placu z prawdziwego zdarzenia. Do jakiegokolwiek z półtora. I tak sobie pooglądałam towarzystwo.
Towarzystwo placozabawowe dzieli się na dzieci z babciami nadopiekuńczymi, dzieci z babciami wiecznie marudzące i dzieci z normalnymi opiekunami.
Babcie nadopiekuńcze nie pozwalają wyjść poza cień (czyli w tym wypadku maluteńką piaskownicę i karuzelkę). Po 15 minutach w tym cieniu pozwalają zdjąć czapkę. Co lepsze jednak, babcie takie nie wdają się w dyskusję z mamami takimi, jak ja. A czemu? Bo pyskaty wnuczek nie pozwolił Córze wsiąść na karuzelę, bo on będzie szybko kręcił. Babcia coś tam marudziła, że niech wolno, ale jej ewidentnie nie słuchał. W kwestii cienia też nie, nawiasem mówiąc. To kategorycznie powiedziałam, że karuzela jest dla wszystkich, teraz pokręci wolno, a za chwilę szybko. Zadowolony nie był, ale że babcia nie stanęła w obronie to co miał zrobić.
Babcie marudzące to babcie krzyczące na dzieci, że się pobrudzą piaskiem, że brudzą im spodnie, bo się przytulają i jak one śmią pić z rękami ukurzonymi w piasku. Przecież najpierw trzeba ręce zdezynfekować co najmniej, jak tak patrzyłam, co robią.
No i jeszcze są dzieci z normalnymi rodzicami, co otrzepią kolana i ręce, dadzą w to picie i jedzenie, a przy sobie mają ubranie na zmianę w razie wielkiej draki. No i nie ma rzeczy zakazanych.
W każdym razie wyprawa nam się udała, Córa zadowolona, ale chyba z ulgą obopólną przywitałyśmy własną huśtawkę i piasek.

To kawałek naszego ogrodu, tam za sosną jest trawnik, huśtawka, altanka i piaskownica. A jeszcze dalej dom (widać kawałeczek), a przed nim podwórko. Naprawdę nie trzeba nam wiele więcej.

czwartek, 18 lipca 2013

USG połówkowe

Wczoraj byliśmy wszyscy na badaniu połówkowym, tak, tyle już za mną. Córa na początku się denerwowała, czemu mama leży, ale pan doktor grzeczny, spokojny, ona też się uspokoiła i pozwoliła nam pooglądać. Sama też kukała, a jak zobaczyła zdjęcie 4D to od razu, że Dzidzi. I dziś rano pokazując na mój brzuch też od razu mówi Dzidzi. Ale do rzeczy.
Dzidziuś ma 345 gramów i według usg jest ciut starszy, bo średni wiek wyszedł 20+1, kiedy z ostatniej miesiączki jest 19+4. Wszystko ładnie pracuje, pięć paluszków u rączek wprawiło mnie w ogromne wzruszenie. Bo tak. Pan doktor pokazywał mi, że są piękne wargi, ale wierzę mu na słowo, bo według mnie on łapał obraz, a nie coś widział, ale to on jest specjalistą. Wie też, jaka będzie płeć i tam też wszystko w porządku.
Łożysko na ścianie przedniej, nie opada, szyjka trzyma, czyli "nie mam się do czego do Pani przyczepić", jak skomentował na koniec.
A ja sobie patrzę na zdjęcie 4d i napatrzeć się nie mogę. Wiem, ze to odbicie fal i tak dalej, ale ładne i już. Szczególnie, że nie wydruk z usg, a zdjęcie na papierze fotograficznym. No i mamy film, z tą Dzidzią drugi, bo Córa ma niestety tylko jeden, pierwszego badania nie nagraliśmy, ale było to takie za darmo, szkoleniowe i trwałoby z godzinę.

poniedziałek, 15 lipca 2013

Piąty dzień bez babci i o budowie dwa słowa

Dzisiaj jest piąty dzień, jak nie ma mojej mamy. Córa nad podziw dobrze to zniosła. W czwartek rano, jak mama już pojechała, zapytała o nią, ale wyjaśniłam jej, że babcia pojechała na wczasy i od tego czasu jest "Babu bum bum" i na tym się kończy.
A my... Radzimy sobie całkiem dobrze. Zresztą, dla mnie to niewiele się różni, tylko jedna porcja więcej na obiad, bo i tak sama wszystko robiłam. No i z Córą cały dzień, choć dziadek dzielnie się z nią bawi. Właśnie czytają książeczki.
Osobisty podlewa kwiaty na zewnątrz, bo ja konewki nie noszę. Wczoraj też ratowaliśmy lilie, podpierając je, bo się przewróciły. Chciałam dziś coś przeplewić, bo strasznie już zarosło na jednym ogródku, to leje. Może jutro się uda.
Jedyną obsuwę zaliczyłam wczoraj. Zrobiłam makaron, tak, ja robię makaron ręcznie, taka staromodna jestem, szczęśliwa, że koniec, bo ziemniaki już były prawie gotowe, a tu patrzę... Kotlety w stanie tylko rozklepanym. Ale szybko opanierowałam i było w porządku. A co ważniejsze, pierwszy mój rosół, bo rosół zawsze gotuje mama, wyszedł mi nie dość, że dobry, to jeszcze klarowny, nie zbełtany żadnym paskudztwem. Dumna jak paw chodziłam.
W sobotę pojechaliśmy na budowę rozrysować, gdzie będą gniazdka i włączniki światła. I nie bardzo wiemy, jak to rozsądnie rozplanować na korytarzach. W ogóle wyszło tego strasznie dużo, ale cóż. Osobisty chce już zacząć wiercić i robić dołki pod instalację, więc trzeba się decydować. Najgorzej było to zrobić na górze, bo jako, że zamiast schodów jest dziura, to trzeba było Córy pilnować, a ona koniecznie chciała tam zaglądać. 3 metry w dół, powodzenia.
Zawitaliśmy też do dziadków, bo głupio być tak obok i nie wstąpić. I żałuję swojej dobroci i dobrej woli. Córa ich prawie nie pamięta, to obce osoby dla niej. A oni od razu chcą ją na ręce, lub na spacer prowadzić po obcym też dla niej domu. A miała świetny humor, jakby dali jej pięć minut, to by do nich poszła sama. Ale nie, teść zaczął się wydurniać, kłaść się na podłodze, a ona się tego boi, nawet my nie możemy leżeć, bo nas podnosi. Córa cała się wtulała w Osobistego, ale nie, przecież jej się podoba. Nie pomagały prośby, nic. Ja tak się zdenerwowałam, że wstałam i wyszłam mówiąc, że czekam na nich w samochodzie. Osobisty zabrał się zaraz za mną. Z tych nerwów dostałam ataku, Córa się rozhisteryzowała... A Osobisty wieczorem odebrał telefon z pretensjami, że tak ją zabraliśmy, a ona się świetnie bawiła. Naprawdę fantastycznie.
Tekst, który mnie powalił, jak już prosiliśmy, żeby dali jej chwilę, żeby się oswoiła, bo się boi.
ja - Jak zacznie płakać, to pani ją będzie uspokajać z histerycznego płaczu.
teściowa - To będzie płakać?

Nie no, kurczę, nie, nie będzie płakać dziecko, które jest przerażone i nie wie, gdzie się schować. Normalnie rozum zaczyna przegrywać i ja tam już nie pojadę, a coraz mniej mam ochotę, by Córa tam była. Biologicznie już zaczynam bronić dziecka przed zagrożeniem. Bo jej przerażenie jest dla mnie krzywdą. No tak, "przecież nie będziecie jej wiecznie chronić". Nosz kur... Wiecznie nie, ale jak można jej nie stresować i nie straszyć, to czemu nie. Osobisty ma nadzieję, że coś dotrze, że zaczną słuchać. Ja nie mam takiej nadziei. Wiem, że pewnie się obrażą i nie przyjadą. A ja znów jestem tą zołzą najgorszą. Cóż. Dziecko będę bronić, nawet przed rodziną, jak trzeba.

piątek, 12 lipca 2013

Polityczna zbrodnia wołyńska

Rzadko komentuję to, co robią politycy. Szkoda moich nerwów, zresztą, większość mi wpada jednym uchem, a wypada drugim. Jednak są fakty, które przykuwają moją uwagę. Dziś też pogłośniłam radio, gdy mówili o zbrodni wołyńskiej. A ja jestem istotą historyczną. O tym fakcie w szkole mnie nie uczono. Tak samo, jak przemilczano Żołnierzy Wyklętych. Jestem pokoleniem, które zaczynało słuchać o Katyniu. Ale z historii zdawałam maturę, jestem przekonana, że z niej płynie nauka na przyszłość i nie jest tylko stekiem bzdur o tym, co było. Człowiek bez historii jest nikim i trzeba ją znać, bo historia zatacza koło nie przez przypadek, a przez niewiedzę i ignorancję ludzi. Przez kilka ich cech również, ale w odniesieniu historycznym przez to. O zbrodni wołyńskiej więc wiem tyle, ile doczytałam. W lipcu mija 70 rocznica. I co? I Sejm odrzucił poprawkę do uchwały, która chciała nazwać zbrodnię ludobójstwem. Dla nich to tylko czystka etniczna o znamionach ludobójstwa. Czyli tak naprawdę co? Niech mi ktoś mądry wyjaśni co to są znamiona ludobójstwa? Że można jakoś tam uznać, że to byli ludzie? Nie. Nie przyjmuję takiego tłumaczenia. nie trafia do mnie mówienie o tym, że nie należy urazić Ukraińców. Przecież to nie oni mordowali Polaków. Jaka ja jestem niepoprawna politycznie, ale tak, to był mord. To ich przodkowie, dawno temu. Dla niektórych za dawno, by zobaczyć, że tam ginęli ludzie. Wołyńscy Polacy.
Skoro to była tylko czystka etniczna, dzięki której państwa wschodu się na nas nie obrażą, to czemu tak masowo protestuje się przeciwko nazywaniu obozów hitlerowskich polskimi obozami śmierci? Czym to się różni? Skalą? Tak, bo jak zginie 50 osób to żałoba narodowa, a jak 5 to normalny dzień. Kpina i robienie idiotów z ludzi. Tam zginęło ponad 100 tysięcy ludzi. A dziś nazywa się to czystką.
Część rodzin ofiar wołyńskich na pewno jeszcze żyje. Właśnie od polskiego rządu dostali przekaz, że nic się nie stało, że to nie ludobójstwo, że to tylko taki epizod w historii.
Historię piszą zwycięzcy. Od zawsze. Tylko my wojnę przegraliśmy. Tak, przegraliśmy wojnę, choć w papierach jest inaczej. Nie piszmy czegoś, czego nie rozumiemy, ze strachu, pod dyktando, bo coś się stanie. Tchórze giną. A taka przekłamana historia zostaje na długo w pamięci.

A na chwilę obecną. Ludziom, którzy zostali zamordowani w bestialski sposób... Wieczne odpoczywanie...

środa, 10 lipca 2013

150

Tyle dni dzieli mnie od przewidywanej daty porodu. Czy się boję? Nie, nie boję się. Ja jestem przerażona. Wizją dwójki w pieluchach, bo Córa oporna strasznie. Co z tego, że wie, gdzie i pokazuje, jak nie korzysta. Przeraża mnie wizja wstawania w nocy, tego, że dzieci nie będą spały jednocześnie, że jedno będzie budziło drugie. Miejsce, a raczej jego brak mnie też przeraża. Nie chcę dwóch łóżeczek, ale Córa, jak nie ma szczebelków to ucieka i wcale nie zaśnie. Boję się ją uczyć na łóżku, bo spada, taki wiercikręci, więc wracamy do wizji dwóch łóżeczek. Zresztą, na jej dodatkowe łóżko nie mamy miejsca, amerykanka odpada, sofa dewastuje panele, więc jej rozkładania unikamy, jak ognia. Gdzie my się pomieścimy? Przeraża mnie wizja chrzcin, bo ja sobie nie poradzę z dwójką, przeraża mnie wizja małej różnicy wieku. Przeraża mnie kolejna rewolucja w życiu.
Przerażona jestem wizją porodu, bo ja nie dam rady i takie tam, choć wiem, że jak weszło, to wyjść musi, ale ja sobie nie poradzęęęęęęęęęęe... Tak to mniej więcej wygląda. Pocieszam się, że w ciąży z Córą też tak myślałam o porodzie. Tylko... Teraz przeraża mnie jeszcze, że nie zdążymy do szpitala, bo jak drugie rodzi się szybciej, a Córę rodziłam 3 godziny, do szpitala mamy 27 minut w nocy w Święta, jak Osobisty jest w domu, a jak dzień pracy, korki i tak dalej to właśnie ze trzy. O matkoboskoodwszystkichnieszczęść urodzę na drodzeeeeeeeeeeee.... No. I tyle na temat braku paniki.
Walenie mnie w łeb nie pomoże, jakby ktoś chciał, bo ja wiem, że dam radę, bo muszę, ale no...

wtorek, 9 lipca 2013

Zaniemówiłam, bynajmniej nie z wrażenia

Chrypa mnie dopadła w piątek, ale przecież z chrypą do lekarza nie pójdę. W sobotę było gorzej, w niedzielę tragicznie. Piałam, nie mówiłam... Duszno i tak dalej. W poniedziałek nie było odwrotu, poszłam do lekarza, bo jak zapalenie oskrzeli, to byłoby niewesoło. Na szczęście to "tylko" zapalenie krtani. Dostałam inhalację, więc się inhaluję i już widzę poprawę. Na szczęście nie muszę leżeć, więc Osobisty nie musiał brać opieki nade mną.

W niedzielę Córę odwiedzili dziadkowie. Koniec.

Mama się powoli pakuje, a Córa z nią, bo ona jedzie z Babu. No cóż. Mam nadzieję, że nie będzie strasznie tęsknić.W końcu to będzie w sumie miesiąc bez niej. Ciekawe, jak potem zareaguje. My swojego wolnego się doczekać nie możemy. Z moich obliczeń wynika, no dobra, z googlo mapsowych obliczeń wynika, że do miejsca regat mamy 13 kilometrów, ale dobrą komunikację i fajne ceny biletów, ale do plaży tylko 1,5 km. Pogoda zamówiona, Osobisty urlop wypisał, byle wytrwać do końca miesiąca.

Widać, że sezon budowlany w pełni, bo udało nam się sprzedać stemple. Zawsze jakiś grosz do kolejnego etapu. Niestety okna nie zdążą przyjść, bo na ich wykonanie firma daje miesiąc. Czyli montaż po urlopie.