wtorek, 30 czerwca 2020

Pożegnamy przedszkole

W czwartek Syn kończył przedszkole. Na zawsze. Chodził wcześniej od poprzedniego poniedziałku, żeby to nie było takie bylejakie, żeby jeszcze się nacieszył.
W czwartek zapakowałam prezenty dla Pań, od całego przedszkola i od nas i pojechaliśmy. Już przed drzwiami poprosił, żebyśmy sobie tak jeszcze postali, bo to wszystko dzieje się tak szybko. Broda mu drżała, moje oczy zawilgły. Poszedł. Ja trochę pomogłam paniom ustawić wszystko na polu, zaczęli schodzić się inni.
Nie sądziłam, że można tak płakać za przedszkolem. Nie sądziłam, że Syn tak baardzo będzie przeżywał, że nie będzie się chciał ode mnie odkleić. Nie chciał się żegnać, nie chciał słyszeć, że to już. Dopiero jak zapewniłam, że będziemy ich odwiedzać, poszedł do dzieci, ale ze łzami na policzkach. Rozkręcił się dopiero, jak dostał dyplom i nagrody, ale też bez szału, głosu nie mógł z siebie wykrztusić przy pożegnaniu z paniami.
Ja nie płakałam. Nie mogłam, bo już by się nie pozbierał, ryczelibyśmy razem, a panie z nami. Poryczałam się w domu, jak pisałam ogólne podziękowanie dla pań, bo zakończenie było tylko dla zerówki.
Żal mi. To cudowne miejsce, najlepsze na mapie edukacyjnej moich dzieci. Świadczą o tym łzy na koniec. I to, czego się dzieciaki nauczyły, jakie umiejętności zdobyły i jak zżyły się z tym miejscem. Będziemy wracać, będziemy pamiętać, zawsze będziemy wdzięczni za te podwaliny, które tam dostali.

sobota, 13 czerwca 2020

Powiększona rodzina

Mówiłam, że jestem za stara na dzieci. Ale chłop się uparł. Przekonywał, namawiał, aż w końcu uległam.
Akcja porodowa zaczęła się wczoraj o 4.46. Od razu oblał mnie zimny pot, ręce zaczęły się trząść, a serce walić, jak oszalałe. Gdzieś w połowie poryczałam się, że nie damy rady, nie poradzimy sobie i w ogóle żałuję. Osobisty przytulił, otarł łzy i zapewnił, że będzie dobrze. No bo co miał zrobić, jak już było w trakcie?
O 6.30 było po wszystkim, radość mieszała się z wątpliwościami, strachem i euforią.
W nocy budziłam się co chwilę i nasłuchiwałam oddechu. Naprawdę jestem za stara na dzieci, jestem zmęczona, wykończona psychicznie i przerażona. A to dopiero początek.


Hello world :) 5. Słownie pięć kociąt. Miałam nadzieję na góra dwa, ale cóż... Bywa i tak :)

czwartek, 11 czerwca 2020

Kiedy w maskę wsiąkają łzy

Takie pogrzeby ogląda się w telewizji - powiedziała do mnie kobieta idąca obok. Setki ludzi, według szacunków sporo ponad 1500. Przez pandemię z pewnością mniej. Tak, wiem, byliśmy nielegalnym zgrupowaniem, tak, wiem, mogły się posypać mandaty. Ale pewne rzeczy nie liczą się, gdy żegna się pewnych ludzi. Nasz wójt zasłużył na taki hołd, zasłużył na honory, zasłużył na pamięć ludzi. Policja i straż miejska szła z nami ramię w ramię, zabezpieczali przejście salutując trumnie, gdy była obok niesiona. Tak, niesiona. Dawno nie byłam na pogrzebie, gdy całą, nie tak krótką drogę, zmarłego nieśli na ramionach.
W kościele, a raczej przy, bo mało kto wszedł do środka, jeszcze się trzymałam. Szczególnie, jak padło nagłośnienie i nie słyszałam, jak jego kolega spod ołtarza pytał, gdzie on jest, bo wszyscy czekają. Przełknęłam też gulę na kazaniu. Ale na cmentarzu ryczałam otwarcie, łzy wsiąkały w maskę, aż w końcu zdjęłam, bo to było bez sensu, cała była mokra, a ja musiałam wytrzeć nos. A jak strażacy opuszczali trumnę i zawyły wszystkie syreny to rozkleiłam się na dobre.
Tak wcześnie, tak wiele mógł jeszcze zrobić...
Śpij w pokoju i patrz czasem na swoją ukochaną gminę, której poświęciłeś całe życie.

poniedziałek, 8 czerwca 2020

Sarkała baba na lekarza...

... tylko o tym nie wiedziała.
Dawno, dawno temu, w innej epoce, bo jeszcze w grudniu Córa miała występ, ja się opiekowałam jedną grupą, rodzice zostawiali nam dzieci. Z reguły z pytaniem "Kiedy odebrać i czemu tak wcześnie?" Oddawali komukolwiek, kto miał plakietkę "opiekun". Ale był jeden tatuś, co oddać chciał tylko pani opiekunce konkretnej grupy, najlepiej z podpisem, że oddał dziecko i będzie bezpieczne i w ogóle. A że opiekunka się spóźniała, to stał w drzwiach, a sam był wielki, jak piec. Nie, że gruby, po prostu wysoki i szeroki. Sarkałam na niego pod nosem strasznie i jak tylko koleżanka od tamtej grupy przyszła to ją zawlokłam do tatusia, by dziecinę wzięła i uwolniła nas od nadzoru.

Jeszcze dawniej temu, bo w listopadzie zmarła nasza wieloletnia dentystka, anioł, nie specjalista. I tak nam schodziło z wyborem następnego stomatologa, bo to wiecie, różnie jest. Ale w tamtym tygodniu Córa przyszła z informacją, że ma jakieś ostre na zębie. I tak wracamy do czasów współczesnych i ułamanej piątki. Wspomnieć należy, że Córze kiwa się dopiero pierwsza dwójka, więc do piątki droga długa i daleka.

Najpierw przekopałam lokalne fora, wytypowałam lekarza, zapytałam znajomą o opinię i wykonałam telefon, czy nas w ogóle przyjmie. Przyjmie, a jakże, pojechałyśmy we wtorek... Otworzył facet wielki jak szafa, przywitał nas termometrem i płynem do dezynfekcji, wchodzimy, a on mi się dziwnie przygląda....
- Skąd ja panią znam...
I tak od słowa do słowa wyszło, że z występów baletowych i to ja od niego odbierałam córkę i się nią opiekowałam. Bosz, jak dobrze, że sarkałam pod nosem i na niego nie burczałam, że przeszkadza, a on to zapamiętał tak miło. Bo jakby tak nie to wiecie :P

Skończyło się na tym, że zdecydowaliśmy zęba wyrwać, bo leczenie byłoby długie i niekoniecznie skuteczne. Dziś był sądny dzień. Córa spędziła na fotelu ponad pół godziny, oczywiście z Osobistym, ja zdecydowanie nie nadaję się na takie wyprawy, bo za miętka jestem i Córa to wykorzystuje. Trzy razy musiał ją znieczulać, bo nadal bolało, ząb wyjść nie chciał, ale nawet nie pisnęła. I jeszcze jakieś figurki dostała i pozwolenie na lody, więc pan doktor jest najulubieńszy i innego nie chcemy.

Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Z ukruszonego zęba mamy fajnego dentystę. A ja z uśmiechem firmowym numer jeden nie mam wroga w dentyście ;)