czwartek, 30 września 2010

Jeszcze troszkę

Mam nadzieję, że do 4 października wszystko się wyjaśni i wrócę do społeczności. Na razie bez neta czuję się jakbym na Marsie mieszkała. Prosze Was o jeszcze troszkę cierpliwości.

Dziś idę do fryzjera. Włosy mi lecą garściami i muszę obciąć, choć żal mi strasznie... Tyle się wyzapuszczałam i nic... Na szczęście odrastają... Ciekawe, z czym na głowie wyjdę...

Chce mi się potańczyć...

czwartek, 16 września 2010

Zdjęcia, a czemu by nie ;)

 Na wspomnienia mi się zebrało. A bardzo lubię patrzeć na zdjęcia, bo mi się podobają. Wiele osób twierdzi, że okropne, ale wszak to my powinniśmy być zadowoleni. Tak więc nieznajomym się przedstawiamy oboje, znajomym pokazujemy w nowej odsłonie:
Jeszcze jako narzeczeństwo ;)
I tort w zbliżeniu:

  Smacznego. Podelektujcie się karmelowym tortem, żeby czekać na mnie, nim będę na necie. Świadkowa stwierdza, że pyszny ;)

sobota, 11 września 2010

Jestem, ale nadal bez neta

Mój stan posiadania jak na razie się nie zmienił. Nadal występuje jeden mąż, jeden kot, dwa psy (w tym pies po dziadku), dwa komputery, dwa laptopy i zero neta. Mam nadzieję, że uda się to załatwić po naszej myśli i wtedy się u Was pojawię i tu będę bywać...

czwartek, 2 września 2010

Ślub w dwa tygodnie? Proszę bardzo

            W początkowych ustaleniach po-zaręczynowych ślub miał odbyć się w sierpniu 2011 roku. Dokładnie 13. Skoro zaręczyny w Prima Aprilis to czemu nie 13? Aż tu pewnej soboty, dokładnie 17 kwietnia Skarb do mnie dzwoni i pyta, czy może nie przyspieszyć. Zgodziłam się, półprzytomna jeszcze, a potem się zaczęło. Jako, że nasłuchaliśmy się o sali, to na początek zaczęłam dzwonić po salach właśnie z pytaniem o wolne terminy. Były tak samo zajęte na przyszły, jak i na ten rok. W końcu zdecydowaliśmy się na jedną, sierpień tego roku. Umówiłam nas na spotkanie dnia następnego. W między czasie wybraliśmy wzór zaproszeń. Spokojnie zjadłam obiad i poszłam do Przyjaciółki, poinformowałam ją, że świadkować będzie troszkę wcześniej, znaczy w tym roku. Szok, niedowierzanie i… Zaplanowała zakupy na środę. 18 kwietnia powiadomiliśmy moich rodziców i pojechaliśmy zaklepać salę, wybrać menu. Następnego dnia, czyli w poniedziałek, zaprosiłam rodziców Skarba do nas, bo rodzice jeszcze się nie znali. Poszliśmy też prosić o świadkowanie przyjaciela Skarba. Przy okazji załatwiliśmy DJ’a, bo chłopak zajmuje się tym na poły zawodowo i mieli wolny termin. Obiecał też rozglądnąć się za wódką, bo ma chody w hurtowniach ze względu na sklep. Po powrocie do swojego miasta poszłam jeszcze do kancelarii zapytać o termin. Ksiądz od razu nas zapisał.

            We wtorek poszliśmy na nauki przedmałżeńskie, które mieliśmy już załatwione wcześniej, ale to długa historia. Przy okazji rozglądnęliśmy się za obrączkami i nie mogąc się zdecydować jakie chcemy, nie kupiliśmy nic. Za to Skarb załatwił fotografa na 50%, bo ten nie wiedział, czy nie będzie na wczasach wcześniej zamówionych.

            W środę ja ze świadkową i mamą oczywiście zajęłam się kupnem sukni. Jeden salon, cztery suknie, w tym trzy modele, jeden w dwóch kolorach i jest. Kupiona, do odebrania za tydzień, bo czyszczenie w standardzie. Jeszcze tego samego dnia kupiłyśmy bieliznę. Butów ładnych nie było. Skarb w tym czasie załatwił nam tort i ciasta, bo tego w menu też nie było. W czwartek pojechałam tylko zapłacić zaliczkę za salę i tylko tyle z przygotowań. Piątek mieliśmy wolny. Aż dziwnie.

            W sobotę (24 IV 2010) zrobiliśmy krótki rekonesans za garniturem, który w efekcie kupiliśmy, wraz z butami Skarba i moimi. Tego dnia jeszcze Skarb odebrał dokumenty z kancelarii w swojej parafii i pojechaliśmy ustalać szczegóły z kamerzystą.

Niedziela pełna nerwów, jego rodzice przyjechali do nas, ale było całkiem sympatycznie. Nikt nic nie palnął, ślub nadal w planach ;)

We wtorek dowiedzieliśmy się, że niestety świadek Artura nie może być na ślubie w tym terminie, bo gra na innym weselu. Szkoda wielka, bo fajny chłopak, ale cóż… Zdarza się pracować i w takim dniu. Za to udało się nam zamówić obrączki. Dzień później poszliśmy do USC dowiedzieć się, co nam potrzeba. Pani nam wszystko wyjaśniła, nawet z terminami. Odebrałam też suknię i welon.

W czwartek tylko zamówiliśmy auto ślubne. Za to piątek znów zaczął się od złych wieści, bo okazało się, że fotograf nie może. Na szczęście Skarb od razu chwycił za telefon i załatwił nam innego, w sobotę podpisaliśmy z nim umowę. A to jeszcze w piątek zamówiliśmy zaproszenia i winietki na alkohol.

A w niedzielę rewanżowe spotkanie rodziców, tym razem u Skarba w domu. Dnia 2 maja zakończyliśmy „grube” przygotowania.

Wolne mieliśmy aż do 25 maja, kiedy Skarb odebrał obrączki i akt urodzenia. 26 poszliśmy do USC podpisać wszystkie dokumenty, bo akurat wypadał tak termin. 28 maja już mieliśmy spisany protokół przedślubny. Potem znów przerwa do 5 czerwca, kiedy zrobiłam makijaż próbny i zaczęliśmy rozwozić zaproszenia, w niedzielę zaliczyliśmy też pierwszą spowiedź.

11 czerwca byliśmy na pouczeniu liturgicznym, czyli w końcu wiedzieliśmy co i jak po kolei. 15 zakończyliśmy kurs przedmałżeński i spotkaliśmy się z DJ’em w celu omówienia ostatecznych szczegółów. Następnego dnia, w drodze do poradni małżeńskiej, zamówiłam kwiaty do swojego bukietu, do włosów i butonierkę. 25 Skarb zamówił alkohol. I to jakby koniec takich innych, mniejszych przygotowań.

26 lipca mieliśmy już potwierdzenia gości, więc 30 pojechaliśmy do restauracji, by wszystko dokładnie omówić. Dogadaliśmy się też do końca z fotografem, zapytaliśmy o pozwolenie w miejscu, gdzie miał być plener.

4 sierpnia zakończyliśmy wszelkie przygotowania, omawiając sprawy dekoracyjne z kościelnym i sprawy muzyczne z organistą. I tak wolne do samego dnia przed, kiedy czekała na nas spowiedź, transport ciast, alkoholu i odbiór kwiatów do włosów. No i sam 14 VIII 2010…

 

Na dobrą sprawę po dwóch tygodniach od podjęcia decyzji o ślubie moglibyśmy już przysięgać. Nie rozumiem więc rocznych czy nawet dwuletnich przygotowań. Dla mnie to wszystko by się rozmyło, straciło na znaczeniu. A tak cały czas czułam tą magię. A przecież o to chodzi, by ten dzień był wyjątkowy również w ten sposób.

środa, 1 września 2010

Nie mam neta

Sytuacja życiowa mi się skomplikowała, ale nie miejsce na narzekania... W każdym razie: nie mam neta. Komputer stacjonarny w rozsypce. Nie mam jak pisać do Was. Jak mi dziś Mąż złoży kompa na chwilkę, a jutro dostanę hotspota, to coś napiszę, jak nie... Cierpliwości, proszę...