poniedziałek, 28 listopada 2022

Urodziny

 Wczoraj świętowaliśmy urodziny Syna. 9. Była restauracja*, gdzie kot-kelner przyniósł prezent i dał się głaskać i powiedział "Kocham Cię" a z głośników poszło "Sto lat". I był tort maluch (nie wyrosłam z głupot ;) ). I wymarzona gra od dziadka.

A potem wygłupy w domu, które skończyły się wielkim śmiechem i prysznicem w ubraniu. Bo Osobisty zatachał Syna do łazienki grożąc, że go wsadzi, jak stoi, a temu się ten pomysł szalenie spodobał. A potem Syn chciał, by ktoś jeszcze się tak wykąpał. Tak niewiele trzeba do szczęścia.


*Magillo polecamy niezmiennie, choć od nas to kawał drogi. Choć ja się tam chwilami czuję niezręcznie, bo ktoś co chwilę przychodzi pytać, czy na pewno wszystko w porządku i czy smakuje. A jak Córa nie dojadłą burgera to od razu przyszli, czy smakowało, czy coś może było nie tak. Ja wiem, że to dobrze o nich świadczy, ale czuję się dziwnie z taką troską.

 I papuga mnie użarła. Bo kto to widział chcieć wziąć na ręce bez okupu w postaci żarcia.

poniedziałek, 21 listopada 2022

Zima - nienawidzę!

 Nie znoszę, gdy z nieba leci to białe paskudztwo. Ja rozumiem, dzieci się cieszą, klimacik jest, ale nie znoszę i już. A nawet nie już. Ja mam na to wyjaśnienie.

Jako dziecko, nastolatka i kobieta już dorosła mieszkałam na wsi. Potem to było osiedle, dziś już ulica miasta, ale na samym początku była to zwykła ulica z asfaltem wylanym na położony jeszcze przez Niemców bruk. Po tym zasuwały ciężarówki, potem tiry, wyobrażacie sobie stan nawierzchni. Chodnik? Jaki chodnik, tam pobocza nie było, jedynie mniejsze lub większe wyrwy zrobione przez wodę i auta urywające asfalt. W zimie nawet odśnieżali, ale tylko drogę, waląc to wszystko na bok. A po tym boku szło się do szkoły. Można było chwilę iść ulicą, pewnie, ale co jechało auto, to hyc w zaspę. To była połowa drogi do szkoły, potem był park z alejką, albo chodnik, więc już cywilizacja. Ale ta połowa na spokojnie wystarczała, bym do szkoły docierała w mokrych butach. I o ile w szkole przebierałam, to po niej znów wkładałam nogi w te mokre buty. A na uczelni nawet komfortu przebrania nie miałam.

W końcu pojawił się chodnik, ale ludzie nie odśnieżali przy każdej posesji i sytuacja, jak wyżej. Kto zna kobiece buty ten wie, jak są cienkie. A moje nagminnie przemakały. Zima to więc wieczne zimno i mokro w butach. No i odśnieżanie, ogromnych zwałów śniegu. Tam, gdzie mieszkałam, naprawdę były śnieżne zimy jeszcze do nie tak dawna. Pamiętam, że zaspy były mi dużo ponad kolana. Namachałam się łopatą.

Staram się nie narzekać za głośno i za długo, bo wiem, że dzieci się cieszą. Mam porządne (nie mylić z ładne) buty, które w końcu nie przemakają, więc jest łatwiej. Ale entuzjazmu nie wykrzeszę.