Coraz częściej widzę obrazki, że to ojcu zależy bardziej. Matka myśli o sobie, a dopiero potem o dziecku. A to nowy pan nie pozwala się dziecku widywać z ojcem, a matka się nie odzywa i dziecko ojca nie widzi. A to nowy związek się pojawił, więc można rozwalić rodzinę. Albo w ogóle matka wiecznie zmęczona i jak tylko może, to oddaje dziadkom, wujkom lub ojcu właśnie. Wygodne są placówki, które przygarną dziecko na cały dzień, a matka leży i pachnie. Gdzieś tam jest ojciec, który walczy o chwile z dzieckiem, o utrzymanie rodziny, bawi się, pociesza i jest generalnie bardziej mamą, niż mama właściwa. Najczęściej kobiety grają dziećmi, najczęściej to tata odchodzi i jest tym złym. I taki przedstawiany w oczach dziecka staje się jakimś straszakiem, zamiast po prostu być. Matkom się w łbach poprzewracało i karzą ojców zabraniając im bawić się z dziećmi, spotykać je, ciągle ich poprawiają, strofują, podkopując autorytet. I to nawet nie mówię o parach po rozstaniu, ale o ludziach żyjących razem i mających takie same prawa do dziecka. A dziecko cierpi. W imię durnej miłości durnej baby, która myśli, że tak będzie najlepiej. Bo ona tatusia już nie znosi, to dziecko też musi. No nie musi.
Tak, wiem, ojciec też się musi starać. Ale nie tylko. Nie że tylko on dba o dobro dziecka. Chciałabym, żeby kobiety powstrzymały swoją dumę, zawiść i się po prostu potrafiły dogadać z partnerami, czy to obecnymi, czy byłymi, by potrafiły bronić dziecka, by nie stawiały siebie nad nim. Obok, bo matka też człowiek, ale nigdy nad.