Jak wiadomo, albo i nie, mam kota na punkcie kotów. Koty były u mnie od zawsze, kilka, jeden, najwięcej na raz to pięć stałych. Przychodziły, odchodziły, były. Z miski z nimi jadłam, zupę, ziemniaki, bo moje koty na wiejskim żarełku się chowały i dobrze się miały, a ja z nimi.
Gdy 2 listopada 2009 roku Bonnie umierała na moich rękach obiecałam sobie solennie, że żadnego kota więcej. W tym mocnym postanowieniu wytrwałam do marca roku następnego, gdy z nudów przeglądałam allegro z kotami. I trafiłam na nią. Zdjęcie rudego kota, cudnego, pięknego, kochanego. Do oddania, bo pani jego w ciąży i z dwoma sobie nie poradzi. Jak nie znajdzie domu, to drugi, bardziej absorbujący pójdzie do uśpienia. Pani chciała mi zdjęcia wysłać, ale po co, jaki jest kot, każdy widzi. No właśnie. Przyjechała bura, przestraszona kocica. Chuda, biedna, niechciana. Bo ja naprawdę nie rozumiem, jak można oddać kota, bo się nie poradzi z dwoma. Kot naprawdę absorbujący nie jest, pogłaskać, dać jeść. Ani na spacer nie trzeba trzy razy dziennie, ani nic takiego. Kuweta jedynie. Przygarnęłam, choć ta rudość mi spokoju nie dawała. Nie, nie to była Figa, na zdjęciu, tylko zdjęcie w zachodzącym słońcu.
Jakiś czas później, już z Osobistym jako mężem mieszkaliśmy na tych naszych kilkunastu metrach, no dobra, razem to będzie z 50, ale na kota i dwie osoby to mało jednak, szczególnie na kota. Pani pisze, czy nie chcę drugiego kota. No chcieć chciałam, ale miejsca nie miałam. Kot znalazł inny dom.
W kwietniu dowiedziałam się, że będziemy mieć dziecko. Zagrożona ciąża, a tu kot, toksoplazmoza i inne cuda. I co? I kot mieszka z nami nadal, sypiał z dzieckiem, jak już się Córa urodziła, nie wsadziła jej nigdy ogona do gardła, żeby ją udusić i żyją sobie jako tako w zgodzie.
Nie wyobrażam sobie oddać zwierzęcia, bo dziecko, bo ciąża. Owszem, należy bardziej uważać, pilnować, bo nigdy nic nie wiadomo, ale dla mnie zwierzę wrasta w rodzinę. Przecież nie pozbywamy się z domu babci, która ma Alzheimera, bo dziecko. Może dla kogoś niestosowne porównanie, ale poziom kontroli, którą trzeba wdrożyć, ten sam.
Mam kota. Mam dziecko. Kot był ze mną w ciąży, spał przy mnie, najchętniej na brzuchu, choć mu nie pozwalałam. Kot był przy maleńkim dziecku, teraz przy dużym jest nadal. I nikomu nic się nie stało, a ja mam czyste sumienie, że futrzak nie został znów porzucony. Że znalazł kogoś, kto pilnuje, a nie oddaje. Kogoś, kto kocha za istnienie i nie przestaje, bo pojawił się ktoś inny.
Zwierzęta same bronić się nie umieją, nie powiedzą, że opuszczenie je boli. To człowiek musi okazać serce i zrozumienie. To człowiek ma być ich ambasadorem. I najlepszym przyjacielem.