sobota, 30 stycznia 2016

Zapowiedź

Ona - kobieta po trzydziestce, z ustabilizowanym życiem. Niczego jej nie brakuje, lubi swoje życie, ale pewnego dnia postanawia pójść za impulsem, kolejnym w jej życiu... Jeden mały krok, który może zmienić jej życie, przewrócić utarte schematy i wprowadzić ją w aspekty życia, jakich nie znała i nawet nie odważyła się o nich marzyć, czy choćby myśleć.
On - starszy od niej ponad 20 lat, z bagażem doświadczeń i iskrą pasji, która rozpala wszystko. Ją również. Zarażający entuzjazmem tak mocno, że...
No właśnie, że co? Co może połączyć tych dwoje? Szczegóły wkrótce, a wy możecie zgadywać.

czwartek, 28 stycznia 2016

9

Plus minus 9 lat temu rzuciłam studia. Po prostu pewnego dnia, jak pani mnie zaczęła poprawiać odnośnie przypisów do jakiejś pracy, wyszłam i już nie wróciłam. (Ja już miałam licencjat na koncie, więc przypisy umiałam robić) Nie poszłam nawet na sesję, a po dokumenty dopiero wtedy, jak mnie wywalili. Romans ten trwał od października i nie pozostawił po sobie żadnych tęsknot. Nigdy nie żałowałam tej decyzji. Przygoda była fajna, szczególnie literatura starożytna, dyskusje z prowadzącym podobały się mnie i całej reszcie, bo nie musieli się produkować i historia, na której siedziałam na podłodze, bo wcześniej miałam inne zajęcia i nigdy nie zdążyłam sobie zająć miejsca siedzącego. Takie miał facet obłożenie. Nauczyłam się wtedy, że zawsze należy próbować. Zawsze.
9 lat i 5 dni temu zakończyłam jeszcze inny romans. Może powinnam napisać związek, ale... Kurczę, od początku mu powtarzałam, że całowanie nie oznacza, że jesteśmy w związku. Ten trwał od listopada, a jego agonia była przedłużana od końca grudnia, bo... Bo facet, z którym chciałam się przyjaźnić namawiał, pytał, jak jest i próbował ratować coś, co nigdy nie miało sensu. Trzeba było się przyjaźnić. Utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że nie znoszę kłamstwa i kombinowania, a ktoś, kto nie chce mi dać wolności w związku nigdy w tym związku ze mną być nie może.
9 lat temu pojechałam do kina. Z wyżej wymienionym facetem, z którym miałam się przyjaźnić. Oboje wiedzieliśmy, że założenia o przyjaźni to mrzonki, gdzieś tak koło Sylwestra to już wiedzieliśmy. To kino było oficjalnym początkiem, choć już w jego urodziny, 4 dni wcześniej było trzymanie za rękę, przerwane przez moje potknięcie... On myślał, że się wyrwałam i nie chwycił raz jeszcze, ja też się nie odważyłam.
Wielka miłość nie wybiera, czy jej chcemy nie pyta nas wcale... Do nas przyszła ponad 9 lat temu i tak sobie trwa do dziś. Inna, zmieniona przez burze, wichry i spokój, ale nadal na zawsze. Cokolwiek by się nie działo. Z nami to jak z bohaterami książki Gromyko:
"jeśli nie potrafią wykonać tego kroku razem, to dalej będą musieli iść samotnie. Do końca życia, ponieważ nic podobnego już im się nie przydarzy, a na mniej się nie zgodzą."
I tak od 9 lat, każdy krok razem.

poniedziałek, 25 stycznia 2016

A jednak morze i o kocie huncwocie

Z mojego góry, góry, a może morze, ale góry wyszło morze ;) Wczoraj na spontanie Osobisty zaczął temat, a dziś już mamy zamówione wakacje. Wybraliśmy morze ze względu na klapen pupen plażing i na Córę, której jod na pewno dobrze zrobi. A że mama znajomej ma domki w bardzo dobrej cenie, to się skusiliśmy na tydzień w sierpniu. Akurat w rocznicę ślubu, bo tam zaraz 15, wolne, mniej urlopu wyjdzie. Strasznie się cieszę, a jak kogoś dziwi, że już mamy domek zarezerwowany, to powiem, że lipiec już obłożony.
Kocica w piątek, 15 stycznia, została odwieziona do weterynarza w celu wykonania sterylizacji. Mieli najpierw sprawdzić, czy nie w ciąży, ale koniec końców zabieg się odbył. Wieczorem odebrałam i zapakowałam w ubranko ochronne, bo jak jeszcze ona nie bardzo coś z tą raną robiła, to kocur bardzo jej chciał to wylizać. No i tak sobie siedziała w tym ubranku, bo ruszać się nie chciała za bardzo, aż do poniedziałku, kiedy na chwilę zeszła z oczu, schowała się, a jak ją znalazłam, to ubranko było obok, a łajza się lizała. A z tego lizania załatwiła sobie zapalenie. We wtorek pojechałam z nią do weterynarza, ale zdecydował, że zostawiamy, jak jest, bo to niedużo ale w piątek, na zdjęciu szwów miała tam obrzęk. Dostała zastrzyki przeciwzapalne i przykaz siedzenia w ubranku do dziś. Bo ślina jej nalazła do szwów śródskórnych. Dziś byłam z nią do kontroli, dostała znowu jeden zastrzyk, już jej można zdjąć ubranko, bo ładnie sklęsło, jeszcze co prawda nie całkiem, ale zagojone wzorowo. Jeden problem mniej. Lubię tą lecznicę, zapłaciłam za usługę i choć były komplikacje, to nie dopłaciłam ani gorsza. No i blisko są, w razie czego.

piątek, 22 stycznia 2016

Książkoholicy i relaks

Wczoraj odsprzątałam chatę i pojechałam z dzieciakami do moich rodziców. Musiałam Córę w jakieś bluzki z długim rękawem wyposażyć, bo się jej poniszczyły, a w Pepco promocja. Osobisty miał mieć wolny wieczór. Bluzki jej kupiłam, kilka na ciuchach, taki super śliczne i kilka w Pepco. Ale wcześniej zrobiliśmy sobie spacer, a po drodze była biblioteka. Oni wchodzą i lecą do bajek, każde wychodzi z co najmniej jedną. Wczoraj były dwie na głowę i moja jedna. Jedna, bo zaczęłam pierwszy tom Marzycieli Eddingsa i nie chciałam dużo. Pierwszy tom z 7 tomowej serii. Dziś na pocztę miałam do nas, ale że kolejka była długa:
- Synek, idziemy do biblioteki?
- Tak - uśmiech na całą buzię.
- Lubisz bibliotekę? Co tam jest?
- Tak - :) - Książeczki, co gilają.
Czemu książeczki gilają nie wiem, ale poszliśmy. Wyszedł z bajką, a ja zapytałam o tą serię. W naszej nie mają, ale w miejscowości obok tak. No i co? No i muszę, no muszę się tam zapisać :P Będzie więcej bajek ;) też. Możecie już zobaczyć zakładkę o czytaniu, bo już tam coś jest, ale nie wiem, czy wyzwanie 26 książek na rok mi się uda... Bo wiecie, jest 22, a tam już dwie i pół na liście... :P A dzieciaki nie są w tyle. Wychowamy książkoholików :) Dobrze mi z tym.
A dziś jedziemy do groty solnej. Skarpety gotowe, muszę jeszcze przepłukać łopatki i wiaderka :) Ale się cieszę. Mieliśmy postanowienie, że choć raz w miesiącu basen, albo grota solna. No to styczeń zaliczymy dziś :)

środa, 20 stycznia 2016

Dzień z policją w tle

W piątek wysterylizowaliśmy kocicę, więc łazi w ubranku ochronnym, żeby ją kocur tam nie lizał, bo ona to nie bardzo się kwapi do rozwalenia rany. W niedzielę nam się schowała, a jak znaleźliśmy to była rozebrana i z zapamiętaniem lizała brzuch. A tam jakieś zgrubienie, czerwone. Weterynarz odpowiedział dopiero koło 21, więc postanowiłam jechać dnia następnego. Z dwoma, bo coś zaczęły się skrobać po uszach i trzepać nimi.
Rano zapakowałam oba do transportera, mam taki wiklinowy kosz, gdzie się spokojnie oba mieszczą, dzieci do fotelików i jazda. Z kocicą ok, za to w uszach świerzbowiec. Nie chciało mi się jechać tych stu metrów do domu, żeby je odwieźć, postanowiłam zabrać do przedszkola. 9.03 wyjeżdżałam spod gabinetu z przeświadczeniem, że pierwszy raz od dawna zdążymy na 9.30, a nie 9.35 :P Tia....
W miejscowości Y stali panowie niebiescy i mnie zatrzymali. Otwieram mu szybkę:
- Dzień dobry, dzielnicowy WKVJE z miejscowości X (moja rodzinna, bo my w naszej mamy dyżury z X, nie mamy stałego posterunku), rutynowa kontrola. Trzeźwa?
- Tak. Zakatarzona, chora, ale trzeźwa - uśmiecham się.
- A koty?
- Za nie nie odpowiadam, ale zamknęłam.
Oboje się zaśmialiśmy. Kazał mi dmuchać. Mocniej.... Tia... Nadmuchałam i mówię mu:
- Ja taka zakatarzona, a pan mi każe dmuchać, udusi mnie pan - :)
- Daje pani radę, dokumenty jeszcze proszę i proszę sobie zamknąć okno, żeby dziecko nie zmarzło - zagląda do tyłu - ojej, pani ma dwójkę. O, pani z X, co panią tu przywiało?
- Mąż, miłość, bo mieszkam w Z.
- Dobra, niech pani zamyka to okno - uśmiechnął się do mnie i wypuścił 10 minut potem. I teraz pytanie, czy koty liczą się za pasażerów? Czy jako dwa, czy jako jeden, bo jeden transporter?
Potem Kraków, oczywiście, jak ja wyjadę wcześniej to nie ma korków i przejechałam moment. Z dwójką dzieci u lekarza wcale nie jest tak źle. Córa ma wolne od immunologa do sierpnia, kiedy znowu wdrożymy Entitis, na razie od niego ma skończyć psikanie do nosa w lutym i koniec leków od niego. Zaraz zostanie nam tylko tran. Nawet nie wiecie, jak się cieszę. Potem dzieciaki pod opiekę taty, ja do ginekologa. Zmieniłam lekarze, bo mój tylko prywatnie i nie chciało mi się za każdym razem składać wniosku o refundację (do tego niepełną). Trafiłam na bardzo sympatyczną kobietę, delikatną, rzeczową, dała mi skierowanie na cytologię i usg piersi, bo nie wymierzyłam w dniu cyklu. Ciacho odwołane dla dobra osoby drugiej, bo ja nie wiem, czy to zaraża, czy nie, a to dłuższy kontakt, niż 10 minut w rękawiczkach.

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Tia... Plany

Od nocy z 8 na 9 stycznia jesteśmy naprzemiennie chorzy na żołądek. Naprzemiennie znaczy, że zawsze jest sprawny jeden dorosły i czasem jeszcze jedno dziecko. Pościeli już nie krochmalę i nie prasuję... Kufaaa... A jutro nie dość, że Córa ma wizytę u immunologa, to jeszcze ja długo odwlekaną u ginekologa. Ale najważniejsze, że jeszcze potem miała być kawa\herbata i ciacho. Grrrrrrrrrrrrrrrrr!!! Nie wiem, co z tego wyjdzie, bo zarażać nie chcę, a spotkać się chcę. A do wczoraj wydawało się, że jest ok, bo od piątku spokój...Pominę, że piątek przechodziłam na trzech stoperanach na śniadanko i paru sucharkach, bo Córa miała Dzień Babci i Dziadka w przedszkolu i musiałam być. Kufaaaaaa. Na ryż, grysik i inne tego typu specjały patrzeć już nie mogę.
Nie umiem się pozbierać, nawet psychicznie mnie rozwaliło, pominę, że nie mogłam dać rady godzinie ćwiczeń w klubie, pół BPU i pół pilatesu! Czyli nic strasznego. O Insanity to mogę zapomnieć, nie wydolę. Jestem zła, załamana, zakatarzona i chyba, jak Osobisty wróci to walnę setkę. Albo mnie wyleczy, albo dobije.

sobota, 16 stycznia 2016

Kiedy odchodzi autorytet

Boże, jak my się jej baliśmy. Pytanie i pokazywanie kolejno, kto ma odpowiedzieć, aż do uzyskania prawidłowej. Nie było czasu zastanowić się, jak się nazywasz... Minuty grozy pod tablicą. Godziny nauki w domu i nerwy przed każdą klasówką. Bo na lekcji zadania były takie, że mózg stawał w poprzek. A na klasówkach proste. Wiedzieliśmy o tym, ale i tak szukaliśmy haków. A z drugiej strony fakultet (ja nie zdawałam jeszcze obowiązkowo matematyki) jeżdżący do niej do domu, jak się połamała na nartach i nie uczyła w szkole. Nasza maturalna. Każdy zdał. Każdy matematykę umiał, nawet, jak miał dopuszczający. Dzięki niej w mojej głowie jest jakieś pojęcie o matematyce. Ludzie, co poszli dalej, na studia związane z matematyką, mówili, że ta wiedza, to było więcej, niż czasem na pierwszym roku. Najbardziej wkurzało ją, jak ktoś mówił, że rozumie, a potem okazywało się, że nie rozumiał. Jeeeezu, jak się darła wtedy. Mogła tłumaczyć po milion razy, ale jak ktoś mówił, że załapał, jak nie, to demon w nią wstępował.
W środę dowiedziałam się, że zmarła. Poryczałam się. Bo to ten typ nauczyciela, którego się człowiek boi, przeklina, a potem mu dziękuje. I szacunek ma ogromny.
Pogrzeb był dziś. Tłumy. Do kaplicy nie weszłam, marzłam na zewnątrz, a rękawiczki grzały się w aucie. 50 metrów dalej. Nie poszłam po nie. Z szacunku. Nie popłakałam się tylko dlatego, że chyba mi całe łzy zamarzły.

środa, 13 stycznia 2016

Gra o jeden dzień dłużej, a ja z nimi



Fajna Wiewiórka? Żyje sobie w Nałęczowie i kocha laskowe orzeszki. W łupince. Jest też wdzięczną modelką. Ale nie w tym tkwi jej niezwykłość. Jej niezwykłość dostrzegł człowiek, a raczej Człowiek. Jeden konkretny, który... wystawił Wiewiórkę na aukcję.
Ale po kolei. W niedzielę szukałam fajnej aukcji WOŚP, żeby wspomóc. Nie interesowały mnie serduszka, kubki i inne takie. Jak wrzucałam do puszki, to nawet serduszek nie brałam, żeby wystarczyło dla dzieciaków. Kiedy moje zaczęły wrzucać, to brałam. Raz Córa chodziła tydzień oklejona. I dzięki temu małemu "zboczeniu" znalazłam kwestującą Wiewiórkę. Do wylicytowania było zdjęcie. Tylko, albo aż, bo zwierzaczek zjadał orzeszka z jednej ręki, w chwili, gdy druga dzierżyła aparat. Jak ktoś miał w rękach bardziej profesjonalny sprzęt to wie, o czym mówię. Musiałam zalicytować. Pierwszą licytację przegrałam, drugą też, udała się trzecia. I wtedy zrodził się pomysł wspomożenia Człowieka, który miał fenomenalny pomysł, który mnie zauroczył. Nie pieniężnie, rozgłosem. Bo kto na kwestach WOŚP szuka wiewiórki? Ano mało kto, a zwierzaczek jest uroczy.
To już 8 Finał Wiewiórki. Mój z nią pierwszy, na pewno nie ostatni.
To zdjęcie dostałam gratis ;) Inne są do wylicytowania. To jak? Chcecie?

No to klik --> Kwestująca Wiewiórka . Znajdźcie aukcję i do dzieła

wtorek, 12 stycznia 2016

Czytelniczo

Pojawiła się nowa strona na blogu. Dotyczy moich czytelniczych osiągnięć, a powstała dlatego, że Panti pokazała mi wyzwanie przeczytania 26 książek w tym roku. Oczywiście na FB w ramach odpowiedzi na wyzwanie 56 książek. Bo ma się małe dziecko, to mniej, ja mam dwójkę, ale nie dzielmy już na pół. Podzieliłam kategorię na moje i dzieciowe czytadła, bo jednak to też czytanie i zobaczymy, ile wyjdzie. Przynajmniej będę mieć motywację. Mniej kompa i komórki, więcej czytania. Przy okazji zobaczycie, jakie książki czytuję :)

niedziela, 10 stycznia 2016

CUD - relacja i o WOŚP, a jakżeby inaczej

CUD rozpoczął się już w czwartek, bo klub odwołał oba zajęcia. Nawet dobrze, bo miałam napad częstoskurczu i podjęli za mnie decyzję o niejechaniu. Bo wiadomo, dojazd, dwie godziny, wśród obcych, co to nie wiedzą, że raczej nie pomogą itd. Ale zaczęliśmy z Osobistym w domu. Insanity, wejdźcie na YT, to zobaczycie, pierwszy dzień lajcikowy, tylko 20 minut. Ale daje popalić, tak fajnie. W piątek pojechałam na zumbę, więc w domu już bez ćwiczeń. Ale początek jest :)

WOŚP. Temat rozpala co rok. A ja jestem znowu gdzieś pośrodku. Bo uważam, że takiej akcji w ogóle powinno nie być. Nie powinna być potrzebna. Bo kurna flak, ja płacę na służbę zdrowia i to z tych składek powinno się kupować sprzęt i ratować życie. Ale nie, nie da się. Bo lepiej Owsiaka rozliczać co do złotówki, za ile kupił sprzęt, a za ile nie kupił, nie dostrzegając, że oprócz sprzętu on opłaca szkolenia i inne takie typu rzeczy. Dobrze było, jak uzbierał na parę karetek. Ale jak już zbiera na poważny sprzęt, poważne miliony, to już jest źle. A niech sobie z tego weźmie. Ma prawo. Bo nauczyło go tego państwo prawa, które tak rozporządza pieniędzmi, że żeby jako tako się leczyć trzeba wykupić prywatne ubezpieczenie, albo iść prywatnie. My mamy prywatne, bo nie stać nas na czekanie na wizyty. To prywatne ubezpieczenie uratowało moje dziecko, dzięki niemu mogłam chodzić do lekarza co tydzień, mieć super opiekę i zagwarantowany termin wizyty, jak ciąża wisiała na włosku. A dzięki Owsiakowi wiele dzieci miało sprzęt i warunki, by walczyć o życie. I nikomu nic do tego, ile on wydaje na sprzęt, bo go kupuje i ten sprzęt jest. Że kupił i on gdzieś stoi,bo nie ma ludzi, żeby go obsłużyć? No kurczę, on daje wędkę, postarajmy się złowić ryby, nie czekajmy na gotowca. Gotowce to daje państwo, płacisz, a dokładniej zabierają ci, i możesz iść do lekarza. Już za rok. Rozliczcie państwo ze swoich składek, a potem bierzcie się za kogoś, komu się chce. Nie popieracie? To nie plujcie. Zarzucacie mu, że cham i prostak? A Wy plując to kto?
Ludzie potrafią wspomóc kogoś, kto podstawi łzawe zdjęcie chorego dziecka, bez sprawdzenia, a plują na Owsiaka, bo kradnie. Ale on się rozlicza, a pani ze zdjęciem często idzie w pizdu z całą tą kasą. Że mniejszą, cóż... Punkt widzenia zależy od punku siedzenia.

czwartek, 7 stycznia 2016

Kolęda i CUD.

Jutro ksiądz do nas przychodzi. W związku z tym Osobisty wziął home office, bo w tamtym roku próbował wychodzić wcześniej z pracy i na próbie się skończyło. Akurat on miał wyjść, jak ksiądz od nas wyszedł :P bo się spieszył i był wcześniej. Do tego Córa była w przedszkolu, a Syna musiałam budzić, bo w aucie spał i się bałam, że mnie ksiądz okrzyczy za zostawianie dziecka, a serio, to że się obudzi, a ja nie zobaczę, bo będę z księdzem gadać. A to były czasy, że się budził przy wyjmowaniu z auta. Przy okazji nam dom poświęci.
Przytyło mi się. To znaczy na wadze nie widać, ale na spodniach narciarskich tak. Więc przechodzę na dietę CUD - Cholera, Unieś Dupę. Wczoraj miałam zacząć, Osobisty chce ze mną ćwiczyć, mieliśmy nawet wybrany program, ale... Głupia jestem i w łeb mi się należy, więc ten kto może, może mi dać :P zrobiłam focha :P bo ja nie będę, bo się wstydzę i w ogóle nie będę ćwiczyć. Jessoooooo.... Bolało? Musicie tak walić? Zaczynam więc dziś, w sensie, że noworocznie zaczynam, bo do klubu jadę po raz pierwszy w tym roku, a jutro nie ma przeproś, ćwiczę z nim. I obiecuję donieść o tym, czy mi się udało, czy znowu uciekłam. No dobra, dam znać, ze to zrobiliśmy i już. A jak nie, to już zbiorowe w łeb poproszę. Bo naprawdę czas na CUD.

wtorek, 5 stycznia 2016

Ludzie, lato nastało :) a potem spadł śnieg

Tak sobie pomyślałam, jak dziś tylko -8 zobaczyłam na termometrze. Bo wczoraj było -18 z lekkim hakiem, w związku z czym namówiłam Córę na nieruszanie się z domu. Zadowolona nie była, bo w przedszkolu była dzień przed Wigilią i jej się tęskniło, ale robienie pączków ją przekonało.
Powiem Wam, że po pierwsze to ja nie lubię mrozu, a po drugie to ja nie lubię zimy. Mrozu nie lubię, jak nie ma śniegu, a śniegu nie lubię, jak leży, więc no... Wniosek prosty jest jakby. Jedyny śnieg akceptowalny leży na stoku :P Przez te mrozy nie mogliśmy się wczoraj dogrzać. Uruchomiłam kominek od rana, żelazko (żeby nawilżyć, bo mamy 40% wilgotności i usychamy) i dogrzałam dopiero popołudniu. No i palić musimy codziennie. Tak, wiem, rok temu to paliliśmy dwa razy dziennie, a i tak było zimno, ale do dobrego to człowiek szybko się przyzwyczaja.
Dziś pojechaliśmy do przedszkola. Córa została, a my jeszcze do fotografa po zdjęcia, bo dzieciaki na dzień Babci i Dziadka coś będą w przedszkolu robić. Ślisko, kurteczka... Śniegu niby niewiele, ale...  Kulturalniej na drodze się zrobiło od razu. Nikt mnie nie wyprzedzał, choć wlokłam się 40 na godzinę, a czasem i wolniej (no dobra, maks to 70 w niezabudowanym, czyli naprawdę się wlokłam). Z 4 razy potańczyłam sobie na drodze, ale na szczęście niegroźnie. I nikogo w rowie. Czyżby zima nie zaskoczyła drogowców, kierowców i tak dalej?
U nas nadal sypie, drewno w kominku strzela - kocham kominek - czekamy na jutro, może się uda zrobić bałwana, jak tak posypie jeszcze całą noc. Fajna taka zima, szkoda, że ten śnieg nie przyszedł parę dni temu. Martwię się o nasze drzewka. I o naszą choinkę, bo zmroziło, a chcemy ją wysadzić. Bo w tym roku żywa, w doniczce, od sprawdzonego faceta, z 70% na przyjęcie. Jeszcze z dwa lata tak, a potem kulturalnie sztuczna, bo nie zasadzimy sobie lasu, a żadne z nas nie lubi choinki uciętej. Bo to jak cięte kwiaty, piękne chwilę, a potem tylko do wyrzucenia. Ot, takie ekologiczne zboczenie, każdy jakieś ma, ja mam odnośnie choinek, a sztuczne też są piękne i też się sypią :P

sobota, 2 stycznia 2016

U siebie, czyli relacja zdjęciowa na początek roku

Wahałam się, czy umieszczać te zdjęcia. Bo nie dokończone i w sumie w proszku, ale zdecydowałam się w końcu. Bo jednak jest to jakiś krok do przodu i nie jest tak, jak było na początku. Może ktoś nie rozumie, jak można, z dziećmi i w ogóle, ale nam jest dobrze. Nie spoczęliśmy na laurach i cały czas toczą się prace. Dlatego stan z dziś niekoniecznie będzie aktualny jutro. Bo choć Osobisty wyszedł na górę, to jednak coś na dole też będzie robił. Choćby dalej kominek i lustro w łazience się zrobi - oby szybko.
Ja widzę ogromne zmiany. I podoba mi się to, co widzę, a jeszcze bardziej mi się podoba, że będzie jeszcze ładniej :)

piątek, 1 stycznia 2016

Podsumowanie roku 2015

Sięgając pamięcią wstecz, w rok, który w nocy przeszedł do historii przebijają mi się trzy najważniejsze zdarzenia. Pierwszym, mega ważnym i w sumie deklasującym wszystko inne jest odzyskanie Przyjaciela. Dało mi to wielki spokój i w końcu jest tak, jak powinno. I w tym miejscu oświadczam, że jak drugi raz mi wywinie taki numer to najpierw znajdę i nakopię do dupy, a jak to nie pomoże i będzie twardy i nieuległy w decyzji, to powrotu nie będzie i żaden urok osobisty i niczym nieuzasadniona słabość mu nie pomoże (to wpisuję w postanowienie noworoczne ;) ) Poza tym na froncie towarzyskim kilku znajomych straciłam, kilku zyskałam, na niektórych nadal czekam. No i cudowne spotkanie po latach :) Cudnie mi. Rok powrotów, jak nic.
Drugim ważnym wydarzeniem jest wymiana okien, w końcu, co ruszyło z kopyta roboty w domu i dzięki czemu płytki na dole już są (brakuje w pokoju, ale to już jak wyjdziemy na górę, bo mamy dość, oboje z Osobistym, bo dzieciom trochę lata, roboty tam, gdzie mieszkamy). W salonie płonie kominek, na który możemy popatrzeć z sofy. Ocieplenie przystopowane przez pogodę, ale i tak nie mamy problemu z dogrzaniem domu, jak się grzało w wigilię, to potem dopiero we wtorek musieliśmy zapalić. Oczywiście w kominku trochę paliliśmy. Do tego trochę nowych sprzętów i nowe auto czyni ten rok rokiem posunięć do przodu i to sporych. Super było.
Trzecią ważną sprawą jest może nie przełom, ale ukierunkowanie moich myśli w kontekście leczenia Córy. Potwierdzona diagnoza i wiara w to, że będzie ok jest bezcenna.
A, zapomniałabym o moim osobistym sukcesie. Ruszyłam tyłek swój szanowny i poszłam do klubu, gdzie ruch pokochałam i wsiąknęłam. Od trzech tygodni nie byłam, bo najpierw byłam chora, a potem Wigilia i Sylwester i mnie już strzyka. Krok w kierunku ruchu to był dobry krok, złapałam bakcyla i za to cenię mijający rok jako ja. Mega postęp w rozwoju osobistym, bo nagle mi się chce i nagle mogę.
A rodzinnie? Wzloty i upadki. Kłótnie, godzenie się i wielka miłość, która nas trzyma w tym naszym domu wariatów. Chciałabym, by trwała dalej i żebyśmy byli fajną rodzinką. Szaloną, robiącą głupoty, ale razem. No, może bym chciała być mniej wkurzająca do otoczenia ;)
Minusy? Hm... W pracy się sypie i nie wiem co dalej. Kocica, która była bardzo długo, odeszła od nas w sposób tragiczny. Ale dzięki temu mamy dwa młode potworki, więc może nie ma tego złego...
Czy coś się nie udało? Nie wiem ;) Na pewno udało się wiele innych rzeczy.
Fajny był ten rok.