środa, 29 marca 2017

Uczulenie na leki? Już mnie dotyczy i coś milszego też będzie

W poniedziałek czułam się dość niewyraźnie, katar załapałam, jakieś dreszcze, więc odstawiłam dzieciaki na obiad do przedszkola, zrobiłam, co zrobić miałam, kocyk, Neosine, Galpirin, wapno i herbatka z miodkiem i cytrynką. Taki standardowy zestawik. Książeczka, chusteczki, żyć, nie umierać. No właśnie...
Za jakaś godzinę, może mniej, zaczęły mnie swędzieć oczy, luz, przy katarze norma. Ale w uszach pulsowanie to już nie. Ciśnieniomierz: 130/80. Dla mnie sporo, bo ja zazwyczaj ledwo 110 na 65 wyciągam. Swędzi nadal, coraz bardziej, więc idę do łazienki, cała jestem czerwona. Ciśnienie 140/80 i rośnie. Ochlapałam się zimną wodą, nic. Ciśnienie 160/80, a ja puchnę tak, że nie mogę ustami ruszać. Piszę do Osobistego, czy jakby co, to odbierze dzieci, bo zażyłam leki i coś mi się dzieje. Dzwoni do mnie, że mam jechać do lekarza. Umawiamy się, że idę pod prysznic, zbić ciśnienie, bo nie dojadę do ośrodka w tym stanie. Swędzi!!! Rozebrałam się, cała jestem bordowa, a skóra w bąblach na 3 mm, calusieńka. Opłukałam się, wodą o temperaturze 30 stopni, bo cieplejsza parzyła, zbiłam ciśnienie do 140 i pojechałam. Od razu mnie przyjęli, dali środek na odczulenie i zestaw leków na dwa tygodnie. Wychodziłam według mnie blada i mniej spuchnięta, Osobisty, który się zwyczajnie zebrał i do mnie przyjechał przestraszył się na mój widok. Według niego nawet w ciąży tak nie spuchłam.
Wczoraj byłam jeszcze na drugim zastrzyku, bo nadal swędziało, choć już nie chciałam zerwać rzęs, brwi i włosów na głowie, bo tam było najgorzej. Wiwat depilacja.
Nie wiem, co mnie uczuliło, zażywałam nie raz w takim układzie. Wiem, że jakbym nie zażyła wapna, byłoby jeszcze gorzej i to mnie przeraża, bo byłam sama. Znikąd pomocy, a nawet, to mogłoby być za późno, jakbym puchła do wewnątrz.

Wczoraj za to, jak mnie pokłuli i tyłek mnie bolał, to zabrałam się za oznaczenie krzaczków i przecięcie róż, co przemarzły. Po powrocie Osobistego wzięliśmy wertykulator, przejechaliśmy przód i trawę zasialiśmy. Od razu się przyjemniej zrobiło i widać lepiej, a nie takie trawy wielkie. Dziś sadziłam kwiaty na tarasie, bo dostałam od sąsiadki, a zaraz wsiadam w auto, jadę po dzieci i do mamy po różę pnącą i jakieś coś jeszcze. Widać, że mama już nie daje rady i muszę się wziąć za dwa ogródki, bo serce jej pęknie, jak jej z ogrodu z prawie setką róż zostanie trawnik. Ogarnę, bo muszę, a ruch się przyda, bo waga jakoś nie chce współpracować ze mną ;)

poniedziałek, 20 marca 2017

A w wietrzną niedzielę zjeżdżamy pod ziemię

Wczoraj rano wpadłam na świetny pomysł wyjścia z domu. Krynica, Zakopane, cokolwiek. Tylko wieje. Osobistego nie przekonało moje przeświadczenie, że w górach nie wieje, bo nie i już, bo tak mówię. W końcu wymyśliłam. Kopalnia Soli w Wieliczce. Dzieci chcą, super, tylko... bilety 3 dni w przód trzeba kupić, na wczoraj nie było. Osobisty uznał, że pojedziemy, może kupimy na miejscu. Ale tak w drodze myślę... Kopalnia, Wieliczka, zaraz... Jest jeszcze Bochnia! Sprawdzam, nie ma rezerwacji, jedziemy.
W wyniku tego, bardzo spontanicznie zrobiliśmy sobie wycieczkę po bocheńskiej kopalni. Było dużo chodzenia, dużo historii i dużo schodów ;) szczególnie tych przy zjeżdżalni, bo Córa chciała zjechać, Syn też, w efekcie Córa zjechała dwa razy, a Syn raz, bo drugiego nie pozwoliłam. Bałam się, że Osobisty ducha wyzionie biegając do góry. Zjeżdżalnia ma 140 metrów, różnica wysokości 30. Naprawdę jest gdzie zgubić kilka kalorii ;)

Zjazd zjeżdżalnią - dla ciekawych

Filmik nie jest nasz :)

Syn padł zaraz po wyjściu, ja po przyjeździe do domu nie mogłam z auta wysiąść, ale wszyscy byliśmy zadowoleni. A Córa chodziła i sól lizała, na szczęście nie ze ścian, a dostała bryłkę.
Polecam Wam wypad do Bochni, mniej oblegana, niż Wieliczka, jedzie się kolejką górniczą, a potem multimedialnie przenosi się w przeszłość. I ta cudna kaplica św. Kingi. My planujemy pojechać jeszcze nie raz, może na pobyt 3 godzinny, by pojeździć na zjeżdżalni, pograć w piłkę na dole, a może na całonocny :)

piątek, 17 marca 2017

Tyle rzeczy do zrobienia, a dzień taki krótki i 365 dni. Zobaczymy się znów Alicji Górskiej

Wstałam rano z paniką w oczach i sercu. Bo tyle rzeczy muszę, drugie tyle chcę... Książkę miałam do skończenia, 30 stron, wczoraj zmusiłam się, żeby iść spać i dziś funkcjonować. Pranie trzeba było zrobić, bo wczoraj wietrzone spotkało się z kocurem i musiałam zdjąć poszwy. Do tego dzieci chciały dla taty muffinki. A w głowie siedzi tylko pisać, pisać, pisać. Jak już zaczęłam, to czuję ogromną potrzebę stukania w klawisze.
Zawiozłam ich do przedszkola, pościel wstawiłam, nim pojechaliśmy. Po powrocie zmieniłam pościel we wszystkich łóżkach, upiekłam muffinki, powiesiłam pranie, wstawiłam prześcieradła i zasiadłam do książki.
365 dni. Zobaczymy się znów dostałam od Cyrysi. Na osłodę. Kurczę. Dobrze, że wczoraj nie czytałam. Książka z serii anioły i inne pozaziemskie istoty, ale ja akurat takie lubię. Zresztą, ja bardzo dużo książek lubię, chyba nie ma czegoś, czego nie czytam. Siedziałam z chusteczkami pod ręką i smarkałam, ocierałam łzy, bo nie widziałam liter. Dawno tak długo nie czytałam 30 stron. Rozwaliła mnie ta książka na drobne kawałki. Nie zrobiłam w związku z tym już nic, usiadłam tylko na sofie i tak się gapiłam w przestrzeń, co jakiś czas ocierając nadal kapiące łzy. Poruszająca, powalająca na kolana. Tym bardziej, że napisała ją 17 latka. Przepiękna, bajkowa i mimo wszystko pełna nadziei. Naprawdę polecam.

A zaraz jadę po dzieci i jedziemy po Osobistego. Muszę jeszcze trzecie pranie powiesić, ale to w domu, bo poszwy i prześcieradła przed chwilą zdejmowałam, żeby zaraz nie musieć się zgłaszać po nie na stacji benzynowej za drogą. Czy u Was też tak wieje? Piknik chyba znów odwołany z powodu wiatru...

czwartek, 16 marca 2017

Zajawka

Jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B. A jak już dzieci mówią "nie marudź, bierz się do roboty, bo samo się nie zrobi" i deklarują zostanie na obiad, to trzeba zakasać rękawy. Zakasałam.

Kiedyś wyjdę stąd z podniesioną głową. Zostawię za sobą wszystkie kłótnie, przykre słowa, lęk, który staje się namacalny i powoduje ból w klatce, zabierając oddech. A oddech jest przecież taki ważny. Wdech, wydech, wdech, wydech… Systematycznie, równo, powoli i szloch nie wyrywa się z gardła. Tylko łzy znaczą poduszkę i wsiąkają w miękkie kocie futerko. Bezgłośnie, bo głośno mi nie wolno. Przecież nie będę się znów mazać, nie dam mu tej satysfakcji. Tak bardzo boję się szeptów w nocy, tak bardzo ich nienawidzę. Tak, to dobre słowo, nienawidzę, jak mówi do siebie, bo z niego wtedy wylewa się czysta nienawiść. Po co mu to było? Po co mu była rodzina? Nie wiem. Nie chcę pytać. Podejrzewać, to jedno, a wiedzieć i usłyszeć, drugie.
Kiedyś cię stąd zabiorę, kicia, znajdziemy sobie małe mieszkanko. Pokój w drewnie, kominek, wygodny fotel. Okno na świat, taki nasz, spokojny, bez strachu, czy awantura wybuchnie dziś, czy jutro. Bez pilnowania każdego słowa, by nie urazić pana i władcy, by mama nie cierpiała, by nie musiała mnie bronić. Bez gaszenia światła, bo przeszkadza, bo rachunki. I bez podejrzeń o to, że jestem w ciąży.
Byle skończyć szkołę, pójść na studia, złapać pracę. Przestać być zależną.
Kiedyś wyjdę stąd z podniesioną głową.



Musiała grać na czas, bo jeżeli on jest włamywaczem, to może się chcieć pozbyć świadka. Ogródek Dagonowie mają dość spory, jeden kopczyk więcej, czy mniej, nie zrobi różnicy, a jak dobrze rozplanuje, to nawet kopczyka nie będzie, albo dołoży kamieni i będzie świetny początek ogródka skalnego. Nie chciała skończyć jako nawóz dla rozchodników. Tylko komórka była na stoliku, a on stał tuż obok. Ciężkimi przedmiotami pod ręką też nie dysponowała. Nie miała szans w bezpośredniej konfrontacji, musiała coś wymyślić, by uśpić jego czujność. A może się przy okazji czegoś dowie, co może się potem przydać w przyskrzynieniu drania?
- Mieszkasz, kotku? Ciekawe, że wcześniej cię tu nie widziałam. Kim jesteś?

- Marcin Dagon, coś jeszcze? – żeby być przesłuchiwanym we własnym domu… Dziewczyna chwilę stała jak wryta. Świetlana przyszłość, w której państwo Dagon dziękują jej za uratowanie drogocennych przedmiotów, a on stoi w pomarańczowym kombinezonie i skutymi nogami i rękami odeszła w niebyt. Nie ważne, że takie stroje to raczej w filmach i to nie polskich.


To dwa fragmenty tego samego. Myślę, że po raz pierwszy i ostatni tu. Dziś powstało 18 stron, choć w sumie nie dziś. Tekst leżał na dysku, teraz go ciut przerabiam, dużo dopisuję, redaguję to, co redakcji wymaga. Stąd praca idzie szybko. Temat trudny, bo mocno oscylujący koło przemocy w rodzinie, tej niewidocznej, psychicznej, ale będzie też zabawnie, bo nie samym dramatem człowiek żyje.

środa, 15 marca 2017

Poleciał i o pisaniu

Wczoraj się łudziłam, że może nie, może nie dostanie ostatniego approval'a... Pakowałam go dopiero wieczorem, robię to już z zamkniętymi oczami.
Dziś zjedliśmy obiad, o 10.30!! Odwieźliśmy go na samolot i pusto nam.
Byliśmy nad zalewem, ale nas wywiało po pięciu minutach. W domu czytaliśmy, odkurzyliśmy, zmyłam podłogę, jak dzieci rysowały, byliśmy na ogrodzie patrzeć, jak sąsiad orze pole. Budowaliśmy z piasku i dzieciaki na rowerkach pojeździły. Już są wykąpani, łazienka od zalania uratowana, jemy kolację... I jest dopiero 18.37! Strasznie długi ten dzień. Jutro już pójdą do przedszkola. Zwariuję. Choć nie... Zacznę pisać.
Mam kilka pomysłów, nawet dość mocno dopracowanych, co po kolei, tak głównie, zebrałam potrzebne informacje i muszę usiąść. Najpierw myślałam o czymś dla starszego czytelnika, ale chyba wrócę do historii z szuflady, bardziej młodzieżowej. Sporo tam trzeba dopracować, dopisać, skończy się pewnie na tym, że większość napiszę od nowa... Co prawda projekt ustawy o jednolitej cenie książek i zakazie promocji mi skrzydła podcina, ale nie będzie rząd pluł mi w marzenia. Coś się wykombinuje. Bo co prawda podpisałam petycję, ale jakoś w nią nie wierzę. Może ktoś się tam opamięta i zrozumie, że podniesienie ceny wcale nie podniesie wpływów z VATu, że to prędzej obniżka cen okładkowych da wymierne korzyści, bo więcej ludzi kupi. Ale to zawsze dla tych z góry było nie do zrozumienia.
Moim motto życiowym zawsze było: Żyj tak, aby twoim epitafium mogło być: Nie żałuję" Nie chcę żałować, że się poddałam. I dopisuję nowe motto: Marzenia się nie spełniają. Marzenia się spełnia.

wtorek, 14 marca 2017

Smutaśnie i wkurzeniowo

Plan był prosty. Umówiłam się jutro na usg piersi, na 18.45. Wcześniej miała być kawa, umówiona dziś. A 10 minut po umówieniu się na powyższą kawę, Osobisty do mnie dzwoni i mówi, że jutro prawdopodobnie leci.
Tia.
Nie jest to pewne, ale mocno prawdopodobne, już planuje loty, a powrót dopiero w piątek. Chciał tak lecieć, żebym poszła na to usg, ale nie da rady, ostatni lot o 18.30 z Krakowa. No nie ma szans. Znów muszę odwołać.
Zaczyna mnie to wkurzać, bo przez te wyjazdy ciągle coś się przekłada, odwleka. W piątek miał homo office i tylko dlatego mogłam jechać do ginekologa. Ale teraz znowu będzie źle, bo drugi elektronik odszedł i Osobisty znów został sam na placu boju. Nie ma go, albo leci. Nie ma go, bo mnóstwo nadgodzin, bo pełno roboty. Cierpi na tym nasze życie prywatne, bo czasu, jak na lekarstwo. Z reguły, jak dzieci idą spać, to oboje padamy na pyszczki, on po pracy, często więcej, niż 10 - godzinnej, ja po ogarnianiu wszystkiego, nawet przynoszenia węgla i wymiataniu pieca. Dodatkowo ja teraz nawet nie próbuję kupować karnetu na fitness, bo po ostatniej akcji nie mam ochoty nadrabiać. Już nawet nie mówię o domu i o tym, że narysowane schody nie prowadzą na górę, a pieniądze na koncie nie wypełnią same ścian.
Mam kompletnie dość tej pracy, przy której nic się nie da zaplanować i przy której ciągle siedzę sama. A ja potrzebuję faceta na co dzień, a nie od święta. Chcę z nim posiedzieć wieczorem, pocieszyć się domem, który w końcu się skończy nazywać domem do skończenia. Nie umiem żyć na odległość, nawet kilkudniową, tęsknota mnie zabija i przeszkadza mi to. Może to normalne życie, a ja się czepiam. Może właśnie tak to wygląda, że jak się chce siedzieć w domu z dziećmi i "nie bać się wydawać kasy" to facet musi siedzieć tyle w robocie. Tylko ja nie chcę czekać do emerytury, by z nim być. Cholera, kocham, potrzebuję. Przy sobie, nie przez telefon...

poniedziałek, 13 marca 2017

Zakupowa niedziela

Dzieciaki zakaszlane i zakatarzone. Mogą wychodzić, ale nie na długo i nie do przedszkola, żeby czegoś nie dołapać. Pogoda kiepska łamana na lodowato. Postanowiliśmy więc, że pojedziemy do Leroy Merlin po podstawki do doniczek, doniczki dla storczyków i ziemię dla nich i do Deichmanna, wykorzystać mój kupon urodzinowy.
W Leroy kupiliśmy co zamierzyliśmy plus miednicę do prania (jakoś się jeszcze do tej pory nie dorobiliśmy, pranie wynosiłam w pudle na spinacze) i dwie wierzby. Z tym to śmiesznie było, bo wisząca Iwa z baziami była po 20 złotych i ta kolorowa też. Mnie się podobała ta z baziami, Osobistemu kolorowa. Kupił obie. One już duże, ponad metr mają, więc będzie coś widać.
Później jego nie było, stałam tylko z dziećmi, przeszła koło nas jakaś para i pani mówi: "Zobacz, jaka piękna wierzba!", a on do niej: "i po co ci wierzba?"
Mam fajnego męża ;)
I jeszcze dwie borówki amerykańskie kupiliśmy, bo mieliśmy dwie, ale po zimie jedna wyparowała ;) a one owocują tylko, jak jest więcej, niż jedna. Dziś będziemy sadzić.

W Futurze weszliśmy do Dajara, bo chcemy sobie sztućce dokupić. Szkoda nam używać ślubnego Gerlacha, a te codzienne już nie są takie ładne. Tylko, że te, co mi się podobają, nie nadają się do zmywarki.
Kupiliśmy jeszcze spodnie dla Syna i golf dla Córy, a potem cel podróży, czyli Deichmann. Wyszliśmy z trzema parami butów, z czego poszkodowany wyszedł tylko Syn, bo dla niego nic nie było. Zresztą, tak dokuczał, że już nie było czasu szukać. Osobisty kupił takie pseudo eleganckie, ja klasyczne na obcasie, szerszej szpilce, jak na mnie baaardzo niskiej, a Córa tenisówki. Moje i Córy na ostatnich parach, więc wydaliśmy naprawdę niewiele.

środa, 8 marca 2017

Czuję wiosnę

Każdym kawałkiem ciała czuję wiosnę. Ale nie, że śpiew ptaków, kwiatuszki i drące się koty obsikujące mi dom. Wczoraj po prostu poszłam kilka trawek wyrwać, a przekopałam obie rabatki kwiatowe i obskubałam prawie całą trawę przy kostce. Wyszły mi z tego pełne taczki ogrodowe. Cebulki mam na innej rabatce, więc nie boję się, że sobie gdzieś lilię dziabnę, czy tulipana, który jeszcze nie wychylił główki. Mój ogródek bardziej nadaje się w związku z tym do pokazania komukolwiek. Co prawda sporo pracy jeszcze przede mną, a na razie goła ziemia, ale przebiśniegi i krokusy robią, co mogą, ale mogą niewiele, bo zimno okrutnie.
A w poniedziałek słabo mi się zrobiło na fitnessie. Pierwsze godzina luzik, ale w połowie drugiej zaczęło mi się kręcić w głowie, mroczki przed oczami i ogólnie źle. Wyszłam, posiedziałam chwilę na dole, otrzeźwiło mnie powietrze i pojechałam do domu (ochrzan już za to zebrałam podwójny, więc możecie sobie darować.) Jak mnie Osobisty zobaczył, to myślałam, że sam padnie trupem. Przesadziłam, przyznaję.
A wczoraj znowu moja mama trafiła do szpitala. Jak ja ją mam przekonać do ablacji, to nie wiem, ale muszę.

poniedziałek, 6 marca 2017

Pozorność Natalia Nowak - Lewandowska, czyli mocny Book Tour

Natalia Nowak-Lewandowska
Wydawnictwo Replika
2017 rok
256 stron



Niepozorny tytuł, niepozorna okładka, znak przeciw przemocy zobaczyłam dopiero za trzecim, czy czwartym razem. Nawet wielkość niepozorna. Za to treść...
To jest jedna z tych książek, których bardzo nie chce się czytać, a których nie można odłożyć na bok. Pochłonęłam ją w jeden dzień, klnąc na siebie w duchu, że tak wolno czytam i zaklinając dzieci wieczorem, by szybciej zasnęły, bo zostało mi 60 stron do końca.
Anka złapała pana Boga za nogi. Cudowny mężczyzna, ucieleśnienie marzeń, dla którego warto postawić życie na głowie i zerwać z dotychczasowym chłopakiem. Ślub, plany na własne cztery kąty, na razie kątem u rodziców ubóstwiających zięcia, ciąża... Brzmi, jak z bajki, prawda? Tylko bajka się kończy, jak dochodzi do poronienia, a może zaczęło się wcześniej? Anka sama nie wie. Piotr oskarża ją o umyślne pozbycie się płodu, zaczyna bić, poniżać. Potem kolejna ciąża i kolejne ciosy, bo tej też nie udaje się donosić. Kiedy Anka zmuszona zostaje do urodzenia martwego dziecka, bo mąż znów stracił cierpliwość i kopnął ją w brzuch, coś w niej pęka. Koszmary w jej głowie przybierają na sile, rozdrapują nie tylko rany, ale i ją.
I w tym całym koszmarze światełko w tunelu, a nawet dwa. Porzucony chłopak, który walczy, mimo odrzucenia i lekarz, jedyna dobra dusza na przerażająco pokazanym oddziale położniczym. Anka podejmuję terapię psychiatryczną, ale zostaje ze swym katem, a w końcu zachodzi z nim w ciążę... Co będzie dalej? Pozorne szczęście, czy to prawdziwe, choć trudne do wyobrażenia?

Doskonale pokazana spirala strachu, przemocy i przywiązania do oprawcy. Coś, co nie mieści się w głowie, a jest jednak codziennością wielu kobiet, które z różnych powodów nie odchodzą o tych, którzy krzywdzą, pokazane wprost, bez owijania w bawełnę. Mocne, przerażające obrazy, które dają do myślenia i może kogoś zmotywują do zrewidowania podejścia co do ofiar przemocy. Bo one nie odchodzą, bo nie chcą. One tego pragną, ale nie widzą siebie w świecie poza tym zaklętym kręgiem, obok sprawcy, bez niego. To trudny, bolesny proces dochodzenia do tego, że jest się coś wartym człowiekiem. Natalia Nowak - Lewandowska pokazuje chwile zwątpienia Anki, kiedy ona zaczyna wierzyć, że to wszystko to jej wina i nieliczne przebłyski nadziei i rozsądku, że przecież to nie tak powinno być. Polecam wszystkim. Kobietom, które chcą uciec, a nie umieją znaleźć w sobie dość siły, tym, które mają fajnych facetów, by nie osądzały, mężczyznom, którzy się wstydzą przyznać, że są ofiarami przemocy, bo bohaterów książki można spokojnie odwrócić i w końcu kobietom i mężczyznom, którzy czasem nie wiedzą, jak bardzo słowa potrafią ranić.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Cyrysi, która zorganizowała Book Tour.

Book Tour Pozorność Natalia Nowak - Lewandowska

środa, 1 marca 2017

Czas przyspieszył, albo ja nie nadążam

Szalony mieliśmy tamten tydzień, ten nie mniej. Ale od początku, czyli od tamtego piątku, kiedy to najpierw byliśmy na koncercie szantowym dla dzieci, a potem szybko na Dzień Babci i Dziadka przełożony ze stycznia. Ja z obu wyszłam zachwycona, choć z szant bardziej ;) taka niedobra matka jestem, że dzieci mnie mniej zachwyciły, ale cóż, ich mam częściej. W ogóle to było prawdopodobne, że Osobisty nie doleci, bo mu odwołali lot z Amsterdamu, ale tak załatwili, że wrócił tylko pół godziny później i o 1 w nocy w piątek już był. Po imprezie odwiozłam moich rodziców, do domu i na fitness biegiem.
Sobota to tradycyjnie balet i tańce i siedzenie u babci, cieplutko, słonecznie, mój brat też przyjechał, sympatycznie było. Popołudniu dzieciaki pojechały do drugiej babci, czyli teściowej, która w dzień przedstawienia miała zabieg i nie mogła być, wręczyć prezent.
Niedziela była dla nas, głównie dzięki nieocenionemu Chrzestnemu Córy i mojej najlepszej Przyjaciółki, którzy zajęli się dzieciakami. Oni sobie pojechali do kościoła, a my na koncert szanty klasycznej. Mechanicy, jak zawsze cudowni, Ryczące Dwudziestki z Qńą, którzy mnie wzruszyli do łez i depresyjnie polecieli, a potem Stare Dzwony, przy których popłakałam się ze śmiechu. Poprzedniego dnia "Popłynęli koledzy" i niekoniecznie w rejs. Porębski, którego samego zostawili na finał, powinien im to zaśpiewać. Cudowne trzy godziny z Osobistym, jak dawniej. Ach, cudnie mi.
Dzieci akurat wychodziły na spacer, jak wróciliśmy, ale łaskawie pozwolili nam zjeść ;)
W poniedziałek Osobisty znów pojechał, tym razem autem. Popołudniu mieliśmy gości, przyjechała do nas przyjaciółka Córy z poprzedniego przedszkola. Dzieci się bawiły, a my z jej mamą gadałyśmy. Było naprawdę sympatycznie. Bardzo się cieszę, że ten kontakt uda się zachować, bo dziewczyny naprawdę się lubią. O 19 ledwo się mogły rozstać.
A wczoraj pojechałam do Krakowa po prezent pewien i... zostawiłam go na półce w H&M. Zorientowałam się pod przedszkolem dzieciaków. Zadzwoniłam, miły pan ochroniarz mi znalazł i odłożył na kasę. Przywiózł mi go popołudniowi goście.
Wczoraj też miało być w Gminie spotkanie o dofinansowanie odnawialnych źródeł energii, ale nie poszłam, bo wcześniej tam zadzwoniłam i powiedzieli mi, że do naszego zasobnika się nie podłączą, ostatecznie szeregowo, a nas takie rozwiązanie nie interesuje.
A dziś w końcu długo wyczekiwana premiera trzeciej części Kaliny. To na pewno będzie cudowne kilkadziesiąt minut, oby mi humor poprawiło, bo pogoda siadła i mój humor też.
Osobisty ma wrócić jutro, oby im droga poszła dobrze. Dzieciaki już o niego pytają.
W piątek po przedszkolu muszę jechać na przełożone balet i tańce, potem fitness, a w sobotę urodziny koleżanki z przedszkola. Jeszcze prezentu nie mamy.

Mijamy się ostatnio z Osobistym i źle mi z tym. Jego nie ma, albo jak jest to ja pędzę na fitness, bo mi karnet zaczyna przepadać. Na marzec chyba nie wykupię, albo na 4 wejścia, bo się nie wyrabiam. Napiszę Wam niedługo recenzję Pozorności, bo połknęłam, ale muszę mieć chwilę spokoju, a wczoraj zasnęłam prawie z dziećmi. Dobrze, że mi się Córa kazała wykąpać i przebrać w piżamę, bo bym padła w opakowaniu.