środa, 29 stycznia 2014

Dwa

Syn dziś skończył dwa miesiące, spieszę więc donieść, że na dzień dzisiejszy:

- płacze ze łzami;
- głuży;
- uśmiecha się radośnie, całą buzią;
- poznaje bliskie osoby i reaguje na nie entuzjastycznie kopiąc nóżkami i machając rączkami, no i uśmiechając się;
- przekręca się na boczki;
- średnio raz dziennie przekręci się z brzuszka na plecki, ewidentnie nie przypadkiem, bo po pierwszym razie próbuje, ale sił brakuje na więcej;
- leżąc na brzuszku podnosi nie tylko główkę, ale i ciałko na przedramionach;
- jak wyczuje grunt pod nogami - sprężynuje;
- sam zasypia, najbardziej lubi zasypiać przy pozytywce;
- lubi chustę;
- wyciąga rączki do zabawek i stara się nimi majtać;

wtorek, 28 stycznia 2014

7

7 to cyfra szczęśliwa. I tak właśnie postrzegam te 7 lat, które jesteśmy razem z Osobistym. To lata szczęśliwe, choć oczywiście nie pozbawione spięć i kłopotów. To lata z miłością, szacunkiem i radością. To lata wypełnione po brzegi.
Za dwa tygodnie, troszkę ponad, będziemy małżeństwem dokładnie połowę czasu razem.
7 lat temu wierzyłam, że to na zawsze, że taka miłość zdarza się raz i nie wolno nam jej zepsuć. Dziś wierzę w to samo.

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Padam na dziób

Normalnie padam na dziób. Jestem koszmarnie zmęczona i nie ma to związku tylko z dziećmi. Syn, jak padnie wieczorem to dosypia do 1, czasem do po 3. Loteria. Ale grzecznie potem sam zasypia, więc nie jest tak źle. Osobisty czasem zabiera oboje dzieciaków i wtedy korzystam i śpię. Ale moje zmęczenie ma drugie podłoże.
Jakieś dwa tygodnie przed urodzeniem Syna dostałam antybiotyk na układ moczowy. Wzięłam, badań powtórnych nie zdążyłam zrobić, urodziłam. W szpitalu dostałam kolejny antybiotyk, na coś innego, ale jednak. Jak Syn miał 3 tygodnie, zaczęły mnie boleć nerki. Biegiem do lekarza, pamiętając kolkę nerkową z poprzedniego razu od razu zrobiłam badania i... kolejny antybiotyk. Nie pomógł, kolejny, już 4. Ten też nie pomógł. Posiew, niby powinny reagować, nie reagują, znów antybiotyk. Jestem w tej chwili na dwutygodniowej kuracji piątym antybiotykiem. Od listopada. Przy założeniu, że jednak nie jem wszystkiego, to witamin mi brakuje, owszem, jem w tabletkach, ale co dnia jestem słabsza. Karmić mogę, ale pokarmu mało, walczę, ale to też kosztuje siły. Nie, nie walczę na siłę, wieczorem Syn dostaje butlę i oboje jesteśmy szczęśliwi. I tak wywalczyłam mu karmienie do tej pory, bo antybiotyki takie, przy których mogę karmić.
Mogłabym odpuścić, dać butelkę i mieć spokój, przespane noce, albo się wymieniać i kazać wstawać Osobistemu. Wiem, że niektóre kobiety tak robią, że facet w nocy wstaje. Ale ja nie. Bo wiem, że on rano wstaje i jedzie do pracy, gdzie musi być przytomny, odpowiada za wiele rzeczy. Zresztą, nawet, jakby nie, to siedzi za kierownicą i wyspany być musi. To on zarabia większość kasy, to on zarabia na dom. Ja się choć przez dzień położę, on nie ma takiej możliwości. Więc nawet, jakby Syn był tylko na butelce, to ja bym wstawała.

piątek, 24 stycznia 2014

Kocham jeździć!

W ciąży będąc porzuciłam kierowanie samochodem na rzecz jazdy w trybie "pasażer". Oczywiście, do miasta (czyli na zakupy 2 km od domu jeździłam), ale dalej nie. Stało się tak po tym, jak prawie zagarażowałam facetowi w bagażniku, bo "byłam pewna, że się zatrzymałam". Teraz do jazdy wróciłam.
Osobisty z delegacji wracał w nocy. By zaoszczędzić mu dwóch godzin jazdy, umówiliśmy się, że po niego pojadę na wyjazd z autostrady. Około 1 w nocy. Obudził mnie, jak wylądowali, zebrałam się w miarę od razu, bo bałam się, że nie wyjadę spod domu, a i przejazd plus minus parę minut daje. Wsiadłam, wyjechałam bez problemu, radio, a tam... Enej i Radio Hello. Zaśmiałam się do siebie, bo bosko się jechało, choć co za "dobry deń" o 1 w nocy? Oj, super się w rytm jechało. Pusta droga, cała moja, dopiero w lesie zwolniłam, bo trochę śniegu leżało, a jakieś zwierzątko mogło uznać, że ma większe prawo być tam w nocy, niż ja. Raz już hamowałam przez sarną, dziękuję, wolę nie.
Oczywiście powtarzałam sobie, żeby nie jechać na pamięć, więc... pod kościołem zawróciłam i pojechałam w końcu dobrze.
Naczekałam się na nich około pół godziny, podobno się pytali, czy się nie bałam w szczerym polu. A niby czego? Mordercy, gwałciciele i złodzieje raczej przy domach. I nie w takie zimno. A sarny to się nie boję.

wtorek, 21 stycznia 2014

Okołochrzcielne wpadki i tęsknota

Tak naprawdę zaczęło się w piątek, kiedy z mamą piekłyśmy ciasta.
Mama robi mi spód pod sernik z nowego przepisu, ja robię ser.
M: - A ta śmietana to 12%?
J: (patrząc, co ma w ręce) - To jogurt jest.
Jogurt już był wylany na mąkę, został, smak też bardzo dobry ;)

Ja, czytam przepis na ser, placek już w piekarniku:
- Cztery żółtka, dwa całe jaja i jak mówiłaś, że taki ser ma być płynny, jak u Gabikowego sernika, to ja tak jak tam jest, bym te białka ubiła i pianę na placek... zaraz, cztery żółtka, szlag, dałam na odwrót, to dlatego takie lejące mi wyszło...

W innym cieście brakło mi jednej delicji. Nie pojechałam po nową paczkę, zostało tak.

Kryształek, czyli ptasie mleczko z kawałkami galaretki na biszkopcie wyszedł mi z formy. Dobrze, że był wysoko papier.

Chrzest. Aniołkowi z poprzedniej notki trzeba wrzucić pieniążki, by kiwnął główką. Ale pieniążki się skończyły, potrząsanie nie pomogło, to... Córa najpierw sprawdziła babci kieszenie, a następnie podniosła poły marynarki i bluzki szukając pieniążków. Ksiądz prawie padł, my zresztą też.

Córa chciała do mnie, oddałam więc Syna Osobistemu i ją wzięłam. Wierci się i... trach... Urwała mi ramiączko od sukienki. Dobrze, że miałam bolerko. Potem znów trzymałam Syna i "choćby się waliło i paliło, to Ci go nie dam, bo mi trzyma kiecę". Po odwiezieniu ich na salę pojechałam do domu i podpięłam broszką.

Na samym wejściu Córa zażyczyła sobie ciacho. Z polewą. Plus białe spodnie. Siedziała potem i tarła to miejsce z nieszczęśliwą miną, bo "plama", ale chusteczki mokre działają cuda. Na przebranie miałam ubranie, też białe... Spasowałam.

Gdzieś w trakcie imprezy Córa chciała na ręce, Osobisty ją wziął i... zasnęła. Położyliśmy ją w nosidle Syna, takiej wkładce do wózka, nogi wystawały, ale co tam.

Wracałam do restauracji, żeby zabrać mamę i całe jedzenie, które zostało. I tak mi jakoś ciemno... No drogi nie widzę... No pewnie, skoro się jeździ na pozycyjnych to nie widać...

A teraz... Ma ktoś ochotę? Dodam, że torcik w każdym fragmencie wykonany ręcznie. Nie, nie przeze mnie.


I obiecany rudy blond, choć zdjęcie mało oddaje kolorek.




Osobisty leci dziś do Anglii. Jutro w nocy mam go odebrać z drogi powrotnej. A ja już tęsknię.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Chrzciny

Dnia 19 stycznia 2014 roku ochrzciliśmy Syna. Data nieprzypadkowa. Córa urodziła się 26 grudnia, byłą chrzczona 19 lutego, on 29 listopada, prawie miesiąc "wcześniej" i stąd 19 styczeń. Msza o godzinie 12, tylko dla nas, z obcych ludzi, znaczy nie zaproszonych, była tylko rodzina organisty. Jak zawsze klimatycznie, przyjemnie, przytulnie i tak dla nas. I nie gorszyło księdza, że ja trzymałam Syna, a Osobisty Córę, bo na krok nie chciała na początku odejść. Nie zgorszyło też, jak poszła z babcią do aniołka przy szopce wrzucać pieniążki, a jak się skończyły, to nim telepała, by oddał. Ale o takich momentach osobna notka powstanie.
Syn nie spał prawie całą mszę, ale był bardzo grzeczny. Na sali też ostoja cierpliwości i grzeczności. Z ręki do ręki, utulony, ukochany. Córa też nie została niezauważona, każdy coś do niej mówił, a i w prezenty się obłowiła. Z postawy gości jestem bardzo zadowolona.
To był wielki dzień. To był dobry dzień.

czwartek, 16 stycznia 2014

Blond Bond

Po trzech godzinach siedzenia na fotelu, rozmowach o rzeczach ważnych, ważniejszych i zupełnie błahych, lżejsza o sporo kasy wyszłam z salonu fryzjerskiego z rudym blondem. Zważywszy, że mój naturalny to bardzo ciemny brąz, pod czerń nawet, zmiana jest radykalna. A najważniejsze, że nie zmasakrowałam włosów. Kocham współczesne zdobycze kosmetyczne. I siebie w nowym kolorze też kocham.

środa, 15 stycznia 2014

Przedimprezowo

W niedzielę pierwsza wielka impreza Syna, a mianowicie Chrzest. Kościół zaklepany, znów msza tylko dla nas, sala zaklepana, alkohol na miejscu, tort zamówiony. Oczywiście u mojego ukochanego cukiernika, choć nie on ma robić, bo urlop ma i zrobi jego szef. I mi to deko nie pasuje, znaczy, ja wiem, że będzie świetnie i tak dalej, ale... to nie Cukiernik. Ja wiem, że Cukiernik się od niego uczył, ale, no wiecie :P Generalnie nie wiem, jaki będzie tort, bo zażyczyłam sobie surprajza. To chyba jednak pokazuje, jak bardzo facetom ufam, nie? Trzeba się jeszcze tylko na odbiór umówić. W piątek mam zamiar piec ciacha, a dziś idę do fryzjera.
Szatkę mam, świecę kupuje Chrzestny, ubranko jest, rożek chrzcielny jeszcze jako tako pasuje ;)

sobota, 11 stycznia 2014

Dzieciowo

W czwartek zabrałam moją pannicę na bilans dwulatka. Darła się, jakby ją ze skóry obdzierali, nawet popołudniu, chodząc po ogrodzie sama do siebie zaczęła mówić:
Pani mierzyła, płakałam...
Ale udało się wszystko i jest w porządku. Ma 90 centymetrów i waży 13,3 kilograma, co plasuje ją odpowiednio w 90 i 75-90 centylach. Czyli jest wyższa i cięższa niż większość rówieśników.
Wszystkie panie były zdziwione, jak zaczęła kolorami lecieć, bo to sprawdzają na bilansie 4 latków i niektóre sobie nie radzą. Liczeniem powaliła jeszcze raz.
A wczoraj z kolei byłam na szczepieniu Syna, które się nie odbyło, bo jeszcze ciut żółty. Ale zważyła go i ma 4,6 kilograma, według mnie ma 59 centymetrów, chudzina moja kochana.
Dziś musimy zdjąć rożek chrzcielny Córy, czy się Syn zmieści... Sądzę, że wątpię...

czwartek, 9 stycznia 2014

Jak z dwójką jest?

Jest ciężko, jest męcząco, jest poniewierająco i ma się dość. Czasami. Bo czasami przewijam Syna, albo karmię, a Córa woła siku i trzeba biec do łazienki. Bo Córa zasnęła, a Syn wstaje i jeść trzeba dać. Bo nie wiadomo, które pierwsze ubierać na spacer.
Ale poza tym jest cudnie. Dzieciaki wstają koło 8.30, 9. Ja do tego czasu zdążę się ubrać i zrobić śniadanie. Jemy razem, oczywiście Syn też w tym czasie ;) a potem się bawimy. Generalnie to odbywa się tak, że kładę Syna na łóżku i śpiewam mu truchlejąc ze strachu. Czemu? Bo obok nas kładzie się Córa i głaszcze, całuje, daje cześć, okrywa, odkrywa, przytula się i tak dalej. Ale biorąc pod uwagę jej wielkość i jego wielkość to mi serce staje. Ale to są piękne chwile, których im nie zabiorę, bo to im na całe życie zostanie. Choć osiwieję zdecydowanie szybciej. Potem Syn idzie spać, my się bawimy w robienie obiadu, czyli faktycznie go robimy. A po obiedzie to różnie. Albo spacer. I tu... Ubieram się najpierw, potem Syna, na końcu Córę, (jak jestem sama, bo jak nie, to Osobisty ubiera jedno, ja drugie), a potem mam ochotę sama się przebrać, bo jestem cała mokra. Jak pogoda nie dopisuje Córa ogląda bajkę, najczęściej ze mną obok i bratem na moim cycu. Popołudnia nam mijają właśnie tak, bajka, oglądana, czytana, klocki, rysowanie. Gdzieś tam zawsze Syn uczestniczy w jakimś stopniu, jeśli tylko nie śpi.
Około 19, po kolacji, synchroniczna kąpiel. Ja kąpie Syna, Osobisty Córę i tak też ich ubieramy. Potem Córa z Osobistym oglądają bajkę na dobranoc, ja karmię Syna. Zmieniamy się przy usypianiu. Jak Syn zaśnie, to ląduje w łóżeczku, jak nie, to u taty na pieszczoty, ja biorę Córę i ją usypiam. Koło 20.30 mamy spokój :) czyli możemy iść spać :P

czwartek, 2 stycznia 2014

Tata wraca do pracy

Dziś Osobisty poszedł do pracy. Pierwszy raz od 14 listopada. Już wczoraj oboje mieliśmy nosy na kwintę. To było nasze pierwsze takie długie razem i prawdopodobnie ostatnie. Emerytury nie liczę, nie dożyjemy, bo jak my będziemy mieć przejść, to wiek emerytalny podniosą do 125 lat, na bank.
A dziś... Dziwnie mi, jestem jakaś niezorganizowana, nie wiem, co z sobą począć i choć ogarniam, wszystko zrobione, co zrobione ma być, to mi dziwnie. Sama śniadanie, sama herbatę... No wiem, z dziećmi, ale jakoś zawsze inaczej.
A Osobisty mi nadaje, że czuje się dziwnie w pracy, jakby nie pasował, jakby to nie było jego miejsce...

Zaczynamy najdłuższy i najkrótszy rok w naszym życiu, najcięższy... Postanowień typowych nie będzie. POo prostu musimy dać radę. Stawką jest dom. Nasz.