Zaczęło się od niespodzianki kociej. Znaczy kotecek narobił na dywan. Wdepnięcie z samego rana… wyobraźcie sobie zachwyt. Oczywiście kot dostał po uszach. Nie, nie uderzyłam kocicy, nasłuchała się jedynie tego i owego, po czym przyszła się położyć przy mnie z miną najbardziej żałującego kota na jaką ją było stać i zaczęła mruczeć. Zapytałam ją z czego tak cieszy i czego mruczy, to przestała w momencie. I wszystko jej zostało wybaczone.
Potem miałam dojechać do męża, ale niestety nie udało się, bo tu mnie boli, tam strzyka i w ogóle widzę podwójnie, więc musiał po mnie przyjechać. Już na miejscu okazało się, że w sumie to pojechał bez dokumentów. Policja oczywiście nas nie złapała, ale blisko było, bo jechali przed nami.
Po powrocie do domu włączam światło w garażu… Nie ma. ok., żarówka się spaliła. Włączam drugą, nic, trzecią, nic… No to nie mamy prądu w garażu. Przyszliśmy do domu, mąż wyłącza komputer… Bach, padło całe gniazdko zasilające. Chwilę potem padł Internet, bo UPS sobie nie poradził. Mimo to telefon męża nadal nadawał radio z Internetu, choć nie miał prawa się z nim połączyć. Gniazdko naprawiło się samo po jakimś czasie.
A na koniec, wisienka na torcie, w moich wynikach brakuje wyników moczu. Zwyczajnie nie ma, nie zrobili…
13 wszystko zdarzyć się może… Lalalaa
Te kocie miny to ja dobrze znam:) Jak nasza nabroi, to też produkuje takie niewinne kocie oczka plus ruszanie wąsami, jakby chciała zapytać: "O co chodzi?":)Dla mnie akurat 13 był wesoły w tym miesiącu, za to w listopadzie- masakra!
OdpowiedzUsuńKocie miny są nie do podrobienia i nie do niezauważenia :)A dla mnie od tego 13 wszystko się wali...
OdpowiedzUsuń