poniedziałek, 30 października 2017

Targi Książki Kraków 2017

Jak wyglądają Targi Książki? Zdania są podzielone. Tak wyglądały z mojej perspektywy:
Chciałam jechać na parking M1, ale tuż przed nim zobaczyłam, że ludzie z niego wyjeżdżają i parkują na trawie. Odpuściłam i skręciłam w Centralną. No dobra, najpierw się odstałam. Korki straszne, policja kierowała ruchem i... nie wpuściła mnie już na Galicyjską. Pojechałam więc dalej i zaparkowałam na miejscu, gdzie kiedyś ćwiczyłam w L-ce parkowanie przodem. Potem na butach, trochę kolejki po bilety i już same Targi. Jak już udało mi się przepchnąć przez kolejkę do Neli, było super.
Były tłumy, był ścisk, miejscami koszmarny, do kawiarni również kolejki, ale jedno wynika z drugiego. Targi ściągają tłumy, tłumy generują kolejki, proste. Jak ktoś tego nie rozumie i marudzi, że był ścisk, że nie było dostępu do jedzenia i picia (tak, widziałam taki komentarz), że parking zastawiony, to niech idzie do księgarni na rogu, albo do lasu, będzie miał i przestrzeń i powietrze.
Mnie faktycznie przeszkadzała jedna rzecz: piesi. Nie, nie jestem kierowcą, co by pieszych wystrzelał. Ale w sobotę miałam ochotę, bo wchodzili z każdej strony pod koła, ignorując przejścia dla pieszych i ruszające, starające się przejechać, auta. Bo oni muszą iść dalej i dalej i trzy sekundy ich zbawią. Wchodzili na drogę, zbiegali z chodnika. koszmar.
A same Targi? Cudowne. Wiem, ja nie byłam zwykłym czytelnikiem, byłam tam z Asią, więc dla autorek miałam nie parę minut po staniu w kolejce, ale miałam je od zaplecza. Poznałam wiele cudownych kobiet, pięknych, nie tylko zewnętrznie. Ciepłe, serdeczne kobiety, z którymi spotkanie do tej pory unosi mnie nad ziemią. Na długo zostanie w mojej pamięci.

A teraz anegdotka.

Stoimy z Asią na środku przejścia (a może to o nas te komentarze, że przejść się nie da?), podchodzi czytelniczka i mówi, że Asia z córką i że takie podobne. Fajnie mieć sławną mamę :) Ojciec NN. Może ktoś ma ochotę?

piątek, 27 października 2017

Relaks

Ten relaks to głównie dla mnie i to jeszcze na wariackich papierach. Wczoraj sama na burlesce, w sensie nie z Przyjaciółką, to pojechałam później i musiałam szybko iść. A z powrotem to już chciałam szybko iść, bo nie chciało mi się czterdzieści minut na busa kolejnego czekać. Dodatkowy trening gratis.
A jutro jadę na Targi Książki. Podobno. To znaczy rano zawożę dzieciaki na tańce, Syna ostatni raz, bo sam mówi, że nie nadąża i za rok chce dopiero, a potem do Krakowa, oddać dzieci tacie i oni do domu, a ja na Targi. Planowaliśmy jechać wszyscy, ale Córa chodzi codziennie na różaniec i nie chcę jej tego zabierać. Raz tylko nie była, jak miała gardło mocno zawalone, ale wtedy naklejkę dzielnie zdobył Syn. Więc jadę sama. I teraz siedzę i kminię, czy jechać autem pod samo EXPO, czy może na M1, a potem busem, czy w ogóle komunikacją. Ech...

środa, 25 października 2017

Łóżkowe problemy

Dopadły nas łóżkowe problemy i nijak nie umiemy wybrnąć z tej trudnej sytuacji. Nasze wieczory pełne są rozmów, które nie przynoszą żadnego rozwiązania, a generują kolejne problemy. Pierwszy raz szczerość nie pomaga. Dążenia nam się rozjeżdżają, a jak się zjeżdżają, to mimo to wnioski nie nadchodzą i nie zbliżamy się do rozwiązania ani na krok. Internet przetrząśnięty w poszukiwaniu porad również okazał się mało pomocny, a wręcz szkodliwy. Laptop, czy tablet w łóżkowych problemach nie pomagają, nastręczają więcej problemów.
Dlatego zwracam się z prośbą do Was, moich czytelników, całkiem na poważnie. Bo ja już sama nie wiem, czego chcę, jakie mam potrzeby i o co chodzi...
Łóżko z ramą drewnianą, czy tapicerowaną? Bo jedyne co wiemy, to to, że chcemy mieć pochylony zagłówek.

wtorek, 24 października 2017

Pała z matmy

Dwa lata temu kupiliśmy sporo drzewek, ale nadal nie wszystkie. Mieliśmy dokupić te brakujące i dorobić kolejny rząd. Dokupiliśmy w tamtym roku mirabelkę, od mamy wzięłam trzy nektarynki. Mirabelka weszła w środek, a nektarynki zasiliły nowy rząd. W tym roku zamawialiśmy resztę. Wyszło nam trzynaście, bo państwo nie mieli mirabelki, choć mnie coś za dużo się wydawało. Ale zamówiliśmy, sadzimy... Między bzami, a sadem miało być dużo miejsca. To nie ma. Drzewek miało być 36, jest 42. Miejsca na mirabelkę nie ma. Bo brakło i już. Trzasnęliśmy się o 7 drzewek. A dlaczego? A dlatego, że Osobisty zapamiętał, że mamy dorobić rząd do tamtych, a zapomniał, że ja ten rząd zaczęłam nektarynkami. No cóż. Klęska urodzaju ;)

Niedziela - robimy zakupy, korzystając, że jeszcze nie ma zakazu, bo teraz żywcem nie mamy kiedy. Dzieciaki rozrabiają, jak pijane zające w kapuście, ja przez to ślepnę, nic na półkach nie widzę i skupić się nie mogę. Ale jest! Masło uwidziałam i włożyłam do koszyka 4 sztuki. Osobisty rozpakowuje zakupy w domu. Jedno masło, drugie, trzecie...
- Ile my kupiliśmy maseł? - pyta, bo lodówka z gumy nie jest i mu się nie mieści.
- Włożyłam chyba cztery.
- Super. Bo ja włożyłem sześć. No to mamy zaopatrzenie, jak na wojnę.

A my masło kupujemy takie po 300g. Pierniki się zrobi, akurat chciałam piernikową chatkę :)

sobota, 21 października 2017

poniedziałek, 16 października 2017

Nie zwalniamy przy jesieni

Jesień nastała, nostalgicznie się zrobiło, chętniej by się w domu siedziało, a nas nosi.
W piątek w końcu udało się spotkać z najmłodszym członkiem naszej rodziny. Kurczę, jak szybko się zapomina, prawie nie wiedziałam, jak trzymać takiego maluszka, a on przecież ma już dwa miesiące, nie jest takim zupełnie maleństwem. Dzieciaki chętnie brały go na kolana, oczywiście z asysta, ale w domu takiego nie chcą mieć. Bardzo dobre spotkanie.
Sobota to inauguracja roku tanecznego. Z tygodniowym opóźnieniem, bo pierwsze zajęcia były już tydzień temu, ale oboje byli chorzy. Bo na taniec towarzyski chodzą oboje. Syn na próbę, bo nie wiedziałam, jak sobie poradzi. Po zajęciach ledwo chodził, był naprawdę zmęczony. Po rozmowie z nauczycielką nie wiedziałam, co zrobić, bo rusza się fajnie, ale do kroków jeszcze daleko i czasem wyraźnie odstaje. Nie wiadomo, czy nadgoni, a jak nie, to będzie problem z przedstawieniem. W końcu zdecydowałam, że w październiku jeszcze pochodzi, bo ma karnet zapłacony, a zacznie tańcem w przedszkolu. Trochę się obędzie z tematem, wśród swoich rówieśników, bo u pani Ani jest najmłodszy, i za rok spróbujemy na nowo.
Wczoraj do kościoła poszliśmy na nogach, potem na cmentarz i lasem do domu. Plan powstał po drodze, ja miałam buty na obcasie, ale daliśmy radę. Popołudnie mieliśmy zaplanowane na wizytę u chrzestnego Syna. Mieliśmy nie siedzieć długo, więc wróciliśmy po 22 :P Tia...
A dziś jedziemy na Emotki, tym razem z chrzestną Syna.
Zwariowałam. Przyjaciółka zapytała, czy mam ochotę z nią chodzić na burleskę. No i nie lubię paskudy, bo mnie namówiła i kupiłam karnet na trzy miesiące. Na fitness 2 kilometry mi się nie chce, a teraz co czwartek do Krakowa będę jeździć. Zwariowałam i dobrze mi z tym :P
A poza tym mamy większość schodów wyczyszczonych i pomalowanych. Miałam dziś malować klatkę schodową, ale zapomnieliśmy zabrać czwartej części schodów i nie mam jak zakryć przed malowaniem.
Mam nadzieję, że w przyszły weekend będzie pięknie, bo chcielibyśmy w góry. W każdym razie przygotujemy się i jak tylko będzie pogoda, ruszamy na szlak.

czwartek, 12 października 2017

Wspaniały czas razem, czyli jesień w kuchni

Dziś zebrałam kilka moich dyń. Byłam z nich mega dumna, bo jedna ma 5,5 kg i to nie ta największa. A potem dowiedziałam się, że znajoma wyhodowała taką, co ma 24 kg. Ta... Moje są skromniejsze, ale też da się je wykorzystać.


Zasiedliśmy wszyscy do stołu w jadalni, rozłożyliśmy narzędzia i przystąpiliśmy do pracy. Ja obierałam i kroiłam dynię, dzieciaki z Osobistym obierały pomarańcze i wrzucały dynie do garnka. Poszło nam w try miga, a jak teraz pachnie w całym domu... Bajka. Robimy dżem. Jutro pewnie też. I pojutrze ;) bo zużyliśmy tylko jedną dynię ;)

edit: właśnie kończymy kroić trzecią, bo Córa z Osobistym poszła na różaniec (chodzi codziennie i chce, więc chodzimy z nią), a syn oświadczył, że mamy dużo czasu i bierzemy się do roboty.

Lubię tak spędzać z nimi czas. Już razem kładliśmy płytki, montowaliśmy listwy do sufitów podwieszanych, dziś kucharzymy. Naprawdę cenię sobie ten czas, bo rzadko mamy okazję być naprawdę razem, rozmawiać i śmiać się.

wtorek, 10 października 2017

Jajko, kura, Wielkanoc, Boże Narodzenie, czyli znamy odpowiedź

Dzieciaki oglądają czytanie przed spaniem, a tam o tym, co było pierwsze: jajko, czy kura.
- Ale to proste jest. Jajko, bo ewolucyjnie pierwsze zwierzęta składały jaja - oświadcza Osobisty nagle.
- Ale może pierwsza była idealna kura - próbuję dyskutować.
- No nie, bo jaja i tak były wcześniej.
- To w ten sposób można ustalić wyższość Bożego Narodzenia nad Wielkanocą, bo bez Bożego Narodzenia by jej nie było - oświadczam spokojnie.
- Ale religijnie ważniejsza jest Wielkanoc.
- Jednak bez narodzin by jej nie było.
- No tak - przyznał mi rację.
- I rozwaliliśmy system.

czwartek, 5 października 2017

Znieczulica

Mama ma rękę w gipsie. Pech chciał, że prawą, ale w niektórych sytuacjach nawet złamana lewa nic by nie pomogła. W domu sobie jeszcze jakoś radzi, ale zakupy dla niej to koszmar. Bułek sobie nie zapakuje, wózka też nie weźmie, bo nie da rady go dobrze prowadzić. Ale najgorzej ma przy kasie. Wyjmowanie pieniędzy, głównie monet nastręcza jej mnóstwa problemów, pakowanie zakupów do reklamówek też. I wiecie co? Nikt nie pomoże. Raz poprosiła panią, zna ją z widzenia, by jej potrzymała przy bułkach reklamówkę, to usłyszała, że tamta jest kaleką i pomocy nie wymaga. Pani miała wszystkie kończyny zdrowe. Kasjerki jak za karę pomogą zapakować parę rzeczy, łaskawie wezmą sobie pieniądze. A mama nie chce mnie prosić, woli sobie iść sama. Dziś zabrałam ją na zakupy, to było jej łatwiej, ale poza takimi sytuacjami mama wstydzi się chodzić do miasta, bo potrzebuje pomocy! Chore, okropne i wstyd mi za tych wszystkich ludzi. Jedna pani tylko w mięsnym zaproponowała, że pokroi kotlety, bo ja mówiłam mamie, że ja jej mogę dopiero w sobotę, bo dziś już nie miałam czasu. Jedna pani. Nie zważając na oburzoną kolejkę...
Gdzie ci ludzi? Gdzie współczucie? Gdzie w ogóle jakiś ludzki odruch i zrozumienie?

wtorek, 3 października 2017

Jesiennie i mój bodyguard

Jesień mnie dopadła. Znaczy to, że zamieniłam się w ptaka grzebiącego, czyli kurę domową w ogródku. Nadrabiam zaległości po chorowaniu i deszczu, czyli plewię trawę, z której już nic nie było widać. Oczywiście też kosiłam trawnik, a jakże. Dodatkowo wczoraj wyjęłam cebule, które wyjąć trzeba, prócz kilku mieczyków, które postanowiły teraz zakwitnąć. A niech mają. Dokupiłam sobie z pięćdziesiąt nowych, muszę im zrobić nowy ogródek, bardziej z przodu domu, bo z tyłu to chyba tylko na radość moim nieulubionym sąsiadom, a to szkoda. Tam to pod płotem posadziłam naparstnice i kąkol, bo to duże i zasłoni ;)
A w ogóle to ja mam swojego bodyguarda, własnego, osobistego. Jak tylko wyjdę na ogród, pojawia się. Siada na ławce i paczy. Nie, nie jest kotem. Jest sąsiadem. Koszę - paczy, plewię - paczy, bawię się z dziećmi - paczy. Brzmi może śmiesznie, ale na dłuższą metę jest mocno irytujące. Już pominę, że Osobisty się ze mnie śmieje, że mi się amant trafił, że hoho. Bałdzo śmieszne, bałdzo...

Kupiłam dziecku mojemu rajstopy. 122/134, kiedy ona ma wzrostu 115. I uwierzycie, że nie weszła? Znaczy weszła, ale krok w kolanach w jednych, w drugich w połowie uda, jedynie jedna para z czterech będzie na już. Pomiędzy sobą różnią się w długości o dziesięć centymetrów!! Muszę je pojechać oddać i kupić jej... 140? 146? Koszmar z tą rozmiarówką.

23 listopada mamy rozprawę sądową w sprawie lusterka.