czwartek, 27 października 2011

Klapen łóżken

     Po wtorkowej wizycie dowiedziałam się, że z Dzidzią wszystko gra, ma 2100 gram i rozwija się prawidłowo. Ale żeby mu zapewnić jeszcze więcej prawidłowego rozwoju we mnie, muszę leżeć. Nie plackiem, jak na początku, ale częściej niż chodzić, czy siedzieć. A wszystko przez szyjkę macicy, która zaczęła mi się skracać i zrobiła się miękka. Na szczęście rozwarcia nie ma, więc jakoś źle nie jest. Przy czym do stycznia raczej nie przetrzymam, jak to miałam w planach. Leżę więc w miarę grzecznie, staram się przynajmniej, pochłaniam kolejne książki. I nosi mnie. Bo nic mnie nie boli, nic nie dokucza, a tu uziemienie. Ale jak trzeba, to trzeba... Tak więc pewnie do grudnia będziecie zanudzani opowieściami ciążowymi, bo o czym może pisać  baba w ciąży zamknięta w czterech ścianach? A potem zniknę, bo nie będę mieć czasu.

Aa... Tak odnośnie wcześniejszej notki, nie mam nowotworu, ani nawet zapalenia, czyli wyniki w porządku ;)

poniedziałek, 24 października 2011

O Dzidzi będzie

            Zbieram siędo notki o lekcjach religii i zbieram i zebrać się nie mogę. Napiszę, obiecuję,ale za jakiś czas. Teraz będzie dla Was zapychacz, dla mnie codzienność. Czylio Dzidzi.

            Jutro idędo lekarza. Oczywiście musiałam zrobić badania, podstawowe i CRP. Oczywiściepojęcia kompletnego nie miałam co to jest, więc sprawdziłam. I zaczęłam od razużałować, bo z całości sprawdzania nie wzięłam pod uwagę tego, że jego poziomwskazuje na zakażenia bakteryjne, wirusowe, infekcje itd. Ja się skupiłam natak wysokim poziomie, że wskazuje nowotwór. Jak człowiek mniej wie, jestzdrowszy. Ale w efekcie krew oddałam i przestałam się stresować. Zacznę na nowojutro, nad kopertą z wynikami.

            Nie mogęsię doczekać jutrzejszej wizyty. I tym razem nie dlatego, że zobaczę Dzidzię,chocko też. Przy czym odkąd się rusza, a ostatnio robi to bardzo mocno iambitnie, to nie mam potrzeby siedzenie non stop pod usg. Doczekać się nie mogęz innego powodu. Mam zamiar zapytać pana doktora, czy jest coś na odwodnienie,bo strasznie mnie ta opuchlizna już boli. Dłonie, nogi, koszmar. W wyniku tegowczoraj pojechaliśmy na zakupy po buty dla mnie, bo już w żadne się niemieściłam. Powiedziałam, że nie wracam do domu bez nowych butów. Szukanieokazało się zdecydowanie trudne, ale w końcu w Decathlonie znalazłam to, czegopotrzebowałam. Ubrałam je zaraz po tym, jak za nie zapłaciłam i poczułam siębosko.

            A dziśzrobiłam kolejna porcję prania tych malusieńkich rzeczy. Schnie w domu, bopogoda pod psem. I pewnie dlatego dzieje mi się wszystko. Coś bym robiła, alenajchętniej nic bym nie robiła. Poszłabym spać, ale poczytałabym książeczkę.Che mi się pić, ale ile można chodzić siku… Generalnie chyba mam zły dzień.

wtorek, 18 października 2011

Walka o krzyż

            Znów.Przeszkadza. Mierzi. Najlepiej usunąć, zdjąć… Zamieść jak śmieci, pod dywan. Bynie raził w oczy ateistów, ludzi innych wyznań i ogólnych przeciwników. Krzyż.Znowu na tapecie. I to najczęściej na ustach katolików dbających o dobroinnych, wyżej wymienionych, którym ten symbol może przeszkadzać. Tylko jakośnie słyszałam nigdy ateisty, czy innowiercy krzyczącego coś przeciw naszemusymbolowi religijnemu. Im nie przeszkadza. My chcemy im zapewnić wolność i niechcemy razić po oczach. To czemu nie pójść dalej? Przecież można zdjąć krzyż zkościołów, mogą tamtędy przechodzić ludzie innej wiary, z urzędów, szkół itd… Aco z krzyżami na drogach, którym akurat jestem przeciwna? One nie „biją pooczach”? Można iść jeszcze krok dalej. Usuńmy flagę państwową. Przecież mamyturystów z innych krajów, może im przeszkadzać. Zdejmijmy Orła Białego. Godłoteż może urażać. Czemu na to nikt nie wpadł?

            Inni ludzieszanują nasz symbol wiary. Uszanujmy go i my. I nie walczmy na słowa, czy mabyć, czy ma go nie być. Jest. Kiedyś, nasi dziadkowie walczyli o to, by mógłbyć. Nie depczmy tego. Żyjmy i pozwólmy żyć innym. Bo przecież nikt niepowinien zabronić powiesić komuś Gwiazdy Dawida, czy Krzyża Maltańskiego.Żyjemy w wolnym kraju… Prawda?

poniedziałek, 17 października 2011

Sezon zakończony - sezon rozpoczęty

            Zakończyliśmysezon budowlany. W sobotę odłączyliśmy wodę. W związku z tym wylewka czeka nanastępny rok. Troszkę przestraszyliśmy się, że może ją wywalić, jak zmrozi podspodem. A jednak jest na to szansa, bo dół nadal mokry, wszak mąż zlewałobficie wodą, by to utwardzić. A pogoda tez nie najlepsza, mąż zaszczepiony,przeziębić się teraz nie może. I tak właśnie stanęło na zostawieniu tego, jakjest.

            Jednocześniezaczęliśmy sezon na remont. Tak, wiem, późno i tak dalej, ale dopiero terazjest czas. Dziś opróżniłam szafy, które mają być przesunięte. Może już dziś udasię zacząć kłaść panele. Na razie w domu mam armagedon i ciągle zastanawiamsię, czy coś wybuchło. Ale trzeba przetrwać.

            Tymczasemja… Czuję się coraz większa, cięższa i skopana ;) Wpadłam w lekką panikę, gdyuświadomiłam sobie, że licznik tygodni przekręcił się z dwucyfrowego najednocyfrowy i wskazuje 8 tygodni do końca. Ale jakoś mi się udało opanować.Liczę, że pójdzie szybko, sprawnie i na temat i tego się trzymam. Jeszcze tylkow tym tygodniu muszę się wybrać do mojego kardiologa po zaświadczenie, że mogęrodzić SN i będę w miarę gotowa. O ile na taki przewrót można się przygotować.

wtorek, 11 października 2011

Notka samopoczuciowa

W punktach będzie. Rozbudowanych.
1. Pogoda na polu zrobiła się typowo jesienna, czyli mży, pada i jest okropnie zimno. Przy czym ja leżę w łóżku, bo mnie przeziębienie złapało. Z nosa się leje, dusi mnie i ogólnie wszystko mnie boli. I to pewnie nie ze względu na opuchliznę.
2. Nadal puchnę. Nie będę rozwijać. Okropność.
3. Dół budowlany opuścił mnie na jakiś tydzień i wrócił ze zdwojoną siłą, bo:
a) ekipa nam się sypie, więcej szczegółów będziemy wiedzieć za dwa tygodnia.
b) ekipy do dachu nie mamy wcale
c) każdy oblicza nam inną ilość potrzebnej dachówki, a różnice rzędu 200 dachówek to 20 metrów powierzchni... Dużo. Obliczanie samemu wchodzi w grę, ale... Ja mam lenia, a Osobisty Mężczyzna ma zajęty czas...
d) koszty się mnożą zupełnie nieproporcjonalnie do mnożenia się kasy na koncie.
e) pogoda się psuje i ta nasza wylewka jakoś nie wylana, bo czeka... oby nie na mróz...
f) w projekcie mamy źle obliczoną stal i trzeba ją przeliczyć na nowo.
4. Typowo kobieco. Nie mam się w co ubrać. Przy czym ja mówię całkiem serio, bo moja garderoba dość ograniczona. Byle do grudnia...

poniedziałek, 10 października 2011

Przedstawiciel handlowy, który nie chce zarobić

    W czwartek pojechaliśmy po ofertę na dach do jednej z firm, którą prosiliśmy o wycenę. Oferta miała na nas czekać. A tu się okazuje, że przedstawiciel zostawił panią kierownik w takiej idiotycznej sytuacji, że rabatów nie wpisał i jak poczekamy, to ona to zrobi. Oczywiście, że poczekamy. Pani na naszych oczach, wielkimi literami pisała wielkość rabatów. Odniosłam wrażenie, że całość była przygotowana umyślnie, by nas olśnić ich wspaniałomyślnością. Nie nabraliśmy się. Ale potem się zaczęło jeszcze lepiej. Pani się nie spodobało, że chcemy taką, a nie inną dachówkę. Bo bez sensu, inna, lepsza według niej droższa tylko o dwa tysiące, ona by tamtą wzięła. Zwróciła się do mnie, myśląc pewnie, że pojechałam jako element ozdobny, że może ja się skuszę na tą droższą. Przy czym już dawno doszliśmy do wniosku, że ta droższa jest za tania jak na to, co o niej piszą. I w ramach za piękne, by było prawdziwe odrzuciliśmy. Pani z ciężkim sercem i marudzeniem na ustach, że bez sensu wybór przyczepiła się do naszych okien. Że takie okna do takiej dachówki, bez sensu. Bo drogie. I po co nam takie drogie okna.
    Tak sobie myślę. Te pieniądze i tak musimy wydać. To nie jest kwestia tego, czy kupimy sobie jakiś nowy gadżet, czy nie. Dach jest nam niezbędnie konieczny i pieniądze zostaną wydane. W interesie pani leżało, byśmy wydali je u niej, a nie u konkurencji. I skoro chcemy droższe okna, to tym lepiej dla niej. A o gustach też się nie dyskutuje, bo zniesmaczony klient nie wróci. Proste. A my wyszliśmy zniesmaczeni postawą tamtej pani. Ale nie wrócimy z innego powodu. Myk z pisaniem na naszych oczach rabatów się nie powiódł. Z jednego banalnego powodu. Ich oferta była najdroższa. A podobno taka świetna… To tylko my takie beznadziejne mamy pomysły. I to jest prawie cytat. Bez komentarza.

poniedziałek, 3 października 2011

Nie oszczędzajcie na dzieciach, czyli specjalna oferta

            Wczorajzakończyliśmy dwudniowy kurs w Szkole Rodzenia. Oprócz innych wykładówprzedstawiono nam ideę bankowania komórek macierzystych. Idea naprawdęinteresująca i warta zastanowienia, ale… Przyszła do nas pani, przedstawicielhandlowy. I tak właśnie się zachowywała. Oczywiście przedstawiła wizję tego, żetaka krew pępowinowa może uratować życie przy większości choróbhematologicznych, że to cenny dar, że jedyna okazja przy porodzie. Mówiła totak, jakby każdy, kto się nie zdecyduje szafował życiem przyszłego dziecka. Apotem doszła do kosztów. Nie będę ich przytaczać, ale bezwzględnie się pani niespodobało, jak jeden z przyszłych tatusiów zrobił podsumowanie tychże. Kwotaniebagatelna. No ale przecież chodzi o życie i zdrowie dzieci… Na koniec, nibyprzypadkiem pani przypomniało się, że jest już październik i pewnie ceny, któreprzedstawiła są nieaktualne. Ale spokojnie, ma jeszcze dwie wrześniowe umowy ijak ktoś się zdecyduje, niech powie teraz, to ona zrobi tak, by było taniej. Itu już parsknęłam mężowi w ramię „Proszę Państwa, tylko dziś, ta cudowna kołdraw tak niskiej cenie. Tylko dla Was, nie zastanawiajcie się.” Może porównanienie na miejscu, ale naprawdę mi się tak skojarzyło.

            Widziałam wieluprzedstawicieli handlowych. Zresztą, w sobotę spotkaliśmy się z jednym, którypoświęcił nam 2 godziny. I nawet on nie chciał sprzedać swojego towaru,zdecydowanie droższego, niż oferowana przez panią opcja bankowania w takinachalny i komercyjny sposób. No ale przecież, na życiu dziecka się nie powinnooszczędzać… Nawet na próbie sprzedania czegoś nie przebiera się w środkach…