czwartek, 30 lipca 2015

Nie wiem, kto głupszy

Wczoraj Osobisty odebrał telefon od teścia. Z pretensjami, że nie przyjeżdża. Teść się wygadał i rozłączył. A mój mądry mąż nie powiedział ani słowa. Ja naprawdę nie wiem, czy to teść jest durny, jak but u lewej nogi, czy ja i czegoś nie kumam. Tylko, że on nie wziął pod uwagę faktu, że oboje chorzy byliśmy i żadne nie było w stanie nigdzie jechać, a nawet jakby któreś mogło, to drugie nie dałoby rady zajmować się dziećmi w pojedynkę. Do tego chyba zapomniał, że teściowa też chora i to na zaraźliwe paskudztwo. A Osobisty drugi mądry inaczej. Bo zamiast powiedzieć cokolwiek, to wysłuchał, jak ciele. Zawsze tak jest. W końcu mu powiedziałam, że on sobie może jechać, ale dzieci tam nie zabierze, bo ja nie pozwolę by szły do kogoś, kto jest tak bezmyślny i robi takie jazdy. Bo przy dzieciach też potrafi uderzyć w pretensje. Pominę, że dzieci to nie mają tam czego szukać, bo Córa nadal nagminnie bawi się młotkiem, a Syn od dłuższego czasu kocha ubierać lalę i wozić ją w wózku. Ostatnio jak tu byli, o ja głupia, zaprosiłam na herbatę, bo wpadli zobaczyć, jak rozrównali ziemię, a dzieci za nimi płakały, to Córa przyniosła jej narzędzia. A babcia kochająca w larum, że ma to odnieść i lalki przynieść, bo dziewczynki nie mogą się bawić takimi zabawkami. Zjechałam, jak psa i dobrze mi z tym. Nie ona będzie dyktować moim dzieciom, w co mogą się bawić.
Poprztykałam się ostatnio z Osobistym, więc mi go nawet nie żal. Głupi jest, bo daje sobą poniewierać, ale nie mój cyrk, nie moje małpy. Bo to oczywiście nie pierwszy raz. Ostatnio przecież poszło o to, że nie pomaga mu przy remoncie... Niech sobie robi, co chce, byle dzieci tego nie widziały. I tak mnie nienawidzą, to niech będzie, że izoluję wnuki od nich, wali mnie to, szczerze mówiąc.
Ja proponowałam, żeby ich do nas zaprosił i namacalnie pokazał, jak wygląda nasz dom i że nie ma jak tam jeździć, bo ma rodzinę. Ale nie chce. To niech teraz robi, co uważa. Podła ze mnie żona...

środa, 29 lipca 2015

20

Kolejny miesiąc stuknął. Miesiąc mocno przełomowy, bo:
- Syn nie używa pieluch przez dzień. Nawet drzemka w dzień jest bez, a do samochodu to sobie da założyć po wielu bojach. Odmówił noszenia pieluchy i zaczął wołać i sam siadać. Gorzej, bo chce też na toaletę, a nie dostaje jeszcze.
Poza tym:
- mówi, składa dwu- trzywyrazowe zdania - niniejszym moje rozważania o logopedzie poszły się przejść, bo nie mam po co iść
- śpiewa i zachowuje melodię, znaczy jakieś tik tak tik tak tiktaktik... z melodią właściwą, i czołówkę od Brzyduli z lalala też umie ;)
- sam je, ubiera się - spodnie, skarpety, buty, z bluzkami ma problem
- pomaga mi wieszać pranie - umie przypiąć klamerkę
- pomaga mi wkładać pranie do pralki
- sprząta po sobie zabawki
- sam wchodzi i schodzi ze schodów - niestety
- szaleje na placu zabaw, wszędzie wlezie
- lubi rysować z siostrą, sam też upomina się o kredki
- podskakuje na dwóch nogach
- wieże z klocków układa ile się zmieści, póki się nie zwali, czyli wysokie ;)
- zaczyna układać puzzle 9 elementów, a układanki z dziurami układa bez problemu i sam
- myje siebie i siostrę - tak, nadal kąpią się razem :P
- wskazuje wszystkie części ciała plus takie, jak brwi, kolano, stopa
- umie pokazać całe "tu sroczka", jak pada deszcz, wieje wiatr i migają gwiazdki

16 zębów, 86 cm i 12 kg. Dla porównania Córa (3 lata i 7 miesięcy) ma 15 kg i 102 cm.

niedziela, 26 lipca 2015

Zdrowiej mi i o teściach

Zdrowiej mi, nie mylić z jestem zdrowa. Doszłam chyba do etapu standardowego zapalenia oskrzeli, bo jakoś objawy znajome, prócz bólu, ale to nic dziwnego zważywszy, że wśród leków mam też coś z paracetamolem. Osobisty się nade mną znęca, że dłużej mogłam zwlekać, to miałabym wakacje w szpitalu. Ale ja naprawdę sądziłam, że to tylko kaszel i nic mi lekarz nie powie. Nie bolało, nie męczyłam się nigdzie idąc, no oddychało się ciężko, ale komu lekko w takie upały? No nic. W każdym razie piję tony leków i jakby mi lepiej. Choć mam wrażenie, że część leków to tak na chorobę to jedno, a drugie to po to, by wyleczyć mnie z braku hipochondrii i żebym następnym razem przyszła wcześniej w celu uniknięcia tylu specyfików. Po jednych mnie tak mdli, że masakra, mdli, dobre sobie, ja mam odruch wymiotny, jak je piję. Ale zniosę, będę twarda, nie miętka.
Wczoraj wydawało mi się, że lepiej się czuję. Po tym, jak ugotowałam budyń na coś słodkiego i umyłam kabinę prysznicową (Osobisty był z dziećmi na zakupach, więc nie miał mi kto dać w łeb) doszłam do tego, że tylko mi się wydawało. Popołudniu więc zaległam i usnęłam. Bo do południa Osobisty kończył przykręcać balustrady. Niniejszym czekamy tylko na mapkę, robimy poszczególne odbiory i odbiór całkowity budynku.
Wczoraj też zadzwoniła teściowa, że ma dla nas marchewkę, buraki, cebulę, ogórki i nie wiem co jeszcze. I że Osobisty ma po to pojechać. Zapytał mnie, czy chcę, a ja oczywiście, że nie. Podła jestem, co? To już mówię. Po pierwsze jestem chora i nie dam rady robić niczego z warzywami. Po drugie, ja znam te warzywa teściowej. Przezroczysta marchew i białe w środku buraki. Przerabiałam, dziękuję, nie chcę. Pominę, że teściowa zawsze obcina natki i to wszystko trzeba już przerobić, więc nawet, jakby tego było mało, to jednak roboty sporo. A po trzecie i najważniejsze, to teściowa ma półpaśca. A nasza odporność po całej chorobie jest zero zero nic. Na pewno by coś przywlókł i znowu szpital. Ale teściowa oczywiście o tym nie pomyślała, to znaczy pomyślała, bo ona chora i nie ma siły, to my zrobimy. No nie zrobimy.
Ja nic od niej nie chcę, nie mam ochoty z nią rozmawiać, drażni mnie, więc pomocy od niej nie oczekuję, nawet wiem, że jej nie dostanę. Dzieciaki tam puszczam, choć coraz bardziej zastanawiam się, czy nie cofnąć zgody, bo robią co chcą i nas nie słuchają (ostatnio teść znalazł rogi jelenia i koniecznie nam je chciał dać. Nie trafiało do niego, że do domu, gdzie jest, znaczy będzie minimalna ilość rzeczy, płytki, biała ściany, stal nierdzewna i tak dalej w ten deseń te rogi nie będą pasować. To wieszak sobie zrobicie, jak nie nad kominkiem... Tia... Skoro my nie chcemy, to pokazał dzieciom. Chyba myślał, że będą chcieć. Nie chciały, a poza tym Córa się potem bała na urlopie schodzić ze schodów, bo tam też wisiały, a one kłują. Długo się bała rogów, ale dziadek wie lepiej) Więc dzieciaki tam jeżdżą, tylko z Osobistym i ani na chwilę ich nie zostawia, potrafią wrócić głodne(!), ale oni do nas nie zajrzą. Jak Osobisty wyjeżdża, to nie ma mowy o tym, czy mi nie pomóc, czy coś. Przestajemy istnieć. Ale Osobisty ma tam być i pomóc przy łazience, nie ważne, że nasza nieskończona, teść musi mieć pierwszeństwo. Nie pojechał, to zadzwonił do niego z awanturą. Ech, nigdy nie zrozumiem tych ludzi i nie wiem, jak to rozwiązać, bo tylko problemy z tego są między nami. Już i tak o niebo lepiej, ale no... Oczywiście, zaraz jest, że teść by nam pomógł, ale on nie słucha, co się do niego mówi, bo on wie lepiej. Niby prosił Osobistego o radę, ale i tak zrobił po swojemu i spieprzył. Na przykład rozbił szybę od prysznica, bo mu się puściło. W efekcie teściowie łazienki nie mają od ponad dwóch miesięcy. Nie stać nas na jego pomyłki. Inna sprawa, że mnie paraliżuje, jak on jest w moim domu.
Ciężki niedzielny temat sobie wybrałam, więc już może nic nie będę pisać...

czwartek, 23 lipca 2015

Przychodzi baba do lekarza

Kaszlało mnie. Tak z trzy tygodnie i tej wersji się będę trzymać. Syrop najpierw leżał na szafce potem nawet się pił. Doszedł katar. Wczoraj, po kolejnym ataku "mój przyjaciel kibelek" w wykonaniu Osobistego zmusiłam go do pojechania do lekarza. A on mnie. No... Pani doktor o mało mnie nie zabiła. Mam zapalenie oskrzeli takie, że już mam całą orkiestrę. Dobrze że dluzej nie zwlekałam. Tona leków, zakaz chodzenia i nakaz pojawienia się za tydzień. Osobisty ma zwolnienie do końca tygodnia. I tak sobie umieramy razem. Ja nie żyję, tylko bym spała. Załatwiłam się okropnie...

poniedziałek, 20 lipca 2015

Miałam przyjaciela? Czy go mam?

Chronologicznie. Znalazłam sobie, a może on mnie znalazł (?) takiego jednego, o którym na poprzednim blogu pisałam, że jest diamentem. I dość długo oświetlał mi drogę, dawał w łeb i pocieszał. A potem... A potem pisałam, że o przyjaźń się nie powinno walczyć, bo o prawdziwą nie trzeba, a o fałszywą nie warto. Wywaliłam ze znajomych, wysłałam pocztą jego rzeczy, z listem mówiącym, jaki to podły jest ... A z myśli jakoś wywalić nie umiałam. Głupia ja, co? I nawet kiedyś, na pewnym blogu zamkniętym, którego żywot był nader krótki pisałam, że pewnie głupia będę i wybaczę....
Pamiętacie, jak pisałam, że intuicja dobra rzecz? No to krzyczała na mnie paskuda, że coś nie tak, że odezwij się, schowaj dumę, przyjaźń i inne wzniosłe rzeczy krzyczała też. No i posłuchałam łajzy. I zaprosiłam do znajomych, napisałam... Tekstem, który nam zaczął znajomość wiele lat wcześniej. Czy to walka?
A dziś wiem, że zrobiłam dobrze. I jest mi bosko, bo prawdziwa przyjaźń nie potrzebuje codziennego kontaktu. Nawet odgrodzenie czasem i złymi słowami (cholera, nie dostał tego listu, no...), nawet milczenie nie zmieni tego, co było prawdziwe. Mam fantastycznego Przyjaciela. Takiego, że w nocy o północy jest (choć ostatnio to o północy potrzebował akurat on, a ja o 8 rano, ale no).
Mam świetnego Przyjaciela. Czy aby jednego? Na pewno nie. A o przyjaciół trzeba dbać. Ja się zamierzam za to ostro zabrać.

niedziela, 19 lipca 2015

Powrót

Z każdą godziną szansę na powrót malały, zaczynała się burza. Ryczałam co chwilę, przed oczami stawały inne koty. Zamknęliśmy drzwi tarasowe, ja się obróciłam, patrzę: USZY! Ukochane uszy Koty mej. Wróciła. Po prawie dwóch dobach poza domem wróciła cała i zdrowa. Brudna bardzo, chyba ją ktoś przymknął w piwnicy, czy gdzieś i w końcu wypuścił, ale jest.
Ale my nie próżnowaliśmy przez czas, gdy jej nie było. Sąsiedzi wiedzieli i krzyczą za nami, że na FB na stronie lecznicy jest kotka po wypadku i szuka domu. Szus w auto i jadę. Bo może ona. Okazało się, że nie, że kociczka jest u nich już długo, wraca do zdrowia po wpadnięciu w wnyki (zabić to mało). Pan doktor zabrał mnie do niej. Nie wciskał łzawych historyjek, rzeczowy, uśmiechnięty, sympatyczny. Kota cudna. Tylko może mieć niedowład łapki, czasem źle stanie i może jej tam nie odrosnąć futerko. Ludzie jej przez to nie chcą, a oni jej chcą znaleźć dobry dom. Mnie by wydał od ręki.
Wkręcił mnie w kota. Kurde, no wkręcił, nie zamiast Koty, bo przecież wierzymy, on też mówi, że wróci. Jako trzeci. Wychodząc mówię do niego, że się muszę zastanowić i że mnie wkręcił i że tak się nie robi. Odparł, że mu przykro, a ja że wcale mu przykro nie jest i bardzo dobrze.
I teraz kminię.
Bo tak:
uratowane kocie życie, bez klatki, bez dotyku człowieka od czasu do czasu, młode nasze byłoby szczęśliwe, bo to młoda koteczka jest, miałby się z kim bawić, dzieci też by pokochały
Ale:
martwiłabym się o trzy koty, zamiast dwóch, nie wiem, jak Kota by zareagowała, bo młodego leje i prycha, no jednak mamy tylko dół i to ciutek mało na noc, czy niepogodę na trzy koty...
Poradźcie, albo niech się ktoś znajdzie dla tego kotka, nie chcecie? Piękna, bura z białymi skarpetami i brzuchem. Sympatyczna, śliczna. Trafi odrobaczona i wysterylizowana. Ktoś?


sobota, 18 lipca 2015

Ktoś tutaj był i był, a potem nagle zniknął i uporczywie go nie ma

Kot w pustym mieszkaniu

                                       Wisława Szymborska
Umrzeć - tego nie robi się kotu.
Bo co ma począć kot
w pustym mieszkaniu.
Wdrapywać się na ściany.
Ocierać między meblami.
Nic niby tu nie zmienione,
a jednak pozamieniane.
Niby nie przesunięte,
a jednak porozsuwane.
I wieczorami lampa już nie świeci.

Słychać kroki na schodach,
ale to nie te.
Ręka, co kładzie rybę na talerzyk,
także nie ta, co kładła.

Coś sie tu nie zaczyna
w swojej zwykłej porze.
Coś się tu nie odbywa
jak powinno.
Ktoś tutaj był i był,
a potem nagle zniknął
i uporczywie go nie ma.

Do wszystkich szaf sie zajrzało.
Przez półki przebiegło.
Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło.
Nawet złamało zakaz
i rozrzuciło papiery.
Co więcej jest do zrobienia.
Spać i czekać.

Niech no on tylko wróci,
niech no się pokaże.
Już on się dowie,
że tak z kotem nie można.
Będzie się szło w jego stronę
jakby się wcale nie chciało,
pomalutku,
na bardzo obrażonych łapach.
I żadnych skoków pisków na początek.



A co ma zrobić człowiek? Co ma zrobić, gdy przeszedł prawie całą wieś, gdy wrzucił prośbę na FB, gdy chodzi co chwilę i woła. Co ma zrobić człowiek, któremu przed oczami stają wszystkie poprzednie koty i który pozbierać się nie może.
Kota wyszła z domu przedwczoraj wieczorem i jej nie ma. A ja chodzę i ryczę, wychodzę na taras, wychodzę przed dom, kiciam, gwiżdżę, bo ona na gwizdanie reagowała i czekam... Bo może wróci, może nie na zawsze, może gdzieś się przyczaiła. Tylko to taka nadzieja przez rozum przebijająca, który mówi, że to był domowy kot, a wczoraj był potworny upał. Że to był kot z upośledzoną łapką i kaszlący od niewiadomo czego.
Czekam, patrzę na krzaki sąsiada i mam nadzieję, że zaraz zza nich wyjdzie. Bo może to nie taki domowy kot, jak sądzę.

czwartek, 16 lipca 2015

Kocham nasz dom

Na kaca najlepsza ciężka praca i na chorobę też. Ja postanowiłam po ciężkiej nocy okna umyć. A mam tego troszkę, jak może pamiętacie ze zdjęć. W każdym razie teraz usiadłam z Synem na kolanach, Córa odsypia noc, nad kubkiem herbaty i się rozmarzyłam. Zrobiło się jasno, cudownie. I kocham ten dom. kocham te ogromne okna, nawet te stałe szklenia myte z pola po stołku (tudzież po drabinie, ale po nią mi się zazwyczaj nie chce iść, a stołki mam pod ręką, bo stoją na tarasie). Kocham cały ten dom, już coraz bardziej dom przypominający. Płytki na podłodze mamy już w całej kuchni, łazience (no dobra, brakuje połówki pod kibelkiem), korytarzu, wiatrołapie i takiej części między kuchnią, salonem, jadalnią, a pokojem. Jadalnia prawie cała, bez miejsc pod oknami, bo w końcu coś ruszyło z reklamacją. W salonie zawisł telewizor (nasz stary, mały, który wygląda śmiesznie na tej wielkiej ścianie, ale jest :P ) Na podłodze dywan, więc nie widać gołej podłogi. Poza tym w małym pokoju zrobiliśmy pokój dzieciom, mają swoje łóżka, biurko, komoda i szafa na razie rezydują w salonie, ale co tam.
W łazience jest już nawet szafka pod umywalką, choć płytki na ścianie jednej jeszcze czekają na przyklejenie, a grzejnik na powieszenie. Ale zatrzymały nas prace polowe, mamy przez to taras, wyłożony paletami, ale błota na nim nie da i się da usiąść przy stole i popatrzeć na trawniczek i łąkę kwiatową w oddali.
Ściany niepomalowane nadal i cieszę się, bo Syn zaczął po ścianach rysować. Skończy, pomaluje się.
Z najważniejszych rzeczy ostatnio: Osobisty złożył i wczoraj wnieśliśmy na górę balustrady do pseudo balkonów, co jest jedną z wymaganych rzeczy do odbioru całkowitego. Mapka się już rysuje.
Dla niektórych to niepojęte. Dla innych głupie i nierozważne. Bo kto to widział wprowadzać się do gołych ścian i podłóg z gołą wylewką. Bez prysznica, kibelka (przez pierwsze dni) i pięknych lamp. Lamp nadal nie mamy, wiszą gołe oprawki, bo sufitów nie mamy podwieszonych. Z meblami z odzysku i niedokończoną górą. Z prowizorycznym ogrzewaniem... Część rozumie. A my... A my przetrwaliśmy. Robimy powoli do przodu, po swojemu, może w dziwnej kolejności, ale czasem to nie my decydujemy.
I kocham ten dom z jego niedociągnięciami, wadami, nieskończonymi rzeczami, choć wkurzają mnie co jakiś czas. I kocham moją rodzinkę, bez której ten dom by nie istniał. I dla której zdecydowaliśmy się na taki szalony krok. Opłaciło się. Jesteśmy razem. Trwamy.

poniedziałek, 13 lipca 2015

Zwierzę i dziecko to zawsze dobry pomysł

Mieliśmy kota, starego, nieprzytulnego, ogólnie średnio dla dzieci. Córa prosiła o psa, ale mamy nieogrodzone. Trzymać go w domu i na smycz? Nie sądzę... Zbierać z drogi? Jeszcze gorzej no i nasz sąsiad "kochany". Ja chciałam kota. Pojechaliśmy po tą małą biedę i się zaczęło... Głaskanie, tulenie, kot miauczy, noszenie za szyję (Syn), tłumaczenie, tłumaczenie, pokazywanie i znów tłumaczenie.
Wiele razy żałowałam. A dziś kot większy, dzieciaki nadal go tulą, mogą z nim zrobić wszystko, na czele z wożeniem w wózku. Noszą go do jedzenia i kuwety, usypiają, śpiewają mu i głaskają. Nie wolno siąść na stołku, bo Kiciuś śpi. Owszem, chodzą podrapane i pogryzione. Jasne, że tak. Kot też czasem ucierpi, bo to noga, czy ręka zrobi coś, co zaboli. Ale parówki ze stołu spadają. I makaron. I buła wpychana do pyszczka. Tak. Moje dzieci czasem jedzą z kotem. Pilnuję, by im pyska do jedzenia nie wtykał, ale czasem mu dadzą ciacho, a potem same ugryzą.
Czasem to wygląda tak: (obraz z sieci)

Wszyscy żyją, dzieciaki kochają kota miłością ogromną. I wzajemnie zresztą. Jak mi go psy sąsiada napadły, znaczy może nie napadły, sam polazł, bawić się chciały, a że on malutki, a to dwa labradory, to mi go sąsiad oddał w kategorii małej mokrej kupki nieszczęścia, to go potem badali i opiekowali się nim. Są mali, Córa ma przecież 3 i pół roku, Syn 19 miesięcy, ale umieją mądrze kochać to małe stworzenie. Nie będę się bała wziąć im psa.
I jeszcze, oboje mają AZS, w różnym nasileniu. I nic im nie jest. Ja wiem, że istnieje alergia na sierść kota stricte, ale znam przypadek, gdzie kot hamował rozwój alergii. Moja Przyjaciółka miała alergię i kota. Owszem, głaskanie nie wchodziło w grę, ale obecność jej nie zabijała. Kot niestety odszedł do Krainy Wiecznych Łowów, a alergia się rozszalała tak, że do mnie bez tony tabletek nie ma po co przychodzić. Więc może czasem warto dać szansę zwierzakowi i tu?

czwartek, 9 lipca 2015

Kolejny super dzień

Wiem, że dla większości to już wakacje w pełni, ale w przedszkolu dopiero wczoraj odbyło się zakończenie roku i pożegnanie starszaków. Miało być miesiąc temu, ale spłynęło deszczem.... Właśnie, wczoraj, tak w temacie. Syn obudził się 4.40. Osobisty o 5 wstawał, by odrobić godziny, bo chciał być z nami w przedszkolu. Ubrał się, pojechał, idzie burza. Sprzątnęłam huśtawkę z tarasu, zamknęłam trampolinę, poukładałam krzesła. Uderzenie wiatru, pioruny, początek deszczu. Kot mi nawiał, ten większy. Poszłam do drzwi wejściowych, wpuściłam Kotę i... Bieg po telefon (9% na baterii, prądu brak). Dzwonię do Osobistego, gdzie jest, bo ... trampolina nam przeleciała na przód domu. Za daleko. A trampolina przesuwa się ku drodze. Syn w drzwiach, Córa śpi, a ja bieg rozmontować trampolinę. Mało nie ważę, ale prawie z nią odleciałam. Rozmontowałam, położyłam i bieg uspokoić dziecko. Dzwonię do Osobistego, jest z dwa kilometry od domu, nie przejedzie, drzewa, próbuje się przebić gdziekolwiek. Chwilę potem zadzwoniłam, jedzie do pracy, bo tam mu się udało, nam już nie pomoże, bo nie musi, blaszak na szczęście "tylko" przesunęło, a nie wywaliło. Telefon padł. Nie wpadłam, by załadować z laptopa, a power banka miał Osobisty. Bez kontaktu do południa, kiedy przyjechał, by jechać do przedszkola.
W tym czasie. Prądu brak. Ciasto miałam zrobić. Dobrze, że miałam kuchenkę turystyczną, roztopiłam czekoladę, ugotowałam galaretkę, śmietanę ubijałam ręcznie ;) A ciasto półpłynne pojechało do przedszkola.
Na miejscu występy, pokaz tańca (dobrze, że moje dziecko ma silny charakter i prowadziło partnera, bo partner kij połknął), zabawy, grill przygotowany przez jedną z mam. I nagrody. Kurczę, nadal jestem wzruszona i pod wrażeniem, dostaliśmy  z Osobistym dyplom za pomoc i uczestniczenie w życiu przedszkola i koszulki. On Tygryskowego Super Taty, a ja Tygryskowej Super Mamy. Bo Córa chodzi do Tygrysów. Oczywiście inni aktywni rodzice też dostali. A ja w domu dostałam jeszcze podziękowanie od Osobistego, że to dzięki mnie, bo ja chcę i robię. A bo to przyjemność dla mnie, a tu jeszcze nagroda. Ach :)
No i szampan (dla dzieci oczywiście) za najlepsze ciacho na pikniku :) Z głosowania tak wyszło.
Osobisty za to został zawłaszczony przez młodszą siostrę kolegi Córy z przedszkola i musiał się bawić z takim ledwo chodzącym szkrabem. Tak go sobie wybrała. A potem chodziła sobie z Synem. Przyjaźń przedprzedszkolna zadziergnięta.
I dzieciaki i my się super bawiliśmy. Cieszę się, że nie odwołali z okazji nawałnicy porannej, bo byłoby naprawdę szkoda.
Uwielbiam to przedszkole :)

poniedziałek, 6 lipca 2015

Cudowny Family Day

W sobotę w końcu odbył się przełożony dwa razy Family Day w pracy Osobistego. Jechaliśmy pełni obaw, bo gorąco. I faktycznie, wróciliśmy nie wiem, czy bardziej upieczeni, czy bardziej ugotowani. Osobisty stawia na ugotowanie, zważywszy na ilość picia, które w siebie wlaliśmy.
Jak było?
Bosko. Atrakcji dużo więcej, niż w poprzednich latach. Dwa dmuchane wielkie zamki z przeszkodami i z piłkami, taki do samego skakania po nim, ścianka wspinaczkowa, zjeżdżalnia, deska surfingowa, i euro bangee. Oprócz tego karuzela, mini plac zabaw, rowerki, jeździki, grill, a na nim kiełbaski, karkówka, kurczak, do tego picie w ilościach hurtowych, hot dogi, hamburgery, wata cukrowa, picie i lody dla dzieci. Ktoś mądry jeszcze pomyślał i zraszacz włączyli, ciap ciap w pełnym błocie, ale co tam. Akurat my nie poszliśmy, bo jak doszliśmy, to wołali nas na konkurs, a potem Syn się uśpił. W desce polegliśmy oboje, choć jakby były trzy miejsca to może by mi się udało wejść na podium. Ale w zawodach na rękę wygrałam dla Córy Monopoly. Oprócz tego za taniec dostaliśmy bumerang i bańki mydlane. Dla każdego też były odblaski. Dzieciaki wyszły zachwycone, choć ugotowane również. Jedyne czego żałowałam, to braku krowy ;) podoiłabym sobie ;)
Jak za rok Osobisty jeszcze będzie tam pracował, to weźmiemy kocyk, w tym roku korzystaliśmy z kocyka kolegi. I mam nadzieję, że Córa wystartuje w wyścigu rowerowym, bo w tym roku była ciut niedysponowana i nie braliśmy rowerka.
Firma na takiej imprezie zyskuje wierność pracowników, integracja rodzinna, all inclusive, nie ma nic lepszego. A my super zabawę i wspaniałe wspomnienia.

czwartek, 2 lipca 2015

Miało być Oczarowanie, a wyszło rozczarowanie

Dziękuję za opinie pod poprzednim postem, skłaniam się jednak ku droższemu żelazku, jakiemu, trudno powiedzieć, ale pewnie Bosh stanie u nas, bo niejedna osoba mi polecała.

W niedzielę był u nas festyn, święto wielkie, Wodecki miał być, poszliśmy. Akurat dzieci spały popołudniu, więc problemu nie ma. Na miejscu niby ok, dzieciaki przejechały się kolejką, Córa chciała tańczyć... Tia, co podeszła do jakiegoś dziecka, to mama go zabierała. Tylko z dwoma dziewczynkami jej się udało. Facet prowadzący rzucał gadżety (długopisy między innymi, co za poroniony pomysł), nie udało nam się złapać, ale cóż, nie każdy wygrywa. Ochrona, żenada, facet wyżej wymieniony musiał ich wołać, jak się zaczęli bić faceci. W ogóle poziom koszmarny, pełno kubków po piwie, ludzie rzucający się na gadżety, jakby kasę rzucali... Obłęd.
Zbliża się 21, czas koncertu. Konkurs, kto najlepiej się bawi. A to jeszcze jeden kawałek, a to kolejny, bo tak dobrze idzie. No mam faworyta, ale muszę się przekonać. A ciekawe co teraz zagrają. zapychacz ewidentny. O 21.45 wyszliśmy z imprezy, bo nikt nic nie powiedział, czy Wodecki jest, czy będzie...
Następnego dnia okazało się, że koncert zaczął się przed 23.
Ja rozumiem spóźnienie, ale nie tyle. Poza tym chyba ktoś mógł powiedzieć, gwiazda się spóźnia, czekamy, a nie tak bez sensu. Prowadzący zrobił naprawdę kawał dobrej roboty, ale my wyszliśmy zniesmaczeni. Liczyliśmy na Pszczółkę Maję dla dzieciaków i Oczarowanie dla nas. A wyszło wielkie rozczarowanie. Ostatni raz na tą imprezę idziemy, bo to cykliczne.