wtorek, 26 czerwca 2012

Pół roku

Córa kończy dziś pól roku. Zleciało tak, że nie wiem kiedy. Konieczne jest podsumowanie, żeby mi nie umknęło. A więc, wiem, nie zaczyna się tak zdania, a więc, moja Córa:
- siada sama - już drżę na myśl o moim kręgosłupie, gdy obniżymy łóżeczko na dolny poziom, a zapewne nastąpi to niebawem
- pije soczek z butelki sama - kaszka z butelki jest dobra, ale tylko lodowata
- składa sylaby - najlepiej wychodzi bumbum, baba, a ostatnio doszło mammmmmmmmm
- fuczy, jak jeżyk - składa buzię w dzióbek, marszczy nos i "fuka" jak tylko jest zła. My się z niej śmiejemy, więc fuka jeszcze bardziej.
- kręci się z pleców na brzuszek i odwrotnie - najchętniej w kierunku netbooka, ale do zabawek też. Robi to już nawet wtedy, gdy patrzę, bo wie, że już się nie nabiorę na twarz w macie i "tak będę leżeć, bo się nie umiem odwrócić"
- je, bądź spróbowała już: chrupki kukurydziane (je całkiem sama), biszkopty, bułeczkę zwykłą i słodką, jabłuszko, banana, brzoskwinię, morelę, truskawki, poziomki, jagody, czereśnie, marchewkę, brokuła, kalafiora, ziemniaka, soczek truskawkowy i malinowy, mięsko, chlebek z masłem, rosół z makaronem (lubi bardzo)
- przytula się mocno, mocno - tłumaczę, że na pazurkach miłość się kończy, ale na razie bez sukcesów
- chwyta małe przedmioty chwytem pęsetkowym, czyli między dwa paluszki - najfajniejsze są metki
- z radością skubie kota - kot tej radości nie podziela, ale znosi cierpliwie pierwsze dwa skubnięcia, potem ucieka
- usiłuje polizać swoje kolano - stopy jej nie interesują poza chwilami, gdy ją karmię, bo wtedy koniecznie musi je trzymać
- bawi się w akuku - czasem tylko muszę ją ratować, jak ubranko/kołdra/pielucha nie chcą się same z twarzy zdjąć, a ona nie wie, co z nimi zrobić

Poza tym czaruje uśmiechem, jest sprzedajna, do każdego pójdzie, z wszystkiego się cieszy.

Edit:
Zapomniałam napisać, że:
- robi papa rączką i czasem nawet udaje się jej to zrobić "na temat"
- gra na nosie - kciuk daje na nos i macha paluszkami
- odkryła, że nadgarstek oprócz tego, że się kręci, również się zgina

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Tęsknię

Tęsknię za tym miejscem. I choć blogspot stał się bardziej osobisty, to jednak tu pozostał sentyment. Chciałabym wrócić z pewnością, że nic się nie wydiabli po drodze. Nadzieja umiera ostatnia.

Wyminięci

Gdzieś w ostatnim czasie z Bardzo Osobistym Mężczyzną się mijamy. Nie mówię o sferze czysto fizycznej, bo to też. Wyjeżdża rano, wraca wieczór, kąpie Córę, ja ją karmię, on usypia, jemy kolację i jest na tyle późno, że pada. Tyle naszego czasu. Ale rozmijamy się psychicznie. Każde gdzieś żyje sobie we własnej głowie i tam trzyma problemy, by drugiemu nie dowalać. Może powiecie, że zła metoda, ale u nas na razie się sprawdza. Z BOM jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Od tego zaczął się nasz związek, kto czytał bloga poprzedniego, to wie, kto nie wie, niech się wróci, albo ładnie poprosi to się dowie. I nadal udało nam się przyjaźń zachować obok bycia małżeństwem, kochankami i rodzicami. I mam nadzieję, że wrócimy do rozmowy o wszystkim, co się w nas kotłuje za trzy tygodnie, jak minie najgorszy okres w naszym życiu. Wtedy siądziemy na podłodze i podsumujemy ten czas. Wtedy dowiemy się, co się działo. To będzie zapewne trudna rozmowa, ale czekam na nią. Musimy nabrać sił na kolejne ciężkie miesiące, kiedy sporo rzeczy na jakiś czas zostanie przemilczanych.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Kocham te uliczki, to miasto...

Kocham światło pomarańczowych latarni ukrywających to, co nieładne, a wydobywających magię. Kocie łby, na których można zaklinować obcasy. Rynek, na którym w zimie, wśród tańczących płatków śniegu, pod ozdobami świątecznymi można pogubić zęby na koszmarnie śliskich płytach. Piastowską, która w całym swym byciu strasznym zadupiem wiąże się nadal z najpiękniejszymi wspomnieniami, począwszy od najpyszniejszej stołówkowej pizzy, a skończywszy na wiecznie za wcześnie odjeżdżającym tramwaju. Planty, po których odbyłam ramię przy ramieniu, a jednak najbardziej oddalony spacer z moim obecnym mężem, kiedy byliśmy "tylko przyjaciółmi".
Kocham Kraków. Miłością dojrzałą, która widzi wszystkie wady, a jednak trwa. I nadal zniewala.

sobota, 16 czerwca 2012

Muszę inaczej się uduszę

Po prostu muszę. Możecie zignorować, popukać się w czoło, ale ja po prostu muszę to napisać. Mamy najpiękniejsze na świecie filary przed wejściem do domu. Wyszlifowane drzewo, na razie jeszcze jasne, świeże. To nic, że wejścia to w sumie nie ma, ale filary są. Nadal rozważam przyssanie się do nich.

A tak poza tym. Połowa więźby dachowej stoi, dachówki już na górze. Dół nie jest już miejscem pod tytułem "tu będzie kuchnia", bo kuchnia, łazienka i korytarz już są.  Ścianki działowe znów nam rozmiary domu pozmieniały wizualnie. Ciekawe, w którą stronę się pozmienia, jak będą wylewki i tynki.

No i moje filarki przepiękne....

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Przejedzenie

Przepraszam, ze nie odpowiadam na komentarze i nie komentuję, że nie piszę. Przejadła mi się sieć... Przejadło pisanie. Przejadł się blog. Owszem, to też moje miejsce. Chyba bardziej prywatne, niż tamto, ale... Pass. Na chwilę.

piątek, 8 czerwca 2012

Badania kontrolne

Jak wiadomo, ciąża to jest bardzo ciężka choroba i trzeba wykonać po niej badania kontrolne, by do pracy wrócić. Tak, ironia zamierzona, ale na badania jechać musiałam. Ale co to za badania, spotkanie z lekarzem. bez morfologii, nic nie badają. Wiwat profilaktyka. Moim zdaniem powinni badać krew, mocz, prześwietlenie, jak było dawniej, a dla kobiet cytologię. Bo inaczej wiele kobiet nie zrobi w ogóle. Zmobilizowałam się i pojechałam. Na ostatnim skrzyżowaniu pan mnie poinformował, że nie mam powietrza w kołach. Kompresor w domu. No ok, poszłam na te "badania". Na trzecie piętro, z wózkiem, to tylko windą. Szkoda, że najpierw wywiozła nas na piętro 4, potem na parter, a na trzecim się nie zatrzymała. Musiałam zejść z czwartego na trzecie. Ale w końcu dotarłam do przychodni medycyny pracy. Pani w recepcji mnie powiadomiła, że pani doktor mi chyba nie podbije, bo jestem za wcześnie, powinnam przyjechać w poniedziałek, a nie w środę. Na szczęście pani doktor podbiła. Poszłam zmieniać koło. Trzy śruby puściły, czwarta nie, na szczęście pomógł mi pewien pan. Zakładałam w akompaniamencie płaczącej Córy, bo już głodna była. Nakarmiłam, pojechałam od razu do pracy zawieść zaświadczenie. Bez światła pozycyjnego, ale już się nie podejmowałam wymiany. W pracy nie było Wszystkich Świętych, ale dokumenty i tak zostawiłam. W domu położyłam się z Cór i spałyśmy 3 godziny. A potem wychowawczy też będzie ciężką chorobą i będę musiała znów wykonać "badania". Już skaczę do sufitu z radości.

niedziela, 3 czerwca 2012

Dzień Dziecka

Wczoraj, nie bacząc na wiatr i deszcz, pojechaliśmy na Family Day do firmy męża. Dmuchane zamki do zjeżdżania i skakania, trampoliny na gumach, karuzela... Czyli wszystko, z czego Córa korzystać nie mogła. Ale popatrzyła na dzieci, pośmiała się do dorosłych, a na koniec pani pomalowała jej buźkę w motylka. Cudny czas razem. Pierwszy Dzień Dziecka razem. Spędzony tak, jak zawsze bym chciała, by to wyglądało. By zamiast prezentów był czas. Dla nas jedzonko. A za rok może namówię mojego Bardzo Osobistego Mężczyznę do wystartowania w wyścigu rowerowym. No i na pewno zaliczymy jakiś rodzinny konkurs.

piątek, 1 czerwca 2012

Jak to z tą pogodą

Rozmowa z dzisiejszego ranka, kiedy za oknem lało, jak z cebra.
- Jeden jedyny dzień, kiedy naprawdę chciałem, by nie padało...
- Kochanie, za dużo chcesz, chciałeś, bym zaczęła rodzić, jak będzie noc i szybko będziemy mogli dojechać, sprawdziło się. O, i na ślub też nie chcieliśmy deszczu - staram się szukać pozytywów, by pocieszyć mojego biednego Bardzo Osobistego Mężczyznę, który miał jechać impregnować drewno na więźbę.
- Tak. I też przesadziliśmy. W drugą stronę...

No cóż... Bywa. Ale niestety ma rację.