wtorek, 17 maja 2011

O gotowaniu, pisaniu i czemu nie wrócę na studia

    Wczoraj z wielkim hukiem wróciłam do obowiązków zony. Bo jak to tak, że nie dość, że nieużytek w sferze łóżkowej, z racji zakazu, to jeszcze nieużytek kulinarny i domowy. Zaczęłam od wyciagnięcia mięska na obiadek, bo musiało się rozmrozić. Generalnie to te obiadki to mąż sobie do pracy bierze i tam odgrzewa. Mięso sobie spokojnie dochodziło do temperatur zdatnych do krojenia, a ja się zabrałam za prasowanie. Tu poszła gładko. Gorzej było potem z tym mięsem. Nie znoszę zapachu surowego mięsa, o czym wczoraj się przekonałam na zmianę krojąc i odwiedzając  przyjaciółkę Muszlę. Ale udało się i stworzyłam gulasz i pieczeń. Gulasz podobno smaczny. Ja się mięsa raczej nie tykam jeść częściej niż z trzy razy w tygodniu, więc całą przyjemność zostawiłam mężowi. Zresztą, specjalnie bardziej ostre zrobiłam.
    W czynie społecznym, no dobra, za lody ostatnio, pyszne, orzechowe, dziękuję, przepisuję wykłady. Ze słuchu na tekst. I szczerze się podziwiam za wytrzymanie na studiach lat pięciu, a potem jeszcze tej szalonej podyplomówki. Po około 15 minutach słuchania tych nagrań i robienia notatek ogarnia mnie przemożna niechęć do tego. Nudzi mnie, denerwuje i głowa zaczyna boleć na zawołanie. Cudowne ozdrowienie następuje prawie natychmiast po zaprzestaniu pisania. To skutecznie przekonuje mnie, że do nauki raczej nie wrócę, bo na wykładach pisać nie będę i generalnie będzie mnie to nudzić. Już nawet dojrzewa we mnie plan sprzątania w szafie i zrobienia z dwóch półek wolnych. Ale jestem twarda. Najpierw przepiszę, a potem… Ochota mi pewnie minie.

10 komentarzy:

  1. Pierwsze Myślątko moje! ;)))Mnie też już od jakiegoś czasu nauka nudzi, chodzenie na wykłady skończyło się, całe szczęście, wraz z czwartym rokiem, ale teraz ledwo ciągnę. Po prostu mi się nie chce już uczyć. Koniec za horyzontem, ale siły wewnętrznej brak. Trudno mi uwierzyć, że jeszcze niedawno ganiałam na zajęcia od rana do prawie wieczora, dzień w dzień, kiedy teraz nie chce mi się iść na jedne w tygodniu... Że o nieszczęsnej magisterce nie mówię...

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Czarna Mamba18 maja 2011 09:50

    Mi czasami się tęskni za studiami.. ale wiem, że i lata nie te i zapał nie ten :) choć kiedyś chciałam wrócić na podyplomówkę - słomiany zapał :) a mięsko kocham.. jestem typowym mięsożercą :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie ostatnio brakuje tych notatek:D Odkąd zdecydowałam, że zmieniam kierunek, to jakoś mi tak dziwnie, że na zajęcia nie jeżdżę:) Ale jeszcze sobie to odbiję, oj tak:DNarobiłaś mi apetytu na lody. Zaraz chyba do sklepu lece.

    OdpowiedzUsuń
  4. ja na pedagogice mialam non stop jakies przepisywania,ciagle wyklady i mnostwo zajec...natomiast na 1 roku poloznictwa rzeczuywiscie bylo to samo,ale juz 2 i 3 rok obfituje w same praktyki,wiec juz zapomnialam co to sie uczyc...jednoczesnie mgr z pedagogiki ktore jeszcze robie,ma to w sobie ze ani razu w tym sem nie bylam na wykladach bo wszystkie notatki mam na kompie:Pmnie jak skoncze oba te cholerne kierunki nie bedzie brakowalo nauki:):) bede mogla chodzic do pracy na 12 godzin ze spokojna glowa,nie martwiac sie o zaliczenia:))chociaz z tylu glowy jest mysl zeby isc jednoczesnie na mgr z poloznictwa i podyplomowke z oligofrenopedagogiki czy logopedii,ale na szczescie one sa daleeeko z tyłu głowy:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pamiętam jeszcze czasy, jak miałam jedne zajęcia i faktycznie wtedy najmniej chęci było :)Jednak to już z górki. I chyba wolałabym życie studenckie, niż "dorosłe"

    OdpowiedzUsuń
  6. Na kolejne studia najlepiej od razu po pierwszych, bo zapał nie stygnie. Teraz by mnie też pewnie nie namówiono ;)A mięsko nie było nigdy ulubione, ale teraz, z racji ciąży stało się wrogiem ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Po zakończeniu studiów długo się łapałam na myśli "trzeba się pouczyć' :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Mnie gdzieś tam w głowie też siedzi terapia pedagogiczna czy socjoterapia, ale nie poświęcę weekendów. Praca.. ach, już mi się tęskni :)

    OdpowiedzUsuń
  9. ~http://szkarlatnywilk.blog.onet.pl/22 maja 2011 11:33

    U mnie kilka lat szkoły obowiązkowe zawyrokowało, nie poszłam na studia. Jest we mnie okropna niechęć do szkolnictwa. Nie do nauki ani książek, tych nawet takich do uczenia się, wiele przeszło przez moje ręce aby tylko zaspokoić jakiś głód wiedzy, jakąś ciekawość... Ale szkoła już nie.

    OdpowiedzUsuń
  10. Angel Oscuro23 maja 2011 16:07

    Szkoła potrafi zniechęcić swoim rygorem, pewną dozą przymusu i konieczności uczenia się miliona niepotrzebnych rzeczy

    OdpowiedzUsuń