sobota, 31 sierpnia 2019

Matki z synem rozmówki edit: z Córą też

S: A dlaczego tata nigdy nie przeszedł na emeryturę?
J: Bo jest za młody.
S: A ile się ma lat, jak się idzie na emeryturę?
J: 65.
S: A tata ile ma?
J: 37.
S: To już prawie.
Kurtyna.

Edit:
Nie wiedziałam, czy dobrze zrobiłam kanapki na kolację. Córa podchodzi i się przytula.
- Dobrze zrobiłaś, jak zamawialiśmy. Mama nie ma sklerozy, jest za młoda na sklerozę, prawda? - zwraca się do brata, a mnie kamień z serca spada.
- Nooo... A ile mama ma lat?
- 54. Czy jakoś tak - kamień wylądował na mojej stopie...
- A może 35 - pytam nieśmiało.
- No, o to mi chodziło.
Kurtyna po raz drugi.

poniedziałek, 19 sierpnia 2019

Wakacje przez wielkie W

Weekend spędziliśmy dwojako, częściowo na pracy w domu, a częściowo wyjazdowo. W czwartek wybyliśmy w góry. Prosta, łatwa trasa, czyli Gorce, bo przecież nie takie wysokie, będzie spokojnie. Taaa... Zachciało się nam wejść na Magurki, na wieżę widokową i zobaczyć miejsce katastrofy amerykańskiego samolotu. Z domu mieliśmy tam coś koło 80 km, tyle, że nawigacja chyba w linii prostej pokazała, bo po ruszeniu zrobiło się 120. Dobra, pojechaliśmy i nawet ominęliśmy korki, bo to bocznymi. Szlak nawet bez trudu znaleźliśmy, samolot już trudniej, a że nie chciało się nam wracać po własnych śladach, a ścieżka, do której się mieliśmy wrócić też nie napawała optymizmem poszliśmy dalej. W efekcie zrobiliśmy 19 km. Z dziećmi. Na koniec ledwo szliśmy, ale dzieciaki zachwycone. Widoki naprawdę piękne, trasa cudowna, przede wszystkim pusta, w drodze na szczyty nie spotkaliśmy nikogo! Na szczycie kilka osób, bo akurat był tam wyścig i na szczycie piknik, więc byli organizatorzy. W drodze powrotnej może z dwadzieścia osób. Zero pośpiechu zero tłumu, zero zasięgu. Ogrom jagód, grzyby z kapeluszami na ponad dwie dłonie, bosko. Dawno się tak nie zresetowałam, choć nogi czuję do dziś.
Natomiast droga powrotna to był koszmar. Chcieliśmy zjeść gdzieś przy drodze, bo nasze jedzenie się skończyło, wszak szlak miał być krótszy, a obiad i tak chcieliśmy zjeść. W Ochotnicy skierowało nas w drugą stronę, a potem... Nic. Ja wiem, że święto, ale litości, to popularna trasa.
Próba pierwsza Gospoda u Harnasia, Rdzawka. Otwarte do 20, jesteśmy o 19 z minutami. Pani z miotłą od razu nam oznajmiła, że zamykają i nas nie obsłuży. Heloł? Obok jest stacja Statoil.
Próba numer dwa Statoil, Rdzawka. W ofercie hot dogi i panini. Dla każdego coś by się znalazło. Rozmawiamy co komu, a pani zza lady, że są tylko hot dogi, ale zostały tylko dwa, więc nas nie obsłuży, bo już ma kolejkę. HELOŁ??!!
Próba numer trzy. Jawornik! BP - były hot dogi, ale pani tonem sugerującym coś złego kazała się zastanowić. Zrezygnowaliśmy i poszliśmy do McDonalda, gdzie było ciemno od ludzi. Ja się nie dziwię, jak po drodze nie ma niczego, kompletnie niczego, gdzie dają jeść. Na szczęście mało ludzi korzysta z kiosku, zamówiliśmy szybko, dwa burgery, duże frytki, dwie sałatki i herbaty. Dostaliśmy do stolika, ale... Bez frytek. Z jednym widelcem, bez jednego z trzech sosów. Już nie wspomnę o soli, czy cukrze! Owszem, wszystko nam dano, ale bez przesady, ktoś chyba kontroluje, co kładzie na tacy. Kulinarnie najlepsze to były kanapki na drogę, które sama zrobiłam. Wróciliśmy mocno zniesmaczeni.
W sobotę popołudniu pojechaliśmy do mamy, zawieźć jej telefon, bo poprzedni ojciec zepsuł, a trafił do szpitala. Nie wiem, czy go połapie, bo to dotykowy, ale innego nie mam, liczę, że mu ktoś pomoże choć odebrać. A niedziela to Chochołowskie Termy. Szczerze, bardziej podoba mi się Bukovina. Być może chodzi o to, że my akurat nie korzystaliśmy z saun i całej reszty, tylko z basenów i strefy leczniczej, ale czułam pewien niedosyt. Nie mówię, że jest źle, obiekt fantastyczny, ale chyba szukamy czegoś innego. Ratuje ich zdecydowanie strefa dla dzieci, siedziałam i się smażyłam, a oni się bawili, przez co dziś unikam słonka i widok na góry, cudnie. No i kulinarnie dużo lepiej, ceny przystępne, może nie powala smakiem, ale też nie truje. A w drodze powrotnej zawitaliśmy na burgery do Dzikiego Byka i to był strzał w dziesiątkę, choć ledwo się na parkingu zmieściliśmy. Pyszne, w miarę szybko podane, choć miało być za czterdzieści minut i klimatycznie. Przemiła obsługa, przynosząca do stolika. Naprawdę polecam.
Dzieci wczoraj stwierdziły, że to Wakacje przez duże W, a nawet wielkie W. I oznajmili, że oni nie chcą nigdzie na dłużej za rok, tylko takie jednodniowe wypady. Faktycznie, wyglądają na zmęczonych fizycznie, ale wypoczętych, zadowolonych, zupełnie inaczej funkcjonują. Muszę to przemyśleć, bo mnie się zawsze dobre wakacje kojarzyły z wyjazdem.

poniedziałek, 12 sierpnia 2019

Migawki

Ogrodzenie z przodu i z przodo-boku już jest. Bramy nie ma, ale denerwuje nas ta dziura, więc pewnie niedługo się to zmieni.
Dziura w ziemi nadal zieje, choć mniejszym ogniem, bo włóknina już rozłożona. W środę przyjedzie pierwszy samochód z kamieniem. to znaczy pierwszy do dużej jamy, bo kamień już jest w małej dziurze, czyli w kojcu na śmieci i dla psa (spokojnie, pies, jak już będzie, w kojcu będzie na czas wjazdu i wyjazdu z domu i na czas gości, którzy psa nie tolerują). Nie mogę już patrzeć na kamienie.
Nie może mi wyjść z głowy fakt, że Ukraińcy i Gruzini przyjeżdżają tu, jak my na zachód, dla nich tu jest raj. A najbardziej siedzi mi w głowie profesor, po 30 latach wykładów pracujący tu na łopacie, bo nawet wstyd wspomnieć ile tam ma emerytury.
Pachnie jesienią, wieczorami trawa bardzo szybko pokrywa się rosą, liście już się złocą. Dla mnie połowa sierpnia to już nostalgiczny czas.
Kupiłam kieckę na wesele, w Chinach, czekam aż przyjdzie i ewentualnie kupię nową. Kto nei ryzykuje, ten nie ma.