wtorek, 30 czerwca 2015

Róbcie reklamę

Mam zgryza. Mam żelazko, takie no name, pod tytułem prasuję, ale niewiele więcej. I ono mi wystarczało, choć do pościeli trzeba było mocno przyciskać (krochmalę, więc wiecie i to nie takim sklepowym, tylko gotuję z mąki (nie skrobi, tak, jest różnica) ziemniaczanej. Ma stać. Ale prasuje się to ciężko i zastanawiamy się nad zmianą żelazka. A że moja mama też używa takiego, to porównania nijak nie mam. I stąd moje pytania:
Czy te lepsze prasują lepiej? Znaczy nie trzeba dociskać i tak dalej? Jaka półka cenowa zaczyna się logicznymi żelazkami.
Jakie polecacie, na co zwrócić uwagę?
Czy warto wydać te 100 czy więcej złotych, czy te za 30 no name się sprawdzają tak samo dobrze?

poniedziałek, 29 czerwca 2015

19

Trudno mi pisać podsumowania, bo tak naprawdę coraz mniej spektakularnych sukcesów za nami.
- ruszył z mową, mówi coraz więcej i coraz mniej niezrozumiale, do tego łączy razem po dwa słowa, sam ze sobą rozmawia:
- Dzie? (Gdzie) Ma (nie ma) jeeee (jest). - szukał kota ;)
- sam ubiera skarpety i buty
- woła si, jeszcze za późno, więc pieluchy nie zdejmuję, ale zaczyna łapać, o co kaman
Poza tym przytula się, skacze na piłce, oczywiście trzeba go trzymać, rzuca bardzo ładnie, śpiewa, tańczy, ogólnie ruchowo jest super rozwinięty. Bardzo lubi nam pomagać, czy to mnie w kuchni, czy Osobistemu przy pracy. Kocha rysować.
Waży 11,6 - no przecież nie ma czasu jeść, tyle rzeczy do roboty zmierzyć mi się go nie udało, ale myślę, że jakieś 84 ma. Ciuchy już 92, 98 nawet wchodzą.

wtorek, 23 czerwca 2015

Dzień Taty

Nie ojca, nie kogoś, Taty.
My swój obchodziliśmy wczoraj, bo dziś Tata w biegu, w locie dosłownie, bo znów leci. A wczoraj był czas. Ciacho było z serduchem i rysunek.
A z tego miejsca chciałam ja podziękować Osobistemu, za to, że jest. Jest i jest najlepszym Tatą dla naszych dzieci. Od momentu, kiedy Córa spojrzała na niego rozbieganymi oczkami, chwilę po urodzeniu, przez 14 miesięcy, kiedy tylko on miał patent na usypianie, przez noszenie, bujanie, pokazywanie świata. Poprzez bycie ze mną przy porodzie Syna. To on pierwszy miał go w ramionach. I ma go nadal. Pierwsze, co robi po pracy, to przytula, całuje, wita, pyta, jak było. W dzień pyta co chwilę, co u nas. Kocha, tęskni. Jest, gdy boli, jest gdy się śmiejemy. Buduje, uczy szacunku, miłości, uczy bycia mężczyzną Syna i tego, jakim mężczyzna powinien być dla Córy. Wyciera łzy, pociesza i rozśmiesza. Wstaje w nocy, jak któreś woła tatę.
Dziękuję Ci, że jesteś dla nich Tatą z marzeń, że tęsknią, że pytają i że ciągle chcą więcej. Dziękuję, że biegną do Ciebie, jak usłyszą zamek w drzwiach. Dziękuję za cierpliwość, troskę i miłość. Dla nich jesteś najlepszy.

1 września

Jeszcze wakacji nie ma, a ja już o pierwszym września. Tak, bo przed nami sporo wyzwań. Po pierwsze Córa idzie na maksa do przedszkola. Znaczy codziennie, a nie, jak do tej pory kilka dni w tygodniu. Nadal w trzylatkach, ale to ma związek z jej datą urodzenia. Jak pamiętacie, Córa jest z 26 grudnia. Wynika z tego, że poszłaby do szkoły jako 5 latek! Cofnę ją teraz, gdy będzie chodziła z dziećmi z grupy swojej, bo nie ja jedyna, a do tego nie będzie do tyłu przez to, że nie chodziła codziennie. Odraczać też się nie boję. Pewnie by sobie poradziła, bo zna literki, prosi, by ją nauczyć czytać, zaczyna liczyć, ale emocjonalnie tego nie widzę.
Do tego od nowego roku, tym razem nie szkolnego, a kalendarzowego, planujemy posłać Syna do przedszkola na najmniejszy pakiet godzinowy, czyli 35 w miesiącu. Córa chodzi na niego do tej pory i jest super.Od nowego roku, bo przedszkole przyjmuje od 2 roku życia. A on poszedłby już, tak go do dzieci ciągnie. Uwielbia to przedszkole. Poleciałby z pieśnią na ustach. Co prawda w innym miejscu, bliżej nas jest żłobek, ale za nic w świecie dziecka do żłobka nie poślę. Jestem przeciwna zawodowo, jako pedagog. Dla mnie żłobek to przechowalnia. Tam nie ma rozwoju, tam jest opieka. I to nie jest złe, jak trzeba, ale jak nie trzeba, to ja wolę poczekać i oddać dziecko do przedszkola. Wiadomo, kontakt z dziećmi jest, ale nie o taki mi chodzi. Chodzi mi o coś bardziej rozwijającego, a wiadomo, że takie maluchy, bo Syn mały jest, cokolwiek by nie umiał i nie potrafił zrobić, najbardziej rozwijają się twarzą w twarz. Pół roku, nawet więcej, mnie nie zbawi, a Syn ma ten komfort, że ma siostrę. I tak planujemy go posłać wcześniej, niż Córa poszła.
Oczywiście dużo zależy od tego, czy ta moja uparta paskuda kochana się da odpieluchować. Na razie jesteśmy na dobrej drodze, bo woła si i siada na nocnik, czasem zdarza się, że na czas. Tylko zimno się znowu zrobiło i bez pieluchy nie puszczę. I żeby gadał więcej, bo komunikatywny jest, ale gada mało. Choć ciocie przedszkolne go chcą, jak stoi ;)
Zobaczymy, jak się to potoczy. Do końca listopada daleko. A może mu się odechce i poślemy dopiero na wiosnę, jak siostrę, jak będzie miał choć 2 i pół roku? Miejsce ma zapewnione, a to najważniejsze :)

piątek, 19 czerwca 2015

O niepowrocie do pracy

Zewsząd dochodzą mnie niepokojące informacje zmierzające do jednego punktu: mogę nie mieć gdzie wrócić. Jednostka, tam jednostka, cała firma chwieje się w posadach i od góry, czyli kryzys panie i inny zarządca i tak dalej. Generalnie kasy nie ma, kontrole są, wychodzi na to, że niedługo pracy nie będzie. A fajna była, bo na miejscu. Coś Wam nie pasuje? No właśnie, na miejscu jest jedynym plusem, bo atmosfera taka, że kroić można, a pieniądze to lepiej nie mówić. Na opony do roweru nie zarobię, bo o paliwie to nie mówię. Podwyżek nie było odkąd odeszłam na L4. Pierwsze, czyli 2011, premie obcięli. Źle się dzieje. I doszły mnie słuchy, że mogę musieć zrobić kurs terapeuty zajęciowego. To przeważyło. Nie chcę, jak mam się uczyć, to sobie zrobię terapię pedagogiczną. Co tam, że 1100 za semestr, a tychże 3, a terapeuta 330 za jeden stopień, a mogę robić prawdopodobnie jeden. To jest coś, co mogłabym robić, co poszerzy moją wiedzę podstawową, doda do niej coś, co mi sprawi radość. Ale nie o tym chciałam.
Najpierw złapałam doła, że nie będę miała gdzie wracać, że masakra, bez pracy i tak dalej. Potem doszedł rozum do głosu i sobie pomyślałam, że teraz mnie to nie obchodzi. Mamy co jeść, dom kończymy, owszem, oparło się o kredyt, ale co to 30 tys w kategorii całego domu? Chcemy piekarnik, ok, idziemy, kupujemy, nie na raty, ot tak, wakacje, krótkie, ale zawsze, ok jedziemy. Dzieciaki nie chodzą oberwane i cukierka, jak chcą, kupię. Dobrze mi w domu, kiedy mogę zrobić sobie wszystko spokojnie, a nie na łapu capu po robocie. Mogę usiąść z herbatą na tarasie i zaplanować, że w jesieni kupimy X drzewek, a poza tym to ja chcę marmurowe parapety (to akurat już mam, ale przykład dobry). Więc jeśli chodzi o stronę finansową, to ja do pracy wracać nie muszę. Teraz jeszcze wychodzę parę razy w tygodniu do klubu, więc i spotkanie ludzi jest. A jak ja mam się w pracy męczyć z ludźmi, których nie do końca rozumiem, mam robić coś, co mi nie sprawia satysfakcji i jest robieniem tak, jak się nie powinno, a zmienić tego nie mogę, to ja dziękuję. Nie chcę, zostaję w domu. Na razie do 2017, jak mam wychowawczy. Potem albo przedłużę, albo na spokojnie poszukam pracy. Takiej, jaka będzie mi odpowiadać. Chyba, że moja praca zmieni się w taką, co zmienia to, co zmieniać powinna, a nie uczy stagnacji i nic nie robienie. Wtedy wrócę. I nawet kurs zrobię. A teraz szukam sobie studiów podyplomowych. Może niedługo :) jak się zdecyduję co i czy naprawdę chcę.
Świadomość, że NIE MUSZĘ wracać, jest cudowna. Daje spokój i coś, co nie da się opisać. Dobrze mi z tym uczuciem.

środa, 17 czerwca 2015

Zumba, kolczyki i kilka innych

Jaka ja tydzień temu wróciłam z zumby niezadowolona, to szok. Nie podobało mi się, bo bez rozgrzewki i w ogóle jakoś nie takoś. Smętna łaziłam, że ja nie chcę i w ogóle dajcie mi spokój, a że zajęcia się rozłażą, to zumba zostaje. A tu Córa mówi, że ona chce na zumbę ze mną. Jedziemy wczoraj więc wszyscy, bo pod budynkiem jest plac zabaw, to Osobisty miał z Synem być. Ale jadę, jadę, pytam Osobistego, czy znajdzie mi karnet w portfelu, nie znajdzie, bo go nie ma. Ale każe mi jechać, zobaczymy, co dalej. Pani mi wypisze nowy, a Córa już biegnie, bo muzykę słyszy. Chwilę ze mną potańczyła, zwiała, jak się wywaliła, do taty. A ja... A mnie się podoba, umówiłam się z dziewczynami na ciąg dalszy. W ogóle to tańczę z koleżanką z młodości Osobistego. Ona go doskonale pamięta, on ją tak raczej: a, to ty miałaś te kucyki ;) Oczywiście jej tego nie powiedział, ale coś mi tu pachnie "kolega brata O.O
A przedwczoraj Córa w końcu się doczekała, od pół roku za mną chodzi i prosi o kolczyki. Pojechaliśmy w poniedziałek. Pierwszy ani drgnęła, drugi był z problemami, ale zachwycona. A ja patrzę na nią i widzę bardziej dorosłą pannę. Wydoroślała bardzo, a to niby tylko dwa świecidełka. A jaka dumna chodzi.
Czy ja wspominałam, że kocham zmywarkę? Pomijam zupełnie poziom czystości, bo ręcznie to się nie uzyska, ale o czas, jaki zyskałam. Wkładam na bieżąco, prawie, jak do zlewu, zlew czysty, blaty czyste, a j potem włączam i mam spokój, potem tylko porozkładać. Uwielbiam to urządzenie. A jutro przyjedzie piekarnik. Ciekawe, jak się będzie sprawował.
Zaczynam się oglądać za facetami. Niby nic dziwnego, naturalne. Osobisty się oglądać może, ja też. Ale nie o to chodzi. Kurczę, zaczynam się oglądać za takimi minus 10 do mnie. Masakra. Ale pewnie dlatego, że mój wiek to A zajęty B zazwyczaj już nie tak piękny ;P

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Jak to doniosłam na sąsiada

Sąsiad ma dwa psy. Bernardyna, mocno posuniętego w latach i młodego psa wielkości labradora, ale kudłate to to i w sumie nie wiem, co to jest. Sąsiad ma ogrodzenie i bramę nawet ma. A pieski załatwiały się u nas. Zaoraliśmy, mieliśmy nadzieję, że to się skończy. Oczywiście, jak nas widać było, pieski były zwoływane, ale jak tylko było tak, że ja pojechałam z Córą do przedszkola, zaparkowałam tak, że on nie widział, to brama się otwierała, a palec wskazywał naszą działkę.
W trosce o dzieci nasze, bo "pies łagodny i nic nie zrobi", ale przewrócić może, Osobisty poprosił, by sąsiad psów nie puszczał. Oczywiście, on rozumie, ale pieski się przyzwyczaiły, ale nie puści. I co? Patrzcie, jak wyżej. Doszło do tego, że ja z grabiami, bo akurat miałam je w ręce, stałam między dziećmi i kotem, a psami ujadającymi na mnie. Nosz... Poszedł prowizoryczny płot od drogi sąsiada, bo jego droga dojazdowa graniczy z naszą działką i ona nie jest ogrodzona. No większej aluzji chyba nie ma.
Jemy obiad z dzieciakami na tarasie. Młody pies do nas podchodzi, pod sam taras, nie reaguje. Dzieci w krzyk, ja nie wiem, gdzie są dwa moje koty. Ściągnęłam dzieciaki do domu i ... zadzwoniłam na policję. Powiedziałam, jak sprawa wygląda, obiecali przyjechać. Pięć minut potem miałam telefon, że jadą, ale są daleko, ale będą na pewno. Powiedziałam, że sąsiad wrócił, psa zabrał. Na co policjant mi powiedział, że dziś tak, jutro nie zabierze. Przyjechali, zdjęć nie chcieli, mam, a owszem. Poinformowali, że mogą mu zaproponować mandat, a jak nie przyjmie, to dostanie pouczenie, albo do sądu. Zgodziłam się na sąd myśląc, że jak mu powiedzą, że jestem skłonna iść do sądu, to przyjmie mandat.
Coś tam się do nich śmiał, ale nie wiem o co szło.
Teraz... Brama się zamyka za tyłkiem, psy nie łażą, a sąsiad spluwa na mój widok i nie odpowiada na dzień dobry.
Czy żałuję? Nie. Prosiliśmy go, nie posłuchał, łamał prawo, niech płaci. Jak wypuści jeszcze raz, zadzwonię znów.

sobota, 13 czerwca 2015

Dawka dla konia

 Theraflu extra grip. Gorące kakao doprawione kostkami czekolady. Łóżko. W domu prawie 30 stopni. Jak mnie nie zabije to jutro będę zdrowa.

czwartek, 11 czerwca 2015

Marsz dla życia i aborcja

Jak pamiętacie, w Krakowie, podczas Parady Smoków był Marsz dla Życia i Rodziny i mieliśmy to nieszczęście widzieć cały. Mnie manifestacje denerwują wszystkie, drażni mnie 20% robiący złą sławę reszcie. I tak samo reaguję na gejów, lesbijki, kobiety oszukujące pracodawców odnośnie ciąży, antyaborcyjnych i całą resztę. Po równo. Chodzi mi o tych krzykaczy i wrzaskliwców, do normalnych nic nie mam. I gdyby Ci sobie szli i głosili te swoje hasła, to by mnie aż tak nie wkurzyli, ale oni szli z dziećmi. Po co? Bo lepiej działa? No na mnie na pewno, ciśnienie pod obłoki. Jak usłyszałam, jak pieją z zachwytu nad tekstem dziecka: "Jak się rozwiedziesz, to dziecko zawiedziesz" to myślałam, że mnie szlag jasny trafi na miejscu. Po pierwsze dziecko ktoś tego nauczył, a nie że takie genialne, a po drugie, pewnie, lepiej być razem, niech dziecko widzi kłótnie, niech rodzic leje, poniża, ale dziecko nie będzie zawiedzione. Brawo.
Kolejne. Transparent Stop masturbacji czterolatków. Czy jakoś tak. A bo czemu, pytam? Bo to ZUO. ZUO przez wielkie Z. Tia... A że rozwojowe, to jakoś zapomnieli, bo przecież chwytliwe i bijmy dzieci po łapkach i wpędzajmy w jakieś chore kompleksy.
Ja już pominę, że podobno rozdawali dzieciom (!) figurki 12 tygodniowych płodów. Dobrze, że mieli koło siebie policję, bo bym zabiła na miejscu. W afekcie. Zero wyobraźni. Ale oni życia i rodziny bronią.

Aborcja to ciężki temat. Chciałabym dożyć czasów, kiedy nie będzie regulowane przez prawo, kiedy można, ale dojdzie, kiedy nie można, np po 12 tygodniu. Kropka. Koniec, Wcześniej, niech to będzie sprawa sumienia każdej kobiety i mężczyzny, bo na Boga, to decyzja wspólna powinna być. Nigdy nie potępię kobiety, która usunie dziecko z gwałtu,czy  niepełnosprawne. Że może oddać? Jasne, może. Pracowałam w domu dziecka, zawsze można. Ale skoro pracowałam, to znaczy, że jakoś ta adopcja nie działa, bo nadal domy dziecka są.

W niedzielę podeszła do mnie pani pod kościołem, że zbierają podpisy pod ustawą antyaborcyjną. Nie podpisałam oczywiście, jako matka. Jako kobieta. Drugi raz też podeszła. Usłyszała, że ja mówię nie i myślę nie, więc ma nie podchodzić trzeci raz. Nie podpiszę nigdy. Nie w myśl: to moje ciało, a w myśl, to moje sumienie. Moje. I moje przeżycia potem. Nie państwa, nie prawa. Moje. I nigdy nie powiem, że ja bym nie usunęła. Bo tego nie wiem. Bo nie przyszło mi decydować. Piszę to z pełną świadomością, jako kobieta leżąca w ciąży, bojąca się pójść do toalety, by znowu nie zobaczyć krwi.
Zabrońcie kobietom usuwać płody w klinikach. Zrobią to u znachora, nałykają się tablet z netu... Ale obronicie życie poczęte. Kobieta przecież niech umrze od złego przeprowadzenia zabiegu. Przecież to ona jest zła. Niech odpokutuje.

środa, 10 czerwca 2015

W skrócie

Mamy kota. Rudy, z białymi skarpetami i krawatem. Spod Pilzna. Zero komentarza ;) Złość i rozczarowanie jakoś mi przeszło.
Poza tym mam chore dzieci, padam na dziób i mi gorąco.
Postaram się napisać o marszu, aborcji, policji i zumbie. Jutro. Obiecuję.

sobota, 6 czerwca 2015

Słowo nic nie znaczy

Uwaga, bo będzie emocjonalnie i jak ktoś ma wrażliwe oczy to niech nie czyta, bo mnie cholera bierze i wkurw jak stąd do Grecji, albo i dalej.
Kota znalazłam. Cudo. Wadowice. E tam, pojedzie się. Telefon, umówiłam się na niedzielę. Pełnia szczęścia wszystkich. I nadzieja, że nie przywiozę trzech, bo tam były trzy dostępne.
Jesteśmy u znajomych, super jest, dostaję smsa: kotek już nieaktualny. Ale jak to, co to, o co chodzi? Przecież umówiona byłam. Dzwonię, że tak się nie robi, że byłyśmy umówione. Ale ona nie chce oddawać, bo bratanek sobie weźmie. Na moje pytanie, co się stało z resztą, bo były trzy, usłyszałam, że nieaktualne i ona mi może zostawić z kotki, która zaraz się okoci. Tia, jasne.... I potem też mi powie, że nieaktualne.
Nie wiedziałam, czy bardziej mnie wkurzyła, czy bardziej mi smutno. Wiem, to tylko kot i tak dalej, ale to był TEN kot. Poza tym, kurde, umówieni byliśmy, a jakaś głupia baba łamie słowo. Bo co? Bo w niedzielę, a nie już i jej bratanek byłby zawiedziony? Moje dziecko też było, czego nie omieszkałam jej napisać. To mnie odesłała do schroniska, bo jest wiele kotów. Chamstwo pierwszej klasy. Umówić się i odwołać parę godzin później, bo tak.
W domu się poryczałam. Dziś mi lepiej. Pozostał ogromny niesmak i postanowienie, że umawia się Osobisty, bo może z facetem będą gadać inaczej. Nowy kot wytypowany. Oby po drugiej stronie był ktoś konkretny i słowny.
Ja jestem z innej epoki. Słowo jest słowem i już. Nie ma łamania obietnic, nie ma niedotrzymywania. Ale nasz świat jest zbudowany tak, że można obiecać, nie dotrzymać i nic sobie z tego nie robić, bo tak. W imię nie wiem czego. Słowo jest słowem i nie ważne, czy dane w sprawie kota, czy opieki nad dzieckiem, czy zdrowia, pracy, czy każdej innej. I dotrzymanie świadczy o klasie człowieka. Coraz mniej ludzi z klasą, coraz więcej chamów niewychowanych i ograniczonych.

środa, 3 czerwca 2015

Miało być, ale nie jest

Miałam napisać o tym nieszczęsnym marszu, ale nie będę sobie psuła początku weekendu. Napiszę o pozytywach:
- po pierwsze i najważniejsze Osobisty już jest w Polsce i właśnie do mnie jedzie :P niby widziałam go wczoraj rano, ale no, stęskniłam się. Nie lubię spać sama, nie umiem i dobrze, że mi dziecko przyniosło misia
- po drugie - boli mnie cały człowiek, bo po A ćwiczę deseczkę, a po B Osobisty zmotywował mnie do wyjścia z domu na fitness. Bynajmniej nie w temacie, że jestem gruba czy coś, jakbyście się odnieśli do notki niżej, ale w temacie wyjdź, odpocznij od dzieci. Od niego też, ale cicho tam. I chodzę sobie i ćwiczę latino. To znaczy byłam w poniedziałek po raz pierwszy, na pewno nie ostatni. Wyszłam mokra i zachwycona jak świnka w deszcz. Nawet chciałam jogging do domu urządzić, co tam 5 kilometrów, ale kto by mi auto odwiózł? W każdym razie było bosko, jechałam styrana, jak nie wiem co, wróciłam jeszcze bardziej, ale na endorfinach jadę do dziś
- po trzecie Osobisty kupił nam zmywarkę, żeby zaoszczędzić mój czas. Kiedyś mówiłam, że nie chcę, że po co, że w rękach i tak dalej... A dziś kocham to urządzenie niesamowicie. Wkładam, wrzucam tabletkę, nastawiam i mam czas dla siebie/dzieci/męża. Boski wynalazek.

Jutro mamy iść sypać kwiatki. Uzbierałam sporo, maki mi rosły pod domem, myślę sobie, zerwę jutro rano, jak zakwitną bardziej, będą świeże. Nie zerwę. Ktoś mi je zerwał. Nosz kurna, chyba widać, że prywatna posesja, a że nieogrodzona, to co, można wejść i zerwać? Oburzyłam się strasznie, ale niech komuś będzie.Czas myśleć o ogrodzeniu...

Kota mi się kaleką zrobiła. Na łapę nie chodziła, przestała jeść, pić... Ja mam 2 kilo kota, więc niejedzenie dwa dni zrobiło z niej kości i skórę. W każdym razie bez weterynarza się nie obyło. I już jest ok, ale dowiedziałam się, że jest do oddania rudy kocurek. My myślimy o drugim kocie, nawet zamówiony jest, ale nie rudy... A ten ma już 7 miesięcy, a my chcieliśmy taką malutką pocieszkę... I nie wiem co zrobić, bo trzy koty? A pies? To trochę dużo by było... Ech... Nie miała baba kłopotu to zachciało jej się kota...


Dobrze mi tu. Może nie jest skończone, może brakuje wielu rzeczy, ale to mój dom i jestem tu szczęśliwa. To taki pozytyw na koniec.

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Gejsza na szpilkach czyli o Paradzie Smoków słów kilka

Przedszkole Córy robiło smoka na Paradę Smoków. Moja mam zrobiła mu brzuch, ja napisałam opowieść... Generalnie zaangażowaliśmy się. Po urlopie we wtorek wchodzę do przedszkola, a tam pytanie, czy będziemy, bo brakuje dzieci i czy się przebierzemy. No to akcja kimono :P Wszystkich znajomych postawiłam na nogi, czy mają, czy coś. Czemu kimono? Bo smok z czterech stron świata, a kimono bo tak. Chwała Panti za posiadanie i pożyczenie, i to damskiego i męskiego. Córa w stroju krakowskim i plan jest.
Wyjechaliśmy wczoraj z domu po 10, na 11 do Krakowa, z palcem w bucie. Problem zaczął się na Piłsudskiego. Marsz dla rodziny. O nim będzie jeszcze w innej notce, skupmy się na Paradzie. Stoimy. Stoimy. Stoimy. Szlag, nadal stoimy, oni wrzeszczą. Dobra, przeszli, ruszamy i... tu remont, tam remont, a miejsca postojowego brak. Desant z Córą, ona być musi. Na środku ulicy ją przebierałam, kimono moje pod pachę i jazda. Spod głównego budynku UJ na Sławkowską. Dotarłam 15 po 11, Osobisty nadal jeździ i szuka. A ja... w szpilkach 9 cm. Nawet mu już nie pisałam, żeby zabrał mi z auta baleriny. W końcu zaparkował, pod Kleparzem. Starym... Dotarł w ostatniej chwili, ja malowałam Syna na buzi w banany, jako że Murzynek, a on się ubierał... W biegu, bo Parada ruszyła. Córa dzielnie szła do samego końca i potem jeszcze do auta. W domu zobaczyłam, ze but ją obtarł do krwi. Nie powiedziała, że boli, bo bym ją zabrała i nie mogłaby ciągnąć smoka... Syn tupał dzielnie, ale w pewnym momencie był przestój i od tego czasu napęd na tatę.
Wrażenia? Nieziemskie!!! Ludzie przechodzili obok, podziwiali, chwalili, ludzi ogrom w ogóle. Energia na cały przyszły tydzień normalnie. Nagrody nie udało się zdobyć głównej, choć na końcu czekała woda, ciacha, koszulki, jakieś kolorowanki, więc dzieci przeszczęśliwe. Ja też, choć dawno się tak nie cieszyłam na widok mojego auta. Smoki przeróżne, piękne, pomysłowe. Ludzie zakręceni, pełni energii. Było cudownie i za rok na pewno nas nie zabraknie.


Smok ma też czwartą głowę z tyłu i ogon z dzieci, ale nie pokażę, bo to nie moje dzieci :P