niedziela, 31 grudnia 2017

Odchodzi ze stukotem laski...

... ustępując miejsca młodemu.
Bierze ze sobą dobro i zło, smutki i radości, zostawia wspomnienia.
Z tych nieprzyjemnych na pewno urwane lusterko i cała sprawa z tym związana, która nadal nie jest rozwiązana. Do tego zdrowotne upadki mamy, na czele z upadkiem wiążącym się z 9 krotnym złamaniem.
Naprawdę nie mogę przypomnieć sobie nic złego, co się działo. Jasne, kłóciliśmy się, ale nadal jesteśmy razem, więc widocznie o nic ważnego.
Nadal nie udało mi się polubić wagi, bo łajza źle pokazuje.
Ten rok jest dla mnie przełomowy zdrowotnie, gdyż przeszłam z powodzeniem ablację i od prawie toku nie miałam problemów z sercem. Tak, uwierzyłam, że jest dobrze.
Był to też rok cudownych wakacji, najlepszych w naszym życiu. I pięknych Targów Książki.
Nie do pominięcia są również inwestycje związane z domem i tak:
- spłaciliśmy cały kredyt, przez co jesteśmy wolni
- kupiliśmy drzwi do całego domu i choć uważam, że są przereklamowane, bo stoją i nadal jest tak samo, tylko miejsca mniej, to się jednak cieszę ;)
- wyposażyliśmy pokój Syna we wszystkie potrzebne meble, w związku z czym, miejsce, jak wyżej
- kupiliśmy stal na schody i plac zabaw dla dzieci, do placu kamienie do wspinaczki, płyty i różne liny, huśtawki, i drabinki - plac zabaw stoi cały, prócz domku, bo ma być drewniany, stelaż na schody jest cały - nie powieszony cały, bo nie ma sufitów na górze i trzeba kuć fragment
- dokupiliśmy drzewek do sadu
- kupiliśmy traktorek z przyczepką, wielkie bydle, zajmujące miejsce w garażu, ale byłam gotowa go okręcić światełkami i postawić w salonie, bo jest zielony - zakup tuż przed wigilią - bo to oznacza dla mnie mniej koszenia.
- dla całej rodziny kupiliśmy rowery i dokupiliśmy brakujące rolki i ochraniacze
Oprócz z tego z mniejszych rzeczy lub tych, które leżały i nie mogły się doczekać: skończyliśmy płytki w garażu i położyliśmy trochę w kotłowni, Osobisty zrobił światło na zewnątrz, z czujnikiem zmierzchu i powiesił świąteczne oświetlenie.
Mamy odbiór domu.
Nie pokłóciłam się z teściami, na to, że ich prawie nie widziałam, spuśćmy zasłonę milczenia, ale to też na plus ;)
Za nami cudowny występ Córy na zakończenie roku baletowego i tanecznego oraz jej złoty medal. Okupiony ogromną pracą, ale to też był dobry czas.
Zaczęłam chodzić na burleskę, pokochałam to i nadal mi się chce, choć jest dla mnie zadziwiające, że 2 km jechać mi się nie chciało, a do Krakowa jadę z uśmiechem i pieśnią na ustach.
Wraz z Osobistym byłam na koncercie szantowym, tak normalnie, bez dzieci, szał.
Wzięłam się porządnie za pisanie, jestem prawie na mecie.

Podpisałam rozwiązanie umowy za porozumieniem stron. Czy się opłaciło, pewnie odpowie kolejny rok.

czwartek, 28 grudnia 2017

O wadze, lekarzu i nie planach. COCO

Czy jeżeli waga po świętach pokazała tyle samo, to mogę uznać, że schudłam?

Wczoraj pojechaliśmy do pani doktor, bo w nocy Córa dostała gorączki, skarżyła się na głowę, brzuch i uszy. 37.4, a ona drgawki ma, biedne to moje dziecko, odziedziczyło po mnie chorowanie bez gorączki, a lekko podwyższona ją poniewiera. Przy 37.8 już ledwo zbijam, a ona leci przez ręce.
Pani doktor zdiagnozowała zapalenie gardła, zapalenie ucha na skraju perforacji, katar spływający do brzucha, co może spowodować wymioty, a na pewno powoduje ból. Już się nie uchroniliśmy od antybiotyku. I tak nieźle, to pierwszy w tym roku, jak dobrze pamiętam. Choć ucho, to już nie zliczę, który raz...
W związku z tym plany na gości oddaliły się na bliżej określoną przyszłość, choć oczywiście, że nic nie planujemy, bo teraz zaplanowaliśmy i wyszło, jak wyszło.
A jutro odbieram mamę ze szpitala, do którego trafiła w nocy z pierwszego na drugi dzień świąt. Z migotaniem przedsionków i wysokim ciśnieniem. Już czuje się dobrze, trzymają ją chyba tylko dla ZUSu, bo trzy doby muszą być, a świąt jej lekarz nie chciał policzyć, bo jej nie widział, nie robili badań i takie tam.
Dobrze, że nie kupiliśmy biletów na Sylwestra w gaciach, bo teraz byśmy szukali kogoś, kto by za nas pojechał, albo bylibyśmy pięć stów w plecy. Jak nie zamówilibyśmy noclegu.

Byliśmy w kinie na COCO. Początkowo Córa nie chciała, ale potem się zajawiła i namówiła brata. Ja uważałam produkcję za głupią, infantylną i idiotyczną. Muszę odszczekać. Bo wyszłam zachwycona i chcę jeszcze, choć nie wiem, czy jestem gotowa. Film niespecjalnie dla dzieci, za duże przesłanie, za poważne. Dla nich ważne były kolory, piosenki, trochę tam zrozumiały, ale myślę, że to, co najważniejsze im jeszcze umknęło. Ja się poryczałam cztery razy, a pod koniec to już parę minut ciągiem ryczałam. Naprawdę polecam. Mądry, piękny film o marzeniach, odchodzeniu i pamięci. Cudowna opowieść o więziach rodzinnych i drodze życiowej ubrana w kolory meksykańskiego święta umarłych. Kara, wina i przebaczenie też są bardzo ważną częścią tego filmu. Choć nostalgiczny, chwilami ciężki i bardzo smutny, to jednak z zakończeniem tchnącym nadzieją. I ten "koci" przewodnik dusz. Polecam każdemu miłośnikowi czterech puchatych łap - koci ulubieńcy mają naprawdę wielkie ego. Będę do niego wracać, z pudełkiem chusteczek.

wtorek, 26 grudnia 2017

6

W każde Boże Narodzenie my świętujemy podwójnie, bo 26 grudnia urodził się nasz pierwszy Cud. Dlatego już nigdy nie spojrzę na święta inaczej i dyskusja o wyższości świąt już mnie nie dotyczy.
Córa to już panienka pełną gębą, stroi się i fochy stroi też i wybiera się do szkoły. Była koszmarnie rozczarowana, jak okazało się, że po świętach nadal będzie chodzić do przedszkola, a nie do szkoły. W sumie to mogłaby już do niej iść, bo liczy, mnoży do 10, choć nie wie, że to robi. W końcu załapała, o co chodzi w czytaniu i czyta, może nie płynnie, ale sama złoży sobie sylabę, a potem słowo i przeczyta już wszystko. Najbardziej oburzają ją angielskie czy obcojęzyczne słowa w reklamach, czy na banerach, bo ich nie rozumie. Pisze trochę śmiesznie, bo miesza drukowane z pisanymi.
Bardzo lubi się uczyć. W domu sama wyciąga elementarz i czyta, ma nową zabawkę, tablice do pisania i siedzi nad tym ciągle.
Jest strasznie dokładna, czasami aż za bardzo i porażki ją jeszcze mocno stresują, ale pracujemy nad tym.
Opanowała swoje nerwy, choć nadal zdarzają się wybuchy złości takie, że nie bardzo wiemy, co z tym zrobić. Jednak coraz szybciej się uspokaja, coraz łatwiej do niej trafić i wytłumaczyć.
Nadal kocha taniec, w przyszłości chce zostać baletnicą i uczyć dzieci. Na razie nadal tańczy dwie godziny w tygodniu, a przed przedstawieniami nawet częściej i dłużej.
Kocha prace kreatywne. Ciastolina, plastelina, wycinanie, klejenie, ozdabianie to jest jej żywioł. I zwykłe rysowanie też, mamy tony rysunków, bo rysuje i w domu i w przedszkolu. Czasem ją gonię, bo woli rysowanie od kontaktów z innymi dziećmi, bardzo powoli wchodzi w relacje, nie umie się czasem przebić, cóż, typowy z niej introwertyk, ale zaczyna się otwierać.
115 cm, 21 kg, nadal wszystkie mleczaki

niedziela, 24 grudnia 2017

Wesołych Świąt

Niech blask świec rozpali w Was nadzieję, doda sił i ogrzeje serca. Czerpcie siłę z bycia razem, z obecności tych, których kochacie i tych, za którymi tęsknicie. Znajdźcie w sobie motywację do działania, żeby kolejny rok był Waszym rokiem.
Łamię się z Wami wirtualnym opłatkiem dziękując za obecność, za każdy komentarz i każdą myśl do mnie posłaną. Tym, którzy są i których nie widać. Wesołych, radosnych, pełnych spokoju Świąt.

środa, 20 grudnia 2017

9 lat

17 grudnia 2008 roku byłam na rozmowie o pracę. Dzień później dostałam odpowiedź twierdzącą.
Dziś była wigilia w pracy. Przed nią podpisałam rozwiązanie umowy o pracę za porozumieniem stron.

Jadąc po dzieci ryczałam w aucie. Nie za pracą. Za ludźmi w takie dni, jak dziś, w wigilie, które były ponad podziałami. A dziś, wraz ze mną, żegnały się jeszcze dwie osoby.

poniedziałek, 18 grudnia 2017

Święta po naszemu

Miało być mało. Pracy i jedzenia. Barszcz z uszkami, ziemniaki i ryba, dla nas pstrąg, dla dzieci paluszki, pierogi z kapustą i grzybami w wersji z wody i smażone, bo roboty tyle samo, a dania dwa. Śledzie w śmietanie, sałatka, chałka, kompot, bynajmniej nie z suszu. Córa zechciała barszcz zabielany z ziemniakami, Syn żurek z kiełbaską. Próba wyjaśnienia mu, że to nie te święta, spełzła na niczym. No i tyle. Do tego sernik i makowiec i miało starczyć wigilijnie. Plan był pojechać do mojej mamy. Na dziś umówiłam się z nią na zakupy.
Wczoraj do ryb dokupiliśmy łososia, karpia, bo tata lubi i śledzie opiekane, w zalewie. Zdecydowałam się też dopisać kluski z makiem.
Dziś podczas zakupów do listy doszły krokiety z kapustą i grzybami, groch z kapustą, a do tego gołąbki na pierwszy dzień świąt. Ja mam już zrobione krokiety z mięsem, więc się podzielimy po pół. Mama już wcześniej kupiła filety z morszczuka, więc daje nam to kolejną rybę. Ma zamiar upiec królewskiego i metrowiec, więc się podzielimy.
Podejrzewam, że z menu wylecą ziemniaki, bo tego wszystkiego nie pomieścimy. Już czuję się gruba ;)

Kupiłam też jemiołę. Taką całą wiechę. Będzie wisiała na środku, więc uprzedzam wszystkich naszych gości.

piątek, 15 grudnia 2017

Zero spinki + edit zdjęciowy

Od dwóch tygodni wiedziałam, że na lekcjach otwartych z tańca i baletu ma się pojawić mikołaj. I byłam przekonana, że to będą cukierki, maksymalnie jakiś mikołaj czekoladowy. A dziś na grupie fb zobaczyłam zdjęcie, które wrzuciła pani Ania, a tam tyle dobra, że szok. I napisałam do niej, żeby wiedzieć, co jest w paczce, żeby Synowi zrobić, bo ostatnio Córa wygrała konkurs, on nie, ona dostała paczkę na urodziny od kuriera, on nie (i nie pomaga tłumaczenie, że jego wszyscy goście byli) i było mu okropnie przykro. I chciałam mu zrobić taką paczkę i podłożyć i byłoby super. I mi nie wyszło, bo pani Ania napisała, że paczka dla Syna będzie, bo chodził i może wróci i ona chce. Głupio mi się zrobiło, bo wyszło, jakbym się prosiła. Oczywiście nie chce słyszeć o zapłacie. To pomyślałam, że zrobimy jej prezent, oczywiście nie od mikołaja, bo nie mam jak podrzucić, musiałabym to zrobić w tajemnicy przed dziećmi, bez sensu. I ja myślałam o czymś słodkim i jakąś ozdobą świąteczną, akurat w przedszkolu kiermasz jest, więc byłoby dwa w jednym. A moje dzieci wymyśliły chatkę z piernika. Robioną przez nas.
Zero spinki, ciasto dopiero się chłodzi. Jeszcze upiec, złożyć, udekorować... Naprawdę, zero spinki ;) czy u nas nie może być normalnie?

Edit 21:59
Prace budowlane zostały ukończone



środa, 13 grudnia 2017

Ostatnie pieniądze

Na co kobieta wydaje ostatnie pieniądze?





Na buty.
Do tańca.
Tańcząc godzinę tygodniowo.

Postanowione

Wczoraj dostałam ostatnie pieniądze z pracy. Tzw karp, czyli dofinansowanie do świąt. Za dwa miesiące będę bezrobotna.
Decyzji nie żałuję, choć dziwnie mi.

poniedziałek, 11 grudnia 2017

Zapach ludzkiego nieszczęścia

Wiecie, jak pachnie ludzkie nieszczęście? Niemytym ciałem? Alkoholem? Tanim winem? Czy potem ze strachu? Tak, nie przeczę, to zapach nieszczęścia, nieradzenia sobie, ale jednak w jakiś sposób zależny od człowieka. Ja wczoraj poznałam zapach nieszczęścia, którego nie da się opisać.
o 7.20 Osobisty mnie obudził, żebyśmy szykowali się do urodzin, a po drodze do kościoła, żeby zdążyć. Chwilę potem usłyszeliśmy syrenę straży pożarnej, ot, codzienność, u nas często słychać. A potem podeszłam do salonu i zobaczyłam słup dymu. Ogromny, czarny, unoszący się w niebo i schodzący do ziemi słup dymu. Ciarki przeszły mi po plecach. Już wiedzieliśmy, że dzieje się coś poważnego, niedaleko nas. Osobisty wyszedł na pole, ja na strych, ale niczego nie zobaczyliśmy. Nie, nie jako gapie, chcieliśmy wiedzieć, czy nie blisko takich chaszczy u nas, czy nie trzeba będzie sąsiadów ratować.
Do popołudnia żyliśmy w nieświadomości, nie poszliśmy do kościoła, bo do południa śmierdziało tak, że nas, z tym katarem i kaszlem, dusiło po trzech krokach. A potem przyszli goście, w tym żona strażaka, który tam był, widział, przeżył... Który musiał uciekać, bo strop się walił.
Ludzkie nieszczęście pachnie gryzącym dymem, palonym plastikiem, drewnem, betonem i wszystkim innym. Ludzkie nieszczęście pachnie stratą, bezradnością strażaków i łzami. Nie, nie za dobytkiem, za nim nie ma już kto płakać.
Wieczne odpoczywanie racz mu dać Panie.

wtorek, 5 grudnia 2017

Pomocnik się spisał

Zapakowałam właśnie do końca 53 paczki mikołajowe dla dzieci i 7 dla pań. Z opisem. Uszami mi wychodzą, ale może mikołaj doceni i coś tam pod choinką zostawi. Bo u nas teraz pod choinkę dzieci sobie życzyły. Z racji urodzin, mikołaja i całej tej rzeszy prezentów u nas był tylko mikołaj. A teraz zachciały pod choinką, jak w bajkach. Więc będziemy zbierać paczki po rodzinie (a ten mikołaj to nie mógłby przynieść do nas, a nie tak zostawiać po ludziach?) i kłaść pod choinkę.

A wieczorem jadę na ploty. O. Co prawda z dziećmi, ale bez Osobistego, więc może trochę ze mnie ujdzie w związku ze świętami i teściami i całą tą poronioną sytuacją u nas, kiedy ja chcę, ale wiem, że to nie wyjdzie i chodzę cała zestresowana i mi się ryczeć chce. Wie ktoś, jak zasnąć i obudzić się po świętach? No i dziś chcę się tego pozbyć.

poniedziałek, 4 grudnia 2017

Po urodzinach

No i już po.Najbardziej szalone urodziny, jakie robiliśmy. Sobota rano, patrzę do lodówki, a tam zero mleka, no dobra, pół litra, a ja mam zrobić jakieś ciasto i tort. Z planu, mówiącego, że z Córą pojedzie Osobisty, a ja sobie spokojnie porobię wyszło, że pojechaliśmy wszyscy, przy okazji na zakupy. Ale od razu po balecie do domu.
Tia... Po balecie zszedł z góry jakiś pan i mówi, że dziecko, co miało pozować uczestnikom kursu fotograficznego się rozłożyło i czy ktoś pożyczy dziecko w zamian za ładne zdjęcia. Mówię Córze, że my nie mamy czasu i wychodzimy. A ona idzie ze spuszczoną głową i słyszę, że szkoda... To telefon do Osobistego, który siedział w samochodzie i sru do środka. W efekcie na zdjęcia poszli oboje, z godziny zrobiło się półtorej, a my czekamy na efekty.
W domu byłam o 15.30, więc biegiem do roboty.
W niedzielę niby spokojnie, ale po powrocie do domu okazało się, że owszem, biszkopt na dzisiejszy tort do przedszkola (zamiast piątku, bo babcia okazała się ważniejsza) upiekłam, ale budyniu już nie ugotowałam. Godzina 19. Ugotowałam, studziłam na polu, już o 22 przekładałam biszkopt :P

A teraz najlepsze. Z całej góry prezentów, lego, książek, puzzli, samochodów, gier i ciastoliny największą furorę zrobił... dwu centymetrowy karaluch.

czwartek, 30 listopada 2017

Słodkości i dylematy

Właśnie powiesiłam kalendarz adwentowy. Po południu będziemy z dziećmi wymyślać zadania do niego. Oczywiście punktami stałymi jest ubieramy choinkę, robimy pierniczki czy wysyłamy świąteczne kartki, ale staram się przemycić też rzeczy w stylu segregujemy zabawki i część oddajemy. Bardzo przydatne w okresie mikołajowo urodzinowym.

Właśnie, urodziny... Dzieciaki w niedzielę będą urodzinowo szaleć w kulkach, tam też będzie tort i przyjaciele (całkiem sporo, bo ponad 20 osób, ale zebrało się z przedszkola, rodziny, grupy baletowej). Do tego w dzień urodzin lub pobliże niosą do przedszkola tort, taką mają tradycję. Można też cukierki, ale kto by niósł cukierki, jak można mamę naciągnąć na wypiek i jeszcze przy tym poszaleć z nią w kuchni.
A oprócz tego dzieci chcą urodziny dla rodziny, czyli babcie, dziadkowie i chrzestna, co do kulkowa nie jedzie, bo dzieci ma za duże. I ja w sumie nie wiem, co zrobić, bo ja bym tą rodzinę tak chętnie wypchnęła na bok, bo mi się zdaje, że to dla nich zobowiązanie, bo głupio odmówić i przez to przychodzą. I że może namówić dzieciaki, żeby odpuściły, bo imprezę już mają. Wiecie, roczek to co innego, ale tak kolejne lata... Ja wiem, że oni się cieszą, że chcą, ale spójrzmy prawdzie w oczy, moi rodzice nie pałają sympatią do teściów, teściowa i mój ojciec siądą za stołem i tyle z nich będzie, teść albo nie przyjdzie, albo zmyje się po pół godziny maks zmorzony jakąś nagłą, a spodziewaną (przynajmniej przeze mnie i Osobistego) chorobą.
I nie wiem, czy nie zaprzestać robić urodzin tego typu, bo kurczę, wszyscy się męczą. W tym to pewnie muszę przecierpieć, bo obiecałam dzieciom, choć okroiłam listę gości z moich braci. Nie powiadamiamy też chrzestnej Córy, bo jakoś tak nie kwapi się do kontaktu, nie będziemy się narzucać. Chrzestny i chrzestni ze strony Syna zawsze pamiętają i zawsze prezent dzieciaki mają. Choć nie wiem, czy nie umówić się z kolei tylko na prezenty pod choinkę, od Mikołaja, bo moje szkraby wierzą, bo przecież oni urodziny mają tak blisko... Choć ja bym się czuła zawiedziona i oszukana przez rodziców, że tak mama urodziny i przez to jeden prezent ;)
Proszę, spójrzcie na to obiektywnie i powiedzcie, czy byście, jako ci goście zaproszeni, chcieli być zapraszani na ciacho i herbatkę, czy lepiej ograniczyć się do roczków, komunii i ślubów.

środa, 29 listopada 2017

4

Dziś w nocy przyszedł do mnie trzylatek, ale zasnął już czterolatek. Mam w domu czteroletniego mężczyznę, który złości mnie, jak nikt inny, ale jednym przytuleniem, wtopieniem palców w moje włosy (kocha to, robi tak zawsze, jak tylko się do mnie zbliży) i powiedzeniem "kocham cię, mamusiu, jesteś piękna" potrafi rozczulić mnie do granic niemożliwości.
Sam się ubiera i rozbiera, sam się myje. Szoruje zębiska i płucze je płynem. Odnosi naczynia do zmywarki, część wypakowuje, ścieli łóżko.
Zawsze gubi pantofle i nie umie ich znaleźć, ale w końcu zakłada buty na dobre nogi.
Wydało się, że umie rysować (zarzekał się, że nie umie i zwalał na siostrę) i od tego czasu robi to namiętnie.
Uczy się czytać wraz z siostrą ;) czyli powtarza, co ona mówi i "czyta"
Kocha klocki, samochody
Bawi się wyobraźnią - wczoraj się na niby wyprowadzał i przyjechał do nas w odwiedziny.
Uwielbia pracować ze mną w kuchni, ciągnie go też do narzędzi Osobistego
Wspina się, kombinuje, łobuzuje.
Ma świetną pamięć, bardzo ładnie recytuje przed publicznością



105 cm, 16 kg

piątek, 24 listopada 2017

Sądy nierychliwe, ale...?

Czy sprawiedliwe, to się okaże. Wczoraj o 9 mieliśmy rozprawę. Stawiliśmy się my i policjant, który wtedy przyjechał, wystawił mandat i nam pomógł z tym lusterkiem, widział pana i go spisał. A pan się nie zjawił. Został prawidłowo poinformowany. Nie wiem, czy uznał, że nie wygra i nie przyjechał, bo wiedział, że przesadził, czy po prostu uważa, że jak nie przyjedzie, to będzie na jego i sobie będzie grał w kulki nie wiadomo ile. Mam wrażenie, że się przeliczy i to mocno, bo jeszcze pewnie sąd zasądzi karę, a ta może być od 50 do 1000 złotych.
Czekamy na postanowienie lub następne wezwanie.

wtorek, 21 listopada 2017

Ale dlaczemu??

Patrzę i oczom nie wierzę.
Mechaników Shanty nie ma na Shanties 2018. Na żadnym koncercie. Jak żyć?

14

Patrzę na tą liczbę i uwierzyć nie mogę. Patrzę za okno i tym bardziej wiary mi brakuje. Wtedy było tak słonecznie, tak sucho. A potem ta ogromna mgła, gdy wracaliśmy do domu. Ja do swojego "nie chcę faceta", on do swojej ukochanej.

poniedziałek, 20 listopada 2017

Śnieg

Wczoraj zobaczyłam śnieg za oknem i prawie nie pojechaliśmy do Krakowa, ale się rozeszło. Nocny też się rozszedł do rana, ale już rano, pakując się do auta, zaczęło lecieć z nieba. I leci do teraz. A moje opony czekają, aż w wulkanizacji założą je na felgi ,a dopiero potem na moje koła. Ech. Oby do popołudnia nie naciepało tego śniegu, bo nie wiem, jak pojadę po dzieci.

A w czwartek czeka nas rozprawa. Denerwuję się, bo kurczę, to było tak dawno, że nie wiem, czy wszystko pamiętam.

środa, 15 listopada 2017

Dzieci mnie wykończą

Ledwo na oczy już patrzę, a tu Osobistego nie ma, bo dopiero z pracy wyjechał. Co też powoduje u mnie łez fontanny prawie że... Dobrze, że było wolne inne ramię, choć wirtualne i jeszcze zdjęcie morza na pociechę dostałam (nie, że lubię jako takie, ale morze to żaglowce, a jeszcze dostałam zdjęcie pomnika z Westerplatte, więc już całkiem morsko).
Ale po kolei...
Rano w końcu ulitowałam się nad marchewką i buraczkami z ogródka. I tak do 13 prawie je obrabiałam, gotowałam, obierałam, kroiłam i wkładałam do słoików. Potem po dzieci do przedszkola. I wygoniłam ich na pole, bo taka piękna pogoda, szkoda zmarnować. Patrzę na okna i mówię Córze, że brudne strasznie i jutro muszę umyć. A ona do mnie, żebym zrobiła to dziś i odjęła sobie zajęć na czwartek, bo oni i tak na polu są. No to się wzięłam. Umyłam wszystkie od zewnątrz, na kiju, a potem guma, bo i tak większość mam stałych szkleń, więc i tak z pola muszę. Resztę mniejszych machnęłam przy okazji. W domu dowiedziałam się za to, że firanki już może by zmienić. No i się wzięłam. Do umycia wewnątrz zostały mi tylko trzy małe okna, bo jak zdejmowałam firanki to od razu machnęłam kilka. Firanki też w większości już wiszą, reszta jest mokra i muszę wyprasować, a już dziś mi się nie chce.
Mam dość. Ale mam czysto.

U mnie z oknami to jest pewnie zboczenie, ale ja muszę tak raz na dwa miesiące umyć, nawet w zimie, czasem częściej, głównie w lecie, jak się kurzy bardzo to potrafię raz na trzy tygodnie. Już pominę kota, który znaczy cztery okna na metr, albo i wyżej, jak puka do domu. W zimie czekam, aż będzie ładna pogoda, a jak już MUSZĘ UMYĆ OKNA, to czekam, aż nie będzie ścierka do szyby przymarzać ;) wiem, jestem nienormalna. Nawet Osobisty mi mówił, że zobaczę, że jak będę mieć tyle okien to mi się nie będzie chciało. I jest w szoku, bo nadal mi się chce. Jeszcze pokłada nadzieję, że jak dojdzie góra to mi się odechce. Na razie nie wyprowadzam go z błędu ;)

3

Od trzech lat na swoim, od trzech lat tak naprawdę razem, tylko my.
Dom powoli staje się coraz ładniejszy, coraz więcej rzeczy zrobiliśmy i coraz mniej się przy tym kłócimy. dotarliśmy się.
Dobrze mi.

poniedziałek, 13 listopada 2017

Sufit, choinka i kino, czyli co u nas po weekendzie

Intensywne cztery dni za nami.
Zaczęło się już w czwartek, kiedy z Osobistym minęłam się w drzwiach, pędząc na spotkanie z Przyjacielem, a potem na burleskę. Muszkieterki nie są najlepszym obuwiem na krakowski bruk, szczególnie, jak się ma piętnaście minut do zajęć i chce się jeszcze zamówienie z księgarni odebrać. Nic to, dałam radę i mega zadowolona, choć lekko mokra wróciłam do domu.
Z kolei w piątek to Osobisty spotykał się z tymże Przyjacielem na męskiej rozmowie, przez co wrócił do domu o niebo spokojniejszy. Podjął też decyzję o niekontynuowaniu kursu szafarza, przez co w sobotę ja wykonałam rozpaczliwy telefon o ustawienie do pionu do Przyjaciela, bo sobie wkręciłam, że:
A - poszedł, bo ja go namówiłam, a nie chciał
B - zrezygnował przez nas i ja go ograniczam.
Kop w tyłek, młotek w łeb czy inne przyjemności były mi potrzebne, stąd telefon. A On jest naprawdę dobry w tym, co robi, jedno zdanie, jedna sekunda i od razu trzeźwe myślenie się włącza.
A z racji wolnej soboty poszliśmy całą czwórką na górę zrobić kolejne prace przybliżające nas do zrobienia sufitów. Bo doszliśmy do wspólnego wniosku, znaczy Osobisty i ja, bo dzieci tu niewiele mogą, że najpierw sufity, a potem schody, bo inaczej nie będzie jak wejść, bo nie otworzymy tymczasowej zastawki, bo wszystko zawilgnie. Sporo poszło w sobotę do przodu.
Za to niedziela pełen relaks. Rano kościół, potem kino. Przyszedł czas na Kucyki Pony. Jasne, przewidywalne do bólu, dzięki czemu się nie poryczałam, ale czas w kinie przeleciał mi, nie wiem kiedy. Ani razu nie zerknęłam na zegarek, ani razu nie pomyślałam, ile jeszcze. Bardzo mądra, pouczająca historia. Ale ja ogólnie lubię kucyki właśnie za to. Pośmiałam się, zrelaksowałam, dobrze spędziłam czas. Bo za rękę z ukochanym można się potrzymać też na kreskówce.
Później obiad, tym razem postawiliśmy na niezdrowe jedzenie i wylądowaliśmy w Burger Kingu. Dzieci najbardziej zadowolone z zabawek z zestawu, choć i frytki się zjadły. Z nowymi siłami poszliśmy pobuszować po sklepach. Z Leroy wyszliśmy z płytkami dla mamy, która robi remont łazienki - po złamaniu ręki chce wywalić wannę i zamontować prysznic. Obejrzeliśmy lampy, dzieciaki sobie wybrały faworytów z obietnicą zwiedzenia Ikei. Na koniec zostawiliśmy sobie Auchan i tam zgłupieliśmy. Tyle lampek, nie wiadomo, które wybrać, a chcemy oświetlić choinkę przed domem. Synowi kupiłam bombkę bałwanka, Córze chcę kupić baletnicę, ale nie było ładnych. Postanowiłam, że każdego roku dostaną ode mnie bombkę, którą potem zabiorą do własnego domu. Co prawda planują jak na razie wybudować bliźniaka z drzwiami w ścianie łączącej, na naszej działce, ale choinkę chyba będą mieli oddzielną, co?

czwartek, 9 listopada 2017

Do poczytania

Chcecie poczytać? Fragment jeszcze ciepły, dopiero wyszedł spod moich palców (a po drodze zawiesił mi się komputer i już bałam się, że nie odzyskam tego, co w pocie czoła stukałam, nauczona na błędach posłałam kopię Osobistemu).

Spotkała na mieście babcię i nie bardzo wiedziała, jak się zachować. Nie miała pojęcia, ile kobieta wie, co wie i od kogo. Nie widziały się od tej felernej wigilii, kiedy wyszła z domu z Marcinem, ale nie wiedziała, co babcia wie o jej dalszych losach. Podejrzewała, że uważa, iż wróciła do domu i jest po staremu. Ojciec się raczej nie chwalił takimi „wybrykami i fochami”, jak to nazywał.
- Chodź, siądziemy tu na ławeczce, nogi już nie te – powiedziała starsza pani i pociągnęła ją w stronę ławki na rynku, z widokiem na fontannę. – Jak ci się wiedzie, dziecko?
- Dobrze, babciu, nauki mam sporo, rzadko udaje mi się wyjść i tak po prostu nic nie robić.
- Nauczysz się i zdasz, mądra dziewczyna jesteś. A teraz jest ci łatwiej, jak jego nad tobą nie ma.
Patrzyła na nią, nic nie rozumiejąc. Babcia, mama ojca tak po prostu o tym mówi?
- Co tak patrzysz? Myślałaś, że nie wiem, jak on was traktuje? Wiem i serce mi pęka, bo nie tak go chciałam wychować. Gdzieś popełniłam błąd, zawaliłam jako matka.
- Babciu – szepnęła i głos uwiązł jej w gardle.
- Zawsze był dokładny – kobieta ciągnęła, jakby nie usłyszała wnuczki. – Musiał mieć wszystko idealnie i tak, jak on chciał. Poukładane pod kreskę, ułożone pod kreskę. Teraz pewnie zdiagnozowaliby autyzm, czy inną chorobę. Wtedy był uważany za porządnego chłopca. Nikt nie wiedział, że potrafi wpaść w taki szał… Ukrywał to, w szkole zawsze idealny, na pokaz, w domu z niego wychodziło. Bałam się go, wiesz? Bałam się i robiłam, co chciał, byle był spokój. Myślałam, że chronię tym siebie, jego siostrę, że chronię spokoju w domu, a ja wychowałam bestię. Teraz tego się nie popiera, bo to grzech, ale trzeba mu było dać parę razy pasem po dupie, to by może był inny. Mniejszy grzech dać klapsa, niż wychować potwora, co krzywdzi innych.
- Babciu – Karina miała łzy w oczach. – Babciu, a może dzięki temu on tylko krzyczy i nie bije? Babciu, chciałaś dobrze.
- Dobrymi chęciami to piekło jest wybrukowane – staruszka wyprostowała się i zaczerpnęła głęboki haust powietrza. Otrząsnęła się z wspomnień, choć poczucia winy nigdy nie zdejmie ze swych barków. Od tego mogła ją uwolnić tylko śmierć. O którą modliła się każdego dnia. O śmierć swoją i swojego syna, by już nikogo nie skrzywdził, by wieczny spokój zapanował nad jego rodziną.
- Nie mogłaś wiedzieć.
- Nie pocieszaj mnie, Karinko, bo to nic nie da. Stara jestem, swoje wiem, błędów się wstydzę, ale przyznać się do nich już nie. Twoją mamę ostrzegałam, nie chciała słuchać, potem prosiłam, by odeszła, też nie chciała. Nie miałam siły wyrwać jej z poczucia winy i bycia ofiarą. Dlatego cieszę się, że tobie się udało. Jakbyś coś potrzebowała, to wiesz, gdzie jestem. Nie odkupię tym swych win, nie naprawię krzywd i błędów, ale mogę próbować tworzyć nową przyszłość, taką lepszą. Przepraszam cię, kochanie, za niego, za to, co wam zrobił – spojrzała jej w oczy. Karina czuła, że łzy kapią jej po policzkach, mocząc wiosenną kurtkę, ale nie przejmowała się tym zupełnie.
- To nie ty powinnaś przeprosić.
- Ktoś powinien, a on tego nie zrobi – westchnęła staruszka.

środa, 8 listopada 2017

Power po targach

Po Targach Książki dostałam takiego powera, że chciałam pisać, pisać, pisać. A pogoda pokazała, że muszę posprzątać ogródek, nim przyjdzie zima, czy zebrać warzywa, kwiatki, co zimują w domu i inne takie. A potem dzieci były chore. I tak jakoś mi zlatywało, choć w głowie zdania się układały wręcz same. Aż w końcu, wszystko zostało zrobione, a ja zasiadłam przedwczoraj do komputera mimo tego, że odebrałam Córę z przedszkola po godzinie od zawiezienia, bo tak bardzo bolała ją głowa. A Osobisty wcześniej wrócił z pracy, bo jak wyżej. Oboje skończyli na przytulankach z muszlą i Córze przeszło, a Osobisty właśnie jedzie do lekarza, bo wczoraj prawie zeszedł na ból głowy, na który nic nie pomaga.
Ale do rzeczy. Przedwczoraj nastukałam 13 tysięcy znaków, dziś siedzę i stukam dalej, już mam na koncie 4 tysiące. Przy takim tempie za maksymalnie dziesięć dni skończę i robię redakcję. Co prawda chodzi mi po głowie, że to bez sensu, że nikt nie będzie chciał, że głupie to moje pisanie, ale walę się sama po własnej głowie wirtualnym młotkiem i mi przechodzi.

A zaraz po zakończeniu tej biorę się za następną, a potem mam jeszcze dwa pomysły, które aż się rwą do tego, by ujrzeć światło dzienne.

czwartek, 2 listopada 2017

I po problemie łóżkowym

Za to mam klaustrofobię. Ale po kolei.
Śpię sobie snem zasłużonym, aż nagle słyszę skrob, skrob, skrrrrooob po sofie. I mnie wtedy olśniło, że zdecydowanie chcemy łóżko drewniane. Kot tapicerowane załatwi w try miga.
Kupiliśmy też łóżko Synowi. Do tej pory miał składaną sofkę, co złożona nie była nigdy, bo pod spodem był fajny garaż dla autek, czyli powierzchnia magazynowa. Ale ciasne było i niewygodne, na to miał materac założony, ogólnie kombinowane to łóżko. Kupiliśmy mu docelowe, z materacem 90 na 200. A sofka stanęła... tadam... w salonie. Mam klaustrofobię, nie mamy się gdzie ruszyć.
A na deser kupiliśmy lampę do jadalni, taką, co nam się marzyła, bo była promocja, 15% taniej. I ja głupia sądziłam, że chłopaki ( bo oni kupowali przy okazji łóżka) przywiozą ją w całości i się pobawię. To mam. Lampę z Ikei z instrukcją małego majsterkowicza. A lampa składa się z 52 części.


poniedziałek, 30 października 2017

Targi Książki Kraków 2017

Jak wyglądają Targi Książki? Zdania są podzielone. Tak wyglądały z mojej perspektywy:
Chciałam jechać na parking M1, ale tuż przed nim zobaczyłam, że ludzie z niego wyjeżdżają i parkują na trawie. Odpuściłam i skręciłam w Centralną. No dobra, najpierw się odstałam. Korki straszne, policja kierowała ruchem i... nie wpuściła mnie już na Galicyjską. Pojechałam więc dalej i zaparkowałam na miejscu, gdzie kiedyś ćwiczyłam w L-ce parkowanie przodem. Potem na butach, trochę kolejki po bilety i już same Targi. Jak już udało mi się przepchnąć przez kolejkę do Neli, było super.
Były tłumy, był ścisk, miejscami koszmarny, do kawiarni również kolejki, ale jedno wynika z drugiego. Targi ściągają tłumy, tłumy generują kolejki, proste. Jak ktoś tego nie rozumie i marudzi, że był ścisk, że nie było dostępu do jedzenia i picia (tak, widziałam taki komentarz), że parking zastawiony, to niech idzie do księgarni na rogu, albo do lasu, będzie miał i przestrzeń i powietrze.
Mnie faktycznie przeszkadzała jedna rzecz: piesi. Nie, nie jestem kierowcą, co by pieszych wystrzelał. Ale w sobotę miałam ochotę, bo wchodzili z każdej strony pod koła, ignorując przejścia dla pieszych i ruszające, starające się przejechać, auta. Bo oni muszą iść dalej i dalej i trzy sekundy ich zbawią. Wchodzili na drogę, zbiegali z chodnika. koszmar.
A same Targi? Cudowne. Wiem, ja nie byłam zwykłym czytelnikiem, byłam tam z Asią, więc dla autorek miałam nie parę minut po staniu w kolejce, ale miałam je od zaplecza. Poznałam wiele cudownych kobiet, pięknych, nie tylko zewnętrznie. Ciepłe, serdeczne kobiety, z którymi spotkanie do tej pory unosi mnie nad ziemią. Na długo zostanie w mojej pamięci.

A teraz anegdotka.

Stoimy z Asią na środku przejścia (a może to o nas te komentarze, że przejść się nie da?), podchodzi czytelniczka i mówi, że Asia z córką i że takie podobne. Fajnie mieć sławną mamę :) Ojciec NN. Może ktoś ma ochotę?

piątek, 27 października 2017

Relaks

Ten relaks to głównie dla mnie i to jeszcze na wariackich papierach. Wczoraj sama na burlesce, w sensie nie z Przyjaciółką, to pojechałam później i musiałam szybko iść. A z powrotem to już chciałam szybko iść, bo nie chciało mi się czterdzieści minut na busa kolejnego czekać. Dodatkowy trening gratis.
A jutro jadę na Targi Książki. Podobno. To znaczy rano zawożę dzieciaki na tańce, Syna ostatni raz, bo sam mówi, że nie nadąża i za rok chce dopiero, a potem do Krakowa, oddać dzieci tacie i oni do domu, a ja na Targi. Planowaliśmy jechać wszyscy, ale Córa chodzi codziennie na różaniec i nie chcę jej tego zabierać. Raz tylko nie była, jak miała gardło mocno zawalone, ale wtedy naklejkę dzielnie zdobył Syn. Więc jadę sama. I teraz siedzę i kminię, czy jechać autem pod samo EXPO, czy może na M1, a potem busem, czy w ogóle komunikacją. Ech...

środa, 25 października 2017

Łóżkowe problemy

Dopadły nas łóżkowe problemy i nijak nie umiemy wybrnąć z tej trudnej sytuacji. Nasze wieczory pełne są rozmów, które nie przynoszą żadnego rozwiązania, a generują kolejne problemy. Pierwszy raz szczerość nie pomaga. Dążenia nam się rozjeżdżają, a jak się zjeżdżają, to mimo to wnioski nie nadchodzą i nie zbliżamy się do rozwiązania ani na krok. Internet przetrząśnięty w poszukiwaniu porad również okazał się mało pomocny, a wręcz szkodliwy. Laptop, czy tablet w łóżkowych problemach nie pomagają, nastręczają więcej problemów.
Dlatego zwracam się z prośbą do Was, moich czytelników, całkiem na poważnie. Bo ja już sama nie wiem, czego chcę, jakie mam potrzeby i o co chodzi...
Łóżko z ramą drewnianą, czy tapicerowaną? Bo jedyne co wiemy, to to, że chcemy mieć pochylony zagłówek.

wtorek, 24 października 2017

Pała z matmy

Dwa lata temu kupiliśmy sporo drzewek, ale nadal nie wszystkie. Mieliśmy dokupić te brakujące i dorobić kolejny rząd. Dokupiliśmy w tamtym roku mirabelkę, od mamy wzięłam trzy nektarynki. Mirabelka weszła w środek, a nektarynki zasiliły nowy rząd. W tym roku zamawialiśmy resztę. Wyszło nam trzynaście, bo państwo nie mieli mirabelki, choć mnie coś za dużo się wydawało. Ale zamówiliśmy, sadzimy... Między bzami, a sadem miało być dużo miejsca. To nie ma. Drzewek miało być 36, jest 42. Miejsca na mirabelkę nie ma. Bo brakło i już. Trzasnęliśmy się o 7 drzewek. A dlaczego? A dlatego, że Osobisty zapamiętał, że mamy dorobić rząd do tamtych, a zapomniał, że ja ten rząd zaczęłam nektarynkami. No cóż. Klęska urodzaju ;)

Niedziela - robimy zakupy, korzystając, że jeszcze nie ma zakazu, bo teraz żywcem nie mamy kiedy. Dzieciaki rozrabiają, jak pijane zające w kapuście, ja przez to ślepnę, nic na półkach nie widzę i skupić się nie mogę. Ale jest! Masło uwidziałam i włożyłam do koszyka 4 sztuki. Osobisty rozpakowuje zakupy w domu. Jedno masło, drugie, trzecie...
- Ile my kupiliśmy maseł? - pyta, bo lodówka z gumy nie jest i mu się nie mieści.
- Włożyłam chyba cztery.
- Super. Bo ja włożyłem sześć. No to mamy zaopatrzenie, jak na wojnę.

A my masło kupujemy takie po 300g. Pierniki się zrobi, akurat chciałam piernikową chatkę :)

sobota, 21 października 2017

poniedziałek, 16 października 2017

Nie zwalniamy przy jesieni

Jesień nastała, nostalgicznie się zrobiło, chętniej by się w domu siedziało, a nas nosi.
W piątek w końcu udało się spotkać z najmłodszym członkiem naszej rodziny. Kurczę, jak szybko się zapomina, prawie nie wiedziałam, jak trzymać takiego maluszka, a on przecież ma już dwa miesiące, nie jest takim zupełnie maleństwem. Dzieciaki chętnie brały go na kolana, oczywiście z asysta, ale w domu takiego nie chcą mieć. Bardzo dobre spotkanie.
Sobota to inauguracja roku tanecznego. Z tygodniowym opóźnieniem, bo pierwsze zajęcia były już tydzień temu, ale oboje byli chorzy. Bo na taniec towarzyski chodzą oboje. Syn na próbę, bo nie wiedziałam, jak sobie poradzi. Po zajęciach ledwo chodził, był naprawdę zmęczony. Po rozmowie z nauczycielką nie wiedziałam, co zrobić, bo rusza się fajnie, ale do kroków jeszcze daleko i czasem wyraźnie odstaje. Nie wiadomo, czy nadgoni, a jak nie, to będzie problem z przedstawieniem. W końcu zdecydowałam, że w październiku jeszcze pochodzi, bo ma karnet zapłacony, a zacznie tańcem w przedszkolu. Trochę się obędzie z tematem, wśród swoich rówieśników, bo u pani Ani jest najmłodszy, i za rok spróbujemy na nowo.
Wczoraj do kościoła poszliśmy na nogach, potem na cmentarz i lasem do domu. Plan powstał po drodze, ja miałam buty na obcasie, ale daliśmy radę. Popołudnie mieliśmy zaplanowane na wizytę u chrzestnego Syna. Mieliśmy nie siedzieć długo, więc wróciliśmy po 22 :P Tia...
A dziś jedziemy na Emotki, tym razem z chrzestną Syna.
Zwariowałam. Przyjaciółka zapytała, czy mam ochotę z nią chodzić na burleskę. No i nie lubię paskudy, bo mnie namówiła i kupiłam karnet na trzy miesiące. Na fitness 2 kilometry mi się nie chce, a teraz co czwartek do Krakowa będę jeździć. Zwariowałam i dobrze mi z tym :P
A poza tym mamy większość schodów wyczyszczonych i pomalowanych. Miałam dziś malować klatkę schodową, ale zapomnieliśmy zabrać czwartej części schodów i nie mam jak zakryć przed malowaniem.
Mam nadzieję, że w przyszły weekend będzie pięknie, bo chcielibyśmy w góry. W każdym razie przygotujemy się i jak tylko będzie pogoda, ruszamy na szlak.

czwartek, 12 października 2017

Wspaniały czas razem, czyli jesień w kuchni

Dziś zebrałam kilka moich dyń. Byłam z nich mega dumna, bo jedna ma 5,5 kg i to nie ta największa. A potem dowiedziałam się, że znajoma wyhodowała taką, co ma 24 kg. Ta... Moje są skromniejsze, ale też da się je wykorzystać.


Zasiedliśmy wszyscy do stołu w jadalni, rozłożyliśmy narzędzia i przystąpiliśmy do pracy. Ja obierałam i kroiłam dynię, dzieciaki z Osobistym obierały pomarańcze i wrzucały dynie do garnka. Poszło nam w try miga, a jak teraz pachnie w całym domu... Bajka. Robimy dżem. Jutro pewnie też. I pojutrze ;) bo zużyliśmy tylko jedną dynię ;)

edit: właśnie kończymy kroić trzecią, bo Córa z Osobistym poszła na różaniec (chodzi codziennie i chce, więc chodzimy z nią), a syn oświadczył, że mamy dużo czasu i bierzemy się do roboty.

Lubię tak spędzać z nimi czas. Już razem kładliśmy płytki, montowaliśmy listwy do sufitów podwieszanych, dziś kucharzymy. Naprawdę cenię sobie ten czas, bo rzadko mamy okazję być naprawdę razem, rozmawiać i śmiać się.

wtorek, 10 października 2017

Jajko, kura, Wielkanoc, Boże Narodzenie, czyli znamy odpowiedź

Dzieciaki oglądają czytanie przed spaniem, a tam o tym, co było pierwsze: jajko, czy kura.
- Ale to proste jest. Jajko, bo ewolucyjnie pierwsze zwierzęta składały jaja - oświadcza Osobisty nagle.
- Ale może pierwsza była idealna kura - próbuję dyskutować.
- No nie, bo jaja i tak były wcześniej.
- To w ten sposób można ustalić wyższość Bożego Narodzenia nad Wielkanocą, bo bez Bożego Narodzenia by jej nie było - oświadczam spokojnie.
- Ale religijnie ważniejsza jest Wielkanoc.
- Jednak bez narodzin by jej nie było.
- No tak - przyznał mi rację.
- I rozwaliliśmy system.

czwartek, 5 października 2017

Znieczulica

Mama ma rękę w gipsie. Pech chciał, że prawą, ale w niektórych sytuacjach nawet złamana lewa nic by nie pomogła. W domu sobie jeszcze jakoś radzi, ale zakupy dla niej to koszmar. Bułek sobie nie zapakuje, wózka też nie weźmie, bo nie da rady go dobrze prowadzić. Ale najgorzej ma przy kasie. Wyjmowanie pieniędzy, głównie monet nastręcza jej mnóstwa problemów, pakowanie zakupów do reklamówek też. I wiecie co? Nikt nie pomoże. Raz poprosiła panią, zna ją z widzenia, by jej potrzymała przy bułkach reklamówkę, to usłyszała, że tamta jest kaleką i pomocy nie wymaga. Pani miała wszystkie kończyny zdrowe. Kasjerki jak za karę pomogą zapakować parę rzeczy, łaskawie wezmą sobie pieniądze. A mama nie chce mnie prosić, woli sobie iść sama. Dziś zabrałam ją na zakupy, to było jej łatwiej, ale poza takimi sytuacjami mama wstydzi się chodzić do miasta, bo potrzebuje pomocy! Chore, okropne i wstyd mi za tych wszystkich ludzi. Jedna pani tylko w mięsnym zaproponowała, że pokroi kotlety, bo ja mówiłam mamie, że ja jej mogę dopiero w sobotę, bo dziś już nie miałam czasu. Jedna pani. Nie zważając na oburzoną kolejkę...
Gdzie ci ludzi? Gdzie współczucie? Gdzie w ogóle jakiś ludzki odruch i zrozumienie?

wtorek, 3 października 2017

Jesiennie i mój bodyguard

Jesień mnie dopadła. Znaczy to, że zamieniłam się w ptaka grzebiącego, czyli kurę domową w ogródku. Nadrabiam zaległości po chorowaniu i deszczu, czyli plewię trawę, z której już nic nie było widać. Oczywiście też kosiłam trawnik, a jakże. Dodatkowo wczoraj wyjęłam cebule, które wyjąć trzeba, prócz kilku mieczyków, które postanowiły teraz zakwitnąć. A niech mają. Dokupiłam sobie z pięćdziesiąt nowych, muszę im zrobić nowy ogródek, bardziej z przodu domu, bo z tyłu to chyba tylko na radość moim nieulubionym sąsiadom, a to szkoda. Tam to pod płotem posadziłam naparstnice i kąkol, bo to duże i zasłoni ;)
A w ogóle to ja mam swojego bodyguarda, własnego, osobistego. Jak tylko wyjdę na ogród, pojawia się. Siada na ławce i paczy. Nie, nie jest kotem. Jest sąsiadem. Koszę - paczy, plewię - paczy, bawię się z dziećmi - paczy. Brzmi może śmiesznie, ale na dłuższą metę jest mocno irytujące. Już pominę, że Osobisty się ze mnie śmieje, że mi się amant trafił, że hoho. Bałdzo śmieszne, bałdzo...

Kupiłam dziecku mojemu rajstopy. 122/134, kiedy ona ma wzrostu 115. I uwierzycie, że nie weszła? Znaczy weszła, ale krok w kolanach w jednych, w drugich w połowie uda, jedynie jedna para z czterech będzie na już. Pomiędzy sobą różnią się w długości o dziesięć centymetrów!! Muszę je pojechać oddać i kupić jej... 140? 146? Koszmar z tą rozmiarówką.

23 listopada mamy rozprawę sądową w sprawie lusterka.

czwartek, 28 września 2017

Kochane K

Niektóre zakupy kocham. I tak:
Przedwczoraj przyszły klamki, kupiłam sobie kwiatki, w sensie cebulki i książki.
Dobrze mi:)

A dziś będę biegać za kosiarką i to jest to k, którego nie lubię.

poniedziałek, 25 września 2017

Oswajam potwora

Dawna, dawno temu, kiedy byłam młoda, urocza i głupia, czyli będąc dzieckiem, koniecznie chciałam szyć na maszynie. Stał u nas wtedy taki stary Łucznik, z kołem i pedałem co to stołem się stawał, jak był złożony i na tejże cudnej maszynie szyć chciałam. Mama oczywiście pomysłowi przyklasnęła, dała coś tam, nie pamiętam i zasiadłam.
A potem pamiętam, że z palca zwisała mi nitka, bo przeszyłam go sobie tam, z powrotem i jeszcze pół tam. I tą nitkę sama musiałam sobie wyjąć, bo nikomu innemu nie dałam. Takie samodzielne ze mnie dziecko było.
Trauma siedziała we mnie długo, Łucznik był stracił życie, a naprawa się nie opłacała, pojawiła się nowa, elektryczna maszyna, a ja nadal prosiłam mamę o uszycie tego, czy owego. Z czasem ja się wyprowadziłam, za to wprowadziła się jeszcze jedna maszyna, bo mój brat przywiózł mamie swoją. Niniejszym mama chciała dać mi którąś, żebym z byle bzdurą do niej nie jeździła (przecież nie jeździłam, dzielnie w rękach szyłam, bo igła w rękach nie ma morderczych zamiarów). Byłam nieugięta.
Aż tu nagle, jakieś dwa, może trzy miesiące temu robiłam porządek w mojej szafie. Fajna kiecka, materiał boski, ale przecież w niej nie będę chodzić. I następna. I kolejna. I tak w głowie mojej zaczęła kiełkować myśl, że przecież Córze mogłabym z tego uszyć fajne spódnice, to nie może być trudne. Spychałam tą myśl, spychałam, a kiedyś mamie się przyznałam i wtedy do domu wróciłam z maszyną. Wepchnęłam ją do szafy i udawałam, że jej nie ma. Jak się ma na coś ochotę i się czeka, aż przejdzie, to przechodzi, nie? No nie. Nie przeszło. Wczoraj szukam czapek dla dzieci, podejście kolejne. Takich jesiennych. No nie ma. Osobisty zabrał dzieciaki do Krakowa, ja z racji zapalenia ucha zostałam w domu. I wyjęłam maszynę.
Z mojej starej bluzki, takiej sweterkowej z kwiatami na niej wyhaftowanymi zrobiłam Córze czapkę. A Syn miał koszulkę, ulubioną, z dziurą, miałam naszyć łatkę, ale pocięłam i ma czapkę ze Spider Man'em. Więcej nie szyłam, bo pierwsze starcie długie było, a poza tym jak się nie spodoba, to co?
Tia... Prawie w nich poszli spać, a Córa zażyczyła sobie apaszkę, którą popełniłam dziś. Co prawda strasznie mi pętelkowała, ale już nie pruję. Jak się nie spodoba, coś podszyję i będzie grubsza.

piątek, 22 września 2017

Odgrzewane kotlety czyli Wesoła rozwódka Iwona Czarkowska

Iwona Czarkowska
Wydawnictwo Replika
2017 rok
352 str

Alicja jest w trakcie rozwodu, przyzwyczajania się do wynajętej kawalerki, zamiast świeżo wybudowanego domu i faktu, że jej mąż zostanie ojcem dziecka swej kochanki. Do tego nie ma pracy. Recepta na depresję? A jednak nie. Można porażkę przekuć w sukces, stanąć na nogi nie zwariować. Choć może nie do końca?

Lubię Grocholę. Naprawdę lubię, a Nigdy w życiu wręcz kocham. Kobieta po przejściach, co chce budować życie na nowo, to jest to. Ale zaraz, zaraz, tu Czarkowska, tu Grochola, o co chodzi? Otóż o to, że miała wrażenie, jakbym czytała gorszą wersję Nigdy w życiu, przynajmniej chwilami. Matka, która zawsze wie lepiej, i facet, który "tak całuje" powodowało u mnie deja vu. I o ile mogę przejść do porządku dziennego nad domem wybudowanym w rok od kupna działki (oby gdzieś były takie cuda, że się tak da), to takie ewidentne odniesienia bardzo mnie rażą. Alicja nie lubi odgrzewanych kotletów, ja też nie bardzo.
Książka ogólnie jest niezła. Może chwilami za chaotyczna, za szybko się dzieją pewne rzeczy, głównie urzędowe, ale jednak można się przy niej rozerwać. Nie ma tam zawrotnej akcji, wymagającej myślenia, ot, oderwanie od rzeczywistości, trochę śmiechu i lekka rozrywka. Lekki, nienachalny romans i wątek z psem zdecydowanie zapisuje się na plus.
Czy polecam? Na jesienną chandrę, na chwilę relaksu, bez większych wymagań.

Zapalona

W poniedziałek napisałam około 12 tysięcy znaków. A wieczorem zaczęło mnie boleć ucho. Rano tylko łaskotało, poszłam do ogólnego, nic mi nie powiedziała, skierowała do laryngologa. "Nasza" pani akurat miała popołudniu, pojechałam, choć mi się nie chciało, bo to tylko łaskotanie.
Pani doktor załamała ręce, bo zapalone nie tylko ucho lewe, ale i prawe, powinno boleć, jak durne i powinnam mieć gorączkę. Ale że ja nie mam nigdy... Do tego katar, o którym dowiedziałam się od niej i jak zażyłam leki, bo mi wtedy pociekło z nosa i zapalenie gardła.
Od wtorku wieczora biorę antybiotyk, zarówno doustny, jak i do uszu. Odwożę tylko dzieci do przedszkola ("jak pani je może zawieźć, dla pani będzie lepiej"), a potem zalegam i ani ręką, ani nogą. Trochę czytam, dużo śpię. Więc mój plan pisania na chorym nie wypalił, bo nie jestem w stanie wysiedzieć. No cóż, nie ucieknie :)

niedziela, 17 września 2017

Cztery godziny snu, witaj nowy dniu

Zgodnie uznaliśmy, że jest to jedno z dwóch najlepszych wesel, na jakim byliśmy. Świetna organizacja, jedzenie dobre i dużo (za dużo, od pewnego momentu jedliśmy porcję na pół), bardzo dobra orkiestra. Polało się naprawdę dużo alkoholu, jednak całość była tak kulturalna, że aż miło się bawiło. Młodzi cudni, sukienka mnie zauroczyła.
Z fajnych rzeczy - stół dla dzieci pełen żelków, lubisiów, gum rozpuszczalnych, pianek i chrupek - uratował nam życie, bo dzieciaki o 18 chciały do domu, a gumy zachęciły do zacieśniania stosunków z innymi dziećmi i zabawy. A w toalecie dla pań - zapasowe rajstopy, tabletki od bólu głowy, na zgagę, lakier do paznokci, pilniczek, chusteczki do demakijażu, plasterki i inne "przydasie". Świetny pomysł.
Do około 20 wytrwałam na 11,5 cm obcasie, potem zeszłam na spokojną 6 ;) I tu dziwna obserwacja, a przynajmniej mnie zdziwiła. Wszystkie młode dziewczyny, takie do 20 paru lat, najpóźniej o 20 zeszły na parter, czyli założyły balerinki, z kolei starsze dzielnie trzymały "wysoki poziom". Ja cierpiałam jedynie przez moje palce. Mam taką wadę, że trzy palce, licząc od małego mi się w różnym stopniu podwijają pod siebie, co w butach na obcasie, a na dłuższą metę nawet w zwykłych, które przylegają do stopy prowadzi do pęcherzy na dole palców, co baaardzo boli. Ale do 4 wytrwaliśmy, kiedy to ostatni kieliszek poszedł mi w rozrzewnienie, a miałam pod ręką obu braci i postanowiliśmy jednak rozgonić towarzystwo ;) dla dobra wszystkich zgromadzonych. Jeszcze tylko zatańczyłam z bratem, a Osobisty zwyobracał Pannę Młodą, tak, że długo dochodziła do siebie :P w tańcu ją kręcił, zboczeńcy ;) a on kręcić umie, omatkobossko... A Syn idzie w jego ślady, dzielnie tańcząc z mamą. Choć wzrostu nie starczało, chęci, a i owszem, ciągle mnie prosił do tańca, aż Osobisty się musiał prosić :P
O 8 dzieciaki były już na nogach, więc i my wraz z nimi. Śniadanie i do domu, ratować biednego, opuszczonego, zamkniętego kota ;)

piątek, 15 września 2017

Na wesele z gołym tyłkiem

Jutro wesele. Dzieciaki się doczekać nie mogą, ja trochę drżę, bo wczoraj o 22 padły na pyszczki i wstały rano. Mimo tego, że Syn spał popołudniu. Będzie dobrze, będzie ciasto, będzie cukier, dadzą radę :P BO nam chodzi o to, żeby babcia jak najdłużej była.
Młodzi zażyczyli sobie, zamiast kwiatów, coś dla zwierzaków ze schroniska. Osobisty ostatnio kupił coś 20 kg suchej karmy dla psów i kotów. Ale dzieciaki chciały mokrą. I jakieś zabawki, żeby zwierzaki się cieszyły. Myślałam i myślałam, w końcu zapytałam wujka Googla, jak można zrobić zabawki dla zwierzaków, bo miałam piórka, sznurki itp. Córze oczywiście spodobały się myszki. Tia...
Matka poszperała, pokombinowała i oto są:


Dzieciaki miały zabawę, ja mówiąc szczerze, również. Mam nadzieję, że zwierzakom się spodoba. Do środka napchałyśmy woreczki foliowe, żeby jeszcze szeleściło. Dokupiliśmy też dwie piszczałki dla psiaków. A dla naszej koty Córa zrobiła jeszcze fokę.

A ja na wesele prawie poszłam z gołym tyłkiem, bo sobie dziś uświadomiłam, że nie mam rajstop. Jak dobrze, że sukienka nie obcisła, to mogę ubrać pończochy ;)

czwartek, 14 września 2017

Ups, I did it

Może nie again, ale zrobiłam. Facet od koszenia miał przyjechać, ale coś wypadło, potem znów, a potem znów. Oparło się o jego szefową, przyjechał w sobotę. Akurat przykręcaliśmy schody, dwie śruby i ... już go nie było. Za to był sms, że za wysoko i za mokro i nie da rady. O jak się wkur.. zdenerwowałam się mocno. Kazałam wyjąć naszą małą kosiarkę i opitoliłam, na spółę z Osobistym prawie połowę. Potem się ciemno zrobiło. W poniedziałek chciałam skończyć, ale deszcz mnie zgonił, dokończyłam wczoraj. Bez kosza, jasne, ale zrobiłam. I nie było za mokro, czy za wysoko. Mógł przyjść, zapytać, czy może kosić wyżej, albo bez kosza, zgodzilibyśmy się. A tak wyszło, jak wyszło i liczymy kasę, czy starczy już teraz, a nie w zimie, na traktorek.

Poza tym... Moja mama złamała rękę. Dwie kości blisko nadgarstka. Największym problemem było to, że w sobotę wesele i jak ona będzie wyglądać i kieliszek trzymać ;) czyli nie jest źle.

A ja znów spakowałam Osobistego, zaraz leci  i mam nadzieję, że wróci z piątku na sobotę, bo jestem umówiona do fryzjera. A potem znów wybywa we wtorek i wraca w piątek. Ech. Cóż, bywa. Oczywiście Najlepszy Przyjaciel też wybywa w tym terminie, a w przyszłym tygodniu może przyjść paleta ekogroszku, którą zanabyliśmy drogą wygrania ;) Czas zrobić casting na kolejnego mena :P

poniedziałek, 11 września 2017

Dzieje się

W sobotę powiesiliśmy część schodów. Jeszcze niepomalowane, bez desek, jakby trzeba było coś poprawić, ale są. W związku z tym nasza sypialnia spod schodów (a list z Hogwartu nie przyszedł) przeniosła się do salonu, salon do jadalni, a jadalnia do kuchni. Najbardziej ucierpiała kuchnia i już prawie wcale nie ma tam miejsca. Mimo to cieszy mnie to wszystko, nawet za cenę gnieżdżenia się. Dawniej ludzie mieli jedną izbę i dawali radę, nie? My mamy dwie :P
plus łazienkę. Pełen wypas.
Z kolei wczoraj o 7 rano, no dobra, chwilę po, dostałam wiadomość od Asi, że oni jadą na Paradę Jamników i czy my też. No to pewnie, że też. Przed 11 wsiedliśmy w busa, pochodziliśmy, pooglądaliśmy i przed 16 byliśmy w domu. Noc, znaczy dzień młody to na rowerkach na plac zabaw. Oczywiście tylko dzieci, bo na drogę samych się ich boimy, więc my... biegusiem koło nich ;) Fitness gratis.
A dwie godziny temu wróciłam od fryzjera z przebajecznym kasztanowym brązem i planem na fryzurę na sobotę, bo jedziemy na wesele.

Jesień już nadchodzi. Muchy pchają się do domu, co dzień zabijam dziesiątki i zmiatam je z podłogi. A kot znów zaczął łapać kleszcze.

środa, 6 września 2017

Hej, hej jupidijej :)

Tak! Tak! Tak! Dziś się udało. Do południa dwie godziny z książką, a potem dwie godziny u kosmetyczki. Bosko mi. Jeszcze fryzjer.



I będę pustakiem :P Czy jeszcze musiałabym solarium?

wtorek, 5 września 2017

Średniak i zerówka

Wczoraj dzieciaki prawie staranowały drzwi do przedszkola, tak do niego biegły, nie mogąc się doczekać. Ja szłam z lekkim niepokojem, pamiętając "nie zostaaaawiaj mnie", które Córa odczyniała w czerwcu, a jeszcze bardziej martwiąc się, w jakiej grupie będzie Syn. Z dzieciakami 2,5 letnimi - nie bardzo, przecież to huragan, na chwilę, jasne, ale nie na dłużej, z Córą - jeszcze gorzej. Ale już w szatni mi minęło, bo oboje rozebrali się z prędkością światła, a szafki były pięknie opisane grupa młodsza, średnia i starsza, czyli Syn ma swoją własną. Polecieli na salę z pieśnią na ustach, w przelocie dali mnie buziaka, a pani ręczniki i przybory do mycia zębów i tyle ich widziałam.
Córa bardzo podekscytowana tym, że chodzi już do zerówki. W wakacje przyniosła elementarz i faktycznie zaczęła łapać czytanie. Szło jej bardzo dobrze i teraz też co któryś dzień przychodzi i czytamy, znaczy ona się uczy. A ja uwierzyć nie mogę, że ten czas tak szybko szedł do przodu. Jestem z nimi na co dzień, a mam wrażenie, jakby mi coś umknęło, jakby ktoś przyspieszył zegar, albo mnie wyłączył, pozwalając mi jednocześnie pamiętać codzienność. Moja Córa chodzi do zerówki. Czy za rok pójdzie do pierwszej klasy, to pytanie pozostaje otwarte, bo intelektualnie daje radę, za to emocje są do tyłu. Ma rok, zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Miałam korzystać z wolnego. To wczoraj pojechałam na pół dnia do mamy i na targ wybyłyśmy, a dziś Osobisty ma urlop, więc siedzimy na górze, robiąc profile pod sufity. Zeszłam teraz obiad ugotować tylko. Może jutro??

niedziela, 3 września 2017

Przyjechały!

Wczoraj przyjechały drzwi i futryny. Chodzę, gładzę je i wlepiam w nie gały, jak sroka w gnat. Nie sądziłam, że kilka kawałków drewna może tak uszczęśliwić człowieka.
A teraz minus. Drzwi stoją na środku salonu, przytwierdzone taśmą do filara, żeby się nie zwaliły. Miejsce się skurczyło i nie odzyskamy go, póki nie będzie schodów na górę i sufitów tamże. Wczoraj co prawda, z racji deszczu, popchnęliśmy robotę do przodu, bo zrobiliśmy profile w jednym pokoju (w mojej bibliotece!!! :):) ) i haki na korytarzu.
Strasznie się cieszę, ogromny krok do przodu :)

piątek, 1 września 2017

Starość? Wariactwo?

Starzeję się. Albo zwariowałam. A może dorosłam? Nie, to ostanie raczej nie. W każdym razie, jaki nie byłby tego powód w mojej łazience miejsce prostownicy zajęła ... lokówka. Tak, tak, wiem, wszyscy co mnie znają, właśnie zbierają szczękę z podłogi, a męska część jednocześnie zaciera ręce, bo zawsze za lokami była. Nawet moją mamę wczoraj zszokowałam, bo zawszy wyprasowane, a wczoraj pogięte :P
W końcu pojechałam po nasze drzwi. Rozmowa była burzliwa, a jej finałem jest to, że drzwi przyjadą na ich koszt w sobotę. Lodowata uprzejmość i pewność siebie przynoszą rezultaty, no i osobista obecność, bo przez telefon dowiedziałam się, że w środę były wszystkie, a wczoraj już nie było, bo przyszło na sklep, a nie na moje zamówienie. Ups. Mogą nie mieć na sklepie, moje zamówienie miało być 19. Rozstaliśmy się pełni ciepła, uśmiechu i przyjaźni.
Z Leroy wyszłam z trzema storczykami po przecenie, bo kwiatów nie mają. Jeden pan się dziwił, że kupuję takie brzydkie, a przecież one zakwitną.
A potem zostałam sama. Taaa... Kupiłam prezent na urodziny i zawędrowałam do outletu Intimissimi. Oczywiście, że wyszłam z biustonoszem. Większa miłość, niż buty ;)

Miałam wcześniej pisać, ale jakoś nie wychodziło. Nareszcie uwierzyłam, że z moim sercem jest faktycznie w porządku. Jasne, jak lekarz mówił, tuż po zabiegu, że się udało to niby mu wierzyłam, ale jak się choruje dwadzieścia lat z hakiem, to tak do końca uwierzyć jest trudno. Ale były upały, zmachałam się nie raz i nie dwa i cisza. Nie było ataku, serce nawet na chwilę nie przyspieszyło. Oddycham pełną, zdrową piersią, z ulgą i bez strachu, że kichnięcie czy schylenie się spowoduje wyłączenie z życia na jeden dzień, albo skończy się szpitalem.

środa, 30 sierpnia 2017

Płyń, płyń, łódko płyń i Tour de Lidl

W planach wakacyjnych mieliśmy również rejs statkiem. Kupiliśmy groupona na godzinną wyprawę i... zapomnieliśmy o nim. W tamtym tygodniu patrzę na nasze plany, czego nie udało się zrealizować i mnie olśniło. Tylko wszystkie rejsy do południa, postanowiliśmy czekać na urlop Osobistego, aż tu nagle w poniedziałek dzwoni, że na wtorek jest rejs o 15,30 i czy jedziemy. Jasne, że tak!
Wczoraj wziął moje auto, a my dojechaliśmy busem. Na bulwarach dzieci zażyczyły sobie pić i jeść, kupiłam obwarzanki i... gołębie były bardzo zadowolone, na pewno sobie pojadły :P
Chodziliśmy wczoraj koło Wawelu, nawet smok zionął ogniem, a ja czułam się, że jestem gdzieś indziej, bo kurczę, polskiego nie uświadczyliśmy prawie wcale. Jakby nie angielski, to trudno czasem przejść, porozumieć się, cokolwiek. Tak, wiem, pod Wawelem to pełno turystów, jeszcze pod koniec wakacji, a my takie swojskie, że aż dziwne. Na statku też sami Niemcy, pominę, że cztery panie wsiadły, zasnęły, obudziły się na końcu. Dziwne, ale co kto lubi.

A potem pojechaliśmy do Lidla. Zupełnie nieświadomi, co tam się dzieje, a tam maskotki owoców i warzyw. Odpowiedź na świeżaki Bierdonkowe, przed którymi uchroniłam dzieci w ostatniej edycji, ale zobaczyły ostatnio na żywo, a wczoraj jeszcze reklamę i one by chciały, czy możemy sobie uzbierać. Jako że do Biedronki to nam raczej nie po drodze, to tłumaczyłam, że może jednego, czy dwa się uda, ale nie obiecuję, bo nie chodzimy i nie kupujemy tam. A w Lidlu wczoraj za 10 złotych były, ot tak. W pierwszym były tylko trzy, więc Osobisty pojechał do następnego i następnego... Udało nam się zdobyć pięć z sześciu. Pomijając porachunki między sklepami, podoba mi się ta akcja. A patrząc na to, że wyszły w poniedziałek, a wczoraj już w niektórych Lidlach śladu po nich nie było, Lidl zrobił trochę na złość. Ciekawe, czy powtórzy akcję z innymi maskotkami.


wtorek, 29 sierpnia 2017

Skrzywdziliśmy dzieci

Dokładnie z takim przeświadczeniem chodziłam po ulicach i szlakach Krynicy. A dlaczegóż to?
Córa w grudniu skończy 6 lat, Syn w listopadzie 4. Od prawie trzech nie używamy wózka, czyli od czasu, kiedy Syn zaczął pewnie chodzić i w wózku nie było go szans utrzymać. Owszem, to nasze chodzenie jest wolne, a było jeszcze wolniejsze, ale chodzimy. 2 km na plac zabaw, na spacery nad Wisłę i do domu też koło 4 czy 5 kilometrów, zależy jaką trasą. Na Jaworzynę wyszli sami, przez Przełęcz Krzyżową, to ponad 3 godziny marszu dość ostro pod górę, na Górę Krzyżową i Parkową również. Na tą ostatnią parę razy. Całymi dniami chodziliśmy. Jasne, że z przerwami, przecież sami nie dalibyśmy rady. Ale poza tym plecaki na plecy i do przodu. A w plecaku picie, jakaś przekąska, kurtka, bo wiadomo, góry, pogoda bardzo zmienna. Raz nawet Syn wziął maskotkę i dzielnie ją nosił.
A obok nich dzieciaki, czasem z wyglądu starsze od Córy, a od Syna to całe rzesze, w wózkach. Na deptaku to jeszcze, ale na Górze Parkowej czy na szczycie Jaworzyny (kolejką spokojnie można wjechać z wózkiem) kółka grzęzły, zęby o siebie dzwoniły, ale dziecko jedzie. Niejednokrotnie z paczką chipsów na kolanach.
I tak sobie myślałam, idąc za tymi naszymi piechurami, co to jak sarenki, czy inne kozice latały po szlakach, czy ludzie nas mijający nie patrzą na mnie z potępieniem, że taka podła matka jestem, że chodzić każę, zamiast biedne dzieciaczki wspomóc kółkami. Bynajmniej nie przejmując się tym, bardziej z ciekawości. Ściągaliśmy na siebie spojrzenia, pewnie, komentarze również. Różne były, niektórzy się śmiali, że turyści na całego, bo plecaki, inni podziwiali, że idą tak dzielnie, a jeszcze inni nie mogli uwierzyć, że oni tacy mali, głównie Syn.
Patrzyłam na tych małych ludzi rozpartych w wózkach i czułam przerażenie. Dokąd zmierzamy? Do wygodnictwa, czy kalectwa? Wiem, że z dzieckiem się idzie dłużej, wiem, że czasem dziecko nogi zabolą, wtedy przytulamy, robimy postój i idziemy dalej. Da się, naprawdę. A potem nie trzeba być, jak jedna matka, ledwo tachająca dziecko z wózka, prosząca go, by może zaczęło chodzić samo, a ono na to, że nie. Dziecko samo nie zacznie chodzić. Dziecka trzeba tego nauczyć. A im szybciej, tym łatwiej mu będzie, bo kondycja się sama nie pojawia.

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Zielone paskudztwo

Po urlopie przyjechałam i załamałam ręce, bo trawa na urlop nie poszła, a menda poczuła deszcz i urosła, jak głupia. W czwartek, jak w końcu nie polewało co chwilę, wypowiedziałam jej wojnę, czyli wyjęłam kosiarkę. Obkosiłam sobie krzaczki wszystkie, ogródek z różami, dzieciom pod placem zabaw, większość przed domem i część przed tarasem. 4 godzinki roboty. Wszak mamy umowę, że Osobisty świadczy pewnej firmie usługi informatyczne w zamian za ich usługi kosiarką, więc się nie szarpałam na więcej. Jednak okazało się, że kosiarka nie przyjedzie, bo pan ma zajęcie i nie bo nie. A dziś wyszłam na taras i się załamałam, na granicy histerii jestem. Trawa nadaje się do koszenia i to ta, którą kosiłam w czwartek. Rośnie, jak na wiosnę. Pilnie potrzebujemy traktorka, bo ja nie skoszę sama zwykłą kosiarką pół hektara trawy. Patrzę na to zielone paskudztwo i mi się normalnie płakać chce. Ja chcę traktorek! nawet za cenę trzymania go w salonie, bo  garażu na razie stacjonują schody, rowery, kosiarka, wertykulator - aerator i zaraz będzie 11 drzwi. O ile przyjdą, bo miały być 19 sierpnia i jeszcze, ani widu, ani słychu. Czekamy do środy, bo wtedy ma być dostawa.

czwartek, 24 sierpnia 2017

Najlepsze wakacje

Coś mi nie pisane napisać tej notki, najpierw zebrać się nie mogłam, teraz prąd wywaliło... Ale do dzieła.
Sobotni Kraków żegnał nas ulewą. Cieszyłam się ogromnie, bo przestałam się bać o nasz ogród, który musiałam podlewać, a tydzień bez wody mógłby być dla niego zabójczy. O pogodę na miejscu starałam się nie martwić. Dojechaliśmy dość późno, bo na drodze ciężko, a jeszcze wstąpiliśmy kupić w końcu okulary przeciwsłoneczne. Sezon się kończy, to najwyższy czas, nie? Spodziewaliśmy się jednego pokoju, a tam dwa plus coś na kształt kuchni z lodówką, mikrofalą i czajnikiem. Przemili właściciele, czysto, blisko centrum. Na obiad jeszcze pojechaliśmy autem, resztę urlopu praktycznie przestało, trochę się powłóczyliśmy i zrobiliśmy zakupy kolacyjne i czas było wracać.
Niedziela przywitała nas zimnem, więc w bluzach i kurtkach poszliśmy do Krynicy, na deptak i Górę Parkową. To początek górskich wędrówek, bo dzieciom się tak spodobało, że w poniedziałek, już w pięknej pogodzie wyszliśmy na Jaworzynę przez Przełęcz Krzyżową. Ja nie chciałam, bałam się, pamiętałam ją jako koszmarną górę, ale weszliśmy w dwie godziny, szlakiem, tylko na chwilę schodząc na rowerowy. Na szczycie obiad i atrakcja sezonu, czyli lis szukający jedzenia.





Ludzie pozwolili mu dojść do takiego malutkiego dziecka, raczkującego, na odległość może 10 cm. Skrajnie nieodpowiedzialne moim zdaniem, ale ich sprawa. Przecież to dzikie zwierze, skrzywdzone na pewno, skoro wcina frytki i wśród ludzi biega, ale dzikie.
Rozłożyliśmy sobie kocyk i powspominaliśmy trochę, świętując na szczycie 7 rocznicę ślubu.
Na dół już kolejką, obiecaną, ale do Krynicy znów Przełęcz. Nam już nogi odpadały, a dzieciaki po powrocie na mieszkanie (kilometr od centrum) na trampolinę wskoczyły.

We wtorek dzieci zażyczyły sobie pass, bo nogi odmówiły posłuszeństwa, więc włóczyliśmy się po Krynicy, karmiąc kaczki na Łabędzim Stawie na górze Parkowej, oglądając fontanny, bawiąc się bańkami mydlanymi i jedząc lody. We wtorek też nastąpiło cudowne spotkanie na Deptaku, z nauczycielką tańca Córy. Jakbyśmy się omówiły, to by się tak nie udało. A potem Syn zobaczył, że idą muzycy i przygotowują koncert. Zasiadł na schodach ze stwierdzeniem, że on zostaje. Ledwo już na nogach stał, powieki siłą woli, ale słuchał. Następnym razem jedziemy bardziej na Festiwal Kiepury, niż do Krynicy ;) Wzięliśmy go po trzech utworach, bo zimno się już robiło, a do domu daleko.






Kaczki, gęsi i łabędź się tak dzieciom spodobały, że poszliśmy tam też w środę, uzbrojeni w sałatę, którą kupiłam w drodze od chirurga, bo musiałam szwy wyjąć. Był to też dzień kolejki na Górę Parkową, dzieciaki koniecznie chciały pojechać, więc wjechaliśmy na górę, pobawili się na placu zabaw i zjechaliśmy na dół, gdzie wysłuchaliśmy kolejnego koncertu i wsiedliśmy do zaczarowanej kolejki obwożącej po Deptaku. Dzieciaki zachwycone, ludzie robili nam zdjęcia. Atrakcja dla wszystkich.

Czwartek to pełen relaks, czyli baseny w Muszynie, tu samochód ruszył się z miejsca, i plac zabaw dla dzieci. Park linowy, dmuchana gąsienica i kule zorbing. Wykupiliśmy im bez limitu czasu i nie żałujemy, bo z basenów lecieli tam i potem znów do basenu. Mieliśmy jeszcze wyjść na zamek, ale już się nie udało, sił brakło.

W piątek wróciliśmy do pieszych górskich wędrówek, zdobywając Górę Krzyżową, idąc szlakiem od naszego mieszkania, koło dawnej cerkwi, do Krynicy. Po zejściu obiad, potem mieszkanie i Muszyna, zamek. Zabrali się za jego odbudowanie, szkoda, że budowa stanęła, ale i tak fajnie się szło. Widoki niesamowite.











Sobota to był nasz ostatni dzień, ale że właściciele nie mieli nikogo za nami, pozwolili nam zostać nawet do wieczora. Zostawiliśmy auto i chcieliśmy wykorzystać pogodę, ile się dało. Plan mieliśmy pochodzić po Deptaku, nakarmić ptactwo na stawie, pojechać bryczką, więc ubraliśmy sandały. Dzieciaki miały obiecane tą bryczkę od pierwszego dnia, jak będą grzeczne, ale ja nie wiedziałam, gdzie można jechać. A tu... Wchodzimy na Deptak, białe konie, śliczne, bryczka i pan nas zaprasza, że jedzie na Górę Parkową, z powrotem schodzimy sami, a on nam opowie o Krynicy. Plan był zgoła inny, ale wsiedliśmy. Nie wiem, jakie macie zdanie na temat bryczek, o Morskim Oku ciągłe głośno. Sama nigdy nie zaproponowałabym drogi na Górę Parkową, nawet wiedząc, że jadą naokoło. A koniki ciągnęły zdrowo sterowane jedynie głosem. Pan miał bat i lejce, ale chyba zakurzone od nieużywania. Nie jest mi wstyd, że jechałam, koń jest zwierzęciem silnym i dobrze traktowany na pewno da radę.

A na samej górze rajskie ślizgawki. Dzieciaki uznały, że jadą. Ja do tej pory na myśl o najbardziej stromej mam żołądek w gardle, choć przyjemność jechać nią miał tylko Osobisty. Ja zjechałam tylko na falowanej i w rurze, a Syn ze mną jeździć nie chciał, bo mama hamuje i jeździ na tych dla dzieciaków. Jak dobrze mieć Córę :P

Schodziło się ciężko, obuwie w ogóle nie przystosowane, ale o kolejce dzieci słyszeć nie chciały. Jedyny zgrzyt, do góry szła wycieczka dzieciaków/młodzieży. Z telefonami w rękach i muzyką na fulla, każdy inną. Jakbym miała broń, strzelałabym. Potem już tylko staw i pęd na obiad, z trzema zestawami wód po pachą, bo zbierało się na deszcz. Wyjechaliśmy i parę kilometrów później złapała nas ulewa, doprowadzając do domu koło godziny 20.

wtorek, 22 sierpnia 2017

Kotów cudowne rozmnożenie

W piątek, dzień przed wyjazdem na wakacje, odwiozłam naszą Kotę do mojej mamy. Zasady: kot nie wychodzi. Koniec zasad.
W sobotę telefon, dzwoni mama.
- Słuchaj, jaki nos ma Figaro?
- Eeeeee... nie pamiętam...
- No biały, czy czarny?
- Ma taką strzałkę między oczami - próbuję sobie przypomnieć własnego kota, pytam Osobistego, równie durny, jak ja...
- Ale prostą, czy tak po skosie?
- Mamo, o co chodzi?
I tu nastąpiło opowiadanie, jak to wyszła na pole, a tam, na drodze do garażu, siedzi kot. Czarno biały kot. No to ona, przerażona, że kota gdzieś między nogami smyrnęła, w długą za kotem. Kot na drugą stronę ulicy!! Potem w krzaki do sąsiada. Mama wpełzła za nim w te krzaki, wyjęła i przyniosła mocno niezadowolonego, wyrywającego się kota do domu. I to powinien być koniec historii.
 Ale mama, podlewając kwiatki już po antystresowym papierosie zapewne, postanowiła pogłaskać zestresowane zwierzątko. Podchodzi do kanapy, głaszcze, a ... spod kanapy coś na nią fuczy. Odsuwa. Drugi kot. Czarno biały. Zrozumiała, że to nie Figaro uciekła, a ona ma dwa identyczne koty. Najpierw sprawdziła płeć, obie kocice, a potem dzwoniła do mnie. Wzięłam do ręki zdjęcia i tłumaczę, że ona ma na czarnym pojedyncze kłaczki białe, trochę jak szylkretka. Obie mają. Na prawej łapce plamkę czarną. Obie mają. Pod brodą czarne. Obie mają. Osobisty w końcu wziął auto i pojechał, bo mama bała się wypuścić tego z białym nosem, bo a nóż. Pojechał i zgłupiał. jeden fuczy, drugi się przymila. Wielkościowo, to samo, tylko ten nos...

Mama pogrzała za obcym kotem bo do niej, z racji psa kotożercy nigdy żadne koty nie przychodzą. Aż do tej soboty. kot był sąsiada, dlatego nie chciał przez drogę wracać ;) Osobisty w domu pytał, czy na pewno dobrego kota kazał wypuścić, też musiał się posiłkować zdjęciami. Tak oto wyglądają oba rozbójniki, z dwóch różnych boków, ale nie mam zdjęcia z tych samych.



piątek, 11 sierpnia 2017

Spakowany plecak, walizka, odjeżdżamy już jutro rano...

O tak, odjeżdżamy, choć my akurat wakacji nie kończymy, a zaczynamy. Jutro ruszamy. Spakowałam nas i marudzę Osobistemu, że za dużo, że może Córze za dużo bluzek, skoro sukienki... przychodzi, podnosi plecak i pyta, co jest w środku.
- Dzieci.
- Oboje? - wyraz zdumienia na jego twarzy jakoś nic mi nie mówi, przygrzało mi zwoje.
- A w walizce co?
- Nasze ciuchy, tylko krótkie spodnie twoje muszę dopakować i moją bluzę, ale się suszą. No i kosmetyki i ręczniki muszę gdzieś wsadzić, tam się nie zmieści - patrzę na niego wzrokiem sarny błagającej o litość myśliwego. Przecież wiem, że chce zabrać rolki i lodówkę przenośną. - Coś wypakować?
- Nie. Reklamówkę weźmiesz - śmieje się, a ja patrzę na niego już z wszystko rozumiejącą grozą.
- Jak ś.p. Pierwsza Dama. Co za wstyd...

Bo on wcześniej proponował, bym zapakowała do torby takiej wielkiej z castoramy, a ja się wzbraniałam, że żadnych toreb nie biorę ;) Ręczniki i kosmetyki wejdą do drugiego plecaka ;) trzeci został pusty.

Kotę dziś odwiozłam do mojej mamy. Jeeesooo, jak się darła, dusze w piekle są spokojniejsze. Od razu w geście ogromnej odwagi wyczołgała się z transportera i sprawdziła stan odkurzenia podłogi pod kredensem. Myślę, że sprawdza to do tej pory.

Nawet pewnie nie wiecie, jakim komfortem jest możliwość normalnego umycia włosów. Ja swoje myje codziennie, czasem częściej, jak coś robię takiego, że trzeba. A teraz nie mogę tego zrobić normalnie, po ludzku. Głowę myje mi Osobisty i to nie wprost, a z przyłożonym miejscem szycia, już bez opatrunku, wkoło niego. Trwa to wieki. Masakra. Nawet mieliśmy rozmowę o tym, że czuję się koszmarnie zależna i nie wiem, ile bym takiego życia wytrzymała, nie mówiąc już o byciu całkiem na łasce lub niełasce drugiego człowieka. Niedawna lektura Zanim się pojawiłeś jakoś nie pomogła ;)

poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Dowody zdrady

Nie szukałam, nie grzebałam, nie węszyłam. Same wpadły w moje ręce. Niepodważalne, namacalne dowody na to, że Osobisty mnie zdradza. A tyle razy zaprzeczał. Owszem, w żartach mówiłam o jego kochance, a on żartem zbywał temat. Ale sprawa się rypła. Co zrobiłam? Usunęłam, pozbyłam się i zamierzam zapomnieć i nigdy więcej do tego nie wracać.

Jakie dowody mi wpadły w ręce? W sumie to nie w ręce, a na głowę, bowiem Osobisty zrobił ze mnie rogacza. Tak, tak, rogacza, albo rogaciznę. Zwał, jak zwał, w każdym razie na głowie wyrósł mi był róg. Niepodważalny dowód, prawda? Bardziej dosłownie być nie mogło. I stwierdzenie, że to magia, że jak jednorożec, bo tak umiejscowiony do mnie nie trafiało. Umówiłam się więc do chirurga i dziś miałam zabieg. Pominę szczegóły, bo Osobisty mógłby mi zaśpiewać You're one in a milion, bo oczywiście znieczulenie nie bardzo zadziałało.

Dowodu się pozbyłam, Osobisty ma czystą kartę. Tylko kazałam mu następnym razem lepiej pilnować dowodów. Bo czemuż ja mam cierpieć? :P

piątek, 4 sierpnia 2017

Skrzyczana przez ptaki i sama w domu

Z racji tego, że nie zależało, a mama ma zapalenie żył, pojechałam do rodziców i obrałam aronię. Ale się ptaki nade mną darły! Żarełko im obrałam, a wcześniej jeszcze przykryłam firankami ;)
A w domu po pierwsze to sprawdziłam, jak się jeździ na moim nowym rowerku, wczoraj przywiezionym, a potem zabrałam się za szafy. Wczoraj przywieźliśmy meble do pokoju Syna, a że góry jeszcze nie ma, trzeba je było wcisnąć na dół. Zrobiłam więc rewolucję w szafach, upchnęłam ze starych do nowych, starą jedną już Osobisty rozkręcił, drugą rozkręci jutro. I jest więcej miejsca i w ogóle fajniej, bo tamte szafy już straszyły. I jak Osobisty pojechał z dziećmi ćwiczyć jazdę na rowerach (dla dzieci przyjechały przedwczoraj), to zrobiłam przemeblowanie.
Nie napisałam dziś ani słowa, choć zdania przewijają się w głowie.
Padam na pyszczek.
Liczę na masaż ;)

środa, 2 sierpnia 2017

Zmotywowana do pisania

Jakiś czas temu odbył się konkurs, którego nie wygrałam. Nic dziwnego, nie zawsze można wygrywać, pogratulowałam i zapomniałam. A rano, wchodzę na FB, a tam moje nazwisko. Wygrałam tamtą książkę, bo ktoś posłużył się plagiatem i został zdyskwalifikowany. Olaboga, co tam się działo. Bo wygrywam co chwila, bo po znajomości i w ogóle zuo, zuem poganiane. Wszystko za moimi plecami, bo sprawa się rypła poprzedniego wieczora. Nawet się moralniaka nabawiłam, chciałam z nagrody rezygnować, ale potem pomyślałam, że to dopiero byłaby woda na młyn, że coś jednak było nie tak i dlatego... No nie dogodzisz.
Wśród głosów potępienia znalazły się jednak również takie, które mnie broniły. Oczywiście redakcja portalu, która również swego dobrego imienia broniła, jak i autorzy, którzy wybierają tam laureatów całkiem subiektywnie. Za mną stanęli też inni uczestnicy konkursy pisząc, że moje odpowiedzi są dobre i zasłużyłam, bo piszę nieźle.
Nie piszę tego, by się chwalić. Piszę z innego powodu. Naczytałam się tego, od ludzi zupełnie obcych, totalnie obiektywnych, którzy z pochwał nie mają nic i na pewno nie piszą tego, by mi humor poprawić po takiej akcji. I ego mi podskoczyło z poziomu minus sto do jakiegoś plus jeden i zaczęłam pisać. Znów. Dzieci poszły do sąsiada, a ja pisałam, dzieci wróciły z sąsiadem, a ja pisałam. Czuję głód liter, przelewania myśli na klawiaturę i coraz bardziej widzę tego sens. Czy się uda przebić, czy się spodoba? Nie wiem. Ale nadzieja już kiełkuje. A słowa płyną wartkim strumieniem.

"(...)czasem leżąc w łóżku, gdy cicho mówiła pacierz, słyszała jego wściekły głos, nawet nie krzyk, ale taki głos, od którego zimno się jej robiło.
- Nawet modlić jej się nie chce. Rozpuszczony smarkacz. Ciężko zgiąć kolana. Do komunii nie pójdzie i wstyd będzie na całą wieś. Diabła pod dachem chowasz.
- Modli się, jak umie. Nie twój interes. Ty do kościoła i spowiedzi latasz co chwilę, a co robisz?
- No co robię, co robię?! O moralność dbam.
- Zamknij się już. O swoją dbaj i mordę trzymaj zamkniętą, bo rzygać mi się chce twoją podwójną moralnością. Na pokaz anioł, męczennik, a w domu diabeł.
Zatkała uszy rękami. Dochodziły do niej stłumione dźwięki, ale przynajmniej nie rozróżniała słów.
- Panie boże, spraw, żeby mnie ktoś adoptował, żebym nie musiała tu mieszkać, żebym nie musiała go słuchać. I pozwól mi zabrać mamusię. I zrób, żebym była grzeczna, żeby nowy tata mnie nie nienawidził.
Często się tak modliła. A potem zaczęła podejrzewać, że może ona nie jest prawdziwą córką taty. Bo jakby tak było, czy nazywałby ją śmieciem i tak bardzo krzyczał o krzywo napisaną literkę?"

poniedziałek, 31 lipca 2017

Życie jak malowane Karolina Wilczyńska

Karolina Wilczyńska
Wydawnictwo Czwarta Strona
cykl Stacja Jagodno
rok 2017
198 stron


Żal mi było, gdy przeczytałam czwartą, teoretycznie ostatnią, część Jagodna. Wszystko się domknęło, szło w dobrą stronę, a w moim sercu pozostał żal, że to już, że biały domek ma zamknięte drzwi i już przez nie nic nie zobaczę. Jednak biały domek ma drzwi zawsze otwarte i oto w moje ręce trafiło Życie jak malowane. Karolina Wilczyńska spisuje tylko to, co życie niesie. Nie ma tu cukierkowych historii i rzucania tęczą. Jest świat zły, mroczny, cudowny, namalowany, nierzeczywisty, udawany i taki do bólu realny. A wszystko płynie spokojnie, jak fale jeziora do brzegu, prawie niezauważalnie zanurzając stopy, a potem człowiek już cały jest tam, oddycha tym powietrzem i żyje życiem tych ludzi, jak przyjaciół, którzy przy kawie opowiadają, jak minął dzień.
A teraz minusy. Hrabianka Zuzanna jakoś bardziej mnie w tej części denerwowała swoim podejściem do życia i ludzi. Aż miałam ochotę zabrać jej laskę i trzepnąć po głowie. Ale rozumiem, coraz starsza jest, więc w zrzędzeniu ma ogromne doświadczenie i z dnia na dzień doskonali ten talent.
Jednak największym minusem jest długość książki. A może raczej powinnam napisać "krótkość". Zanim zaczęłam, już skończyłam. Dopisuję Karolinę Wilczyńską do listy autorek piszących za krótkie książki. Jak dobrze, że będzie kolejna część. A jak się skończy, zawsze można zacząć od początku, bo Jagodno nie może się przejeść.

sobota, 29 lipca 2017

Chłop mi dorósł

Leżę w łóżku, przeglądam FB, chłopaki już po śniadaniu i coś tam robili, ale przyszli do mnie, jak się obudziłam. I nagle z moich ust dobywa się jęk, bynajmniej nie rozkoszy. Osobisty pyta, co jest. No to grzecznie zeznaję, że 11 października ma wyjść czwarty Zafon, a ja mam tylko dwa, bo jak był trzeci, to mnie nie było stać na książki, a potem stosik "do kupienia" tylko rósł i było mnie coraz mniej na niego stać i tak zeszło. I wiecie co? Osobisty mi mówi, że może w takim razie on mi będzie kupował na urodziny i inne takie okazje książki. Olśniło go. Po 10 latach dorósł do tej trudnej decyzji. Dobra, kpię sobie z faceta, a tak naprawdę to się cieszę. Mam mu listę zrobić. Się zdziwi, bo prócz dwóch książek Szwai, i dwóch Zafona, jednej Hobb z wymyślonych na szybko, to ja mam całą listę życzeń. Pominę litościwie Eddingsa, bo wszystkie logicznie kosztujące posiadam, a resztą ludzie się chwalą, że mają lub mają je w stanie strasznym. Ale też dopiszę, może będzie miał fart, albo kupi mi na jakimś zagranicznym portalu po angielsku. Ma mi zrobić listę zwrotną i to bez pozycji w stylu: uśmiechnij się i przytul.
A dziś zebrałam paprykę i cukinię i będzie leczo. Pomidory jeszcze mi nie zdążyły dojrzeć. Lubię ten mój ogródek. W poniedziałek planuję fasolkę szparagową. Mniamuśne.

piątek, 28 lipca 2017

Rowerem przez drzwi do dentysty

Wczorajszy dzień zdominowała najważniejsza wiadomość sezonu, nie mogłam jej więc przyćmić niczym innym. Dlatego post o środzie pojawi się dziś.
Dzieci w przedszklu, 11.30, pukanie do drzwi tarasowych. Zdziwiona odwracam się, a tam... mama. Jechała z Krakowa, bo łatwiej jej było z Komorowskiego do nas, niż na dworzec. Pojechałyśmy po dzieci, zjadłyśmy obiad i zaczęłam kombinować, bo w czwartek mieliśmy jechać do dentysty, Osobisty z home office, a po pracy miał zrobić prąd u moich rodziców. Zadzwoniłam, że może pojedziemy odwieźć mamę, a on zrobi ten prąd, żeby kolejnego dnia spokojnie popracować i wcześniej się zebrać. Tak też zrobiliśmy. Przyjechał z pracy i wszyscy pojechaliśmy z moją mamą. Syn się uśpił. Osobisty zrobił prąd, pojedliśmy malin, znaczy oni, bo ja nie przepadam, jest 19, Syn śpi. Postanowiliśmy go zapakować do auta i pojechać zamówić drzwi. Oczywiście w aucie się obudził, więc zwrot po kanapkę. Pod Futurę zajechaliśmy o 20.08. Sklep do 21. Ale chcieliśmy jeszcze zapytać o rowery, czy będzie jakiś rabat, jak kupimy cztery, przymierzyć się. W Leroy byliśmy 20.30. Zaliczkę płaciliśmy o 21 ;) Dzięki tej brawurowej i szalonej akcji 19 sierpnia do sklepu ma zawitać jedenaście sztuk takich oto drzwi:


(zdjęcie pochodzi ze strony Leroy Merlin)

A wczoraj znów pojechaliśmy do moich rodziców, bo mieliśmy wizytę u dentysty. Dzieciaki zęby mają zdrowe, zgryz prawidłowy, do kontroli za pół roku, chyba, że wcześniej Córze by zaczęły rosnąć stałe zęby za mleczakami, bo ostatnio wielu dzieciom rosną krzywo i trzeba będzie usunąć. Jednak na razie jest wszystko ok. Po wizycie lody w nagrodę, a potem kierunek babcia. Osobisty pracował, dzieciaki się bawiły, a do domu wróciliśmy już z jednym. Córa została na wakacje.

czwartek, 27 lipca 2017

Idzie nowe

A nawet przyszło. Nowe pokolenie. Moja mama została prababcią :D
Szczęśliwym rodzicom gratuluję wielkiej miłości w małym ciałku :)

środa, 26 lipca 2017

Sąd

Sprawa z lusterkiem zakończyła się w sądzie, a może powinnam napisać zakończy się w sądzie. Dostaliśmy pismo, że Osobisty może zostać prokuratorem posiłkowym. Ciekawe, kiedy odbędzie się sprawa. Mam nadzieję, że nie w trakcie naszego urlopu.
Trochę się denerwuję. Ale w sumie się cieszę, bo już zaczęłam wątpić, że cokolwiek pójdzie do przodu.

wtorek, 25 lipca 2017

Nieistniejący

Pan od drzwi podał nam taką cenę, że się ugięliśmy pod jej ciężarem. Dodatkowo, o ile z jego ojcem mi się rozmawiało dobrze i konkretnie, tak ten pan wywarł na mnie całkiem odwrotne wrażenie. Wiemy też, z dobrego źródła, że potrafią nie wywiązywać się z terminów, zwlekać i kręcić. Zrezygnowaliśmy. W związku z tym w niedzielę, po obiedzie postanowiliśmy spędzić czas, jak przystało na tradycyjną polską rodzinę i pojechaliśmy do centrum handlowego.
Na pierwszy ogień poszło Leroy (poszedł Leroy?), gdzie chciałam kupić małe lampki solarne, coby je wetknąć na taras. Taka mała aluzja do Osobistego, który co prawda lampę nad taras kupił, ale nie spełnia ona swych funkcji. Pewnie to, że nadal leży w pudełku, ma coś z tym wspólnego. W każdym razie poszliśmy obejrzeć drzwi. I nawet zgodnie uznaliśmy, że podobają nam się jedne, cena też niczego sobie, więc pewnie je kupimy. Obejrzeliśmy jeszcze podłogi, czemu jest taki mały wybór paneli winylowych? I pewnie stanie na bambusie na połysk ;) Oprócz lampek kupiliśmy jeszcze dwie pochodnie i olej przeciw komarom, Osobisty dołożył orchideę, więc doniczkę i podpórkę do tego.
Leroy blisko Futury, więc też postanowiliśmy zajrzeć. Jesteśmy na kupnie rowerów, więc do sportowego zaszliśmy. I znalazłam swoje wymarzone dwa kółka, dzieciaki też, Osobisty stwierdził, że nadal nie wie. Potem jeszcze kilka sklepów, lody i do domu.

A wczoraj się zaczęło...

Zajrzeliśmy na stronę producenta rowerów. Mojego roweru nie ma. Ani w tym roku, ani w dwóch poprzednich, nie ma go w ogóle na stronie. Można go odszukać trochę od tyłu, ale nie ma specyfikacji. Te, które wybrały dzieci niby są, ale nie w takim kolorze. A ja mam zdjęcia! Ok, może to produkt dedykowany do tego sklepu. Ale... Na ich stronie też nie ma tych rowerów. Nawet Ceneo odmówiło współpracy.

Zrezygnowana patrzę na stronę producenta drzwi i zgadnijcie co? TAAAK. Nie ma ich. Nie istnieją! Na szczęścia na stronie Leroy są, Ceneo też melduje, że są, jedynie w Leroy. Znowu mamy coś, co nie istnieje.
Po kolei:
- okno dachowe w łazience: nie istnieje w żadnym katalogu
- umywalka i szafka pod nią - dedykowane dla Obi, poza tym występują tylko na Ukrainie
- grzejnik łazienkowy - jak go zamawiałam, nie istniał dla sześciu sklepów, choć widziałam go na własne oczy
Teraz dojdą jeszcze rowery i drzwi. Nawet wczoraj się śmiałam, że skoro te drzwi nie istnieją, to jak je założymy to tak, jakby nadal ich nie było. Osobisty tylko ubolewa, że dość drogie te nasze "nie ma". Jednak jeśli chodzi o drzwi, to wyjdzie dwa razy taniej, niż u tamtego gościa.