wtorek, 31 grudnia 2013

Koniec roku, czyli podsumowań czas

Zacznę od minusów, by pozytywnie skończyć:
- nadal siedzimy w jednym pokoju, bo nie udało się wprowadzić;
- pożegnałam Przyjaciela i choć mija rok, nadal mi dziwnie;
Niby pechowy, niby jakiś taki, a jednak przyniósł też wiele dobrego.
- udało się wprawić okna, bramę garażową i wypłacić drzwi wejściowe do naszego domu;
- wytynkowany garaż i powiercone pod elektrykę też jest na plus;
- dobrze przeszłam ciążę, a na finale zobaczyłam najsłodszego Synka na świecie;
- Córa zrobiła się dużą panienką;
- TTSR i więcej komentarzy nie trzeba :)))) ;
- zwycięsko przeszliśmy kilka kryzysów małżeńskich;

No i dostałam swój pierwszy w życiu mandat. Wczoraj. Za parkowanie. I nie wiem, czy to plus, czy minus, bo wprawił mnie w dziwny stan. Osobisty mówi, że to szok pourazowy :P

Spektakularnie jakoś nie było, przed nami kolejny rok. Chyba najdłuższy w naszym życiu, a na pewno najcięższy. Szykuje się ostre zaciskanie pasa i wytężona praca, by się wprowadzić i roczek Syna urządzić na swoim. To nie postanowienie, to chęć i nadzieja.

niedziela, 29 grudnia 2013

1

Czas pędzi nieubłaganie i Syn skończył miesiąc.
Przez ten czas zrobił spore postępy w rozwoju. Podnosi głowę na długo i trzyma ją bardzo wysoko i pewnie. Zaczyna machać rączkami do zabawek. A wczoraj przekręcił się sam z brzuszka na plecki, podejrzewam, ba, jestem pewna, że przypadkiem, ale coś na rzeczy już jest. I co najważniejsze: uśmiecha się. Mało świadomie, ale chętnie i często.

sobota, 28 grudnia 2013

Refleksja poksiążkowa i poświąteczna

Pani Monika Szwaja trafiła do mnie za sprawą Gabika. Już nie pamiętam, czy najpierw przeczytałam, a potem dostałam, czy na odwrót. Nie jest to w tej chwili istotne. "Jestem nudziarą i mam przerąbane!!!" zachwyciło mnie na dłużej. Na tyle dłużej, że dokupiłam kolejne książki. Z czasem coraz mniej zabawne, coraz cięższe. I tak od polonistki planującej agencję towarzyską złożoną ze swych uczniów, przez Karaiby i dziewice doszłam do Elżuni zabranej rodzicom i zniemczonej, a w końcu do kloszarda i pani profesor ratujących załamanego nastolatka. Ogromny przekrój postaci, barwnych, dopracowanych. A większość w Szczecinie. Świetnie czyta się książki, które są umiejscowione tam, gdzie się było. Dlatego kocham Lekcję miłości Harnego, bo postacie chodzą po Krakowie.
Jestem świeżo po lekturze ostatniej książki Szwai. Anioł w kapeluszu został dla mnie zakupiony przez Osobistego i już mi się skończył. Kolejna książka, która mnie zachwyciła. Choć już przy podziękowaniach, zamieszczonych na początku książki zzieleniałam z zazdrości. Ona to pisała na pokładzie Daru Młodzieży!! Ech...
Ciekawe, czy chodząc po Wałach Chrobrego na TTSR 2013 gdzieś jej nie minęłam, czy była w tym tłumie.
Dobra, do rzeczy. Bardzo ciekawa koncepcja, zacząć lekko, łatwo i przyjemnie, a potem walnąć czytelnika taką refleksją, że mózg staje w poprzek. Mnie walnęło i kupiłam to bez zastanowienia. I będę kupować dalej.

Po świętach czuję się przejedzona. Tak, wiem, dieta matki karmiącej, czyli zjadłam tylko z pięć uszek, trzy kawałki makowca i na tym skończyłam dietę ;) Jem wszystko, więc i ciasta się pięknie śmieją i ryba. No i torcik. Żarcia narobiłyśmy masę, bo spodziewaliśmy się gości na urodziny, a prawie nikt się nie zjawił, a marnować przecież nie będziemy. Na wagę na razie nie staję, co mam się przerażać...
Wczoraj był u nas ksiądz. Nie wziął kasy, bo małe dzieci i na pewno potrzebna. Do dziś pozostaję w szoku.

piątek, 27 grudnia 2013

2

Wczoraj Córa skończyła dwa lata. Kiedy zleciało? Nie wiem.
Jak na nią patrzę, to widzę dużą panienkę i małego dzidziusia jednocześnie. Dużą panienkę, która mówi coraz częściej i lepiej pełnymi zdaniami. Potrafi powiedzieć, czego chce i to egzekwować.
- Jajo, do kuchni, mama, szybko - to taki tekst, który spowodował opad mojej szczęki do podłogi.
Ubiera się i rozbiera sama, gorzej, że tylko wtedy, kiedy ona chce. Oglądając bajki potrafi lecieć tekstami na pamięć, poza tym pokazuje to, co postacie w niej.
Jest bardzo wrażliwą dziewczynką. Oglądając bajkę w święta, o tym, że Miki nakrzyczał na Pluta i on odszedł, rozpłakała się. Długo nie mogliśmy jej uspokoić.
Jest świetną starszą siostrą. Otula brata kocykiem, woła, jak płacze, daje mu smoczka i robi buju buju.
Co poza tym? Jest przekochana, przesłodka i cała moja :)

No i jak zawsze... skleroza...
Potrafi rozróżnić podstawowe kształty, koło, trójkąt i kwadrat, poznaje też kolory i "liczy". Tsi, pięć, siedem, tsi, dwa, jeden... W każdym razie "liczy" wszystko

wtorek, 24 grudnia 2013

piątek, 20 grudnia 2013

Drzwi

Mamy drzwi! Zewnętrzne, wejściowe. Oczywiście mahoniowe. To znaczy drzwi są, mogą już takie zostać, ale nie zostaną. Czekamy na stal do okucia wokół szyby i to już będzie finał. Możliwe, że przed Nowym Rokiem uda się zamontować. Kosztowały nas ponad 4 tysiące, ale nie żałuję. Co prawda ich nie widziałam, ale wiem, że gość, co je robi, robi dobrze, więc już mi się podobają.

wtorek, 17 grudnia 2013

Rozjechać za głupotę...

Jadę sobie ja dziś jedną z główniejszych ulic miasteczka. Przejście dla pieszych, od mojej strony tuż za nim, na ulicy stoi samochód. Może z 15 centymetrów od pasów stał. Za nim stoi kobietka, przede mną jedzie samochód. Zwolniłam do 30, bo jakaś mi ta kobieta niepewna się zdawała. I dobrze zrobiłam. Baba poczekała, aż to przede mną przejedzie i jazda mi pod koła. Zza tamtego samochodu. Ja po hamulcach i ledwo wyhamowałam, bo ślisko.
Moja mama skomentowała, że to pewnie ona tak inteligentnie ten samochód postawiła, skoro tak mądrze na pasy włazi.
A ja... A ja przypomniałam sobie obecną kampanię społeczną o tym, by zwolnić, bo ludzie giną na pasach. Zwolniłam do 30, jakbym jechała przepisowe tam 40, zatrzymałabym się na tej kobietce. Bez mojej winy. I pytanie, ilu pieszych właśnie tak wlazło, a winny był kierowca? Pewnie niewiele, ale przydałaby się kampania też w tą stronę.

piątek, 13 grudnia 2013

Ogarniamy

Czas leci, jak szalony, dziś Syn kończy dwa tygodnie, a ja nie wiem, kiedy zleciało. Zdarzają się koszmarne noce, kiedy nosimy po dwie godziny, bo spać nie będzie i leżeć też nie będzie. A zdarzają się takie, jak dziś, że wstał o 24, potem o 4, a potem wszyscy spaliśmy do 9, z lekkim dokarmieniem o 7.
Córa przynosi bratu wszystko, co ma, nawet śrubokręty. Głaszcze, daje buziaki, zakłada czapeczkę.
A my... My sporo odpuściliśmy. Boli brzuszek, masujemy, trochę ponosimy, ale pozwalamy na chwilę samotności, pozwalamy zasnąć, nawet popłakać. Ja nie daję cyca na zawołanie, czekam, bo wiem, że się najada. Modyfikowanego nadal nie ma w domu i nie będzie przez czas najbliższy. Laktacja siedzi w głowie.
Osobisty jest cudownym tatą, nie ojcem, tatą, lepszego nie mogłam sobie wymarzyć.
Rano ogarnia pokój, ubiera Córę, ja robię śniadanie. Potem zajmujemy się wszystkim po trochu oboje. I nadal mamy czas dla siebie, na samotność.
Wieczorem on kąpie Córę, potem ją ubiera, puszcza bajkę, w tym czasie pomaga mi kąpać Syna. Ja go ubieram, karmię, Córa przy mnie leży i zasypia, albo dopiero po karmieniu kładę się przy niej.
Mamy jako taki plan dnia. Działa. Nie jest lekko, ale nie jest też tragicznie. Wszystko do dogadania i dostrojenia. Dziś akurat Osobistego nie ma, ale i tak sobie spokojnie radzę. Po Nowym Roku, jak wróci do pracy, nie będzie źle.

niedziela, 8 grudnia 2013

Parę słów o Mikołaju

6 grudnia, wedle tradycji Mikołaj rozdawał prezenty. Gmina, czy też nasza pani sołtys przy jej pomocy zrobiła atrakcję dla dzieciaków i zrobiła Mikołaja. Miał być teatrzyk i paczki i w ogóle. Pamiętając, że Dzień Dziecka był super, Osobisty wybrał się z Córą. Dzieci miały Mikołajowi śpiewać, potem powiedzieć wierszyk, a na końcu udawać, że śpią, by się pojawił. I Córa tak udawała, że dospała do rana.
Ale nie o tym chciałam. Paczkę dostała, całkiem fajną, Lubisie, soczek, ciastka, czekolada, cukierki, generalnie na słodko. Ale... Niektóre dzieci dostały paczki specjalne, z czymś jeszcze. Podejrzewam, że rodzice przynieśli i Mikołaj miał dać. Ja rozumiem. Mikołaj za darmo, da prezent, dziecko szczęśliwe. Przy czym innym dzieciom było zwyczajnie przykro, bo kolega siedzący obok dostał zabawkę, a ono tylko słodycze. Nie podoba mi się coś takiego, jak coś jest za darmo, niech takie zostanie, niech będzie po równo.

piątek, 6 grudnia 2013

Zapomniałam dziecka i o torcie

Odnoszę wrażenie, że zapomniałam zabrać dziecko ze szpitala. Zjada i śpi po trzy godziny, prawie nie płacze. Je długo, bo się delektuje, nie przysypia, po prostu powoli je, ale potem trafia do łóżeczka i go nie ma. Przy czym ja czasu mam jakby mniej, bo Córę dopieścić trzeba. Zazdrosna jest troszkę, ale brata kocha bardzo, okrywa go kocem, przynosi czapkę i ubranka, w ogóle jest przekochana. Dziś idzie z Osobistym do Mikołaja.

Niedługo Święta, a co za tym idzie, urodziny Córy. Zapytana, jaki chce tort, odpowiedziała, że z Minnie. Te ciągoty do Myszki Miki są straszne. Niedługo więc będę zamawiać lukry i będę działać. Muszę sobie znaleźć jakiś wzór buźki Mikiego i doczepić do tego kokardę. Poza tym nie wiem kompletnie, co robić na Święta. Mam pomysł, że tort, nie wiem jaki, w sensie, jaki krem, czy z biszkoptem... Nie umiem piec biszkopta, zawsze mi mama piecze, bo mnie nie wychodzi, więc pewnie coś innego muszę wymyślić. A co z innymi ciastami to też nie wiem. W ogóle te Święta mi się wydają bardzo odległe, choć Osobisty mnie uświadomił, że to już tylko dwa pełne tygodnie i parę dni. Ups.

wtorek, 3 grudnia 2013

KTG i co dalej?

Po pierwsze bardzo dziękuję Wam za gratulację. Po drugie, Syn to Syn i już ;) taka polityka prywatności. Z Córą napisałam imię, ale potem zmieniłam zdanie, z Synem od początku będzie tak. Musicie wybaczyć, choć nie, nie musicie ;)

A po trzecie (Ken G, możesz sobie darować tą część. Gwiazdką Ci zaznaczę, jak możesz zacząć znów czytać :) )

W czwartek postanowiliśmy jechać na KTG. Bo tak, to znaczy, bo lekarz proponował, bym pojechała na KTG po 38 tygodniu i padło na czwartek, 38 plus 5. W poczekalni czarno, pani mi powiedziała, że czas oczekiwania to 5 godzin. Ale że pojechaliśmy wszyscy, to postanowiliśmy czekać. Zrobiliśmy zakupy, zjedliśmy pizzę, pojechaliśmy do ambulatorium. Dostałam się pod KTG, leżę, leżę, leżę... Położna mi mówi, że rysują się skurcze co 25 minut, a ja... A ja nic nie czuję! Przyszedł lekarz, czyta to KTG, swoją drogą on odbierał Córę, nawet śmiałam się do Osobistego, że może zostaniemy.
Lekarz mi mówi, że są skurcze, ale na razie to nie to, żeby jechać do domu, on wpisuje kontrolne KTG za 4 dni, ale na pewno nie dojadę, bo wcześniej się zacznie. Nie uwierzyłam, z Córą słyszałam tak co tydzień. Pojechaliśmy do domu. Córa nam się uśpiła, ale dała się przenieść do łóżeczka.
O 21 poczułam skurcz, za 10 minut kolejny, kolejny... i tak przez 3 godziny. No to przecież nie to, jak 3 godziny co 10 minut, z Córą przerabiałam i poleżałam na patologii niepotrzebnie. O północy wstałam, że zmiana pozycji pomoże. No pomogła. Co dwie minuty przez minutę skurcz. Obłęd. Poszłam spakować sobie kubek, sztućce, wyjęłam na wierzch bułki dla Córy... Obudziłam Osobistego, o 12.25 wyjechaliśmy z domu. 27 minut później byliśmy na parkingu, Osobisty po wózek, ja wyszłam z samochodu i... Osobisty zamyka auto, ale nie z kluczyka, z przycisków na drzwiach i w tej chwili pyta, czy nie zostawił kluczyków w środku. Jasne, że tak. No nic, czasu nie ma. W ambulatorium rozwarcie na 4 centymetry, robią wywiad, ja kucam, bo booooli. Na górze plan porodu, boooli. Trwa to wieki, tyle papierów, ale dzielna jestem. Sama im mówiłam, że dam radę, no to daję... Sala porodowa, bajka, pojedyncza, piękna. Położna mówi, że zaraz rodzimy. Osobisty ledwo zdążył się ubrać. Dwa skurcze i po wszystkim. Syn na brzuchu, Osobisty przecinał pępowinę, cały zachwycony. Prawie nad ziemią się unosił, a ja byłam z niego mega dumna. I pomógł mi bardzo samą obecnością.
Kluczyki zapasowe przywiózł mu mój brat.

* Sal niestety nie było, piątek spędziłam na łóżku porodowym, dopiero popołudniu mnie przenieśli do podwójnej sali, w sobotę dostałam współlokatorkę.
Do domu wróciliśmy w niedzielę. Córa bardzo się ucieszyła, zwariowała na punkcie brata, mówi, że jest jej, przejmuje się, jak płacze, głaszcze go, całuje, okrywa kocykiem i... porywa smoka, bo Syn na razie trochę smokowy. Trochę, bo pociągnie i wypluwa i śpi bez. Ciekawe, czy przejdzie mu, jak Córze. Syn jest przespokojny, śpi, je i tak na okrągło, pierwsza noc była ciężka, ale dziś już pięknie spał, dwa razy się tylko obudził, zjadł i poszedł spać dalej.
Ja jestem dużo spokojniejsza, pewniejsza, nie boję się złapać, przełożyć i tak dalej. I to się przekłada. Rewolucja ogromna, to fakt, Córa trochę zazdrosna, ale ja karmię, a ona siedzi obok i czytam jej bajkę, albo śpiewam. Dajemy radę. A dumny mówi, że poród razem jest niesamowity, że w ogóle czuje się inaczej, niż przy Córze, ale w słowa ująć nie potrafi. Świeczki w oczach mówią same za siebie.

niedziela, 1 grudnia 2013

Dwa

A raczej dwoje. Ich dwoje. Córa i Syn. Urodzony 29 listopada o 1.45 obdarował nas 55 centymetrami i 3400 gramami szczęścia.