poniedziałek, 29 lutego 2016

Prezent urodzinowy

Doczekałam się odbioru prezentu urodzinowego. Co prawda plan był jeszcze inny, ale ostatecznie nie było źle.
Pierwotny plan zakładał, że Osobisty jedzie ze mną, ja idę na koncert z Przyjacielem, oni na plac zabaw, potem razem na jakiś obiadek. Ale cała trójka mi się rozłożyła, więc zostali w domu, a ja autobusem do Krakowa, zgarnięcie z przystanku i koncert.
Weszliśmy sobie wcześniej, balkon, super widoczność i nie trzeba się tłoczyć do plastikowych krzeseł, bo u góry były wygodne, kinowe. Kto był w Rotundzie, ten wie Jak się okazało, miało to kolosalne znaczenie.
Wyszedł Szkot z Mechaników, zaśpiewali, potem zaprosili kolegów. Były Ryczące Dwudziestki, Stare Dzwony, Zagrali i poszli, Perły i Łotry, Chór Zawisza Czarny, jakiś Irish coś tam - wybaczcie, koszmarnie mi się nie podobali, więc no, nazwa umknęła. Ktoś chyba jeszcze, ale zapomniałam. Koncert zaczynał się o 12. Koło 14 uznaliśmy, że zaraz koniec. Gdzież tam... Wyszli znowu Mechanicy i polecieli Bitwą, Maui, Pacyfikiem i kilkoma innymi, a potem jeszcze bis :) Booosko mi. Wyszliśmy o 15,20, wiedząc, że przebimbali czas, bo już koło 14,30 mówili, że są pół godziny w plecy. Baardzo mi się podobało to opóźnienie.
Jak było? Bajecznie. Muzycznie, lirycznie, erotycznie, śmiesznie, jak to z szantami. 30 lecie Mechaników zobowiązuje. Zrobili fajne show, z kawałem dobrej muzyki i kawałeczkiem kiepskiej. A za rok, jak znowu będzie Zawisza grał, to idę na bank. Są niesamowici. Na Mechaników to nawet się nie będę zastanawiać :P Kocham ich miłością pierwszą jednak.

Mieliśmy iść potem na kawę, ale... pojechaliśmy na kawę do mnie po tym, jak się odsiedzieliśmy na koncercie prawie 3 i pół godziny :P

Koncerty dla dzieci też super. Klang zrobił kawał dobrej roboty z szukaniem skarbów, pirackimi butelkami ze wskazówkami - jedną mamy na własność, bo dobrze usiedliśmy. W związku z tym Córa była na scenie i była cała szczęśliwa. Drugi koncert, sobotni, dla starszych dzieci, niż nasze, ale też bardzo fajny. Choć nagłośnienie w Klubie Studio kiepskie mieli i chwilami nie było słychać. Ale oboje się wyszaleli, wyśpiewali na tych koncertach, a to najważniejsze.

A z mniej przyjemnych rzeczy. Kot mi wlazł we wnyki, wczoraj byliśmy u weterynarza. Udo ma strasznie poharatane, paluszki u łapy też, ale kości i ścięgna całe. Miał kupę szczęścia, dziś idziemy do kontroli. Założę mu kartę stałego klienta, na bank. Ostatnio był w środę...

piątek, 26 lutego 2016

Tak! TAK! TAAAAK!!!

Telefon mi odmeldował, że to dziś. Dziś jedziemy do Rotundy, by obejrzeć koncert dla dzieci zespołu Klang. Jutro Zejman i Garkumpel, a pojutrze Mechanicy Szanty. Rozpoczął się dla mnie Festiwal Shanties 2016. AAA :) strasznie się cieszę i w wyniku powyższych informacji - nie ma mnie :)

środa, 24 lutego 2016

500+ dla nas

Dostaniemy 500 złotych na Syna. To daje nam 250 na jedno dziecko. I w sumie nie do końca się cieszymy, nie do końca jesteśmy przeciw. Bo dodatkowa kasa zawsze się przyda, zapłacę za nią przedszkole Córze, potem też Synowi, dodatkowe zajęcia. U nas w stu procentach pójdzie na dzieci, a jeszcze braknie ;) głównie na początku semestrów, kiedy trzeba opłacić taniec, balet, we wrześniu wyprawka, jakaś wycieczka. Jak jeszcze dojdzie szkoła tańca, to pieniążki na pewno się nie zmarnują i nie zostaną przejedzone. Jednocześnie na życie będzie więcej, bo nie będę z cotygodniowej kasy płacić tych rzeczy. Przy czym widzimy też wzrost cen i wiemy, że nie tylko tak przyjdzie nam zapłacić. Bo z faktu, że ja siedzę w domu wynika niezbicie, że Osobisty zarabia na tyle, bym mogła. W efekcie zapłacimy większy podatek. No cóż, coś za coś, państwo nie ma swoich pieniędzy, musi gdzieś zabrać, żeby komuś dać. A jak sądzicie, że podatek od banków i supermarketów was nie dotyczy, to sprawdźcie, czy nadal macie bezpłatne konto i wypłaty z bankomatów, czy jakaś opłata nie wzrosła. I porównajcie sobie ceny. Ja mam tylko nadzieję, że z 500+ wyjdziemy na zero.

poniedziałek, 22 lutego 2016

Tańczące srebro

Mówi się czasem o dzieciach, że to żywe srebro. A ja mam w domu tańczące srebro. W sobotę byliśmy na Drużynowym Turnieju Tańca Mania Roztańczania 2016. Cudowne przeżycie, choć stres spory, bo czy wyjdzie, czy zatańczy...
Całość odbyła się w centrum kultury, na dużej, profesjonalnej scenie. Córa nie poszła - Córa pobiegła, jak wiatr na scenę. Co prawda jej partner nie dojechał, ale instruktor dobrał jej dziewczynkę i tańczyły razem. Jej instruktor był sędzią, prowadził inny pan. I na początku, przy dwóch pierwszych tańcach, nie mówił nic, po prostu muzyka i poooszły. Dopiero przy polce i rock'n'roll - u mówił, jakie figury po kolei trzeba robić, tylko mówił, nic nie pokazywał. I zatańczyli. Pękałam z dumy, że pamiętają. W swojej kategorii wytańczyła srebrny medal. Szczęścia w oczach nie da się opisać. Chyba w moich i Osobistego też.
To wszystko oczywiście zasługa jej instruktora, który robi z dzieciakami kawał świetnej roboty. Ona chodzi na tańce tylko raz w tygodniu. Rozważamy posłać ją do szkoły jednak, żeby chodziła częściej. Zobaczy, do września kawał czasu ;)

piątek, 19 lutego 2016

Chora

Poniedziałkowy power dzień zakończyłam w łóżku, bo coś mnie zaczęło brać. Niestety podjęte środki zaradcze nie wygoniły choroby i do dziś nie jestem w formie. Mam co prawda nadzieję, że grypa, czy co to jest przerazi się i ucieknie, jak zobaczy ilość wypijanych leków, ale na razie jest twarda. Za to nadrobiłam zaległości w czytelnictwie -> patrz Moje (i nie moje) czytanie.
Wczoraj Osobisty wrócił z pracy z 4 nowymi kubkami. Popatrzyłam, zrobiłam im miejsce i... przyjęłam jak swoje, bo jak wiecie, kubków nigdy dość. Co z tego, że pod koniec stycznia kupiłam jeszcze cztery, żeby mieć na zastępstwo, jak cztery główne w zmywarce. Syn co prawda jednego już pozbawił życia, ale no... No i dostałam jeszcze power banka, maluteńki, ale przydatna rzecz, jedno ładowanie obskoczy.
Dziś dzień pod znakiem puzzli, gotowania (ja się do naleśników tylko zniżyłam, ale dzieciaki w swojej kuchni robią cuda na kiju;) ), grania na instrumentach wszelakich (w tej chwili Syn wali o siebie pokrywkami, na szczęście nie moimi), memo, kolejki no i oczywiście czytania... Czyli wszystko jest rozwalone. Potem będą sprzątać.

poniedziałek, 15 lutego 2016

Energetyczny dzień

Uwielbiam takie dni, kiedy mogę wszytko. Dziś jest właśnie jeden z nich. I wcale nie dlatego jestem odrobiona, bo wstałam o 5.40, bo dzieciaki wstały o 6.28 ;) Bo kocica je obudziła, zrzucając coś w domu, a wyskoczenie na środek salonu z miną niewiniątka wcale mnie umniejsza jej winy.
W każdym razie wstałam o 5.40, ubrałam się i o 6 zasiadłam do pisania. Nie zdążyłam nawet jednej sceny napisać, jak obudziła się Córa. Pominę, że obudziłam też Przyjaciela, bo napisałam mu na messengerze. No ale ile ja razy mu mówiłam, by wyciszał na noc, wyłączał? Sądziłam dziś, że rusza w trasę i napisałam :( ech.
Potem to już z górki, śniadanie, sprzątanie... W każdym razie zdążyłam dziś wypróżnić zmywarkę - dwa razy, bo raz z cyklu nocnego, a potem ją znów puściłam, trzy prania wstawiłam i powiesiłam. Wywaliłam śmieci i umyłam kosze, byłam z Synem w piasku po tym, jak wróciliśmy z przedszkola. Do tego ulepiłam pierogi, zrobiłam zupę pomidorową, przeczytałam 20 stron książki (dzienny limit sobie ustawiłam, bo zakładka o czytaniu leży. Kurczę, nie mam czasu ostatnio, pisanie mnie pochłania i życie, nie wiem, czy dam radę 26 przeczytać dla siebie, będę liczyła z bajkami :P ) i napisałam dwie sceny. W tej chwili jest 13.46, Syn bawi się kolejką, zaraz do niego idę.
A wczoraj pojechaliśmy na zakupy. Nie, nie z okazji Walentynek, a z okazji jednego wolnego weekendu w tym miesiącu. Osobisty kupił sobie teleskopowy uchwyt do sufitów, czy jak to się nazywa, a mnie kupił bieliznę. Narzekałam, że nie mam, to kazał iść i wybrać. Kierunek: outlet Intimissimi, Calzedonia i Tezenis. Przymierzyłam 6 biustonoszy, kupiłam 4, bo w pozostałych dwóch nie było większej miseczki. Bo z gąbkami były i B to już mało :P Reszta to całkiem miękkie, tylko z fiszbinami, świat się kończy ;) Do tego Osobisty dorzucił mi 5 par majtek, zabrał koszyk i poszedł do kasy. Chcieliśmy kupić mu sweter jeszcze, ale nic fajnego nie było, a spodnie były o rozmiar za małe.
Uwaga po przeczytaniu notki... Ja jestem uzależniona od biustonoszy. Mam ich z 10. Plus 3 gorsety...

sobota, 13 lutego 2016

Nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy?

A tu jednak nie :) Pożegnałam Cieszyn i Bollywood, na rzecz tańców Córy, to wiecie. A tu nagle pisze do mnie właścicielka klubu, że nie musimy nigdzie jechać, bo u nas, w klubie będą też warsztaty z okazji dnia kobiet. Aż polubiłam to święto, bo jak pewnie pamiętacie, nie obchodzę. I w ten sposób będzie wilk syty i owca cała. Pominę, że 5 km to nie 100 ;) Strasznie się cieszę, bo mi się już ruch marzy. Poza tym zaraz obok we wsi otwierają nowy klub fitness, już się zapisałam. Ciekawe, czy mi się spodoba. Tęsknię już za ruchem, bo w domu jakoś nam ni wyszło. Najpierw byliśmy chorzy, potem jakoś schodziło i klapa. To znaczy Osobisty ma ruch, bo robi strych, jest na etapie drugiej warstwy wełny, ale dla mnie jakby latanie na miotle (a dziś latałam tam i po powrocie musiałam umyć włosy) nie jest satysfakcjonujące. Marzy mi się już wyjście i potańczenie, poćwiczenie. Uzależniona jestem, no. A tam, nie dość, że bliżej, to jeszcze taniej, 3 godziny w tygodniu wyjdzie mi taniej, niż 2 tam. Ciekawe, czy ceny tylko na wejście, czy się utrzymają. Co prawda instruktor nieznany, ale może zwerbuję swoją kochaną Anitę ;)
Jutro Walentynki. Też nie obchodzę :) Albo inaczej: obchodzę nie tylko 14 lutego :P Doszliśmy ostatnio do wniosku z Osobistym, że u nas to już patologia. Po 9 latach razem, 5 i pół (minie jutro) małżeństwa, my wysyłamy dzieci spać po 20 i nadal chcemy mieć czas dla siebie. Mało znamy takich par. A szkoda.

piątek, 12 lutego 2016

Co za dzień

Wczoraj ściągnęłam Osobistego z pracy i przywitałam ryknięciem w rękaw. Bo dzieciaki tak mi dały w kość, że nie ogarnęłam. A on wziął komputer i przyjechał. Miałam na cytologię jechać, zakupy miały być... No... Więc Osobisty kazał mi się ładnie ubrać, umalować i jechać. Przy okazji jakieś ciacho.
Pojechałam, najpierw zakupy, potem cytologia, a potem to już tylko Sowa, ciacho i czekolada z bitą śmietaną z Przyjacielem. Dziękuję M za tą godzinkę :) tego mi było trzeba. Wróciłam spokojniejsza, radośniejsza. Do czystego domu i spokojnych dzieciaków.
Fajne takie dni, niezaplanowane, z fatalnym początkiem i fajnym końcem.

czwartek, 11 lutego 2016

Akcja klucze

Na wspomnianym już cudownym spotkaniu w Wadowicach przyszedł czas się żegnać. Syn usnął na kolanach Osobistego, więc ja postanowiłam pozanosić wszystko do samochodu. I tu trzeba kluczyki. Kluczyki, które chwilę wcześniej położyłam na stoliku przed nami, a których jak przyszło co do czego tam nie było. Pytam Osobistego, nie ma, nie brał, nie widział. No to szukam w torebce, raz, drugi, bo torebka to pożeracz kluczy jest. Nie ma. W torbie z rzeczami dzieciaków. Nie ma. Pewnie zostawiłam w aucie - myślę sobie i radośnie zbiegam po schodach do... zamkniętego samochodu.
Osobisty nadal twierdzi, że nie ma.
Idę na górę, bo może Syn zabrał i gdzieś wcisnął. Świadek naoczny twierdzi, że Osobisty wsadził do kieszeni.
Osobisty obmacuje kieszenie i... nie ma.
Robi się nerwowo, torebka przerzucona znów, kieszenie mojej kurtki i dzieciakowe sprawdzone, nawet śmieci pod kurtkami ustawione przetrzepane. Nie dzwoni. A powinno, bo tam i klucze do auta i do domu i do skrzynki na listy.
Burczę na tego mojego Osobistego, że ma sprawdzić porządnie. No to wstaje, wciąż z dzieckiem na rękach, i grzebie.
- O, są....
Jeeeeesoooo, myślałam, że utłukę na miejscu. No ale co ja mogę? Podeszłam, przytuliłam...
- Ja to cię chyba muszę kochać, co?
Pół godziny szukałam tych kluczy, które on miał w kieszeni. Nie, nie zrobił tego specjalnie, jakoś tak mu się ułożyły, że nie mógł ich namacać. Czemu je schował? Bo bał się, że je Syn wyniesie i nie znajdziemy... Tia..
Podobno zaimponowałam spokojem. A co mi przyjdzie z zabicia go? Po pierwsze pójdę siedzieć, jak za człowieka, a po drugie, gdzie ja znajdę drugiego, co ze mną wytrzyma? ;)

wtorek, 9 lutego 2016

Blog, książka i high live celebrities

Długo się wahałam, czy reklamować nas na blogu (nas w sensie Marka i mnie) bardziej, niż tylko fragmentami powieści.Głosy osób mi najbliższych można streścić w jedno: cokolwiek zrobisz, jestem z Tobą. Z tego miejsca dziękuję Osobistemu i Przyjacielowi za ogromne wsparcie, jakie w Was mam w tym temacie. Jesteście najlepsi ever!
Czego się bałam? Nie, nie hejtu, ja zaczynałam na onecie, moje notki tak wisiały i wiadro hejtu nie robi na mnie większego wrażenia. Szczególnie, że zaczynałam jako jedna z Trzech Kobiet z Piekła Rodem. Tam dopiero się działo pod notkami. Bałam się pociągnąć za sobą prywatność. Dzieciaki i Osobistego. Ale potem pomyślałam o tym, że moja rodzina wie o blogu, nie piszę nic, czego nie powiedziałabym na żywo, nawet o teściach ;), więc.. czemu nie. A nie chcę Was odciąć od tego, co się dzieje w moim życiu, bo w chwili obecnej jest to spełniające się marzenie. I chcę się tym dzielić. Nie mam szans oddzielić pewnych sfer życia w stu procentach. Po prostu się nie da. Tak samo, jak wiem, że nasza książka nie spodoba się wszystkim. I mają do tego prawo i mają prawo to powiedzieć.
A ja? A ja mam za sobą kilku wspaniałych ludzi, co staną za mną murem. Mam też zaufanie swojego męża, który nie uwierzy byle komu, tylko przyjdzie do mnie. Mam ogromne wsparcie w bliskich i mam wsparcie w Marku. To naprawdę dużo. Razem damy radę :)

poniedziałek, 8 lutego 2016

Od wirtualnej znajomości do realu

Nie spotykam się w realu z ludźmi poznanymi w internecie. Nie jeżdżę na spotkania blogowe. Nie mam takiej potrzeby, nie widzę w tym sensu. Ale, że nigdy nie mówię nigdy i nie zawsze mówię zawsze, to złamałam zasadę, jak poznałam Przyjaciela. A potem do niej wróciłam. Nie rozumiałam idei spotykania się, jak niby blog anonimowy.
Aż tu nagle... Joanna wydaje książkę, a Stokrotka robi plan. I mnie uwzględnia w tym planie. AAAA!!! Najpierw pisały do mnie na maila, ale ja blogowego to raz na rok przeglądam, bo konto google mam na innym. No to znalazły mnie na FB.
Spotkanie odbyło się w sobotę. Mieliśmy najbliżej chyba, na 15, o 14 wyjechaliśmy, spokojnie zdążymy. Jakieś 7 kilometrów od domu  przypomniałam sobie, że nie wzięłam kawy, a obiecałam. Osobisty mówi, że trudno i jedzie dalej. 2 km dalej.
- Ale szampana też zapomniałam!!! - no to kilometr dalej udało mu się zawrócić. Tyle z zapasu czasowego :P
Weszliśmy 3 minuty przed zainteresowaną, która została przyprowadzona przez męża. Mina - bezcenna.
A potem to już było domowe przedszkole - 7 dzieci? - i domówka w jednym. Prawdziwy sękacz, przepyszny tort, pyszne winko i cudowni ludzie. Stokrotka, Mama w Kratkę, Klarka, Red_Sonia i oczywiście Asia. Miało być więcej, ale życie nie zawsze się układa, jak chcemy. Dzieciaki powymieniały się rodzicami, nie przeszkadzało im, kto daje jeść, a kto podaje rękę. Dzięki temu mogliśmy spokojnie rozmawiać, jak tylko ktoś pilnował światła na korytarzu.
A :) bo wiecie. Asia napisała I że Ci nie odpuszczę, seria Kalina w malinach. A spotkaliśmy się w pensjonacie Kalina. Wielkie ukłony dla Stokrotki za zorganizowanie tego w ten sposób. Uwielbiam Was :)

sobota, 6 lutego 2016

Paryski nokturn - zajawka

Raz na jakiś czas wrzucę tu jakiś fragmencik. Dziś sam początek powieści, na zaostrzenie apetytu ;)


- On tu jest – śniadolicy mężczyzna zdecydował się w końcu na odpowiedź. – Ale macie problem. On zadłużył się u nich i pozwolą go zabrać, jak oddacie za niego pieniądze. To znaczy, nie on się zadłużył, bo pieniądze były potrzebne jego dziewczynie. On jednak poręczył im za nią. 
Dziewczyna już po pierwszych słowach przypadła do Araba, na przemian śmiejąc się i płacząc. Kiedy jednak przestał mówić, w napięciu wbiła w niego oczy. Spytała z wahaniem:
- Czy... czy ona miała na imię Monique?
Arab wzruszył ramionami. Uciekając od niej wzrokiem, odparł: 
- Może tak, a może nie... Co rusz jakaś się koło niego kręciła. Poza tym...
Pobudzony kierowca przerwał wściekłym machnięciem dłoni. Wykrzyknął:
- Dług? Dobrze! Spłacimy! Powiedzieli ci, ile tego jest?
Śniadolicy spuścił głowę i wpatrzył się w czubki swych eleganckich mokasynów. Grzebiąc nimi w zakurzonej ziemi, mruknął:
- Sporo. Nie wiem, czy... Czy tyle macie. A jeżeli nawet, to czy... Czy warto. Wiecie, oni mówią, że on od dwóch dni nie wychodzi z namiotu. – Uprzedzając pytanie dziewczyny, która znów zaszlochała desperacko, uzupełnił: - Mówią, że długo nie pociągnie, ale jeszcze żyje. Chwilę temu zanosili mu wino. 
Dziewczyna pokiwała głową i chlipnęła. Rzekła gorzko:
- Wino... Nie wodę ani lekarstwa, tylko wino... Ładni mi kumple...
Arab spojrzał porozumiewawczo na kierowcę. Ten ujął dziewczynę za ramię i rzekł cicho:
- Wiedzą co robią. Gdyby on nagle przestał pić... Rozumiesz. Szok dla organizmu i pewne delirium. Dbają o niego najlepiej, jak potrafią. 
Dziewczyna potrząsnęła głową.
- Dbają, prowadząc go na pewną śmierć. 
Głos Araba brzmiał teraz sentencjonalnie: 
- Mają ją wliczoną w to, co robią... A poza tym to jego wybór, nie ich. Tydzień temu zawieźli go do szpitala. Po dwóch dniach uciekł. 
Wściekłym ruchem wytarła oczy z łez. 
- Mów, ile tego jest. Zapłacę.
Arab zmierzył ją sceptycznym spojrzeniem. Mruknął niechętnie:
- Naprawdę niemało. Trzy tysiące euro. Dokładnie trzy dwieście, ale powiedzieli, że dwieście podarują – zawahał się: - Niepotrzebnie się im pokazałaś. Puściliby go, ale twierdzą, że to ty jesteś dziewczyną, dla której brał od nich pieniądze. – Widząc jej zdumiony wzrok, złagodniał: - Wiem, mówiłaś o sobie co nieco. Nie twoja wina, że tamta jest do ciebie podobna. Ale spróbuj ich zrozumieć. Pożyczyli jej wszystko, co mieli.  
Kierowca wydawał uginać się pod wpływem padających słów. Zszarzały na twarzy, złapał się za głowę i jęknął:
- Jezus, Maria! Oni chyba oszaleli! Skąd ja im wytrzasnę trzy tysiące euro? Zabrałem na podróż tysiąc, a z tego wydałem dwieście pięćdziesiąt na paliwo. Tyle samo potrzebuję, żeby wrócić. Zostaje mi więc pięćset i mam kartę kredytową, a na niej z trzysta. To wszystko. Powiedz im to. Jak go nie wypuszczą i umrze, nie dostaną ani tyle.
Śniadolicy pokręcił głową.
- To na nic. Powiedzieli, że to ich ostatnie słowo. – Zawahał się: - Mogę wam pożyczyć parę stówek. Fajny był z niego gość... Mieszkał u mnie jakiś czas z tym kumplem od gitary. Gdybyście słyszeli, jak grał na fortepianie... 
Dziewczyna przeliczała coś na kalkulatorze swej komórki. Powiedziała twardo do Araba:
- Dziękuję, ale nie trzeba. Powiedz im, że zapłacę. Mam tyle na koncie. Ale też muszę wybrać z karty.

piątek, 5 lutego 2016

Zaciesz na Cieszyn się skończył

Miałam 20 jechać do Cieszyna, choć cokolwiek się jeszcze wahałam. Odkrywanie kobiecości z Anitą kusiło oj, kusiło, jak nie wiem co ;) Ale w środę Córa przyniosła z przedszkola zaproszenie na turniej tańca, ma wystąpić, jeśli ją chcemy puścić. Osobisty ich dwójki nie ogarnie, więc... Odpuściłam. Może będzie jeszcze raz Cieszyn, a Córa niech się wdraża, dla niej taniec to drugie życie. A nie mam szans dojechać z Cieszyna w pół godziny do Krakowa, no nie ma mowy. Trochę pożałowałam, ale potem mi przeszło. Będzie okazja.
Chodzę ostatnio nakręcona, jak zegarek. Wczoraj wieczorem co prawda mi się dół załapał i Osobisty chciał dzwonić po dźwig, ale go powstrzymałam. Zdarza się, trzeba iść dalej. No to poszłam. I zasnęłam przy Synu, jak on poszedł spać. Obudziła mnie zmywarka, jak wypuszczała wodę, bo wczoraj Syn się fochnął i poszedł do salonu, a ja zasnęłam przy nim na sofie. Na siedząco! Ale mi było zimno... No to prysznic i oczy, jak pięć złotych. Osobisty usnął przy Córze, ale jego nie wybiło i poszedł spać o ludzkiej porze. A ja o 22 zasiadłam i zaczęłam pisać. Najpierw powkurzałam się na mój własny netbook, bo nie chciał mi miliona stron otworzyć, ale potem poszło. Położyłam się spać tuż przed drugą w nocy.
Uwielbiam pisać po nocach, ale zazwyczaj jestem zbyt zmęczona i piszę rano, wstaję z Osobistym i piszę do oporu, aż dzieci nie wstaną, ale noc jest lepsza. Szczególnie do pisania o mrocznych tajemnicach bohaterów, czy nocnym życiu Paryża.
Niestety Syn o 4 uznał, że dość spania i kręcił się do 5, a przy nim nie da się spać, bo on ciągle gada. Ciekawe, po kim on to ma? Hm... O 5,40 obudził mnie budzik Osobistego, który niestety też obudził koty. Drzemałam jeszcze do 7,30, kiedy Syn obudził się już na dobre. I mam wrażenie, że zaraz popełnię kawę, a kto mnie zna ten wie, że nawet sesja mnie nie zmotywowała. Ale energię mam nową, entuzjazm wrócił i dźwigu mi już nie potrzeba.
Zrobiłam naszą stronę na FB i nie wiem, co z tym zrobić, bo chciałam jednak jakąś anonimowość zachować. Z drugiej strony chcę się z Wami podzielić nie tylko radością, ale też fragmentami, a nie każdy zna mnie prywatnie. Wiem, że ta anonimowość to pozorna często, jak widać na przykładzie gościa z wesela, ale połączenie z FB pociągnie za mną Osobistego i dzieci... Muszę się namyślić.

wtorek, 2 lutego 2016

Zapowiedź - rozwiązanie

Nie umiem Was dłużej trzymać w niepewności, bo sama nie mogę wytrzymać ;)
On jest pisarzem. Człowiekiem z ogromnym urokiem i cudownym poczuciem humoru, podobno w dole twórczym, z którego ktoś miał go wyciągnąć. Operujący słowem pisanym tak, że zapach czuć, kolory widać, a emocje się udzielają. Jest też Anonimem z notki Zapowiedź. Jak się więc domyślacie, ona jest mną.
Co nas połączyło? Paryż ;)
A tak dokładniej, chodząc po różnych stronach natrafiłam na udostępniony apel o pomoc w wyjściu z doła. Zastanawiając się pół dnia, w końcu jednak napisałam. Skończyło się na tym, że zostało mi zaproponowane wspólne napisanie książki. Działamy więc od paru dni, a ja unoszę się leciutko nad ziemią, a entuzjazm aż ze mnie kipi. A piszemy coś, co dzieje się w Paryżu.
Współpracuję z Markiem Meissnerem, autorem Rzeki zapomnienia i Nieznanego Przykazania, czerpiąc z jego wiedzy, entuzjazmu i doświadczenia. Ucząc się, próbując i czerpiąc z tego ogromną radość.

poniedziałek, 1 lutego 2016

Intensywny luty

Podobają mi się Wasze pomysły, jednakowoż, oprócz Asi, która wie i dzięki której się dzieje, za co znów jej dziękuję, nie macie racji. Myślcie dalej, bo jeszcze musicie uzbroić się w cierpliwość (pisze to ta, która nie ma jej za grosz).
Luty zapowiada się intensywnie i tak się zaczął. O 5.39 obudziło mnie "mamo" z ust syna, o 5.40 zabrzmiał budzik Osobistego. Udało się dziecko w łóżku utrzymać na tyle, by Osobisty wyszedł do pracy, następnie usłyszałam, że chce siku i że już nie będzie spał. Poszliśmy do salonu, gdzie czekał już Kot, spragniony pieszczot, bo dopiero z pola wrócił. I wiecie co mała ruda paskuda (mała, ta, 4 kg, 8 miesięcznego kota) zrobiła? Otóż, ja tu kucam, by go pogłaskać, a ten hop na plecy. I niby nic, często tak robi, by się wtulić w szyję i włosy, ale tym razem ja nie miałam bluzki, tylko koszulkę. I mam dzięki temu piękne szramy na plecach i ramieniu. Dobrze, że Osobisty najpierw myśli, a potem robi ;) Potem pod prysznic poszłam, zapominając, że paliliśmy w sobotę i wody ciepłej na prysznic to raczej rano nie będzie. Brrrr... Teraz herbatka i krótka zapowiedź super miesiąca, nie tylko dlatego, że moje urodziny się zbliżają.
W sobotę impreza się szykuje, rzeczy kupione, strój plus minus wymyślony. Będzie super, na pewno :)
Kolejny weekend mamy wolny, przynajmniej na razie, za to 20 mnie ciągnie do Cieszyna. Po co? Najcudowniejsza instruktorka fitnessu (tak, Anita, to o Tobie), jaką znam, a mam porównanie, żeby nie było, będzie prowadzić warsztaty bollywodzkiego tańca. Jest naprawdę świetna, a właśnie wraca z Indii, więc sami rozumiecie. Będzie seksownie, kobieco, energetycznie i ja chcę tam być! 3 godziny tańca, ruchu i Anity :) aaaach.
A ostatni weekend to już czyste szaleństwo. W piątek i sobotę koncerty szantowe dla dzieci. W piątek sama,  już trochę drżę z niepokoju, jak to będzie, a w sobotę z Osobistym. Za to niedziela... Niedziela to 30 lecie Mechaników i koncert w Rotundzie, na który, jak się okazało, nie idę sama, a z Przyjacielem, bo sobie zażyczył. Osobisty nie te klimaty, więc zostaje z dziećmi, zresztą, od początku był taki plan.
Luty krótki, ale intensywny, już mi się podoba.