poniedziałek, 28 września 2009

Gdy traci się przyjaciół

            Płakałam postracie jednego przyjaciela. I tu chwała Jemu, że nie stracił cierpliwości, żeryczę tydzień po innym facecie, tylko pocieszał i tulił. Za resztą nie zdarzałomi się płakać. Teraz u mojego boku jest czwórka przyjaciół. Dwóch mężczyzn, wtym On, bo przyjaciółmi jesteśmy, choć ostatnimi czasy prawie się pozabijaliśmyi dwie kobiety. Jedna, z którą było różnie, masa pretensji, mało czasu, wielenieporozumień, ale wyszłyśmy z tego zwycięsko. Męska rozmowa pomogła. Męska wsensie wykrzyczenia wszystkiego co leży na sercu zamiast dania sobie pomordzie. Pomogło i nadal uważam ją za przyjaciółkę. Druga to kuzynka, widywanarzadko, rozmawiamy też rzadko, ale jak się wali to możemy się kontaktować okażdej porze dnia i nocy. O mężczyznach może zamilknę, może kiedyś, bo to tematna osobny post.

Był ktoś jeszcze, jeszcze jednakobieta. Poznana na studiach. Cały ten okres razem, bardzo blisko. A teraz…Teraz nie umiem z nią rozmawiać i nie chcę. Poleciało chyba w chwili, gdyznalazłam pracę w nieswoim zawodzie, bo musiałam opłacić studia, a od rodzicówbrać nie chciałam. Powiedziała mi wtedy, że ona jednak zaczeka bo woli lepsząpracę w zawodzie. Poczułam się mocno dziwnie i jakbym nie miała już na nicszans. Potem było już tylko gorzej, jej zaręczyny, potrzebna byłam tylko jakwybierała suknię i jak mówiła o tym wydarzeniu, które ma nastąpić w grudniu.Spotkać też się nie miała czasu, bo ona pracuje. Ja pracowałam, studiowałamtydzień w tydzień i robiłam prawo jazdy, ale czas miałam. Czarę goryczyprzechyliła wiadomość od niej, że jest chora i ma czas to się może spotkać. Niejestem na telefon, nie żebrzę o uwagę, nie lubię jak ktoś mi robi łaskę.

Chciała się spotkać, pogadać,może po raz ostatni. Nawet posłała mi grafik, kiedy może. Tylko ona może, jakja jestem w pracy. Weekendów nie zaproponowała. Widać nie zasłużyłam. Nieżałuję…

środa, 23 września 2009

TP - typowi prześladowcy

            Normalniemnie telepie. Co prawda telepanie wczoraj osiągnęło swoje apogeum, ale dziś sięodnowiło niewiele niżej. A co chodzi? O znaną firmę telekomunikacyjną, podnazwą TP. Ale rozwinięcie jest błędne. Ja to rozumiem jako typowi prześladowcy.W grudniu kończy mi się umowa na neta. No to przecież trzeba do mnie już terazwydzwaniać czy aby na pewno przedłużę. Pierwszy telefon całkiem miły, paniprzedłużyła. Bez problemu. Ja swoją droga przedłużyłam to na stronie. I sięzaczęło. Codziennie odbierałam telefony czy chcę przedłużyć umowę. No alezaraz. Przecież przedłużyłam i to chyba nawet dwa razy, nie? No jak widać nie. Wczorajdzwonili trzy razy. Za pierwszym ja powiedziałam pani, że chyba mówi się donich od tygodnia, że umowa jest przedłużona i czy oni czytają swoje własnedokumenty, bo wydaje mi się, że rozmawiam z bandą niedouczonych telefonistek. Panicoś tam chciała powiedzieć, ale odłożyłam słuchawkę. Drugi telefon informowałnas, że umowa została przedłużona i czy chcemy wziąć udział w ankiecie. Niezechcieliśmy, więc wg instrukcji odłożyła mama słuchawkę. Godzina 19. Telefon.Oczywiście TP. Czy my przedłużamy umowę. Najpierw mama z panią gadała… Że sąniepoważni, że są niekompetentni itd… Tu nastąpiła cisza w słuchawce po drugiejstronie. Pani zdębiała. Odebrałam mamie słuchawkę i wyjechałam babie, czy onichoć ze sobą w tym ich dziale rozmawiają, bo ja od tygodnia odbieram telefony imam tego serdecznie dość, bo czuję się nękana. Cisza. I co usłyszałam. To panichce przedłużyć umowę, czy nie? Noż kur…. Ciepłam słuchawką. Zadzwoniłam nabłękitną linię. Nawet się udało. I, nawet nie próbując być grzeczną, pytam paniile razy jeszcze do mnie będą dzwonić i czy naprawdę tak ciężko zobaczyć, żeumowa przedłużona, bo ja to nawet widzę na stronie. I tu się dowiedziałam. Tonie TP dzwoni, tylko ich podwykonawca i oni nie widzą czy klient przedłużyłumowę czy nie. No przepraszam, ale jak zatrudniacie kogoś, kto za was odwalarobotę to chyba mu dajecie jakąś wiedzę, nie? Powiedziałam, że następnym razemjak zadzwonią tak rezygnuję z ich usług. Pani obiecała, że na koncie da adnotacje,że ja sobie nie życzę, żeby do mnie dzwoniono. Sceptycznie podeszłam, boprzecież pod firma tego nie czyta, to jak to zobaczą?

            Nie myliłamsię. Zadzwonili dziś. A jak powiedziałam, że chcę zrezygnować z usług TP, bomnie prześladują, to pani po chwili ciszy powiedziała, że w takim razie muszęzadzwonić do TP bo ona nie może tego wykonać. Odłożyłam słuchawkę. Nie miałamsił jej wygarnąć, że jak nie ma władzy żadnej, bo nawet tej umowy nieprzedłużyła, to niech nie dzwoni po ludziach. I teraz… Dzwonić, czy nie dzwonićna błękitną linię?

wtorek, 22 września 2009

Bonnie

    Weterynarz nie był w stanie powiedzieć, czy ratować, czy uśpić. Bo może mieć raka w płucach, w nerkach. Zaproponował próbę. Zastrzyk z lekarstwem i podjęcie decyzji następnego dnia. Nic nie obiecywał. Wręcz mówił, że długo będzie wracała do zdrowia, jeżeli eksperyment się powiedzie. Zdecydowałam się spróbować jeszcze jeden dzień. Dzięki Skarbowi. To on mnie namówił. W Nim znalazłam siłę do przeżycia kolejnej nocy czuwając przy kocie.
    Przyjechaliśmy do domu, zaczęłam żałować. Kot się dusił, ledwo chodził. Cały dzień spędził na słoneczku. Zaczął jeść, napił się. Promyk nadziei.
    Dziś nie ten kot. Je, myje się, pije, oddycha prawie normalnie. Jest o niebo lepiej.

    Skarbie, uratowałeś życie Bonnie. I mnie uratowałeś… Dziękuję, że jesteś.

niedziela, 20 września 2009

Koci czas

    Obudził mnie dziś kaszel mojego kota za dwadzieścia szósta. Zbierało ją na wymioty… Zniosłam ją na podłogę. Zaczęła się dusić… Spazmatycznie łapała powietrze otwartym pyszczkiem, z którego leciała piana i ślina. Siedziałam koło niej i płakałam wiedząc, że nie umiem jej pomóc. Jedne z dłuższych dwudziestu minut mojego życia… Potem patrzyłam na nią co chwilę, czy aby na pewno oddycha.
    Bonnie ma 17 lat. Pewnie nadchodzi jej czas i wiem o tym. Ale świadomość tego nie pomaga. Bo była zawsze. Człowiek nie umie się przygotować na śmierć…

czwartek, 17 września 2009

Marzenia (nie) do spełnienia

Każdy ma marzenia, jakiś cel, do którego dąży. Niestety, gdy tylko do niego dochodzi, stawia nowe wymagania. Przez takie niepotrzebne wymyślanie prawie straciłam coś, na czym mi zależało najbardziej na świecie i co było ucieleśnieniem marzeń.
Dobrze się zatrzymać w pół kroku.

wtorek, 15 września 2009

Młody nie ma prawa chorować

            W niedzielęzaczął mnie boleć dół brzucha. A że ani okresu, ani dni płodnych niestwierdzono, to się zaniepokoiłam. Chodziło się fajnie, siedzieć się nie dało.Ale nie był to jeszcze etap na lekarza, szczególnie, że koło obiadu przeszło.Tak gdzieś do wieczora, kiedy to pół nocy nie spałam, bo ból mi nie pozwalał.Rano do lekarza zarejestrowana zostałam, z powodu tego brzucha i gardła i kilkuinnych grypowych rzeczy. No i dorga do pracy przez polskie wyboje pozbawiłamnie złudzeń co do tego, ze ból brzucha minie.

Z pracy poleciałam prosto naośrodek, bo miałam na 16.35 a wiadomo, że trzeba wcześniej, bo i tak zaklepuje sięsobie kolejkę. Grzecznie zapytałam kto ostatni i czekam. Za mną przyszedłjeszcze jakiś facet i młody chłopak. A potem się zaczęło. Wpadło jakieśmałżeństwo i pyta się jaki numerek wszedł. Zgodnie z prawdą nie wiemy. Bo tegodziny to takie orientacyjne mocno. A pani, że ona ma na 16.25 i wchodzi jużteraz bo jest ta godzina. Pominę, że takiego numerka nie ma i pominę, że wśrodku była pacjentka. Kolejka zaczęła się burzyć, że czekamy, a ona sięwpycha. Naskoczyła nawet na pana, który przyszedł tylko po skierowanie dochirurga bo miał pękniętą kość i go nie chcieli przyjąć bez papiera (sic!).Awantura na całego i mąż danej pani leci po pielęgniarkę. Tu się włączyłam, żeproszę bardzo. Wtedy wchodzi pan, który jest za mną bo ma na 15.45, potem młodychłopak też za mną a potem się okaże kto. Tu pani spasowała, bo wiedziała, żenastępna pójdę ja bo tak rozkładają się faktyczne numerki. Ona zamilkła. On nie.Usłyszałam, że UWAGA! JA to tu w ogóle nie powinnam siedzieć, bo jestem zamłoda na lekarza i tylko zajmuję kolejkę. Zatelepało mnie normalnie.Odpyskowałam, chrypiąc już mocno, że w takim razie ten pan też nie powiniensiedzieć w kolejce, skoro ma siłę się kłócić. Spasowali, bo mieli za sobą tylkościanę, a ja cały korytarz.

Weszłam według kolejki. Panopukał, obadał, obmacał i pyta się czy mogę iść się ukłuć. U nas analityka do 9rano, ale mówię, że jak wezmą to ja mogę. Wypisuje skierowanie i mówi, że to jado analityki, a on się idzie zapytać czy jakiś ginekolog mnie przyjmie na już.Znów mi ciśnienie skoczyło ze strachu. Wyszłam z gabinetu ze skierowaniem nakrew na cito w ręce, a ten za mną i powtarza, że mam iść po krew i z wynikamibiegiem do niego, a on do ginekologa zajrzy. Na minę ludzi nie patrzyłam.Obejrzałam sobie za to jak wróciłam po pięciu minutach. Pan co do mnie pyskowałmiał wyraz szczerego przerażenia na twarzy. Chciał mi ustąpić miejsca nakrześle. Nie chciałam. Młoda jestem. Postoję. Nie zajmując krzeseł schorowanymludziom.

sobota, 12 września 2009

Za in vitro do więzienia... Za miłość za kraty...

            O in vitrojuż pisałam. Swoje zdanie na ten temat powiedziałam już w tekście In vitro wcieniu Bożego Narodzenia wśród sierotek. I teraz miałam już nie pisać bojąc sięnaszpikowania własnego tekstu przekleństwami skierowanymi w stronę tych, coustawę społeczną mówiącą o karze więzienia za zapłodnienie in vitro podpisali.Ale nie mogę. Temat wraca mi do głowy jak zły szeląg. Całkowicie popieramlewicę, która zarzucała kolegom, że zaraz będą bronili prawa plemników dogodnego życia. Bo skoro in vitro jest be bo zabija tyle komórek potencjalnegożycia, to plemniki też się marnują. Ciekawe ile lat więzienia zaproponują zamasturbację. Wszak życiodajna substancja się marnuje. No i przecież każdy cyklbez poczęcia jest mordowaniem jajeczka kobiety. Powoli dochodzę do wniosku, żekobieta powinna być cały czas w ciąży zaczętej w sposób naturalny, bo inaczejjest morderczynią własnych nienarodzonych dzieci.

            A co zkobietami, które dzieci mieć nie mogą? Są złe i niedobre? A może trzeba je naśmietnik wyrzucić. Tak po ludzku. Z ludzką dozą miłości i współczucia się ichpozbyć, bo przecież są bezproduktywne. Wybaczcie, ciśnie mi się to i owo nausta, więc zamilknę, bo obiecałam bez przekleństw.

            A co zkobietami, które zwyczajnie dziecka nie chcą? Wszak to ich wybór i prawo doniego mają. Też kiedyś dojdziemy do karania ich więzieniem?

            A może takzwyczajnie społeczeństwo i ekipa ustawodawców zajmie się ściganiem przestępców,usprawnianiem polskiego wymiaru (nie)sprawiedliwości zamiast unieszczęśliwiać itak będących na granicy utraty nadziei ludzi? Może by tak stworzyć projekt,który pozwoli czuć się odrobinę bezpieczniej? Nie drżeć przed gwałcicielami,rabusiami i mordercami? Ale to pewnie się nie uda… Przecież w więzieniawsadzimy ludzi za miłość, za miłość do dziecka, które chcieli przyjąć do swejrodziny w sposób proponowany medycznie. Dla przestępców nie będzie już zakratami miejsca…

środa, 9 września 2009

Dzieci

            Na dzieńdzisiejszy dzieci mieć nie mogę. Nie z przyczyn medycznych. Po prostu nie mogęi możecie mnie wyzywać od materialistek. Ale bardzo chcę, chyba jak niczegoinnego na świecie chcę mieć dziecko. Czasem mi się nasila. Teraz jest tenokres. I drażnią mnie kobiety w ciąży. Drażnią mnie wiadomości, że ktoś zakładarodzinę, ma mieszkanie, spodziewa się dziecka. Bo czemu ona a ja nie? No czemu?Powoli odrzuca mnie od blogów, gdzie mamcie niuniają nad swoimi niuniaskami.Brzydzi mnie to ich niunianie. Normalnie brzydzi. A co mnie brzydzi jeszczebardziej? Młode panny, które marzą tylko, by się zaobrączkować i zaciążyć. Boto wyznacznik dorosłości jest. I mało ważne, że bez perspektyw na przyszłość,że nie będzie za co dziecka utrzymać. Ona musi i już, bo ona kocha i dzieckoich uszczęśliwi. Bo to tak cudownie być matką. Owszem, ale nie tak, nie w tensposób. I już nawet nie chodzi o złapanie na dziecko kasiastego gościa. Chodzitylko o fakt posiadania dziecka. Bo tak i już. Najlepiej tuż po szkoleśredniej, bo po gimnazjum to już nie wypada, choć też już coraz mniej. Wkurzająmnie nastolatki w ciąży. Bo one nie myśląc o konsekwencjach mają to o czym jamarzę, ale powstrzymuję się, bo konsekwencje dla dziecka byłyby za dalekoidące. I one nie rozumieją mojego podejścia. Bo jestem materialistką i co zaproblem, bo przecież nawet jak nie ma kasy to pomogą rodzice. Pewnie, już lecęwyciągać rękę. A jak facet nie chce to można go postawić przed faktemdokonanym. Pewnie, bo ja podły babsztyl jestem. Jakoś żadna wersja mnie niekręci. Dziecko to nie towar, nie element przetargowy i nie można go sobiezachcieć i spełnić, to nie kot, którego się zostawi na cały dzień, czy odda podopiekę sąsiadce. No ale małolatki wiedzą więcej. Bo wystarczy seks, potem poródi jakoś będzie. Tylko mnie to „jakoś” nie tyle nie przekonuje co irytuje. Bojest tak maksymalnie nieodpowiedzialne… Szkoda słów…

niedziela, 6 września 2009

Największe szczęście

                Trzymać Cię za rękę i czuć siębezpiecznie.

                W spojrzeniu widzieć miłość.

                To, że dotykiem budzisz dreszczi sprawiasz, że świat wiruje w oczekiwaniu i powietrze jest gęste od pożądania.

                To, że nadal chcę wierzyć iwierzę…

                Największe szczęście.

piątek, 4 września 2009

Kobieta drugiej kategorii

                Czy jestem kobietą drugiej kategorii, bo nie mam na palcu pierścionka zaręczynowego? Czy powinnam nalegać i prosić o ten kawałek metalu? Czy to, że nie pragnę już teraz natychmiast stanąć na ślubnym kobiercu sprawia, że powinnam zniknąć?

                Nie chcę tak. Nie chcę się tak czuć. A jednak raz za razem usiłuje się mnie wtłoczyć w ramy tego, co ktoś sądzi na dany temat. Bo jak jest miłość to jest ślub. A jak on się nie oświadczył, to powinnam czuć się zaniepokojona. Tak odbieram niektóre słowa. I czuję się kobietą gorszej kategorii, bo czegoś nie mam, bo nie spełniam oczekiwań społeczeństwa. Mija. Ale nadal irytuje na granicy bólu, a na pewno już za granicą przykrości.

środa, 2 września 2009

Pierwszy dzień po urlopie

            Pierwszydzień w pracy minął mi nadzwyczaj szybko. Owszem, rano wstać mi się nie chciałoo tej koszmarnej porze, kiedy to jeszcze na zewnątrz ciemnawo, ale sięzmobilizowałam. Najpierw pogaduchy przy herbatce i śniadanku, potem umyłamokna. Bardzo dokładnie. Pewnie dlatego zajęło mi to tak dużo czasu ;) Potempoprzycinałam uschnięte kwiaty, podlałam te w skrzynkach. Pogadałam zdziewczynami i ani się obejrzałam, a była już 11 i śniadanie, a potem to jużleciało.

            Jeden dzieńmniej do następnego urlopu. Z 333, które pozostały.