czwartek, 31 marca 2016

:(

Nie mam auta. Utknęło u mechanika.
Nie mam siły. Mam za to 60 metrów wsadzonego żywopłotu.
Nie mam chęci pisać. Bloga, bo z książką idziemy, jak burza. A muszę z siebie coś wyrzucić.
Jutro mamy rocznicę zaręczyn. I idę na fitness. Mam karnet na... No właśnie nie wiem, czy kupić na 8, czy 12 wejść.

wtorek, 29 marca 2016

Nasze Święta

To były dobre Święta.
Świętowanie zaczęliśmy na dobre o 17 w Wielką Sobotę. Oczywiście wcześniej byliśmy poświęcić koszyczki i w kościele na chwilę, ale jeszcze mieliśmy potem robotę. Wszyscy byli zaangażowani. Moja mała pomocnica skroiła mi jajka i marchewkę do sałatki i wymieszała. Mam takie sitko z drucikiem do krojenia, więc bez strachu jej dałam, tylko marchewkę wcześniej w paski jej pokroiłam. Za to wraz z bratem zdobili baby cukiereczkami i posypkami. Osobisty pomógł mi w żurku i potem posprzątać, umył też oba auta, za co jestem mu bardzo wdzięczna.
Niedzielę chcieliśmy rozpocząć Rezurekcją, ale Sobota skończyła się po północy (Syn zasnął o 16,30 i wstał po 19), więc nie było mowy. Nieśpieszne śniadania, potem szukanie cukierków po całym domu, kościół i wyjazd do moich rodziców. Tam zjedliśmy obiad, pochodziliśmy po ogrodzie, cudnie. Po powrocie do domu podwieczorek i pojechaliśmy na plac zabaw. Znaczy dzieciaki na rowerkach, my na nogach. Wróciliśmy mocno po 19.
Poniedziałek zaczęliśmy kościołem, masakra, muszę zapamiętać, żeby nie chodzić w Wielkanoc na 10. 6 Chrztów!!! W domu lekki śmigus, obiad i potem Osobisty pojechał do swoich rodziców i tadam! Teściowie przyjechali do nas. Szok. Oboje! Dzieciaki szczęśliwe, bo już tęsknili, ja... no cóż. Pominę milczeniem. Przygotowałam wszystko, zostawiłam ich na polu, a sama siadłam do pisania. No ale pisanie się skończyło, oni weszli do domu, chwilę z nimi usiadłam. Teść szybko się zebrał, ale teściowa jeszcze została i czytała Córze bajki. Jacy oboje byli szczęśliwi! Było warto.
Jak ją Osobisty odwiózł, to poszliśmy na spacer, na nogach tym razem, nad Wisłę. Popuszczaliśmy kaczki, śmigus dyngus przy okazji ;) Machaliśmy cioci Asi przez Wisłę, ale chyba nas nie widziała ;) Jednak jeszcze dwie wsie między nami były ;) Wróciliśmy już na czterech nogach, bo dzieciaki odpadły i kawałek musieliśmy ich nieść, brudni, śmierdzący, jednak syf płynie, ale szczęśliwi. Osobisty od razu zapakował ich do kąpieli, potem kolacja i spać :)
To były dobre Święta.

sobota, 26 marca 2016

Wesołych

Bądźcie uważni, otwarci, niech szczęście znajdzie do Was drogę. Usiądźcie przy stole, z bliskimi i wyhamujcie. Niech nie będzie, jak co dzień, poczujcie moc Świąt.

wtorek, 22 marca 2016

Świąteczne porządki? Dziękuję, nie robię

Naprawdę nie robię świątecznych porządków. Ale nie dlatego, że mi się nie chce, czy że ktoś to zrobi za mnie. Ja zwyczajnie ich robić nie muszę. Przechwałki? Może, zapraszam w święta, zobaczycie ;)
A teraz, czemu nie muszę. Dawno temu, zobaczyłam u jednej z Was plan sprzątania. I wcieliłam go w życie. Napisałam swój i przez dwa tygodnie go sprawdzałam, wprowadzałam poprawki zgodne z naszym rytmem i potrzebami. Teraz już nie muszę na niego patrzeć. A co mi ten plan dał? Że wciąż mam czysto. Nawet, jak tydzień choruję, to to nie jest jakoś bardzo widoczne, a nie narobię się na raz. To dwa najważniejsze plusy.
U nas w poniedziałek przykładowo jest odkurzanie i mycie, choć najczęściej nie trzeba. Poza tym wypróżnianie koszy na śmieci, wraz z ich myciem, mycie drzwi, również zewnętrznych i porządki na polu. Tu mieści się grabienie, grządki, a także mycie okien czy auta. W okna wpisuje się też pranie firanek. Wtorek to dzień prasowania, a raz w miesiącu gruntowne sprzątanie lodówki i szaf, pierwsze w pierwszy, drugie w drugi wtorek. Środa znów mycie i odkurzanie, również ścieranie kurzy w  całym domu. Czwartek upływa pod znakiem kuchni. Szafki, na zewnątrz i w środku, lodówka, zmywarka na zewnątrz, piekarnik, w ogóle wszystko w kuchni. Do tego, jak jest pogoda, wietrzenie pościeli. Piątek to gruntowne sprzątanie łazienki plus lustro w wiatrołapie. Sobota to oczywiście mycie i odkurzanie, ale również zmiana ręczników i piżam. Co trzecią sobotę wymieniam poszwy i poszewki, prześcieradła. Czasem tu też trzeba wynieść śmieci ;)
Codziennie jest mycie koło kotów, mycie blatów, stołu i ławy, wyjmowanie i wkładanie rzeczy do zmywarki. Obok tego w miarę potrzeby pranie.
Niedziela jest czasem dla nas :)
Kuweta była częściej, ale teraz koty chodzą więcej na pole, więc wystarczy raz. Plan nie jest stały i twardy. Czasem umyję okna we wtorek, bo akurat jest pogoda, a śmieci trzeba wynieść jeszcze w środę. Jednak staram się pilnować, by nic z planu nie wypadło. jak w czwartek zmyję łazienkę, bo kot odbił łapki w brodziku, a resztę zmyłam przy okazji, to w piątek myję kuchnię. Wydawało mi się, że to nie przejdzie. A przeszło i bardzo mi ułatwiło życie. Sprzątam co prawda codziennie, ale po troszkę i zawsze mam czysto. No, prawie zawsze. Raz miałam armagedon, nie zamiotłam nawet, bo Osobisty się zabrał za montowanie lamp i było pełno kabelków, dzieciaki rozwaliły zabawki i zwalił się Przyjaciel z kolegą. Ale wyrozumiali, kawa i ciacho przysłoniły oczy ;)
I jeszcze jedno. Moje dzieci mi pomagają. Dostają ściereczkę i wycierają kurze, tam, gdzie dostaną. Ścierają stół, chowają naczynia do zmywarki. Tak, jedno ma ciut ponad 4, drugie ciut ponad 2 lata. I pomagają. Mnie jest łatwiej, oni się uczą i mają zabawę.

sobota, 19 marca 2016

Robię nic

W poniedziałek jednak nie pojechałam do pracy, bo kierowniczki nie było, umówiłam się z nią na czwartek, tu u mnie w miejscowości. Dla mnie lepiej. No ale jak to tak, że poniedziałek wolny? A jeszcze Córę miał odebrać Osobisty, to rozpusta na całego. Najpierw prasowanie. Przez chorowanie mi się zebrało, godzinę stałam przy moim - nie moim super żelazku :P Pogoda piękna, poszliśmy na pole, patrzę, pograbić można. Z tyłu łąkę kwiatową z uschniętych badyli i trawy i ten nieszczęsny przód z pianki. Wybrałam przód, bo widać. Luzik, niedużo, spoko, dam radę... No... Półtorej godziny później, mokra, jak mysz, skończyłam. Z wydatną pomocą Syna oczywiście. Zasnęłam w opakowaniu.
Wtorek to Kraków, środa szybki rajd do mojej mamy, potem warsztaty w przedszkolu. Cudnie było. Mieliśmy przynieść wydmuszki, skarpetkę, albo styropianowe jajka i robiliśmy ozdoby. Resztę, czyli wstążki, filc, bibuły, tekturki i inne cuda były w gestii przedszkola. Zrobiliśmy koszyczek i parę wydmuszek na patyku. Skarpety nie mieliśmy, ale królik z niej zrobiony mnie urzekł.
Czwartek wyprawa bladym świtem do przedszkola, bo teatr, a ja musiałam zdążyć spowrotem na 9, do kierowniczki. Przed 10 wolna byłam. No to co? Na pole i okna. Że okna na polu? Nooo... Mamy stałe szklenia w 4 wielkich i dwóch małych od garażu, a odsuwanego też się nie da inaczej ;) Obskoczyłam wszystkie, prócz kuchennego i salonowego od strony domu, bo tam sofa stroi i sama nie umiem odsunąć. Potem jeszcze poszliśmy z Osobistym na pole. On zaczął składać dzieciakom plac zabaw z opon, a ja zabrałam się za likwidację chaszczy koło blaszaka. Przy okazji ognisko zrobiłam, choć mało efektowne. Góra chaszczy była spora, ale to suche, to się moment spaliło. Znowu padłam na dziób.
Wczoraj miałam nic nie robić. Tylko rano skończyłam okno w kuchni. A potem miałam robić nic. To to moje nic zamieniło się w okopane truskawki i inne, czyli perukowca, krzewuszki, akację różową i bez. Odpuściłam piwonię japońską i magnolie, bo coś mi się ułamało i nie chcę zniszczyć od korzenia. I dziś naprawdę miała robić nic. Odpoczywać do góry tyłkiem. No i zgadza się to tyłkiem do góry. Osobisty zrył mi kawałek trawnika. Pod kwiatki i warzywa, bo poprzednie miejsce kwiatkom nie służyło. Tuż obok truskawek mi zrył. Więc ja wzięłam i przesadziłam sobie te pińcet narcyzów, pantofelki matki boskiej, liliowce, prymule, floksy, goździki i kilka innych.I co? I padam na dziób. A na fitness nie mam sił iść. Zresztą, po tych moich wybrykach ogródkowych i tak mnie wszytko boli ;)

poniedziałek, 14 marca 2016

Normalność i o płonącym aucie

Wszystko wróciło na utarte tory. Po dwóch tygodniach zwolnienia Osobisty pojechał do pracy, a my musimy zająć sobie czas sami. Co prawda Córa już w środę pojechała do przedszkola, jak tylko Osobisty dostał zwolnienie: może chodzić, ale ja siedziałam w domu. No i nazbierało nam się na ten początek, startujemy ostro. Muszę jechać do pracy załatwić pewne sprawy i to do jutra. Chciałam w tamtym tygodniu, mimo choroby, ale auto we wtorek odmówiło współpracy i to dość mocno, bo przetarł się wężyk i płyn hamulcowy był się wylał. Odzyskałam dopiero w sobotę, bo mechanik miał wolne do piątku rana, tuż przed Bollywood dance - booosko mi.
Oprócz tego do jutra mam OC, a do środy przegląd. Jutro też Kraków i lekarz mój, odebrać ubranka, co kupiłam Córze. A w środę warsztaty świąteczne u Córy w przedszkolu, więc muszę kupić jakieś wstążeczki, kwiatuszki i inne tego typu. Dopiero czwartek luźniejszy, bo Córa do teatru jedzie, to dłużej jej nie będzie, choć z kolei wcześniej musimy wstać, żeby na autobus przedszkolny zdążyć, co ich do tego teatru ma zabrać.

A wczoraj... Nadal mam dreszcze, jak o tym myślę. Pojechaliśmy do kościoła, zamknęłam auto, uszłam może 50 metrów. Wyje. Bo mu się coś w drzwiach odpięło i mu się "otworzyły", znaczy czujnik tak pokazywał, to zaczął wyć. I tak siedzę i słucham mszy, a jednym uchem słucham, czy nie wyje i nie jest atrakcją sezonu. Kazanie. Ksiądz mówi nawet całkiem do rzeczy, a tu przerywa mu kościelny, że prosi kierowcę tego i tego auta. Facet wychodzi. Zaraz prosi drugiego kierowcę. A za chwilę wszystkich, których auta są na parkingu. Poszłam, a tam... Auto się pali. Faceci próbują gasić, najbliższe auta odjeżdżają. No to szur do auta, było daleko, w samym kącie, ani straży nie zawadzało, ani nic, więc tylko po gaśnicę pobiegłam.
Nie przydała się. Kilówką to można sobie zapałkę zgasić, a nie płonący samochód. Nawet, jak gasi się trzema na raz. Mojej już nawet nie odpalili. Skończyło się na straży i moim postanowieniu, że chcę czterokilową.
Jeszcze warto wspomnieć rozmowę z parkingu. Podszedł do mnie facet, co parkował koło mnie, starszy gość i zaczął narzekać, że straż ma tak blisko, a jeszcze ich nie ma. Dopiero wyła syrena! Zaczęłam mu tłumaczyć, że oni nie siedzą całą obstawą w strażnicy, że muszą się zbiec, jest niedziela do południa, niech ostatni kierowca przybiegnie to mają opóźnienie. Zdziwił się, że przecież, jak się pali, to byle kto wsiada. No nie, do tego trzeba mieć specjalne prawo jazdy, do specjalnych aut. Może komuś naprostowałam światopogląd. Ludzie, naprawdę, strażacy ochotnicy nie siedzą i nie czekają w pełnym ekwipunku. Oni są najwcześniej, jak dają radę. I pomagają. Jeżeli są pięć minut później, to nie znaczy, że nie chcą, nie znaczy, że mają złą wolę, po prostu coś się stało. Auto nie odpaliło, kierowca się potknął na schodach, czy syrena nie zawyła, a ściąganie telefonami trwa (to tak odnośnie pożaru w innej miejscowości, gdzie jechali 20 minut (olaboga, co za nieudacznicy!). Bo właśnie prądu nie było, a syrena na agregacie nie zadziałała)
Strasznie żal mi tego faceta, bo nie dość, że po aucie, to jeszcze lawetę musi nająć. A OC tego nie pokrywa :(

piątek, 11 marca 2016

Przemyśleniowo wiosennie

Siedzę w domu, aktualnie sama, bo Osobisty zawiózł Córę do przedszkola i z Synem na zakupy pojechał - ja wylądowałam na antybiotyku i mam siedzieć w domu, wakacje ;) - mam czas na przemyślenia. I moje myśli błądzą wokół wielu rzeczy.
Muszę teraz nadrabiać książki, bo jak tylko przestanie padać, to czas na pole wyjść. Pograbić to, co wiatr nawywijał, a nawywijał mocno, bo rozwalił nam worek z zebraną pianką i styropianem. Ogródek już się prosi o skopanie, bo narcyzy już wyciągnęły główki, tak samo lilie i prymule. Ale tam mokro mam na razie. Trzeba dowieść ziemi, coś dosadzić.
Osobisty w końcu uruchomił piłę, zetnie tą górę drewna, to trzeba będzie ułożyć, a pod tym pewnie będzie świetna ziemia, więc patrz wyżej. Dzięki temu pewnie też dachówki zmienią miejsce pobytu i się zrobi jeszcze bardziej przestronnie. Trampolinę pewnie niedługo uruchomimy, a Osobisty już się pali do robienia placu zabaw z opon. Kilka już mamy, zbieramy dalej ;) Dla Osobistego w ogóle zacznie się okres wzmożonej pracy na polu. Teraz działał na poddaszu, zrobił podłogę na strychu, schody tam, trochę wełny rozłożył, a potem rozłożył się sam ;)

Ale marzec to też inne rzeczy. Rok temu, już ponad drżałam z niepokoju, słuchałam intuicji i rozumowo dawałam sobie po łbie, że głupia jestem. No kurczę, nie byłam. Odezwanie się do Przyjaciela dało mi spokój i wróciło do mojego życia jedną z najważniejszych osób. Ostatnio się śmiałam do Osobistego, że fb mi odmeldowało rocznicę w związku z tym i rok temu jedliśmy razem obiad i mogliśmy posiedzieć na polu i ciepło było, a teraz taka plucha. Na co on się zdziwił, że to już rok, bo tyle się stało. Stało się. Ale samo dobre. Kiedyś pisałam tu o przyjacielu jako o diamencie. Twarda sztuka, fakt. Cieszę się, że mam go po stronie przyjaciół. W ogóle to ja mam szczęście do ludzi z M na początku imienia ;)

środa, 9 marca 2016

Paryskie zniewolenia - zajawka na marzec

Eve patrzyła na niego, trzymając na spodku białą filiżankę z parującą kawą. Stała odwrócona ku niemu bokiem. Wydawała się zniecierpliwiona, a jej ton głosu zawierał obce Tomaszowi nuty.
– Hej, czemu mnie nie słuchasz? Bierzesz tą kawę czy mam ją wylać?
Drgnął jak oparzony. Mruknął:
– Przepraszam, kochana. Zamyśliłem się – odstawił filiżankę na stoli obok łóżka, uniósł się na kolanach i pocałował ją w ramię. – Dodał pojednawczo: – Myślałem o tobie. Gdyby nie ty… Nie wiem..
Nie pozwoliła mu skończyć. Zacisnęła pięści. Unosząc je na wysokość głowy,  potrząsnęła nimi mocno. W jej słowach brzmiała już teraz nieukrywana złość.
– Aha. Nie wiesz. Jestem dla ciebie wszystkim.
Znów chciał przerwać. Potwierdzić, powiedzieć, że tak właśnie jest. Nie zdążył. Dziewczyna złapała go za przedramiona i mocno potrząsnęła. Jej szept przeszywał go do głębi.
– Rozumiem. Dlatego nazwałeś mnie Justyną. Kim ona była? A raczej, kim ona dla ciebie jest?
Przerwała na chwilę. Podnosząc głos, rzuciła:
– I nie całuj mnie nigdy w ten sposób! Protekcjonalnie! Tak całuje kochankę jej były kochanek! Nienawidzę ich!
Tomasz znieruchomiał. Ni z tego ni z owego przed oczyma stanęła mu scena w lofcie. Robert, który przywitał go w łóżku z Eve. On pocałował ją właśnie w ten sposób. Wtedy jego, Tomasza, naszła identyczna myśl. Że taki pocałunek jest gestem zużycia i wypalenia. Niesie sposób rozumowania typu: ”Byłaś super kochanką. Pamiętam cię. Ale to było. Teraz już nic nas poważnego nie łączy”. A Eve zareagowała podobnie jak teraz. Nieukrywaną niechęcią.
Tomasz siedział jak wmurowany w miejsce, bez jednego słowa przyglądając się, jak Eve wściekłym ruchem zrywa jego koszulę i wychodzi z sypialni. Następnie już tylko słyszał otwieranie szafy wnękowej w przedpokoju oraz odgłos wydobywanych wieszaków. Dziewczyna wyraźnie ubierała się, mając zamiar gdzieś wyjść. Następnie weszła do łazienki, którą demonstracyjnie zatrzasnęła, by opuścić ją po dobrym kwadransie, kiedy to obok niego przeleciał  zapach jednej z jej zniewalających perfum.

czwartek, 3 marca 2016

O moje wszystko

Dziękuję za życzenia dla nas i kota. Rodzinka czuje się lepiej, Kot na mnie obrażony, a dziś będzie bardziej, bo jedzie do kastracji. Mam nadzieję, że to powiązane z darciem pyszczka i cichszy się zrobi, bo uszy puchną.
Rano wstałam w katarem i bólem głowy. Poza tym boli mnie wszystko. Ale akurat tego nie upatrywałabym w chorobie, a w moim działaniu całkowicie celowym. Wczoraj byłam na fitnessie, pierwszy raz od stycznia. nowy klub, blisko mnie... Cudnie mi. Jestem uzależniona. Wczoraj jechałam z nosem przy ziemi, a wróciłam w podskokach. I niby miałam jeździć 2 razy w tygodniu, ale są zajęcia o 20.15 więc padnie na 3. Ale mi cudnie :) Byle do jutra i powtórka :)

wtorek, 1 marca 2016

3:1

Grypa vs my - 3:1, choć ten 1, czyli ja nie jest do końca pewny. Do tego kot z łapą przebitą na wylot - dwa razy i codzienne wizyty u weterynarza. Nie wydalam.