czwartek, 29 września 2011

Troszkę szacunku, choćby do siebie

            Na szacunektrzeba sobie zapracować. Najpierw trzeba szanować siebie, by inni szanowalinas. Niby frazesy, ale coś w tym jest. Młodzież musi się wyszumieć. Też coś wtym jest. Ale dziś szczęka spadła mi do poziomu ziemi, bo akurat byłam naogrodzie, gdy słyszałam pewną wymianę… poglądów młodych ludzi idącychchodnikiem. Zresztą, trudno było nie słyszeć, słyszało ich chyba pół osiedla.

            Najpierwwypowiedział się chłopak: „To moja dziewczyna i jeb..łem ją wczoraj w każdądziurkę”. Pomyślałam sobie, że biedna dziewczyna, choć przynajmniej nie jestlaską, czy jego dupą, ale takie oświadczenie… Ale ona nie była lepsza: „Mójogier, było zaj..ście, jak mnie tak posuwał.”

            Tak, wiem.Może szpan, może udawane, może chęć popisania się językiem przed kumplami. Aleskoro ona sobie pozwala na takie teksty, to czemu on ma się hamować. I szacunekspada. Do siebie, do innych…

            Chyba jużjestem za stara… Ale o pewnych rzeczach mówi się w zaciszu sypialni, może nawetwulgarnie, jak kto lubi, ale nie publicznie, w środku dnia, na chodniku.

środa, 28 września 2011

Zasypani

            Wbrewobiegowej opinii na budowie coś się dzieje. Nie jest to może tak spektakularne,jak wzrost fundamentów w tempie, który nawet naszego kierownika budowy wprawiłw osłupienie, a facet wiele widział, ale się dzieje. Bez ekipy, więc wolniej.Ale fundamenty są pomalowane lepikiem wodnorozpuszczalnym, mąż malował, coskutkowało co dzień szorowaniem się z czarnych kropek. Potem wszystkozaizolował styrodurem i folią. A od poniedziałku jesteśmy zasypani. Czyli wkońcu doczekaliśmy się zasypania fundamentów. Miało być w sobotę, ale auta sięzepsuły i w końcu cała operacja przeniosła się na poniedziałek. Teraz czekamy, oczywiścienie biernie, idzie na to masa wody, by to wszystko siadło i może w następnąsobotę uda się zrobić ślepą wylewkę.

            Niestetypoliczyliśmy wydatki na następny rok i ciemno to widzę. Dach nas przeraził. Alejakoś musimy dać radę i już. Nie zrobimy roku przerwy, a jak już zaczniemy tomusimy przykryć. Proste. A jak się musi, to się zrobi. I tego będę się trzymać.

 

            W tenweekend wybywamy na szkołę rodzenia. Przy okazji kupimy ostatnie rzeczy dowyprawki i możemy spokojnie czekać na grudzień. A ja… Coraz mi ciężej. Wiem, żebędzie jeszcze gorzej, ale jak na razie puchnące mi nogi, a dokładniej jednastopa mnie dobijają. Boli i już. Ale przy założeniu, że inne objawy raczej mnieopuściły, to znoszę ciążę wyjątkowo dobrze. Samotnie mi tylko czasem, bo mąż wpracy, a po pracy na budowie, ale nie jestem sama. Kontrolne kopnięcie, corazsilniejsze z każdym dniem, przypomina mi o tym dobitnie. Jakoś damy radę. Bo wnastępnym roku będzie jeszcze gorzej… Ale spełnianie marzeń chyba musi byćtrudne, inaczej by tak nie smakowały.

czwartek, 22 września 2011

Zła kobieta, zła pani...

          Zła pani ze mnie, bardzo zła. Podła wręcz i niemiłosierna.
          Zamknęłam.
          Kota.
          W szafie.
          Na klucz.
          A było to tak. Prasowałam i wyjęłam z szafy przy podłodze, gdzie mam normalne półki, nie wieszaki, spodnie i bluzkę. Szafę zostawiłam otwartą, poprasowałam, schowałam bluzkę, popsioczyłam na kota, który mi część rzeczy wywalił i zamknęłam. Poszłam sobie odgrzać obiad, przyszykować obiad na jutro. Trwało to może z godzinę. Wróciłam, kota nie ma. Na stołkach nie ma, w szafie z pościelą, która robi za schowek na odkurzacz czekający na schowanie nie ma, łóżko puste, fotele też...Pełna najgorszych przeczuć zaglądam do wcześniej wspomnianej szafy. Wyszła kocica. Nie do końca wiem, czy oburzona, czy przerażona. Ciuchy na półce, na której siedziała, przewrócone do góry nogami... A kot przymilny jak nigdy. Takie mi mruczanko puściła, że doszłam do wniosku, że widzi we mnie tylko wybawcę, a nie tego, kto zamknął ją w więzieniu. Choć tyle...
          To nie pierwsza bytność kota w szafie. Nie pierwsza za moim pośrednictwem. Ale pierwsza w szafie zamkniętej na klucz, bo z innych umie wychodzić przy wdzięcznym łubudu. Ciekawe, na jak długo ta przygoda ją powstrzyma...
          Zła pani ze mnie, bardzo zła... Bo nawet kota nie żałuję.

wtorek, 20 września 2011

Ktokolwiek widział ktokolwiek wie

Drodzy Czytelnicy, osoby wchodzące przypadkiem... Zwracam się do Was z prośbą o pomoc.

Józef Lasoń
  
Dnia 3 sierpnia 2011 roku ten mężczyzna wyszedł z domu i nie wrócił do tej pory. Wszelki ślad po nim zaginął, policja na razie jest bezradna. Jeśli macie jakiekolwiek informacje, gdzieś Go widzieliście, cokolwiek wiecie, piszcie na maila. Zdjęcie jest w miarę aktualne, teraz był troszkę chudszy. Człowiek ten bierze leki, ostatnio się zapominał. To naprawdę ważne.

poniedziałek, 19 września 2011

Ach, gdyby, gdyby nawet piec zabrali

                Tak jakdalej w wierszu, zabrali piec kaflowy. Pozostała po nim szaro bura jama. Aleinaczej niż w wierszu, nie zamierzam prosić o oddanie. Nie przypominał mi teżbramy tryumfalnej. Dla mnie był starym zawadzającym czymś, co zabierało ponadmetr kwadratowy powierzchni. W sobotę przeszedł do historii. W ogóle sobota tobył istny dzień świra. Bardzo Osobisty Mężczyzna miał jechać na budowę, bomieliśmy w planach zasypywanie fundamentów. Do rana nie wiedzieliśmy, o której.Tak samo, jak nie wiedzieliśmy, o której przyjadą panowie od pieca. Więc mążzabrał się za cięcie drzewa. Panowie w końcu dali znać, że przyjadą o 9,koparka miała być o 13. Zaczęło się. Panowie skończyli o 11, mąż wyniósł kupęgruzu, ja zabrałam się za sprzątanie przed 12, bo chciał, bym z nim jechała nabudowę, żeby prowadzić w jedną stronę. Na piątym biegu posprzątałam z grubsza,pojechaliśmy. Dość powiedzieć, że operator koparki przyjechał dwie godzinypóźniej. Mogłam spokojnie posprzątać…  Aleto jeszcze nic. Brakło nam ziemi na fundamenty. Zasypane są dokładnie dopołowy. Resztę dziś zamówiliśmy. Po powrocie ja się zabrałam za sprzątanie, mążza łatanie dziury w kominie, bo trzeba zabetonować, potem poleciał do drewna,by skończyć, a potem było już 8 wieczorem.

                Dodatkowooboje się tak doprawiliśmy, że w niedzielę umieraliśmy, bo nas przeziębieniewzięło.

                Czekana nas jeszcze jedna rewolucja, ale to w listopadzie, bo wcześniej czasu brak.A mianowicie remont dwóch pokoi w celu położenia paneli. Jupi. I przemeblowanie.Jupi do kwadratu. Ale potem będzie pięknie.

poniedziałek, 12 września 2011

Ciąża jest przereklamowana

            Tak, tak,wszyscy wokół grzmią, jaki to piękny czas, gdy nosi się pod sercem nowe życie,błogosławieństwo, dar od Boga i tak dalej w ten deseń. No ja nie przeczę,fantastycznie jest wiedzieć, że rozwija się nowe życie, obserwować na kolejnychUSG, jak rośnie, czuć kopniaki, nie zamieniłabym się z nikim, ale generalnienikt nie wspomina o wszystkich czarnych chwilach tego stanu.

Ja oczywiście pominę wszelkiekonieczności leżenia i życia jak emeryt, które wyniknęły z mojej ciążyspecjalnej troski i specjalnego nadzoru. Zdarza się. Ale… Takie zwykłe, októrych się mówi, dolegliwości też jakoś są złagodzone. Na przykład osławionaporanne mdłości. Ten termin na pewno wymyślił facet, który nie miał kobiety wciąży no i na pewno sam tego stanu nie doświadczył. Bo poranne to one są. Taksamo jak południowe, popołudniowe i wieczorne. O, te są moje ulubione.Wieczorem dokuczają naprawdę bardzo mocno, ale o tym nikt nie mówi. Nikt niemówi, że człowieka oblewają zimne poty i marzy, by zwymiotować, a tu nic,paluchy do połowy gardła nie pomagają. W końcu, owszem, przychodzi upragnionaulga. Ale mnie się może raz to zdarzyło rano, najczęściej popołudniuwymiotowałam dalej, niż widziałam i zwracałam wszystko z mlekiem matkiwłącznie. Tak, wiem, niektórzy mieli gorzej, niż ja. Mnie chociaż kisiel iplacki ziemniaczane wchodziły. To tak w ramach rzucania się na wszystko, co sięnadaje to jedzenia, jak widać, kolejny mit.

            Wspominasię o częstej konieczności odwiedzania toalety na siusiu. Jasne, sprawdziłosię, ale nikt nie mówił, że jak zaczyna się chcieć, to trzeba iść już teraznatychmiast, bo potem boli. A w nocy się idzie zwiniętym w pół, bo już tyle siętego nagromadziło. No cud miód i orzeszki normalnie. A noc to w ogóle jestosobna historia. Na którymś boku ciągnie wszystkie mięśnie, na plecachniewygodnie, bo część krzyżowa nie leży na łóżku, tylko unosi się w powietrzu,na drugim boku… no ileż można?... Oczywiście z poduszką pod brzuchem, boinaczej skóra ciągnie. Do tego trzeba dodać, owszem, fantastyczne, bo wreszciepełne i większe piersi, ale nikt jakoś nie zająknie się, że one przeszkadzają.No przeszkadzają mi i muszę je układać zanim zasnę. A w ogóle zanim zasnę to zpięć razy się kręcę i wiercę, a potem… Budzę się na siku.

            Kopniaki.Naprawdę, bardzo przyjemne, ja się natychmiast uspokoiłam, że z dzieckiem wporządku i przestałam mieć ochotę na ciągłe siedzenie pod głowicą USG, co teżzaliczę do uciążliwych schizów ciążowych. Nadal uważam, że to świetne uczuciedopóki moja Dziecina nie postanowi poskakać sobie po moim pęcherzu. Albopowbijać paluszki weń. Słowo, że to jeden paluszek wkręcający się jakśrubokręt. Nic przyjemnego. Choć bolesne kopniaki przede mną na pewno, ale jużmam przedsmak.

            Zgaga. Dośćpowiedzieć, że stałam się mlekoholikiem. Litr czy półtora to czasem mało. A razwyjęłam jedno z lodówki, kwaśne, drugie, kartonowe, ser mi się zrobił, trzecieśmierdzi… Przerażona sięgam po czwarte, bo wszystko wskazuje na to, że mam 12 litrów zepsutegomleka, koszmarną zgagę i zamknięte sklepy. Ale na szczęście okazało się, że itrzecie i czwarte były dobre.

            Oczywiścienie ominęły mnie bóle pleców. Dokładnie jeden punkt pod łopatką, którego niebardzo mam jak się pozbyć bo wyginanie nie pomaga. No i puchnące kostki. Naszczęście tego zaszczytu doznałam dopiero raz i na razie, jak mogę, to japodziękuję. Do tego dochodzi szybsze zmęczenie i trasa, którą pokonywałam wdwanaście minut zajmuje mi dwadzieścia pięć.

            Anajgorsze, na sam koniec. Nastroje. Teraz to już jakoś lepiej, ale początkowoto miałam ochotę sama siebie zamordować, taka byłam nieznośna i z tej chęcidoprowadzałam się do łez. Czasem pięć razy na godzinę. Nie, kobieta w ciąży niejest aniołem, nie jest uosobieniem spokoju. Jest demonem w ciele kobiety.Demonem, który potrafi się rozpłakać na „I żyli długo i było im zielono”,chlipać pól dnia za psem z „Jestem legendą”, a jednocześnie wywściekać się nawszystkich wokół, o taką pierdołę, że normalnie by na to nie zwróciła uwagi.

            Ciąża jesttroszkę przereklamowana. Reklamy pokazują uśmiechnięte, radosne przyszłemamusie gładzące brzuszek, piękne niemowlaki, które chce się zacałować naśmierć. I jest to faktycznie najpiękniejszy okres w życiu. Najpiękniejszy,najgorszy okres, jaki mi przychodzi przeżywać.

środa, 7 września 2011

Pracowniczo

            Byłam dziśw pracy. Głównie po to, by zawieźć zwolnienie i podbić książeczkęubezpieczeniową. Chciałam się jeszcze paru rzeczy dowiedzieć od księgowej, alena razie nie wiedzą. W każdym razie nie chciało mi się jechać bardzo. I terazbardzo się cieszę, że pojechałam. Po kobiecemu się cieszę i po ludzku też. Pokobiecemu, bo dawno nie słyszałam tylu komplementów, że pięknie wyglądam. Pooczach widać, że szczere, a nie, że wypada. Dostałam też masę rad, porad iinformacji. Bardzo sympatycznie. Niedawno pisałam, że nie ciągnie mnie dopracy. Wśród tych ludzi zmieniłam zdanie. A to tylko dwie godziny.

            I jeszczejedno. Jakby coś nie wyszło, to mam dwóch kolejnych kandydatów na tatusia.Jeden stwierdził, że on chętnie, a drugi przyszedł, jak ten pierwszy migratulował i kazał gratulować sobie. Ja niewiele myśląc mu gratuluję, alemówię, że nie wiem czego. A on ze śmiechem, „Jak to czego, dziecka” i wskazujena mój brzuch. Casting urządzę, a co ;)

            W sumie totrafiłam na początek roku i spotkałam wszystkich w jednym miejscu. Cudnie.

            Mąż maurlop wypoczynkowy, czyli pracuje na budowie. Ale widać już postępy, fundamentypomalowane lepikiem, przyklejony styrodur i część pomalowana w środku. Jeszczeskończyć malowanie, zasypać, i wylewka i będzie koniec na ten rok. Byle niepadało, to się może uda w tym tygodniu, na pewno zasypanie, bo nie wiem, czychłopaki mają wolne, by płytę zrobić. Ale okaże się.

czwartek, 1 września 2011

1 września

          Dziś poszłabym do pracy po sierpniowym urlopie. Dotarło to do mnie wczoraj i jak tylko sobie o tym pomyślałam, przeszły mnie ciarki. Nie chce mi się wracać. Na początku zwolnienia mnie strasznie nosiło, to fakt. Ale chyba głównie przez przymusowe leżenie non stop. Teraz leżeć non stop nie muszę, a jest to całkiem przyjemne. Ale nie tylko dlatego dobrze mi w domu. Pomijam też kwestię tego, że się wysypiam, a zapotrzebowanie na sen skoczyło mi do 12 godzin na dobę. Zwyczajnie dobrze mi w domu. Lubię na spokojnie gotować obiad, sprzątać i robić wszelkie domowe czynności przeplatając je filmem, czy książką.
          Do pracy zamierzam wrócić, nie będę gospodynią domową, nie pozwolę, by utrzymywał mnie mąż. Ale na razie, z pieniążkami, mogę sobie posiedzieć w domu i pobawić się w kurę domową. Oczywiście zadbaną kurę, w związku z czym wybywam dziś do fryzjera.