piątek, 26 sierpnia 2016

Z frontu przedszkolnego

Pewnie jesteście ciekawi, co u nas. Dwie bitwy z czterech stoczyłam. Pierwszą był Syn w przedszkolu. Podoba mu się i bawi się, choć początki ma trudne, bo się do nas przykleja. Chodzimy na dni adaptacyjne i wczoraj byłam ja, dziś Osobisty.To bitwa wygrana, bo mówi o przedszkolu "nasze" i opowiada o nim i plecak i buty tam zostawił. Bez Córy jeździmy, bo od wtorku jest u babci i wracać nie chce. Ta bitwa do wygrania.
Wczoraj pojechaliśmy do Córy, bo chciała więcej ubrań i od razu złożyłam skargę do pani dyrektor. W efekcie już nie mam dostępu do systemu, dzieci już nie chodzą do tamtego przedszkola. Jeszcze muszę rzeczy odebrać, a dzieci się chcą pożegnać z ciociami. One nic nie zawiniły, chcę z nimi porozmawiać, podziękować za opiekę. To nie jako bitwa, to po prostu chcę zrobić.
Ostatnią bitwą będzie skarga do kuratorium
A nowe przedszkole. Mają podręczniki, takie, jak w poprzednim, ale jak usłyszeli, że tam nie ma pakietu dla pięciolatka, który nie przygotowuje do szkoły, oświadczyli, że zamówią jej inny. I innym dzieciom w jej sytuacji. Da się? da. Będzie też spotkanie z rodzicami, dla mnie nowość, bo tam nie było.
Zobaczymy, co dalej...

środa, 24 sierpnia 2016

Nadwrażliwa matka vs przedszkole

Mam problem. Z przedszkolem. Jak wiecie, chwaliłam go bardzo, choć i zastrzeżenia miałam. Ale wczoraj wpadłam na plac zabaw po dzieci, jak burza gradowa. A to dlatego, że dostałam maila o konieczności zapłaty za podręczniki. 220 złotych mnie tak nie wkurzyło, (plus 90 za Syna), jak fakt, że są to podręczniki przygotowujące do podjęcia nauki szkolnej. Przypominam, że Córa za rok do szkoły nie idzie. Ciocie zapytane o to powiedziały, że nie mają 6 latków, a że 5 latki robią "0":
"Takie rządy".
To poszłam popołudniu do rządów i wyszłam wściekła po paru minutach. Osobisty został do końca i rozmawiał. A czemu ja wyszłam? Bo pani mi powiedziała, że zgadzałam się na program, jak zapisywałam dziecko, a teraz mam pretensje. Prawie, jak morda w kubeł, nie bulgotać. Wcześniej mi próbowała wmawiać, że będę dumna, jak inne dzieci się dopiero będą uczyły czytać, a ona już będzie umiała. Moje "nie chcę, żeby uczyła się czytać i pisać" zostało olane. Ach, przepraszam, zaproponowała mi, że ona nie będzie robiła tych części książeczek. Albo możemy ich nie kupować (o podstawie programowej się przypomniało babie nagle), no ale inne dzieci będą miały. I właśnie te dwa rozwiązania są do kitu, bo inne dzieci będą miały, a ona nie.
Z rozmowy z Osobistym wyszło, że najwyżej sobie powtórzy ten materiał, że się nie zorientuje, że powtarza, bo będzie inny podręcznik i w ogóle niech pan zobaczy, jakie ładne kupiliśmy.
Bo moje dziecko to jest kretynem, które nie zajarzy, że już Ala ma kota czytała... Zniechęci się i tyle. Albo jej dowalą innych zajęć, a w szkole będzie się nudzić. Do porozumienia nie doszli, bo Osobistego slogany, że będzie jej lepiej, będzie umiała więcej, lepiej i szybciej nie przekonują.
Robię dym, dzwoniłam już do kuratorium i nie mają prawa mi odmówić i zmusić jej do nauki zerówkowej. Ale oni chcą i już... Jutro jedziemy do innego przedszkola, zobaczyć, jak tam jest, bo tam nawet im się nie śni robić zerówki pięciolatkom (ona skończy w grudniu dopiero), które nie idą do szkoły, nie mają jeszcze podręczników, bo przecież muszą zrobić diagnozę, czy dziecko się nadaje itd.

Ta sytuacja to był taki kamyczek z lawiny. Ja ją w tamtym roku chciałam przepisać do grupy niższej, żeby robiła dwa razy trzylatki, jej by nie obeszło jeszcze, a dziś nie byłoby problemu. Ale nie, bo przecież będzie szła innym programem, nie będzie zerówki dla takich małych, dostosujemy. A teraz nie ma o tym mowy. No i ja nadal pamiętam pasowanie bez rodziców, gdzie było mi bardzo przykro, a pni dyrektor mi powiedziała wtedy, że dla dziecka nie ma to znaczenia i woli, by rodzice byli na warsztatach, a nie na pasowaniu. Jakoś rok po tym, jak zrobiłam dym, się dało zrobić z rodzicami.

Ciocie są fantastyczne. Zajęcia są cudowne, atmosfera super. Tylko dyrekcja do chrzanu. I ja wolę zmienić jej przedszkole, niż zrobić krzywkę powtarzaniem roku. Albo i dwóch, bo jak diagnoza jej wykaże, że w 2018 nie będzie gotowa, by podjąć naukę (będzie miała wtedy 6 lat i 8 miesięcy), to znów zrobi zerówkę, tym razem w szkole. Taki był nasz plan. Rodziców. Przedszkole miało inny. No cóż, znajdziemy taki, w którym dziecko zależy od nas, a nie od nich.

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Wakacje 2016, czyli morze może być fajne

W drogę wyruszyliśmy w piątek po 21. Zapakowani po dach i jeszcze trochę, bo jeszcze boxa mamy. Dzieciaki dotrwały do stacji benzynowej, czyli jakieś 7 kilometrów, a potem poszły spać. Zaczęło się z przygodami, bo chcąc jechać A1 zabłądziliśmy, fatalne oznakowanie nie pomogło i nadrobiliśmy z 40 kilometrów w jedną stronę. Masakra. Już wracać się chciałam, bo zgubić się trzy razy, w tym raz w zgubieniu może zdenerwować. Na szczęście stery dzierżył Osobisty, kazał się zamknąć i jechał dalej. Jechało się ciężko, następnym razem nie puszczę go do roboty w dzień wyjazdu. I do tego na samym końcu trafiliśmy na korki w Koszalinie, dzieciaki już nie spały, więc co chwilę siku, pić, coś tam jeszcze. Na miejscu byliśmy po 11. Oczywiście nie była to jazda ciągiem, bo z dwa razy się zatrzymaliśmy, żeby rozprostować kości i dwa, żeby się zdrzemnąć. Od razu pojechaliśmy na miejsce, jeszcze dwa kilometry wcześniej zatrzymując się na siku i żeby zobaczyć morze. Dzieciaki najpierw bały się szumu, a potem nie chciały nam w samochód wsiąść. To drugie morze Córy, ale wtedy miała półtora roku, to nie pamiętała. Domek już był gotowy, więc rozłożyliśmy się i jazda nad morze.

Od początku. Pleśna to dziura, jakich mało. TAm nawet asfalt najczęściej nie występuje, tylko drogi gruntowe. najbliższy sklep spożywczy/przemysłowy/bar w jednym jest oddalony kilometr od miejsca, gdzie mieszkaliśmy. Piechotą. Bo autem, po normalnej drodze to 4. Do latarni w Gąskach 4 km plażą. Drogą 14. Tam nawet numerów domów prawie nie ma, tylko numery działek. Możecie sobie więc wyobrazić, jaka dziura. Ale cudna dziura, bo...

Ach... Takie morze to ja lubię. Puste plaże, od człowieka do człowieka dziesiątki kilometrów, czy się wyjdzie rano, czy wieczorem. Dzieciaki mają miejsce, by pobiegać, pobudować, nie trzeba pilnować swojego metra kwadratowego. Morze czyste, podobno najczystsze w okolicy i podobno najwięcej jodu nad morzem przez mikroklimat. Faktycznie, czuło się w zatokach, a po powrocie powietrze za gęste mi się wydaje. I do plaży mieliśmy z 300 metrów.



W sobotę pierwsza kąpiel zaliczona, bo pogoda była, a jak już zobaczyli wodę, to musieli wejść. Strach poszedł daleko, owszem, musieliśmy ich trzymać, bo fale, ale wyjść nie chcieli, nawet, jak barwa skóry wskazywała, że wyjść należy.
W niedzielę przypadała nasza rocznica ślubu. Pojechaliśmy do Ustronia Morskiego na rocznicowy obiadek. Normalnie nie przepadam za rybami, ale być nad morzem i ryby nie zjeść, to grzech ciężki. Zamówiliśmy sobie dorsza, łososia i morszczuka. Porcje był ogromne, najedliśmy się po kokardki i jeszcze więcej, bo do tego frytki i surówki, ale było warto. Nawet dzieciaki spróbowały, a one do ryb ostatnie. Tu wciągały kawał za kawałkiem. I jeszcze ten widok na morze... Po jedzeniu wskazany spacer. Na molo marsz. I kąpiel dzień drugi, zaliczona. W ubraniu. Fala przyszła i mnie schlapała po pas, Córę nawet wyżej. Ze śmiechem poszliśmy do auta, tam legginsy w dół, kieca została, ja w mokrych portkach. I na zakupy, bo coś jeść trzeba.
Na wieczór zachód słońca nad morzem. Cudnie.



Poniedziałek to było święto i morze też sobie święto zrobiło. Co z tego, że słońce, jak wiało, jak głupie. Dlatego wybraliśmy się na spacer do latarni w Gąskach. Szło się długo, szczególnie, że z soboty na niedzielę był sztorm i dzieciaki zbierały pióra, muszelki, kamyczki, zagubione foremki i inne skarby. I pieska chcieliśmy ratować. Zataczał się, wchodził do wody, odbiegał, jak do nas doszedł okazało się, że tylko na trzech łapkach chodził. Ale zapytana o niego pani, co chwilę szła z nim zeznała, że on z baru w Pleśnej i codziennie chodzi na plażę się kąpać. Faktycznie go potem widzieliśmy. W Gąskach obiad, lody, wysyłanie kartek, siedzenie na gąskach i powrót do domu. Lasem, bo wiało w oczy.



Do domku poszłam sama, Osobisty z dziećmi prosto na plażę, ja tylko doniosłam stroje kąpielowe, zabawki i jakiś prowiant. Uwielbiam tą plażę. de facto można się rozebrać i przebrać bez obawy, że ktoś zobaczy. W ten dzień zbudowaliśmy sobie wał obronny i chcieliśmy dzieciom jeziorko zrobić. Bohaterska obrona wybrzeża skończyła się naszą sromotną klęską. Zmyło nas z 40598765678 razy, dzieciaki zwątpiły w połowie, a my siedzieliśmy z tyłkami w morzu i kopaliśmy, co chwilę zalewani. Chwilo, trwaj...

Wtorek i środa to plażowanie, choć bez smażenia, bo zimno było, pochmurno, ale w piachu da się kopać, prawda? A wieczorkiem wyprawa do Pleśnej centrum (jak to brzmi, pięć domków na krzyż i knajpa), na plac zabaw, po drodze do domu zbieranie opału i ognisko.

A w czwartek lało i paskudnie było. Pojechaliśmy do Kołobrzegu.


Chwila na plaży, odwiedziny molo, gofry i czekolada, a potem spacer do latarni morskiej. Tuż pod nią padało, więc biegiem do muzeum, co w podziemiach się znajduje. A tam, największa muszla w Polsce 150 kg! Piękna. Do tego różne kamienie, szlachetne, półszlachetne i inne. Złoto, bursztyny, ametysty w tych swoich jaskiniach. I skamieniałe jaja dinozaura w gnieździe. Robi wrażenie. Na nieszczęście zapomnieliśmy dużego aparatu (w ogóle, nie tylko tam) i zdjęcia mam marnej jakości.


Po zwiedzaniu zeszliśmy na nabrzeże, a tam statki i dzieci chcą płynąć. Mama też. Tylko mama chciała dużym, a dzieciaki wybrały wojskową skorupkę. Torpedowiec. Kupiliśmy bilety, wsiadamy... A pan radzi iść na górę, bo na morzu sztorm! RATUNKU!! Oczywiście, że się nie bałam. No nie mogłam się bać, bo dziecko trzymałam, ale w środku cała dygotałam. Syn się nie bał wcale, ale on nie zdawał sobie sprawy z tego, jak to może być niebezpieczne. Wychyły były z 30% na boki, a dziobem brał wodę chwilami. Kto to w ogóle wymyślił? No dobra, ja się pytałam dzieci, czy chcą. Po zejściu znowu deszcz, więc się schowaliśmy pod daszek i nawet szantę się udało usłyszeć. A dzieciaki chciały płynąć znów.



W piątek w końcu dopisała pogoda, więc plażowaliśmy do zachodu słońca. W sobotę musieliśmy opuścić domek o 10, ale postawiliśmy auto obok i na plażę. Udała się znów pogoda, więc korzystaliśmy. A morze prawie płaskie! Zmieniliśmy miejsce plażowania, na takie, że po paru metrach głębszego morza była płycizna i tam.. Ryby i meduzy. Ja pierwszy raz widziałam i miałam w rękach meduzę, Osobisty już widział. Złapałam jedną do wiaderka, a taką malutką, nie większą niż wapno rozpuszczalne do ręki. Wiem, że podobno parzą, ale łapałam tak, że macki miały od góry. A jakie dzieciaki szczęśliwe.



Szybki obiad w Gąskach i o 18.40 siedzieliśmy w aucie. Do domu dotarliśmy o 5 rano.

Polecam miejsce każdemu, kto ma auto, bo bez auta, ani rusz. Pogoda może nie dopisała, ale posiedzieć, pobawić się i odreagować się dało. Z dziećmi idealnie, bo przy plaży nie ma pierdół do kupienia, więc nie ciągną, pusto, przestronnie. Minus taki, że jak się trafi na sąsiadów imprezowiczów (my mieliśmy to nieszczęście), to w tych domkach nie ma wcale wyciszenia.

No i bilans strat: Dwa kolczyki. Jeden kupiony dzień wcześniej przy szarpaninie spadł i chyba go ktoś zdeptał, bo pękł. Może się uda naprawić. Drugi, pamiątka z Chrztu, zgubiony w sobotę. Wiemy kiedy, Córa nawet znalazła zapinkę, ale kolczyka się nie udało. Osobisty sobie pomyślał, że to taka opłata dla morza za zdrowie Córy. Niech Neptun dobrze się nim opiekuje. A może ktoś kiedyś znajdzie kolczyk serduszko i przyniesie mu szczęście. My wysyłamy znalazcy nasze ciepłe myśli.

Było fajnie, energetycznie, czasem męcząco, ale dzieciaki już chcą wracać :) Może za rok ktoś będzie chciał z nami odwiedzić klimatyczną dziurę na końcu świata?

Odgruzowuję się

Wróciliśmy z wakacji. Wczoraj o 5 rano postawiliśmy stopy we własnym domu, przenieśliśmy dzieci do łóżek i sami padliśmy, jak kawki. Cudownie wraca się do czystego domu, bo ja zawsze sprzątam przed wyjazdem gdzieś, tyle, że teraz mam w mojej i tak małej łazience jeszcze mniej miejsca, bo prania mamy ogrom. Dość powiedzieć, że czerwonego i różowego zebrała się cała pralka (6kg wsadu mamy). Jak się odrobię, chwilę odpocznę, bo wczoraj jeszcze po kota musieliśmy obowiązkowo jechać, to Wam opiszę wszystko, bo jest co.
Dla smaczku powiem, że świętowaliśmy 6 rocznicę ślubu, płynęliśmy statkiem torpedowym przy 4 w skali Beauforta (tak się pisze?) i łapaliśmy meduzy ;)
To do potem :)

wtorek, 2 sierpnia 2016

Po urlopowa rzeczywistość i wolny dzień

Dzień po powrocie Osobistego do pracy zaczęliśmy z przytupem, choć powinnam raczej napisać z przygruchem, bo Syn wlazł rano na sofę, po czym spektakularnie z niej zleciał prosto na głowę. Potem ucierpiał jeszcze talerzyk, który chciał być UFO i spadł z ławy. Do listy nieszczęść trzeba dopisać jeszcze Syna, który wszedł we framugę, gdy szedł myć zęby i Córę, która z kolei weszła w drabinę. Normalnie bałam się ich wieść do przedszkola. To znaczy bałam się, bo dzieci nieszczęścia dziś, ale też dlatego, że przez urlop Osobisty woził ich sam. W efekcie Syn leci do przedszkola na skrzydłach i wychodzić nie chce. O płaczu nie ma mowy, a w sobotę płakał, bo przedszkole zamknięte, a on chce iść. Tia... I bałam się, że mi dziś zrobi pokazówkę specjalną, jaki to on biedny i że on nie chce i mamuuusiu....
Doczekałam się. Samotnego stanie w szatni, bo pobiegli i nawet buziaka nie chcieli. Co więcej, zakomunikowali mi, że oni jedzą w przedszkolu i mam przyjechać po podwieczorku. Ciocie wiedzą, że jak będzie jęczał bardzo, to mają dzwonić, ale już pora leżakowania i nic. W związku z tym jadę na 15, a Syn zakończył aklimatyzację. A w piątek jedzie na wycieczkę statkiem po Wiśle.
W związku z dniem wolnym od dzieci miałam zrobić wolne sobie, ale znowu mi nie wyszło. Bo panowie od koparki przyjechali, to muszę im mówić, gdzie sypać ziemię. A że głupio tak nic nie robić, jak inni robią, to zabrałam się za pisanie. Kilka scen nowych powstało, pogaworzyłam z Markiem, zrobiłam pranie, umyłam podłogę i teraz mam czas dla Was :)
Odliczamy dni do kolejnego urlopu, bo z 12 na 13 jedziemy nad morze na cały tydzień. Oby tylko była pogoda.