poniedziałek, 28 listopada 2016

Urodzinowo część pierwsza

Wczoraj była impreza urodzinowa w domu. Co prawda w sobotę padł na mnie blady strach, gdy Córa o 5.20 z płaczem mnie obudziła, bo ucho ją bolało. Od razu krople, przeciwbólowy, a rano wielkie myślenie, bo Osobisty miał ją zawieść na tańce i zakupy zrobić przy okazji. Telefon do lekarki rozwiał wątpliwości, pojechali, a ja zaczęłam przygotowania. Sałatka, druga, dwa ciasta, sprzątanie i powieszenie balonów to był plan na sobotę, bo popołudniu zapowiedział się mój brat. Po jego wyjściu już się za nim nie wzięłam, bo mi się nie chciało.
W niedzielę więc zaraz po kościele zakupy (margaryny mi brakło), a potem jazda z tortami. Dobrze, że zimno na polu, to budyń i grysik wystygły momentalnie. po 13 Osobisty pojechał po moich rodziców i brata, a ja z wydatną pomocą Najlepszego Przyjaciela (który został zaanektowany do rodziny przez dzieci) ubrałam sukienkę (zamki są zue), kończyłam torty, przyklejałam opłatki i wykładałam rzeczy na stół. Punkt 15 zaczęli zjawiać się goście, a potem to już nie pamiętam, bo takie zamieszanie było :P Wiem tylko na pewno, że było sympatycznie. I że weszłam w sukienkę, którą miałam już za straconą.

Wrzucę więc Wam trochę zdjęć:





Fontanna musiała być :) do końca nie wiedzieli, ale ostatnio im się podobało jak gdzieś byliśmy i im postanowiliśmy zrobić niespodziankę :)

Z takim sprzętem to można jeździć, czyli trzeci zestaw torów :)



Oprócz tego dostali torebkę do wymalowania i domek z kartonu do pomalowania i złożenia, puzzle z ich podobiznami, ozdoby do włosów, lalę mówiącą i co jej zęby rosną oraz wielki dźwig :) I jak zawsze bawią się na zmianę wszystkim :)

A przed nami, za dwa tygodnie powtórka w Kulkolandii, a jutro muszę nie zapomnieć cukierków :)

piątek, 25 listopada 2016

Pasowanie na przedszkolaka

Wczoraj odbyło się uroczyste pasowanie na przedszkolaka połączone ze Świętem Pluszowego Misia, którego dzień przypada dziś. Denerwowałam się ogromnie, z każdą minutą zbliżającą mnie do 14 coraz bardziej. Osobisty przyjechał, a ja już dreptałam pod domem, więc byliśmy sporo przed czasem. Usiadłam w środku i starałam się nie rzucać w oczy, żeby Syn nie nawiał ze środka. Weszli bocznym przejściem, Syn z Córą za ręce. Od razu nas zauważyli i... uśmiech od ucha do ucha, oboje, choć Syn większy. Bałam się, że mu się głowa urwie ;) Pięknie zaśpiewali, powiedzieli wierszyki i nadszedł czas na pasowanie. Przechodzili do pani dyrektor przez bramę z napisem Jestem przedszkolakiem, potem ołówek na ramię, dyplom i książeczka w dłoń i po stresie. Syn pobiegł w podskokach, tak się cieszył. Za to Córa skakała koło dzieci i nie mogła się doczekać, aż do nas przyjdzie.
Potem już tylko ciacho, kawa, herbata, czyli typowe przyjęcie. Nie chcieli nam wyjść z przedszkola.

Wczoraj też rodzice zaczęli potwierdzać swoje przybycie na urodziny i pytać, co im kupić. Gorzej, bo my tych rodziców nie znamy i nie do końca wiemy, kto jest kto i kto potwierdził, ale myślę, że jeszcze przyślą smsa :)

czwartek, 24 listopada 2016

Premiera kocha, lubi, szpieguje

Obiecałam Joasi, że upiekę muffinki. I upiekłam z pomocą małych rączek w liczbie czterech. Z czekoladą były, pięknie wyrosły, tylko że nie wyszły, z formy nie wyszły. Premiera o 16, jest po 14, 50 minut drogi, katastrofa prawie po Kalinowemu. 14.15 poszłam do sklepu po jajka, bo wszystkie mi wyszły i upiekłam drugie.
- Mamo, one są mocno ciepłe - oświeciło mnie dziecko, kiedy parząc palce wyjmowałam owcę i muffiny z formy.
O 15 zapakowałam dzieciarnię w foteliki, muffiny i bukiet do bagażnika i ruszyłam do Kalwarii.

Spotkanie prowadziła Magda Majcher i był to strzał w dziesiątkę. Cudownie ciepła, zabawna, życzliwa osoba z milionem pytań, których nie miała zapisanych. Szacunek, u zawodowców się już nie zdarza. Dzięki temu spotkanie nie było przesłuchaniem, a spotkaniem przyjaciół, przy herbatce, kawce i ciachu. Łzy co prawda kręciły się w oczach, głównie, jak Magda czytała fragment o psie porzuconym, który czeka, czeka... I czeka... Bo musicie wiedzieć, że taki czekający pies zamieszkał na kartach książki i dzięki niemu Asia wraz z wydawcą zrobiła cudowną rzecz. Część dochodów ze sprzedaży książek zostanie przekazana na rzecz Krakowskiego Towarzystwa nad Zwierzętami. Przeczytajcie o psim spojrzeniu, w którym potem, gdy już ma własnego człowieka widać bezgraniczną miłość i dajcie szansę na lepsze życie kilku takim zwierzakom. To przecież tak niewiele, a ja obiecuję, że po tych kilku zdaniach rozdzierających serce będziecie płakać ze śmiechu. Wczoraj też było śmiesznie. Ale jak może być inaczej, jak rozmowa idzie od nawigacji, która zawsze źle prowadzi, przez bohaterów, którzy grają na nosie samej autorce, a kończąc na tańcu na rurze. JA chcę jeszcze raz! I wiem, że kolejny raz będzie.
Wracając do łez. Kolejny raz oczy mi zwilgotniały, jak przyjaciele Joasi wnieśli przepiękny tort. Druk na masie cukrowej i książka, jak żywa. Syn tylko dotknął i oburzony oznajmił:
- To się nie otwiera.



A poza tym to jestem gapa. Nawet się nie przedstawiłam Magdzie. Co prawda mamy wspólne zdjęcie (to znaczy panie z biblioteki mają), więc będę utrzymywać, że się znamy, ale uścisku dłoni nie było :P

A na koniec historia bukietu. Bukiet z mojego bagażnika miał w sobie nie tylko kwiaty, ale też kartki od dziewczyn rozsianych po Polsce, które przybyć nie mogły. Jedna karta nie doszła i był to wydruk z maila, który miał przywieźć Osobisty. A ten utknął w pracy na spotkaniu, dojechał pod sam koniec. Ja tylko wypadłam z biblioteki, dopadłam auta, zwinęłam kartkę w rulonik, włożyłam do wstążki i poszliśmy. Asia oczy miała, jak pięć złotych i ośmielę się stwierdzić, że ją zaskoczyłam i że się podobało. Tylko co my wymyślimy na trzecią część? Hm...

Siadam do swojej książki. Tą na szczęście da się otworzyć ;)

środa, 23 listopada 2016

Intensywnie

Przed nami bardzo intensywny dzień. Za chwilę jadę po dzieciaki, jakiś obiadek, a potem kierunek: Premiera Kocha lubi szpieguje Joanny Szarańskiej (mój komputer uparcie chce zmieniać na Szatańską ;) ). Jutro z kolei pasowanie moich dwóch przedszkolaków. Niby Córa od dawna przedszkolak i niby nawet pasowany, ale w końcu to zobaczę. Piątek w miarę wolny, ale za to sobota to już przygotowania pełną parą do niedzielnych urodzin. W międzyczasie oczywiście Córa na balet i taniec musi pojechać. Osobisty ją zawiezie, weźmie Syna, to będę miała sporo czasu do roboty. To będzie ciężkie, bo na imprezę idzie w piątek, więc może być ciutek niedospany. Ale obiecał ogarnąć zakupy też
Na urodzinach niestety zabraknie wujka, który leży połamany po wypadku na quadzie, dlatego w poniedziałek urodziny pójdą do niego, skoro on nie może na nie ;)
Wtorek to urodziny Syna, cukierki do przedszkola i pewnie coś fajnego w domu. A środa to Andrzejki w przedszkolu, na które zobowiązałam się coś upiec.
W kolejny piątek Osobisty mi znów ucieka na kolejną imprezę (się wyrwał chłop :P ). A 11 to już kolejne urodziny. Po drodze Mikołaj i zleci do Świąt, ani się obejrzymy. Już wczoraj zaczęliśmy kalendarze adwentowe, zostało dokończyć. Wieniec też planuję zrobić, już mam nawet świeczki. Ach. Będzie trudno. Będzie pięknie.

poniedziałek, 21 listopada 2016

13 lat...

... temu spotkaliśmy się przypadkiem. Jemu został po tym dniu wpis z zaliczeniem w indeksie, mnie - bilet do kina.
Dziś indeks jest w naszym pudle na papiery, a bilet w albumie pamiątkowym naszego dziecka. W drugim jest ulotka z "Domu nad jeziorem", na który brakło biletów jak byliśmy jeszcze tylko przyjaciółmi, 3 lata później.

piątek, 18 listopada 2016

Opuszczona rocznica

W tym całym wirze obowiązków wszelakich zapomniałam o ważnej dacie, mianowicie o 15 listopada, kiedy minęło 2 lata, odkąd mieszkamy u siebie. Przypomniałam sobie dzień potem, a tu mam czas napisać teraz.
Największą zmianą jest to, że cały dom jest ocieplony i zaciągnięty klejem. Tak naprawdę nic bardziej spektakularnego się nie stało. Owszem, podłoga na strychu jest zrobiona, sporo wełny pod dachem położonej, przeciągnięte kable z prądem na górę. Osobisty w końcu też zamontował gniazdka i włączniki i światło w większości domu włącza się już normalnie, a nie z bezpieczników. Kupiliśmy też nowy telewizor i nasz salon wreszcie wygląda normalnie z dużą sofą, ławą i dużym telewizorem. Zapomniałabym. Przecież dosypaliśmy ziemi, równając mocno teren i zmieniając koncepcje tarasu, co też wiązało się z dosypaniem większej ilości pod oknem w kuchni.
Poza domowymi rzeczami to wzbogaciliśmy się o parę krzaków ozdobnych i owocowych, kilka róż i innych kwiatów, przez co musieliśmy poszerzyć ogródek.
Jaki plan na następny rok? Wyjdzie w praniu, ale chcemy skończyć korytarz na górze (bo tam nas nie blokuje wentylacja) wstawić drzwi i zrobić naszą sypialnię, by można było zrobić schody. W przyszłym roku będzie łatwiej, bo kończymy spłacać kredyt, więc sporo gotówki zostanie w kieszeni. Szkoda, że czasu też nie przybędzie ;)

poniedziałek, 14 listopada 2016

Pięćdziesiątka

Właśnie zrobiłam pięćdziesiąt zaproszeń na urodziny dzieciaków. Tak, dobrze czytacie - 50. Samych dzieci z przedszkola jest 36. Co prawda panie zrobiły listę z kim oni się bawią najchętniej, ale... mamo, a jeszcze... i... no i... a .. będzie przykro... no i ..... Tia... Wyszło na to, że zapraszamy wszystkich, do tego kilka dziewczynek z poprzedniego i kuzynostwo. A za dwa tygodnie (!) zdecydowaliśmy się na imprezę w domu, dla babć i starszej części, która w kulkowie nie będzie miała co robić. Dziś więc wielkie przekładanie przez maszynkę do kartek, klejenie, układanie. Jutro wkleimy tekst zaproszenia i będzie gotowe. Wybraliśmy też docelowo opłatki na tort, właśnie posłałam maila z pytaniem, jak zamówić obręcze i będzie całość.
Tak, panikuję. Jest tego sporo do ogarnięcia, opłatki wybrałam, okazało się, że facet ma urlop, więc musieliśmy wybrać nowe, niektórych wzorów nie było, szukanie po necie. Masakra. Oby się na końcu opłaciło :P

A tak to u nas wyglądało w praktyce:



A teraz wszędzie mam zaproszenia :P

środa, 9 listopada 2016

Kiedy wzruszenie odbiera głos

Czekając dziś na dzieci w przedszkolnej szatni widziałam, jak Panie wieszają nową gazetkę. Z odbitych farbą dłoni dzieciaczków zrobili białego orła. Tylko głowę z koroną i ogon domalowały. Jutro mają robić flagi. Uczyli się też Kto Ty jesteś? Córa umiała trochę, nigdy jej do końca nie starczało cierpliwości, Syn w ogóle. A dziś Córa nauczyła się wszystkiego, a Syn części. Ale na pytanie A w co wierzysz? dzielnie odpowiada: W Polskę wierzę, a ja mam świeczki w oczach i gardło ściśnięte.

Dostałam też dziś zaproszenie na pasowanie. Wreszcie jest tak, jak powinno być, z rodzicami, z należytą pompą. Przecież to dla nich wielki dzień. I to też mnie wzrusza.

W końcu wszystko jest na swoim miejscu.

wtorek, 8 listopada 2016

Urodzinowo kulkowo

Po przeliczeniu dzieci, które dzieciaki chcą zaprosić wyszło prawie 20 osób. A impreza przestaje nam się opłacać jako mini urodzinki przy 14. Mini urodzinki polegają na tym, że płacimy 23 złote za osobę, oni organizują chipsy, jakieś ciastka, soczek i szampana. Ale można zamówić duże urodziny za 300 złotych bez limitu osób, z własnym prowiantem i ku temu rozwiązaniu się skłaniamy. Wtedy nie będzie problemu w zaproszeniu prawie całego przedszkola. Niestety większego wyboru nie mamy, bo i tak zapraszamy dwie grupy, urodziny łączone, to i dzieciaków będzie masa. W tej cenie jest zabawa w kulkach i na całym placu zabaw przez trzy godziny, dwie zabawy i malowanie twarzy. Dla takich dzieciaków nie trzeba nic więcej. Pamiętam doskonale, jak się świetnie bawili na tych urodzinach w maju i w sumie to nawet tych dwóch zabaw nie trzeba, bo kulki, zjeżdżalnia, tor przeszkód, samochodziki, zamek i cała reszta absorbuje całą uwagę.
Do tego jeszcze jest kącik dla rodziców, otwarty rachunek na kawę i herbatę, bo poczęstunek przywozimy my. Zamierzam jeszcze zaznaczyć rodzicom, że jak dzieciaki mają rodzeństwo, to może przyjść, byle nie za duże, bo to maluszki jednak i żeby prezenty były raczej symboliczne, bo o obecność chodzi. A to i tak niedaleko Mikołajek, więc tych prezentów byłoby do przesytu :)

poniedziałek, 7 listopada 2016

Gdy emocje już opadną...

Dziękuję za potwierdzenie tego, co czułam. Jak tyle osób to mówi, to musi być prawda. Emocje opadły, przestałam się bać, a zaczęłam cieszyć. Nawet nie na myśl, że będę mogła w spokoju poczytać, ale ogólnie.

W piątek zabrałam dzieciaki do lekarza, bo jakoś Syn kaszlał od czasu do czasu. Dostali syrop na receptę, bańki, inhalacje, nacieranie i w ogóle chorzy. A byłam przekonana, że osłuchowo czyści. Zdziwiłam się, bo wzięłam tak sobie, bo długo już pokasływali. Dziś też jeszcze siedzimy w domu. Jutro Osobisty nas zostawia, wróci z czwartku na piątek, więc musimy się wykurować. Ja wczoraj cały dzień leżałam, nawet obiad miałam pod nos podany i się leczyłam, bo jakoś też mnie rozłożyło.

Zamówiłam dzieciakom kulkowo na urodziny, zaraz będziemy robić zaproszenia. W tym roku poszłam po najmniejszej linii oporu, pokazałam im opłatki na tort i zakochali się, więc będzie prosto. Bo muszę zrobić przecież dwa przyjęcia, dla dzieci w kulkowie, dla reszty dorosłej rodziny w domu. I pewnie po dwa torty, bo każde chce z czymś innym. Na razie wybrali kucyki Pony, Dzwoneczka, strażaka Sama i Mikiego. No i listy do Mikołaja piszemy. Ambitny listopad się szykuje :)

środa, 2 listopada 2016

Sikam po nogach, ze strachu

Dwa tygodnie temu byłam u kardiologa, który w końcu dał mi namiary na krakowskiego guru kardiologii. Dziś miałam do niego umówioną wizytę. Nawet mnie nie dotknął (a człowiek się tak wypielęgnował wczoraj wieczorem, phi), nawet ciśnienia nie zmierzył. Spokojnie, nie oburzajcie się. Przy częstoskurczu badanie na co dzień nie ma sensu, bo nic się nie dzieje. Za to zebrał wywiad i zapytał, czy chcę ablację. Przyznałam, że się boję, tak po ludzku, bo to jednak wywołanie ataku, ale jestem raczej zdecydowana. Z gabinetu wyszłam więc biedniejsza o 200 złotych i ze skierowaniem do szpitala w ręce. Na 7 stycznia. Ale mam się nie przyzwyczajać, bo może się okazać, że to będzie nawet listopad, jak jeszcze będzie miejsce i pieniądze z tegorocznego kontraktu z NFZ. Gorzej, bo cały zabieg w Rzeszowie, ale chociaż tyle, że w weekend. Łatwiej będzie ogarnąć.
Boję się. Panicznie się boję. Tego, że znów będzie atak, choć wiem, że pod okiem specjalisty, najlepszego w tej branży, pod którego nóż położą się nawet koledzy po fachu. Boję się wkładania elektrod, prądu w sercu i wszystkiego po. Dziś cała dygotam, ale się nie wycofam. Chcę żyć spokojniej, bez zastanawiania się, czy przy tej czkawce/kichnięciu/schyleniu itd dostanę napadu częstoskurczu. Jakoś to będzie. Jestem w dobrych rękach, reszta się ułoży.

wtorek, 1 listopada 2016

Pojechałam na Targi Książki - kupiłam kosze na śmieci

Marudziłam Osobistemu, że chciałam jechać na Targi, ale nie miałam siły. Na co ten stwierdził, że w niedzielę pojedziemy do mojej mamy, a potem on mnie podrzuci na Targi, żeby nie stać w korku do parkingu, szukać miejsca, potem w kolejce do kasy (jak marudziło wielu malkontentów, jak się okazało), a on pojedzie z dziećmi do Ikei. Pojechaliśmy na Galicyjską, korku nie znaleźliśmy, za to miejsce postojowe eleganckie, tuż za przyczepą (jak ktoś z Was widział auto zaparkowane między trawnikiem, chodnikiem, a przyczepą, to było to moje auto :P) i postanowiliśmy iść wszyscy. Zjedliśmy obiad i szuuu w stoiska. Ja miałam za sobą kilka książek na wymianę, więc bezkosztowo przywiozłam do domu trzy nowe (przynajmniej dla mnie). Dzieciakom kupiłam bajki terapeutyczne i dwie części Tupcia Chrupcia, dostali jeszcze kolorowanki i jakieś pisemka. Pokolorowali też na jednym ze stoisk, dostali baloniki, zrobili sobie zdjęcie przy Harrym Potterze.
Ludzi ogrom, cudownie, pachnie książkami, pasją i magią. Ja wiem, że niektórzy narzekali na to, że tłumy, ale kurczę, to specyfika Targów. I choć sobie nic nie kupiłam, to nie żałuję, bo było cudownie.
A co z tymi koszami? Pojechaliśmy potem do Ikei po maselniczkę, bo nasz nowy kot zjada masło, a ja rozbiłam przykrywkę. I dzbanek, bo tylko przykrywka się ostała z moich poczynań ;) Nie było takich maselniczek, co bym nam się podobały, więc nie kupiliśmy nic. Dzbanki kupiliśmy dwa. I zobaczyliśmy takie fajne kosze na śmieci, które postawione jeden na drugim tworzą wieżę z dostępem do siebie. Mega patent, fantastyczne rozwiązanie, więc kupiliśmy cztery, żeby pozbyć się pudła na plastiki i na papiery, ujednolicić. Dużo ładniej mamy teraz. Pominę, że kupiliśmy dwa duże i dwa małe, a w domu okazało się, że te duże to są mocno za duże i wczoraj pojechaliśmy wymienić przy okazji odbierania mamy ze szpitala.
Wczoraj też pojechaliśmy na trzy cmentarze blisko mojej mamy, za nas i za nią, więc szliśmy obładowani, jak dzikie osły. Po ciemku już, cudnie, klimatycznie. Nasze groby, Millerówna zabita przez hitlerowców, Krakowiaczek, krzyż Katyński. Pełne zadumy, tłumaczenia dzieciom, czemu akurat tu świecimy. I znicz zapalony na opuszczonym grobie, bo "Mamusiu, a tu nic się nie świeci, tak pusto, zapalmy". Kocham ją. Dziś spacer na cmentarz tu, koło nas, potem powrót lasem. Złotym, pachnącym.