środa, 31 grudnia 2014

Trudny, dobry rok, czyli podsumowań czas, w tym, ile kosztowała nas budowa

Nawet nie wiem, od czego zacząć. To nie był dla nas łatwy rok, w minusach na pewno zapiszę zdrowie, które szwankowało u każdego członka naszej rodziny i nadal nie odbiliśmy się od dna, choć jest lepiej. Jednocześnie w plusach muszę zapisać cudowną panią laryngolog Córy i dermatologa Syna. Bez nich nie byłoby nas na tym etapie leczenia i nie byłoby tak łatwo.
Zdecydowanym plusem jest to, że mieszkamy u siebie. Mamy ciepło, mamy jakąś kuchnię i jakąś łazienkę. Choć z tym ciepłem ostatnio, przy tych mrozach ciężko, ale cóż, damy radę.
Minus. Okna. Cholera. Popękały nam okna. Idą na reklamację i pewnie do wymiany. I nawet nie tak szkoda kasy, którą wybuliliśmy, bo to nie no name, ale teoretycznie solidny producent za solidną sumę, ale roboty Osobistego i tego, co montował. I panów od tynków, bo pięknie obrobili. I już nie będzie tak pięknie równo. Cholera jasna, ryczeć mi się chce, jak patrzę na te okna.
Z kolejnych minuso plusów to to, że jesteśmy razem. To był dla nas bardzo ciężki rok, pełen kłótni, napięć, stresów i rozmów o rozstaniu. Ale jesteśmy. Kochamy i wspieramy się. Jesteśmy szczęśliwi. To ogromny plus.
Rok słodko gorzki, szary, nie biało czarny, ale jednak biel przebija.
Ile kosztowała nas budowa? Koniec roku to odpowiedni czas na takie podsumowanie. Nie mówię o kosztach finansowych, bo tu na koncie ponad 300 tysięcy. Mówię o kosztach, o których się nie mówi. A więc:
- mnóstwo kłótni
- ogrom minut i godzin osobno, tęskniąc przeokrutnie
- mnóstwo sił, czasu i energii włożonej w budowę
- tysiące kilometrów nadrobionych na jazdę na budowę i do domu
- stracone niedziele na zakupach
- samotne ciąże - to moja cena
- wiele nerwów, bo coś nie na czas, a coś się wydiabliło
- przeogromne zmęczenie, robienie ponad siły i na czas
- cudowne chwile razem - nocowanie na budowie, obiady i radość dzieciaków i nasza, że choć chwila razem
- ogromna radość, bo fundamenty, bo ściany, okna (sic!), tynki, wylewki
- fantastyczna zabawa, choć trudna, przy wybieraniu rzeczy do domu
I w efekcie:
BYŁO WARTO.
Życzę Wam cudownego przejścia ze starego w nowe, by nowe przyszło lepsze.

poniedziałek, 29 grudnia 2014

13

Syn skończył 13 miesięcy i znów kolejne postępy za nim.
- porusza się, w kolejności ulubionych:
* na czworaka - szybko
* na kolanach - w miarę szybko
* na nogach - powoli, więc wraca do punktu pierwszego ;)
- tuli tuli zabawki
- rozumie podaj, nie wolno, rzuć
- odpowiada na pytanie "co się robi piłeczką"
- wrzuca piłkę do kosza i znów i znów i znów - ukochana zabawa
- kocha jeździć samochodzikami
- rasowy facet - kocha mięso, nie znosi pieczywa ;) ale warzywa też kocha
- pokazuje gdzie sroczka krupki ważyła, robi kosi kosi i papa
- karmi nas
- gra na cymbałkach
- jest komunikatywny, pokazuje co chce i głośno się tego domaga
- umie pić ze zwykłego kubka
- sam stara się jeść sztućcami, bo rękami je świetnie, o ile ma czas na jedzenie ;)
- rozdaje buziaki
- obraża się - kładzie się na podłodze, albo odwraca pupą i odchodzi... i wyje :P
- urzęduje ze mną w kuchni, wiesza ze mną pranie (nie nadążam za nim) i myje ze mną podłogę
- wieczorem idzie do łazienki i tłucze rękami w kabinę prysznicową, jak jest wanienka to włazi do niej, kiedyś wlazł w ubraniu ;)
- nadal 8 zębów, 10,5 kg, 78 cm

piątek, 26 grudnia 2014

3

To już nie dziecko. To panienka. Moja panienka kończy dziś 3 lata, przyszedł czas na podsumowanie.
Mówi pełnymi zdaniami, wyraźnie, w 99% poprawnymi formami gramatycznymi. Ostatnim hitem jest "biodegradowalny" wypowiadany dobrze i papier tolatetowy i hihohrona - winogrona. Poza tym śpiewa, po polsku i angielsku, najczęściej piosenki z bajek, albo reklam, choć i kolędy się zdarzają. Zna całe Ojcze nasz i Aniele Boży.
Potrafi liczyć na najprostszym poziomie, wie, że czegoś jest dwa, czy trzy, poza tym liczy do 20 po polsku i do 10 po angielsku. Zna wszystkie kolory z ich odcieniami, czyli ciemny, jasny.
Rozróżnia prawie wszystkie duże drukowane litery alfabetu, nie zna Ą, Ę, Ć, Ń, Ł, Ż, Ś, Ź. Spacery są dłuższe, bo każde litery wypatrzy i nazywa. Poznaje też cyfry, przy czym 6 i 9 to 6.
Robi zakupy - sama wkłada do wózka, potrzebne rzeczy.
Sama je, ubiera się, rozbiera - oczywiście, jak chce.
Poza tym: buja brata, karmi go, daje pić i zabawia, pociesza i w ogóle jest bardzo opiekuńcza.
Coraz ładniej koloruje, stara się nie wychodzić za linie. Dużo lepiej idzie jej malowanie farbami. Świetnie radzi sobie z pracami domowymi typu obieranie jajek, czy mandarynek. Rozdaje sztućce, wiesza ze mną pranie, częstuje gości cukierkami ;) Poza tym kocha zdobić ciasta.
97 cm, 14,5 kg, ubranka 104, włoski kręcone blond, niebieskie oczka, 24/25 rozmiar buta, pieluchy 4+ tylko do spania.

środa, 24 grudnia 2014

Wesołych Świąt

W wigilijny czas, kiedy pachnie choinką, ciastem i pysznościami, stańcie przy stole, popatrzcie na tych, których kochacie i zatrzymajcie się w biegu. Doceńcie to, co macie, rodzinę, przyjaciół, czas. Cieszcie się, dzielcie czasem i radością. Bez pośpiechu, bez pędu codzienności.
Tego Wam życzę.

wtorek, 16 grudnia 2014

Żeby za wesoło nie było

Nie mówię. Kurna, no, nie mówię. I kaszlę, jak wściekła, i z nosa cieknie. A w sobotę impreza, ludzie pozapraszani, lukry zamówione, jedzenie w większości zakupione, dzieciaki się cieszą wizją urodzin, przynajmniej to starsze. A ja ledwo dycham. Rozważam nawet lekarza, ale nie mam kiedy :P Na razie lecę na wicku do picia, do smarowania i nosa. I ciut mi lepiej od wczoraj, ale żeby to było jakoś super, to nie powiem. Zmycie podłogi oblewa mnie potem, a pranie wieszałam na raty. Na szczęście Osobisty robi większość za mnie i jeszcze krzyczy, że mam nic nie robić, tylko się położyć. I w piecu mi dziś po 5 zapalił, choć wczoraj wszystko przygotował, wystarczyło podpalić. Uwielbiam tego faceta. Niestety urlop ma dopiero od poniedziałku, a to ciut za późno. No cóż, wykuruję się, a nawet jak nie, to impreza się odbędzie.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Spontaniczna niedziela, czyli prawie góry

Nie będę bluźnić. W Zakopanym byliśmy, nie napiszę, że to góry, choć niektórzy Krupówki za takie uważają.
Z okna swego widzę górki. No normalnie zmywam i widzę je, takie piękne. I szlag mnie trafiał i zawiasy łapałam, bo ja chcę, bo dawno nie byliśmy. Na nartach w 2013, a tak połazić, to w 2010 w listopadzie. Kawał czasu nie niuchałam górskiego powietrza i mi żal było przeokrutnie. Osobisty zna mnie, jak mało kto i jak w piątek złapałam zawieszkę, a potem jeszcze w sobotę rano, stwierdził, że jedziemy. I pojechaliśmy.
Kierunek Zakopane. Najpierw marsz pod skocznię, akurat jakiś trening był, potem do Doliny Białego. Oczywiście nie całą, Córa by nie przeszła, bo Syn w chuście. Ale kawałek zaliczyliśmy i bałwan stanął ;)
Potem obiadek, mały spacerek pod Gubałówkę, bez wjazdu na górę, bo i tak nic by nie było widać, bo pogoda raczej średnia. Kościół na Krupówkach i oczywiście Krupówki wieczorem. Bajka, światła, choinki, dzieciaki zachwycone. O właśnie...
Idziemy sobie ulicą boczną, Fashion i pokazuję Synowi światła, aniołki itd, a ten... olewka... Nagle, uśmiech i gyyy - pokazuje coś paluchem. Patrzę za nim, a tam.. sklep z bielizną. Rasowy facet. Osobisty padł, ja na to do Syna, żeby poczekał z 14 lat, a Osobisty do mnie z powagą, że to się wcześnie wykształca i zostaje na długo :P
Z Córą zaliczyłam dom do góry nogami, bo Osobisty odmówił wejścia kategorycznie mówiąc, że nie ufa swojemu błędnikowi. Wrażenia? Never ever tam nie wejdę, no way. Łaziłam potem, jak pijana, podobno takie doświadczenia zmieniają połączenia w mózgu, w moim zmieniły. Nie wejdę tam już.
Z nowości - biała czekolada na gorąco, niebo w gębie.
Bosko mi...

piątek, 12 grudnia 2014

Miastowa

Moje poprzednie miejsce zamieszkania to była wieś, ale taka z kurkami, gdzieś krowa, jakiś zagon marchewek. Żadne wielkie pola, gospodarka i tak dalej. Potem przemianowali na osiedle, kurki zostały, krowy nie uświadczysz, chodnik, high live. Tu jest wieś, co z tego, że gminna, ale wieś. Od domu mam pobocze, o chodniku nie ma mowy, dalej, tak, ale pod domem nie mam. I krowy są i gospodarstwa wielkie. I kombajn do kukurydzy. Ale po kolei. Jedziemy my sobie do Krakowa, a tu stoi jakaś machina przy drodze. Pytam Osobistego, co to, czy coś do przewiertów, bo takie cosik z tyłu miało, jakby wiertła. A ten patrzy na mnie, jak na zjawisko rzadkie zgoła i mówi, że kombajn do kukurydzy i jak mogę tego nie wiedzieć. No nie wiem i już. Stwierdził, że zabłysnęłam. Odpowiedziałam mu ze śmiechem, że przecież dawno mówiłam, żem miastowa i wziął sobie miastową żonę, niech cierpi :P I rybę pani z miasta chce bez glazury za ponad 20 złotych, a nie pangę za dyszkę, ochhh! I chodników się zachciewa, żeby obcasików nie niszczyć. I psy samopas latające oburzają...
Taki ostatni nasz żart rodzinny, żem miastowa się tworzy i dobrze się ma. Zresztą, mnie też on śmieszy wybitnie.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Filmowy weekend

Przy zakupie pomp do ogrzewania można było wygrać podwójne bilety do kina. Wygraliśmy 3 takie zaproszenia, czyli mieliśmy 6 biletów i 3 przekąski.. Czas leciał, a zaproszenia czekały. Aż tu nagle, decyzja, zabieramy dzieciaki na Maję. Córa miała jechać z przedszkolem, ale się rozchorowała, a na film nadal była chora.
Pojechaliśmy w Mikołajki, pełni strachu, jak to będzie. My na kupon, dzieciaki za darmo, bo przecież 3 lat nie mają. Oboje zafascynowani. Syn rozłożył się Osobistemu na kolanach, zapatrzony w ekran i... raz za razem popcorn do buziaka. jak prawdziwy kinomaniak normalnie. Pod koniec Syn już po schodach wędrował, ale oboje cichutko, wytrzymali. Więc wczoraj powtórka. Tym razem Piorun i magiczny dom. Na początku Córa była rozczarowana, że nie Maja, ale po chwili już była zachwycona. Syn przespał połowę, potem wsadził głowę między fotele, jak dzień wcześniej, i oglądał.
Jestem mega zadowolona z wyjazdu, pominę, że dostali jeszcze pierniczki, książeczkę i misie, ale ogólnie to był dobry weekend. Z dzieciakami do kina? Jasne! Choć ostatnie zaproszenie wykorzystamy sami, dzieciaki pojadą do babci, a my smyrniemy do kina.
Cudowny taki czas razem, fantastycznie się bawiliśmy, niby bajka, ale razem. Takie Mikołajki chciałabym im fundować co rok.

piątek, 5 grudnia 2014

Ze spokojem

Jestem właśnie na urlopie, 44 dni, rozpusta, po nim idę na urlop wychowawczy. Ze spokojem idę. Co prawda pogorszy nam się status materialny, ale o jakieś... 250 złotych. A to dlatego, że Osobisty przyniósł aneks do swej umowy z kwotą brutto taką, jaką ja dostawałam teraz netto. Czyli będzie nam gorzej o ten jego podatek, ale jak odliczymy dojazdy, minimum 175 kilometrów tygodniowo, co odpadło po przeprowadzce, to będzie tylko lepiej.
Ogarniamy się powoli, choć nadal kilka rzeczy nie wiemy, gdzie mamy. Między nami bajka, normalnie miesiąc miodowy. Chwilo, trwaj wiecznie.

sobota, 29 listopada 2014

Roczek

Pierwszy rok, pierwszy krok, tak to można w skrócie podsumować. Dziś Syn kończy roczek i dziś właśnie zrobił pierwszy samodzielny kroczek. Potem kolejny, trzeciego już nie, wywraca się, ale nową umiejętność ćwiczy namiętnie. Poza tym:
- stoi manipulując zabawkami;
- wstaje o wszystko, z kucek nawet sam, bez podtrzymywania
- je sam: parówkę, chlebek, banana, jabłko surowe, marchewkę, chrupki, biszkopty, krakersy, paluszki i inne takie, oczywiście paluszkami, choć i łyżką próbuje
- sam pije z niekapka
- umie pić z butelki z dzióbkiem
- do kąpania sam ściąga z głowy bodziaka
- umie rzucać piłką i ogląda się za nią
- raczkuje, jak błyskawica
- wchodzi i schodzi z łóżka
 - bije brawo, o wszystko ;)
- pokazuje czasem, jak niesłucha mamy, zatykając uszy
- obraża się, uciekając i odwracając - szkoła Córy
- wkłada klocki o równych kształtach do otworów
- jak się złości, to siada i macha rękami
- sam sobie wkłada i wyjmuje smoka, jak ma taką potrzebę, w samochodzie wkłada go do klamki ;)
- robi tuli tuli i całuje
- umie wchodzić po schodach
- śpiewa sobie do spania
- pieje z zachwytu - dosłownie
- jak mu coś nie smakuje to pluje i robi prrrr
- wie, jak robi samochodzik
- dwie drzemki
- 8 zębów, około 10,3 kg, 77 cm - plus minus, bo wierci kręci z niego i trudno go zmierzyć
- tata, baba, dada, mama, meme, ligoligo, rrrrrrrrrrrr - gardłowe i wiele innych w dialekcie swym znanym sobie

A dziś mini urodziny. Był torcik i my, świeczka, dużo zabawy i bycia razem. Większa impreza przed Świętami, razem z 3 urodzinami Córy. Dziś było rodzinnie, wspólnie, cudnie. I w ten sposób można mieć dwoje pierwszych urodzin ;)

edit sklerotyka:
- buduje wieże z dwóch, czasem trzech klocków
- zakłada kółka na wieżę
- karmi nas, jak siedzi nam na kolanach
- na pytanie, co się robi piłką, odpowiada bam bam, tak samo mówi, jak coś spadnie
- jak coś chce, mówi da, da też funkcjonuje, jak on coś nam daje
- robi papa zginając wszystkie paluszki

piątek, 21 listopada 2014

Blądynkom jestę i 11

Wczorajszy pusty post zignorujcie, jako nieudolną próbę blondynki, którą już przynajmniej na włosach nie jestem, skorzystania z mobilnej wersji bloga i dodania posta z komórki. Wyszło, co widzicie, więc nic nie wyszło. O. A to przez to, że neta to my tu nie mamy. Że piszę do Was? Ciii, bo się wyda ;)

A tak poza tym, to mamy dziś 11 rocznicę poznania się. Jako takiego hucznego świętowania nie będzie. Ale razem. Na swojej podłodze. To chyba hucznie, nie?

P.S. Nigdy mnie nie kręciły reklamy z facetami z wiertarkami itp. Że gdzie to fajne, czy seksowne.. Aż tu leżę sobie, nic nie robię, Osobisty wierci i brzdęk, olśnienie. Jaki on jest z tą wiertarką seksowny, to mówię Wam... Mrau. Szkoda, że sił na żaden seksik nie ma, ale co tam, odpracuje się.

piątek, 14 listopada 2014

Jeszcze dzień, najwyżej dwa, wszystko się odmieni

Długo oczekiwany czas nadszedł. Z miesięcznym opóźnieniem, z innymi warunkami, niż zakładaliśmy, ale oto w ten weekend zostajemy pełnoprawną rodziną na swoim. Sami z sobą, ze swoimi problemami, wartościami, kryzysami i miłością. Znów zaczynamy od nowa, znowu życie do góry nogami.
Boję się. Boję się wielu rzeczy. Po pierwsze pewnej prowizorki, która tam jest. Płytek brak, bo ostatni miesiąc przechorowany, Osobisty był bardziej tu, niż tam. W związku z tym łazienka w prowizorce, zresztą, cała reszta też. Ciepło mamy, wodę mamy, ale... Warunki ciężki i boję się ich. Boję się też tego, że zostaniemy sami. W sumie to my nigdy tak do końca sami nie byliśmy i prawie, jak młode małżeństwo będziemy. Tyle, że z 4 letnim (4 lata i 3 miesiące dziś mija) stażem i 2 dzieci.
4 lata, 3 miesiące temu, 15 sierpnia staraliśmy się stanąć "u siebie", w domu teściów. Dziś wracamy z podniesioną głową, do naszego domu. Może jeszcze nie pięknego, w którym czeka nas sporo pracy, ale naszego. Wspólnego, budowanego i tworzonego razem.

wtorek, 11 listopada 2014

Jak postarzyłam własne dziecko

Córa ostatnio ogląda tv i reklamy oczywiście mają na nią wpływ. Zamarzył się jej Miś Gawędziarz. Normalnie chora na niego jest. A ja, durna matka, stwierdziłam, na szczęście tylko do siebie, że ona na niego za duża. Bo tak w sumie. A potem przyszła refleksja. Że ona ma dopiero 3 lata, a nawet nie, bo skończy w grudniu. I co z tego, że wypowiada "biodegradowalne", że rozpoznaje cały alfabet, liczy po polsku, angielsku i w kuchni wymiata? Nic. Ona jest malutka. I ten Gawędziarz wymarzony jej się należy. Zbiera sobie na niego pieniążki. I pewnie niedługo sobie go kupi. Bo nawet tak małe marzenie trzeba spełnić. I niechby nawet rzuciła go w kąt po jednym dniu. Będzie warto.

środa, 5 listopada 2014

Światełko w tunelu i tęsknie...

Zaświtało światełko w tym naszym tunelu i mam nadzieję, że to jednak nie jest pociąg. Migdały są mniejsze. Pani doktor będzie Córę ciągła za uszy, by nie musiała być cięta, bo może się jej cofnąć i być ok. Trzymam się tego, jak tonący brzytwy. A co do uszu, to zapalenie, jak ta lala, w uchu ogień, jak się pani wyraziła, ale leki trafione, dziś już łobuzuje i jest nadzieja.
Początek listopada nastraja mnie tęsknie. Tęskni mi się za takim jednym Panem, głównie 1 listopada. No cóż, niektóre rozstania bolą i zostają blizny, które przypominają o sobie. Może, kiedyś, w innym życiu się jeszcze spotkamy. Ja jestem, kurczę, no, niereformowalna jestem, ale jestem i jak będzie trzeba, to znów stanę murem. To chyba Przyjaźń, nie? Ale nie do mnie należy decyzja zaproszenia mnie na nowo do życia, więc zostaje mi tęsknota w okolicach listopada. I maja też.

wtorek, 4 listopada 2014

Dupa, dupa, dupa

W poniedziałek Córa znowu wylądowała na antybiotyku, w sensie tydzień temu, wczoraj miała ostatnią dawkę. W nocy wrzask, płacz, tarcie ucha, gorączka. Zapalenie ucha na antybiotyku. Kurwa mać! Pediatra rozkłada ręce. Jedziemy dziś do laryngologa na cito, chwała za prywatne ubezpieczenie zdrowotne.
Nie wyrabiam. Nosz, kurwa, nie wyrabiam.
Czeka ją pewnie 4 antybiotyk w przeciągu miesiąca. A każda infekcja zbliża do wycięcia migdałów. Wieliczka by jej pomogła, ale przyjmują od 4 roku życia, brakuje jej roku, nie mamy tyle czasu. Rano i wieczorem bierze pół apteki leków, pędzlowanie gardła przyprawia ją o spazmy. Przedszkole zawieszone do nie wiadomo kiedy, bo najlepiej byłoby zrezygnować. Płacze, bo chce do przedszkola. Kurwa mać, za co? Taka mała, a nie ma dzieciństwa. Za nią choruje Syn. My na granicy wytrzymałości, ciągle podziębieni, zmęczenie obniża odporność i łapiemy wszystko. Do tego ja na granicy wizyty u psychiatry.
Kurwa, nie wyrabiam...

poniedziałek, 3 listopada 2014

Z domowego frontu

Nie używam już sformułowania "z budowlanego frontu", bo to już prawie dom. Z sukcesów wielkich ostatnio, doczekaliśmy się na grzejnik do łazienki. Termin oczekiwania niby do 4 tygodni, czekaliśmy ponad 7. Ale jest, w końcu jest i w ogóle jest taki, jaki chcieliśmy, co też proste nie było, bo kolorów czarnych mają bez liku, a my nie wiedzieliśmy jaki. W końcu padło zamówienie: czarny, jak w Leroy. Na szczęście pani wiedziała, o co nam chodzi i mamy nasz grzejnik, czarny struktura.
Kolejny sukces to to, że w domu mamy ciepło. Klatka odcięta, ogrzewanie hula i grzeje. Ciepła podłoga to świetna sprawa. W związku z tym mamy też ciepłą wodę.
Plan na najbliższy czas napięty, bo trzeba porobić resztę i się wprowadzić. Z planów dalekosiężnych są urodziny Syna. Zbój miał nieszczęście urodzić się w przeddzień Andrzejek, więc imprezę urządzamy później, to jest w weekend 6, 7 grudnia. Czemu tak? A bo choćby chrzestny zapewne pójdzie na imieniny Andrzeja. Poza tym chcemy urządzić też parapetówkę w tym terminie, znaczy 6 parapetówa, żeby day after party nie wypadło w poniedziałek, a w Andrzejki też nam się mało kto zjawi. No i nie bez znaczenia jest fakt, że tydzień później, to tydzień na pracę więcej, a to przekłada się na więcej rzeczy gotowych.
Dwie imprezy w jednym podobają nam się ze względu na mimo wszystko mniej przygotowań. Zabieram się za robienie zaproszeń i planowanie tortu. Znaczy Synowi zrobię tort - dom Smerfów, Córa chce, żeby to był dom Papy Smerfa. Dla siebie chce Rico z Pingwinów z Madagaskaru. Nie wiem, co trudniejsze ;)

niedziela, 2 listopada 2014

Obrazki cmentarne

4 latek taszczy reklamówkę z wielkim zniczem i patrzy z nadzieją na grób.
- Może tu?
- Nie, Synku, jeszcze chwila.
- Acha, szukamy pustego stolika.

Staruszek siedzący z reklamówką na ławeczce, obok jakaś pani zapala za niego znicze. Widać, że on nie da rady. Łzy w oczach mówią wszystko.

Mały grobek, z piaskowca. Na płycie figurka niemowlęcia otoczona skrzydłem anioła. Dzidziuś żył jeden dzień. Nad grobem stoi Mamusia. Drugi posąg.

Grobek sześciolatka. Stojący od wieków, zawsze szło się tam palić znicze. Rano, 1 listopada pod Krakowiaczkiem prawie pusto. Dziś, teraz, pewnie nie ma gdzie znicza wstawić.

czwartek, 30 października 2014

Szczęściara

W kolejce do apteki. Syn przysypia mi na ramieniu, nic dziwnego, pora spania dawno minęła, ale u lekarki obsuwa. Całuję w czółko i mówię do niego:
- Co, uśpisz mi się na ramieniu?
Na co pani aptekarka:
- A gdzie mu będzie lepiej, jak nie u mamusi? Ja to tęsknię za czasami, kiedy dzieci się tak do mnie tuliły.
- Pewnie, że u mnie najlepiej, tylko mama i mama - z uśmiechem, bo kocham te jego tulisie. Na to odzywa się starsza pani, która stała za nami.
- Patrzę teraz na mamy i tak mi żal... Człowiek dawniej nie miał tyle czasu, bo praca, robota w domu, ciągle w biegu, a teraz te mamy tak się cieszą, tak mają czas...
- Sporo mam czasu, bo mogę z nimi w domu posiedzieć - odpowiadam.
- To ma pani szczęście.

No, cholera, mam. Mam szczęście, jestem szczęściarą, bo mogę siedzieć z nimi w domu. Taka banalna rozmowa, a tyle wniosła. Mam szczęście, bo nie muszę gnać do pracy, ciągnąć ich do instytucji, zrywać z łóżek. Mam szczęście, bo nie wpadam do domu i nie muszę się zastanawiać, czy pierwsze ich tulić, gotować, prać czy się przebrać. Mam szczęście, bo widzę ich codziennie zmiany. Mam szczęście, bo nie muszę wracać do pracy i nic mnie nie omija. Bo mam czas na tulisie, na radość, na bycie mamą na pełen etat.
Jestem szczęściarą, no...
Walizki spakowane, Peru mi się przejadło. Po tej jednej rozmowie straciło na znaczeniu. Ciężko jest, trudno jest, przed nami ciężkie wybory, ciężkie decyzje i ciężkie rozmowy, ale...
Jestem szczęściarą.

środa, 29 października 2014

11

Podsumowanie miesiąca z Peru nadawane.
Mój jedenastomiesięczniak:
- sam, bez trzymania stoi przez chwilę
- chodzi trzymany za jedną rękę;
- układa wieżę z dwóch klocków;
- nakłada kółka na wieżę kółkową;
- umie schodzić z łóżka;
- robi kosi kosi
- gdy rzuca piłkę lub coś innego (kubek np po każdym piciu) mówi bambam, a jak widzi jedzenie am
- wkłada proste kształty w ich otwory, ma takie plastikowe klocki z miejscami na mniejsze klocki, gwiazda, koło, kwadrat, czy sześciokąt bez problemu, przy czym jedno na raz, jeszcze nie umie sam przyporządkować
- jak się mu powie hopsa hopsa, to podskakuje
- uwielbia się bujać na stopie
- bawi się w kuku - przykrywa kocykiem, chowa buzię w łóżko, wózek...
- mama na tapecie, w mowie, w przytulaniu, usypianiu, tata sporadycznie, w każdej z tych kwestii
- jako, że jest gryzoń i złośnik, mama odcięła kurek cycusiowy
- niestety smoczek coraz bardziej się przyjmuje, czasem ma, czasem nie, ale o odstawieniu raczej bezproblemowym mowy nie będzie
- rozdaje buziaki i tulisie
- wie, gdzie jest lampa, mama, tata, siostra, kot, pies...
- pokazuje oko, nos, buzię, ostatnio zafascynowany uchem
- z kotem się zaprzyjaźnił i go głaszcze bez straty w futrze
- przybija piątkę i żółwika
- śpi dwa razy dziennie, choć zmiana czasu go rozregulowała strasznie
- ubranka 86, bodziaki 86 przykrótkie, wkładamy 92, wiadomo, chłopca nie może gnieść ;) i tak za każdym przewijaniem łobuz sprawdza, czy wszystko ma na miejscu, 10 kg w ubraniu, 76 cm
- 8 zębów

piątek, 24 października 2014

Wczoraj przeryczałam cały wieczór i pół dnia, jakby złączyć pochlipywania po kątach.
Dziś wstałam, bo co miałam zrobić? Nikt mi się dzieciarnią nie zajmie. Jest 9.30, a ja jeszcze nie ogarnięta. Tyle, że dzieciaki ubrane i mniej więcej nakarmione. Bo muszę to zrobić.
Rozpadłam się na milion kawałków.
Wyjechałam do Peru.
Kwiatki podleje Osobisty.

wtorek, 21 października 2014

Lekarzowo, o ostatnim weekendzie i parę innych

Wczoraj byliśmy u pediatry. Syna znowu coś złapało, furkota mu i w ogóle. Dostał coś na odporność i receptę na pneumokoki. Generalnie nie szczepimy na te dodatkowe, ale to mu ma akurat pomóc, więc zaszczepimy, jak mu tylko przejdzie. Do rozwagi też przedszkole Córy, ale pani doktor nasza też uważa, że lepiej jej zrobiło, że taniec dla dzieci to w ogóle samo dobro, a jak teraz przerwiemy, to Syn swoje przedszkole też odchoruje, a tak to jak skończy teraz, to przedszkole przejdzie bez echa. Więc przedszkole zostaje, dodajemy pneumokoki. Zresztą, on jeszcze dodatkowo choruje, bo sezon wirusowy i ząbkowanie.
Córze przeszło zapalenie ucha. Na szczęście, bo uziemienie mnie irytowało już i nerwy już nie istniały, a cierpliwość to legenda była.
Dziś jedziemy do laryngologa dowiedzieć się, czy pędzlowanie działa. Pięknie pędzluje, daje sobie, chociaż tyle. No i dermatolog. Dopytam się o AZS Syna, bo wiadomość spadła na mnie, jak grom z jasnego nieba i skupiłam się ostatnio na tym, jak mu pomóc, a teraz mam milion pytań.

Ostatni weekend był jednym z najgorszych w życiu. Plasuje się obok tego, kiedy teść nas wywalił z domu tydzień po ślubie i się musieliśmy wynieść. W ten pokłóciliśmy się prawie o wszystko. O jego rodziców, o moich rodziców, o kasę, o dom, o dzieci... Koszmar. Jesteśmy na finiszu budowy, która kosztowała nas wiele sił i nie wyrabiamy oboje. Do tego w ostatni tydzień go nie było, zostałam z dzieciakami sama, Córa pokazała rogi, Syn też takie małe ADHD (jasne, że przesadzam, nie ma ADHD, jest po prostu ruchliwy i wszystkiego ciekawy, a do tego silny niesamowicie i charakterek ma, więc czasem gryzie, drapie, okłada, czym popadnie i wrzeszczy). W czwartek po jego powrocie prosiłam o przerwę, chodziło mi o cały weekend, on w sobotę pojechał na budowę i się zaczęło. Bo on źle mnie zrozumiał, ja nie doprecyzowałam i gotowe. Doszliśmy do porozumienia, ale ile nas to kosztowało, to nasze. Mam nadzieję, że to już się nigdy nie powtórzy.

Powoli nas pakuję. Wywozimy po parę pudeł, żeby było szybciej i nie zawalić się na jeden raz. Ile się nam gratów nazbierało... Na szczęście przy okazji próby mieszkanie u teściów na piętrze mamy parę rzeczy potrzebnych do kuchni, więc za dużo kasy nie będzie. Prezenty ślubne też się przydadzą. A więc mamy już robota kuchennego, chochle i te inne przybory, noże, parę garnków i patelnie. Dokupiliśmy sobie deskę do krojenia, środki czystości, pojemniki na żywność, dziś Oosobisty zamówił czajnik. Powoli, powoli. Mamy nowy dead line. Koniec października, by wygłosić tu śmieci i zgłosić tam. Żeby nie płacić podwójnie. Musi się udać. O ile kupi złączki do ogrzewania, bo nigdzie nie ma... Obłęd.

Rozważamy sprzedaż samochodu i jego wymianę. Auto Osobistego na jakieś małe, trzydrzwiowe, typowo miejskie, tanie w utrzymaniu, żeby miał na dojazdy do pracy. Zamiast mojego Lwika natomiast padł pomysł Zafiry i długo się nad nim zastanawialiśmy, ale potem doszliśmy do wniosku, że takiego wielkiego to my jednak nie potrzebujemy. Stanie pewnie na jakimś dużym, ale nie ogromnym. Bo jednak czasem gdzieś byśmy chcieli pojechać dalej, a jest nas czwórka, w tym dwójka w fotelikach :P Potrzebujemy przestrzeni bagażowej. Wiadomo, dwie kobietki.

Uświadomiłam sobie ostatnio, że miałam zapytać kardiologa o moje latanie samolotem, ale mnie tak wkurzyła, że zapomniałam. Czas iść prywatnie.

piątek, 17 października 2014

Resocjalizator z alergią na więzienia

Nie wiem, czy kiedyś pisałam, ale po maturze chciałam studiować prawo. Jestem przedostatnim rocznikiem zdającym starą maturę, ominęło mnie więc całe zamieszanie z konkursem świadectw, zdawałam normalny egzamin z historii i WOSu. Ale że aż tak pewna swojego nie byłam, złożyłam papiery też jakby od dupy strony, czyli na resocjalizację. Na prawo na szczęście się nie dostałam, na pedagogikę, a i owszem. Pominę, że na prawo były 2 osoby na miejsce, a na pedagogikę 13. Jakbym wiedziała wcześniej, nie podjęłabym się zdawania ;).
Na początku mi się średnio podobało, głównie przez jednego takiego profesora na literkę P :P, który w książce na jednej stronie to samo zdanie pisał trzy razy. Potem wsiąkłam. A potem przyszedł pan przez duże SZ i na wstępie, pierwsze zdanie, jakie wygłosił, oświadczył, że: resocjalizacja jest passe. A potem dobił, że resocjalizacja się nie powiodła. To był szok dla młodych ludzi chcących właśnie resocjalizować.
Dziś wiem, co miał na myśłi. Studia skończyłam 6 lat temu, przynajmniej te konkretne. I jestem przeciwniczką więzień. Taka resocjalizacja się nie powiodła i nigdy się nie powiedzie. Chyba, że w drugą stronę, jak dalej morderca będzie siedział obok alimenciarza, bo obaj po raz pierwszy skazani.
Zamknięcie i odseparowanie nie przynosi nic. Utrzymywani przez państwo, ze stawką żywieniową większą, niż dzieciaki w domu dziecka, leżą, pachną o oglądają TV za pieniądze podatników. Pracują rzadko, bo nikt nie chce ich zatrudnić. Owszem, jest pedagog, psycholog i cała reszta personelu wykwalifikowanego. Wsparcie postpenitencjarne. Ale nauki z tego nie ma żadnej. Jestem za robotami społecznymi, ciężkością dostosowanymi do winy. Nie za bezczynnym siedzeniem, za odpracowaniem szkody, zapłaceniem odszkodowania, renty, zapewnieniu utrzymania sobie i osobie, czy rodzinie poszkodowanej. Tylko z tego może płynąć nauka, że alimenty się płaci, a osoba zamordowana miała rodzinę, która potrzebuje pieniędzy i wsparcia. A niech to i będą kopalnie z łańcuchem u nogi, odseparowanie przy okazji, bo za odcięciem od społeczeństwa niektórych dewiantów jestem jak najbardziej. Ale przy mniejszych przestępstwach jak najbardziej pracować, kurator i do roboty. Nie będzie problemu wtedy z osobami, które wychodzą z zakładu i nie mogą się odnaleźć w społeczeństwie.
Jedno mi się nie zmieniło. Przytoczę rozmowę z ćwiczeń jednych.
- A co z pedofilami?
- Kastrować - prawie wszyscy, jednym głosem.
- Proszę Państwa, Państwo są na pedagogice...
- Ja bym nie kastrował - odzywa się kolega, który jeszcze teologię studiował. Pani prowadząca na niego z nadzieją patrzy, a on kontynuuje: - Pod prąd bym takiego podpiął.
Amen.

Więzienia nie uczą niczego dobrego. Kombinowania, nieróbstwa... Nie jest to wina ludzi tam pracujących, bo oni odwalają naprawdę kawał dobrej roboty, ale systemu, przynajmniej systemu w Polsce. Jaki ma wymiar kara, na którą się czeka, bo w więzieniu nie ma miejsca? Kara, by była skuteczna musi być nieodwołalna i natychmiastowa. Z tym kuleje i to bardzo. Więzienia przepełnione ludźmi, którzy są zdrowi i mogą zapitalać w robocie. A drogi nieporeperowane. Do łopat takiego jednego i drugiego. Białe kołnierzyki, alimenciarzy. Że wstyd? A oszustwa podatkowe robić i na dzieci nie płacić to nie wstyd?
Jestem za taką odpłatą za winy, jestem za systemem terapeutycznym, nie za więzieniami. Jestem za kuratorami i opieką psychologiczną dla nieletnich, za ośrodkami wsparcia, nie za poprawczakami. Zbyt mało osób poprawiły. Recydywa w poprawczaku to norma. A potem droga otwarta przed takim młodym poprawionym człowiekiem. Wprost w otwarte ramiona więzienia.
Brutalna, polska rzeczywistość. 3Z, jak na studiach. Tylko nie zakuć, zdać, zapomnieć, a znaleźć paragraf, zamknąć, zapomnieć. A kłopot nie znika. Rośnie, po cichutku, w ramach celi, pod okiem wychowawców. I wychodzi, na światło dzienne, do ludzi, poprawiony, przecież odsiedział. Co odsiedział? Karę? To jak to taka kara, to czemu taki Zenuś włamuje się do sklepu przed zimą? Bo w więźniu podleczą, ogrzeją, dadzą jeść i sobie pospać w łóżeczku, książkę można poczytać...
I Zenuś wraca. Bo tam dobrze, bo lepiej, niż pod mostem...
A Zdzisiu wychodzi. Spokorniały, naprawiony, napalony. Najpierw ładnie zagada, da cukierka, a potem zgwałci. Czyjeś dziecko. Przecież swoje odsiedział, nie? Odpokutował. Bo nikt nie podłączył pod prąd...

poniedziałek, 13 października 2014

Chcesz rozśmieszyć Pana Boga? Opowiedz mu o swoich planach

My go rozśmieszyliśmy bardzo.
Wizja przeprowadzki się oddala, dzień "0" na pewno takim nie będzie, nie ma szans. Ogrzewanie poszło wolniej, niż się spodziewaliśmy, dziś Osobisty nie pojedzie, bo jutro wyjeżdża na 3 dni, czyli de facto tydzień stracony. Przynajmniej jednak sobie ciut odpocznie, bo nie szalona delegacja, a wyjazd na targi. Dodatkowo Córa dostała wczoraj gorączki i nie wiem, czy damy radę w tym tygodniu wybyć z domu, ona do przedszkola, ja porobić w domu. Kwestia otwarta, bo dziś nic jej nie jest.
Termin przesuwamy na bliżej nieokreślony, ale bliski, czyli najszybciej, jak się da. Jesteśmy blisko.
Wczoraj pojechaliśmy kupić zaprawę do luksferów, przy okazji zanabyliśmy dzwonek do drzwi. W drodze powrotnej Osobisty siadł za kierownicę. W sumie nie wiem czemu. Tak po prostu. Jedziemy sobie spokojnie, ruch spory, jak to niedziela wieczór, nagle... Bez ostrzeżenia, kierunkowskazu i mrugnięcia okiem wyjeżdża nam pod koła samochód z prawego pasa. Moje "Uważaj!!", jego ostry skręt w lewo...
Drugi raz wykonał taki manewr bez patrzenia, drugi raz się udało, nic nie jechało. Śliznął bokiem, nie zderzyliśmy się, choć przepisy mówią, żeby walić... Wiem, że się w takiej chwili nie myśli, to odruch, że się ucieka. Ja kątem oka zobaczyłam sytuację w tamtym aucie. Blondynka nawet nie drgnęła, facet - pasażer darł się na nią i pokazywał na nas.
Mam nadzieję, że łysol wyciągnął ją z samochodu za te blond kudły na najbliższym przystanku, wsiadł za kierownicę, a jej kazał zapitalać na piechotę. Nie, nie jestem mściwa. Jestem pedagogiem resocjalizacji przeciwnym więzieniom.
Ja bym nas rozbiła. I pal licho rozbity samochód, lawetę i tak dalej... Dzieci byłyby na maksa przerażone...
Przerwa w trasie obowiązkowa, bo kolana miękkie.
W Krakowie będzie Disney on Ice. Marzy mi się trochę, ale fajne bilety już sprzedane, a inne drogie, jak nie wiem co. Może jeszcze kiedyś. Bo dom marzy mi się bardziej. I parapetówa, na którą już robię wstępne plany i wstępne listy gości. Tym, chyba nie rozśmieszę, co?

piątek, 10 października 2014

Na seks nigdy za wcześnie?

Ostatnio widzę coraz więcej młodych rodziców. Ale nie młodych, w sensie 20 parę lat, bo w sumie to ja z tymi moimi 27 z Córą byłam młoda, według teraźniejszych standardów, ale takich młodych po naście lat. W mojej okolicy dwie takie pary chodzą, dalej jest ich jeszcze więcej. Może faktycznie chcieli, byli gotowi i tak dalej. Kiedyś taki wiek macierzyństwa nikogo nie dziwił. Dziś szokuje, bo szkoła, bo studia, praca, kariera. I jednak coś w tym jest, że to "za mało".
Pamiętam, jak pracowałam w Domu Dziecka (z dużej litery, bo mnie drogi i konkretny), to 12 latka pytała mnie, czy jestem dziewicą, bo ona jest i się tego wstydzi. Nie było to wcale aż tak dawno temu, choć w czasach sprzed Osobistego, czyli jednak ponad 7 lat. Zszokowana byłam i tak naprawdę nawet nie wiedziałam, co powiedzieć. Chyba coś wspomniałam o tym, że koleżanki niekoniecznie mówią całą prawdę, że to nie powód do wstydu, ale i nie do rozgłaszania, o intymności, odpowiedzialności i tak dalej. Ot, praca wychowawcy.
Inna dziewczyna, mając lat 14 rozpaczała, że nie ma jeszcze chłopaka, ja miałam wtedy 22 i pierwszego. Gorzej, bo jej matka też uważała, że to powód do rozpaczy i tragedia narodowa.
W wieku lat 13 bawiłam się lalkami, prałam im, przebierałam, gotowałam. Dziś dzieciaki, tak, dzieciaki, w wieku lat 13 bawią się penisami kolegów i cyckami koleżanek. Bawią się w słoneczko i zakładają, kto przeleci więcej osób. Seks to zabawa, świetna zabawa. A potem, ups, trzeba gotować, prać i przebierać. Nie lalkę, żywe dziecko.
Nie neguję seksu, nie będę prawić nikomu morałów, że z miłości, z tym jedynym, a na pewno nie będę mówić, że po ślubie. Prawdopodobnie własnemu dziecku na jakąś wycieczkę, oprócz wiedzy, wręczę prezerwatywę. Bo świat nie stoi. Jednak ma prawo mnie to przerażać i przeraża.
Tyle dzieci ma dzieci. I po co? Dla seksu, dla zabawy? Ok, niech się sekszą, niech kochają... Tylko na litość, gdzie rodzice, gdzie choćby szkoła, albo na końcu, gdzie internet? Niech się zabezpieczają, niech nie dorastają za szybko... Choć może jak uprawiają seks, to dorośli? Chyba jednak nie... Dorosłość to odpowiedzialność. A odpowiedzialny seks, to seks z zabezpieczeniem, nie tylko przed ciążą...

środa, 8 października 2014

Oszczędzanie, od kiedyś trzeba zacząć

Nie będę ściemniać. Oszczędzamy z Osobistym, ile się da. Inaczej ten dom bez kredytu by nie powstał. Porównujemy ceny, nie kupujemy na głodniaka, dzielimy wydatki i kasę przeznaczoną na nie na tygodnie, robimy duże zakupy na raz, a nie co chwilę coś, bo wiadomo, że wtedy więcej rzeczy się do koszyka wsadzi. Polujemy na promocje. Jakoś nam to nie przeszkadza, nauczyliśmy się, weszło nam w nawyk. A ostatnio...
Ostatnio Córa upatrzyła na placu zabaw hulajnogę. I ona chce. A miała troszkę pieniążków, bo tu złotówka, tam dwa... I powiedzieliśmy jej, że jak sobie uzbiera, to sobie sama kupi hulajnogę. Zbierała dzielnie, wiedziała na co, plan był na niebieską, z koszykiem. Dałam jej nawet swoją świnkę skarbonkę (na własne cztery kąty, Morti, pamiętasz? ;) . W niej były grosiki, miedziane i srebrne. Uzbierało się tego troszkę i wczoraj pojechaliśmy kupować. Córa ze skrzynką, my z postanowieniem dołożenia jej, jak braknie. Wybrała swoją hulajnogę, pojechała z nią do kasy i sama płaciła. Szczęście nie do opisania. Była taka dumna, że aż jej buzia się świeciła. A my byliśmy szczęśliwi razem z nią.
Nie chodzi o to, że ma nową zabawkę, chodzi o to, że poczuła, że to kosztuje jakiś wysiłek, że to nie za darmo. Teraz zbiera na okulary. Ona nie zna wartości pieniądza. Nie wie, że na okulary ma pieniążki, bo jej zostało. Ale już umie oszczędzać, wie, o co w tym chodzi. Na taką naukę nigdy nie jest za wcześnie. A procentuje w przyszłości. Dla mnie, bo nie będzie prosić o każdą zabawkę i dla niej, dużo, dużo później.

poniedziałek, 6 października 2014

Kiedy gasną kolory

Miało być o plejadach, o teatrze poezji. Miało być o Kasandrze... Taki był plan na wczoraj.
A dziś... Dziś nie będzie tej notki. Będzie notka o matce, która odeszła. Odeszła za wcześnie, kiedy miała jeszcze tyle do zrobienia. Tyle łez do otarcia, tyle nocy nieprzespanych, bo dzieci chore. Tyle uśmiechów do obdarowania, tyle pięknych chwil do przeżycia. Nie zobaczy, jak jej dzieci dorastają, nie zobaczy ich miłości, nie zatańczy na ślubie, nie opromieni go swoim uśmiechem i urodą. Nie będzie jej przy ważnych momentach życia.
Dzieci nie zdążą za tyle rzeczy podziękować. Tyle rzeczy nie zdążą powiedzieć i przeżyć z nią. Z tylu rzeczy się zwierzyć, tyle razy się pokłócić i pogodzić. Docenić zdążą, już pewnie zdążyły, bo jej już nie ma.
W nocy, kiedy moje dziecko nie spało dowiedziałam się, że gdzieś tam inne dziecko pewnie też nie śpi, a płacze za mamą. Za mamą, która tych łez nigdy nie otrze, która patrzy z nieba i cierpi, bo jej dzieci zostały same. Bo już ich nie utuli...
Ania Przybylska jest, była starsza ode mnie o zaledwie 6 lat. Młoda kobieta, życie przed nią. I od rana nie mogę się otrząsnąć. Bo mnie też może w każdej chwili braknąć. Nie wychowam dzieci, nie będzie ich przy mnie. Tak mało mamy czasu... Szkoda go marnować na zakazy, stracony czas... W każdej sekundzie chce być ich i dla nich.

Wieczne odpoczywanie racz jej dać, Panie. I miej w opiece jej dzieci i partnera. Niech dadzą radę, niech wyjdą z tego razem...

piątek, 3 października 2014

O organizacji czasu

W ostatniej notce wspomniałam, że kiepsko czasem coś planujemy, bo zmęczenie u nas jest numerem jeden. I to prawda, ale zorganizować codzienność trzeba, bo inaczej się zwariuje. Myślałam, że wykorzystuję 100% swojego czasu. Bo opanować dwójkę dzieci z różnicą wieku niecałych dwóch lat łatwo nie jest. Córa nie śpi przez dzień, Syn śpi, ale w tym czasie my musimy być w miarę cichutko. Do tego dochodzi przedszkole oddalone o 14 kilometrów i budowa o 25, na szczęście przedszkole na trasie. Ale w tym czasie w domu mnie nie ma.
W dniu przedszkolnym rano gotowałam zupę, którą zjadaliśmy po powrocie z przedszkola. Potem drugie danie, Córa albo mi pomagała, albo bajki oglądali z bratem. Potem zabawa, jakieś sprzątanie, bo pranie było rano, żeby wyschło na polu. (Córa ostatnio mówi "na dworze" - zgubny wpływ bajek, ale naprostuję na Kraków ;) ) W międzyczasie podwieczorek, wieczorem kąpanie, kolacja, wysyłanie spać i czas dla nas, czyli jakieś prasowanie, czy inne takie. Jak pogoda to gdzieś jeszcze spacer, czy choćby wyjście na ogród.
A we wtorek okazało się, że mamy w domu atopika, któremu kurz szkodzi wybitnie. Kurz, brud, wszystko co do buzi może przenieść łapkami. I w to 100% trzeba było wsadzić sprzątanie, sprzątanie, sprzątanie. I co? I dało się. Odkurzam co drugi  dzień, odkurzacz wodny, jaki tu mamy, to zbawienie dla Mojego Atopika, poza tym świetna zabawa. Tylko ten odkurzacz tak jakoś nie jeździ, jak Syn się na nim uwiesi i patrzy, jak woda bulgoce. Myję podłogę codziennie i też się da. Obok nich, czasem z łapkami w wodzie, czasem ratując panele przed zalaniem... Ale oni mają zabawę, ja mam czysto, a Syn ma łatwiej.
Inne rzeczy pewnie też się zmieszczą. Muszę na maila odpisać. Już mnie poganiano. Ale...
Za chwilę przeprowadzka i wiele rzeczy będę musiała wypracować od początku. Jednak wiem, że dla chcącego nic trudnego. Wystarczy robić rzeczy po kolei, choć i elastycznym być, bo podłoga poczeka pięć minut, a na przykład przewinięcie nie i pod prysznic biec trzeba - oszczędność czasu i chusteczek, których staramy się nie używać do Syna. Wyprasować można rano, jak dzieciaki śpią, choć przy Synu to trudne, a wieczór mieć dla siebie.Wszystko jest możliwe, jak się zorganizuje. A reszta... Jakoś poleci.

środa, 1 października 2014

Szybko, szybko i o logach słów kilka

Wczoraj mieliśmy naprawdę szalony dzień. I zupełnie bez sensu zorganizowany, ale jesteśmy już tak zmęczeni, że organizacja leży i kwiczy.
A więc... Tak, tak... A więc, rano miała przyjść dostawa płytek i schodów. Na dwa samochody. Podobno mieli zabrać palety, więc musiał być tam Osobisty, nie zniosę 3 ton płytek, never, szczególnie, że na 14.40 miałam do kardiologa. Pojechał, na home office, z telekonferencją o 12.30. Ja zawiozłam Córę do przedszkola, wróciłam do domu, obiad i jazda po Córę, z obiadem pod pachą, zjedliśmy razem na budowie. Pominę, że dostawa przyjechała jednym autem 600 kg ładowności. Nie nasze małpy, nie nasz cyrk, ale przeładowany był bardzo. I palet nie zabrali, więc nie musiał siedzieć na laptopie, a mógł siedzieć w robocie.
Z budowy na Kraków, mój kardiolog. Spóźniła się baba półtorej godziny, pół przepraszam nie padło, mówię jej, że w lipcu miałam ataki co dwa, trzy dni, a w ostatnio weekend w sobotę 15 minut, a w niedzielę krótki. A ona mi: "Acha, czyli od maja jeden atak". Znowu zahaczyła o ablację, choć wie, że się nie kwalifikuję. Mówiłam jej to z trzy wizyty temu... Nie ważne, czas na zmianę lekarza.
Potem z Córą do laryngologa, bo migdały zasłaniają całe gardło i jest podejrzenie przerostu trzeciego. Trzeci do wycięcia, dwa do podcięcia, ale jeszcze nie teraz, mogłyby odrosnąć. Na razie walczymy, by zmniejszyły się i by nie chorowała.
Potem dermatolog Syna. Na buzi miał wysypkę, głównie pod oczami.. I diagnoza. AZS. Podłoże: prawdopodobnie kurz. Leki, specjalne zalecenia. Dziś już lepiej, spokojniejszy, buzia ładniejsza. A ja sprzątam, myję, sprzątam. Płytki na dole znalazły zastosowanie, a o dywanach możemy zapomnieć. Na szczęście pewnie z tego wyrośnie, bo to łagodna forma.
Wczoraj wylałam trochę łez na ten temat, bo przecież ja nie mam migdałów i to na pewno przeze mnie, suchą skórę też mam i to też przeze mnie i łeeee....buuu... chlip. Dziś mi przeszło.
Na pocieszenie, w drodze powrotnej uratowałam jedno jeże życie. Wyleciał mi pod koła, zahamowałam, na szczęście nie zwinął się w kulkę, tylko użył swych krótkich, szybkich nóżek i spinkolił. Dziś go nie widziałam, więc jest szansa.
A wczoraj... Wystarczyło nie zawozić Córy do przedszkola i z domu jechać do Krakowa PKP, Osobisty wziąłby Lwa i nas odebrał.
Jakby tego było mało, facet od koparki chciał nas wczoraj nawiedzić, by wyrównać teren. Nie zmieścił się. Grafik mamy napięty :P

poniedziałek, 29 września 2014

10

Kolejny miesiąc przeleciał, nie wiem kiedy, nam na załatwianiu kolejnych rzeczy na budowę, wróć, do domu, Synowi na doskonaleniu i zdobywaniu nowych umiejętności.
- raczkuje z szybkością błyskawicy
- wstaje przy wszystkim
- siada przy wszystkim, przy czym wstaje
- potrafi kucnąć
- chodzi przy meblach, próbuje puszczać się pomiędzy rzeczami blisko stojącymi np krzesło - stół
- jak coś się da suwać, to chodzi suwając to przed sobą
- za ręce chodzi pewnie i szybko, próbuje chodzić za jedną rękę, ale czasem jeszcze się na niej przekręca
- bawi się w kuku i wstydzi się
- jedzenie:
* chleb je sam, pokrojony na małe kawałeczki, tak samo owoce, warzywa itd
* z łyżeczki je tylko, jak ma swoją w ręce
* je już z nami, wszytko i dużo :P
* pierś została tylko rano, głównie z mojej wygody, bo nie chce mi się wstawać koło 6, a tak, cyc i po sprawie, kilka minut dłużej
* nie znoszę go karmić, bo z fotelika wyłazi, po prostu staje i chce wyłazić
- przewijam go na stojąco, bo inaczej ucieka, ;przewijać też go nie lubię
- potrafi zejść z dużego łóżka, jak jest przewijany, dlatego patrz punkt wyżej, po prostu przekręca się na brzuch, odpycha rękami, staje, na raczki i już go nie ma :P
- śpi dwa razy dziennie, do południa dwie godziny, po południu godzinę - szał, dawno tyle czasu nie miałam
- przybija piątkę, pokazuje oko, nos i buzię, lampę, siostrę, tatę, babcię, robi papa, kosi kosi gdzieś się zgubiło
- kocha się przytulać, codziennie rano z siostrą są obowiązkowe tulisie
- szelki w foteliku wyszły na wyższy poziom
- gaworzy, że buzia się nie zamyka, najbardziej ulubione to dygudygudygu,  z jęzorem na wierzchu
- nie wiem, ile mierzy i waży, bo nie współpracuje w tej materii ;) ruchliwy z niego egzemplarz
- udało mu się wysiedzieć siku i kupę na nocniku, dalsze działania trwają
- funkcjonuje u nas powiedzenie: Syn demolka - co dosięgnie, ściągnie
- potrafi założyć koła na wieżę z kółek, 1 na 3 razy z sukcesem i nie jest to przypadkowe, bierze w dwie ręce, ściąga i zakłada
- 6 zębów, brązowe oczka, blond włoski, ubrania 86, 92, spodnie czy bluzy mniejsze, ale bodziaki muszą być dłuższe

sobota, 27 września 2014

Projekt - marzenia stają się rzeczywistością, czyli o mocy Artisio Design

Projektant musi mieć TO COŚ. Wyczucie piękna, smaku, stylu, pokłady cierpliwości i otwarty umysł. Tylko tak może stworzyć wnętrza idealnie pasujące do ludzi, którzy tam mają mieszkać. Dodatkowo musi być niezłym znawcą ludzkiej natury, by nie zaproponować niczego, co kłóciłoby się z gustem i oczekiwaniami klienta. Nieznajomym ludziom, po paru zamienionych zdaniach ma stworzyć coś, co będzie ich miejscem na ziemi. Istnieje taki ktoś? Tak, ja znalazłam. To pracownia Artisio Design.
Pani projektant tworzy wnętrza idealne w porozumieniu z klientem. Słucha, tworzy i czaruje funkcjonalną przestrzenią, która jest piękna i przytulna. Łączy rzeczy teoretycznie nie do połączenia, łamie schematy, nie boi się wyzwań i rozwiązań abstrakcyjnych. Tworzy z klientem i dla klienta.
Artisio Design oferuje dwa rodzaje usług projektowych. Dla tych, którzy mają swoją wizję, wiedzą, co chcą mieć w swoim wnętrzu, ale potrzebują jakiegoś kierunku i aranżacji przestrzeni proponuje projekt koncepcyjny. Jeśli jednak ktoś nie wie, czego potrzebuje, lub nie ma czasu na wymyślanie pracowania wykona projekt kompleksowy, w którym zawrze wszystko, od kolorów ścian, po dodatki ze wskazaniem producentów.
Biuro pracuje na terenie Trójmiasta, ale oferuje też projekty on-line, z którego ja właśnie skorzystałam.
Od strony biura wszystko jest profesjonalne i na jak najwyższym poziomie. Pani projektant wykazuje się ogromnym taktem, zrozumieniem i cierpliwością. Miła, uśmiechnięta, chętnie tłumaczy, co może być, a co jest zupełnie nie do przyjęcia. Swoje pomysły przekazuje w sposób delikatny, a jednocześnie tak, by klient wiedział, że to jest najlepsze rozwiązanie. Projekty są przemyślane od największych powierzchni po najmniejsze detale. Zawsze skora do pomocy, odpowiadania na pytania i porady jest idealnym projektantem, który odpowiada na potrzeby klienta. Głównie dlatego, że praca to jej pasja i to widać na każdym etapie współpracy. Wkłada życie w martwe przedmioty, ożywia wnętrza i sprawia, że marzenia stają się namacalne, a puste ściany stają się Domem przez duże D. Jej wizualizacje zostają pod powiekami, a projekt żyje w sercu, ukazując puste wnętrze takim, jakim ma być, dodając skrzydeł do pracy, siły do realizacji kolejnych etapów. By marzenie, które ona urealniła przenieść do naszego wnętrza.
Projektant wnętrz jest jak najlepszy przyjaciel. Musi poznać nas do szpiku kości, by stworzyć coś, co zostanie z nami na wiele lat. Jego dzieło ma cieszyć, zachwycać, budzić zazdrość i być azylem człowieka, który je stworzył. Ma być jedyne i niepowtarzalne, idealne. A tyle idealnych wnętrz, ilu jest ich użytkowników. Artisio Design tworzy wnętrza dla każdego. Dla każdego inne, dla każdego wyjątkowe, dla każdego piękne...
Polecam jak najbardziej szczerze. Dla mnie nikt lepszy nie istnieje.

piątek, 26 września 2014

53, 23, 22 i 3 z hakiem i dziki lokator

Codziennie sprawdzamy status zamówienia naszych płytek. I wczoraj zaświtała nadzieja, bo z 55 paczek płytek salonowych w sklepie jest już 23. Bo niestety mogło się tak zdarzyć, że ich nie będzie i cała kołomyja z wybieraniem rozpoczęłaby się na nowo. Co problemem by było ogromnym, bo po pierwsze tamte nam się podobają, a po drugie mamy mało czasu, a projekt podpasowany pod tamte. Ale skoro jest 23, to reszta też pewnie przyjdzie.
22 z kolei związane jest z taką liczbą dni do planowanego dnia 0, czyli przeprowadzki. Oczywiście nie jest to żadne dead line, ale fajnie mieć jakiś konkretny termin. Już zdecydowanie bliżej, niż dalej, bo lodówka i pralka już na miejscu. Płyta na razie nie na budowie, bo to można wziąć pod pachę, a nie chcemy, by nóg dostała. Wraz z kupnem AGD, bez piekarnika, ale bez tego można się obejść chwilowo, a wybrany mamy, rozpoczęliśmy 3 stówę na wydatki budowlane. W tym papiery, narzędzie i przyłącza, ale suma i tak przeraża, bo to, co poszło w narzędzia, nie poszło w ekipy. Ostatnio na przykład przyszła 53 kilogramowa paczka z osprzętem do prądu, gniazdka, wyłączniki, różnicówka i takie tam. Maleństwo w każdym razie.
Wczoraj, na naszych oczach do domu wskoczyła mysz. Tak byliśmy zaskoczeni, że dziurą, gdzie są rury od podłogówki wskoczyła pod podłogę. To ja po biszkopta, Osobisty z miotłą nad nią, a ja dodatkowo po łapkę na myszy. Ciekawostka, która nas nie ucieszyła - łapek brak, Ludzie kupowali po 5, kupiłam trutkę, ale zima idzie, jak nic. Po powrocie okazało się, że Osobisty upolował myszę do wiaderka. Podłożyliśmy jej reklamówkę, odwróciliśmy wiaderko i postanowiliśmy ją obejrzeć. Cudna była. I sprytna cholera, bo wyskoczyła z tego wiaderka i wskoczyła pod zasobnik. Kolejne polowanie się nie powiodło. Mam nadzieję, że nie zdechnie w zasobniku, bo nam zapcha instalacje. Tak to jest, jak człowiek litościwy i jeszcze ma ochotę pooglądać mysz z bliska...

Pytanie do Was, ma ktoś piekarnik z Dual Cooking? Jak się sprawuje? Da się piec ciacho i ciasto? Zapachy nie przechodzą? Bo znalazłam opinię, ale nie wiem, czy nie opłaconą, a takie cudo nam się podoba i rozważamy.

P.S. Od wczoraj Córa jest dyplomowanym, pasowanym przedszkolakiem.

poniedziałek, 22 września 2014

Zakupy, czyli coś, co kobiety lubią najbardziej

Ostatni weekend upłynął pod znakiem zakupów. Zdecydowanie jestem facetem, ale o tym to obszerniejszą notkę by można było, bo zakupów nie znoszę. Jeden sklep, drugi, piąty, padam, masakra, warczę, masakra, nie znoszę. MASAKRA. Ale efekt zadowalający, a nawet więcej.
W sobotę zamówiliśmy wszystkie płytki na dół. I mam nadzieję, że będą dostępne, bo my oczywiście wybieramy produkty problematyczne i sklep wycofuje się z tych płytek, bo dostawy są raz na rok. A my potrzebujemy 55 paczek. Termin oczekiwania do dwóch tygodni, mam nadzieję, że będą, bo jak nie będzie, to tam zadzwonię i mi przyniosą w zębach te płytki. Po jednej. Tonę siedemset. Na łazienkowe też czekamy do tygodnia, więc w najgorszym wypadku do 10 października. Stan przedzawałowy przy kasie prawie miałam, ale co tam. Przeżyłam. Kupiliśmy też schody strychowe, miskę WC i umywalkę. Żeby nie było, nasz model jest tylko w Castoramie, nigdzie indziej, bo generalnie dedykowany na ukraiński rynek.
Niedziela to luksfery i materac, czyli stosunkowo niewiele, ale ważne rzeczy.
Mieliśmy też kupić grzejnik łazienkowy, ale... Tak, tak, nie ma. To znaczy jest, ale nie w tym rozmiarze, a w innych sklepach nawet nie bardzo wiedzą, że istnieje, taka świeżutka nowość. W katalogu producenta nie ma. Naprawdę mamy wymagania... Dzwoniłam dziś po sklepach, mają mi sprawdzić, ile będzie trwało i kosztowało zamówienie. A jak nie, to sobie do producenta zadzwonię, a co.
Zaraz zabieram się za dzwonienie o nasze AGD, mam już dwie oferty, potrzebuję trzeciej i będziemy zamawiać.
Piec już stoi w kotłowni, naczynie przelewowe czeka na transport na strych, zasobnik też już mamy.

Poza tym szykuję się do kolejnych zakupów, ale już mniejszych, na tort dla Syna. Muszę się skontaktować z najlepszym Cukiernikiem, żeby mi powiedział, gdzie mogę masę cukrową kupić, bo mój punkt mi zamknęli. Nie wiem, jak te urodziny będą wyglądać, bo...
TADAM. Odliczamy dni do przeprowadzki. 14-16 października Osobistego nie ma, a po jego powrocie chcemy iść do siebie. To niecały miesiąc!!

wtorek, 16 września 2014

Żeby za dobrze nie było...

Za długo cieszyliśmy się zdrowiem,. Córa złapała infekcję wirusową i dusi ją, jak psa. Wczoraj byliśmy u lekarza, po powrocie zaczęło dusić też Syna. Bajka. A ostatnie noce i tak były średnio przespane. Leczymy się niniejszym. Szkoda mi tylko jutra, bo miały się zacząć zajęcia z tańca w przedszkolu, ale nie przeskoczę. Pominę, że budowlanie znowu nam to rozpierniczyło plany, bo dostawy się zaczęły. Osobisty się musi z pracy urwać, żeby odebrać, bo dziś przyjeżdża zasobnik, jutro piec. Pod koniec tygodnia zamówimy płytki, bo mamy większość wybraną. Z łazienką czekamy tylko, aż Cudowna Pani Projektant nas oczaruje.
W ogóle dopadła mnie chandra i to niekoniecznie jesienna. Sypie się na paru frontach, głównie na linii międzypokoleniowej, czas ucieka przez palce, a do przodu jakoś tak wolno idzie. Walczymy o każdy dzień, powoli się pakujemy, żeby iść do siebie. Ale to wszystko trwa, opóźnia się i komplikuje. Dobrze chociaż, że pogoda wróciła, to wylewki jakoś schną, bo wilgoć w domu przeraźliwa. To też mnie dobija, bo nie wiem, kiedy my to wysuszymy tak na finito, choć z drugiej strony, jak tylko zacznie działać podłogówka, to wyschnie. Byle do 4 października, kiedy będzie można zacząć układać płytki. Potem ustawić piec, zasobnik...
Jest jeden plus. Kasa ucieka z konta, ale widać na co. Zaczęły się grube zakupy. I te mniejsze też, bo ostatnio kupiłam sobie deskę do krojenia. Muszę też zrobić listę zakupów gospodarczych, w stylu proszek do prania czy papier toaletowy. To takie rzeczy, które jak są, to się nie widzi, a jak trzeba kupić, to za horrendalną kwotę wychodzą.

niedziela, 7 września 2014

Panienka na telefon

W czwartek przyjechała ekipa robić wylewki. Pomijając budowlaną precyzję, bo mieli być na 7, a przyjechali na 14, bo właściciel o nas zapomniał, to wszystko w porządku. My zmieniliśmy plany, pojechaliśmy do południa do Krakowa, na obiad, a potem na chwilę jeszcze z Córą, po odebraniu jej z przedszkola, na budowę. Akurat panowie się rozkładali. Panowie, wszystko młodsze ode mnie... No ale panowie ;)
W związku z opóźnieniem kończyli w piątek, a że Osobisty urlop miał na czwartek tylko, ja musiałam jechać im zapłacić. Córa do przedszkola, Syn i ja pilnować pracowników. A że budowlańcy z kobietami nie bardzo chcą gadać, nawet o kasie, to ubrałam się tak, że nawet jak nie będą chcieli mnie słuchać, to zrobią, co mówię. Wiecie, dekolt po pępek, z przodu i z tyłu itd :P Osobisty określił, że blondynka na budowie :P tam od razu blondynka, ruda :P W czwartek byłam bardziej blondynką, bo w sukience z dekoltami nawet większymi.
Przyjechałam, trochę porozmawialiśmy, obejrzałam, jak zrobili, pożartowaliśmy troszkę, dowiedziałam się, że nic nie potrzebują i za godzinę skończą, więc zebrałam się do mojej pracy. Po niecałej godzinie dzwoni Osobisty, że panowie za mną dzwonili. Pojechałam, szef był, wypłaciłam, poprosiłam o wniesienie drabiny do blaszaka. I jak ten blaszak poszłam zamknąć, panowie się pakowali, to podsłuchałam rozmowę. Bo panowie nie wiedzieli, że już wracałam.
- Gdzie się podziały takie kobiety?
- W łóżkach facetów, których stać na taki dom.

Podniosło mnie z 10 cm nad ziemię, w dupie ubyło, a w cyckach przybyło :P Serio. A panowie mi kluczy nie chcieli oddać, bo jeszcze kiedyś wpadną :P

Niniejszym mamy wylewki. W domu sezon martwy, musi wyschnąć. Robimy zakupy, rozglądamy się, teraz Osobistego czeka praca na polu. Koszenie, podsypanie pod schody i takie tam przyjemności. Choć w sumie w przyszłym tygodniu już zasobnik przyjdzie, trzeba zamówić piec, kibelki, umywalkę... Ja mam wolne niejako, więc Córę do przedszkola i tu będę wracać.

wtorek, 2 września 2014

Jezu, jak się cieszę...

Jak komuś się ze starą piosenką skojarzyło, to źle mu się skojarzyło, bo pełnej kieszeni to ja nie mam i długo mieć nie będę. W czwartek mamy umówioną ekipę do wylewek. To pierwszy powód do radości, bo naprawdę bliżej, niż dalej. Jeden dzień i będą podłogi. Co z tego, że chwilowo ogrzewanie podłogowe mamy nieszczelne i Osobisty nie wie, na którym łączniku... Ech...
Drugi powód do radości to to, że na wadze pokazało się 6 z przodu. Powoli, bo powoli, ale idę w dół, a wczoraj nawet weszłam w spodnie sprzed ciąży z Synem, bo w te sprzed Córy wchodzę bez problemu. Jeszcze do komfortu trochę, ale weszłam.
A co do pełnej kieszeni. Niedługo zostanę bez kasy zupełnie. Macierzyński z końcem listopada się skończy, potem urlop i urlop wychowawczy, bez prawa do zasiłku. Tak, idę na wychowawczy. Zostaję z dzieciakami. Po pierwsze, bo nie mam z kim zostawić Młodego, a całe przedszkole Młodej by mi sporo zeżarło z kasy, bo czesne pełne, a nie godzinowe plus dojazdy... A po drugie, ważniejsze, z Córą byłam długo, Syna nie chcę tego pozbawiać. Kasa rzecz nabyta. Z mniejszą dawaliśmy radę. A widoku, jak rozwija się moje dziecko nikt mi nie wróci. Czas mija w zastraszającym tempie, jeden dzień, to postęp milowy. I ja chcę w nim uczestniczyć.

poniedziałek, 1 września 2014

I 1.IX znów ważny

Nie będę pisać, że pierwszy dzień w przedszkolu i w ogóle, bo nie pierwszy, a Córa to stary wyjadacz i do przedszkola, prócz rozpaczliwego "Będę tęęęsknić" i ryku półminutowego na pokaz biegnie do dzieci z pieśnią na ustach, a do mamy, jak ją ta odbiera, jak na ścięcie. Ale pierwszy na galowo, ot, taki wymóg, bardzo sympatyczny zresztą. Za trochę ponad trzy tygodnie będzie pasowanie. Już zapłaciłam za podręcznik i ubezpieczenie, jeszcze trzeba skompletować wyprawkę. I może za czesne by się przydało zapłacić. Hm...
Dumna jestem. Tak po prostu. Jestem mamą przedszkolaka.

piątek, 29 sierpnia 2014

9

Istnieje półtora roku, połowę czasu w brzuchu, połowę na świecie. Kocham od półtora roku, tulę od 9 miesięcy i patrzę, jak się rozwija. Ten miesiąc przyniósł wiele zmian motorycznych, i tak:
- siada sam
- wstaje przy meblach (wstawanie idzie szybciej, jak nikogo nie widzi, inaczej: tak będę siedział i się darł też  będę), przy nogach, wózku, siostrze ;)
- porusza się - początkowo się czołgał, podciągając się na rękach i odpychając jedną nogą, teraz tak śmiesznie podskakuje do tego - czasem staje na czworakach, przejdzie trzy kroki i... na brzuchu jest szybciej, podejrzewam, że panele mają z tym coś wspólnego - w każdym razie porusza się w tempie błyskawicznym
- potrafi zrobić dwa, trzy kroki przy meblach
- odstawił butelkę - pije z niekapka, a całą resztę łyżeczką
- z piersi pije rano i wieczorem, czyli przesypia noce, od około 8 wieczór do 5.30, 6 rano.
- włazi na łóżko Córy i potrafi z niego zejść, przy czym jej łóżko ma 12 centymetrów
- je już z nami, prawie wszystko, łącznie z krowim mlekiem
- zasypia sam wieczorem, przy czym ile się nakręci, nasiada i nawstaje, to jego
- pokazuje, ile ma kłopotów
- robi papa
- chodzi za ręce
- smoczka używa sporadycznie, na 4 spania, w tym nocne, czasem tylko raz, nie licząc trzymania go w ręce
- sadzanie na nocnik 1:1, za pierwszym razem wrzask, bo on wstaje, za drugim posiedział, ale nic się nie zrobiło, próby trwają
- tata - leżenie na brzuchu przyniosło efekt już drugi raz i tata zachwycony, mama, baba, bejbej, błabłabła
- ma 4 zęby, 75 cm na stojaka i 9 kg, ubranka 74 poszły do innego dziecka, 80 powoli też małe
- frustrat z niego, jakich mało - wystarczy, że Córa się zbliży, wścieka się, choć oczywiście nie zawsze, jak czegoś nie dostanie, wścieka się, jak go nikt nie chce prowadzać i trzeba siąść na pupie, wścieka się, przy czym, jak już się zajmie, potrafi się długo sam bawić
- nareszcie pokochał spacery i możemy iść na zakupy, czy na plac zabaw - przejdzie już przez rurę, pohuśta się, zjedzie ze zjeżdżalni - to oczywiście z pomocą, więc ma zabawę
- przytula się - kocham...

wtorek, 26 sierpnia 2014

Mąż, czyli ktoś, kogo nie pociągam i kłamca w jednym

Facetom się w głowach, żeby nie powiedzieć dosadniej, poprzewracało. Myziam tego mojego Osobistego, przymilam się, łaszę, jak kotka, a ten mi mówi: "Idź spać." No nie pociągam chłopa, jak nic. Cholera, no, po niecałych ośmiu latach razem taki afront. Być może miał na to wpływ fakt, że wcześniej się razem myzialiśmy prawie dwie godziny, ale bez przesady, żeby tak "Idź spać" od razu. Szczególnie, że wcześniej deklarował, że chce drugi raz. Kłamca. No wierutny kłamca. Kłamca, którego nie pociągam.

Chlip. Zważywszy, że mnie się rycząca trzydziestka włączyła i zadatki na nimfomankę mam, to wiadomość, że facet ma troszkę ograniczone możliwości mnie smuci wybitnie. Seksu mi się chceeeeeee.

A tak na poważniej. Osobisty urlopuje się dzielnie, czyli ciągnie budowę, ile może. Cały dom w styropianie mamy, część już zafoliowana i osiatkowana. Do tego wczoraj po wielkich bólach wybraliśmy lodówkę, oszczędzając przy tym 1,5 tysiąca. Choć na konto nie trafiło, bo pójdzie na poczet czego innego. Mamy też wytypowaną płytę, bo wcześniejsza nam się skończyła, znaczy Mastercook zwinął żagle. Wiemy też, że koniecznie chcemy pralkę z serii slim. Do małej łazienki to istotne, a praleczka głęboka na 45 cm nadal może mieć nawet 9 kg załadunku. Oczywiście takiej kobyły nie kupimy, ale 6 już godna zastanowienia.
Wstępnie wiemy, jaki chcemy materac. A materac ważna rzecz. (Seksu!!!), więc to duży plus.

To wybieranie fajne jest, ale mnogość produktów na rynku miesza w głowach, a lodówki, w których nazwa różni się jedną literką i trzeba je porównać ocokaman doprowadzają do szału.

czwartek, 21 sierpnia 2014

Samotny wieczór

Dzieci śpią od prawie godziny. To jeden z nielicznych dni, kiedy idą spać razem tak wcześnie, zazwyczaj któreś, częściej Córa, harcuje. Z utęsknieniem czekamy z Osobistym na takie wieczory, a tu... jego nie ma. Na dodatek spóźnili się na samolot, jeszcze nie wiedzą, kiedy lecą, ale próbują bukować na jutro. W każdym razie nasze plany poszły się przejść, ale tak to z planami bywa.
A ja zamiast cieszyć się, że mogę odpocząć, martwię się, czy znajdą hotel i kiedy wrócą. I pewnie nie do Krakowa, a do Katowic i znowu problem z powrotem. Ech, nie znoszę tych jego delegacji, zresztą, on też za nimi nie przepada. Nigdy nie wiadomo co i jak. A opóźnienia się zdarzają, jak widać. To już druga taka sytuacja. Dzieciaków tylko szkoda, bo czekają, bo ja, jak widać, daję radę.
Idę spać, czas skorzystać z wolnego. Dorośli są, dadzą radę, wrócić muszą. A Córa jutro przynajmniej bez problemu pojedzie do przedszkola i do ZOO. Bo Tatisia nie zobaczy.

środa, 20 sierpnia 2014

Walizka

Pakowanie manatek Osobistemu weszło mi już w krew. Z zamkniętymi oczami pakuję, co potrzebuje. Znów polecieli. Znów z szefową. Tak, Osobisty ma kobietę za szefa, ostatnio co prawda szefował sam, bo ona była na urlopie, ale co to za szef z jednym podwładnym, do tego z sobą jako ten podwładny? Tak, tak, to dwuosobowy zespół. Ja tam się cieszę, że ona szefuje, bo jest naprawdę dobra. Poukładana, zaradna kobieta. Dobrze się dogadują, dobrze im się razem pracuje. I super.
Wiele osób, jak tylko się dowiaduje, że oni sami jeżdżą, zaczyna swoje głupie gadanie. A bo razem w hotelu, kolacyjki, zwiedzanie i wypady na miasto. A ja pytam i co z tego? Nie, nie jestem zazdrosna. Po pierwsze ufam, a po drugie, po co? Taką ma pracę. Że wspólny hotel? Jakby jechał z kolegą, to w tym samym hotelu byłyby inne laski i co? Też mam mieć zastrzeżenia? Poza tym kolacje służbowe, czasem mają czas na zwiedzanie. I niech korzystają, jak mogą. Koniec. Kropka. Wczoraj to jej nawet chciałam wpakować swetr (czy sweter?) do walizki Osobistego, bo ostatnio do Szwecji sobie nie wzięła i marzła. Tyle na temat mojej zazdrości. Głupie? Może. Dla mnie praktyczne, nie muszę się zamartwiać, co oni tam wyprawiają. Poza tym czego oczy nie widzą...

sobota, 16 sierpnia 2014

Noc na budowie

Brzmi prawie, jak noc  w muzeum... Ale było ciut inaczej.
Planów na rocznicę ślubu mieliśmy kilka. Albo standardowa restauracja, uprawiana przez większość par, albo kolacja na budowie, i tu wersja z robieniem czegoś przeze mnie lub zamawianiem, a w końcu ostatni plan zakładał kolację na budowie ze spaniem tam.
Padło na próbę spania z własnoręcznie zrobioną kolacją. Zrobiłam paszteciki drożdżowe, barszczyk z papierka, rafaello na krakersach i jazda na budowę. W samochodzie prócz nas, czyli mnie i dzieciaków, bo Osobisty prosto z pracy na budowę, pościel, dwie kołdry, parę koców, poduszki... Pojemne to moje autko.
Troszkę baliśmy się, że Córa nie będzie chciała tam spać, ale postanowiliśmy spróbować, a jak coś, wrócić tu.
Kolacja wyszła mi pyszna, było karmienie się nawzajem, jak na weselu, masa śmiechu i czasu. Czasu tylko naszego. Potem spacerek po zakupy na późniejszą kolację, bo jedliśmy o 16, coś na śniadanko. Córa zażyczyła sobie plac zabaw, potem spacer do koników. Niespiesznie, trzymając się za ręce, na ile wózek pozwalał. Od koników niedaleko było na cmentarz, więc też tam zawędrowaliśmy i...

Wierzycie w przypadki? Nasze życie, Osobistego i moje, jest ich pełne, możecie więcej przeczytać w zakładce "O nas". 14 sierpnia 2010, czekając, aż przyjdzie świadkowa z koleżanką, by mnie ubrać, dostałam smsa, że jeden z uczestników w mojej pracy zmarł. Ot, kierownik zapomniał, że to dzień mojego ślubu, to był środek naszego urlopu, posyłał do wielu. 14 sierpnia 2014 stanęłam nad jego grobem.

Powrót był ciężki. Córa zaczęła płakać, że ona nie chce na budowę, ona chce do babci. Przytulenie Tatisia działa jednak cuda i weszła, a potem było już z górki. Zjedliśmy, wysłaliśmy dzieci spać i mieliśmy chwilę dla siebie. Było cudnie, moc przytulania, dużo słów, dużo czułości.

Dom przywitał nas ciepło, otwartymi ramionami. To nasze miejsce na ziemi.

Restaurację też zaliczyliśmy, żebym nie musiała obiadu gotować. Taką z placem zabaw, pysznym jedzeniem i wspaniałą obsługą...

czwartek, 14 sierpnia 2014

4 lata małżeństwa

Dziś mija czwarta rocznica naszego ślubu.
Ostatnia.
Więcej nie będzie.

Jakie to były lata?

Było słodko, choć czasem łzy lały się, jak z fontanny.



Grosz się sypał tu i ówdzie...


Na szczęście potrafiliśmy też wzlecieć do nieba.




Następna będzie obchodzona już u nas. W naszym domu. Ta jest ostatnią tu.
Czy kocham? Tak. Mądrzej, dojrzalej, pełniej. Kocham z pełną świadomością, co to słowo znaczy.

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Odkuci i zapraszam na wycieczkę po domu :)

Jesteśmy odkuci. Znaczy skończyłam sprzątać po tynkach, bo finansowo to bynajmniej odkuci nie jesteśmy. I jak kiedyś jeszcze zechce nam się budować dom (buahahaha), to na pewno nie będę sprzątać przed tynkami. Z kurzu odkuwa się łatwiej.
Chcecie zobaczyć domek? I tak Wam pokażę.

Zapraszam. Front w części, bo przed garażem stoi samochód, a nie chciało mi się rejestracji wycinać, poza tym brama garażowa jest biała, a nie mahoniowa, taka brudna.



Widok z salonu, na kawałek ściany między kuchnią, a łazienką, plus fragment filaru. Dziura pozostawiona na luksfery, żeby troszkę doświetlić łazienkę.


Kuchnia, strona południowa, od strony salonu


Kuchnia od korytarza


Jadalnia, okno wschodnie i południowe, południowe się otwiera, tzw suwanka


Jadalnia, suwanka i okno zachodnie


Stojąc w salonie widok na kuchnię i filarek, tam drzwi nie przewidziano, mały otwór to wejście do łazienki


Salon, kawałek jadalni też widać


A oto cały salon, ściana południowa i zachodnia


Salon, ściana, gdzie ma być kominek


Wejście do małego pokoju na dole, tu też będą drzwi, plus nasze tymczasowe schody ;)


A oto góra, idąc od klatki schodowej po prawej stronie pokój dziecka, Córa zadecydowała, że to pokój brata, większy, ale od północy


Drugi dziecięcy


Nasza sypialnia, jeden z dwóch pokoi na górze, bez skośnego sufitu


Tego chyba nie muszę wyjaśniać? ;)


Narożny kibelek ;)


Połowa dużego pokoju, tu też jest kawałek prostego sufitu

Druga połowa pokoju

I pokój najmniejszy, zwany garderobą


A to widok od strony pokoi maluchów na korytarz na górze. Tak, wejście do łazienki jest po skosie.


Jak widzicie cała góra jest już wyłożona w styropianie. Łazienkę jeszcze w folię i podłogówka i można lać ;) Dół też już częściowo zrobiony, dziś będzie dalsza część. W jadalni jest już położony jeden pasek folii pod ogrzewanie podłogowe. Na dole jest jeszcze wiatrołap i kotłownia z garażem.



wtorek, 5 sierpnia 2014

Naturalna bliskość

Blisko, serce przy sercu, oddech przy oddechu, naturalnie. Kocham ten stan. Wiążę go i wszystkie problemy znikają. I jesteśmy oboje, nadal dwoje, a jednak jedno, jak podczas ciąży. Oboje spokojniejsi, szczęśliwi.

A ręce wolne i dom ogarnięty...
Tissana pisała, że nosi. Jak widać, ja też noszę. Noszę, tulę. Nie, moje dziecko się nie przyzwyczai, moje dziecko już jest przyzwyczajone. Było, nim wzięłam je pierwszy raz w ramiona. Nim zobaczyłam, że jest z nami. Było noszone 9 miesięcy ciąży, serce przy sercu, oddech przy oddechu, naturalnie. Nie mam prawa go tego pozbawiać. I nie pozbawiam, czerpiąc z tego mnóstwo radości.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Mój pierwszy raz

Niepewność przeplatała się z pewnością, że chcę, że muszę spróbować, że nie mogę czekać ani chwili dłużej. Chciałabym, a boję się. Obok tego ogromna chęć, ogromne pragnienie, by wszystko, co zrobię, było perfekcyjne, by się udało jak najlepiej, najwspanialej. Drżenie rąk, przedłużające się chwile oczekiwania, słodkie, cierpkie, niecierpliwe dłonie, moc zapachów, wrażeń...
Efekt przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Słodki smak na języku, ogromna ulga, duma i nieopisana wręcz radość.
Tak właśnie powstawał mój pierwszy dżem :P:P
Nigdy nie robiłam dżemów. Jakieś sałatki, ogórki, soki, to tak, ale dżemu nie. A jakoś w piątek, czy czwartek zebrałam aronię, żeby mi jej ptaki nie zebrały. Ciacho obowiązkowo, a oprócz tego postanowiłam zrobić z nich dżem. I to dżem w wersji dla leniwych lub zapracowanych. A że ja ostatnio jestem zapracowana, a generalnie leniwa, to skorzystałam. Dżemu się nie miesza, a się nie przypala.

A przepis banalnie prosty, tylko trzeba powściągnąć ręce.

Dżem dla leniwych
2 łyżki octu
4 kg owoców - u mnie 3 kg aronii i 1 kg jabłek bardzo drobno pokrojonych
1 kg cukru

Na dno garnka lejemy ocet, na to owoce, (sądzę, że jabłka się nie rozprażą, ale aronia daje radę, brzoskwinie też), wszystko zasypać cukrem NIE MIESZAĆ, przykryć i zostawić na dobę. Po tym czasie wstawić na ogień, odkryć i NIE PRZYKRYWAĆ, NIE MIESZAĆ przez kolejne 4 godziny. po 4 godzinach dżem jest gotowy, ja dodatkowo zmiskowałam, jabłka zblendowałam, bo mi się nie rozprażyły. Do słoików, słoiki do wody, zagotować i odstawić do zimy :)

Można dać mniej cukru, bo bardzo żeluje, ja prawie nie mogłam nałożyć do słoika, tak miałam zżelowane. No i to ewidentnie jest "Dżemik, a nie galaretka" cytując Osobistego, który niskosłodzone sklepowe uważa za galaretkę i wyjada ze słoika.

Po wszystkim satysfakcja gwarantowana :) orgazm dla zmysłów.

piątek, 1 sierpnia 2014

Co mnie u matek, nie koniecznie młodych, irytuje

Ostatnio byłam na placu zabaw i mi się na przemyślenia zebrało. Zaczęło się od krytyki mojej osoby, a skończyło na liście rzeczy, które mnie denerwują.
Ale po kolei.
Córa uparła się, że na plac zabaw pójdzie w sukience. No to poszła, przecież nie mnie będzie tyłek bolał od zjeżdżalni. I szalała po wszystkim, bo ja nie z tych, co tu nie właź, tam brudno. Rzeka obok jest ;) I jakieś dwie mateczki patrząc na nią i na mnie zaczęły komentować scenicznym szeptem:
- Niektóre matki to ubiorą dziecko, jak na bal, a potem tu nie wchodź, tam nie wchodź, bo się ubrudzisz, albo zniszczysz.
I tak sobie pomyślałam, że wkurzają mnie mateczki, co oceniają, zupełnie nic nie wiedząc. Może mam ochotę ubrać dziecku nowe spodnie, żeby je poplamiło. Mam do tego prawo, bo to moje dziecko, moje. Mam też prawo pozwolić dziecku jeść od rana do wieczora słodycze. Bo kiedyś znajoma, bardzo daleka do Córy powiedziała, że to ostatnie ciastko. Nigdy bym się nie odważyła powiedzieć tak do obcego dziecka, bo nie wiem, jakie ma zasady w domu.
Idąc dalej. Wkurza mnie niemiłosiernie porównywanie. A mój już robi to, a twój? O, nie robi, a to źle...
Córa w wieku Syna już raczkowała, siadała sama, on nie. Chyba powinnam poruszyć niebo i ziemię, ale... Nie porównuję, a na pewno nie analizuję, czy to źle, czy dobrze. I bardzo nie lubię, jak się moje dziecko porównuje do innych, bo moje dziecko jest po prostu inne, nie gorsze, nie lepsze, inne, jedyne w swoim rodzaju.
Denerwują mnie też mateczki wiecznie ufajdane, niezadbane. Ja nie maluję się codziennie, ale tego nie robiłam nigdy. No, może w liceum tusz musiał być. Ale włosy mam umyte codziennie, lekki psik perfumami też. I ubranie czyste, choć czasem zmieniam trzy razy na dobę. Nie mam przeglądu, co dziecko jadło.
A najbardziej mnie denerwuje, jak siądzie jedna z drugą, kolejna obserwacja z placu zabaw i narzekają, że dziecko tak daje w kość, że dla męża nie ma czasu i mąż narzeka, bo nie wyprane, nie poprasowane, a o seksie to nie ma mowy, bo przecież spać trzeba i dziecko i w ogóle. Też miewam niewyprasowane, pranie dziś pewnie pójdzie cały dzień, tak się nazbierało (głównie przez zepsutą pralkę), czasem mam nieodkurzone dwa razy w tygodniu, tylko raz. Ale staram się to porobić, a dla męża czas być musi, choć pięć minut. A na seks zawsze jest siła, jak mówi Osobisty.
Matka to rola życiowa, nie jedyna. Nie może przysłonić innych ról. Nie może stać się sensem istnienia pod tytułem mówię tylko o dziecku, sprawdzam tabelki, porównuję, pouczam, bo wiem najlepiej. Nikt nie wie najlepiej i każde dziecko jest jakoś źle wychowane. I każde najlepiej, jak rodzice umieli.

wtorek, 29 lipca 2014

8

Przez ostatni miesiąc Syn poczynił kolejne postępy:
- siedzi sam bardzo długo i bawi się zabawkami
- najlepszą zabawą jest pudło, wyjmowanie i wkładanie zabawek, potrafi nad tym siedzieć bardzo długo
- je w foteliku do karmienie, najczęściej mi pomagając, czyli łapki w zupie, budyniu, serku...
- wstaje w łóżeczku, trzymając się mojej nogi, wózka, fotelika do karmienia
- staje w pozycji do raczkowania i giba się do przodu i do tyłu
- staje też niestety w wózku, nawet przypięty potrafi się wyciągnąć tak, że rączki dostaje tam, gdzie ja powinnam trzymać
- leżąc na brzuszku kładzie głowę na boku i tak się przytula - uwielbiam
- jak tylko ma pod nogami grunt, czy to wózek, podłoga, łóżeczko, sprężynuje na nogach, nie ma znaczenia, czy ktoś go trzyma, czy sam się trzyma łóżeczka
- siedząc, potrafi położyć się w przód i wstać z tej pozycji
- pokazuje, gdzie coś i ktoś (au) ma oko
- zaczyna nieśmiało robić papa, zazwyczaj nie w czasie, ale co tam ;)
- bawi się trzema zabawkami na raz ;) po jednej na ręce plus buzia
- do jadłospisu z poprzedniego miesiąca doszły maliny, porzeczki, absolutnie się nie przyjęły, budyń na krowim mleku, już wszystkie rodzaje mięsa, czyli je praktycznie wszystko, wczoraj wciągnął wafelka z kremem
- waży 8,6 kg, ma 73, 74 cm, bodziaki nosi 80, nawet 86, wiadomo, chłopaka nie wcisnę ;), 74 koszulki, ale już kuse rękawy
- sylabizuje: bababa, meme, bebe, do tego rrrrrrrrrrrrrrr z pluciem, uwielbia, takie gardłowe oczywiście, guga, babu, emem, tate i abziu

No i oczy mu ciemnieją, choć jedno po mnie, prócz nosa, bo tak, to blondasek drugi rośnie :)

To chyba tyle, jak coś mi się przypomni, zrobię edit :)

No i edit ;)
Do jadłospisu też jajecznica, serek homo i jogurt, a do wypowiadania "nie" - bo cóż może być innego, skoro u Córy ostatnio wszystko na nie?

środa, 23 lipca 2014

Randka

Wczoraj na lody z Osobistym poszliśmy, ale nie takie w wafelku i jedzone na drodze. Kulturalnie, przy stoliku, pucharki i chwila dla siebie.
A było to tak:
Wracaliśmy z przedszkola, przejeżdżam koło lodziarni, a Córa do mnie mówi, że pojedziemy na lody, jak tatuś przyjedzie. Miałam mu nic nie mówić, żeby miał niespodziankę. I pojechaliśmy wieczorem. Syn do fotelika, dostał wafelka i go nie było, Córa liznęła swojego może 5 razy i poszła do kącika dla dzieci. Prawdziwa randka. Dawno nigdzie nie byliśmy, na szczęście dziecko o nas dba...

wtorek, 22 lipca 2014

Czego uczy przedszkole?

Dziś po raz pierwszy Córa wygoniła mnie z domu, bez śniadania, bo ona zje w przedszkolu. Do przedszkola biegła, jak na skrzydłach, biegiem przebierała buty, bo będą robić dinozaura z gazet. Do sali też pobiegła bez pani. Magia. Miód na moje serce.
A przedszkole uczy. Takich rzeczy na plus i na minus też.
Na razie po stronie minusów mamy plucie (Julka pluje na Milenkę, Milenka na Hubercika, Hubercik na Adasia...).
Na plus mamy próbowanie. Córa zaczęła próbować nowych rzeczy. W piątek jadła obiad w przedszkolu i spróbowała żurek. Nie zjadła co prawda, bo niedobry, ale spróbowała. W domu doszedł i został zaakceptowany szczypiorek i dżem jeżynowy, wczoraj w efekcie wyjadany łyżeczką ze słoika. Do tego Córa zaczęła w końcu pić z normalnego kubka, a nie tylko błaznować przy tym. Bo nikt nie pije z niekapka w przedszkolu. Nauczyła się też paru nowych piosenek, ostatnio na tapecie "moja mama jest wspaniała" i "Dwóm tańczyć się zachciało". No i drabina nie stanowi już żadnej przeszkody.
I coś nie do końca kwalifikowalne. Mianowicie Córa mówi po angielsku, wplata pojedyncze słowa lub całe zdania. Niby ok, taki sens ma przedszkole językowe, ale... Ona nie do końca wyraźnie mówi, więc czasem po polsku muszę się wysilać, a po angielsku to już w ogóle...
Łan, tju, tri, forest, fajf, siz, siedem... - tak mnie ostatnio zagięła. A czemu forest? Four and five, nie wyłapała tego and i zrobiła sobie forest słyszany gdzie indziej.
Wczoraj pytam się jej, z kim się bawiła w przedszkolu.
- Z Hubercikiem - oczka spuszczone, słodki głosik. Kobietka. Co z tego, że 2,5 - letnia?

czwartek, 17 lipca 2014

Podstawowe wyposażenie kury domowej




Oto podstawowe wyposażenie niekonwencjonalnej kury domowej. Ostatnio te narzędzia mam w rękach najczęściej. Po co? Otóż skuwam resztki tynków z podłogi, wszelkie strupy, plamy i tak dalej, bo choć chłopaki porządnie sprzątały, to zawsze coś zostanie. Szczególnie w rogach. Gdzie się da szpachelką, robię szpachelką, gdzie nie, to młotkiem. Jak ktoś mi powie, że od czegoś wolałby kamienie na drodze tłuc, to usłyszy, że nie wie, co mówi. Ja bym nie wolała, choć tłukę w domu. Nigdy tak nie powiem. Ręka odpada po 15 minutach, a idzie to, jak krew z nosa. To znaczy, tak mi się wydawało, póki Syn się nie uśpił. Próbowaliście robić głośną robotę po cichu? To się dopiero wlecze...

sobota, 12 lipca 2014

Flirtować każdy może

Pojechałam wczoraj na budowę odebrać wannę, brodzik i kabinę prysznicową. Przyjechał z nimi całkiem, całkiem pan i od drzwi:
- Muszę panią wykorzystać - uśmiech miły, baaarrrdzo miły.
- A do czego? - pytam grzecznie (ciut może niegrzecznym tonem)
- A do noszenia tego.
- Tego to się spodziewałam akurat.
- Ale najpierw niech mi pani tu podpisze.
Podpisałam się nazwiskiem i na chwilę zawahałam, bo faktura na Osobistego.
- Imię też, czy wystarczy nazwisko?
- Imię, numer dowodu, numer paszportu... - uśmiecha się szeroko.
- Pewnie, a numer buta i rozmiar stanika też pan chce?
Facet spojrzał na stanik, który akurat mi z dekoltu deko wystawał i tylko się uśmiechnął. A muszę powiedzieć, że odkąd karmię to i ten rozmiar mogę podawać bez wstydu. Ciekawe, czy facet ma miarę w oczach. Znam takiego jednego co ma i zawsze wiedział, ile mam, choć nigdy nie dotykał.

Miło tak czasem poflirtować, pogadać głupio, bez zobowiązań. Lubię. I mogę. Osobisty też. A ostatnio mi brakowało, bo koledzy Osobistego jakoś nie bardzo, w sumie się im nie dziwię, że się hamują, a ten, co miał metr w oczach jakoś tak zniknął z oczu mych. Hm... Trzeba coś z tym zrobić.

Poza tym to jaram się niesamowicie na myśl o tym, że mamy brodzik i wannę i kabinę też. Co z tego, że kibelka jako takiego nie mamy, bo zestaw podtynkowy się jako kibelek raczej nie liczy.
A w ogóle to ładną mamy wannę?
Cersanit Virgo 170. To tyle w temacie narożnej. Tej naszej wybranej nie dałoby się umyć bez wchodzenia do niej, dziękuję, postoję, a i miejsca w niej stosunkowo niewiele, padło więc na podobno ostatnio najpopularniejszy model. Mieszczę się w niej cała :P Prawie cała na leżąco, w połowie pleców się zginam.
Problem tylko będzie z wpakowaniem jej na górę, bo wanna będzie w górnej łazience, ale co tam, jakoś damy radę. Bo my nadal schodów nie mamy, nawiasem mówiąc.