U nas to raczej jesień, choć dziś było -8, ale u mamy pięknie, wszystko przykryte białym puchem, aż skrzy. Wszystko takie same, nie ma zaniedbanych nagrobków. I te widoki na Babią Górę pokrytą śniegiem.
Szalenie jestem zmęczona. Osobisty nadal walczy z chorobą, to, co początkowo braliśmy za astmę, jest zapaleniem płuc. Sytuacja opanowana, choć nadal słaby. Zwolnienie ma do środy, zobaczymy, co dalej.
Powoli planujemy święta, na spokojnie, bez szaleństw, bo ileż zjemy w czwórkę. Ojciec przyjedzie na wigilię, ale ona prawie nic nie je, byle posiedzieć razem, choć na pewno będzie ciężko.
Bezdomniak dostał budkę ze starej szafki, obłożonej od środka styropianem i włókniną.
Siedzi tam i wychodzi tylko na jedzenie i głaski. Kiedyś chciałam go zabrać do weterynarza, ale wyrwał drzwiczki z transportera i wystrzelił z niego na dwa metry. Obraził się na całe pół dnia, ale to pokazało dobitnie, że nie będzie domowym kotem. Bo w domu też nie bardzo, od razu chce wychodzić. Żal mi go, ale nie zbawię całego świata.