środa, 24 listopada 2021

Z życia covidowca

 W zasadzie nie jest źle. Jak puściły zatoki to prawie nic mi nie jest, owszem, słaba jestem, ale bywało gorzej. Natomiast najgorsze, co przyniósł covid to brak smaku i węchu. Nie czuję kompletnie nic. Gotowanie jest problemem, muszę latać do Osobistego, żeby próbował. Jedzenie jest nijakie, więc nic mi nie smakuje. Nie czuję zapachu świeżo wywietrzonej pościeli, spalenizny, niczego. I wydawać  by się mogło, że to fajne, bo nie ma smrodu (jestem chińskim ochotnikiem chodzącym do kuwet), ale w głowie jest źle z takim brakiem zmysłów. Nie czuję się bezpiecznie, wiem, że wielu zagrożeń po prostu nie wyczuję. I o ile teraz siedzimy wszyscy w domu i jedynie, co mi grozi to rozstrój żołądka po zjedzeniu czegoś nieświeżego, czego inni nie jedzą to i tak nie jest mi komfortowo.

piątek, 19 listopada 2021

Trafiona

 Klarka pisała, że mamy ciężki czas. O nie, wtedy to było lekko, teraz to już jest jazda bez trzymanki.

We wtorek dowiedziałam się, że Syn jest na kwarantannie, bo miał kontakt. Ja od poniedziałku miałam tak zapchane zatoki, że o matko. I łeb mi pękał. no ale zero podejrzeń. Dopiero, jak straciłam smak i węch i ta jego kwarantanna to mnie olśniło. No i wczoraj zasiliłam statystyki pozytywnym testem. Syn dziś. Osobisty nie ma objawów, nie ma też kwarantanny, ale siedzimy na tyłkach, bo to wiadomo, prawo prawem, Covid Covidem. Najbardziej przerażona byłam tatą, bo byłam tam całą niedzielę. Ale na razie nie ma objawów, sporo osób zaangażowało się w pomoc, damy radę. Osobisty tam jutro jedzie, bez kontaktu, zapalić w piecu i zostawić zakupy, do środy wytrzymamy, jak będzie bez objawów to znaczy, że jest ok. Ale i tak jest ciężko, sam siedzi, przeżywa sto razy bardziej i w ogóle jest do kitu.

poniedziałek, 15 listopada 2021

Bezdomniak

 Przychodzi do nas koto dość niejasnym statusie. Koteczka, dość miziasta i gadatliwa, okrąglutka i wysterylizowana, bo już miałaby młode. I niby wskazuje na powsinogę, ale jednak przesiaduje u nas całymi dniami i nocami też. Owszem, zdarza się jej iść i jej nie widać, ale raczej u nas rezyduje. Co rano drze się o jedzenie. Ale mogę karmić, jest za to inny problem. Zimno się robi, żal mi kotełka, ale do domu jej nie wezmę, bo A z moją kocicą jedną to się przez szybę tak tłuką, że się boję, czy nie rozbiją, B ona by nie dała rady raczej być kanapowcem, a nasze by oszalały, jakby ona wychodziła, a one nie. Bo nadal nie wypuszczamy, choć ciężko jest. kocur zwiał raz, dwie godziny go nie było, a potem znów zaczął swoje arie od nowa.

Ale do koteczki. Chcemy jej zrobić budkę, nawet wczoraj przytachaliśmy starą szafkę na ten cel, ale ona do niej nawet wleźć nie chce. Tak samo, jak do blaszaka, gdzie ma włókninę i choć trochę od wiatru byłaby osłonięta. Skończymy lokum, psiknę kocimiętką i może się przekona.

czwartek, 4 listopada 2021

Umieranie w świetle prawa

 Nie wolno nam abortować płodu, bo to dziecko umiera w męczarniach. Ale wolno nam czekać, aż samo umrze w męczarniach, zostawiając za sobą rozpacz i być może ciągnąc za sobą kolejną osobę.

Taka myśl mnie dziś z rana naszła, odnośnie śmierci kobiety z bezwodziem, która zmarła, bo czekano na obumarcie płodu. Nie winię lekarzy, też bym nie chciała się potem po sądach włóczyć i stracić prawo do wykonywania zawodu. Winię tych wszystkich, co doprowadzili do takiego prawa. Którzy mogą odtrąbić sukces, bo nie zabito, nie abortowano, wiwat życie. Tylko szkoda, że tańczą na grobie na oczach rodziny. Rodziny, która zostanie zostawiona sama sobie, bo przecież żyje, a chronią tylko życie nienarodzone. I jeszcze wycierają gęby Bogiem. Tu nie ma Boga, tu jest tylko polityka, zacofanie, bluźnierstwo wręcz. Bo Bóg dał nam możliwości, dał nam ludzi, którzy znaleźli rozwiązanie, mogą pomóc, a oni to odrzucają. Mam nadzieję, że ten najniższy krąg piekieł szybko się upomni.