czwartek, 30 października 2014

Szczęściara

W kolejce do apteki. Syn przysypia mi na ramieniu, nic dziwnego, pora spania dawno minęła, ale u lekarki obsuwa. Całuję w czółko i mówię do niego:
- Co, uśpisz mi się na ramieniu?
Na co pani aptekarka:
- A gdzie mu będzie lepiej, jak nie u mamusi? Ja to tęsknię za czasami, kiedy dzieci się tak do mnie tuliły.
- Pewnie, że u mnie najlepiej, tylko mama i mama - z uśmiechem, bo kocham te jego tulisie. Na to odzywa się starsza pani, która stała za nami.
- Patrzę teraz na mamy i tak mi żal... Człowiek dawniej nie miał tyle czasu, bo praca, robota w domu, ciągle w biegu, a teraz te mamy tak się cieszą, tak mają czas...
- Sporo mam czasu, bo mogę z nimi w domu posiedzieć - odpowiadam.
- To ma pani szczęście.

No, cholera, mam. Mam szczęście, jestem szczęściarą, bo mogę siedzieć z nimi w domu. Taka banalna rozmowa, a tyle wniosła. Mam szczęście, bo nie muszę gnać do pracy, ciągnąć ich do instytucji, zrywać z łóżek. Mam szczęście, bo nie wpadam do domu i nie muszę się zastanawiać, czy pierwsze ich tulić, gotować, prać czy się przebrać. Mam szczęście, bo widzę ich codziennie zmiany. Mam szczęście, bo nie muszę wracać do pracy i nic mnie nie omija. Bo mam czas na tulisie, na radość, na bycie mamą na pełen etat.
Jestem szczęściarą, no...
Walizki spakowane, Peru mi się przejadło. Po tej jednej rozmowie straciło na znaczeniu. Ciężko jest, trudno jest, przed nami ciężkie wybory, ciężkie decyzje i ciężkie rozmowy, ale...
Jestem szczęściarą.

środa, 29 października 2014

11

Podsumowanie miesiąca z Peru nadawane.
Mój jedenastomiesięczniak:
- sam, bez trzymania stoi przez chwilę
- chodzi trzymany za jedną rękę;
- układa wieżę z dwóch klocków;
- nakłada kółka na wieżę kółkową;
- umie schodzić z łóżka;
- robi kosi kosi
- gdy rzuca piłkę lub coś innego (kubek np po każdym piciu) mówi bambam, a jak widzi jedzenie am
- wkłada proste kształty w ich otwory, ma takie plastikowe klocki z miejscami na mniejsze klocki, gwiazda, koło, kwadrat, czy sześciokąt bez problemu, przy czym jedno na raz, jeszcze nie umie sam przyporządkować
- jak się mu powie hopsa hopsa, to podskakuje
- uwielbia się bujać na stopie
- bawi się w kuku - przykrywa kocykiem, chowa buzię w łóżko, wózek...
- mama na tapecie, w mowie, w przytulaniu, usypianiu, tata sporadycznie, w każdej z tych kwestii
- jako, że jest gryzoń i złośnik, mama odcięła kurek cycusiowy
- niestety smoczek coraz bardziej się przyjmuje, czasem ma, czasem nie, ale o odstawieniu raczej bezproblemowym mowy nie będzie
- rozdaje buziaki i tulisie
- wie, gdzie jest lampa, mama, tata, siostra, kot, pies...
- pokazuje oko, nos, buzię, ostatnio zafascynowany uchem
- z kotem się zaprzyjaźnił i go głaszcze bez straty w futrze
- przybija piątkę i żółwika
- śpi dwa razy dziennie, choć zmiana czasu go rozregulowała strasznie
- ubranka 86, bodziaki 86 przykrótkie, wkładamy 92, wiadomo, chłopca nie może gnieść ;) i tak za każdym przewijaniem łobuz sprawdza, czy wszystko ma na miejscu, 10 kg w ubraniu, 76 cm
- 8 zębów

piątek, 24 października 2014

Wczoraj przeryczałam cały wieczór i pół dnia, jakby złączyć pochlipywania po kątach.
Dziś wstałam, bo co miałam zrobić? Nikt mi się dzieciarnią nie zajmie. Jest 9.30, a ja jeszcze nie ogarnięta. Tyle, że dzieciaki ubrane i mniej więcej nakarmione. Bo muszę to zrobić.
Rozpadłam się na milion kawałków.
Wyjechałam do Peru.
Kwiatki podleje Osobisty.

wtorek, 21 października 2014

Lekarzowo, o ostatnim weekendzie i parę innych

Wczoraj byliśmy u pediatry. Syna znowu coś złapało, furkota mu i w ogóle. Dostał coś na odporność i receptę na pneumokoki. Generalnie nie szczepimy na te dodatkowe, ale to mu ma akurat pomóc, więc zaszczepimy, jak mu tylko przejdzie. Do rozwagi też przedszkole Córy, ale pani doktor nasza też uważa, że lepiej jej zrobiło, że taniec dla dzieci to w ogóle samo dobro, a jak teraz przerwiemy, to Syn swoje przedszkole też odchoruje, a tak to jak skończy teraz, to przedszkole przejdzie bez echa. Więc przedszkole zostaje, dodajemy pneumokoki. Zresztą, on jeszcze dodatkowo choruje, bo sezon wirusowy i ząbkowanie.
Córze przeszło zapalenie ucha. Na szczęście, bo uziemienie mnie irytowało już i nerwy już nie istniały, a cierpliwość to legenda była.
Dziś jedziemy do laryngologa dowiedzieć się, czy pędzlowanie działa. Pięknie pędzluje, daje sobie, chociaż tyle. No i dermatolog. Dopytam się o AZS Syna, bo wiadomość spadła na mnie, jak grom z jasnego nieba i skupiłam się ostatnio na tym, jak mu pomóc, a teraz mam milion pytań.

Ostatni weekend był jednym z najgorszych w życiu. Plasuje się obok tego, kiedy teść nas wywalił z domu tydzień po ślubie i się musieliśmy wynieść. W ten pokłóciliśmy się prawie o wszystko. O jego rodziców, o moich rodziców, o kasę, o dom, o dzieci... Koszmar. Jesteśmy na finiszu budowy, która kosztowała nas wiele sił i nie wyrabiamy oboje. Do tego w ostatni tydzień go nie było, zostałam z dzieciakami sama, Córa pokazała rogi, Syn też takie małe ADHD (jasne, że przesadzam, nie ma ADHD, jest po prostu ruchliwy i wszystkiego ciekawy, a do tego silny niesamowicie i charakterek ma, więc czasem gryzie, drapie, okłada, czym popadnie i wrzeszczy). W czwartek po jego powrocie prosiłam o przerwę, chodziło mi o cały weekend, on w sobotę pojechał na budowę i się zaczęło. Bo on źle mnie zrozumiał, ja nie doprecyzowałam i gotowe. Doszliśmy do porozumienia, ale ile nas to kosztowało, to nasze. Mam nadzieję, że to już się nigdy nie powtórzy.

Powoli nas pakuję. Wywozimy po parę pudeł, żeby było szybciej i nie zawalić się na jeden raz. Ile się nam gratów nazbierało... Na szczęście przy okazji próby mieszkanie u teściów na piętrze mamy parę rzeczy potrzebnych do kuchni, więc za dużo kasy nie będzie. Prezenty ślubne też się przydadzą. A więc mamy już robota kuchennego, chochle i te inne przybory, noże, parę garnków i patelnie. Dokupiliśmy sobie deskę do krojenia, środki czystości, pojemniki na żywność, dziś Oosobisty zamówił czajnik. Powoli, powoli. Mamy nowy dead line. Koniec października, by wygłosić tu śmieci i zgłosić tam. Żeby nie płacić podwójnie. Musi się udać. O ile kupi złączki do ogrzewania, bo nigdzie nie ma... Obłęd.

Rozważamy sprzedaż samochodu i jego wymianę. Auto Osobistego na jakieś małe, trzydrzwiowe, typowo miejskie, tanie w utrzymaniu, żeby miał na dojazdy do pracy. Zamiast mojego Lwika natomiast padł pomysł Zafiry i długo się nad nim zastanawialiśmy, ale potem doszliśmy do wniosku, że takiego wielkiego to my jednak nie potrzebujemy. Stanie pewnie na jakimś dużym, ale nie ogromnym. Bo jednak czasem gdzieś byśmy chcieli pojechać dalej, a jest nas czwórka, w tym dwójka w fotelikach :P Potrzebujemy przestrzeni bagażowej. Wiadomo, dwie kobietki.

Uświadomiłam sobie ostatnio, że miałam zapytać kardiologa o moje latanie samolotem, ale mnie tak wkurzyła, że zapomniałam. Czas iść prywatnie.

piątek, 17 października 2014

Resocjalizator z alergią na więzienia

Nie wiem, czy kiedyś pisałam, ale po maturze chciałam studiować prawo. Jestem przedostatnim rocznikiem zdającym starą maturę, ominęło mnie więc całe zamieszanie z konkursem świadectw, zdawałam normalny egzamin z historii i WOSu. Ale że aż tak pewna swojego nie byłam, złożyłam papiery też jakby od dupy strony, czyli na resocjalizację. Na prawo na szczęście się nie dostałam, na pedagogikę, a i owszem. Pominę, że na prawo były 2 osoby na miejsce, a na pedagogikę 13. Jakbym wiedziała wcześniej, nie podjęłabym się zdawania ;).
Na początku mi się średnio podobało, głównie przez jednego takiego profesora na literkę P :P, który w książce na jednej stronie to samo zdanie pisał trzy razy. Potem wsiąkłam. A potem przyszedł pan przez duże SZ i na wstępie, pierwsze zdanie, jakie wygłosił, oświadczył, że: resocjalizacja jest passe. A potem dobił, że resocjalizacja się nie powiodła. To był szok dla młodych ludzi chcących właśnie resocjalizować.
Dziś wiem, co miał na myśłi. Studia skończyłam 6 lat temu, przynajmniej te konkretne. I jestem przeciwniczką więzień. Taka resocjalizacja się nie powiodła i nigdy się nie powiedzie. Chyba, że w drugą stronę, jak dalej morderca będzie siedział obok alimenciarza, bo obaj po raz pierwszy skazani.
Zamknięcie i odseparowanie nie przynosi nic. Utrzymywani przez państwo, ze stawką żywieniową większą, niż dzieciaki w domu dziecka, leżą, pachną o oglądają TV za pieniądze podatników. Pracują rzadko, bo nikt nie chce ich zatrudnić. Owszem, jest pedagog, psycholog i cała reszta personelu wykwalifikowanego. Wsparcie postpenitencjarne. Ale nauki z tego nie ma żadnej. Jestem za robotami społecznymi, ciężkością dostosowanymi do winy. Nie za bezczynnym siedzeniem, za odpracowaniem szkody, zapłaceniem odszkodowania, renty, zapewnieniu utrzymania sobie i osobie, czy rodzinie poszkodowanej. Tylko z tego może płynąć nauka, że alimenty się płaci, a osoba zamordowana miała rodzinę, która potrzebuje pieniędzy i wsparcia. A niech to i będą kopalnie z łańcuchem u nogi, odseparowanie przy okazji, bo za odcięciem od społeczeństwa niektórych dewiantów jestem jak najbardziej. Ale przy mniejszych przestępstwach jak najbardziej pracować, kurator i do roboty. Nie będzie problemu wtedy z osobami, które wychodzą z zakładu i nie mogą się odnaleźć w społeczeństwie.
Jedno mi się nie zmieniło. Przytoczę rozmowę z ćwiczeń jednych.
- A co z pedofilami?
- Kastrować - prawie wszyscy, jednym głosem.
- Proszę Państwa, Państwo są na pedagogice...
- Ja bym nie kastrował - odzywa się kolega, który jeszcze teologię studiował. Pani prowadząca na niego z nadzieją patrzy, a on kontynuuje: - Pod prąd bym takiego podpiął.
Amen.

Więzienia nie uczą niczego dobrego. Kombinowania, nieróbstwa... Nie jest to wina ludzi tam pracujących, bo oni odwalają naprawdę kawał dobrej roboty, ale systemu, przynajmniej systemu w Polsce. Jaki ma wymiar kara, na którą się czeka, bo w więzieniu nie ma miejsca? Kara, by była skuteczna musi być nieodwołalna i natychmiastowa. Z tym kuleje i to bardzo. Więzienia przepełnione ludźmi, którzy są zdrowi i mogą zapitalać w robocie. A drogi nieporeperowane. Do łopat takiego jednego i drugiego. Białe kołnierzyki, alimenciarzy. Że wstyd? A oszustwa podatkowe robić i na dzieci nie płacić to nie wstyd?
Jestem za taką odpłatą za winy, jestem za systemem terapeutycznym, nie za więzieniami. Jestem za kuratorami i opieką psychologiczną dla nieletnich, za ośrodkami wsparcia, nie za poprawczakami. Zbyt mało osób poprawiły. Recydywa w poprawczaku to norma. A potem droga otwarta przed takim młodym poprawionym człowiekiem. Wprost w otwarte ramiona więzienia.
Brutalna, polska rzeczywistość. 3Z, jak na studiach. Tylko nie zakuć, zdać, zapomnieć, a znaleźć paragraf, zamknąć, zapomnieć. A kłopot nie znika. Rośnie, po cichutku, w ramach celi, pod okiem wychowawców. I wychodzi, na światło dzienne, do ludzi, poprawiony, przecież odsiedział. Co odsiedział? Karę? To jak to taka kara, to czemu taki Zenuś włamuje się do sklepu przed zimą? Bo w więźniu podleczą, ogrzeją, dadzą jeść i sobie pospać w łóżeczku, książkę można poczytać...
I Zenuś wraca. Bo tam dobrze, bo lepiej, niż pod mostem...
A Zdzisiu wychodzi. Spokorniały, naprawiony, napalony. Najpierw ładnie zagada, da cukierka, a potem zgwałci. Czyjeś dziecko. Przecież swoje odsiedział, nie? Odpokutował. Bo nikt nie podłączył pod prąd...

poniedziałek, 13 października 2014

Chcesz rozśmieszyć Pana Boga? Opowiedz mu o swoich planach

My go rozśmieszyliśmy bardzo.
Wizja przeprowadzki się oddala, dzień "0" na pewno takim nie będzie, nie ma szans. Ogrzewanie poszło wolniej, niż się spodziewaliśmy, dziś Osobisty nie pojedzie, bo jutro wyjeżdża na 3 dni, czyli de facto tydzień stracony. Przynajmniej jednak sobie ciut odpocznie, bo nie szalona delegacja, a wyjazd na targi. Dodatkowo Córa dostała wczoraj gorączki i nie wiem, czy damy radę w tym tygodniu wybyć z domu, ona do przedszkola, ja porobić w domu. Kwestia otwarta, bo dziś nic jej nie jest.
Termin przesuwamy na bliżej nieokreślony, ale bliski, czyli najszybciej, jak się da. Jesteśmy blisko.
Wczoraj pojechaliśmy kupić zaprawę do luksferów, przy okazji zanabyliśmy dzwonek do drzwi. W drodze powrotnej Osobisty siadł za kierownicę. W sumie nie wiem czemu. Tak po prostu. Jedziemy sobie spokojnie, ruch spory, jak to niedziela wieczór, nagle... Bez ostrzeżenia, kierunkowskazu i mrugnięcia okiem wyjeżdża nam pod koła samochód z prawego pasa. Moje "Uważaj!!", jego ostry skręt w lewo...
Drugi raz wykonał taki manewr bez patrzenia, drugi raz się udało, nic nie jechało. Śliznął bokiem, nie zderzyliśmy się, choć przepisy mówią, żeby walić... Wiem, że się w takiej chwili nie myśli, to odruch, że się ucieka. Ja kątem oka zobaczyłam sytuację w tamtym aucie. Blondynka nawet nie drgnęła, facet - pasażer darł się na nią i pokazywał na nas.
Mam nadzieję, że łysol wyciągnął ją z samochodu za te blond kudły na najbliższym przystanku, wsiadł za kierownicę, a jej kazał zapitalać na piechotę. Nie, nie jestem mściwa. Jestem pedagogiem resocjalizacji przeciwnym więzieniom.
Ja bym nas rozbiła. I pal licho rozbity samochód, lawetę i tak dalej... Dzieci byłyby na maksa przerażone...
Przerwa w trasie obowiązkowa, bo kolana miękkie.
W Krakowie będzie Disney on Ice. Marzy mi się trochę, ale fajne bilety już sprzedane, a inne drogie, jak nie wiem co. Może jeszcze kiedyś. Bo dom marzy mi się bardziej. I parapetówa, na którą już robię wstępne plany i wstępne listy gości. Tym, chyba nie rozśmieszę, co?

piątek, 10 października 2014

Na seks nigdy za wcześnie?

Ostatnio widzę coraz więcej młodych rodziców. Ale nie młodych, w sensie 20 parę lat, bo w sumie to ja z tymi moimi 27 z Córą byłam młoda, według teraźniejszych standardów, ale takich młodych po naście lat. W mojej okolicy dwie takie pary chodzą, dalej jest ich jeszcze więcej. Może faktycznie chcieli, byli gotowi i tak dalej. Kiedyś taki wiek macierzyństwa nikogo nie dziwił. Dziś szokuje, bo szkoła, bo studia, praca, kariera. I jednak coś w tym jest, że to "za mało".
Pamiętam, jak pracowałam w Domu Dziecka (z dużej litery, bo mnie drogi i konkretny), to 12 latka pytała mnie, czy jestem dziewicą, bo ona jest i się tego wstydzi. Nie było to wcale aż tak dawno temu, choć w czasach sprzed Osobistego, czyli jednak ponad 7 lat. Zszokowana byłam i tak naprawdę nawet nie wiedziałam, co powiedzieć. Chyba coś wspomniałam o tym, że koleżanki niekoniecznie mówią całą prawdę, że to nie powód do wstydu, ale i nie do rozgłaszania, o intymności, odpowiedzialności i tak dalej. Ot, praca wychowawcy.
Inna dziewczyna, mając lat 14 rozpaczała, że nie ma jeszcze chłopaka, ja miałam wtedy 22 i pierwszego. Gorzej, bo jej matka też uważała, że to powód do rozpaczy i tragedia narodowa.
W wieku lat 13 bawiłam się lalkami, prałam im, przebierałam, gotowałam. Dziś dzieciaki, tak, dzieciaki, w wieku lat 13 bawią się penisami kolegów i cyckami koleżanek. Bawią się w słoneczko i zakładają, kto przeleci więcej osób. Seks to zabawa, świetna zabawa. A potem, ups, trzeba gotować, prać i przebierać. Nie lalkę, żywe dziecko.
Nie neguję seksu, nie będę prawić nikomu morałów, że z miłości, z tym jedynym, a na pewno nie będę mówić, że po ślubie. Prawdopodobnie własnemu dziecku na jakąś wycieczkę, oprócz wiedzy, wręczę prezerwatywę. Bo świat nie stoi. Jednak ma prawo mnie to przerażać i przeraża.
Tyle dzieci ma dzieci. I po co? Dla seksu, dla zabawy? Ok, niech się sekszą, niech kochają... Tylko na litość, gdzie rodzice, gdzie choćby szkoła, albo na końcu, gdzie internet? Niech się zabezpieczają, niech nie dorastają za szybko... Choć może jak uprawiają seks, to dorośli? Chyba jednak nie... Dorosłość to odpowiedzialność. A odpowiedzialny seks, to seks z zabezpieczeniem, nie tylko przed ciążą...

środa, 8 października 2014

Oszczędzanie, od kiedyś trzeba zacząć

Nie będę ściemniać. Oszczędzamy z Osobistym, ile się da. Inaczej ten dom bez kredytu by nie powstał. Porównujemy ceny, nie kupujemy na głodniaka, dzielimy wydatki i kasę przeznaczoną na nie na tygodnie, robimy duże zakupy na raz, a nie co chwilę coś, bo wiadomo, że wtedy więcej rzeczy się do koszyka wsadzi. Polujemy na promocje. Jakoś nam to nie przeszkadza, nauczyliśmy się, weszło nam w nawyk. A ostatnio...
Ostatnio Córa upatrzyła na placu zabaw hulajnogę. I ona chce. A miała troszkę pieniążków, bo tu złotówka, tam dwa... I powiedzieliśmy jej, że jak sobie uzbiera, to sobie sama kupi hulajnogę. Zbierała dzielnie, wiedziała na co, plan był na niebieską, z koszykiem. Dałam jej nawet swoją świnkę skarbonkę (na własne cztery kąty, Morti, pamiętasz? ;) . W niej były grosiki, miedziane i srebrne. Uzbierało się tego troszkę i wczoraj pojechaliśmy kupować. Córa ze skrzynką, my z postanowieniem dołożenia jej, jak braknie. Wybrała swoją hulajnogę, pojechała z nią do kasy i sama płaciła. Szczęście nie do opisania. Była taka dumna, że aż jej buzia się świeciła. A my byliśmy szczęśliwi razem z nią.
Nie chodzi o to, że ma nową zabawkę, chodzi o to, że poczuła, że to kosztuje jakiś wysiłek, że to nie za darmo. Teraz zbiera na okulary. Ona nie zna wartości pieniądza. Nie wie, że na okulary ma pieniążki, bo jej zostało. Ale już umie oszczędzać, wie, o co w tym chodzi. Na taką naukę nigdy nie jest za wcześnie. A procentuje w przyszłości. Dla mnie, bo nie będzie prosić o każdą zabawkę i dla niej, dużo, dużo później.

poniedziałek, 6 października 2014

Kiedy gasną kolory

Miało być o plejadach, o teatrze poezji. Miało być o Kasandrze... Taki był plan na wczoraj.
A dziś... Dziś nie będzie tej notki. Będzie notka o matce, która odeszła. Odeszła za wcześnie, kiedy miała jeszcze tyle do zrobienia. Tyle łez do otarcia, tyle nocy nieprzespanych, bo dzieci chore. Tyle uśmiechów do obdarowania, tyle pięknych chwil do przeżycia. Nie zobaczy, jak jej dzieci dorastają, nie zobaczy ich miłości, nie zatańczy na ślubie, nie opromieni go swoim uśmiechem i urodą. Nie będzie jej przy ważnych momentach życia.
Dzieci nie zdążą za tyle rzeczy podziękować. Tyle rzeczy nie zdążą powiedzieć i przeżyć z nią. Z tylu rzeczy się zwierzyć, tyle razy się pokłócić i pogodzić. Docenić zdążą, już pewnie zdążyły, bo jej już nie ma.
W nocy, kiedy moje dziecko nie spało dowiedziałam się, że gdzieś tam inne dziecko pewnie też nie śpi, a płacze za mamą. Za mamą, która tych łez nigdy nie otrze, która patrzy z nieba i cierpi, bo jej dzieci zostały same. Bo już ich nie utuli...
Ania Przybylska jest, była starsza ode mnie o zaledwie 6 lat. Młoda kobieta, życie przed nią. I od rana nie mogę się otrząsnąć. Bo mnie też może w każdej chwili braknąć. Nie wychowam dzieci, nie będzie ich przy mnie. Tak mało mamy czasu... Szkoda go marnować na zakazy, stracony czas... W każdej sekundzie chce być ich i dla nich.

Wieczne odpoczywanie racz jej dać, Panie. I miej w opiece jej dzieci i partnera. Niech dadzą radę, niech wyjdą z tego razem...

piątek, 3 października 2014

O organizacji czasu

W ostatniej notce wspomniałam, że kiepsko czasem coś planujemy, bo zmęczenie u nas jest numerem jeden. I to prawda, ale zorganizować codzienność trzeba, bo inaczej się zwariuje. Myślałam, że wykorzystuję 100% swojego czasu. Bo opanować dwójkę dzieci z różnicą wieku niecałych dwóch lat łatwo nie jest. Córa nie śpi przez dzień, Syn śpi, ale w tym czasie my musimy być w miarę cichutko. Do tego dochodzi przedszkole oddalone o 14 kilometrów i budowa o 25, na szczęście przedszkole na trasie. Ale w tym czasie w domu mnie nie ma.
W dniu przedszkolnym rano gotowałam zupę, którą zjadaliśmy po powrocie z przedszkola. Potem drugie danie, Córa albo mi pomagała, albo bajki oglądali z bratem. Potem zabawa, jakieś sprzątanie, bo pranie było rano, żeby wyschło na polu. (Córa ostatnio mówi "na dworze" - zgubny wpływ bajek, ale naprostuję na Kraków ;) ) W międzyczasie podwieczorek, wieczorem kąpanie, kolacja, wysyłanie spać i czas dla nas, czyli jakieś prasowanie, czy inne takie. Jak pogoda to gdzieś jeszcze spacer, czy choćby wyjście na ogród.
A we wtorek okazało się, że mamy w domu atopika, któremu kurz szkodzi wybitnie. Kurz, brud, wszystko co do buzi może przenieść łapkami. I w to 100% trzeba było wsadzić sprzątanie, sprzątanie, sprzątanie. I co? I dało się. Odkurzam co drugi  dzień, odkurzacz wodny, jaki tu mamy, to zbawienie dla Mojego Atopika, poza tym świetna zabawa. Tylko ten odkurzacz tak jakoś nie jeździ, jak Syn się na nim uwiesi i patrzy, jak woda bulgoce. Myję podłogę codziennie i też się da. Obok nich, czasem z łapkami w wodzie, czasem ratując panele przed zalaniem... Ale oni mają zabawę, ja mam czysto, a Syn ma łatwiej.
Inne rzeczy pewnie też się zmieszczą. Muszę na maila odpisać. Już mnie poganiano. Ale...
Za chwilę przeprowadzka i wiele rzeczy będę musiała wypracować od początku. Jednak wiem, że dla chcącego nic trudnego. Wystarczy robić rzeczy po kolei, choć i elastycznym być, bo podłoga poczeka pięć minut, a na przykład przewinięcie nie i pod prysznic biec trzeba - oszczędność czasu i chusteczek, których staramy się nie używać do Syna. Wyprasować można rano, jak dzieciaki śpią, choć przy Synu to trudne, a wieczór mieć dla siebie.Wszystko jest możliwe, jak się zorganizuje. A reszta... Jakoś poleci.

środa, 1 października 2014

Szybko, szybko i o logach słów kilka

Wczoraj mieliśmy naprawdę szalony dzień. I zupełnie bez sensu zorganizowany, ale jesteśmy już tak zmęczeni, że organizacja leży i kwiczy.
A więc... Tak, tak... A więc, rano miała przyjść dostawa płytek i schodów. Na dwa samochody. Podobno mieli zabrać palety, więc musiał być tam Osobisty, nie zniosę 3 ton płytek, never, szczególnie, że na 14.40 miałam do kardiologa. Pojechał, na home office, z telekonferencją o 12.30. Ja zawiozłam Córę do przedszkola, wróciłam do domu, obiad i jazda po Córę, z obiadem pod pachą, zjedliśmy razem na budowie. Pominę, że dostawa przyjechała jednym autem 600 kg ładowności. Nie nasze małpy, nie nasz cyrk, ale przeładowany był bardzo. I palet nie zabrali, więc nie musiał siedzieć na laptopie, a mógł siedzieć w robocie.
Z budowy na Kraków, mój kardiolog. Spóźniła się baba półtorej godziny, pół przepraszam nie padło, mówię jej, że w lipcu miałam ataki co dwa, trzy dni, a w ostatnio weekend w sobotę 15 minut, a w niedzielę krótki. A ona mi: "Acha, czyli od maja jeden atak". Znowu zahaczyła o ablację, choć wie, że się nie kwalifikuję. Mówiłam jej to z trzy wizyty temu... Nie ważne, czas na zmianę lekarza.
Potem z Córą do laryngologa, bo migdały zasłaniają całe gardło i jest podejrzenie przerostu trzeciego. Trzeci do wycięcia, dwa do podcięcia, ale jeszcze nie teraz, mogłyby odrosnąć. Na razie walczymy, by zmniejszyły się i by nie chorowała.
Potem dermatolog Syna. Na buzi miał wysypkę, głównie pod oczami.. I diagnoza. AZS. Podłoże: prawdopodobnie kurz. Leki, specjalne zalecenia. Dziś już lepiej, spokojniejszy, buzia ładniejsza. A ja sprzątam, myję, sprzątam. Płytki na dole znalazły zastosowanie, a o dywanach możemy zapomnieć. Na szczęście pewnie z tego wyrośnie, bo to łagodna forma.
Wczoraj wylałam trochę łez na ten temat, bo przecież ja nie mam migdałów i to na pewno przeze mnie, suchą skórę też mam i to też przeze mnie i łeeee....buuu... chlip. Dziś mi przeszło.
Na pocieszenie, w drodze powrotnej uratowałam jedno jeże życie. Wyleciał mi pod koła, zahamowałam, na szczęście nie zwinął się w kulkę, tylko użył swych krótkich, szybkich nóżek i spinkolił. Dziś go nie widziałam, więc jest szansa.
A wczoraj... Wystarczyło nie zawozić Córy do przedszkola i z domu jechać do Krakowa PKP, Osobisty wziąłby Lwa i nas odebrał.
Jakby tego było mało, facet od koparki chciał nas wczoraj nawiedzić, by wyrównać teren. Nie zmieścił się. Grafik mamy napięty :P